WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://cdn.vox-cdn.com/thumbor/59zj1wR ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wsunął telefon do kieszeni czarnej, grubej - choć nie na tyle, by chroniła przed pogodą panującą wraz z początkiem lutego - bluzy i wyszedł z zaparkowanego nieopodal domu karawanu. Chęć charakterystycznego potarcia nosa - nie, nie płakał, ani nie, nie miał kataru - wygrała, a on, na pięć sekund później, rozpoznał kilka kropel krwi.
K r e w.
Prychnął krótko; naczynka krwionośne zaczynały się buntować, a rozszerzone źrenice - dla wprawionego oka drugiej osoby - zdradzały bardziej, niż upchnięty w tylną kieszeń spodni woreczek strunowy.
Nie mógł w tym stanie - nie teraz - wrócić do siebie.
Krew kojarzyła mu się z metalicznym posmakiem i nieprzyjemnym wrażeniem zaciskania się supła na wysokości żołądka. Przywoływała obraz wywracanych mebli; wybitej szyby, odłamków szkła, które niczym dywan rozścielały zarówno kuchnię, jak i salon. Krew była próbą; walką o kolejny - i miliardy następnych - oddech córki, którą kolejnego dnia mieli pochować. Zacisnął szczękę, tym samym podobnie robiąc z powiekami, za którymi schował stalowo-chłodne tęczówki.
Krew kojarzyła mu się z czymś jeszcze.
Z k i m ś jeszcze, wobec czego ponownie tego wieczora sięgnął po telefon. Na ile to było sensowne, a na ile kompletnie nie - nie analizował. Suma sprzeczności, absurdu; myśli zgodnych z tym, co powinien, a tym, czego zupełnie nie - nie była możliwa do zweryfikowania na trzeźwo. Nie w momencie, kiedy zaaplikowane wcześniej narkotyki uchodziły; mozolnie, z trudem się z nim żegnając (cholera, a tak zajebiście nie lubił pożegnań; może powinien ponowić zaproszenie?), wciąż burzyły krew w organizmie.
Krew...
Krótki spacer - na otrzeźwienie - prowadził go niechlujnie przed siebie; gdzie cel podróży nie był znajomy, ale chciał iść w nieznane. Chciał się zgubić, uciec, nie wrócić. Zniknąć; wtopić się w tło tego miasta; wszystkie jego cienie i mokre plamy zalegających kałuż.
Chciał też być; potrzebny. Chciał być wsparciem, pomocą; bez zbędnej nachalności, bez nieudanych prób tego, że nie udało mu się czegoś dokonać.
Bez sensu.
Wysłał wiadomość. Jedną, potem kolejne. I przysiadł na schodach budynku, którego wiszący slogan głosił o miejscu, do jakiego przyprowadziły go nogi. I zaśmiał się po raz kolejny, nawet jeżeli los aktualnie dawał mu same jednoznaczne sygnały, bynajmniej nie sugerujące o tym, że Blake Griffith był dobrym człowiekiem.
Otarł o bluzę rozmazaną, częściowo zaschniętą smugę będącą pozostałościami cieczy i chwycił między dwa palce papierosa, zastanawiając się, czy w ogóle byłby w stanie zanotować, czy minął kwadrans, czy kilka godzin.
Pewnie nie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

xxxvii. Dostrzegając znajomą sylwetkę na tle szyldu reklamującego usługi sprzątające miejsca zbrodni, ciemnowłosa nie mogła nie pomyśleć, jak bardzo niefortunny, aczkolwiek wymowny był to widok. W reakcji na ten przejaw niesłabnącego poczucia humoru Griffitha, przez jej twarz przemknął cień pobłażliwego uśmiechu. Choć może tym razem powinna potraktować okoliczności bardziej dosłownie? Nie dlatego, że nie potrafiła odeprzeć najmniejszych bodźców, generowanych przez otoczenie, w związku z czym, ulegając przyzwyczajeniu sprzed niespełna roku, dopuszczała do siebie wątpliwości, jakoby czynniki składające się na połączenie, jakim jest Blake i zbrodnia, jednak nie były sobie tak obce. Gdyby nie fakt, że mężczyzna obrał sobie za cel rozprawienie się z Jacksonem, nie przeszłoby jej przez myśl, że czynione przez niego przytyki, w jakiejkolwiek formie, mogły mieć pokrycie z rzeczywistością.
— Ciekawe miejsce wybrałeś — zagaiła po dotarciu do schodów, przy których zatrzymała się na moment, by raz jeszcze rzucić okiem na rozciągający się na budynku napis. — Każdą zabierasz tu na pierwszą randkę? — zażartowała, bo mimo że nadal nie przywykła do neutralnego charakteru ich spotkań oraz tonu wymienianych wiadomości, to musiała przyznać, że była to całkiem miła odmiana od nieustającej chęci skakania sobie do gardeł i udowadniania swojej racji. Czasami nachodziły ją myśli, że powodem, dla którego od dłuższego czasu nie wdarło się między nich żadne nieporozumienie, na pewno był jakiś ukryty haczyk, ale zbyt zaabsorbowani ulotnością tego stanu, nie dostrzegali go. A zatem propozycja spaceru, swoją przyziemnością, której zwykle brakowało w ich dotychczasowych konfrontacjach, dość machinalnie wznowiła w jej głowie lawinę domysłów.
— Kiepsko wyglądasz, Griffith — skwitowała, przymrużając oczy po początkowej obserwacji, pokonała kilka pierwszych stopni i usiadła obok niego. Nasuwało jej się jeszcze kilka innych uwag, ale nawet ona była orędowniczką zasady, że leżącego się nie kopie, więc nie zamierzała go dołować. Wydawał się skołowany, a to, niezależnie od trafności dokonanego spostrzeżenia, w jej odczuciu prezentowało tak niecodzienne wydanie, że aż skłaniało do równie niecodziennych przemyśleń oraz wniosków. — Nie widzę jednak grymasu niezadowolenia, więc to nie może być spowodowane moim widokiem. — Przygryzła wargę w nieznacznym uśmiechu, jak gdyby wyczuwała, że próba zażartowania z tej sytuacji nie była do końca rozsądnym posunięciem, albo raczej takim, którego oczekiwałby po niej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • Such a lonely day shouldn’t exist.
    It's a day that I’ll never miss.


