WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ewidentnie masz zacięcie do Mgowania. Szanuję, podziwiam ;)

Znowu liczyło się tylko to by uciec, oddalić się od niebezpieczeństwa. Jak się wytłumaczyć ucieczką przed policją? Uważał, że to się uda, w końcu strzelali, trafili radiowóz. Jeżeli ktoś strzela do policji to nie myślisz, że przy policjantach jesteś bezpieczny. Uciekasz. Odruch. Mays wierzył w to, że będąc absolutnie niezwiązanym z całym tym ambarasem się wykpi. Będzie trochę afery i zamieszania, uczelnia na pewno się w to wtrąci, ale... teraz trzeba było po prostu spieprzać. Na motorze. Szybko. Przed siebie. Autostrada niedaleko. Tuż tuż. To się musi udać.
Tylko sporo było przeszkód.
Ruch samochodowy, piesi, światła. Miał wrażenie, że tego wszystkiego dookoła jest dużo, dużo więcej niż w inne dni gdy o podobnej porze potrzebował się przemieszczać. Pewnie to tylko wrażenie. I jego umysł chyba wiedział co się wydarzy. Widział przecież Oszukać Przeznaczenie. Gdy tylko ujrzał ciężarówkę i spróbował ją wyminąć - tu zadziałał instynkt - gdzieś w głębi czuł, że źle to się skończył. I skończyło. Zahaczył o taksówkę, wywinął pięknęgo orła. Zero kasku. Co najwyżej nieco grubsza kurtka, która mogła odrobinę zamortyzować wypadek. No i prędkość też nie była drastyczna, bo lawirując między samochodami nie mógł zapieprzać sto na godzinę, ale przelatując przez kierownicę i wpadając na asfalt tuż przed kołami samochodu, który jakimś cudem stał grzmotnął zdrowo plecami o twarde podłoże. Odruch wyniesiony z boisk kazał mu trzymać głowę sztywno przez co ocalała potylica i mózg. Uderzenie i tak zabrało mu dech w piersiach.
Chwilę się dusił, potem zaczął kaszleć starając podnieść. Bolały go plecy. Noga. I jakieś dziwne miejsce, o którym nawet nie wiedział, że je ma - Ughugh... - próbował się podnieść. - Co? - popatrzył na okrwawioną dziewczynę. Czy bał się krwi? Nie. Widywał ją na treningach i meczach. Na twarzy dziewczyny robiła jednak spore, negatywne wrażenie. Pomogła mu siąść - JEsteś cała? Ja chyba tak. - znów kaszlnął by zaraz zaciągnąć się łapczywie powietrzem. Może mu się wydawało, może nie, ale klakson, pisk opon. Krzyk? Tak, ktoś chyba krzyknął i kolejny strzał. Głośniejsze piski. Obejrzał się spojrzał na motor. Nie pojadą - COś ty kurwa zwędziła - mruknął i próbował się podnieść, zobaczył jakiegoś busa. Kierowca zdziwiony otwierał drzwi, chciał wyjść, najwyraźniej zmartwiony tym wypadkiem dwójki młodych ludzi - Nasza matka miała wypadek, ma operację, jedziemy do niej... zawiezie nas pan? - rzucił do gościa i ni to obejmując dziewczynę by jej pomóc ni to opierając się na niej chciał wpakować się do busa - praktycznie pustego. Dość miejsca by się skryli i, przy odrobinie szczęścia, ruszyli w innym środku lokomocji. Mustang był daleko.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Usłyszała słowa skierowane do siebie i – dalibóg – strasznie się z nich ucieszyła. Nie tylko potwierdzały, że żyje ona, ale i że żyje Taylor, a doprawdy, przelot w powietrzu, plaśnięcie o asfalt i przeturlanie się kilka metrów niemal pod kołami samochodów to nie jest coś, co się zawsze z definicji dobrze kończy, oj nie.
- Tay…lor?… – stęknęła, próbując się podnieść – gwałtownie – za gwałtownie. Pociemniało jej w oczach, a dokładnie – w oku, bo prawe piekło i niczego nie widziało… – Kurwa, coś mi się… – odruchowo przytknęła dłoń do twarzy, odjęła – i nawet nie tyle zobaczyła krew, co poczuła słodkawą lepkość. Nie było tego dużo – wszak nie jakieś strumienie – ale, no, ciekło, nie da się ukryć.
America skrzywiła się paskudnie, ale nie było czasu na jakieś gruntowne rozpoznania. Sygnał policji – zbliżał się. Bulgotu chwilowo –nie było.
Ostatnio jak znikł, to… się pojawił, tak? W sumie może nic dziwnego, że się nie wbił w samochodowy labirynt, z którego nie da się prędko wyjechać, i to jeszcze z policją na zderzaku. Pewnie dał dyla w boczną uliczkę – załadować do magazynków kolejne porcje śmiertelnej determinacji…
Trzeba wstać i jechać dalej. Koniecznie.
– Ja też, tylko… chyba rozwaliłam głowę…
Na marginesie jej rozmazanego pola widzenia pojawiło się kilka par nóg. Ammy skupiła się, zebrała w sobie, i powstała – tuż po Taylorze. Który gdzieś polazł…
Jakieś takie miękkie miała te nogi, ale szła: krok – krok – krok. Zobaczyła Taylora, jak podchodzi do autobusu, zobaczyła kątem oka pokaźnie uszkodzony motocykl i to uzmysłowiło jej powagę sytuacji: nie będzie żadnego „jechać dalej”!
Przyśpieszyła, zaraz dotarła do chłopaka, a kiedy on – w przedłużeniu blefu serwowanego kierowcy –objął ją, na chwilę poczuła jakiś rodzaj… nadziei? że będzie dobrze?
Tak – to tylko gierka. Dodatkowo – dość wątła. Ammy patrzyła na Taylora (nie bez przyjemności, tyle że zmąconej nudnościami po niejakim szoku (mianowicie – trochę pourazowym), al i kierowca gapił się na niego jakoś tak… analitycznie.
Za długo to trwało.
Samochód policyjny już się przeciskał między starającymi się mu ustąpić autami na skrzyżowaniu…
– Że co? – stęknął kierowca, przenosząc wzrok szeroko otwartych oczu z Taylora na Ammy. Ammy – panowie wybaczą –była zdecydowanie silniejszym magnesem odruchowej atencji, ze swoją pionową prawą jedną-trzecią twarzy we krwi i krwawych otarciach na kolanach wśród zgliszczy rajstop.
Taylor…? – szepnęła, nachylając sięku niemu, ale zerkając w bok. Nie: nie chciała teraz stanąć przed policją i oprócz dysku zewnętrznego jeszcze wywalać z kieszeni swoje inne tajemnice. – Taylor! Nie mamy czasu!- – kolejny zduszony szept.
– Chyba… chyba to WY mieliście wypadek… – zaryzykował kierowca. – Powinniśmy zadzwonić po pogotowie i na policję… – i urwał, bo kolejne szczeknięcie syreny uzmysłowiło mu, że te służby już są na miejscu. Ammy nie wytrzymała, złapała chłopaka za rękaw i pociągnęła, najwyraźniej ulegając imperatywowi dalszej ucieczki.
