WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
dreamy seattle
-

-
- 1.
Na przeciwległej wisiał nad drzwiami duży, drewniany krzyż z którego Jezus smutno obserwował regularną pielęgnacje paskudnego, nikotynowego uzależnienia. Czasem pod wpływem owego spojrzenia, Blackbird doświadczał niewytłumaczalnego poczucia wstydu i natychmiastowo gasił niedopałek w doniczce z obumarłym kaktusem. W odosobnionych przypadkach ta namacalna obecność zmuszała do zarzucenia na plecy jeansowej kurtki i wybrania spaceru po niedużym ogródku, przykościelnym cmentarzu bądź sieci ulic otaczających granice budynku. Nocne eskapady odbijały się echem na samopoczuciu mężczyzny i chociaż jego zaangażowanie w życie społeczności nie bledło; wykazywał znacznie mniej entuzjazmu podczas interakcji z parafianami. Przemęczenie uaktywniało w nim większą skłonność do rzucania kąśliwymi uwagami bądź wykorzystywania sarkazmu. Siły utracone na późnych przechadzkach odzyskiwał dopiero po południu; niemalże przysypiając na ulubionej, parkowej ławeczce. Chociaż, formalnie, nie należała do niego – w umyśle Antona została podpisana jego imieniem. Szczęśliwie, rzadko ktoś wybierał akurat to konkretne miejsce. Ławka stała w oddaleniu od centralnej alejki, w grubym paśmie cienia pod opadającymi nisko gałęziami wierzby. Przez starszych mieszkańców okolic nazywana „siedliskiem”; gdyż nosząca widoczne znamiona obecności wesołych gromadek upitych nastolatków lub stałych bywalców monopolowego.
Deskorolka na której przyjechał leżała pomiędzy stopami ubranymi w czerwone, wysłużone trampki. Z ramionami skrzyżowanymi na wysokości piersi ciężko oddychał; z każdym oddechem zapadając się coraz głębiej w zachęcające objęcia Morfeusza. Balansując gdzieś pomiędzy snem a jawą, raz po raz odchrząkiwał; poprawiał się na siedzeniu i nerwowo zerkał na telefon: zarówno celem sprawdzenia godziny jak i zmiany słuchanej piosenki. Od wieczornej mszy wciąż dzieliły go całe cztery godziny. Wciąż jeszcze nie musiał się spieszyć. Mimo wszystko, pokusa; by przysnąć wydawała się zbyt silna, więc by się jej nie poddać szatyn westchnął, ziewnął i wstając przeciągnął się jak kocur.
Miarowo jadąc w stronę głównej drogi cieszył się z zabrania okularów przeciwsłonecznych zasłaniających niemalże połowę twarzy. Lubił czasem pobyć sam ze sobą, sam dla siebie. Bez bycia zaczepianym przez nadgorliwych parafian, bez wyimaginowanego przymusu szczerzenia się do wszystkich wokół. Co nie oznacza, że dostrzegłszy kogoś kogo obdarowywał fascynacją bądź kapką ponadprzeciętnej sympatii zamierzał kompletnie zlekceważyć rzeczoną osobę. Dlatego na widok znajomej sylwetki, modląc się w duchu; by nie doszło do pomyłki (bo jednak od tyłu widywał ją znacznie rzadziej niż od przodu) zwolnił tak, aby dorównać do przechadzającej się obok...
- Elise? – tak, to ona. Krótką chwilę jechał w ciszy zagłuszanej wyłącznie odległymi rozmowami oraz furkotem kauczukowych kółek sunących po nierównościach chodnikowych kafelków. Antkowi było trochę głupio, doznał uszczypnięcia żenady; gdy dotarła do niego niedawna prośba proboszcza; żeby przy najbliższej sposobności zasugerować pannie Thornton kolejną dotację na rzecz wspólnoty. – Jak się trzymasz? – kiedy szatyn zadawał to pytanie zawsze sprawiało wrażenie zabarwionego autentycznym zaciekawieniem oraz niewymuszoną troską. Naprawdę chciał wiedzieć. Naprawdę mu zależało. W międzyczasie zszedł z deski, podbił ją tak; by wylądowała w zwinnych rękach, a okulary uniósł ku górze i wplątał je w nieuczesane, niesforne włosy. W luźnym, granatowym t-shircie oraz wytartych jeansach, bez koloratki przy szyi – żaden nieznajomy nie pomyślałby; że oto idzie przed nimi ksiądz z krwi, kości i prawdziwego powołania.
- The heat and the sickliest sweet smelling sheets
That cling to the backs of my knees and my feet
Well I'm drowning in time to a desperate beat
And I thank you for bringing me here

-
Wystarczył jeden wieczór. Kieliszek wina za dużo Gorsze samopoczucie i decyzja podjęta pod wpływem emocji. I wszystko stanęło na głowie. Miała wrażenie, że wszystko zaczyna się sypać jak domek z kart. Tylko firma funkcjonowała jak należy.
Nic więc dziwnego, że poprosiła asystentkę by ta zagęściła plany służbowe w kalendarzu Elise. Przychodziła do biura jako pierwsza i wychodziła z niego, jako ostatnia. Skupiając się na pracy, obowiązkach, spotkaniach, badaniach i finansach – nie miała czasu myśleć o uczuciach. Dlaczego one musiały wszystko komplikować? Zawsze. Wszystko.