Zadarł brodę i wypuścił wprost w ciemne niebo puchaty okrąg, stworzony z rozchodzącego się w powietrzu dymu. Z przesadnym - jak na tę całkiem nieciekawą sytuację - zaabsorbowaniem śledził kształt; na początku tworzył on jedną, związaną ze sobą całość, aby po paru sekundach wiotki podmuch chłodniejszego wiatru sprawił, by poszczególne, połączone ze sobą cząsteczki, zaczęły się rozchodzić. Zanikały; nie było już niczego solidnego w tym tworze, a ponura szarość rozlewająca się po granatowym niebie. Z podsyconą wiarą, pobudzoną do, o ironio, życia, uchodzącymi z organizmu narkotykami, ponowił tę czynność kolejny, a potem jeszcze jeden raz. Efekt nie był zaskoczeniem; wszystko zlewało się z tłem, bez znaczenia, jak głęboki wdech wziął i jak bardzo skupiał się na tym, aby chociaż raz umiał stworzyć coś stałego.
Nawet jeśli miałoby być tylko kurewsko bezsensownym śladem namalowanym na niebie.
Przetarł dwoma palcami skroń, która swoim pulsującym bólem przypominała, że to niezbyt zdrowe napędzać kolejne dni następnymi dawkami espresso i nikotyny; nie było to mądre, o ile on sam - Blake Griffith - nie zamierzał osobiście przerwać swojego własnego kręgu życia. Ta myśl przywołała gorzkie prychnięcie; nie operował bowiem tego typu hasłami, nie ubierał swoich słów - ani myśli - w przesadzony wyniosłością patos, sugerujący, że zdanie miało więcej znaczenia, niż faktycznie posiadało. Absurd tego obrazka - jego samego siedzącego na schodach takiej a nie innej firmy, wydychającego przed siebie utkany geometrycznymi kształtami dym, przy tym rozmyślając o bzdetach zakrawających o filozoficzne dyrdymały - sprawił, iż zakrztusił się swoim ulubionym nałogiem i to tym dźwiękiem przywitał Dev.
- Tylko te, które na to zasługują - odpowiedział po chwili, kiedy to już zdążył odkaszlnąć kilkukrotnie, odchrząknąć, i z niepasującą do widoku sprzed dziesięciu sekund nonszalancją, zaciągnąć się dymem. Tym razem odwrócił twarz w bok, nim pozbył się z płuc chociażby części szkodliwych substancji.
Wiadomym było - okej, może nie dla niej - że nie chadzał na r a n d k i, a na pewno nie takie, jakie prosto można byłoby określić mianem t y p o w y c h, zatem wybór miejsca w zasadzie poniekąd pasował; nie było czymś ani przewidywalnym, ani pierwszym, co mogło przyjść do głowy, kiedy w myślach pojawiało się wspomniane przez Eileen określenie. Oboje jednak zdawali sobie sprawę, że randką to nie było, a ciemnowłosa zażartowała, na co on nie mógł pozostać dłużny.
- Liczysz na kontrę pokroju: szkoda, że nie widziałaś tego drugiego? - mruknął, nie powstrzymując się od wywrócenia oczami. Chcąc zrobić jej więcej miejsca, przesunął się niezbyt zgrabnie do balustrady. - Ty za to wyglądasz tak uroczo, jak zawsze - rzucił zamiast tego, nie siląc się na płynącą z tego przekazu szczerość. Oparł się barkiem o poręcz, siadając pod innym kątem po to, aby móc dokładniej widzieć profil ciemnowłosej.
- Często myślisz o śmierci? - zapytał nagle, aczkolwiek posłane pytanie nie było jednym z tych nieprzemyślanych i przypadkowych. Miało za to tak wyglądać, więc dla niepoznaki ruchem głowy wskazał na wiszący nad nimi szyld.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Jesteś pewny, że to fajek potrzebujesz w tym momencie? — zapytała, sprowokowana tą krótką chwilą niedyspozycji. No właśnie, Blake, czego potrzebujesz tak naprawdę? — Albo że robisz to tak jak należy? — dodała zaczepnie, nachylając się ku niemu z taką konspiracją, jakby poza chęcią udzielenia mu fachowej lekcji, proponowała coś iście nielegalnego i niestosownego.
— Z pokorą przyjmę fakt, że jestem jedną z nich. — Skinęła głową, wyrażając tym samym aprobatę, mimo że doskonale wiedziała - i on zapewne też - że z pokorą nie miało to nic wspólnego. Co najwyżej w jej przypadku prędzej można było mówić o zuchwalstwie, ale w ich rozmowach znaczenia wszystkich tych pojęć mieszały się ze sobą w zależności od aktualnych upodobań. Po co się ograniczać, prawda? Najważniejsze, że oboje posiadali wiedzę przydatną do odróżniania ich w poszczególnych sytuacjach.
— W takim razie lepiej, żebym nie mówiła na co liczę, bo się rozczarujesz. — Kąciki jej ust uniosły się w nieprzeniknionym wyrazie, bo skoro uznał, że właśnie to stanowiło obiekt jej założeń, to więcej niż pewne, że te prawdziwe przysporzyłyby mu zawodu. — I przystopuj z tymi komplementami, bo pomyślę, że coś niedobrego się z tobą dzieje — zauważyła z charakterystyczną dla siebie przekorą, choć prawdę mówiąc, chyba była w tym jakaś zależność, albowiem śmiała przypuszczać, że w swojej przewrotności jeszcze nigdy nie wyrażał się o niej tak pochlebnie. Może faktycznie dostarczał jej powodów do niepokoju?
Pytanie mężczyzny, na pozór przypadkowe i niemające stosownego odniesienia - a świadczyła o tym delikatnie zarysowująca się zmarszczka między kobiecymi brwiami - natychmiastowo przywołało w niej najświeższe wspomnienie, kiedy to w zetknięciu z przygważdżającym ją do podłogi bólem uświadomiła sobie, jak niedorzeczne było jej dotychczasowe przeświadczenie o odporności na czyhające ryzyko i przekonanie, że wystarczyło opancerzyć się przed emocjami pozwalającymi nieznanej sile ją dosięgnąć. To wydarzenie zaledwie sprzed kilku dni i obyło się bez nader drastycznych scenariuszy, ale w ostatnich kilkunastu miesiącach śmierć dawała o sobie znać zbyt często. Teoretycznie nie powinno to robić na niej wrażenia, jako że pracując w policji miała do czynienia z tym zjawiskiem niemal codziennie i, paradoksalnie, takie kwestie dystansowały od wszelkich wzruszeń. Natomiast prawdziwy problem pojawiał się wtedy, kiedy dotykało to bezpośrednio ciebie, a nawet działo się niejako z twojej winy i to twoje dłonie splamione były krwią osoby, której cios zadał nie kto inny, a ty.
— Częściej niż bym sobie tego życzyła — odparła lekko skonsternowana oddziaływaniem nieco dłuższego milczenia, jakie zapadło przed wypowiedzeniem tych słów. — Myślę o — zawahała się, wypatrując przed sobą czegoś, co swoim widokiem i kontrastem do kłębiących się w głowie myśli nastroiłoby ją na tyle pozytywnie, aby mogła swobodnie dokończyć rozpoczęty wątek — bólu poprzedzającym śmierć. O tym, że jest — kolejny moment zawahania — że może być gorszy od samej śmierci. — Przeniosła na Blake'a spojrzenie zdradzające chęć konfrontacji, ale jednocześnie pewną obawę. Nie o sprzeczność opinii, a o możliwie odbijający się w jej oczach strach, który odczuwała na myśl o wspomnianym bólu, a który w swojej najsurowszej formie towarzyszył jej przed paroma dniami.
