WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Co takie dziecko jak Bernard robi w opuszczonym domu? Szuka inspiracji do kolejnego rozdziału książki! Logiczne? Logiczne! Do tego nie sam! Ściągnął do tego iście romantycznego i ciekawego miejsca nie kogo innego jak swego brata! No bo przecież tylko z najlepszym bratem pod słońcem można zwiedzać miejsce, które może być ostatnim w ich życiu. No bo przecież nic im tam na łeb nie spadnie... nic się pod nimi nie zawali... i żaden psychopatyczny morderca nie schował tam ciał swoich ofiar! I przecież są mądrzejsi niż bohaterowie horrorów, którzy pierwsi giną w filmach!
No właśnie! I tej wersji się trzymajmy! Może ktoś umrze jednak przed nimi? Mniej więcej taką wiadomość wysłał swojemu starszemu, podobno mądrzejszemu, braciszkowi! I wiecie co? Podziałało! Teraz stali przed domem, a Bernard patrzył to na brata to na dom i gdyby nie to, że obaj mają lekki zarost by można pomyśleć, że dwóch podrostków przylazło po durnym zakładzie w szkole! Kto szybciej wymięknie w nawiedzonym domu... kto wejdzie tam... a może jakiś duch ich zeżre?!
-Także... tego... starsi przed przystojniejszymi? - uśmiechnął się wesoło do brata i nie ważne, że zaraz pewnie oberwie! Nie ma to znaczenia! Warto było!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miał pojęcia, co kombinował jego brat, ale kiedy wyskoczył z propozycją spotkania, nie mógł mu go odmówić. Tego dnia i tak nie miał nic lepszego do roboty, a wypad z bratem gdzieś na miasto, brzmiał cholernie kusząco. Skłamałby jednak, gdyby powiedział, że nie podchodził do tego trochę podejrzliwie.
Opuszczony dom nie brzmiał jak miejsce na towarzyskie spotkania, ale jednocześnie cała ta niepewność względem tego co młodszy Whitaker wykombinował, zżerała Travisa od środka. Nie byłby sobą, gdyby nie dał się w to wciągnąć. Dreszczyk emocji, szansa na zrobienia czegoś głupiego i niepewność względem tego, czy nie będzie to rozpadająca się ruina, która posypie się w pył pod ich stopami, były tym czego potrzebował, żeby się rozerwać.
Tym sposobem pojawił się na miejscu o umówionej godzinie i nieco sceptycznie przyglądał się przez kilka minut budynkowi, pod którym chwilę później pojawił się Bernard. Krótkie powitanie było wstępem do przedłużającej się ciszy. Coś mu mówilo, że wejście tam, nie było najlepszym pomysłem, ale jednocześnie nogi same zaczęły stawiać kolejne kroki, gdy ogarniała go coraz większa ciekawość. Strach również.
- Dzieciaki przodem. Starsi i przystojniejsi tyłem - mruknął i trzepnął brata w głowę, zaraz chwytając go za ramię i stawiając przed sobą, żeby wchodził do środka pierwszy. Nie było takiej opcji, żeby Travis poszedł przodem. Nie on to wymyślił i wolał mieć szersze pole do popisu, gdyby przyszło im uciekać. Mógłby się jedynie odwrócić i wyjść, Bernard za to musiałby poczekać, na swoją kolej - Właciwie to po co tu przyszliśmy? Rozumiem bary, kluby gdzie mógłbyś sobie znaleźć żonę i matkę twoich dzieci, ale ruiny jakiejś rudery? - dopytał, gdy przekraczali dość niepewnie próg opuszczonego domu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

II. – To ten? – stary chevrolet Alderidge'a zatrzymał się pod jedyną opuszczoną ruderą w okolicy, która nie została wyremontowana. Jako nastolatek lubił zabierać tu młodsze rodzeństwo, by móc postraszyć ich beznadziejnymi historyjkami o zagubionych duszach i martwych, zmasakrowanych ciałach znalezionych w domu. Miles dostawał wtedy palpitacji serca i na migi próbował mu wytłumaczyć, że to wcale nieśmieszne, jeśli duch stanie za nim, bo nawet go nie usłyszy. Z Posy było nieco gorzej, bo wpierw wojowniczo wbiegała do domu, tylko po to, by zmoczyć majtki po minucie ogłuszającej ciszy. Och, Will był idealnym starszym bratem. Na samo wspomnienie wyrazu twarzy swojej matki, uśmiechnął się do siebie półgębkiem. Swego czasu mieszkańcy miasta uważali, że ziemia jest nawiedzona, ale Will zbyt doskonale wiedział co kryje się pod tą tajemniczą legendą miasta – idealne miejsce do wszelkich nielegalnych transakcji. Teraz skoro był już dorosłym agentem federalnym i nie bał się niczego, mógł samotnie parkować samochód na obrzeżach miasta i przyłapywać dillerów czy złodziejaszków na gorącym uczynku. Ta sprawa jednak wymagała większej uwagi. Po nieudanym bankiecie charytatywnym, Will przez tydzień nie mógł podnieść się ze swojej porażki. Zamiast skupić się na przyskrzynieniu Andersona i jego ludzi, zajął się obmacywaniem jakiejś panienki, która przedtem była świadkiem. Nie dość, że nieco złamał etykietę policyjną (o ile cokolwiek takiego istniało), by nie umawiać się ze świadkami, tak jeszcze stracił z oczu tego, którego tak długo miał na celowniku. Nic więc dziwnego, że ilekroć odezwał się jego telefon, mężczyzna od razu łapał za broń. Pragnienie zemsty? Być może. Zbyt długo czekał na taką okazję, by jeszcze raz ją przepuścić. Dlatego też wiadomość od Oswalda była dla niego znakiem z niebios – bez zastanowienia chwycił za kluczyki samochodu i już po zaledwie czterdziestu minutach drogi, siedział obok swojego partnera z kubkiem kawy, niecierpliwie wyglądając za oko.
