WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Jesień, zima – wybierz jedno z dwóch, bo i tak obie te pory roku stosunkowo mocno się ze sobą przeplatały. Kurtka na barach, rękawiczek brak – ubiorem skośny nie wyróżniał się ponad przeciętnego Kowalskiego. W dłoni smycz i kaganiec dla zapobiegliwości wobec surowych reguł ustalonych na mocy wyższych instancji. Druga wolna tańczyła radośnie na wietrze w czasie nawoływania swobodnie latającego u boku czworonoga. Jego imienia Wam nie zdradzę, gdyż sam skośny nie pokwapił się o oficjalne nadanie. Kundelkowaty mięciutko-pełechaty pies wciąż latał z obrożą ze starymi danymi. Tyle dobrego, że nikt z weterynarzy się nie czepiał. Ochocze łykanie zmyślonej bajeczki o zmianie właściciela znacząco oszczędziło majsterkowania w górze papierów. Jae zmienił zwierzakowi wyłącznie książeczkę, a w zasadzie zawarte weń dane prawowitego – jednego jedynego Pana właściwego - mówiąc nieskromnie: siebie.
Spacery po parku od zawsze działały na niego kojąco. Odkąd odnalazł towarzysza drogi, częściej wybywał z nim na takie wycieczki i to wcale nie z konieczności załatwienia przez futrzaka potrzeb pierwszych i drugich. Wypady takie jak te stanowiły jeden z kilku wyjątków, pod których wpływem usta mimowolnie unosiły się w czymś, co winniśmy nazwać uśmiechem. Ciemne oczy spowijał wtedy błysk, a mięśnie ulegały rozluźnieniu. Morderca na powrót stawał się człowiekiem - no przynajmniej przez kilka chwil. Ich upływ mijał szybko - częstotliwość na szczęście nie malała. Czasem tylko rodziły się problemy, ot jak dla przykładu dzisiaj, bo widzicie, ten oto tutaj złoto-futrzasty pies posiadał jeden bardzo niezdrowy nawyk. Ze zwykłej ufności, co by nie nazwać ją głupotą, niemalże zawsze podbiegał do każdego człowieka w pobliżu. Brzmi znajomo? Powinno, bo do tego należało dodać urocze usadowienie zada i wyciągnięcie do góry przednich łapek. Ciekawe kto tym razem okaże się szczęśliwym wybrańcem i kogo sam Jae będzie musiał rzekomo “przepraszać”.
-
Wracając do teraźniejszości- trudno powiedzieć, o czym myślał, przemierzając kolejne alejki parku. Ściskając pod pachą laptop, w drugiej ręce trzymał kupionego w pośpiechu hot doga, zajadając się nim w kontemplacji własnego losu. Luksusowy apartament zakupiony przez jego rodziców jako prezent ślubny wciąż pozostawał stosunkowo pusty, ponieważ Shan jakoś nie mógł zdobyć się na przeprowadzkę. Tę część miasta omijał jak zarazę, pilnując tylko, by w ekskluzywnym mieszkaniu nie zalęgły się karaluchy. Znacznie bardziej wolał swoją śmierdzącą ramenem norę w Chinatown. Tam czuł się zdecydowanie bardziej jak w domu.
Koniec parówki smutno zwisał z bułki-jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Pogoda dopisywała, więc mimo pośpiechu, Shan postanowił usiąść na jednej z ławeczek, by w spokoju spróbować wepchnąć ostatni kęs przekąski na raz do ust. Taki challenge, z którym borykał się chyba każdy przeciętny Kowalski - jak dokończyć fast food, by w całości nie upaprać się sosem. Szczęśliwie nagle pojawił się wybawca.
Najbardziej uroczy kundelek świata podbiegł znikąd, usiadł grzecznie na tylnych nogach, a potem spojrzał na Shana w taki sposób, że mężczyzna nie mógł mu odmówić. Parówka hot doga szybciutko została podana prosto do psiego pyszczka, podczas gdy druga dłoń Azjaty powędrowała prosto za ucho kundelka.
- Kto jest słodkim potworkiem? - ton typowy dla witania się z uroczym zwierzątkiem, przy tym uroczy śmiech, gdy psina podała mu jedną z łapek. Oczywiście później nastąpiło bezczelne głaskanie, bo skoro sam nie mógł mieć psa, któż zabroni mu kochać wszystkie inne, żyjące na planecie ziemia?
-
- Bardzo za niego przepraszam. - nagle znikąd dobiegł głos - miły, przyjemny - taki wiecie, całkiem melodyjny jak na bucowatego właściciela z brudem krwi na dłoniach. Hej ho, wiśta wio - unieś wzrok, spójrz - nagle przed Tobą staje ktoś niezwykle Ci podobny - znaczy się z urody: skośny jak okiem sięgnąć. Jasna cera, ciemne włosy i oczyska - chłopakowi brakowało tylko makijażu, bo kolczyki już miał, aby w pełni dopasować się do obrazu współczesnego idola. Z drugiej strony próżno o trud - skóra i tak świetnie spełniała swoją rolę niemalże w całości wyzbyta niedoskonałości. Kwestia pielęgnacji mówię Wam! Poza tym i całkiem dobrze wyrobionym smakiem w doborze odzieży, młody skośny niczym się nie wyróżniał - no może dziwną aurą lewitującą wokół niczym połyskujące ostrze złaknione smaku krwi.
Dziwny, bardzo dziwny był z niego typ, choć może nie na tyle, aby odstraszyć futrzastą kulkę. Dumna ze swego podboju ani myślała podnieść zadek, oj nie. Przekupiona dobrocią obcego zaczęła mocniej się do niego łasić.
- No dalej... Idziemy, chodź. - zrezygnowany tylko z pozoru głos. Ręka już sięgała po obróżkę, aby uczepić nań smycz. Całkiem zgrabne zagranie, przez które spojrzenia jakby musiały skrzyżować się ze sobą i wymienić kilka iskier - znaczy się mrugnięć.
-
Czasem jego myśli uciekały w dziwną stronę - nie było jednak co marzyć, bowiem piesek (sądząc po czyściutkim futerku) z pewnością miał właściciela i szczęśliwy dom. Grayson nie mógł zrobić wiele więcej niż pochylić się i obdarować zwierzątko porcją wyjątkowo czułych słówek i kolejnych miźnięć smukłych palców. Oczywiście do momentu, w którym nie pojawił się nieszczęsny pan pieska.