— Jak często o śmierci myśli osoba, która przez długi czas była utożsamiana tylko z nią? — zrewanżowała się mu, przekształcając pytanie w taki sposób, że koncentrowało się już tylko na nim, a nie na ogólnym wrażeniu. Nawet będąc wolnym od sądowych zarzutów, otaczał się elementami tożsamymi ze śmiercią. Chciała poznać źródło tak głębokich wynurzeń i miała nadzieję, że sam ją naprowadzi na właściwy trop.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmarszczył czoło w wyrazie konsternacji, aby kilka sekund później uraczyć ją krótkim, nieco lekceważącym w swojej pobłażliwości uśmiechem. Rozchylone minimalnie usta sprawiały wrażenie gotowych do udzielenia odpowiedzi, a zamiast tego prychnął cicho, zacisnął je na papierosie i pół-obecnym wzrokiem wpatrywał się w coś odległego na tyle, że najprawdopodobniej nie miało żadnego znaczenia.
Czego potrzebował Blake Griffith?
Świadomego, przepełnionego chęcią - że właśnie tego chce - haustu rześkiego powietrza, jakiego nie zatruwały ani trujące substancje, ani nie smakował rozczarowaniem. Względem losu; ponownie tak dotkliwie i brutalnie uświadamiającego go, że chwilowe szczęście i pozorny spokój mają przeraźliwie wysoką cenę. Wobec innych ludzi - w których pokładał nadzieję, nawet jeżeli nie mówił o tym głośno; o tych wszystkich specjalistach, jacy mieli szansę ocalić Gię, a tego nie uczynili. By wreszcie dotarło do niego, że nie może spojrzeć i na samego siebie, wszak być może mógł coś więcej. Coś; nie potrafił tego nawet sprecyzować i z tyłu głowy wiedział, że zadawane masochistycznie ciosy nie były do końca uczciwe, bowiem n i k t nie mógł tego przewidzieć, nie mógł zareagować, nie mógł na nowo poruszyć do życia serca trzymiesięcznego dziecka.
Potrzebował ciszy. Braku karcącego głosu powtarzającego niczym mantrę same ciemne scenariusze, jakie jeszcze mogły go spotkać. Półtorej roku spędzonego na wolności obfitowało całym spektrum przeróżnych emocji; prowadziło go przez wyżyny, kiedy to przypominał sobie, dlaczego tak bardzo lubił góry. A potem - bez żadnego ostrzeżenia - spadał na samo dno. Było głośno, a Blake chciał tylko, by całość ucichła. Myśli, głosy, dźwięki, a nawet muzyka.
- Nie jestem pewien, czy cokolwiek robię tak, jak należy - odpowiedział z rozbrajającą szczerością, dla zmycia całej powagi wyrzuconych w eter słów, tworząc na twarzy dziwny, uśmiecho-podobny grymas. Dopalił papierosa i zgasił go podeszwą buta, rozcierając popiół na jednym z niższych stopni.
Wydawało mu się, że potrzebuje ciszy.
Potrzebował słów, absorbujących go na tyle, aby natrętne wizje przestały mienić się przed oczami. Ukrył więc stalowo-niebieskie tęczówki za zamkniętymi powiekami, kiedy to ostry promień świateł jadącego nieopodal samochodu próbował wedrzeć się w ten poszarzały za sprawą ostatnich dni błękit.
- Na co liczysz, Eileen? - zagaił mimo ostrzeżeń, tym razem śmiało krzyżując z nią swoje spojrzenie. A przynajmniej starał to zrobić, całość wspierając o bardziej zuchwałe w swoim wyrazie uniesienie brody. - Rozczaruj mnie - dodał, ze swojego rodzaju obojętnością wzruszając ramionami. - Albo wręcz przeciwnie. Zaskocz w pozytywny sposób - mruknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej, aby zaprzestać te wszystkie lekko nerwowe podskubywanie rękawa, czy to kreślenie jakichś niewyraźnych kształtów na zroszonej deszczem powierzchni schodów.
- Zrób to, na co masz ochotę - dokończył finalnie myśl, po raz kolejny racząc ciemnowłosą swoim zamroczonym wzrokiem, którym leniwie omiótł jej twarz.
Temat śmierci był od kilku dni dla niego codziennością, wobec czego nie sądził, że będzie w stanie - tym razem za pomocą słów Dev - rozbudzić kolejne pokłady niezidentyfikowanych emocji, których łudził się, że już nie ma.
Tak byłoby wygodniej.
Bzdura, Griffith.
- Niekiedy... - podjął, tuż po wypowiedzeniu zaledwie jednego słowa sięgając po paczkę z papierosami. Nim wyciągnął fajkę dla siebie, skierował kartonik ku Eileen. - Niekiedy podobno nie boli. Czasami... - urwał raz jeszcze; rozchylone usta przymknęły się, stworzyły niekształtne o, aż w końcu na dolnej wardze zacisnął zęby.
Zoey podobno umarła we śnie; spokojnie, nie czując bólu.
Na pewno?
- Ostatnio za często - odparł, zaciągając się papierosem na sekundę po tym, jak charakterystyczny klik zapalniczki wypełnił ciszę, a wątły płomień zdążył ogrzać skostniałe palce. - Wszystko w porządku? - Z jakiegoś powodu - może to to coś w jej oczach - czuł, że te pytanie powinno paść. Mimo, iż było zupełnie niepodobnym do toku ich dotychczasowych rozmów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Ja też nie. — Wzruszyła nieznacznie ramionami, bo w zasadzie na tym etapie mogłaby zakończyć rozważania. — Chyba chodzi o to, żeby udawać, że wiemy, co robimy. — Zerknęła na niego kątem oka z wyrazem powątpiewania w to, że istniał ktoś, kto śmiało, z ręką na sercu mógł stwierdzić, że nie miał sobie nic do zarzucenia w tej kwestii.
Rozczaruj mnie.
Zaskocz mnie w pozytywny sposób.
Zrób to, na co masz ochotę.

Z tymi na przemian powtarzającymi się w myślach zwrotami, ciemnowłosa lustrowała twarz Blake'a, wnikliwie i bez pośpiechu. Czynność ta, nieco przewrotnie do niesionego przesłania, sprawiła tylko, że narosło w niej coraz więcej pytań, które oddalały od podjęcia jednoznacznej decyzji. Najczęstszym, przejawiającym się w różnych konfiguracjach, było to, czy zdobyłby się na podobny doping, gdyby nie skala przygnębienia, owocującego w tak drastyczne - jak na Griffitha - przestawienie poglądu na samego siebie.