Tego dnia jej plany upadły. Telefon o odwołanym spotkaniu sprawił, że brunetka siedziała przy swoim biurku i wpatrywała się w panoramę miasta. Widok z okna jej gabinetu był jedną z tych rzeczy, na której jej zależało. Była jeszcze dzieckiem, gdy stwierdziła, że będzie miała ze swojego biura najładniejszy widok na miasto. I może „najładniejszy” to pojęcie względne to… była usatysfakcjonowana. Praca przynosiła jej satysfakcję i sprawiała, że rano miała powód by wstać z łóżka. Łóżka, w którym… czuła się obco. Jak w całym swoim domu.
Chociaż ostatecznie tego dnia wróciła do niego zdecydowanie wcześniej niż normalnie. Przekroczyła jednak jego próg i dotarło do niej, że to chyba jednak nie był najlepszy pomysł. Samotność w tych wielkich pokojach była przytłaczająca. Dlatego…
To był impuls, gdy elegancką sukienkę zamieniła na sportowy top i legginsy, a niebotycznie wysokie szpilki zastąpiła wysłużonymi butami do biegania. Burzę ciemnych loków związała w wysoki kucyk, złapała za słuchawki, telefon i po prostu wyszła z domu. Zatrzasnęła za sobą drzwi i ruszyła przed siebie.
Nie wiedziała ile czasu już biegła. Tempo miała równe, dość szybkie – widać, że nie była to jej pierwsza przebieżka. Jogging pomagał jej uporządkować myśli, albo – jak w tym dzisiejszym przypadku – po prostu się wyłączyć. Nie myślała o pracy, nie myślała o swoim małżeństwie, nie myślała o swoich rozterkach… nawet o pogodzie nie myślała!
Aż usłyszała swoje imię.
Ściągnięta brutalnie na ziemię przez męski głos, rozejrzała się zaskoczona i stanęła twarzą w twarz (o ile można tak powiedzieć przy różnicy wzrostu między nimi – Elise była naprawdę drobna) ze sprawcą zamieszania – Anton – ojcze? Nie zwykła jednak zwracać się do ludzi ich tytułami. Zwłaszcza w tym przypadku byłoby to dość niezręczne, jeśli weźmie się pod uwagę to, że Elise z kościołem jest odrobinę nie po drodze – Jestem pod wrażeniem… – przyznała i aż pokiwała głową z uznaniem, gdy złapał deskę i momentalnie się też do mężczyzny uśmiechnęła – A jak ja się trzymam? Doskonale! Znaczy… tak, doskonale. – zapewniła, mając tylko sekundę zawahania i szybko wracając do oficjalnej wersji, w której Thornton ma życie doskonałe – A ty? Dawno nie mieliśmy okazji rozmawiać… nikt z parafii jeszcze nie złożył wniosku by spalić mnie na stosie? – zażartowała i zeszła z samego środka alejki, by faktycznie mogli porozmawiać. Oparła się o barierkę, ale jednak wzrok utkwiła w mężczyźnie. Uważnie przyjrzała się jego twarzy, bo jednak nie zawsze miała okazję do tego, by móc go podziwiać w całkowicie prywatnym wydaniu.

-
Już jako John znał się na ludziach. Był wrażliwy na cierpienie; umiał spostrzec czyjąś pogodę – złe samopoczucie lub skrzętnie ukrywaną euforię; aczkolwiek na tym empatia się kończyła. Dopiero po otrzymaniu święceń umiejętności interpersonalne uległy znacznemu rozwinięciu. Zupełnie jak gdyby pozostawały darem od Ducha Świętego. Niekiedy szatynowi wydawało się, iż swąd rozpaczy wyczuwa na kilometry. A dzisiejszego dnia, Elise rozsiewała wokół wyjątkowo specyficzne drgania.
Uśmiechnął się na brzmienie własnego imienia. Miła odmiana, wcale nieumniejszająca mu jako duchownemu. Nieśmiałe zadowolenie wypisane na twarzy rozszerzyło się po uzyskanym komplemencie. Oh, pochlebstwa dotyczące jazdy na deskorolce były czymś wyjątkowym. Bezczelnie się w nich pławił. Eli strzeliła w dziesiątkę. – Chcesz spróbować? Albo pojeździć? To nie takie trudne jak mogłoby się wydawać. Asekurowałbym Cię. – co prawda podniszczone maleństwo trzymał pod pachą, lecz w gotowości do zrzucenia deski na ziemię; gdyby jednak w rozmówczyni narodziło się spontaniczne pragnienie przejazdu po alejce.
- Znaczyyyy...? - w uprzejmych oczach zajaśniała ciepła łuna światła. Jakby pośród owego czystego błękitu Kłos ukrywał dwa, wschodzące wysoko słońca. Nie planował naciskać, choć niepewność w tonie Thornton wprowadziła dysharmonię również do nastroju Antka.
Tekst dotyczący „palenia na stosie”, wprzód skomentował głośnym parsknięciem. Hałaśliwy śmiech przetoczył się przez najbliższą, boczną ścieżkę. Brzydki śmiech, podobny ujadaniu głodnej foki. - Proboszcz by na to nie pozwolił. Jesteś jego kopalnią złota, tym samym posiadasz dożywotni immunitet - chociaż szerokie usta rozpalił uśmiech, zdawał się nieco sztuczny. Blackbirda zniesmaczały materialne pobudki zwierzchnika. Naturalnie rozumiał ich praktyczny aspekt, niemniej sprowadzanie człowieka do wartości konta bankowego nie powinno leżeć u podstaw natury duchowości.