– Policja już jest. Nie będę wiózł ludzi po wypadku, jak policja już przyjechała, nie? – sapnął retorycznie. W tym momencie z głębi autobusu wynurzył się jakiś na oko profesor biochemii taki, za nim – kobieta z 8-letnią dziewczynką. Zareagowali na widok rozmówców kierowcy adekwatnie do wieku i płci, przy czym pierwszy oprzytomniał mężczyzna:
– Daj pan apteczkę! – syknął do kierowcy. – Apteczka!
Faktycznie, w tym momencie znów ugięły się trochę pod Ameriką nogi, odruchowo mocniej wczepiła się w Taylora. Za nimi –syrena, zbyt blisko. I głosy. Nie, nie, nie… Nie, psiakrew! – Ammy kręciła tylko głową, za to coraz dramatyczniej. I przy którymś takim wychyle w lewo zamarła.
– Taylor, mamy przesrane właśnie, trzeba spierdzielać!- zaczęła od szeptu, ale nie utrzymała go w ryzach – zakończyła pełnym głosem i to był błąd: na te słowa pan profesor uniósł brwi, kierowca – wysunął głowę do przodu. z boku jego przedniej szyby zatrzymał się radiowóz…
Ammy syknęła króciusieńkie, jakby skondensowane „Budynekkurwa!” (czy wiedział, o który jej chodzi? więcej pewnie zapamiętał z obserwacji okolicy przed skrzyżowaniem, niż zrozumiał z jej intencji, mających na celu pusty, nieotynkowany w trakcie budowy, wielopiętrowy gmach na roku skrzyżowania, za przeciwną burtą autobusu), szarpnęła Taylora i ruszyła (z gigantyczną nadzieją, że to szarpnięcie nada mu kierunek zbieżny z jej) wzdłuż autobusu. Obróciła się za Taylorem, gdy dobiegała (wsparta asekuracyjnie o burtę pojazdu) niemal do tyłu. Pewnie nie zdążył tego zobaczyć – a jeśli nawet tak, to mógł nie zdążyć znaleźć w tym jej błyskawicznym rzucie oka tej straszliwej… nadziei. Nadziei, że on zrozumie, że ona MUSI uciekać – i że on jej w tym nie zostawi. I świadomość i, że świat to nie bajka, i że owszem, mógłby ją teraz zostawić, ale – sorry – ona już się nie zatrzyma. Tak: to wszystko było w jej spojrzeniu, bo to właśnie było w jej przytomniejącej już głowie. A to, że nie miała teraz czasu, by to werbalizować, a jedynie ułamek sekundy na kontrolne spojrzenie – to nie jej wina…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak na razie skutki upadku odczuwane były jak przez mgłę. Bolały plecy. Noga. To jedno miejsce, którego w ogóle nie potrafił nazwać. Szło jednak żyć. Na poły pomagając dziewczynie, na poły korzystając z niej jak z laski, był w stanie nie tylko stać, ale też iść. To plus. Adrenalina? Tak, to chyba adrenalina, zdecydowanie będzie musiał zainteresować się w miarę swoich ograniczonych możliwości chemią ludzkiego organizmu by dowiedzieć się, co do cholery jest odpowiedzialne za przytomność umysłu w chwilach wysokiego stresu. W każdym razie ta adrenalina podsunęła mu bajeczkę. Szkoda, że trafili jak kulą w płot.
- Przecież macie nas zawieźć do szpitala, a nie do lasu! - oburzył się, a oburzenie zakończył jękiem. Nie, wcale nie udawanym, stojąc przeniósł ciężar ciała na nogę, tą bolącą bardziej i ona teraz właśnie dała mu znać, że był to fatalny pomysł. Zapewne z tego bólu ramię, którym obejmował talię dziewczyny mocno wbiło się w jej bok. To było poza jego kontrolą. Zajrzał za plecy mężczyzny, tam wychyliła się jakaś ośmiolatka, inny facet, w ich twarzach szukał nadziei. Na próżno.
- Ja pierdolę - wydobył tylko z siebie, gdy z głębi busa nie usłyszał wsparcia. Opatrzenie? świetny pomysł, ale dopóki był w stanie - tak myślał - się poruszać, wolał oddalać się od pościgu wyposażonego w pistolety. Ruszył za dziewczyną. Usłyszał tylko kobiecy głos, że mają zaczekać, odwrócił głowę i okazało się, żę wozem w który przypieprzyli jechała kobieta. Teraz do kogoś dzwoniła, ale ani myślała ich gonić. W sumie po co, jak na drodze leżał jego motor? Tablice i tak dalej. Dokuśtykał do brunetki.
- Mam nadzieję, że uda nam się tam ukryć... - wysyczał między jednym ciężkim wdechem a drugim. Znów skorzystał z jej pomocy i przemieszczał się opierając część swego ciężaru na jej ciele sycząc co któryś, zbyt pospieszny krok. A kierowali się w stronę tej budowy.

PS Jakkolwiek emocje prima sort, to zaczyna mi się rodzinne granie świąteczne i dobrze byłoby wiedzieć w jakim stanie zakończy się 'pościg' ;]

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak Taylor jak nie miał szansy odczytać całego tego błagania i nadziei na jej twarzy przed sekundą, tak pewnie i nie zdążył odczytać ulgi, gdy zniknęła za rufą autobusu. Za Taylorem z autobusu wysypały się jeszcze kaskady jakichś „Ejejejejej!!” – mające go pewnie zatrzymać, kierowca – być może pod wpływem reakcji albo komentarza biochemika uznał, że zakrwawiona dziewczyna i roztrzęsiony chłopak to raczej negatywni bohaterowie, a bliskość policji powinna na nich coś pomóc – ale to bez znaczenia: nikt z autobusu nie wyskoczył, by ich gonić, kobieta na skrzyżowaniu była zajęta oglądaniem usterek, zresztą to dobrze, bo na widok policjanta wysiadającego z radiowozu (tak, Ashtona) natychmiast uznała go za adresata swoich problemów. Doszło więc do jeszcze jednego zderzenia; zderzenia, w którym Ashton próbował zapytać ją, gdzie jest motocyklista, a on próbowała to zignorować, żeby przejść do tematu wypadku. W momencie, gdy Ashton wreszcie wytłumaczył jej, że do wypadku już ktoś jedzie, ale nie, to nie on – Taylor zrównał się z Ammy między samochodami stojącymi w powstałym korku.
Przed nimi był jeden sznurek aut na pasie, potem poprzeczne metalowe rury rusztowania dla dachu, jaki rozpięto nad chodnikiem z powodu budowy bloku.
– Dziękuję ci… – to było pierwsze, co usłyszał Taylor z jej ust. Potem obciążył ją –i tak niezbyt stabilną – swoim ciężarem i o ile nie mogła mieć pretensji, to ten dodatkowy ciężar nie był znów takim źródłem jej radości. Na więcej na razie zresztą nie było czasu: samochody trąbiły, nieco przypadkowe smagnięcie spojrzeniem po randomowej kabinie samochodu w korku ujawniło Americe, że jego kierowca owszem, patrzy na nich z zainteresowaniem i chyba sięga po telefon… Kurwa mać ja też mam nadzieję! – syknęła, drobiąc nierówno z kuśtykającym chłopakiem u boku.