Nagle z głowy Chińczyka jakoś wyparował żal odnośnie istnienia właściciela zwierzaka, wszystko za sprawą dobrego pierwszego wrażenia. Obcy Azjata zdawał się przypominać swojego chowańca w ludzkiej postaci. Smukłe rysy, miękkie, zmierzwione wiatrem włosy, wreszcie diabelnie czarująca para czarnych ślepi. Na co komu makijaż, gdy posiadało się idealnie gładką cerę, godną magazynu, albo czegoś tam, w czym specjalizowali się modele i aktorzy. Skoro nieznajomy mieszkał w Belltown z pewnością zajmował się czymś podobnym - przynajmniej tak pomyślał Greyson, gdy jego podbródek uniósł się bezwiednie w uznaniu dla niewymuszonej elegancji nieznajomego. A potem delikatny uśmiech wykwitł na jego własnych ustach, gdy słysząc przeprosiny, pokręcił od razu głową.
- Nic nie szkodzi, jest diabelnie wręcz uroczy-przyznał ze śmiechem, znów wyciągając rękę w kierunku pieska, choć nie spuszczając wzroku nawet na moment z sylwetki nieznajomego. Aż reszta hot doga poszła w zapomnienie, bo i beżowy, schludny płaszcz uchylił się dość, by ukazać stylową resztę stroju naszego informatyka. Ciemny golf, ewidentnie wykonany z czegoś mięciutkiego, idealnie podkreślał jego bladą skórę i atletyczność ciała.
- Naprawdę nie mam nic przeciwko. Wręcz brakuje mi tak doborowego towarzystwa - dodał, zerkając nawet wymownie me puste miejsce na ławeczce obok. Nieznajomy powinien uznać to za zaproszenie.
- Jak się wabi? - niby niewinna rozmowa, a jednak iskra ciekawości w oczach Greysona z pewnością zdradzała jego zamiar zatrzymania choć na moment uroczej parki.
-
- Przezorność drogą do oszczędności w problemach. Miłośnik psów? - w zasadzie głupie pytanie, wszak obaj siedzieli w parku dla psów. Z drugiej strony nazwa nie zobowiązywała, a podpytać nie szkodziło. Rozmowa zawsze stanowiła pretekst, do dajmy na to obejścia systemu, pokonania barier czy przemilczenia faktycznego powodu spoczynku tuż obok przystojnego mężczyzny. Kwestię ukradkowego zerkania należało pominąć, to tylko rozeznanie w czy aby na pewno nieznajomy nie przynależał do tej samej grupy przestępczej. A Ty... Ty pewnie czułeś na sobie spojrzenie tych zerkających oczu - ich chłód, przenikliwość... Gdyby nie przyjemny głos, mógłbyś odnieść wrażenie, że przyszło Ci zagadać do statuy lub wybitnie mało wyluzowanego skosnego z kijem uwierającym nie tylko dupsko ale i gardziel. Chwilowe spięcie Panie Im? No to podkręćmy kurek kaloryfera, leniwym przeciągnięciem i oparciem o ławeczkę. W przeciwieństwie do eganckiego mężczyzny, Jae miał nieco luźniejszy ubiór, znaczy się adekwatny do pory roku, jednakże... No tylko spójrz na te nisko osadzone spodnie czy koszulkę pod kurtką, która wraz z wyciągnięciem dla rozprostowania rąk, ukazała kawałeczek płaskiego brzucha.
- Powinienem go przemianować na Dezertera. - zaśmiał się, tudzież prychnął w udawanej dezaprobacie na zdradę psa, niejako przy tym wprawiając w ruch mięśnie brzucha.
-
Pozytywna, łagodniejsza natura Chińczyka zdawała się przyciągać psinkę, która siedziała jak zaczarowana, przyjmując kolejne pieszczoty smukłych palców. Greyson ani myślał przestawać, wciąż zachęcając go do dalszych interakcji- zwłaszcza, że właściciel zdawał się nie mieć nic przeciwko.
Oczy rzeczywiście mężczyzna miał bardzo czyste, jak uwielbiano pisać w najpiękniejszych poezjach- przenikliwe, a jednocześnie bezpośrednio ukazujące wszystkie przeżywane przez niego emocje. Lustra duszy, która mieniła się tysiącem najróżniejszych barw, a każda z nich odbijała się w ciemnych tęczówkach. Podobne spojrzenie niejednego mogło zwieść na manowce - niestety padło na Ciebie, nieznajomy. Nieświadomie zarzucił sieć, a to wszystko za sprawą niewinnego zwierzątka.
- I to jeszcze jaki! - barwny śmiech poniósł się dźwięcznym tonem w powietrzu. - Niestety
nie mam czasu na przygarnięcie swojego kudłacza, a szkoda. Twojego chętnie złapałbym pod pachę i uciekł z nim do domu - tym razem miękkie usta wygięły się w łuku zawadiackiego uśmieszku. Owszem, Greyson czuł na sobie spojrzenie, lecz nie omieszkał bezczelnie go odwzajemniać, jakby niewzruszony chłodem intrygującego mroku. Tak łatwo nie da się onieśmielić, o nie!
- Nie jest ci zimno? - brew wyraźnie uniosła się, gdy Chińczyk dostrzegł odsłonięty fragment umięśnionego brzucha. Miałby nie skomentować zaczepnie tego faktu? Nie byłby chyba sobą.
- Lepiej przemianować go na Nowego Przyjaciela Greysona. Albo nawet na Pieska, Który Zaraz Zostanie Ukradziony - kolejna zaczepka, tym razem z widocznym celem. Chciał w końcu poznać tego tajemniczego nieznajomego. Wyciągnął więc dłoń, pragnąc przywitać się w kulturalny sposób - a może po prostu chciał mieć moment na bezczelne spojrzenie ma prosto w oczy?