- Ja? Wiesz, w moim świecie niewiele się zmienia. To jedna z jego wielu zalet. - egzystencję księży złośliwi nazywali krzywdzącą stagnacją; acz Antoś odnajdywał w niej osobistą Utopię.
I w zasadzie mógłby napomnieć o niedzielnym kazaniu, o wtrąconym przypadkowo przekleństwie i zabawnych minach zaskoczonych staruszek z pierwszego rzędu. O nowym gnieździe wróbli bezpośrednio przy oknie niedużej sypialenki. O obchodach święta Matki Boskiej Zielnej i o tym jak bardzo cierpi z powodu pasma wesel i jaką rezygnacją napawa go perspektywa weekendu wypełnionego owymi celebracjami. Równocześnie pomimo tych małych błogosławieństw codzienność na plebanii nie wydawała się godna uwagi. Nie zrobiłaby wrażenia na uczestnikach wielkomiejskiego wyścigu szczurów. – Wolę słuchać. – dodawszy „w razie czego”, jako zapasową wymówkę wzruszył lekko ramieniem. Jak zblazowany nastolatek; totalnie. Nic dziwnego, że na plebanii nazywali go per Młody a wcale najmłodszym nie jest!
- The heat and the sickliest sweet smelling sheets
That cling to the backs of my knees and my feet
Well I'm drowning in time to a desperate beat
And I thank you for bringing me here

-
Spojrzała na mężczyznę zaskoczona, gdy zaproponował jej przejażdżkę, bo… całkowicie się tego nie spodziewała. Z kilku powodów. Po pierwsze był duchownym i sam fakt, że śmigał po tutejszym parku na deskorolce był dość zaskakujący. Po drugie proponował to jej – ocenianej przez większość okolicznego społeczeństwa (czyli przez tych, którzy tak naprawdę jej nie znali) jako wielkapanibiznesuzzkijemwtyłku. Po trzecie… czy to wypadało? I już nawet nie chodziło o nią, ale o niego – to on powinien się martwić, co ludzie powiedzą. A czasami miała wrażenie, że to osiedle rządziło się swoimi prawami. Miało swój własny ekosystem, a plotki… plotki rozchodziły się tu z prędkością światła. Aczkolwiek jazda na desce szybko przestała być kusząca – Doskonale – potwierdziła raz jeszcze, uśmiechając się do niego ciepło, bo ciągnięcie jej w tym momencie za język chyba nie miało większego sensu. Elise… nie zwykła mówić o swoich problemach ludziom spotykanych na ulicach. Nawet jeśli miała całkowitą pewność, że ten będzie musiał zachować to dla siebie – w końcu taki zawód, prawda? Nadal jednak było za wcześnie – I wiedziałam, że wszystko można sobie kupić… nawet tytuł najbardziej gorliwej parafianki. – dodała, lekko złośliwie i uśmiechnęła się pod nosem, bo widziała to po nim – wiedziała, że to nie był jego styl, że nie do końca popierał działania swojego przełożonego – Ale spokojnie. Nie robię tego dla tytułów ani nawet pierwszeństwa w kolejce do nieba… jeśli te czeki mają komuś pomóc to nie krępujcie się. – ani on, ani nikt inny z jego kompanów, których spotkała podczas tych kilku wizyt na plebani. Jeśli miała być dla kogoś kopalnią złota, ale to złoto miało zrobić coś dobrego – doskonale! Sama nie bardzo wiedziała jak inaczej zabrać się za pomoc, chociaż… marzyła jej się kiedyś własne fundacja. Na przyszłość!
- I myślałam, że księża mają wręcz dość słuchania, bo jednak… ciągle słuchacie. Ciągle ktoś przychodzi do was ze swoimi problemami i tym, co leży im na wątrobach. Duszach. I czym tam tylko chcą. A nikt nie… pyta o to samo. – uśmiechnęła się lekko, przez chwilę przypatrując się mężczyźnie.
Był młody, przystojny a do tego miała wrażenie, że nie pasował do koloratki, gdy już ją zakładał. Wielokrotnie chciała zapytać dlaczego, ale nigdy się nie odważyła.
- No i przejdźmy do naszej lekcji! Skoro żadne nie chce mówić. – stwierdziła, nawiązując oczywiście do deski i od razu też uśmiechnęła się do niego pogodniej, bo skoro proponował – chyba jednak zamierzała to wykorzystać! Pieprzyć „co ludzie powiedzą”, poprawiła włosy i była gotowa na pierwszą w swoim życiu lekcję jazdy na deskorolce!