Udało im się dotrzeć do chodnika, stękając i łapiąc się rur pokonali barierkę, za którą cóż – trwał ruch pieszych, dodatkowo skłębiony przez rusztowanie i zbiegowisko, kumulujące się przy skrzyżowaniu.
Widok zakrwawionej twarzy dziewczyny też robił robotę – ludzie się rozstępowali z zaskoczonym obrzydzeniem w oczach (można współczuć lub nie, ale mało kto chce nagle oglądać z odległości 20 centymetrów cudzej krwi tak… dosłownie), ale nie stanowili według Ammy sposobu na ukrycie się. Przecież zaraz przyjedzie tu kolejny radiowóz…
– Włazimy tutaj… jakoś… –wydyszała znów, decydując się przy okazji na straceńczy ruch – przejechanie dłonią po twarzy, od czoła w bok, żeby otrzeć krew. Czuła pulsujący paskudny ból i gorąc w rozcięciu łuku brwiowego, ale należało to teraz w miarę możliwości ignorować, natomiast konieczność precyzyjnego widzenia była ważniejsza. Obejrzała dłoń – fuj… – odgarnęła drugą dłonią włosy z czoła i twarzy, spojrzała na chłopaka.
– Dasz radę… przeleźć jakoś? – rozejrzała się na boki, kucnęła i pociągnęła czarną siatkę, odgradzającą chodnik od budowy, do góry. O! – i udało się! Siatka dawała się podnieść. – Szybko! – szepnęła, ale niepotrzebnie chyba; wszak Taylor nie chciał chyba wracać na miejsce wypadku.

Szczęśliwie przedostanie się na teren budowy nie okazało się wielką trudnością. Ludzie, którzy to widzieli, cóż: zapytanie przez policję być może powiedzą – lub nie –o tym fakcie, ale kiedy to będzie?
Budowa okazała się wyludniona. Nikt nie pracował. W efekcie wyglądało na to, że dziesięciopiętrowy konstrukt z betonu i szkła, i niczego więcej, zwieńczony dachem, był cały do dyspozycji. Tylko –do jakiej dyspozycji?
Ammy pokonała kilkanaście kroków w głąb pustych cementowych korytarzy, wyzwoliła się z ramienia chłopaka i dysząc ciężko, oparła o ścianę, łapiąc przez chwilę oddech.
– Nie możemy tu… zostać, musi… my iść dalej… nie? – wydyszała pośpiesznie, przytrzymują palcem ranę na brwi. – Cały czas cieknie, psiakrew… A tobie co się stało? Noga? Nie możesz chodzić? – a tym bardziej biegać –mówiło z obawą spojrzenie dziewczyny. Mimo fatalnego stanu – potarganych długich włosów, zalanej krwią prawej połowy twarzy, szyi i prawej dłoni, nieładnych otarć na nogach pod zamienionymi w siatkę dziur rajstopami, i rozwalonego lewego kolana, dawało się stwierdzić, że była na oko dwudziestoletnią Latynoską, prawdopodobnie dość urodziwą, choć to kwestia gustu, natomiast po stroju sądząc –niekoniecznie pruderyjną. „Tai zawód” – chciałoby się rzec, i byłby to osąd nieprawdziwy. Kim jednak była ta dziewczyna i dlaczego w wewnętrznej kieszeni przykusej ramoneski ma coś, za co bandziory są w stanie zacząć strzelać do policji żeby tylko móc potem postrzelać spokojnie do niej, aby to odzyskać – te dane nie wyświetlały jej się wirującym hologramem nad głową.
- Chodź… chodź, idziemy. Musimy… głębiej tam… – wskazała drżącym ramieniem, wskazując „gdzieś tam” w głębi cementowego ula. – Możesz? Błagam cię, Taylor… musisz się postarać, bo nas tu zaraz dopadną, przecież… ktoś widział, gdzie włazimy, no… Oprzyj się, jeśli musisz, jakoś… może razem…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Taylor opierając się na dziewczynie i w pamięci mając jej zakrwawioną twarz naprawdę zastanawiał się nad tym dlaczego nikt ich nie zatrzymuje. Strzelali do nich, uciekali, spowodowali wypadek, prysnęli policji, teraz w niezbyt porywającym tempie posuwali się w stronę budowy a nikt się nie zainteresował, nikt nie pospieszył z pomocą, zero jakiejkolwiek uwagi i troski. Z drugiej strony sam też bardzo często ignorował to co dzieje się dookoła. Wyzywająco(?) ubrana zakrwawiona dziewczyna i młody chłopak w poodzieranej od wypadku kurtce kuśtykający wyraźnie. Piękny duet, wręcz krzyczący "odpierdolcie się od nas". Zaczynał zastanawiać się co się wydarzy jak policja dojdzie po jego motorze kim on jest, a potem przypomniał sobie, że Ci którzy ich zatrzymali wciąż mieli jego dokumenty. Oj będzie chryja. Ciekawe, czy ktoś z jego rodziny zna jakiegoś dobrego prawnika, który uchroni go przed konsekwencjami. W sumie fajnie się studiowało i grywało w futbol, chujowo byłoby pójść do roboty... i skończyć jak ojciec.
- Dam radę - rzekł hardo i przedostał się na drugą stronę ogrodzenia. Zajęło to sporo czasu, dużo więcej niż gdyby był w pełni sprawny i mógł zwyczajnie przeskoczyć ogrodzenie, ale na szczęście peleryna niewidka w formie ich obrażeń dalej działała: w miarę spokojnie znaleźli się po drugiej stronie płotu.
- Jedna boli bardziej, druga mniej, ni chuja nie wiem co mi jest, ale póki nie siądę na dupie to pewnie dojdę - zaryzykował takim stwierdzeniem tylko na chwilę odwracając wzrok od drogi przed sobą by popatrzeć na dziewczynę. Jeden krok, potem drugi, mniejszy, mniej pewny, znów większy, mniejszy. Posuwali się naprzód, ale ni chuja nie wiedział dokąd - Idę, idę i mam nadzieję, żę skoro nikt nam nie przeszkodził to gdy pojawią się goście ze spluwami im też nikt nie pomoże - płonne to były nadzieje, ale szli naprzód. - Krótka pauza - westchnął głośno gdy znaleźli się przy paletach ustawionych dość wysoko, o które mógł się Mays oprzeć. Oddech był dużo szybszy niż wynikałoby to z tego krótkiego bądź co bądź spaceru - Mamy teraz chwilę, więc może mi powiesz o ki chuj tutaj chodzi, co? - próbował odwrócić uwagę od bólu, skupić się na czymś innym, a poznanie powodu dla którego znalazł się w tym gównie było, jego zdaniem, świetnym sposobem. Nawet chwycił dziewczynę za bark i ścisnął jakby to miało dodać mocy jego pytaniu - I jak ty do cholery masz na imię? - nie pamiętał czy policja zdążyła ją wylegitymować czy co... A dobrze było wiedzieć, przez kogo ten cały ambaras.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak, znieczulica w tych czasach to ogólnoświatowy skandal. Ludzie czasem umierają na ulicach, a nowobogacka gawiedź tylko ich z niesmakiem omija. Być może tak też było w tym przypadku: połączenie niesmaku i odruchu nieinwestowania własnego czasu w kłopoty innych – nawet gdy kuleją czy mają krew na twarzy a nieopodal błyska kogut policji – pomogło Americe i Taylorowi przedostać się w głąb opuszczonej chwilowo budowy wysokościowca. America, która musiała go niemal dźwigać, choć sama miała jeszcze mroczki przed oczyma, a która jednocześnie czuła że nie może nie odwdzięczyć mu się za to wszystko. Przecież to ona wpakowała mu się na tylne siedzenie, by ratować życie swoje, a jego – wepchnąć w obszar zagrożenia. To ona była chodzącym celem, który obarcza ryzykiem jakiegoś zgoła realnego dramatu każdego, kto chciałby jej towarzyszyć. Jeśli więc Taylor teraz towarzyszy jej nie z uprzejmości, lecz z konieczności – bo wymaga pomocy – to okej, musiała, i chciała, mu ją ofiarować, choć cholernie spowalniał.