-
- Ne... Obawiam się, że wówczas Pan Greyson Nabywca musiałby stawić czoła zawziętemu, jednemu i jedynemu prawowitemu właścicielowi Małego Zdrajcy. Ponoć straszny z niego osioł mówię Ci - no nie przegadasz i nie wypędzisz. - zaśmiał się melodyjnie Azjata na jakże pewne wyznanie. Jego sukces wcale nie malował się tyloma kolowami, na ile mógł liczyć Chińczyk. Swoją drogą ciekawy z niego gość - jak na elegancika z IT, reprezentował dziwnie pogodne podejście do życia. Czyżby efekt upojnie spędzonej nocy z dziewczyną? Równie dobrze mogła to być poduszka albo wynajęta prostytutka, a toż chłopak nie oceni. To, co zaś go przyciągało i irytowało zarazem, to ta para niebywałe połyskujących czarnych ślepi. Zabójca nie rozumiał, skąd w nich tyle radości, ciepła, a przede wszystkim otwartości na otaczający świat. Nie, nie był przecież dobry ni tym bardziej kolorowy. Szary, okrutny i wielce niesprawiedliwy - tylko nieliczni potrafili nań wpłynąć, głównie zwierzęta, bo jako jedyne nie kłamały. A on? Cóż... Święty nigdy nie był i się nie stanie - kłamał więc ilekroć wymagała tego sytuacja. U matki dziadki, babki, wuja, kuzyna - a przepraszam, przecież żadnego z nich nie posiadał, przynajmniej nie w tak zwanym kontakcie. Uznany niejako za wybylego - heh, dziw się człowieku, że przy tak spaczonym dzieciństwie nawet prosty gest potrafił wybić człowieka z toru.
- Podobno dobre hartowanie korzystnie wpływa na zdrowie. Jae. - a jednak jakimś sposobem czarnowłosy odpowiedział na gest. Ładnie odbił piłeczkę, zdradził człon imienia i w końcu podał rękę już nie takiemu nienajomemu. Coś Ci powiem - jak na kogoś bucowatego i babrajacego się wojaczką, uścisk łapki i nią samą miał wyjątkowo delikatne, jakby muśnięte skrawkiem włosia artystycznego dyrygu. Oczęta zaś... Kapkę się speszyly, tudzież uciekły na bok pod pretekstem kontroli sytuacji psa. Prawda była jednak inna. Otóż mimo wyrobionych latami nawychków nie potrafiły stawić czoła czemuś nowemu, dziwnemu i niebywale ciepłemu. Były jak latarnia - wabiły, jednocześnie zwiastując zgubę. Czyżbyś świadomie przedzierał się przez mgłę?
- Skoro myślisz o porwaniu mi futrzaka, to może mały test? Chętnie popatrzę, jak sobie z nim radzisz na spacerze. - Pan się nie martwi, Pan pójdzie, laptopem się zaopiekujemy. Coś takiego... Chciał odejść, ale jakoś nie umiał. W zamian za to szczeniacko zaczął zaczepiać obcego faceta, jakoby rzucając mu mini... Wyzwanie?
-
- Skoro tak, to prawowity właściciel powinien wpadać do parku częściej, bo widzę go tutaj po raz pierwszy – zupełnie naturalnie przyszło Chińczykowi skierować tor rozmowy na interesujący go temat. Zupełnie, jakby los specjalnie skierował go tutaj, dokładnie tego dnia, kiedy po raz pierwszy od miesiąca uświadomił sobie, jak dawno nie odwiedzał pełnego przepychu apartamentu w jednym z prestiżowych budynków Belltown. Na pierwszy rzut oka dobrze pasował wizerunkiem do tej dzielnicy i pewnie wielu mogłoby uznać go za tutejszego – on jednak miał sentyment do swojej małej kawalerki w Chinatown, na którą sam zapracował ciężko, zanim nie mógł nazwać jej częściowo swoją. Podobne lekcje nauczyły go w życiu wiele pokory, tym bardziej, że na pieniądze rodziców nie chciał być zmuszonym więcej liczyć.
Dziewczyna… Chłopak… Czasem zdarzały się przelotne romanse, zazwyczaj nie trwające dłużej, niż jedna noc. Nie były to jednak powody do dumy dla Greysona, raczej momenty na przemyślenie, czego w życiu mu brakowało – i jakaś rozpaczliwa próba przywrócenia czasów, w których był wyjątkowo szczęśliwy. Niestety ciepła wciąż brakowało przy sercu, tak jak pewnego wyjątkowego pierścionka na palcu, dlatego stałe związki nie były mu teraz w głowie. Owszem, świat może i był niesprawiedliwy, ale jak mawiał sam senior Yang – nic nie działo się bez przyczyny. Być może kiedyś pojawi się ktoś, kto zmusi go do zmiany zdania?
- Nie sądziłem, że metodą na hartowanie jest odsłanianie brzuszka. Szczególnie z wyraźną oponką – ach ten zupełnie niewinny uśmieszek podczas zaczepki, przy tym lekkie szturchnięcie łokciem w bok chłopaka, którego imię przestało stanowić tajemnicę. Jae. – Jae… Jaehyun? Wyglądasz mi na Koreańczyka – ocenił, pozwalając sobie na wyraźny smolder, spojrzenie tak ciężkie i seksowne, że dosłownie mogłoby podnieść komuś temperaturę o kilka stopni, dokładnie w momencie gdy złapał jego dłoń. Trwało to jednak tylko chwilę, bo za moment do ciemnych oczu znów powróciła ta sama łagodna, ciekawska iskierka.
- Ależ proszę. Tylko nie kradnij mi laptopa, mam cholernie dużo roboty – westchnął. A skoro wszystko i tak poszło się kochać i był już grubo spóźniony, co mu szkodziło trochę się zabawić? Beżowy płaszcz opadł na oparcie ławeczki, a rękawy golfu zostały zgrabnie podwinięte, gdy Greyson wyprostował się.
- Poproszę smycz – wyciągnięta smukła dłoń, a potem ta wyraźna zmiana atmosfery, gdy na moment pochylił się nad siedzącym wciąż Jae. Ledwo uniesiony kącik łagodnego łuku ust, przechylona głowa no i to smukłe, blade przedramię, kuszące żeby dotknąć znów delikatnej skóry. A co to? Tatuaż. Dwie gałązki lilaku, i malutki księżyc – delikatny, pasujący pewnie bardziej kobiecie, choć noszony w niewymuszony sposób przez mężczyznę. Zwrócisz na niego uwagę?