– Ale jesteś pewien, że to tu? – zapytał ponownie, wystukując nerwowo palcami jakiś dziki rytm. Cierpliwość nie była jego najmocniejszą stroną.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#6

Jak zawsze w takich sytuacjach, poziom adrenaliny powoli się podnosił. Z dziwną niecierpliwością spoglądał na wyświetlacz własnego telefonu, wypatrując wiadomości od partnera. Czy zachowywał się niepoważnie... prawie niczym dziecko niezdające sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Początkowo każdy wysnułby taką teorię, dobrze pamiętając, jaki Ozzy niejednokrotnie okazywał się lekkomyślny. Jednak pomimo otoczki, którą wokół siebie roztaczał, pracę zawsze starał się traktować śmiertelne poważnie. Prawie, ponieważ czasami zbyt łatwo przychodziło mu żartowanie w trudnych sytuacjach... taki typ! Drogę pokonali w ciszy, z napięciem wiszącym między nimi. Czy tak właśnie wyglądały chwile przed burzą? - Tak, sprawdzałem już chyba piąty raz... widzisz inne opuszczone miejsce gdzieś w pobliżu? - wywrócił oczami, jeszcze raz dla pewności zerkając na zapisane współrzędne. Istniały dwie opcje; ktoś pokręcił przy przekazywaniu informacji albo dostali błędny adres i przeprowadzą szturm na opuszczoną ruderę. Ozzy niekoniecznie w dzieciństwie zapuszczał się na te tereny, więc nie mógł pochwalić się podobnymi wspomnieniami z tym miejscem. W ciszy przyglądał się mocno zaniedbanemu budynkowi, zastanawiając się, ile z krążących plotek zawierało w sobie ziarenko prawdy. Inna sprawa, że taki dom mógł okazać się problematyczną lokacją na przeprowadzenie planowanej akcji. - No nie mów, Will, że boisz się jakiegoś opuszczonego domu? - zażartował z przyjaciela, kierując spojrzenie w jego kierunku. Czy tego dnia powinien poczuć się mniej pewny siebie? Wprawdzie nigdy nie dowiedział się, co dokładnie stało się z jego partnerem na poprzedniej akcji związanej z tą sprawą, lecz nie czuł z tego powodu większego niepokoju. Ufał mu na tyle, by nie dopytywać o każdy szczegół - jeśli byłby na wielce istotny, to mężczyzna najpewniej podzieliłby się tym z nim, nieprawdaż? - Sprawdzić tyły? Nie widać żadnych samochodów na podjeździe - jego dłoń powędrowała już do klamki, prawie gotowa do otwarcia drzwi. Zacisnął mocniej palce na metalu, wyczekując na potwierdzenie ich planu działania. Jak widać, musiał być dość płynny, bo Oswald dostał niestety mało konkretne informacje od informatora i teraz sporo mogło się po prostu zmienić.
  • and how can I give you all of me<br> when I'm only half a man

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To zabawne, że przed każdą większą rozrubą, William podchodził do wszystkiego na luzie i wręcz sam pakował się do środka, a teraz musiał wręcz siedzieć w aucie jak za karę i jedynie oczekiwać na rozwój wypadków. Sprawa Andersona za bardzo leżała mu na sercu i wątrobie, bo przez nią pił więcej niżeli powinien. Od dłuższego czasu próbował go przyskrzynić, a jego domniemana nietykalność tylko działała mu na nerwy. Koszmary, większa ilość whysky, na dodatek stracona szansa, której Alderidge nie potrafił sobie wybaczyć i voila – zamiast się uspokoić, ledwo co mógł wysiedzieć w samochodzie. Całkowicie pochłonięty swoimi myślami, nawet nie zauważył napiętej atmosfery w samochodzie. Normalnie zarzuciłby jakimś żarcikiem czy włączyłby radio, ale pewnie znowu puściliby Kylie Minogue, która chodziłaby mu pół miesiąca po głowie i tyle byłoby ze świętego spokoju. I tak nie mógł zapomnieć smaku jej ust, więc wszelkie piosenki, które miałyby tylko mu przypominać w jak beznadziejnej sytuacji się znajdował, byłyby mocno nie na miejscu. Pierwszy raz nie potrafił pozbierać się po kobiecie, choć tak naprawdę przecież nie urwała z nim kontaktu. Pojawiała się i znikała, pozostawiając go w palącym wręcz oczekiwaniu i głupiej ekscytacji, której nie potrafił wyjaśnić. Dobra, koniec z wszelkim myśleniem. Robota.
Tylko się upewniam – on również wykręcił oczami, uśmiechając się półgębkiem. Nie było czasu na zorganizowanie planu działania, zresztą tak jak zawsze. Chyba tylko ta dwójka wchodziła na nieznane tereny całkowicie spontanicznie, by zaraz odnieść sukces. Tak miało być i tym razem, prawda? Słysząc tekst Athertona, parsknął krótkim i ochrypłym śmiechem.
– Chciałbyś. Zbyt długo czasu spędziłem tutaj jako dzieciak, strasząc Posy i Milesa. Po prostu... – przez chwilę wahał się nad doborem odpowiednich słów. Nie miał tajemnic przed Oswaldem, w końcu był jego najlepszym przyjacielem i partnerem jednocześnie, nie wypadałoby skrywać przed nim niczego. Lecz jak miał przyznać się do porażki? Do tego, że to tylko przez jego głupotę musieli siedzieć na obrzeżach miasta po ciemku i narażać własne tyłki? Ostatnim razem oddział SWAT czaił się w ciemnościach, czekając jedynie na sygnał. Teraz mieli tylko siebie i można było ich nazwać albo głupcami albo herosami. – dobra, pogadamy potem – dokończył szybko, widząc rękę mężczyzny na klamce. On sam miał ochotę zrobić to już piętnaście minut temu, ale powstrzymywał się ostatkiem woli. Skoro oboje myśleli podobnie, kiwnął tylko głową.
– Biorę front – i więcej nie trzeba było mówić, bo już wysiadał z auta i przeładowywał magazynek. Blondyn miał rację, nie zapowiadało się na to, by ktoś znajdował się w pobliżu. Na wszelki wypadek lepiej było sprawdzić teren. Zerkając na kompana przez ramię, powoli zaczął skradać się w stronę wejścia do budynku, jednocześnie dając mu pojedynczy znak w stronę tylnego przedsionka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1# stylóweczka - niekoniecznie z kwiatkami


Jim odwiedzał Ezrę w szpitalu, gdy ten leżał tam ostatnio po swojej... hm, w pierwszym momencie nasuwa się na myśl "próba samobójcza", ale James wierzył chłopakowi, że było to po prostu przedawkowanie narkotyków. Canavan też nie był święty, więc narkotykom mówił stanowcze CZEMU NIE, ale zwykle nie używał tych... no, wiecie, najcięższych. Preferował zwykle zioło i czasem jakieś magiczne tabletki, zwłaszcza takie, po których poprawiał się humorek. Jimmy był transem, więc siłą rzeczy nie raz i nie dwa potrzebował poprawiacza humoru - choćby wtedy, gdy znów został spławiony przez jakiegoś gacha, bo on myślał, że Jim jest facetem. Boże, jak go szlag trafiał, gdy słyszał takie bzdury! Zwykle wtedy następnego dnia musiał spotkać się z Ezrą, bo często miał poczucie, że tylko i wyłącznie on go rozumiał i wtedy szli gdzieś w melanż i kompletnie nie przejmowali się niczym i nikim.