— Czy to prawdziwy ty? — Brzmiało to co najmniej dziwnie, aczkolwiek nie potrafiła rozpoznać go w tym rozmytym spojrzeniu, rezygnacji, obojętności i całym rozproszeniu wzmagającym uczucie wewnętrznego niepokoju. Kim właściwie był prawdziwy on? Które z dotychczas okazanych obliczy było prawdziwe? Czy jakiekolwiek zdradzało jego naturę?
Wydała z siebie cichy pomruk wyrażający niedowierzanie wobec jego teorii. Mimo że wizja bezbolesnego odejścia jawiła się pokrzepiająco, a ona nie miała wiarygodnych podstaw, aby sądzić, że było inaczej, to wydawało się to dalekie od rzeczywistości. Nie wierzyła, że to możliwe, aby nie czuć nic przed nadejściem końca, nawet najbardziej niespodziewanego.
Spojrzała na wysuwaną paczkę jak na gotową receptę pozbycia się powstałych na przestrzeni kilku ostatnich minut wątpliwości. Sięgnęła po papierosa, lecz nie wetknęła go między wargi, a zamiast tego zaczęła obracać go w palcach, jak gdyby nagle zapomniała do czego służył i co z nim począć.
— Przykro mi, że musiałeś przez to przejść — powiedziała, nie bacząc na to, czy kiedykolwiek skrywał potrzebę usłyszenia skruchy w jej głosie. Skruchy pochodzącej bezpośrednio od niej albo takiej wygłaszanej w imieniu wszystkich, którzy w dalszym ciągu podtrzymywali słuszność swojej postawy. Nawet jeśli nie znała w pełni przyświecających im intencji, to z jakiegoś powodu łatwiej przychodziło wypowiadanie się za kogoś, niż wzięcie odpowiedzialności za swoje czyny. Miała w ogóle prawo, żeby czuć się lepszą tylko dlatego, że zostawiła za sobą uprzedzenia i wyzbyła się zażartości w szturmem rzucanych oskarżeniach?
Przez jedną krótką chwilę zdawało jej się, że usłyszała siebie odpowiadającą: nie, nie jest w porządku. Tak po prostu. Bez obłudy. Bez filtrów nakreślających rzeczywistość zgodnie z własnym widzimisię. Wpatrujący się w nią mężczyzna - zupełnie jakby przecząca odpowiedź nie powodowała tego charakterystycznego zawieszenia, bo przecież nikt tak naprawdę nie spodziewał się usłyszeć prawdy - szybko uzmysłowił jej jednak, że odpowiedź ta nigdy nie padła poza zasięgiem myśli, i że - najwyraźniej - w tej sferze miała pozostać.
— Mogłabym zadać to samo pytanie tobie — odparła wymijająco, co wynikało raczej z przyzwyczajenia, aniżeli działania podyktowanego celowym zagraniem. Choć ekspertką w rozpoznawaniu emocji oraz stawianiu prawidłowej diagnozy nie była, to z doświadczenia wiedziała, że tam gdzie krew, tam również problemy.
W przypływie impulsu - niewypowiedzianej ochoty? - lekko drżąca dłoń kobiety znalazła się tuż przy męskim policzku, co jakiś czas skupiającym jej uwagę, by następnie powłóczystym ruchem kciuka zetrzeć smugę krwi, jaka pozostała po samodzielnej i niedbałej próbie usunięcia oznak wycieńczenia organizmu. Niepewność i ostrożność tego gestu dowodziły tylko obaw związanych z przekroczeniem umownej granicy, a zatrzymujący się na wysokości jego oczu wzrok dodatkowo wyrażał nieme pytanie. Zanim jednak wyczytała cokolwiek z jego reakcji, ułożyła usta w niewyraźnym uśmiechu i zabrała dłoń.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chyba chodzi o to, żeby udawać, że wiemy, co robimy.
Słowa Eileen odbiły się echem, kilkukrotnie zostając powtórzonymi w myślach mężczyzny, choć nadal brzmiąc jej, a nie jego głosem. Chwilowa chęć skontrowania tego; że nieprawda, że zbyt długo udawał, że z u p e ł n i e nic go nie ruszało. Że długie miesiące życia w społeczeństwie jako w o l n y człowiek, były jedynie teoretycznym zapiskiem wyczytanym przez wysoki sąd, który nijak nie przypominał realiów, z jakimi przyszło się mierzyć ciemnowłosemu. W praktyce nie było już tak kolorowo, a pomimo tego udawał, że częste nazywanie go mordercą nie jest w stanie pobudzić nawet pojedynczej emocji; wywołać zmrużenia powiek, albo nerwowego zaciśnięcia zębów. Później - najprawdopodobniej - zdołał się do tego przyzwyczaić i wcale nie musiał udawać, że pewnych rzecz już - na szczęście - nie bierze do siebie. Początki sytuacji - tak nowych, nieoczekiwanych - stanowiły wielkie wyzwanie, lecz po kilku zakrętach (co z tego, że poobijani, niekiedy przeczołgani i strasznie wygnieceni) potrafiliśmy przejść do... normalności, wszak droga ku niej była prosta.
Dlatego rysowanie prostych, białych linii za sprawą niebotycznie drogiego proszku, było jedyną ł a t w ą czynnością, która motywowała go do stawienia czoła rzeczom ciężkim, kiedy to czuł, że nadmiar ich zaczyna go przygniatać, a on - najzwyczajniej w świecie, bez zgrywania jakiegoś fikcyjnego superbohatera - przestaje sobie radzić.
Może zatem udawanie nie było takie złe?
Uśmiechnął się krótko; kącikowo, bez większego przekonania i kiwnął głową w potwierdzającym geście. I mógłby się na tym zatrzymać, gdyby zaraz nie pokręcił nią przecząco, a finalnie wzruszył ramionami. Przemyślenia tłoczyły się; nachodziły na siebie, przykrywając te sensowne, zastępując chwilowym wydajemisię.
W życiu i tak nie było niczego pewnego.
- Dobrze, że teraz żadne z nas nie musi niczego udawać - mruknął za to, na kilka sekund zawieszając spojrzenie na kobiecym profilu. Ich wzajemna awersja, jaką darzyli się przez pewien czas (u niej zdecydowanie dłuższy, wszak u Blake'a trwało to zaledwie kilka miesięcy, kiedy jedynie odbijał jej emocje) zdawała się należeć do zamkniętego rozdziału wdzięcznie zatytułowanego: przeszłość i kłamstwem byłoby powiedzieć, iż było mu z tym źle. Przekoloryzowane manifestowanie swojej niechęci do Eileen Shepherd chowało się za szczerym przyznaniem się do tego, że wolał się z nią przekomarzać w zupełnie inny sposób. A ona, co więcej, zdawała się go r o z u m i e ć; te kpiące wywrócenia oczami, dziwne żarty, mające w sobie tyle samo komplementu, co cierpkiej ironii wycelowanej w odbiorcę. Coś słodko-gorzkiego; bo sama słodycz była nudna i przereklamowana.