-
- To Ty nie wiesz, że należy gromadzić stosowne zapasy? Nie przejmuj się i Ciebie wiatr stosownie ucałuje, szczególnie o tu. - no więc potraktuj słowa jako mentalny pstryczek zwieńczony tym rzeczywistym tuż po bezczelnym odsłonięciu skrawka obojczyka. Nie skośnego to wina, że stał tuż obok i że Los specjalnie pokierował jego dłonią w takim, a nie innym kierunku. Heh... Czy gdyby wiedział, co kryło się za powłoką ostoi i ciepła, zmieniłby swoje zdanie na temat nowo poznanego? Tak po prawdzie niewiele mógł o nim powiedzieć - w zasadzie tyle, że wyglądał na niezwykle przyjaznego człowieka. Jak na złość lata szkoleń nie potrafiły mu pomóc w dociekliwszym wejściu w głąb duszy rozmówcy. Wszystko przez te dziwnie niepokojące oczy. Tak duże, tak czarne i niebywale ciepłe, że aż rażące po zaledwie dwóch sekundach spoglądania. Tylko fizyczna powłoka zdradzała jego jestestwo – elegancki ubiór, klasa zachowania, sposób wymowy... Chłopak z pewnością pochodził z dobrze sytuowanej rodziny, co poniekąd gryzło się z jego usposobieniem. Tacy jak oni, Ci wielce i obrzydliwie bogaci monarchowie rzadko kiedy raczyli zwracać uwagę na mniejsze szare pospólstwo u ich stóp. On jednak wychodził im naprzeciw - porzucając honory własnego piedestału nie obawiał się zejścia do ludzi gorszych statusem. Dlaczego?
- Blisko i daleko – Jae-seong. - sprostował, choć nie miałby nic przeciwko zmianie imienia. Swoim starym operował wyłącznie w życiu codziennym – ot dla wygody i zachowania zgodności z papierami. Tam na dole, w świecie, gdzie panowały inne reguły, korzystał z odmiennego miana, tego, które nadano mu niegdyś przez kilku braci i parę sióstr z fachu. Tego wolał nie zdradzać - nie tu, nie teraz i nie na pierwszym spotkaniu, co by nie spłoszyć towarzysza. W końcu - heh – nieczęsto poznajesz rasowego zabójcę co nie? Siema stary, morderca jestem, skoczymy na kawę? Po czymś takim ucieczkę Jae miałby murowaną, a chociaż potrafił organizować czas w samotności, tak dziś na drodze wyjątku wolał przeznaczyć go na pobyt z kimś drugim. Pech, zbieżność, okrucieństwo losu – i znów jak na złość to, co go odstraszało, paradoksalnie działało i w drugą stronę, niejako przyciągając i popychając do podjęcia gry oraz kolejnych odbić piłeczki. Ciesz się Pan, że do tej pory zaliczyłeś tylko pstryczek w obojczyk. Złe duszki cholernie prowokowały do wciśnięcia palucha i w subtelny dołeczek w policzku. Dobra rada: nie uśmiechaj się zbyt często, bo się w końcu doprosisz.
- Czyżbyś skrywał tam nielegalne treści? A może dane na temat wszystkich bywalców parku? Oszczędzę zachodu – potwierdzam przynależność etniczną, jednakże wykluczającą przyjście na świat w rodowitej Korei – strzelaj dalej. - rzucił luzem, przy tym puszczając oczko cwanemu liskowi. Bez obaw sprzętu Pana informatyka – w końcu kto “normalny” chodził do parku ze sprzętem - nie ruszy, a jeśli nawet, to zaraz szybciutko odda. Bądź co bądź, Jae może i mordował ludzi, jednakże nie miewał w zwyczaju ich okradać, chyba że z zawartości lodówki, co wynikało bardziej z braku solidnych zapasów własnych, niżeli potrzeby uzupełnienia deficytu gotówkowego. Mówiąc wprost: czasem sobie coś przekąsił na koszt zabitego, lecz były to przypadki sporadyczne, których ilość moglibyśmy wspólnie policzyć na palcach jednej, Twojej, dłoni. A skoro o niej mowa.
- Tylko uważaj, to prawdziwy potwór. - myślisz sobie, że ugniesz jego kolana diabelnie seksownym spojrzeniem i głosem o niebywale niskim tembrze brzmienia – tylko troszkę. Do pełnego zgięcia sporo brakowało, a i sam kot nie pozostawał bierny wydarzeniom. Uniesiony prawy kącik ust, tak samo brew, tyle że lewa – do tego przechylona głowa i wzrok skrzyżowany na sekundę z jego, a potem zsunięty na wyciągniętą dłoń. Sam tatuaż nie stanowił ewenementu dzisiejszych czasów - o wiele ciekawsza był schemat – tak subtelnie i precyzyjnie nakreślony, spowity kolorami zieleni, fioletu, błękitu i czerwieni. Czy aby rodzaj kwiatów, dobór barw i ich nasycenie nie miały czegoś symbolizować?
- Zawsze mi się wydawało, że nieodłącznym partnerem Księżyca był Królik. - podobnież znak szczęścia. Gdzie zatem ukryło się Twoje? Nie odpowiadaj - kiedyś sam Cię o to spyta, gdy miną dni, noce i gdy przełamie barierę blokującą mu swobodny dostęp do drzwi. Oby się udało, bo za nimi rozpościerał się prawdziwy raj. Do tego czasu obejdzie się smakiem no i ewentualnym widokiem rosłego mężczyzny toczącego zaciekły bój z wielce niebezpiecznym czworonożnym potworem, który grzecznie siedział na zadzie z przeuroczo wyciągniętymi łapkami ku górze. Trzymaj Pan - chłopak nie opóźniał podania smyczki. Jedyne, co wydłużyło chwilę, to tamto przypadkowe otarcie miękkich koniuszków o powierzchnię ręki Chińczyka. A co, gdyby w ten sam sposób musnąć i przejechać po odsłoniętym przedramieniu. Dreszczyk emocji Panie Yang? Pókiś nie patrzył, póty ciemne ślepia napawały się widokami.