To, że Sinclair ostatnio przedawkował i dopiero niedawno wyszedł ze szpitala trochę komplikowało sprawę; Canavan postanowił więc nie imprezować z nim jakoś bardzo, więc przez całą drogę do domu przyjaciela zastanawiał się gdzie mógłby go zabrać, jeśli nie do klubu lub pubu. I nagle, gdy mijał jakąś bajerancką posiadłość, w której najwidoczniej rzadko kiedy ktokolwiek bywał, olśniło go. Uśmiechnął się szeroko pod nosem i niemal w podskokach poleciał do mieszkania przyjaciela.
Niedługo później - po przywitaniu się z Ezrą, krótkich uściskach i całuskach w policzek, jak to na prawdziwego geja przystało - zaciągnął przyjaciela pod opuszczony budynek, wyglądający normalnie jak z prawilnego horroru. Wyszczerzył zęby do Sinclaira, ewidentnie dumny z siebie i poprawił plecak na plecak; był zaopatrzony w dość konkretny zapas piwa, bo starał się upchnąć jak najwięcej się dało, więc planowo powinni spędzić tam przynajmniej kilka fajnych, przyjemnych godzin. A kto wie, może nawet spotkają jakiegoś ducha? Nie no, dobra, bez przesady, chyba tego jednak wolałby uniknąć, ale wiadomo jak to bywa po paru piwach...
- To co, wchodzimy? No, chyba że tchórzysz - posłał mu wesoły uśmiech i klepnął go lekko w ramię, zachęcająco wskazując głową na drzwi prowadzące do willi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#4 stylóweczka

Rzeczywiście, Ezra utrzymywał, że jego przedawkowanie nie było wynikiem próby samobójczej, tylko po prostu przesady. No, za dużo wziął i tyle. Nie mówił jednak nikomu, dlaczego to zrobił i co go skłoniło do wzięcia aż tak dużej dawki - a przecież tak wprawnemu ćpunowi nie powinno się to zdarzyć, prawda? Ezra brał narkotyki od wielu lat i jeszcze żył, nawet był w stanie funkcjonować. Nie miał też aż tak zniszczonego mózgu, jak wielu narkomanów - a to dlatego, że nie jechał cały czas na tych mocnych narkotykach. Te stanowiły dla niego jedynie odskocznię i rzadko po nie sięgał (jakimś cudem udawało mu się raczej żyć na takich rzeczach, jak ecstasy czy LSD). Tym razem jednak przesadził - czyli coś musiało go niesamowicie wzburzyć, do tego stopnia, że zwykła dawka nie wystarczyła.
Tak naprawdę on sam też nie był pewien, czy to, co ludziom mówił - o tym, że nie była to próba samobójcza - to czy to była prawda. Nie planował zabicia się, nie robił tego z premedytacją i nie miał nadziei, że umrze o tej dość potężnej dawce hery. Chyba jednak nie myślał o tym, że może tego nie przeżyć- było mu wszystko jedno, chciał tylko zagłuszyć myśli kłębiące mu się w głowie. Chciał odlecieć i przestać czuć. Jeśli by przy tym umarł - to trudno, zdarza się, nikt by nie płakał.
Nie trzeba go było długo namawiać na wyskoczenie gdzieś "na miasto". Po drodze starał się nie pytać Jima, gdzie go prowadzi - po jednym pytaniu i odpowiedzi "zobaczysz, niespodzianka" odpuścił, choć jego ciekawość rosła.
Zaśmiał się, patrząc chwilę później na willę, z szerokim uśmiechem i błyszczącymi oczami. Wsunął dłonie do kieszeni, ogarniając wzrokiem budynek, zerknął na Jamesa i ruszył rzez zarośla w stronę budowli. Trochę się już waliła - Ezra zawsze w podobnych miejscach miał wpojony przez matkę strach przed tego typu rzeczami ("nie wchodź, bo dach ci się zawali na głowę!"), ale nie powstrzymywało go to przed eksplorowaniem podobnych miejsc. Spróbował pociągnąć stare, drewniane drzwi, ale te były zamknięte, więc ruszył wzdłuż ściany, aż znalazł wybite okno z naderwaną siatką zabezpieczającą.
- Tu można! - zawołał niezbyt głośno do towarzysza i wgramolił się do środka. Okno było dość wysoko usytuowane, więc trzeba było trochę wysiłku, żeby się do niego wdrapać, ale Sinclairowi się udało. Zeskoczył z parapetu na popękaną posadzkę, otrzepał się z kurzu i rozejrzał z fascynacją.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Losowość w życiu bywała w porządku. Przynajmniej dopóki ograniczała się do dwóch niedopasowanych skarpetek, a nie spontanicznego wypadu na imprezę, na której nie znał ani jednej twarzy. Pierwsze na co zwrócił uwagę, to całkiem przyjemny wystrój mieszkania w którym się znalazł, jego uwagę zaskarbiła sobie właśnie rzeźbiona etażerka z interesującym motywem laurowych liści wyszlifowanych w ciemnym drewnie. Uległ tej nieuprzejmej ciekawości i powiódł palcami po wypukłym wzorze, aby nacieszyć się tym małym okryciem zanim dotrze do niego świadomość, że niektórzy dziwnie się na niego gapią. Wpierw pomyślał, że to te płowo różowe włosy, ale z drugiej strony - czy w tych czasach naprawdę miało to jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Musiało chodzić o turkusowe trampki i specyficzną marynarkę krojem przypominającą nieoficjalną yukatę. Była czarna, jedynie na plecach znalazło się kilka kwiatów korespondujących tą samą barwą z butami. Odważnie przyjrzał się obserwującym go twarzom, odpowiadając na tę wścibskość spojrzeń bladym, lekko asymetrycznym uśmiechem.