-
Często zapominano, że księża również są ludźmi; niejednokrotnie oburzając się, gdy stylem bycia uwypuklali swą człowieczą naturę. Większość parafian postrzegała ich jako poważnych, posągowych strażników pokoju (co brzmi niesamowicie tytularnie, dumnie i komiksowo); a starsi członkowie wspólnoty niejednokrotnie posiadali problem z akceptowaniem zestawu zachowań wykraczających poza stereotyp. Niektóre spośród staruszek z pierwszej ławy padłyby trupem dowiedziawszy się o „sekretach” codzienności na plebanii. Bez względu na rolę jakiej się podjęli; duchowni ze św.Anny pozostawali piątką stosunkowo młodych facetów posiadających własne zainteresowania, pasje, kiepskie poczucie humoru oraz upodobania. Anton akurat (jak na podręcznikowego „Piotrusia Pana” przystało) jako głównego transportu używał deskorolki (co, tak czy siak, wyglądało znacznie lepiej od ks.Matthew pomykającego po mieście Sandomierzu na rowerze elektrycznej hulajnodze); nałogowo słuchał Franka Zappy i ukradkowo zapalał świece anielskie przypominające o religijnych praktykach zmarłej małżonki (masochizm w najsubtelniejszej oraz najlotniejszej z możliwych form).
Co do reputacji Thornton... Blackbird starał się wstrzymywać przed ocenianiem. A nawet jeżeli Elise chowała w tyłu kij nie należy od razu zakładać; iż owe wątpliwe ulepszenie utrudnia jej mobilność. W zasadzie poruszała się z charakterystyczną dla kobiet gracją.
Cóż, aktualnie nie znajdowali się w konfesjonale; także w teorii nie obowiązywałaby go tajemnica spowiedzi. Aczkolwiek, owszem, Antek jest chłopcem godnym zaufania. Puściłby parę z ust zapewne dopiero na torturach – i to takich oldschoolowych, średniowiecznych. Wargi szatyna wykrzywiły się w kwaśny uśmiech. Wątek finansów parafii zdecydowanie nie wpisywał się w poczet ulubionych tematów do rozmów. Jeszcze w poprzednim wcieleniu, jako John, nie przepadał za gadaniem o pieniądzach. Pewnie nie miałby nic przeciwko temu, gdyby jakiekolwiek mieli; ale okres wiejskiej idylli z ukochaną Lizzie nie był epoką spod sztandaru mleka oraz miodu. Prędzej ziemniaków w rosole. – Nie chciałabyś kiedyś poznać tych, którym pomagasz...? – brwi drgnęły mu delikatnie, jak wtedy; gdy poruszał kwestie wyjątkowo delikatne lub gdy wchodził na konwersacyjny cienki lód. – Wiem, że one z przyjemnością by Cię poznały. W środy wszyscy razem jemy obiad i spotykamy się na nieco swobodniejsze pogaduchy. Jeśli byś znalazła moment... – wywróciwszy oczyma, parsknął śmiechem. – Znaczy, no, ja tam wtedy jestem od niańczenia dzieciaków. Ty mogłabyś pogadać z resztą. – współpraca z większą fundacją oraz udostępnienie potrzebującym, samotnym matkom; które ledwo uciekły agresywnym partnerom sali na zwyczajnie „bycie ze sobą” bez ciężaru wyznań i łez spływających po policzkach okazało się strzałem w dziesiątkę. A wszystko dzięki pomocy Eli. Nawet nie zdawała sobie sprawy ze skali wpływu jaki posiadała.
- Wiesz, zależy kto mówi. – jasne, jasne; słuchanie bezmyślnego paplania bądź narzekania nie było przyjemne. Równocześnie sympatia do brunetki nie stawiała jej w rzędzie z marudzącymi emerytkami lub duszyczkami co miesiąc spowiadającymi się maszynowo z tych samych grzechów. – To właśnie jeden z pozostałych plusów. – nie pytali. Bardzo dobrze. Woleli nie wiedzieć – ona również.
Rzuciwszy deskorolkę z powrotem na chodnik nie spostrzegł zmiany w swym nastroju – a zmiana zdecydowanie nastąpiła! Zgoda na „lekcję” zapaliła w nim dodatkowe światełko. – Dobra, podstawowa sprawa: musisz nam zaufać. Nam, jako drużynie. Sobie, że dasz radę i mi, że nie pozwolę Ci upaść. – czujnym, poważnym spojrzeniem powiódł po twarzy dziewczyny, jakby w usilnej próbie zogniskowania uwagi Elise na następnych słowach. – Nie pozwolę Ci upaść. – deklaracja wypowiedziana z tak ponadprzeciętną stanowczością w głosie automatycznie sprawiała wrażenie się autentycznej.
Kos nie uczył jazdy po raz pierwszy w życiu; choć pierwszy raz „robił to” od zupełnych podstaw, na dodatek użyczając własnego sprzętu (huehue). W tym momencie powinien zapewne rozpocząć rozważanie co ludzie mogą pomyśleć. Na (nie)szczęście nie kontemplował nad niespisanymi zasadami sakralnej etykiety, tylko wysunął ręce do przodu cierpliwie czekając aż Thornton za nie złapie. – Odepchnij się lekko. Albo mocno, jak wolisz. – złożona obietnica spięła Antonowi mięśnie. Czuwanie nad Elką wziął całkiem na serio.
- The heat and the sickliest sweet smelling sheets
That cling to the backs of my knees and my feet
Well I'm drowning in time to a desperate beat
And I thank you for bringing me here

-
Ale przynajmniej zginęłaby potrafiąc jeździć na desce. Bo utkwiła całą uwagę w swoim rozmówcy i nauczycielu. Gdy był taki poważny, tak skupiony i tak bardzo zależało mu na tym, żeby mu uwierzyła… aż parsknęła. Szczerze rozbawiona uśmiechnęła się do niego pogodnie i skinęła, że przyjęła do wiadomości tą nadrzędną zasadę odnośnie zaufania. I ufała mu, jak najbardziej! Po pierwsze wyglądał na profesjonalistę, a po drugie wcale się nie obawiała. Może poobdzierane łokcie lub kolana, albo nie daj boże broda – nie były specjalnie profesjonalne i nie będą się komponować z jej służbowym outfitem, ale nie bała się.