-
Yang mógłby na ten temat powiedzieć jedno: kowalem własnego losu najprzyjemniej zostawało się właśnie na ławeczce w parku, gdy od jednej decyzji zależało całe twoje życie. O wiele łatwiej było zmienić się wtedy z leniwego kociaka domowego w odważnego tygrysa, gotowego do skoku, by walczyć z zupełnie nowymi wyzwaniami. Z pewnością w przypadku Shana również tak było. Siedząc sobie na ławeczce w jednym z szanghajskich parków, odrabiając na kolanie pracę domową z algebry i patrząc, jak słońce znika między smukłymi wieżowcami , stwierdził w końcu, że nie chce takiego życia. Zależność od rodziców, podążania za ich planami, wreszcie spełniania oczekiwań wobec jedynego, idealnego syna. Ile to lat nieustannie próbował ich zadowolić, uczęszczając na zajęcia dodatkowe, wysłuchując setek bzdurnych historii kolegów – biznesmenów, wpadających na cotygodniowy obiadek, że tylko ciężką pracą zdoła osiągnąć sukces. W okrutnym świecie liczb i mamony nie było miejsca na szczęście, na szczerą miłość, szukanie innych doświadczeń. Liczył się tylko zysk, który w pewnym momencie zaczął samego Shana nieco… Przytłaczać. Chłopak taki jak powinien w końcu marzyć o wielokrotnym pomnożeniu fortuny rodziców, by do końca życia nie musieć nawet kiwnąć palcem, bawić się na luksusowych jachtach w otoczeniu pięknych dziewczyn i wypatrywać tego samego zachodu słońca, który parę lat wcześniej uświadomił mu, jak wiele dzieciństwa stracił. Nie, nie potrafiłby podążyć tą ścieżką, wiedząc, że można inaczej. To dlatego siedział sobie tutaj, woląc używać gorącego języka do nawoływania wesołej psinki, niż zlizywać nim z kieliszka ostatnie krople Kweichow Moutai, tak bliskiej sercu chińskiej burżuazji.
- Nie szukam słodkich pocałunków – lekki ton umknął z ust Chińczyka, gdy nowo poznany mężczyzna lekko pstryknął go w odsłonięty obojczyk. Sam mógł zdecydować, jak odbierze taką odpowiedź na zaczepkę – może jako odmowę, a może jako zachętę? Błyszczące wesoło ogniki w oczach zdawały się tym bardziej niepasujące do dwuznacznego kontekstu wypowiedzi, jakby dobrze wiedział, co robi. Niby niewinne zdanie, ważone dokładnie tuż przed wypowiedzeniem, wybornie pasujące do każdego z kontekstów. Ostatecznie przecież mógł się wyprzeć swoich zamiarów, czyż nie? Sylwetka nie zdradzała jednak konsternacji z powodu śmiałego gestu, wręcz rozluźnił się jeszcze, opierając wygodnie o ławeczkę. Poniekąd rozbawiło go to oburzenie, niczym wilka obserwującego smukłe kocię u swoich wielkich łap, bawiące się zaczepnie końcówką szarego ogona.
- Jae Seong… „Szczery”, „prawdziwy”? Ładne miano wybrali dla syna – znów ten uniesiony kącik ust, oraz widoczny przy tym dołeczek w policzku, tym razem w szczerym komplemencie. Greyson nie mógł mieć przecież pojęcia, że tradycyjnym zapisem, imię to mogło równie dobrze nieść śmierć, o ironio tak perfekcyjnie zapowiadając profesję nosiciela.
- Porno. Gargantuiczne ilości genialnego porno – mruknięcie okiem, a potem odchylenie głowy w wybuchu śmiechu. Nie potrafił długo zachować powagi, żartując w ten sposób, przy tym trudno było oczywiście powstrzymać się od kolejnej dwuznacznej uwagi. Wiadomo, dla wyczucia gruntu. – Spotkał się Chińczyk z Koreańczykiem w barze… A raczej w parku – dodał, wzorem starego kawału, nieszczególnie zdziwiony faktem rozbieżności miejsca przynależności etnicznej i miejsca urodzenia Jaeseonga. – Spotkałem w Seattle już mnóstwo dzieci imigrantów, więc wcale mnie to nie dziwi. Zjechali tutaj w celach zarobkowych? – ot, niewinna pogadanka, nie służąca niczemu więcej jak poznaniu rozmówcy. Sam Shan miał wyraźny akcent, więc w jego przypadku nie było mowy o pochodzeniu bezpośrednio ze Stanów. – No i czy mówisz trochę po Koreańsku? – zapytał, uważnie sklecając zdanie w kolejnym z obcych dla siebie języków. Co prawda znał go na tyle, żeby się dogadać, choć wymowę miał porażająco okropną.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć – odparł, i na jego oczach przyklęknął, by przytulić słodką psinę jak najbardziej uroczego misia na świecie. A co do tatuażu… Z pewnością wiedziałeś, co oznaczały fioletowe lilie, tak popularny symbol wśród literatury i poezji. Delikatna niewinność, czystość, powiązanie z duchowością… Choć przecież nie wyglądał na szczególnie religijnego, prawda? Ciekawe, jak mogło się to wiązać z jego historią. Zechcesz o to zapytać?
- Wtedy lilie zdawały się istotniejsze, ale biorąc pod uwagę zupełnie inne znaczenie symbolu królika… Mógłby się nadać – zagadkowe nawiązanie, szczególnie ze względu na ujawnione wcześniej, chińskie pochodzenie. Czerwony królik…
Od królika przeszło do pieska, szczęśliwie takiego, który nie robił większych problemów. Jak na złość właścicielowi, przypięty do smyczy, zdawał się posłusznie iść krok za krokiem nieznajomego, reagując na jego ciepły głos i łagodne gesty. Po paru chwilach uśmiech na nowo rozjaśnił przystojną twarz, gdy Greyson zwrócił się ku ławeczce.
- Mówiłem, że się zaprzyjaźnimy – po chwili jednak pewną siebie minę zastąpiło szczere niedowierzanie. – A tak naprawdę zupełnie nie wiem, dlaczego mnie słucha. Ale skoro tak, mogę zgłosić się na oprowadzacza – ciekawe, jak on to robił. W jednym momencie demoniczne, pełne ognia spojrzenie, w drugiej zupełnie łagodny, miękki uśmiech, godny prawdziwego anioła. Ciekawe, którym z nich był naprawdę.