Dobrnął jakoś do kuchni, która dla odmiany jawiła się jako bardziej nowoczesne pomieszczenie z żeliwnymi elementami i porządną wyspą kuchenną, przy której zacumowały już lekko wstawione panienki. Zignorowały naturalnie jego chuchrowate metr sześćdziesiątcoś przemykające milcząco w stronę lodówki, z której podebrał sobie butelkę piwa. Jeżeli miał to przetrwać i do kogokolwiek się odezwać, to potrzebował czegoś mocniejszego od soku pomarańczowego z dzbanka, a słabszego niż lejąca się strumieniami wódka.

Po godzinie spędzonej na szwendaniu się po naprawdę ładnym domu Oliver nadal nie nawiązał z nikim kontaktu, a kiedy już dopił swoje piwo i zebrał się na odwagę aby wyjść poza własną strefę komfortu, ze schodów dobiegło go pijackie darcie mordy; najpewniej gospodarza, bo poleciała wiązanka siarczystych kurew, no i okazało się, że jakiś idiota zarzygał matce organizatora domówki zabytkowy szenilowy dywan. Ktoś coś odpyskował, parę dziewczyn zaczęło wymieniać znaczące spojrzenia, aż wreszcie cała hałastra jak jeden zgodny organizm zaczęła się zbierać do wyjścia. Fantastycznie, a on akurat miał zamiar wykorzystać swoje pięć minut i się odezwać. Odstawił pustą butelkę na zaprzyjaźnioną etażerkę, która wciąż go zachwycała swoim lakierowanym drewnem po czym ruszył za mamroczącym, niezadowolonym tłumem. I byłby poszedł, gdyby nie dosłyszał bardzo zachęcającej i prawdopodobnie nie do niego skierowanej propozycji, by przenieść imprezę w inne miejsce.
To kto idzie?
- Ja! - zadeklarował bez zastanowienia, z entuzjazmem o sile małego tsunami. Nie zrobiło mu różnicy, że nikt poza nim jednym nie wyraził chęci kontynuowania zabawy, a inicjator odpowiedzialny za plan wyglądał trochę jak ten typ, na widok którego w ciemnym zaułku Hollow z automatu oddałby portfel i padł na zawał. Jak już cholera przyszedł, to teraz i pójdzie - nawet, jeżeli miałoby go to kosztować nerkę.
- Oliver. Masz zajebiste tatuaże, przynajmniej ten tutaj, no. To dokąd idziemy? - Słowotok nie był kwestią nieśmiałości, miał zupełnie inne podłoże. Takie, które wyostrzało postrzeganie barw i wzorów, popychało do irracjonalnych decyzji i pozwalało zaufać nieznajomemu. Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął piegowatą dłoń, żeby formalnościom stało się zadość.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

II Wybierając się w miejsca takie jak to, w dziewięćdziesięciu siedmiu procentach przypadków nie miało się zapewnionej pewności co do tego, że skrupulatnie dobrane towarzystwo wytrzyma zabawę, mniej lub bardziej przednią, przynajmniej do godziny czwartej nad ranem. Rozczarowanie uczestników, a w szczególności Curtisa Slatera – świeżynki w mieście aniołów – wybijało się ponad nieistniejącą skalę, sławną kreskę zachowania stoickiego spokoju, malowaną szerokim czerwonym markerem na czole. Wszystko to, co działo się po wyrzuceniu z siebie niewybrednych komentarzy zdenerwowanego gospodarza było bardzo szybkie, prawie tak jak mrugnięcie oka. Nieznajomy rzucił w stronę zbierającego się do domu tłumu śmiałe pytanie okraszone szczyptą ułudnej nadziei - bo kto o zdrowych zmysłach chciałby mu towarzyszyć – co poskutkowało kilkoma komentarzami wykręcającymi się, przynajmniej trzema - jak później się miało okazać - niespełnionymi obietnicami, że w umówionym miejscu zjawią się za pół godziny i co najważniejsze, pojawieniem się niewysokiego, wątłego nastolatka o wypłowiałej, różowawej czuprynie, przypominającą watę cukrową. Zmrużył oczy, zawieszając na nim swoje przymglone, od kilku kieliszków wódki spojrzenie, jakby w nieudolny sposób starał się rozpoznać w nim diabła. Razem z uściskiem jeszcze ciepławej, piegowatej dłoni sprzedał mu swoją nieśmiertelną duszę, bo tak naprawdę nigdy jej nie używał. Kurzyła się.
- Znam takie jedno miejsce. O ile nie naoglądałeś się przed przyjściem tu zbyt wielu filmów o nawiedzonych ruderach, nic nie będzie nam grozić. - Oni sami dla siebie mogliby być wzajemnym zagrożeniem, z dużym naciskiem na Curtisa który do czasu pojawienia się, przed tym przeklętym miejscem, nie wspominał o tym, że nazywa się Slater a nie „ej ty”.
- Co to za przebranie? - Gdy tylko Oliver obrócił się, żeby skierować swoje kroki ku drzwiom frontowym domu, zanim jeszcze opuścili tę imprezownię, zwrócił uwagę na marynarkę upstrzoną w kwiaty. O ile rozmówca zamierzał tłumaczyć się z wyboru swojego stroju Curtis ubiegł go, unosząc zaobrączkowany palec w górę. O czymś sobie przypomniał. Wykonując bliżej nieokreślony ruch ręką w powietrzu, szybkim krokiem skierował się do kuchni z której w trybie natychmiastowym wydobył dwie butelki czerwonego, półsłodkiego wina. Obie schował pod swoją sfatygowaną skórzaną kurtką, a nie oszukujmy się, nie było to zadaniem łatwym więc gdy tylko znalazł się, raz jeszcze przy Olivierze wcisnął mu jedną ze skradzionych zdobyczy pod tę fikuśną marynareczkę, ponaglając go w stronę wyjścia – jakby mieli do ugaszenia pożar. To nic, że po drodze wypadła mu paczka papierosów – karma wraca szybciej, niż moglibyśmy się spodziewać – o czym przekonał się dopiero, w opuszczonej ruderze, będąc jeszcze na parterze i szukając w każdej, najmniejszej kieszonce swojej zguby.