Poprawiła kucyka nad karkiem, ostatni raz spojrzała na Antona, ostatni raz się do niego uśmiechnęła i skupiła się, aż w tym skupieniu przygryzła wargę, gdy pierwszy raz stanęła na desce a chwilę później się odepchnęła od ziemi i pojechała. Początkowo spokojnie. Ale naprawdę wystarczyło kilka chwil by brunetka się rozluźniła i zaczęła naprawdę dobrze bawiąc, a co za tym idzie i on mógł się rozluźnić, widząc że nie ma do czynienia z aż takim tchórzem jak mogłoby się początkowo wydawać. Nie trzeba było jej aż tak pilnować – Okej! Gdyby nie to, że pracuję w centrum i zginęłabym po drodze… wymieniłabym samochód na deskę. – zażartowała, kolejny raz się odpychając. Chwila nieuwagi, dziura w ścieżce, której żadne z nich nie zauważyło i tak…
Elise Thornton zaliczyła spektakularny upadek. Na który po zaledwie kilku pierwszych sekundach szoku – zareagowała śmiechem.

-
Niech śmieje się ile chce – Kos traktował bezpieczeństwo całkiem na poważnie. Tym bardziej, że (trzeba nieśmiało przyznać) posiadał dosyć klasyczne podejście do przedstawicielek płci pięknej uznając je za eteryczne, delikatne istoty wymagające nieustannej uwagi oraz opieki. W przeszłości niejednokrotnie dostawał za takie myślenie przez głowę – zwykle od (o ironio!) perfekcyjnie oddającej wspomniany stereotyp małżonki. Nawet jeśli Elise mocno odstawała od wizji niewinnego dziewczęcia z lekkim, czesanym przez wiatr włosem.
Uśmiech rozkwitł na lekko poszarzałej twarzy mężczyzny, gdy tylko rozmówczyni wyraziła entuzjazm. Jako empata wiele czerpał z radości innych. Jego własne oblicze nieco pojaśniało a światło załagodziło surowość krzywizn tworzących mocny rys szczęki i kości policzkowych. Niebywałe jak spotykały się w nim dwa, kompletnie różne światy. Gdyby ktoś się przypatrzył – zdołałby dostrzec „ich obydwu”. Błękit wielkich, ufnych ślepiach reprezentował dzień w życiu Blacky’ego; egzystencję szanującego „pracę u podstaw”, zadowolonego Johna. Pobladłe wargi i niekiedy wpadająca w niezdrową paletę odcieni karnacja stawały się wyznacznikami nocy zapadłej po śmierci Lizzie.
Wesołość zaginęła pod kopułą szoku i niedowierzania po spektakularnym upadku Thornton. Nawet, kiedy się śmiała bystre ślepia błądziły po ramionach i nogach Elki doszukując się potencjalnych obrażeń. – Wszystko w porządku? – pytanie retoryczne. Nie dostrzegł żadnych widocznych otarć ani obić. Ale-ale zawsze lepiej się upewnić. – Eeee, okej; może to nie był mój najlepszy pomysł. Nie chciałbym, żebyś straciła reputację przychodząc do firmy ze strupami na kolanach. Bo mają znaczenie w Twojej pracy, prawda? Pozory. – przez krótką chwilę przypatrywał się jej, by za moment powtórnie wyciągnąć ręce – tym razem celem asystowania przy wstawaniu. – Właśnie to nas łączy. Obydwoje musimy utrzymywać pozory i dbać o dobre imię. Cokolwiek „dobre imię” akurat znaczy. – minimalnie wywrócił oczyma. Współcześnie księża cieszyli się coraz mniejszą popularnością i symultanicznie coraz większym wyzwaniem okazywało się udowadnianie, iż koloratka wcale nie jest synonimem mrocznych sekretów, chciwości czy dewiacji.
- The heat and the sickliest sweet smelling sheets
That cling to the backs of my knees and my feet
Well I'm drowning in time to a desperate beat
And I thank you for bringing me here

-
Dobrze, że mimo to jednak jeszcze umiała się bawić. I trzeba przyznać, że ta prosta rzecz jak nauka jazdy na desce sprawiła jej sporo frajdy. Frajdy, której dzisiaj doznać nie planowała. Nie miała najlepszego dnia – tygodnia i miesiąca również – wyszła z domu, żeby faktycznie to rozładować przez aktywność fizyczną, ale nie przypuszczała, że trafi na niego a już na pewno nie przypuszczała, że mogłaby trafić na taką lekcję.