- Gramy w pięć pytań do? - Uniósł pytająco brew, w całość zwinnie wplatając ciężkie westchnięcie. I tu wkradła się jakaś niespójność, bowiem w następstwie wsunął papierosa między wargi i klasnął w dłonie, tym samym pokazując swoją gotowość do tej zabawy; i, oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że Dev wcale nie musi w nic z nim grać, a nawet jeżeli podejmie rękawice - pytania mogą nie być ani przyjemne, ani komfortowe. Dla nikogo.
- To po prostu ja - stwierdził średnio inteligentnie - nie mam brata bliźniaka. W zasadzie żadnego rodzeństwa - wyznał, w sumie to ciężko powiedzieć czemu. - A ty? Masz kogoś? - zapytał, i tu nie precyzując kto taki miałby się kryć za tymże sformułowaniem, lecz wniosek zdawał się być prostym i wynikać z kontekstu.
Kolejna fala konsternacji zakołysała się gdzieś w tęczówkach mężczyzny, gdy wypowiedziana przez kobietę fraza nie od razu wydała mu się jasna w zinterpretowaniu.
Wiedziała o Zoey?
Zamrugał kilkukrotnie, starając się odszukać głębszy sens; drugie dno miłych dla ucha słów (ale i budzących dysonans), a równocześnie zapominając o tym, że i on, być może, coraz bliżej tego dna był.
To powinno być proste - spaść jeszcze niżej.
- Mogłabyś, czy chcesz mi je zadać? - zagaił, zaciągając się głęboko dymem. I przez to; kolejny obłok wypuszczony przed siebie, nie od razu zarejestrował jej dłoń zbliżającą się do jego policzka pokrytego kilkudniowym zarostem i kilkoma względnie świeżymi zadrapaniami.
Zdążył.
Nim jej dłoń całkiem odsunęła się od jego twarzy, udało mu się przechwycić i zamknąć między swoimi palcami, co zapewne było gestem mniej rozsądnym od tego wykonanego przez Eileen i wcale nie tak ostrożnym.
- Chodźmy stąd - zaproponował, nie dając ciemnowłosej czasu na reakcję. Podniósł się ze schodów i wciąż czując ciepło bijące od jej dłoni, pociągnął ją delikatnie ku górze. - Obiecałaś mi spacer - przypomniał, przechylając głowę w bok. Dopiero wtedy, luzując uścisk i chwytając papierosa między dwa palce, odwrócił wzrok i poprawił kaptur bluzy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Eileen zawsze wydawało się, że żyła ze sobą w całkowitej szczerości oraz zgodzie. Już dawno przybrała jasne stanowisko wobec tego, czego chciała, od siebie, od innych, od życia, czego się wyrzekać, a do czego zachować obowiązkowy dystans. Wystarczyła jednak ta krótka chwila refleksji, uświadamiająca jej, jak bardzo zboczyła z tej ścieżki, nawet nie wiedząc, kiedy to nastąpiło, i że przez zdecydowaną większość czasu udawała. Udawała, że nie ruszała ją utrata kontroli przez rzeczy dotychczas stanowiących dla niej wyłącznie margines. Udawała, że nie brakowało jej porządku, jaki zaprowadzała swoją obecnością krew. Udawała, że nie uwierała ją sprzeczność uczuć wobec Griffitha w stosunku do rzeczywistości nakazującej jej pielęgnowanie wrogiego instynktu. Udawała, że się nie bała. A zatem, w kontekście tego wszystkiego, słowa padające z ust Blake'a podziałały na nią trochę jak przyzwolenie na zrzucenie ciężaru i piętna.
— Nie ma już niczego wobec czego musisz udawać? — Spojrzała na niego, chcąc upewnić się, czy dobrze rozumiała, że nie istniało już nic, na czym zależało mu tak bardzo, aby - być może - odstąpić od własnych zasad i postawić siebie na drugim miejscu. — Czy może poczułeś się tak swobodnie w moim towarzystwie, że pozwalasz sobie na więcej? — W kącikach jej ust zamajaczył nieznaczny uśmiech, bo nie mogła powiedzieć, że nie spodobałby jej się taki stan. Pamiętała zresztą, jak kiedyś wyraziła chęć uzyskania czegoś więcej od niego. W tamtym momencie nie wiedziała jeszcze, czym to więcej miało się przejawiać, aczkolwiek czas sam stopniowo otwierał przed nimi nowe możliwości.
— Jeśli masz jakieś pytanie, to możesz je po prostu zadać — odparła przekornie, choć przecież wiadomym było - dla niego zapewne też - że to jeszcze nie dawało gwarancji, że mu odpowie. Tak samo jak nadanie temu formy gry nie równało się karcie przetargowej do uzyskania odpowiedzi. Lubiła gry, zwłaszcza jeśli dotyczyły osób, które wiedziały, jak w nie grać z korzyścią nie tylko dla siebie, ale także innych. A akurat co do tego, że Griffith był właściwym oponentem nie miała wątpliwości.
Uśmiechnęła się niemrawo w reakcji na zastosowany przez niego unik. Mimo że nie różnił się on bardzo od charakterystycznych posunięć mężczyzny, to tym razem nie była w pełni usatysfakcjonowana i musiała jakoś przełknąć fakt, iż nie chciał przybliżać jej specyfiki swoich problemów.
— Mam brata — oznajmiła gładko, nie wchodząc w zbędne szczegóły doprecyzowujące to, że byli przyrodnim rodzeństwem. Nie przykładała do tego uwagi, gdyż ich więź była o wiele silniejsza niż prawomocność nazewnictwa. — Według niektórych — niego samego — najlepszego na świecie — dodała z pobłażliwym uśmiechem, jak gdyby w ten sposób dystansowała się od tego stwierdzenia, ale prawda była taka, że nie widziała najmniejszych powodów, aby próbować występować przeciwko niemu.
— Krew często sama nasuwa odpowiedzi, jeszcze zanim padną jakiekolwiek pytania. — Wymowność tonu wypowiedzi nawiązywała do smugi przyschniętej krwi, przed momentem startej z jego policzka, jak i reszty widocznych gołym okiem obrażeń na twarzy. — Ale powiedzmy, że gdzieś pomiędzy tym, co mogę, a co chcę, jest jeszcze kwestia — urwała, szukając odpowiedniego słowa — wiary, nadziei — jej ukradkowy wzrok, przybrawszy pytający wyraz, powędrował w jego stronę — że sam mi powiesz. — Co tylko chciał, albo raczej na co miał ochotę. Sam ustalając warunki, na jakich to ma przebiegać, i czy w ogóle.