Teraz, szurając, sapiąc i kolebiąc się niebezpiecznie na boki, pełzli w głąb cementowego labiryntu. Oddalanie się (miejmy nadzieję) od strefy zagrożenia życia było jednocześnie przybliżaniem konieczności zdradzenia, o co chodzi. Czemuż to jedna niekoniecznie stabilnie umieszczona w społeczeństwie dziewucha ośmiela się praktycznie bez pytania zamienić popołudnie tego młodzieńca (a może i dalece dłuższy czas?) w kiepską, ale diabelnie realistyczną imitację filmu akcji?
America oparła się o kolumnę palet, gdy Taylor wyswobodził ją ze swego ciężaru. Pomasowała ramię, obejrzała gotycką plątaninę oczek i rozdarć swych rajstop oraz wyłaniające się spod nich otarcia i skaleczenia, wreszcie przytknęła palec do czoła po stronie, gdzie wciąż pulsował nudzący ból.
– Jasne, Taylor. Należy ci się – sapnęła, patrząc następnie na swoją dłoń. Krew może i ciekła skromniej, ale efekt i tak był horrorystyczny. Teraz, kiedy adrenalina zaczynała powoli opadać, ta krew „wszędzie” przestała być taką oczywistością wartą pominięcia w imię udanej ucieczki. Teraz ta krew była jakaś taka… dosłowna, intymna, medyczna i w ogóle America musiała zjechać plecami po paletach do przykucu, bo zrobiło jej się trochę słabo… Może jak się zajmie formułowaniem oczekiwanych wyjaśnień, to jej przejdzie?
– Słuchaj… no więc to jest…[.b] –podniosła na niego wzrok, odgarniając włosy za uszy – …skomplikowane. Zacznę może od najprostszego. Ammy: – oznajmiła. – To zdrobnienie od America – No. A skoro mamy to za sobą… – Powiedzmy tak: ci kolesie w czarnym samochodzie chcą mi odebrać coś, co mam. Znaczy – ten dysk. Natomiast na tym dysku… – przerwała, zastanawiając się przez chwilę ze wzrokiem skupionym na twarzy chłopaka. Fajnej twarzy zresztą.
Otrząsnęła się z zagapienia – wzmagając zresztą przez to otrząsanie się poczucie nudności.
– …na tym dysku jest zapis pewnych transakcji i działań. W tym również zapis z kamer. No –materiał dowodowy, można to nazwać. Ten materiał jest dowodem, że ktoś jest… kurewsko winien. Oraz że ja z kolei – wbiła sobie palec wskazujący w mostek – jestem właśnie niewinna.
Jej mina – trochę niepewna – mogła sugerować, że to jeszcze nie koniec rewelacji, że w zasadzie można by odkrywać jedną puszkę Pandory za drugą w okolicach tego zewnętrznego dysku. Za wszystkie jednak ciągnął splot od wieków znanych sił: pieniądze i ludzkie skurwysyństwo.
– Taylor? – przeniosła na niego spojrzenie znów, tym razem dziwnie zmartwione, a może – naznaczone emocjami: – Mmmm… ekhem… dziękuję ci. Okej?
To „Okej” było może trochę śmieszne – jakby chciała się upewnić, że tyle wystarczy, bo ona więcej niewiele ma: nie ma kasy, żeby mu odkupić motor, nie ma kasy ani klasy, żeby przedsiębrać jakieś wysublimowane aktywności. Na razie tyle: sorry, człowieku. – Musimy chyba iść… Jest coraz lepiej? W ogóle… pokaż to – wstała i podeszła do niego, gestem polecając mu ogólnie ujawnić się ze swymi najdotkliwszymi dolegliwościami, za które mogłaby się tu czuć odpowiedzialna. – Domyślam się, że jesteś twardy jak Hulk i dasz radę, ale ten, no: gdzie cię najbardziej boli? Czy... nie wiem: martwi?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- CIeszę się, że się zgadzamy - burknął niezbyt przyjemnie gdy zanosiło się na to, że wreszcie dowie się o co całe to zamieszanie. Próbował nieco zmienić pozycję, jakoś się dobrze ułożyć pośród tych palet. Nie było mowy aby usiadł na ziemi, podejrzewał że próba wstania zakończy się fiaskiem, a rzut oka na dziewczynę wystarczył by stwierdzić, że choć nie ma ona jakiś super obrażeń, to raczej nie dźwignie go z ziemi bo wyglądała tak, jakby pierwszy lepszy mocniejszy wiatr miał ją przewrócić. Nawet nie było gdzie. Oparty plecami o paletę wyglądał jak upośledzony niedźwiedź próbując podrapać się o pień drzewa, stękał przy tym i posapywał w poszukiwaniu pozycji, w której plecy oraz obie nogi (doszedł do wniosku, że to co go boli to jednak druga noga) były jak najmniej dokuczliwe. Poszukiwania zostały przerwane przez dziewczynę. Kiwnął głową gdy mu się przedstawiła, potem miał minę w stylu "no shit sherlock". CHcieli jej coś odebrać? Nie wpadłby na to.
- Ja pierdolę... - cóż więcej mógł rzec? Jasne, miał kontakty z niejakim Wujkiem Jo, parę razy robił za kuriera przewożąc różne rzeczy (w zasadzie to nigdy nie wiedział co) po Seattle i dookoła, ale było to... niegroźne? Pistoletów zbytnio nie widywał, nikomu nic nie groziło. Dostajesz, jedziesz, przekazujesz, wracasz, odbierasz zapłatę. Naiwny nie był, wiedział, że jego szef robi totalnie niezgodne z prawem interesy, ale dopóki to wszystko było obok niego, to było okej - I pewnie nie tyczy się to sprzedaży samochodu, która nie została zgłoszona do urzędu skarbowego, co? - zakpił, bo tylko na tyle go było stać. To zdecydowanie było poza możliwością ogarniania jego umysłu. Był tylko studentem grającym w futbol. Gangsterka? Na pewno nie.