-
Krnąbrność Mojr czy raczej trudności ze spojrzeniem przeszkodzie prosto w “twarz”? Jedno z dwóch - wybierz sam – cholera nic nie pomagało! Jedynym pewnikiem w istocie był ten dotyczący popularności parku. Wielce bogaci panicze i ich dumne czworonogi... Gdyby tak się nad tym zastanowić, to faktycznie Jae rzadko kiedy widywał ich skromne jestestwa na spacerze. Zazwyczaj realizacją monotonnego obowiązku zajmowała się “służba” tudzież dzieciaki z podwórka chcące zarobić kilku groszy. Wtem w czarnej łepetynie rodziła się myśl - to po wuj Wam futerkowce skoro nie macie czasu na zajmowanie się nimi? Heh, nie dociekajcie odpowiedzi - była bowiem równie oczywista co suma dodania dwóch liczb w składzie 2+2. Zachcianki córek, synów czy nawet rozpieszczonej żony o długich blond włosach, skąpym odzieniu i figurze, której kreacją z całą pewnością nie zajmowała się czysta natura.
On... On bardzo się od nich różnił. Elegancki, zadbany, dobrze wychowany chłopak zrodzony z wysoko usytuowanego mienia, a jednak klęczący przed zwykłym kundlem, do którego nie przyznałby się nikt inny. Dziwny był z niego twór - taki niespotykany, zaczepny i niebezpieczny zarazem - budzący grozę w sercach rywali i słabość nóg podtrzymujących kobiece jestestwa. Czarnowłosy naprawdę nie wiedział, co powinien o nim myśleć - jedynie to, aby nigdy nie opuszczać sztywnej gardy do końca. Mogłoby to bowiem sprowadzić na niego tragedię lub co gorsza, doprowadzić do przedarcia się czerni ślepi przez wszystkie mgły uformowanego jestestwa. Nie, na to pozwolić nie mógł - co innego zaś na chętne odbijanie dystyngowanych zaczepek. Jak na grzecznego Azjatę, Chińczyk dość dobrze radził sobie z formowaniem ripost i parowaniem nadchodzących pseudo ciosów. Dziwem też był całkowity brak oburzenia, chociaż nie... To typowe dla drapieżników, zatem miast Liska faktycznie zostaniesz Wilkiem.
- Porno i pocałunki - no, no... Konkretne tagi? Coś warte polecenia? Z takim upodobaniem słodycz faktycznie odpada, ewentualnie przechodzi w coś gorętszego. Podobnież połączenie niektórych elementów potrafi przynieść prawdziwe zaskakujące efekty: szczere uniesienie lub zgubę. - to tak w kwestii rzekomego znaczenia imienia, sławnych kissków no i dwuznaczności wypowiedzi. Mimo młodego wieku Jae zbyt dobrze orientował się w tej grze - głównie z powodu długiego obrotu pomiędzy podobnymi drapieżnikami, gdzie każdy stosował wyjątkowo wyrafinowane sztuczki i podchody formowane właśnie w taki, a nie inny sposób. Świadomie więc wystosował taką regułkę, niejako zacierając skrawek granicy dzielący dwa jestestwa. Smukłe kocię zaprzestało zabawy ogonem na poczet szturchnięcia wilczego zada. Co z tym zrobisz i jak zareagujesz na widok bezpruderyjnego zwilżenia ślicznie wykrojonych warg przez subtelnie wysunięty język?
- A potem skończyli na bruku? - takie historie nigdy nie przynosiły happy endu. Bez urazy - śmiech i odchylenie głowy tylko to potwierdzały i to wcale nie z powodu szydery, a zwykłej biologii. Choć obdarzeni niezwykłą urodą i kunsztem atletycznych ciał, Azjaci rzadko kiedy posiadali dość samozaparcia i wytrzymałości na zniesienie znaczących dawek alkoholu w ilościach większych od jednej butelki wodnistego Soju. Co innego Ci bardziej zmieszani – znaczy się wymieszani krwią z kimś innym. Kundle swej rasy - nie dość, że odziedziczali najlepsze smaczki po skośnej stronie, to jeszcze zgarniali bonusy od tej białej w postaci zwiększonej tolerancji na procenty. Zgaduj Pan sam – na swoje nieszczęście Jae niestety zwycięzcą nie był. Chociaż na świat przyszedł w NY, nie był rasowym Amerykaninem – poza papierkową przynależnością - znaczy się otrzymania obywatelstwa - reprezentował czystą krew koreańską - tak samo jak matka, ojciec i zdradziecki brat. Tobie chyba też się nie udało - rasowy skośny jak się patrzy i to jeszcze z północnej strony Chin! Pokaż Pan oczy, tylko nie patrz za długo! Charakterystyczna powieka? Jej brak lub istnienie sporo mówiło.
- Powody bywają różne. Wynagrodzeniem są za to podwójne obywatelstwa i sposobność nauki w innym systemie. - odpowiedział płynnie w rodzimym języku.
- Połączony z Drzewem lub Ziemią stanowi symbol szczęścia. Powietrze oraz woda nadają mu delikatności. Metal tworzy skorupę i naznacza pazurem, a ogień... - przystopował, zmieniając koreański akcent na...
- Reprezentuje gorąc, siłę i pożądanie. Czytałem kiedyś legendę o Czerwonym Króliku. - dobrze komuś znany chiński z niebywale płynnym akcentem w północnym dialekcie. Ten południowy również nie był mu obcy, co najwyżej kapkę trudniejszy do opanowania – prawie tak samo, jak Francuski. Zapytany wprost, bez oporu odpowiedziałby, iż zna trzy języki: koreański, chiński i angielski. Przy czwartym mocno raczkował, chwilowo ograniczając obfitość wypowiedzi do kilku prostych zwrotów.
- Dziwny jesteś. - luźna odpowiedź zdradziła całkowite zbicie z tropu. Pomyśleć, że do niedawna toczyli słowną grę - a teraz? Spacerowali jak gdyby nigdy nic i to w zupełnie innej otoczce. To tym bardziej pchało Azjatę do ukradkowego skakania ślepiami między psem a mężczyzną.