Jeżeli ten niespodziewany i niepozostawiający chwili na ewentualny manewr uścisk cokolwiek w niej wzbudził, to tylko przekonanie, że chęć czy nawet - pojawiająca się w takich przypadkach naturalnie - myśl o przeciwstawieniu się, nie miała sensu, a ona nie czuła potrzeby, aby to zmienić. Nie musiała już udawać. Podnosząc się się z powrotem na nogi, zacisnęła palce na jego dłoni, a potem, zupełnie jakby nigdy nie doszło do tej małej wymiany intymności między nimi, wypuściła ją, starając się nie dopuścić do siebie poczucia niedosytu, często towarzyszącego w sytuacjach, w których pozbawiano nas czegoś, do czego nawykliśmy, pomimo wyraźnych przesłanek o absolutnej niedorzeczności tego zjawiska.
— Obiecałam — mruknęła cicho pod nosem, bynajmniej nie zamierzając rezygnować z dotrzymania danego słowa, a kwestię destynacji uznając najwyraźniej za zbędną informację. — Widziałeś siebie kiedykolwiek w innej części miasta? Wiesz, tak na dłużej — zagaiła nagle, idąc przed siebie i przypominając sobie o niedawnej rozmowie z Winstonem, podczas której na jaw wyszła jego awersja do tego miejsca. Być może Blake, wbrew pozorom, miewał podobne odczucia i zamiast zmieniać dzielnice, zmieni miasto? Albo przeciwnie, zapuszczał już korzenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby teraz bez mrugnięcia okiem stwierdził, że on nigdy niczego nie udawał i zawsze był szczery, nawet Eileen - pomimo tego, iż nie znali się najlepiej - mogłaby stwierdzić jak sprzeczną wobec realiów ta informacja była. Przez pierwszych kilka tygodni po opuszczeniu zakładu karnego, Blake Griffith wiele udawał. Zamienił się w pierwszoplanowego aktora w swoim prywatnym teatrze, traktując większość ludzi jako widzów ów przedstawienia. Sztuki kłamstwa, jaką doskonalił grając na nosie dziennikarzom, reporterom, zwyczajnym przechodniom, którzy z szeroko otwartymi oczami mijali przejeżdżający nieopodal karawan z nim za kierownicą. Niektórzy - na swoje nieszczęście - okazali się statystami, a epizodyczna rola jaka im przypadła - na szczęście? - nie zakończyła się pojedynczym występem. Nie musiał daleko szukać w pamięci; wystarczyło, że przypomniał sobie o wycieczce w góry, kiedy to przedstawił się nieznajomej jako Bruce, by w późniejszym czasie przybrać ów pseudonim (swoje drugie imię, jakby nie patrzeć) i to nim posługiwać się w aplikacji randkowej. Nie musiał również długo się zastanawiać, aby odszukać w głowie te odrobinę ulotne już wizje fotografii przesłanych mu przez Dev.
Ciekawe, czy nadal żałowała tego, że to on był ich odbiorcą.
Tymczasem, jak surowo by to nie brzmiało, większość spraw na pozór mających znaczenie, aktualne była mu... obojętna. Zdążył - na własnej skórze i całkiem dotkliwie - przekonać się, że nie miało znaczenia to, czy mówił, że jest winny, czy temu zaprzeczał; ludzie i tak myśleli to, na co mieli ochotę i w co wierzyć było im - najzwyczajniej w świecie - wygodnie. Był kurewsko zmęczony staraniem się, kiedy w rezultacie ponosił głównie straty, a przełknięcie porażki nigdy nie smakowało dobrze. Niekiedy gniewnie zaciskał szczękę, bowiem najłatwiej było po prostu odpuścić; bez zbędnego wzruszenia rozłożyć ręce na boki i uznać, że co ma być, to będzie, ale...
Blake Griffith nie lubił, kiedy było łatwo, a upór w dążeniu do celu i ambicja czasami nie pozwalała mu się zatrzymać i odpuścić. Nie był też tchórzem, aby tak postąpić.
...a jednak chcąc uciec przed światem - i samym sobą chyba najbardziej - wszedł w posiadanie narkotyków, a co gorsza - nie mógł tego nazwać pojedynczym występkiem.
Ciężko było zatem jednoznacznie stwierdzić, czego aktualnie Blake Griffith pragnął. Zabłądził gdzieś między nieugiętą walką o to, aby kolejnego dnia było lepiej, a rozżaleniem i gniewem powtarzającym niczym mantrę, że równie dobrze jutra mogłoby nie być.
- Nie uważasz, że... - urwał na kilka sekund, odruchowo taksując ciemnowłosą wzrokiem. - W twoim towarzystwie zawsze pozwalałem sobie na więcej? - zagaił, z tajemniczym, choć krótkim uśmiechem, zatrzymując spojrzenie ponownie na wysokości kobiecych oczu. Czy musiał głośno mówić do czego nawiązywał? Wydawało mu się, że nie, bowiem już od ich pierwszego, przypadkowego spotkania - w sklepie jej ojca - ich dialog był dość odważny. Griffith nie skupiał się jedynie na pozytywach płynących z poczucia wspomnianej swobody; nie zaczął rozprawiać o wspólnej kąpieli i tym dziwnym epizodzie, jakim był konkurs taneczny, a miał na uwadze całe spektrum tej relacji. Jej przekrój był intrygujący.
- Może on dla odmiany wdał się w waszego ojca - mruknął nagle - znów kiedyś mogę potrzebować pomocy z nastrojeniem kilku instrumentów, a nie mam szczęścia w tym, by wpaść na Jeremy'ego w The Trading Musician - poinformował zgodnie z prawdą, kiedy przypomniał sobie, że poza tym jednym spotkaniem z Eileen, był w okolicy jeszcze co najmniej trzykrotnie, ani razu nie dostrzegając gdzieś za witryną sklepową właściciela. Nie dociekał wtedy bardziej, nie wchodził do środka - spojrzenie fachowym okiem ani na gitarę, ani na fortepian nie było konieczne, ale przy okazji prawdopodobnie by o coś zapytał.
- Wiara i nadzieja to strasznie przereklamowane hasła, Shepherd - skwitował, w międzyczasie zaciągając się papierosem i spoglądając na nią dość sceptycznie - i brzmią źle nawet w twoich ustach - dokończył myśl, a skoro sam palił, zerknął i na jej - nieodpalonego nadal chyba - papierosa i uniósł pytająco brew. Rzuciła?