- Spoko, ale podziękujesz mi, jak będziemy bezpieczni, na przykład u mnie w domu, ktoś nas kurwa opatrzy i będę mógł się upić by przespać najgorszy ból, jasne? - zabrzmiał nader cierpko, ale miał to gdzieś. Chyba po żadnym meczu, żadnym treningu czy obozie, a grał od wczesnych lat szkolnych, nie był tak obolały. - Nie jestem, ale nie mamy pieprzonego wyjścia. Bolą mnie plecy i obie nogi, ale nic nie poradzimy. Wolę nie wiedzieć o mi jest naprawdę, bo wtedy mogę się rozkraczyć - odpowiedział i rozejrzał się o dookoła. Znalazł spojrzeniem jakąś deskę, jakieś metr pięćdziesiąt, z piętnaście centymetrów szeroka - Podaj mi ją, zrobię z tego coś na wzór kuli i idziemy dalej - nie miał pojęcia gdzie mogą iść, ale dalsze opieranie się na Americe doprowadzi ich donikąd. Egoistycznie sam się nie zapytał jak ona się czuje, ale... myślę, że można mu wybaczyć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnęła się – spokojnym, zmęczonym i całkiem ładnym uśmiechem – na jego ironiczne słowa. – Tak, zgadłeś na maksa. Wygrywasz toster ze zraszaczem i sto kilo lodów firmy Corrall: nie chodzi niezgłoszenie sprzedaży samochodu do skarbówki. Ale z tym opatrzeniem to niezły pomysł – dodała, poważniejąc, gdy już się do chłopaka zbliżyła, wyciągając rękę, żeby (nieskutecznie pewnie) pomóc upośledzonemu niedźwiedziowi podrapać się po zadku. – Ten pomysł z upiciem się też jest dobry… – Podała mu to, z czego chciał sobie zrobić kulę i nieco dziecinnym gestem przetarła sobie nadmiar sączącej się po policzku krwi.
Kiedy byli gotowi do mało zwycięskiego przemarszu, nadszedł kwadrans względnego spokoju, w którym można było podjąć trud przemierzenia kondygnacji cementowego szkieletu bloku. Szurali, stękali, hałasowali –może nie jakoś strasznie, ale ciężko byłoby udawać, że są zupełnie undetectable.
Fakt ten wielce pomógł pewnym dwóm dżentelmenom, którzy w tym czasie wniknęli w cementowe trzewia bloku z innej strony. Stali przez chwilę i nasłuchiwali, porozumieli się wzrokiem, po czym ruszyli na łatwe – w ich przekonaniu – łowy.
– Powiem ci, Taylor, że to wszystko… – sapała America, wlokąc się w tempie chłopaka i tracąc czujność na rzecz martwienia się, jak mu zrekompensować doznane krzywdy – że to jest kurwa chwila, w której mam ochotę zmienić swój, jak to mówią, styl ż…
Zamarła.
Teraz dopiero – z fatalnym opóźnieniem – doszło do niej, że dany był im komfort przejrzystej ciszy –w chwili, gdy został zmącony cichym kliknięciem.
Serce jej załomotało i podskoczyło do gardła – i to by było tyle książkowych opisów. Następny opis będzie bardzo realistyczny: zza filaru wyłonił się mężczyzna odziany na czarno (bluza z kapturem, kurtka, spodnie, czarne buty sportowe) – dwa kroki przed nimi. Na gębie miał uśmiech osoby, która tłumaczy szczoteczce do zębów, że wyszczerbiona na nic się już nie przyda. Jednocześnie z sążnistym „O kurrrwa” – jedynie pomyślanym w tej chwili przez Ammy – z ich lewej strony z tyłu wyłonił się drugi jegomość, odziany z kolei w sweterek w serek i marynarkę, łysy i śniady. Obaj mieli w dłoniach pistolety.
– Dobra, kurwa. Koniec. Kurwa – stwierdził ten pierwszy, dając spluwą znak w rodzaju „no dalej”.
– Czyli oddawaj dysk, pizdo. Jak wszystko pójdzie ładnie, oszczędzimy kolesia. – wymamrotał dziwnie ten tylny, w marynarce, pokonując dzielące go trzy kroki i przytykając sparaliżowanej Ammy lufę do szyi.
– DYSK KURWAA!!! – ryknął mister Black, robiąc groźną minę i też podchodząc. Ammy zerknęła na Taylora, ale nie wiadomo po co. W tej chwili czuła, że… nic nie czuje. Po prostu –przesrane. I koniec. Do widzenia…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Zapraszam do siebie - to była naturalna rzecz, dla odmiany dobrze byłoby się znaleźć w znajomym środowisku, bezpiecznym środowisku. Coś mu mówiło, że lokum Americi byłoby wyjątkowo niebezpieczne i strach byłby się tam obrócić. Zapewne to tylko bogata wyobraźnia, pewnie też frustracją całą tą sytuacją, ale co poradzisz? Ruszyli ze swego 'bezpiecznego' przystanku za paletami z materiałami budowlanymi. Taylor kuśtykał pomagając sobie deską, ale prawdę mówią to nie wiedział, czy przy jej pomocy porusza się łatwiej czy nie, wolał nie sprawdzać. Szli przed siebie, trochę do przodu, trochę do góry, hałasując ile się dało.
- Kurwa mać - tylko jęknał Taylor, gdy niemal jednocześnie przed nimi i za nimi pojawiło się dwóch gości z pistoletami. Może w innych okolicznościach by żartował, że to pukawki na wodę, na powietrze, że panowie, możemy się dogadać, po co te nerwy. Jednak AMerica zdążyła mu powiedzieć to i owo i do cholery przez ostatnich kilkanaście minut spierdalała przed ludźmi, którzy nie mieli problemów ze strzelaniem podczas pościgu z zamiarem postrzelenia ich i nie przejmujący się tym, że mogą trafić kogoś postronnego. I na to wszystko jeszcze był obolały. Pewnie zanim zrobiłby jakikolwiek ruch już miałby dwie kulki, życie było mu miłe.
- Dzięki bardzo panowie, doceniam. - odezwał się, ale... zadrżał. Nie był bohaterem, więc miał właśnie near death experience. Drgnął mocniej, gdy facet z tyłu trącił też go. Szybki ruch i widział broń przy szyi dziewczyny - Powiedziałem panowie? Przecież tu nie było żadnych panów, jakieś trzy kobiety, raczej grube niż chude, z bronią maszynową nas napadły. I był jeden azjata, tak, to pewne, był jeden azjata. Z maczetą - trajkotał całkowite głupoty licząc, że dzięki temu uwiarygodni to, że oboje są niegroźni. A zwłaszcza on. Bohaterstwo by zasłonić Americę? Próżno go szukać - I chyba nas z kimś pomyliliście... - dodał jeszcze, ale potem w tej ciszy, która panowała na opuszczonej budowie, dało się słyszeć syreny policyjne. Jakby ze wszystkich stron. Niestety, z obecnej ich pozycji Taylor nie mógł zobaczyć ile radiowozów i skąd, ale na pewno był więcej niż jeden. POlicjanci się ogarnęli? Może ktoś zgłosił, że ktoś wchodził na teren budowy? Może do cholery była tu ochrona w postaci jakiegoś emeryta, który zamiast użerać się z gówniarzerią zawiadomił bagiety przy okazji ratując tych dzieciaków? Cholera wie. Miał tylko nadzieję, że dźwięk syren nie sprawi, że Taylor i America nie zarobią jak ci żydzi w dowcipie z lodami: jeden dwóch kulek, a drugi z automatu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Outfit

Siedziała w aucie, zaparkowanym na końcu jednej z ulic w dzielnicy Queen Ann. Wyłączyła silnik, ale nie wysiadła. Jej twarz na zmianę przybierała odcień czerwieni i błękitu, oświetlana poświatą kogutów na wozach policyjnych. Zerknęła w lusterko wsteczne, przez chwilę obserwując Mullera, który rozmawiał z koronerem. Pewnie powinna wysiąść i się przywitać, ale obiecała sobie jeszcze chwilę spokoju.