- Podobno zwierzęta słyną z dwóch zalet: wyczuwania ludzkich zamiarów i zdolności tropienia najlepszych miejscówek z jedzeniem. - tych słodka psina znała kilka, przede wszystkim na wzgląd częstego ich odwiedzania. Właśnie dlatego tuptanie słodkich łapek prowadziło tam i nigdzie indziej – w stronę pobliskiej kawiarni. Jeśli zawierzyć psiakowi, to sprzedawali tam najlepsze ciasta czekoladowo-wiśniowe i ręcznie parzone herbaty.
- Zdaje się, że nawet nie musisz składać CV. - pozostawała wyłącznie kwestia wynagrodzenia.
-
Dlaczego miałby się obawiać ciosu? Jasne, miejsce to było odpowiednio wrażliwe, ale przeciętny, szary Kowalski nie myśli o konsekwencjach podobnego zachowania, jeśli obok siedzi po prostu sympatyczna osoba, z którą zresztą wyjątkowo przyjemnie wymieniało się zaczepki. Jae, drogi Jae – to twoja głowa została zaprogramowana, aby dostrzegać wszystkie słabe punkty przeciwnika. Nie posądzaj o to samo niewinnego informatyka, spędzającego po prostu przyjemne popołudnie z nowo napotkanym znajomym. A może myśli te pojawiły się ze złości na smukłość odsłoniętej kolumny szyi, jej podkreślenie przez nieśmiałe promienie słońca, otulające jej kontur łagodnym światłem? Istnie rozkoszny był to widok, szczególnie pobudzający wyobraźnię kogoś, kto pewnie wiele gardeł rozciął na zlecenie, by otrzymać odpowiednią sumkę wprost na bankowe konto. Czyż nie przyjemniej zamiast uderzyć, byłoby pogłaskać, dotknąć ostry kąt wypukłości samym czubkiem palca? Nieco subtelności, delikatności przydałoby się w tych niby łagodnych dłoniach, Panie Im. W końcu atakowanie obywatela w biały dzień nie było szczególnie akceptowalnie społeczne, szczególnie nie w tej części Seattle. Gdyby spotkali się w jednym z mrocznych, podziemnych klubów Chinatown o wątpliwej reputacji, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Tu jednak świeciło słońce, a błogi, ciepły wiatr muskał delikatnie ich sylwetki, jakby zachęcając do spaceru. Nie było sensu rozważać innego scenariusza.
Rzeczywiście nietypowy był to człowiek, ten Greyson. Śmiał stwierdzić, że mógłbyś mu w tej nietypowej aurze dorównać – w końcu co robiłeś tutaj, przechadzając się w parku najbogatszej dzielnicy? Czekałeś na kogoś? A może po prostu chciałeś uciec od swojej szarości? Nie musiałeś nic mówić, widział to przecież w oczach nie odbijających żadnego światła, jedynie dziwną nutkę… Niepokoju. Chińczyk stwierdziłby, że to pewnie jakaś niesnaska, może niepowodzenie w pracy, ot, przejściowe nieszczęście. Nie mógł stwierdzić, że w enigmatycznym człowieku kryła się persona niezwykle złożona, cierpiąca do tej pory wiele, by stworzyć maskę, którą była gotowa ukazać światu. Shan nie starał się na razie do niej dotrzeć, ni nawet zaglądać pod spód – wciąż nie był świadomy jej istnienia, z pewnością do czasu, aż rozmowa nie nabierze zupełnie innego koloru.
- Hmmm… Zastanówmy się. Może „young”, „hot” i „massage”? Może „threesome”? To spora biblioteka, z pewnością znalazłbyś coś dla siebie, niezależnie do której bramki grasz – znów ten uśmieszek, sprytne wyczucie gruntu, jakby przypadkiem zagadywał właśnie o aspekt o orientacji. Zabawne, jak łatwo przychodziło to wypowiedziane angielskimi słowa, podczas gdy w Chinach temat ten był absolutnym tabu. Trochę czasu zajęło Greysonowi przekonanie się do nieco innego podejścia do spraw… Eksperymentowania i otwartego komunikowania własnych potrzeb. Szczęśliwie teraz nie miał z tym najmniejszego problemu, więc jeśli uznawał kogoś za atrakcyjnego, nie miał zamiaru chować głowy w piasek.
- Albo z ogromnym kacem w mieszkaniu jednego z nich, bo obydwaj są tragiczni w piciu – ah, z pewnością Jae wiedział, jak odebrać ten żart. Rzeczywiście Azjaci mieli okropną tolerancję na jakiekolwiek procenty – a że sam pan Im nie wyglądał na krew mieszaną, z pewnością również musiał zmagać się z tym problemem.
- To prawda. Sam tego doświadczyłem, choć w najmniej przyjemny sposób. Tysiące do spłaty za wyższą edukację trochę bolą – westchnął Greyson, „przełączając” się z powrotem na angielski. Wolał nie kaleczyć koreańskiego aż tak w obecności osoby, która znała go perfekcyjnie. A jak się chwilę potem okazało – również chiński szedł mu całkiem nieźle. Shan zaskoczył się, unosząc lekko brwi. Zaraz potem jednak uniósł kącik ust. Oczywiście, wiedziałeś dobrze, co miał na myśli.
- To stara i piękna historia – zgodził się, sam dobrze znając to podanie, choć nie należało do kanonu jego religii. – Ponoć każdego z mężczyzn jest w stanie nawiedzić, budząc w jego sercu zakazane pragnienia – kontynuował niewinnym tonem. Ot, dla zabawy. Szczególnie jeśli ktoś zechciał wystawić słodki języczek i oblizać nim kształtne usta. Miał cię na oku, wciąż obserwując dokładnie każdy ruch – więc nie waż się kombinować.
- Jest taki tragicznie oklepany frazes – „tylko wariaci są coś warci”. Być normalnym, wedle tej dewizy, to okropna zbrodnia – ah, bycie nerdem w końcu czasem się opłacało. I choć Shan nie lubił się z tym ujawniać tak od razu, to miał co do Jae całkiem dobre przeczucie.