- Cholera. Ty pewnie nie palisz, co? - Nie wierzył w to, że zadaje właśnie to pytanie komuś, kto wygląda jakby miał rozpuścić się jak cukier pod wpływem deszczu.
Ostatnio zmieniony 2021-01-06, 22:55 przez Curtis Slater, łącznie zmieniany 5 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pan Cotton Candy nie sprawiał wrażenia osoby, która w tym szczególnym momencie miała jakiekolwiek wymagania co do miejsca, więc na informację dokąd właściwie zmierzali wzruszył jedynie bezwiednie ramionami.
- Dopóki żadna zjawa nie będzie chciała, żebym dzielił się z nią butelką, to może być. No i blisko do domu - zauważył, to ostatnie mrucząc bardziej do siebie niż nowo poznanego faceta. Osobiście był fanem horrorów, zwłaszcza tych, które wyreżyserował Rob Zombie. Gdyby miał przyjaciół, na pewno próbowałby ich zarazić tymi filmami, które większość z czystej kurtuazji nazywała kinem dla koneserów, aby przypadkiem nie obrazić fana numer jeden. Uścisk dłoni był krótki, w żadnym razie nie przypominał zdechłej ryby i nawet nie wywołał w nim salwy niezręczności, co często mu się przecież zdarzało. Na takie niewygodne odczucia i rozterki typowe dla kogoś, kto myśli za dużo był już nieco zbyt wcięty, a i prawdopodobny epizod hipomanii dochodził do głosu. W tym stanie nie posiadał hamulców i jechał na oślep, co ułatwiało kontakty oraz podejmowanie niekoniecznie słusznych decyzji.
Obrzucił go takim spojrzeniem, jakby Curtis co najmniej nadepnął mu na ogon, a potem chlasnął go w twarz na odlew. Jemu wydawało się, że zmarszczonymi brwiami i gniewnym zaciśnięciem ust wygląda groźnie, ale z boku mogło to wyglądać komicznie. Może dlatego, że nie potraktował jeszcze delikwenta uśmiechem numer cztery, zdolnym zmrozić piekło i okolice.
- To jest yukata, sam wyszywałem wzór na plecach. A to, panie... jakkolwiek się nazywasz, jest mój styl. Masz coś do turkusów? - ofuknął go chłodno, gotowy bronić swojej wypaczonej estetyki jak oblężonej twierdzy. Moda była w jego przypadku bardzo newralgiczną kwestią, nawet jeżeli czasami Oliver wyglądał jakby przetoczył się przez kilka szaf. Taki eklektyzm zdecydowanie wyróżniał wśród tłumu. Dodałby coś jeszcze i nawet otwierał już usta, ale mężczyzna ugasił jego zapał specyficznym gestem dłoni po czym zawieruszył się gdzieś w kuchni. W tak zwanym międzyczasie Oliver wyłapał spojrzeniem osamotnioną i co ważniejsze - nienapoczętą butelkę ginu. Nie wyrosła tam przecież bez powodu, czyż nie?
Przekonany święcie, iż nie jest to przypadek a zrządzenie losu uśmiechającego się do niego pierwszy raz od bardzo dawna, zgarnął ją za poły swojej pseudo-marynarki, niedocenionej przez tego ignoranta mody, który właśnie wrócił. I wcisnął mu butelkę wina, najwyraźniej nieświadomy, że Hollow wcale nie próżnował i już taszczył souvenir z drugiej strony. Dał się pokierować do drzwi, w duchu zaś mantrował błagalne litanie do czegokolwiek, mając nadzieję, że nie wypierdoli się o jeden z miliona poupychanych w tym mieszkaniu dywanów.
Pustostan był istotnie pusty, jak sama nazwa wskazuje i to było mu bardzo na rękę. Przesadnie liczne towarzystwo mu nie służyło, pod względem interpersonalnym był równie upośledzony co jego przypadkowy towarzysz w kwestii właściwego ubioru. Chociaż nie, kurtkę miał całkiem spoko, nawet te przetarcia na skórze wyglądały nieźle. Spostrzegł, że mężczyzna żywo czegoś poszukuje, a gdy stało się jasnym co za zguba go dręczy, Oliver westchnął cierpiętniczo, po czym najpierw wystawił wetkniętą mu butelkę wina, sięgnął po tę z ginem teatralnie dostawiając ją obok, aż wreszcie wysupłał z jakiegoś zakamarka rozłożystego rękawa paczkę fajek.
- Masz szczęście, kolego. Jak w ogóle mam się do ciebie zwracać? Myśl szybko, zanim znajdę ci jakieś oryginalne imię, jestem w tym dobry - ostrzegł zawczasu, gotów wyskoczyć jak diabeł z pudełka z jakąś barwną etykietką. - O rany, kurwa, serio? Półsłodkie? Nie mogłeś znaleźć czegoś bardziej... no nie wiem. BARDZIEJ?
Mogło być gorzej. To mogło być słodkie, ale już trudno, darowanemu koniu się pod ogon nie zagląda, czy jakoś tak to szło. Obie butelki miały również problematyczny korek zamiast zakrętki, ale Oliver miał za sobą zbyt wiele takich sytuacji by uważać to za kłopot. Miał klucze, to już połowa sukcesu. Rozejrzał się dookoła usiłując zdecydować na czym zechce posadzić swój marudny tyłek, a gdy dopatrzył się dogodnego kawałka przykurzonego parapetu wiedział już, że to tam spędzi najbliższe kilka godzin.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Domostwo nie należało do niedawno porzuconych. Ząb czasu odcisnął na nim już swoje porażające piętno, więc wewnątrz przynajmniej na parterze, nie można było uświadczyć zbyt wielu nie zniszczonych mebli ani nawet nie uszkodzonych ozdóbek. Rozejrzenie się po okolicy poskutkowało tym, że najwięcej uwagi przykuły tu porzucone śmieci, w postaci między innymi opakowań po ciastkach i butelki alkoholu z półki – wszystko, na co mnie stać, a jeszcze jestem na utrzymaniu rodziców.