Dotknęła barku i zacisnęła dłoń na skórze, próbując wymasować obolałe miejsce. Może powinna udać się na jakiś profesjonalny masaż. Przydałoby jej się kilka dni w spa. Przymknęła na moment oczy, a gdy je otworzyła, o mało nie podskoczyła, bo za szybą zamajaczyła twarz Perry’ego, trzymającego dwa kubki z kawą. Odetchnęła głęboko, po czym otworzyła drzwi i wysiadła. Sięgnęła po płaszcz, który zaraz narzuciła na ramiona. — Nie skradaj się tak, nie umiesz podejść jak człowiek? — mruknęła, biorąc od mężczyzny kawę. Nie było jej do śmiechu, a głos brzmiał słabo, jakby nie spała od co najmniej trzech dni. W rzeczywistości nie było tak źle, chociaż ostatnio faktycznie kiepsko sypiała.
Pogoda nie dopisywała, ale czego można było spodziewać się po Seattle? Wieczór odstraszał chłodem, a w powietrzu unosiła się wilgoć. Lekka mgła spowiła pobocza, jakby chciała coś ukryć.
Wzięła od niego papierosa, gdy ją poczęstował i zapaliła go, gdy użyczył jej ognia. Zaciągnęła się mocno i powoli wypuściła trujący dym z płuc. Dawkę trucizny popiła kawą z mlekiem i cukrem. — Dobra, Perry. Mów co macie — mruknęła w końcu, więc detektyw zaczął mówić. W ich stronę ruszył Muller, już bez koronera, za to również z papierosem między wargami. Zerknął na Raine krótko, kiwnął jej głową na powitanie, po czym przeniósł wzrok na partnera. Rzadko kiedy spotykali się w wesołych okolicznościach. Tym razem również nikomu nie było do śmiechu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzień jak co dzień, jak to mówią. Pobudka o świcie, wcale nie zwieńczona budzikiem, a cholernym dźwiękiem natrętnie dzwoniącego telefonu. Niemrawe halo rzucone pod nosem. Mało profesjonalny ton. Brak przedstawienia się, bo przecież usłyszał gdzieś ten zawodowy żargon i głos Perry'ego.
Aż chciało się dodać kurwa , lecz zamiast tego podniósł się z niebywałym trudem do pozycji siedzącej. W głowie mu huczało, jakby co najmniej wypił wczorajszego wieczoru sporo alkoholu - co rzecz jasna nie było zgodne z prawdą.
Po prostu gorzej spał, a o świcie powitała go migrena. Ta najgorsza z możliwych. Od wypadku przecież była częstym gościem w jego życiu. Zaliczył bliskie spotkanie z twardym podłożem. Wstrząs mózgu, pęknięcie czaszki, to nie dziw, że pewne mało komfortowe mankamenty wkradły się do jego egzystencjalnej rutyny.
- Mamy kolejną ofiarę - usłyszał, na co momentalnie się ocknął i rzucił to, co wcześniej uważał za idealny opis jego stanu fizycznego.
- Kurwa...
- Musisz to zobaczyć... Znaczy... Nie...Chciałem... Po prostu przyjedź. Zaraz ci w wiadomości wyślę dokładny adres zamieszkania naszej denatki - Perry nieco zakręcił się w przekazaniu tych bardziej wizualnych informacji, z marszu zapominając o dysfunkcji Browna. Próbował rzecz jasna naprostować sytuacje, acz pogrążał się bardziej. Jasnowłosy nie miał mu niczego za złe. Premedytacją się nie wykazywał. Nie próbował go ugodzić celowo. Jedynie przez nieuwagę, nie wyważył dokładnie wypowiadanych słów. Nic wielkiego. Każdemu się przecież to mogło zdarzyć.
- Już spokojnie - dodał wstępnie - Zaraz wsiadam do taksówki i jadę do was - podniósł się finalnie z łóżka, gdy wymienił jeszcze zwroty grzecznościowe z rozmówcą.
Musiał się ogarnąć, i to w trybie wręcz naglącym.
W domu panowała cisza, która oznaczała nieobecność Roberta. Mitch nie miał obecnie czasu, aby rozwodzić się nad jego aktualnym miejscem pobytu, choć przydałby mu się jako kierowca. Do taksówkarzy zaufania nie miał. Wolał już jeździć z bratem. I od jakiegoś czasu także z Rain.
Na samo jej wspomnienie uśmiechnął się pod nosem, choć potem przybyła i delikatna fala wątpliwości, bo co będzie jeśli w pracy odkryją istotę łączącej ich relacji? Znając zasady zostaną odsunięci od sprawy, a zależało im na schwytaniu Ducha. Oboje przecież cenili walory swojej pracy.
Z szafy wydobył świeże ciuchy. Opuszkami palców przesunął po materiale. Prosta koszulka, bluza i bojówki. Ostatnio pogoda dopisywała, toteż zrezygnował z grubszego okrycia wierzchniego. Wziął jeszcze szybki prysznic i już we względnym stanie gotowości wezwał taksówkę, która zawiozła go raczej żółwim tempem, zważywszy na korki w rejony dzielnicy Queen Anne.
- Bardzo przepraszam za spóźnienie - rzucił, gdy Ryan przyprowadził go do obecnego już na miejscu towarzystwa.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Im dłużej słuchała opowieści Perry’ego, tym czuła się coraz bardziej wykończona. Jakby każdym kolejnym słowem odbierał jej część sił. Rzuciła niedopałek na ziemię, po czym nadepnęła na niego obcasem, z miną wyrażającą lekkie obrzydzenie. Trudno było powiedzieć, czy chodziło o papierosa, barwny opis zbrodni w wykonaniu detektywa czy jeszcze o coś innego. Upiła kolejny łyk kawy, już nie takiej gorącej, ale dalej całkiem dobrej. Po miesiącach współpracy Perry doskonale wiedział jaką lubiła najbardziej. Detektywi byli od niej dużo starsi i na początku podchodzili do Raine z pobłażliwym dystansem, jednak z biegiem czasu wyrobiła sobie u nich inne zdanie i obecnie traktowali ją na równi ze sobą.
Niestety w wielu sytuacjach w pracy spotykała się z protekcjonalnym traktowaniem, głównie przez jej wiek, ale i wygląd. Ładne, młode kobiety nie miały łatwo w świecie grubych ryb, rekinów i piranii. Mimo wszystko radziła sobie coraz lepiej i zbierała coraz szersze grono sprzymierzeńców. Musiała jednak dbać o to, aby utrzymywać nerwy ze stali i nie dać sobie wejść na głowę. Narazie wychodziło jej to całkiem nieźle.
Uniosła głowę, gdy usłyszała nadjeżdżające auto. W pierwszym momencie miała wrażenie, że to kolejny radiowóz, ale okazało się, że to taksówka.