- Zwierzęta zawsze mnie lubiły, więc chyba mam tylko dobre zamiary – w zabawny sposób wzruszył ramionami, a potem zdumiał, bo rzeczywiście jak na zawołanie wyrosła przed nimi całkiem ładna kafejka.
- Skoro tak, to za spacer należy się kawa – lekkie trącenie ramieniem, zupełnie jakby Greyson znów zmienił się w nastolatka. Z miną zbitego psiaka oddał smycz właścicielowi, a potem wkroczył do środka.
Nie ma to jak zapach świeżo palonej kawy. Szeroka pierś uniosła się wyraźnie w głębokim oddechu, beżowy płaszcz został zgrabnie odwieszony na wieszak, a potem Chińczyk podszedł do kasy, by przyjrzeć się, co mają do wyboru.
- Wpadasz tutaj często? Mam ochotę na coś słodkiego, ale nie wiem co wybrać – zaczepił towarzysza, pokazując mu sekcję deserów. Może jabłecznik, a może jednak tarta wiśniowa? Wszystko wyglądało pysznie.
/ przeskok do innego tematu ;>
-
Nigdy tak naprawdę nie wiesz, czy przez nieuwagę wpakujesz się w nielegalne pożyczenie czyjegoś psa. Wstając rano po jednej ze studenckich imprez, z uśmiechem postanowił nie zaszczycać swoją obecnością profesorów na porannych wykładach, a potem już praktycznie przeciągnęło się nawet na późniejsze zajęcia. Na szczęście mógł liczyć na dobrych znajomych, którzy wpisali jego nazwisko na listę obecności. Wskutek czego nic nie stało mu na przeszkodzie, by włóczył się po mieście bez obrania konkretnego celu. Oczywiście dopiero wtedy, kiedy z cichymi przekleństwami pod nosem zebrał się ostatecznie w garść i przestał zalegiwać w łóżku.
Wypalał właśnie papierosa, gdy została mu nagle wciśnięta smycz do wolnej dłoni. Ściągnął brwi zdziwiony, wędrując za nieznajomą spojrzeniem, lecz ta prędko zniknęła za sklepowymi drzwiami. Zapewnienie, że niedługo wraca, jeszcze mocniej wprawiło go w stan zadumy. - Kurwa- Powinien się oburzyć, że ktoś nie czekając na jego odpowiedź, wymusił na nim pomoc. Jednak przez jakiś czas czekał na tym chodniku, nie bardzo wiedząc, ile mogą potrwać zakupy w tym nieszczęsnym sklepie. Do znudzenia niestety zaczęła się wkradać również irytacja, więc kiedy kumpel poprosił go podrzucenie kluczy, bez zastanowienia ruszył pod wskazany adres. - Dobra, chuj, chodź Pimpek- Dość szybko pudel "przyzwyczaił" się do nowego właściciela, za którym bez większych problemów ruszył w nieznane. Raczej nie powinien szczęśliwie zakładać, że trafił z imieniem tego białego mopa. Wprawdzie żadne inne również mu do niego nie pasowało, dlatego postawił na coś równie prostego jak Azor. Kradzież psa nigdy nie była w planach młodego Murphy'ego, więc po załatwionej sprawie ponownie udał się pod wcześniejszy sklep. Trochę zaskoczyło go odkrycie, że właścicielka też zdążyła się gdzieś zapodziać. Zaglądał do sklepu z nadzieją, która ostatecznie dość prędko umarła. Przez krótką chwilę rozważał porzucenie go na tym chodniku, ale poniekąd było mu żal tego niezbyt urodziwego psa. Sam Curtis nie wiedział, czemu następnie akurat zawędrował do psiego parku. Prawdopodobnie liczył, że możliwe zostawienie go tutaj będzie bardziej humanitarne; coś jak wypuszczenie dzikiego stworzenia na łono natura. A w praktyce to gówno wiedział.
Wtedy nastąpiła kolejna część tego smutnego przedstawienia, gdyż trochę nieumyślnie zaangażował w to swoją przyjaciółkę. Po części taką miał nadzieję, że nie zostawi go w potrzebie; zdecydowanie głupiej, ale nadal potrzebie. Inna sprawa, iż dzisiejsza samotność zaczynała go po prostu nużyć i odczuwał silną potrzebę czyjegoś towarzystwa. Nie czyjegoś, a konkretnie bliższej mu osoby.
-
Dexter był jego wiernym towarzyszem i Creed nie wyobrażał sobie dnia, w którym będzie musiał się z nim pożegnać. Nie było się co oszukiwać - lata leciały nieubłaganie, a psy nie żyją tak długo jak ludzie. Pupil nie był już w sile wieku, ale to sprawiło tylko, że Hudson poświęcał mu jeszcze więcej swojej uwagi.
Jak co dzień, wyprowadził go na spacer do pobliskiego parku. Z uwagi na spotkanie w Emerald, miał mniej czasu niż zazwyczaj, dlatego ograniczył się do najważniejszych punktów, a nie tak jak zawsze pozwolił mu wybiegać się przed powrotem do ograniczającej go powierzchni mieszkania na 9 piętrze.
Chcąc wyjąć telefon z kieszeni, poluzował uścisk ręki, którą trzymał smycz. – Dexter! – zawołał za nim, kiedy pies postanowił wykorzystać chwilę nieuwagi taty i zwiać. Chcąc nie chcąc, Hudson musiał rzucić się w pogoń za swoim czworonogiem. Złapał go dopiero, kiedy ten zainteresował się innym psem i jego właścicielką. – W imieniu swoim i Dextera przepraszam, na co dzień tego nie robi. – pokręcił głową, chwytając za smycz. Z tego wszystkiego nie zorientował się z kim rozmawia, czemu jego pies machał ogonem i dlaczego był aż tak przyjaźnie nastawiony do obcej osoby. Podniósł wzrok, posyłając kobiecie uśmiech i dopiero wtedy coś kliknęło.
Wszystko jasne, Dexter wpakował go na Gabi. Cudownie.
– No tak, nie dziwi mnie, że nadal lubi cię bardziej. – zażartował, chociaż uważał, że to wcale nie był argument, żeby jej go oddać. Chyba nie powinien tego mówić, raczej powinien przeprosić i pójść w swoją stronę, bo podejrzewał, że jedyne czego chce od niego Thompson to szansa na strzelenie mu w ryj.