Jak na starszego przystało mimo tego, że to Oliver wyciągnął do niego pomocną dłoń musiał zbliżyć się szybkim krokiem i sięgnąć po to, co miał do zaoferowania jeszcze przez dłuższą chwilę obracając między palcami paczkę. Nawet w sytuacji podbramkowej potrafił być bardzo wybredny, jak ten francuski piesek który ze swojej miski wydobywał tylko najlepsze kąski wymuskał z opakowania dwa papierosy. Żaden nie był dla rozmówcy, któremu usta się nie zamykały – to mu nie przeszkadzało, dobrze było trafić na kogoś kto nie patrzył tylko tępo w ścianę, albo w niego samego jak w jakiś pierdolony, święty obrazek do którego wypadałoby się pomodlić. Schował sobie jeden z papierosów za ucho, a drugi włożył między usta tuż po tym jak rzucił w jego stronę rzeczowo, nie mogąc powstrzymać parsknięcia.
- Z reguły wszyscy mówią na mnie Curt, ale możesz nazywać mnie jak chcesz. - Butelkę, którą trzymał jeszcze do niedawna za pazuchą należało ostrożnie odłożyć na podłogę, na której znajdywało się tryliard bakterii niewiadomego pochodzenia co też uczynił za cel obierając sobie równie paskudny stół nie tak daleko okiennicy, na której Landrynka posadziła swoje cztery litery. Zrzucił z niego na ziemię, z głośnym łoskotem wszystko to co uniemożliwiłoby wspięcie się i wygodne usadowienie. A to, że dupa po tym mogłaby być brudna to nic – kto by patrzył?
- Ojejku, niech mi Książątko wybaczy, że nie udało mi się znaleźć dziesięcioletniego koniaku, dla jego wysublimowanego gardziołka. - Wcisnął mu przez gardło, aż do czeluści trzewi - a przynajmniej próbował to zrobić - swoje wzgardliwe spojrzenie, bo przecież postarał się wystarczająco, a ten tu jeszcze mając tupet prosi o gwiazdkę z nieba jakby wycięta z rolki papieru toaletowego mu nie wystarczała. - Wytrawne wybierają wielce niespełnieni artyści z poziomem samooceny zero i alkoholicy, którym wyżarło wszystkie kubki smakowe. - Wtedy nie przypuszczałby, że przynajmniej jedno ze śmiałych stwierdzeń może pasować do młodego, więc wzruszył tylko ramionami kontemplując nad tym czy najpierw zapalić, czy otworzyć to co zakorkowane. Curtis sięgnął po swoją zapalniczkę, z strasznie tandetnym malunkiem samolotu – pracownicza, a co – i odpalając papierosa zauważył, że Oliver ma przy sobie najgorszy, ze wspomnień mężczyzny bardzo gorzki alkohol i zamierza raczyć się czystym, a przecież wokół zawsze się trąbiło, że TONIC musi być.
- Ze mnie szydzisz, a sam chcesz urwania filmu i to PRZY MNIE, a przecież nie wiesz czy jeszcze raz otworzysz oczy, jak je na dłużej zamkniesz. - Zastukał palcem o papierosa, strzepując z niego nadmiar popiołu nim nie zeskoczył ze stołu, a do Oliviera nie miał wcale tak daleko i nachylił się nad nim, co mogło sugerować, że chce tego alkoholu, którego pilnował jak Cerber albo... Nieee.
- Jesteś odważny. Albo najzwyczajniej głupi. - Dmuchnął mu w twarz dymem, zerkając na niego znad przymrużonych powiek i wykorzystując to, że mógł tym sposobem wprawić go w zażenowanie lub przynajmniej - o ile nie miał do czynienia z wojowniczym gnomem - sytuację co najmniej niezręczną na odchodne zrobił mu dziurę w spodniach, na wysokości uda, rozżarzona końcówką papierosa.
- I masz bardzo słaby refleks... Bierzesz na to jakieś witaminy? - Odsunął się od niego o dwa kroki, może trzy, żeby nie mógł wziąć szybkiego odwetu za naruszanie jego nietykalności cielesnej. - Pijesz? Co tak na mnie patrzysz z wyrzutem? Raka od tego nie dostaniesz. Sprawdzałem, czy jesteś prawdziwy. - Dawno już tak nikogo nie podpuszczał. To była całkiem dobra zabawa, na którą nie można było pozwalać sobie, w stosunku do równolatków.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Brak instynktu samozachowawczego skutecznie wytłumił podejrzenia, że być może nie bez powodu jako jedyny zareagował entuzjastycznie na propozycję mężczyzny aby przenieść imprezę w bardziej dogodne miejsce. Targetem okazał się być opuszczony dworek, noszący na sobie stygmat przelotnego romansu architekta z epoką wiktoriańską, co idealnie wpasowywało się w wyobrażenie Olivera o nawiedzonych domostwach. Pomimo warstwy kurzu tłumiącej odgłos kroków, niszczejących mebli i rozwarstwiającej się na ścianach farby potrafił wyobrazić sobie plus minus, jak to mogło wcześniej wyglądać.
Obserwował po cichu Curtisa zabierającego się za paczkę fajek jak pies za jeża, a że w takich sytuacjach bywał szczodry, pozwolił mu swobodnie wybrać dwa papierosy. Inaczej rzecz by się miała, gdyby to były dwa ostatnie.
- No to będziesz Curry. Tak przynajmniej nie zapomnę, mniej-więcej do drugiej butelki. - Później nie mógł niczego obiecać, bo sam nie wiedział jak to później będzie wyglądało. Później się zobaczy. Później będzie później. Parapet okazał się być godnym miejscem, tu przynajmniej docierało czyste, nocne powietrze i dla urozmaicenia miał widok na kilka rachitycznych drzewek kiwających się na wietrze. Nie dane mu było nacieszyć się sielskim widoczkiem zbyt długo, bo nieoczekiwanie Slater zaatakował go kąśliwą uwagą, a umiarkowanie przyjazne wrażenie jakie wywarł na nim na początku zniknęło jak sen złoty.
- Nie jestem specjalistą od chowania bibelotów pod kurtką, ale nawet ja zauważyłem, że w kuchni chłodził się Cabernet - odparł chłodno, z sentymentem wspominając ładną etykietkę z grafiką kaczki. Dałby głowę, że już gdzieś ją kiedyś widział, a skoro nie pamiętał, musiało to być coś z górnej półki. Tam zapuszczał się rzadko, jedynie po to, żeby popatrzeć. - A tobie co, słodyczy brakuje w życiu? Było mówić, zahaczylibyśmy po drodze o monopolowy i kupiłbym ci oranżadę - zgrzytnął równie nieprzyjemnie, bo przecież za nic by się nie przyznał, że zarówno z pierwszym jak i drugim Curtis trafił w dziesiątkę. Nie zwrócił uwagi na zapalniczkę, w innym wypadku pokręciłby nosem na badziewny design. Jak już sądził, że uprzejmościom stało się zadość, mężczyzna znów odwinął mu się zgryźliwie, dodając zawoalowane ostrzeżenie.