Co? Gwałt? —zapytała w pewnym momencie, wyrwana z zamyślenia dosyć brutalnie, bo na dźwięk tego słowa żołądek nieprzyjemnie jej się skurczył. Mężczyźni patrzyli na nią uważnie, a Perry nagle zamilkł. Wszyscy doskonale wiedzieli co to może oznaczać. Przede wszystkim musieli upewnić się, że to Duch, bo dotychczas ani razu nie posunął się do gwałtu. Jeżeli jednak potwierdzi się, że to jego sprawka, materiał genetyczny pobrany z ciała ofiary będzie mógł doprowadzić ich do morderc, miejmy nadzieję, bardzo szybko. To przełomowa wiadomość. Coś, na co czekali od dawna.
W tym momencie podszedł do nich Mitch. Raine obrzuciła go nieodgadnionym spojrzeniem. — Dobry wieczór, Brown. Skoro zdecydowałeś się jednak do nas dołączyć, to możemy zaczynać — odezwała się, jak zwykle ciętym językiem, jak zwykle niewzruszona. Traktowała go jak każdego innego, nawet jeśli powoli ją to męczyło, bo miała coraz większą ochotę przerwać grę pozorów. Stawka była jednak zbyt duża i nie mogła sobie pozwolić na błąd, szczególnie teraz. Nawet jeśli bardzo chciała go dotknąć i poczuć ciepło jego skóry, woń perfum.
Odwróciła się i ruszyła za Perrym w kierunku domu zamordowanej kobiety. Stukot jej obcasów, uderzających o chodnik, a potem schody wyłożone płytkami, odbijał się echem, jakby odliczając do nieuniknionego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dokuczała mu uciążliwa migrena, dlatego chyba nie był do końca przygotowany na jakiekolwiek podróże tego dnia - tym bardziej w sprawach służbowych. Lecz czy posiadał rzeczywisty wybór, skoro otrzymał rzetelne wezwanie?
Jego profesja pozbawiona była stałych godzin pracy, które często zwyczajnie opiewały jego dobową rutynę. Tam jak teraz. Musiał zwlec się z łóżka i zjawić się w jednej z lepszych dzielnic Seattle. Jak mus to mus.
Z drugiej strony, nic nie równało się ze sposobnością spotkania się z Rain, nawet jeśli zmuszeni byli utrzymać przed innymi ten zawodowy, bardziej surowy i niekomfortowy żargon. Dla dobra sprawy oraz piastowanych posad rzecz jasna. Bo na robocie też im zależało.
Prowadzony przez Perry'ego, nie wiedział w zasadzie, czego mógłby się spodziewać. Ataki Ducha zawsze pozostawiały po sobie dziwny niesmak i coś nieprzyjemnego, co ocierało się o skórę. Mężczyzna był przecież nieuchwytny tak cholernie niebezpieczny, a oni nawet nie deptali mu po piętach. Byli słabsi i dawali się zwodzić, co idealnie odzwierciedlał napis, pozostawiony na ostatnim miejscu zbrodni.
Na powitanie Rain poczuł się nieco dziwnie. Ich spotkania przebiegały zupełnie inaczej. Porzucone sztywniactwa, wypełnione jedynie swobodą i co rusz jawiącymi się motylkami. Byli sobą zafascynowani, pod kątem stanu zauroczenia.
- Cześć wszystkim - rzucił zatem wstępnie. Nieco luźniej, acz z wciąż wyczuwalnym dystansem, wszak znali się już od kilku miesięcy, toteż nie musiał wyskakiwać z profesjonalnym tonem - Wprowadzi mnie ktoś w temat?
I wprowadzili, gdy wolnym krokiem ruszyli w kierunku domu, który swą wizualizacją odznaczał się na tle sąsiedztwa. Światła radiowozów, wszech obecny gwar, tłum w postaci formacji mundurowych oraz żółte taśmy odgradzające teraz przed gapiami.
Mitch szedł powolnym krokiem, drogę torując sobie przy pomocy białej laski. Zapewne z boku, wśród nieznanych wzbudzał niemałe zainteresowanie, bo jakim cudem niewidomy pracował w policji? Dla zebranych jednak był po prostu Brownem. Profilerem.
- Ujmę to tak, praktycznie wszystko wygląda tak samo, poza jednym szczegółem. W postaci gwałtu...
Jasnowłosy zatrzymał się nagle, gdzieś w okolicy schodków prowadzących do skalanego makabryczną zbrodnią domu. Jego mózg pracował teraz na zwiększonych obrotach, poruszając gwałtownie odpowiednimi trybikami. Zdezorientowanie zaś dosięgło jego twarzy, uwidaczniając się dla innych.
Gwałt. Zmieniony motyw działania. Nie jego schemat.
- Czemu zmienił modus operandi? - zapytał na głos, gdy Perry wprowadził go do wnętrza mieszkania. Dostrzec nie mógł nic, jednakże specyficzna woń krwi unosiła się w powietrzu, drażniąc nozdrza nowo przybyłym. Mitch słyszał też odgłos ciężkich, policyjnych butów uderzających o podloge, lekkie skrzypienie drewnianej podłogi, a także charakterystyczne pstryknięcia, świadczące o tym, iż technicy wykonywali właśnie serię zdjęć, które później miały się znaleźć w teczce z oględzinami miejsca zbrodni. Jawne dowody. Widoczne. Aż za bardzo. Lecz nie dla niego.
- Czy ktoś mógłby zobrazować mi to wszystko? - zagaił wykazując się prośbą, bowiem chciał uzyskać choć słowny wgląd, który po swojemu mógłby skleić w ten specyficzny obraz. Dostępny wyłącznie dla samego siebie.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[+18] Niniejszy post zawiera treści drastyczne

Nie przyglądała się reakcji Mitcha, gdy usłyszał jej niezbyt miłe powitanie, nie doszukiwała się jakiegokolwiek grymasu na jego twarzy czy gestu, który świadczyłby że jakoś to na niego wpłynęło. Wiedziała, że nie pokazał po sobie niczego, co mogłoby być odebrano jako nienaturalne.
Dobrze, że to Perry postanowił wprowadzić Mitcha w sprawę, bo w tym czasie ona mogła spokojnie się rozejrzeć i objąć wzrokiem, oraz rozumem, dopóki jeszcze myślała trzeźwo, miejsce zbrodni.
Usłyszała pytanie Browna tuż przed wejście do domu ofiary. To samo chodziło jej po głowie i chętnie poznałaby odpowiedź. W zasadzie muszą poznać odpowiedź, bo to teraz chyba najważniejsza kwestia. Może Duch popełnił błąd? Może już nie był tylko duchem, skoro skusił się cielesnej pokusie? Czuła zniecierpliwienie na myśl, że być może materiał genetyczny odpowie na najważniejsze pytanie. Jednocześnie ten gwałt tak bardzo nie pasował do układanki, że chyba byłaby bardziej zaskoczona, gdyby okazało się, że poszlaka stanie się kluczowym dowodem, niż rozczarowana, że gwałt to na przykład tylko fałszywy trop.