- Mieszkałem już w Queen Anne, później wynajmowaliśmy apartament w Belltown - poinformował pokrótce - Phinney Ridge było dla mnie inną częścią miasta - wyjaśnił, skrobiąc się po dłuższym niż zwykle zaroście. - Widzisz mnie w innym miejscu? - podjął z zaciekawieniem, i nawet mogła to uznać za jego jedno z pięciu (lub tylu, ile była mu w stanie zaofiarować) pytań posłanych w jej kierunku.
- Błagam, nie mów, że w więzieniu, ten temat mi się już znudził - rzucił z nikłym cieniem uśmiechu. - Miałem na myśli inny kraj, albo chociaż stan - zaznaczył, strzepując niedbale popiół z peta, kiedy już ruszyli przed siebie, z nieznanym celem obranym jako meta ich trasy. Dopiero w następstwie zdał sobie sprawę z tego, że... może sęk w tym, że niekulturalnie odpalił fajkę sam, nie proponując kobiecie użyczenia ognia. Westchnął cicho, tym samym wydychając dym w bok i sięgnął do kieszeni po zapalniczkę.
...niefortunnie wraz z nią wyciągając woreczek z kupionymi przed paroma kwadransami dragami.
Bezwiednie wypuścił w eter niecenzuralny zwrot i zaciśniętą wraz z zawartością pięść schował do kieszeni kurtki.
Może nic nie zauważyła.
- Gdzie widzisz siebie ty? Teraz, za kilka lat? - zagaił, prędko nawiązując do odległych - albo i nie - destynacji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią, albowiem pamiętała sytuacje i ostrzegawcze sygnały atakujące ją z każdej strony, kiedy to, wodzona pokusą, konsekwentnie posuwała się o krok za daleko. Pamiętała sposoby na omijanie naturalnych przeszkód, przychodzące jej z zaskakującą łatwością. I wiedziała, że on również pamiętał, skoro zdobył się na takie pytanie, które, mając na uwadze wcześniej wspomniane rzeczy, samo w sobie bardziej przybrało wydźwięk stwierdzenia aniżeli typowego pytania. Przynajmniej w jej odczuciu.
Nie musiała zastanawiać się nad odpowiedzią, bo ta była oczywista.
— To by znaczyło, że mam na ciebie wpływ. — Uniosła brwi w zuchwałym wyrazie, gdyż domyślała się, jak drażniąca musiała to być dla niego perspektywa, aczkolwiek celowo nie sprecyzowała, czy miała na myśli pozytywne czy negatywne oddziaływanie, pozwalając mu obrać własny kierunek interpretacji. Ciekawiło ją, na ile jeszcze był w stanie sobie pozwolić i czy dotychczas okazane reakcje stanowiły już tę nieprzekraczalną granicę. — Mimo że bardzo chciałabym przypisać tę zasługę wyłącznie sobie, to stawiałabym, że prędzej jest to efekt twojego usposobienia — zreflektowała się po chwili.
Zaśmiała się szczerze rozbawiona świadomością konsekwencji, jakie przysporzyłoby dotarcie tego porównania do Winstona. Fakt, iż Blake nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, wyłącznie potęgował w niej swobodę w okazywaniu posiadanej nad nim przewagi.
— Jeśli naprawdę ci na tym zależy, to radziłabym nigdy nie sugerować mu ewentualnego podobieństwa. — Majaczące nieustannie w kącikach ust rozbawienie, paradoksalnie, stanowiło dopełnienie tego, jak poważnie powinien potraktować tę radę prosto z serca. A to, że w ogóle pokusiła się o takową spowodowane było głównie przekonaniem o małym prawdopodobieństwie spotkania między Griffithem a Palmerem. — A w ojca akurat bardziej wdałam się ja, więc masz wyjątkowego pecha. — Złośliwy uśmiech zagościł na ustach ciemnowłosej i pewnie pozostałby tam na dłużej, gdyby nie pewna nęcąca myśl. — Ale on istnieje, daję słowo. — Z jakiegoś powodu uznała, że dotychczasowe perypetie w dotarciu do Jeremy'ego Shepherda, mogły poskutkować u niego podobnymi wątpliwościami.
— Tak? A sądziłam, że właśnie w moich ustach odzyskają swoje pierwotne znaczenie — odparła jego słowa ze stosowną dla siebie przekornością, albowiem sama ostrożnie podchodziła do kwestii wiary i nadziei, niezależnie od kontekstu. Rzadko uciekała się do tak banalnych rozwiązań, o wiele lepiej radząc sobie w obalaniu wiarygodności każdego z tych zjawisk. A zatem, skoro nawet ona zrobiła wyjątek od reguły, to coś musiało być na rzeczy.
— Mi też się znudził. — Raz na zawsze. Szczerze liczyła, że nie zatęskni za tym stanem. Tym bardziej, że jego powrót oznaczałby w praktyce tyle, że znów się pomyliła co do niego. Bardziej niż kiedykolwiek, a taki obrót sprawy nie zaowocowałby niczym dobrym. Nie, kiedy prawda wreszcie zdawała się być po ich stronie.
— Nowy Jork? — Zmrużyła nieznacznie oczy, szukając odpowiednio dobrych argumentów na poparcie swojej teorii. Pasował jej do takiego wielkomiejskiego klimatu, ale czy to miało większe poparcie? — Albo takie Portland — dodała, zanim zdążyła porządnie zaadaptować się do poprzedniej opcji, po czym skierowała spojrzenie na idącego obok mężczyznę.
Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, więc brak jakichkolwiek podejrzeń byłby usprawiedliwiony. Ale zauważyła. I zatrzymała się mimochodem w pół kroku, gdy - z początku - tajemnicza zawartość woreczka w jego dłoni przestała stanowić zagadkę. Poddawszy krótkiej, aczkolwiek wnikliwej analizie przebieg spotkania, doszła do wniosku, że otrzymała wystarczająco dowodów, aby sądzić, że narkotyki należały do niego. Mimo to wciąż napotykała opory przed dopuszczeniem do siebie ostatecznej myśli.