- Kto powiedział, że chcę? - To pytanie zawiesił w powietrzu, nie dookreślając, czy miał na myśli kwestię rzekomego urwania filmu czy też życzenia, by otworzyć jeszcze oczy. Osobiście pewny był wyłącznie tego pierwszego, druga opcja była ewentualnym dodatkiem do codzienności, na którą od dawna miał zdrowo wyjebane. Prawie trzepnął potylicą o wnękę okalającą ościeżnicę, gdy Curtis z jakiegoś znanego wyłącznie sobie powodu nachylił się nad nim niczym sęp jaki. W ciemnych oczach Olivera zamajaczyło nieporozumienie, a nerwowy uśmiech wyrażał więcej niż tysiąc słów - wpierw konsternację, następnie rozbawienie w reakcji na komentarz, którego nie miał zamiaru mu recenzować, a pod koniec irytację. Chyba nikt nie lubił, kiedy wydmuchiwało mu się dym prosto w twarz, w tym przypadku do wyjątków nie należał. Byłby go poczęstował odpowiedzią, ale momentalnie pochylił głowę i syknął przeciągle, energicznie rozcierając miejsce, w którym żar spotkał się z jego spodniami i pozostawił nieestetyczną dziurę.
- Kurwa, Curry! - fuknął gniewnie, na tyle głośno, że jego niezadowolenie słychać było co najmniej po drugiej stronie pogrążonej we śnie ulicy. Gorączkowo pozbył się resztek popiołu i podciągnął kolano pod brodę, ale nie po to, żeby oprzeć na nim głowę, ale żeby wystosować w stronę tego bezczelnego dupka podziękowanie turkusowym trampkiem. Niestety chybił. - Dobra, teraz czaję dlaczego nikt inny nie chciał z tobą iść. Jesteś nienormalny - stwierdził, nie pozostawiając miejsca na rozpatrywanie tego jako pytania. Powiódł za nim wściekłym spojrzeniem, z tymi swoimi syknięciami i fuczeniem przypominając świecę z płomieniem tańczącym febrycznie na zbyt krótkim knocie. Curtis go wkurzał. Dźgał to z lewa to z prawa i najzwyczajniej w świecie irytował, ale został. Zignorował jego kiepską zachętę, za to zainteresował się ginem. Jedyna butelka, która nie miała pieprzonego korka, jakże wygodnie. Bez żadnego toastu przyłożył usta do krawędzi szyjki i pociągnął wprawnie kilka łyków, Nie skrzywił się.
- Chodź tu na chwilę - zażądał nagle, przechylając głowę na bok i posyłając mu trudne do zaklasyfikowania spojrzenie. Ani groźne, ani rozbawione, może trochę nieobecne zdradzając relatywny kontakt właściciela z rzeczywistością. Bo ogólnie Hollow to ten kontakt faktycznie miał niestały. Oparł policzek na podciągniętym kolanie i tą ręką, którą nie obejmował butelki poruszył palcami zachęcająco, jakby przywoływał zdziczałego psa, a nie złośliwego pacana.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nienormalny. Może było w tym ziarenko prawdy, a nawet cały sowity kilogram, czy półtorej – jak w worku z solą – ale nigdy tak naprawdę nie myślał o sobie w ten krytyczny sposób. Oszczerstwa wypowiadane przez Oliviera zdawały się być zbyt miękkie, żeby skutecznie zakuły tam gdzie powinny. To by do niego nie pasowało tak pokornie skulić się w sobie, jak ten siedzący na parapecie wybryk natury, cukiereczek – pozornie twardy, ale kruchy, jeśli by się dobrze w niego wgryźć – fukający na Curtisa najstaranniej jak tylko był w stanie. Rozdrażnione nieczystymi zagraniami staruchów nastolatki często tak robiły, a on z tego co zdążył zauważyć nie miał być wyjątkiem.
- Masz w domu lustro? Myślę, że nie wyszli razem z nami tylko dlatego, że nie prowadzą się z takimi pstrokatymi małolatami jak ty. - To było bardziej niż oczywiste, że nie ugryzie się w język i odnajdując swoje odbicie w jego spojrzeniu rzuci mu z przekąsem, wygarniając przeogromną - ale nierzeczywistą - różnicę lat. - Dobranocka już się skończyła. Co będziesz mieć na swoje usprawiedliwienie, jak już wrócisz do domu? - Między nimi mógł znajdywać się przeraźliwie głęboki kanion, a na jego przeciwległych stronach ktoś postawił ich obu z drewnianą tyczką. Hollow niech skacze pierwszy, najwyżej na odchodne zobaczą swoje przerażone spojrzenia, a mniej więcej za cztery dni jedno z nich, to które nie wylądowało w ciemnym dole zapomni, że to drugie może jeszcze żyje. I krzyczy.
- Nie spieszysz się. Nikt nie czeka? - Uśmiech wkradł się w kącik spierzchniętych ust ale nie dlatego, że miał zamiar go wyśmiać. To, że nikt nie czekał miało być tą najważniejszą wspólną, o której nie mieli mówić głośno, bo było to trochę przykre przyznawać się, do opustoszałych czterech ścian.
- Chcesz spróbować jeszcze raz? Żartujesz? - Naiwność biła od Olivera na kilometr i tak też w tym przypadku nie umknęła uwadze, a chociaż węże miały słabość do głupiutkich myszek wchodzących w zastawione sidła to tym razem tak jak ten pies, w wyobraźni rozmówcy, zmrużył podejrzliwie oczy, zmarszczył przy tym czoło i spojrzeniem prześlizgnął się po twarzy, a później po tej paskudnej dziurze w spodniach. - Ty przyjdź do mnie. - Nie dało się zbytnio usłyszeć łoskotu (nie zbyt)zachęcającego klepnięcia ściany, z której zaczął osypywać się tynk.