Ruszyła korytarzem w stronę salonu, po drodze mijając zdjęcia oprawione w ramki, wiszące na ścianę. Zerknęła na nie tylko przelotnie. Z fotografii uśmiechała się do niej szczupła blondynka o niebieskich oczach, głównie w towarzystwie innych młodych kobiet i być może rodziców. Miała góra trzydzieści pięć lat. Czyżby samotna? Dom utrzymany był w nieskazitelnym porządku, nie widać było męskich ani dziecięcych rzeczy. Wspięli się po schodach na piętro, gdzie znajdowała się sypialnia i łazienka.
Raine odwróciła się, zerknęła na Mitcha, który poprosił o słowny opis miejsca zbrodni, po czym zerknęła wymownie na Mullera. Jakoś nie miała chęci nazywać tych okropnych rzeczy po imieniu. Wystarczył jej widok Detektyw odwzajemnił spojrzenie, po czym z rezygnacją wzruszył ramionami. — Ofiara to Alishya Townes, lat trzydzieści jeden, niezamężna, bezdzietna, właśnie otworzyła kancelarię prawniczą, mieszkała sama — zaczął, zerkając po kolei na obecne tu osoby. Tak więc wychodziło na to, że wybór ofiary jak najbardziej się zgadzał. Młoda, piękna, ambitna i samotna. — Zmarła najprawdopodobniej nad ranem, a znalazła ją siostra, zaalarmowana tym, że ofiara nie przyszła na umówione spotkanie i nie pokazała się w pracy. Morderca powiesił ofiarę na żyrandolu, po czym zarzucił na nią białe prześcieradło.
Ofiara powieszona była na eleganckim żyrandolu, wiszącym tuż nad łóżkiem. Jej palce u stóp dotykały jedwabnej pościeli w kolorze fioletu. Białe prześcieradło, które na nią narzucono nosiło ślady krwi. - Po zdjęciu prześcieradła i wstępnych oględzinach okazało się, że kobietę najpierw zgwałcono, później poderżnięto jej gardło i dopiero na koniec powieszono, po czym okryto— zakończył, po czym westchnął ciężko. Widać nie tylko ją to wszystko dziś męczyło. Denatka leżała obecnie na ziemi, zamknięta w plastikowej torbie. Wszystko było zabezpieczone, a ciało niedługo zostanie przetransportowane na dalsze, szczegółowe, oględziny.
W zasadzie wszystko pasuje jak ulał, z wyjątkiem gwałtu — mruknęła Raine, niby do detektywów i Mitcha, niby do siebie. Stanęła przy łóżku zmarłej kobiety i wpatrzyła się w krople krwi widniejące na pościeli. Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się czemu narzuta jest tak gładka. Pewnym ruchem ściągnęła ją z łóżka.
Księga Wyjścia 22:17, Nie pozwolisz żyć czarownicy — odczytała napis widniejący na biały przewścieradle. Prawdopodobnie napisany grubym czerwonym markerem. Spod poduszki wystawało opakowanie po prezerwatywie. Kobieta sięgnęła po nie, ale w ostatniej chwili cofnęła rękę. — Znaleźliście prezerwatywę? — spytała, marszcząc nos.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dla niego była to nowość - te kamuflowanie się i udawanie, że Raine to tylko prokurator, z którym przyszło mu współpracować.
Nie miał wprawdzie jakiejś bogatej i okazałej kolekcji kobiet z którymi się to spotykał. Mitch nie był krótkodystansowcem; brak wzroku z kolei tworzył trudną do przebicia barierę w relacjach typowo damsko-męskich.
Bo przecież, kto chciałby spędzić resztę życia ze ślepym?
Kwintesencja jego istoty, pospolitej choć nieco utrudnionej egzystencji. Jednakże, osoba tu obecna bez pardonu przebiła się przez siatkę utrudnień i to całkiem swobodnie. Prześlizgnęła się ukradkiem, by przejąć myśli oraz uczucia Browna. Ten w ostatnim czasie zastanawiał się na sednem wciąż kiełkującej relacji.
Co ich połączyło?
Współpraca i chęć dorwania Ducha, czy może ten mało przyjemny epizod na diabelskim młynie?
Być może były to tylko składnie. Odrębne elementy, acz pasujące, które stopniowo tworzyły jednolity obraz. Obraz ich związku. Tego postępującego.
Dlatego wolał rozsiewać wokół siebie pozory - by przypadkiem nie doprowadzić do destrukcji, na podłożu zawodowym również; wszak gonili nieuchwytny cel, nad sobą mieli też przełożonych, którzy raczej nie byli nastawieni do służbowego romansu. Ot co. Lepiej było dmuchać na zimne, jednoznacznie skupiając się na trudnym w obuciu śledztwie.
Mitch westchnął cicho, gdy wspinał się po schodach na piętro, tam, gdzie spoczywała ich ofiara. Upchnięta już w czerń, została odłączona od elementu złowrogiej scenerii. Uleciało z niej wszystko. I ból, i strach, i życie. Była teraz tylko wspomnieniem oraz dowodem na kolejny atak Ducha.
- To mi nie pasuje. Ten gwałt - Brown zabrał głos od razu po dialogu wygłoszonym przez Mullera. Po jego opowieści. Szczegółach dotyczących zbrodni. Mitch trzymał się z boku, by przypadkiem nie zatrzeć ewentualnych śladów. Jemu wystarczył jedyne przekaz słowny, toteż nie musiał się kręcić pod nogami innym.
- Młoda, wykształcona, kobieta sukcesu. Idealna ofiara Ducha - - począł wyliczać na palcach jednej ręki, starając się wszelkie poszlaki zebrać w całość - Poderżnięcie gardła, powieszenie, okrycie białym prześcieradłem jak dotychczas. Ale gwałt? To nie w jego stylu. Albo trafiliśmy do ślepego zaułka, albo nasz kolega nie mógł się oprzeć pokusom -wyrecytował na jednym tchu, zaraz też czując nieprzyjemny dreszcz, ten przedzierający się wzdłuż kręgosłupa.
Nagle zrobiło się jakby chłodniej i upiorniej.
- Nie pozwolisz żyć czarownicy - powtórzył za Raine, w umyśle przetrawiając sens cytatu. Brzmiało trochę jak samosąd, bowiem już w średniowieczu palono osoby posądzone o korzystanie z magii na stosie. Ktoś tu bawił się w Pana Życia i Śmierci. Bez większych skrupułów, jednakże, co mógłby mieć na myśli określając ofiarę mianem czarownicy?
Całym sobą czuł, że czeka na niego bezsenna noc. Umysł pracował na zwiększonych obrotach i nie zamierzał zwolnić tempa, jeśli nie przetrawi zagadkowych rewelacji.
Był tak zaaferowany najnowszym odkryciem oraz przekazem, tym pozostawionym przez Ducha, że wyłączył się na moment, nie analizując już kwestii znalezienia ewentualnej prezerwatywy, co było istotne. DNA tam pozostawione, mogłoby doprowadzić ich do tego nieuchwytnego człowieka.
- Póki co niczego nie znaleźliśmy, ale zaraz dam znać technikom, aby dokładnie przeszukali cały dom -i Perry złapał bakcyla, podświadomie wyczuwając woń nieznanego.
Zdawać się mogło, że byli już blisko. Lecz z drugiej strony, wciąż pozostawali daleko...
Obrazek

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Queen Anne”