- Mam nadzieję, że będąc mało pojętną uczennicą nie zepsuję ci TEGO dobrego imienia. – zażartowała, korzystając z jego pomocnej dłoni przy podnoszeniu się z ziemi. Wystarczyło otrzepać tyłek, dłonie i była gotowa. Czy obdrapane łokcie albo kolana miały znaczenie w jej pracy? – Na szczęście nikt nie może mnie zwolnić nawet za bezwstydnie poobdzierane kolana. – zażartowała, szczerząc się pogodnie do Antona – Dziękuję ci. Naprawdę. Wychodząc z domu nawet nie podejrzewałam, że to popołudnie może się jeszcze tak dobrze zakończyć. – dodała szczerze, przyglądając się mężczyźnie – Może deska to nie mój rodzaj sportu i raczej będę trzymać się od niej z daleka, ale i tak… dziękuję. Zmierzasz w kierunku kościoła? – zapytała, wskazując na ten mniej więcej kierunek. Wieczorna msza? Nie bywała, nie pokazywała się, ale że zmierzali w podobnym kierunku to ruszyli wspólnie. Nawet jeśli Elise nie zdradziła tego, co ostatnio nie dawało jej spać, nie pochwaliła się swoimi wątpliwościami i dylematami to i tak dobrze jej się z mężczyzną rozmawiało. I lepszego kompana na to konkretne popołudnie wymarzyć sobie nie mogła.
/zt

-
Pogoda panująca na zewnątrz nie zachęcała do spacerów. Właściwie prędzej do owinięcia się kocem, niczym kokonem i spędzenia dnia przy ekranie komputera, czy też telewizora w towarzystwie gorącej herbaty i dobrego jedzonka. Takie właśnie plany miała Maeve, jednak uległy one zmianom, bo w końcu była to praktycznie ostatnia okazja do podziwiania uroków przemijającej jesieni.
Liście w odcieniach pomarańczy już ostatkami sił trzymały się gałęzi. Uliczki wciąż pokryte były kolorowymi dywanami i dodawały nieco barw szaremu miastu. Podmuchy chłodnego wiatru rozwiewały włosy, a promyki zachodzącego Słońca stwarzały niepowtarzalny klimat, który zdecydowanie najlepiej podziwiać było z miejsca, które dawało widok na niemalże całe miasto. Samotne siedzenie w miejscu w akompaniamencie muzyki dochodzącej ze słuchawek powoli stawało się, jednak nudne. Zresztą i tak ostatnimi czasy miała niemałe zaległości towarzyskie. Praca pochłaniała jej praktycznie całe dnie, a po powrocie do domu nie miała zwykle sił, ani ochoty, aby z kimkolwiek się spotykać. Wypadałoby, więc wykorzystać rzadko zdarzający się czas wolny i nadrobić zaległości.
Jej pierwszym wyborem na liście kontaktów była Penny. Miała wrażenie, że odrobinę oddaliły się od siebie. Zwłaszcza, że ta nawet nie poinformowała ją o nowym obiekcie sympatii, co przecież wcześniej nigdy się nie zdarzało. Zawsze były blisko, mówiły sobie o wszystkim, a teraz nagle, jakby coś się popsuło. Informacja o zaręczynach bez wcześniejszego, chociażby przedstawienia jej wybranka? Niespodziewane i niezbyt przyjemne. Przecież ludzie nie postanawiają z dnia na dzień się zaręczyć. Musieli się znać od dłuższego czasu, a Penny nigdy nie wspomniała o ukochanym, chociażby słowem. Bolało ją to i nawet można było śmiało stwierdzić, że poczuła się urażona. Może nie pokazała tego jakoś dobitnie, jednak po jej minie i zachowaniu względem Daniela z łatwością dało się to rozpoznać. Nie zamierzała, jednak jeszcze bardziej pogarszać swojego kontaktu z przyjaciółką. Obrażać się na cały świat i dążyć na siłę do wyjaśnień, choć miała nadzieję, że ta w końcu uświadomi ją, dlaczego skrywała przed nią swojego aktualnego narzeczonego, bo przecież musiał istnieć jakiś powód. Nawet najbardziej idiotyczny, który aktualnie zupełnie nie przychodził jej do głowy.

-
Dlatego właśnie postanowiła przerwę na lunch spędzić poza firmą i spotkała się z najlepszą przyjaciółką w parku. Pogoda była typowo jesienna. Ponuro, szaro, zbierało się na deszcz, ale kolorowe liście i zmieniający się przed zimą krajobraz potrafił natchnąć dobrą energią. Teraz wszystko umierało by mogło odrodzić się na wiosnę. Widząc brunetkę na jednej z drewnianej ławek uśmiechnęła się pod nosem, bo czuła jakiś spokój w sercu. Może miał na to wpływ, że już tak bardzo nie okłamywała jej bo pomiędzy nią a udawanym narzeczonym do czegoś doszło? Nie byli już obcymi ludźmi, którzy podpisali kontrakt, stali się kimś więcej i dlatego spojrzenie Penny aż promieniało szczęściem.
- Ile złamanych serc dzisiaj uleczyłaś? – zaśmiała się ciepło podchodząc do dziewczyny i najpierw ucałowała jej chłodny policzek po czym wręczyła wcześniej kupiony kubeczek z kawą. Nie widziały się jakiś czas a ona miała wrażenie jakby minęła wieczność. Ponownie minimalizując odległość pomiędzy nimi przytuliła Maeve do siebie i przez chwilę trwała w takim stanie. – Przepraszam, że ostatnio mam dla Ciebie tak mało czasu. Powoli zamieniam się w Daniela i spędzam nadgodziny w pracy. Jak nie w biurze to w domu przed komputerem, więc spadłaś mi z nieba i wyrwałaś z tego ciągu – kolejny przyjazny uśmiech pojawił się na jej twarzy, bo naprawdę cieszyła się z tego spotkania.