- Boisz się? - Rzucił przez ramię, gdy – mając pewność jak jasna cholera, że sam się do niego nie zwlecze – obrócił się w kierunku butelki z winem, która jeszcze do niedawna była nie zbyt cennym towarem przemytowym Hollowa. Nie ociągając się, wydobył z wewnętrznej kieszeni kurtki scyzoryk. - To będzie twój pierwszy raz? Oczywiście mam na myśli tę wyrafinowaną posiadówkę, w wątpliwym przybytku. Wiesz może jak to się stało, że nikt tu już nie mieszka? - Ostrze błysnęło w dosyć przyjemnym dla ich oczu półmroku, zanim nie podważył w pośpiechu paznokciem sprężynki otwieracza – należało się z nią rozprawić szybko, przynajmniej po to, żeby mieć czym popić. Charakterystyczne, nie zbyt widowiskowe pstryknięcie uwolnionego powietrza dało o sobie znać szybciej, niż udało mu się skomentować coś jeszcze. Musiał się odrobinę zdenerwować – zawsze wtedy przesadzał raz w jedną, raz w drugą - albo to alkohol, który jeszcze nie zdążył zwietrzeć z krwiobiegu dodał mu trochę sił fundując nagrodę, w postaci nie takiego skromnego łyknięcia szkarłatnego rarytasu dla ubogich. Wina bywały lepsze, ale bywały też gorsze, a to które udało się wcześniej zawinąć nie należało do takich złych jak Oliver sugerował.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaczął nabierać podejrzeń, że Slater traktuje tę wymianę zdań w kategorii sportu. Ewidentnie lubił mieć ostatnie słowo, choćby miał wyjść z siebie i stanąć obok, skąd pojawiał się problem - Hollow również potrafił być gadatliwy, a łatwo nie odpuszczał.
- Bo nie mają za grosz wyczucia stylu. Ciebie ratuje tylko ta kurtka, przynajmniej dopóki się nie odzywasz. - Wzruszył miękko ramionami, bo przytyki odnośnie wyglądu miał już opanowane. Nasłuchał się ich w życiu zbyt wiele, by aż tak się tym przejąć, zwłaszcza, że Curtis jednym go już wcześniej poczęstował. Ten sam fortel nie miał prawa zadziałać dwa razy w tak krótkim odstępie czasu.
Pojawił się kolejny pomysł, tym razem pijący bezpośrednio do jego wieku. I o ile pierwsza część brzmiała jak coś, co dałoby się usłyszeć w gimnazjum, tak druga dotarła głębiej. Slater pod względem wymyślania naprędce nowych inwektyw był kreatywny i nie posiadał skrupułów, a to już było bardzo niebezpieczne połączenie. Nie odpowiedział od razu, ale uruchomił mu się automatycznie inny tryb obrony, najlepszy jakim dysponował; uśmiechnął się szeroko, wbijając nieruchome spojrzenie w mężczyznę. Podobno najpiękniejszym uśmiechem był ten, który ukrywał ból.
- Pudło. Mam kogoś, kto zawsze czeka na mnie w domu. - Nieważne, że był to niezbyt imponujących rozmiarów munchkin, Krewetka stanowiła najlepsze towarzystwo i była jego oczkiem w głowie. Prawdopodobnie to dzięki niej jeszcze się jakoś trzymał.
Wołając go nie liczył na powtórkę z rozrywki, wystarczała mu w zupełności ta jedna dziura po papierosie, z którą będzie musiał coś później zrobić w domu.
Boisz się?
Posłał mu wymowne spojrzenie znad butelki i westchnął ciężko; czy ten człowiek wszystko musiał tak utrudniać? Odstawił swój gin w bezpiecznej odległości aby go nie strącić gdy wstawał. Otrzepał się z kurzu, upchnął obie dłonie w kieszeniach niekonwencjonalnej marynarki i sprężystym krokiem podszedł bliżej.
- Posłuchaj no. Chcę się kurwa napić. Na cywilizowane warunki nie ma co liczyć, ale bądź tak miły i stul czasami pysk. - Zatrzymał się tuż przed majstrującym przy scyzoryku mężczyźnie, otaksował go wzrokiem - głównie jego kurtkę - a potem sięgając do pamięci która to była strona, sięgnął mu bezceremonialnie do prawej kieszeni i wyciągnął z niej paczkę SWOICH fajek. I tylko o to mu chodziło. Nim odskoczył zapobiegliwie w tył, błysnął pełnym złośliwej satysfakcji uśmiechem, pokazał mu język z małym kolczykiem na środku i obrócił się jak baletnica wprawiając w ruch przydługie poły kwietnej yukaty. W bladym, sączącym się niemrawo przez okna świetle zatańczyły turkusy.
- Nie wiem, Curry - odparł takim tonem, jakby kończyła mu się cierpliwość do tych ociekających jadem wywodów. - Ale jeżeli zamierzasz poczęstować mnie historyjką z takimi elementami wspólnymi jak ty i ten scyzoryk, to nawet nie zaczynaj. Jak to wino? - dopytał, bo od opowieści o przyczynach pustoty tego przybytku znacznie bardziej interesował go smak podebranego z domówki alkoholu. Wrócił na swoje miejsce na parapecie i przysunął sobie butelkę, ale nie zajrzał do środka. Zamiast tego otworzył paczkę fajek, wysunął sobie jedną i obrócił ją w palcach, podczas gdy drugą ręką starał się namierzyć zapalniczkę w kieszeni.
- Ile ty w ogóle masz lat, że szlajasz się z kimś takim jak ja po ruderach? - Zmrużył nieufnie oczy, bo ta kwestia zastanawiała go od dłuższego czasu. To jest, odkąd tu przyszli, bo w tych egipskich ciemnościach nie szło mu określić czy Curtis kwalifikuje się do grona studentów radzących sobie w polowych warunkach z otwieraniem wina tym, co było pod ręką, czy może to już geriatria, ale dobrze się trzymał. Szczerze wolałby chyba to pierwsze. Przecież żaden szanujący się dorosły nie wdawałby się w tak bezsensowną polemikę z, jak sam to Slater ujął, małolatem. Jego oczy zajaśniały migotliwymi iskierkami wywołanymi przez podskakujący płomień zapalniczki. Ot, zwykła, najtańsza, żółta. Zaciągnął się papierosem głęboko i wydmuchał dym prosto w wiszący przy ościeżnicy strzęp, który mógł być dawniej elegancką zasłoną. Przyuważył na niej zdobienie, arabeskę konkretnie, żałując, że jakiś nieobyty, pozbawiony ogłady dureń uszkodził haft.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „South Park”