<style>.s1 {width:300px;height:120px;margin: 0 auto;display:flex;justify-content:center;align-items:center;}.s2 {width:120px;height:120px;object-fit:cover;border-radius:50%;position:relative;z-index:5;border:1px white solid;}.s3 {width:100%;height:80px;background:white;outline:2px dashed #E3E3E3;outline-offset:3px;display:flex;align-items:center;box-sizing:border-box;padding: 0 5px 0 45px;margin-left:-40px;position:relative;z-index:3;text-align:center;font-family:Great Vibes;font-size:20px;font-style:italic;color:#786f8c;}.s3::before {content: ;color:black;position:absolute;right:15px;top:0px;line-height: 20px;font-size:20px;font-family: 'Mr De Haviland', cursive;color: #c0c0c0;}</style>

-
- Hej - uśmiechnęła się na widok ciemnowłosej i czym prędzej wyciągnęła z uszu słuchawki, aby dobrze ją słyszeć. - Dzisiaj akurat żadnego, bo mam w końcu dzień wolnego - odpowiedziała odwzajemniając jej przywitanie i wzięła od niej kubek z kawą, aby natychmiast zaczerpnąć łyka. Gorący napój był wręcz cudowną niespodzianką zważając na panujący na dworze chłód, a już zwłaszcza, kiedy pochodził z jej ulubionej kawiarni. - Widzę, że mój licznik nie podskoczy, bo Twoje z tego, co mówisz wydaje się całe - rzuciła uśmiechając się lekko, choć była dość niepewna tego, czy zostałaby w ogóle poinformowana, gdyby w związku Penny było coś nie tak. Kiedyś na pewno, ale czy teraz? - Uhm, a co tam u niego? Wciąż jest zadzierającym nosa dupkiem? - palnęła zanim zdołała ugryźć się w język. Nie powinna go obrażać, a zwłaszcza przy niej. To nie był dobry pomysł - Eh.. przepraszam. Źle dobrałam słowa - dodała po chwili mając nadzieję, że nie doprowadzi to do kłótni. Zdecydowanie nie chciała sprzeczać się z nią w tej chwili. Nie po to do niej napisała. Miały się zbliżyć, a nie jeszcze bardziej oddalić przez jej brak taktu.

-
- To też powinno zapisać się w kalendarzu, bo jeszcze jakiś czas temu mogłaś sobie tylko pomarzyć o wolnym dniu. Pamiętam jakby to było wczoraj jak dzień w dzień latałaś do szpitala nawet w wolne dni a wieczorami zakuwałaś do egzaminów – uśmiechnęła się do niej delikatnie, bo nie były to aż tak odległe czasy aczkolwiek chwilami miała wrażenie jakby działo się to wszystko w innym życiu. Gdy wspomniała o tym, że serce Diaz jest w całości z uśmiechem przytaknęła głową tym samym przyznając jej rację. Trudno było zrozumieć relację łączącą ją z Danielem, bo z początku udawali uczucie pomiędzy nimi a teraz? Sama nie wiedziała co się dzieje. Wszystkie miłe słowa, czułości czy romantyczne gesty przychodziły im całkiem naturalnie. Kolejne słowa z ust brunetki, w dodatku opatrzone dość nieprzyjemnym tonem głosu sprawiły, że Penny poczuła się nieswojo.
- Wiesz… Nie musisz mnie przepraszać, za to co myślisz, nikt z nas nie jest idealny. I wiele można o nim powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest dupkiem. To chyba najbardziej szczery mężczyzna jakiego poznałam w swoim życiu – czasami bywał do bólu szczery nie zdając sobie sprawy, że niektóre słowa mocno raniły, ale o tym nie wspomniała na głos. Daniel nie był dupkiem i wiedziała o tym już na początku ich znajomość. Nazywała go robotem. Zaskakującym, czułym, romantycznym robotem. Na samą myśl uśmiechnęła się pod nosem, bo nie zamierzała gniewać się na swoją przyjaciółkę za taką opinię. – Wiele zyskuje po dłuższym poznaniu gdy da mu się szansę – umoczyła usta w kawie i zerknęła na Maeve z wyraźną ciekawością wymalowaną na twarzy. – A jak tam u Ciebie sprawy sercowe? Jakiś przystojny pan doktor?
<style>.s1 {width:300px;height:120px;margin: 0 auto;display:flex;justify-content:center;align-items:center;}.s2 {width:120px;height:120px;object-fit:cover;border-radius:50%;position:relative;z-index:5;border:1px white solid;}.s3 {width:100%;height:80px;background:white;outline:2px dashed #E3E3E3;outline-offset:3px;display:flex;align-items:center;box-sizing:border-box;padding: 0 5px 0 45px;margin-left:-40px;position:relative;z-index:3;text-align:center;font-family:Great Vibes;font-size:20px;font-style:italic;color:#786f8c;}.s3::before {content: ;color:black;position:absolute;right:15px;top:0px;line-height: 20px;font-size:20px;font-family: 'Mr De Haviland', cursive;color: #c0c0c0;}</style>

-
- Okropne czasy - wzdrygała się wręcz na samą myśl. Teraz była przemęczona wielogodzinnymi dyżurami, ale porównując to do czasu, kiedy jeszcze studiowała i odbywała dodatkowo staż, to rezydentura była wręcz odpoczynkiem. Drugi raz by się na to nie zdecydowała. Niezależnie, jak bardzo lubiła pracę w szpitalu, to studia medyczne były katorgą przez którą przebrnęła chyba cudem. - Wtedy za w pełni wolny dzień dałabym się pokroić i zapewne cały bym przespała - roześmiała się, bo tak wtedy jej życie towarzyskie wyglądało jeszcze gorzej, niż teraz. Nauka przeplatana była snem, a i tak rzadko przesypiała odpowiednią liczbę godzin. Ale były też plusy - na Halloween nie musiała szukać przebrania, bo i tak codziennie wyglądała, jak zombie.
- Może masz rację i po prostu zrobił na mnie złe pierwsze wrażenie - kiwnęła głową nie chcąc wdawać się w dalszą dyskusje. Zdania nie zmieniła. Może i był szczery, jednak miała wrażenie, że okropnie zadzierał nosa, a może to ona na siłę próbowała doszukiwać się w nim wad. Było to całkiem prawdopodobne - To co u was? Oprócz tego, że wciąż nie widzisz poza nim świata? - nietrudno było zauważyć jej rozmarzone spojrzenie, kiedy jej myśli krążyły wokół Daniela. Ciężko było nie cieszyć się jej szczęściem. Tak bardzo nie chciała jej tego psuć swoim marudzeniem. Chyba pierwszy raz widziała ją tak zauroczoną jakimś mężczyzną.
- Romans z przełożonym, że też na to nie wpadłam. Może udałoby mi się wtedy ogarnąć jakieś bardziej przyzwoite godziny dyżurów - roześmiała się, choć to chyba nie do końca tak działało, ale zawsze mogła pomarzyć o nie wstawaniu wczesnym rankiem - Niestety, żaden przystojny pan doktor nie zwrócił mojej uwagi, ale ostatnio do szpitala wpadł ten facet z klubu o którym Ci wspominałam. - Jasper idealnie wpisywał się w typ mężczyzn, których nigdy nie darzyła zbyt wielką sympatią, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie na początku. Problem był taki, że czuła do niego dziwne przyciąganie, którego nie dało się racjonalnie wyjaśnić. W jego obecności zachowywała się dziwnie i na siłę wręcz próbowała ukryć wszelkie oznaki tego, że może jej się podobać.

-
- Drugie też robi nie najlepsze, ale z czasem się do niego przekonasz. Trzeba przekopać się przez grubą skorupę by dostrzec w nim wszystko co najlepsze – naprawdę Penny wypowiadała te słowa? Osoba która nazywała swojego narzeczonego robotem? Uśmiechnęła się jednak od ucha do ucha, bo właśnie zrozumiała, że znacznie łatwiej udaje się zakochaną osobą, gdy faktycznie się coś czuje. – Wiesz, że nie jestem typem dziewczyny, która poświęca całe swoje życie dla faceta. Więc próbuję się tak bardzo nie rozpraszać i skupiam się na pracy. Dopinamy właśnie ważny projekt a ja pierwszy raz mam pod sobą zespół który zajmuje się projektowaniem krajobrazu. I namawiam Daniela na małe wakacje, więc może uda się gdzieś wyjechać jeszcze przed świętami – zerknęła na przyjaciółkę, bo w odróżnieniu od niej jej praca nie była aż tak odpowiedzialna i nie wymagała zarywania nocy. Gdy Penny nie mogła przyjść do biura pracowała zdalnie, zajmowała się papierkową robotą z domu albo nadrabiała wszystko następnego dnia. Maeve jako rezydentka w szpitalu miała znacznie trudniejszą i bardziej wykańczającą pracę. Chociaż trzeba było przyznać że wyglądała całkiem nieźle jak na kogoś kto większość swojego życia spędza w szpitalu.
- Wpadł do szpitala bo miał ku temu powód czy szukał wymówki by Cię zobaczyć? Bo wiesz… To bardzo ważny szczegół – uniosła brew ku górze w wyraźnym zaciekawieniu. Pamiętała jak przyjaciółka opowiadała jej o tym facecie i już wtedy czuła że ta historia to nie jest tylko krótki epizod a kryje się za tym coś więcej. Maeve też zasługiwała na wspaniałego faceta u boku, który będzie czekał na nią w domu by po długim dyżurze przygotować jej ciepłą kąpiel i pomóc jej się zrelaksować. A przecież kto się czubi ten się lubi, wiedziała to po swoim przypadku.
<style>.s1 {width:300px;height:120px;margin: 0 auto;display:flex;justify-content:center;align-items:center;}.s2 {width:120px;height:120px;object-fit:cover;border-radius:50%;position:relative;z-index:5;border:1px white solid;}.s3 {width:100%;height:80px;background:white;outline:2px dashed #E3E3E3;outline-offset:3px;display:flex;align-items:center;box-sizing:border-box;padding: 0 5px 0 45px;margin-left:-40px;position:relative;z-index:3;text-align:center;font-family:Great Vibes;font-size:20px;font-style:italic;color:#786f8c;}.s3::before {content: ;color:black;position:absolute;right:15px;top:0px;line-height: 20px;font-size:20px;font-family: 'Mr De Haviland', cursive;color: #c0c0c0;}</style>