— Dlaczego chciałeś się spotkać? — zagaiła nagle, ignorując próbę odwrócenia uwagi od incydentu. — To miała być jakaś forma detoksu od tego, co trzymasz w kieszeni? Czy po prostu zostawiłeś to sobie na później, nie dając mi nawet szansy, żeby się wykazać? — zakpiła, co w połączeniu z narastającym w niej wzburzeniem, raczej było kiepskim okazem niepokoju i zmartwienia. — To jest ta swoboda, o której mówiłeś? Nie pomyślałeś w takim razie, żeby się podzielić? — Nie odpuszczała, wzrok wbijając w ofiarę nieprzerwanych drwin, w których ukryta była także pretensja. Wyrzut? Nie potrafiła doszukać się sensownych powodów na istnieje wszystkich tych emocji. Co więcej, nie powinny one mieć miejsca, zupełnie jak skrywane przez niego dragi. A jednak dopadły ją, w dodatku z taką siłą, że zawiodły przy tym wszelkie treningi w powściągliwości. Być może podziałała tak na nią wizja ćpającego Blake'a tuż po tym, jak się pożegnają i rozejdą w swoje strony.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnął się na kilka ulotnych sekund, pozwalając sobie zaledwie na drgnięcie - subtelne, krótkie, zwieńczone cichym parsknięciem - kącika ust, jakie (bez żadnej celowości z jego strony) potrafiło rozjaśnić pochmurny tego wieczora profil mężczyzny. Blake tkwił w niepodobnej do siebie zadumie; konsternacji zmieszanej z niezdecydowaniem, przenikliwym poczuciem bezradności i raz jeszcze - niesprawiedliwości. Z drugiej strony - jak na złość w tym przypadku, bowiem wyglądało to na kurs kolizyjny obu podejść - znajdowała się bardziej typowa dla ciemnowłosego obowiązkowość, sumienność i upór.
Nie potrzebował, aby ktokolwiek teraz mobilizował go do działania i wywierał w p ł y w, aczkolwiek równocześnie dobrze zdawał sobie sprawę z tego, iż ludzie tak działali; wpływali na nastawienie innych, ich humor, niekiedy decyzje. Widział to jako dziecko; za każdym razem, kiedy prośba rodziców była raczej sugestią, że coś powinien zrobić, podobnie wyglądał proces edukacji, aby wreszcie, co chyba najbardziej zarejestrował, dostrzegał jak - najczęściej destrukcyjnie - działali na siebie współwięźniowie. On, jakkolwiek by to nie brzmiało, miał niebywałe szczęście, że nie trafił do jednej celi z pozbawionym skrupułów mordercą, pedofilem, albo gwałcicielem. I to nic, że nigdy nie uważał siebie samego za człowieka-chorągiewkę, zmieniając zdanie za każdym razem, kiedy tylko inaczej zawieje wiatr (a umiejętność dostrzegania skąd nadciągała wichura w tym przypadku wydawała się potrzebna), to i tak nie miał pewności, czy wyświechtane hasło o tym, że z kim się zadajesz..., nie sprawdziłoby się i u niego.
Oby nie.
Niemniej, uśmiechnął się na kilka sekund, wszak wspomniany przez Eileen wpływ na jego osobę - przez nią samą - nie kojarzył mu się bynajmniej z niczym złym ani niestosownym.
- Masz jakieś ale do mojego usposobienia? - zapytał buńczucznie (tonem z pogranicza kiepsko odegranego oburzenia i szczerego rozbawienia), po raz kolejny zapominając, że ten cisnący się na wargi uśmiech to może nie do końca coś, co było odpowiednim obrazkiem dzień przed pogrzebem swojego trzymiesięcznego dziecka.
Blake Griffith - w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin - przesiąknął dymem papierosowym, wonią świeżo zmielonej kawy, wybranym z przypadku żelem pod prysznic i ciężkimi kroplami deszczu, tak obficie naznaczającego za pomocą kałuż Szmaragdowe miasto. Wbrew temu, co demonstrował i starał się przekonać o prawdziwości stwierdzenia samego siebie, nie chciał przy tym nasiąknąć smutkiem, żalem, ani obojętnością.
- Najwyraźniej za rzadko bywa w okolicy. Uwierzę dopiero wtedy, jak go poznam - odparł, dodając do całości wzruszenie ramionami. Żartował (aha, super dowcip, Blake, twoje poczucie humoru ostatnio wymiata), bowiem nie miał zamiaru a szkoda dociekać kim jest rzekomy brat Dev, tym bardziej, że już się dowiedział, iż niewiele miał wspólnego ze strojeniem instrumentów. Za to - czego od niej nie usłyszał, a tym samym wiedział doskonale - Palmer potrafił wybitnie grać na nerwach.
Zaciągnął się papierosem po raz ostatni, a to - jak na złość - zbiegło się z propozycją Shepherd wobec miasta, do jakiego niby pasował i w jakim go widziała. Ciężko było stwierdzić, czy to przez Nowy Jork, czy jego płuca odmawiały posłuszeństwa, lecz nim dał radę odeprzeć atak sugestię, zaserwował jej serię pokaszliwań i odchrząknięć.
- Nowy Jork - powtórzył zatem - uhm. Tylko wtedy, kiedy i tam byłabyś moją prawie-sąsiadką. Już nas tam widzę, Dev. - Pokiwał głową, starając się zagrać akurat tę rolę bardzo wiarygodnie. Dogasił peta, uniósł spojrzenie (jakże wymownie) do góry, by później obdarzyć ciemnowłosą spojrzeniem pełnym niedowierzania i niezrozumienia.
- W innym wcieleniu - dokończył, rozkładając ręce na boki. - Może jeśli ktoś widzi jedynie czubek swojego nosa, to nie przeszkadza mu to miasto - skwitował krótko, mając na uwadze swoje subiektywne odczucia. Mogła wobec tego polecić NYC bratu. Wielkie Jabłko kojarzyło mu się z szumem, zgiełkiem, wieczną rywalizacją, a do tego budynkami, które - jeśli właśnie ktoś sięgał wzrokiem dalej, niż czubek swojego nosa - zasłaniały świat. Griffith wolał otwarte przestrzenie, gdzie zaabsorbować mogła go linia bezkresnego horyzontu, najlepiej niedaleko górskiego pasma.
- Filadelfia już byłaby lepsza. - Poskrobał się z zamyśleniem po policzku. - Portland też - wyjawił, w zasadzie zdając sobie sprawę z tego, że pomijając Los Angeles, nigdy nie zastanawiał się dłużej nad tym, w jakim mieście widziałby samego siebie na dłużej.
Niestety, okoliczności nie pozwoliły na podobne rozmyślania, a jeden, głupi ruch, popsuł całkiem miłą - jak do tej pory - atmosferę.
- Nie pracujesz już w policji, co? - zagaił, zaledwie muskając jej profil za pomocą przelotnego spojrzenia. - Spacer i fajka to nie spacer i, hej, Eileen, chodź wciągnąć kreskę, bo samemu nie wypada. - Wywrócił kpiąco oczami, zaciskając palce na trzymanym w kieszeni woreczku strunowym. Na siebie mógł wpływać w ten sposób, na nią - nie chciał.
- Zresztą, potrzebuję tego bardziej, niż ty - poinformował dość śmiało, wciąż unikając kobiecego wzroku.
Nie udawaj, że się martwisz, Shepherd. Że mogłoby ci z a l e ż e ć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Żeby tylko jedno — przyznała bez ogródek, po raz kolejny zanosząc się śmiechem, choć pewnie korzystniej wyszłaby, gdyby nie naigrywała się z niego tak jawnie. Jak dotąd, w ich przypadku była to zdrowa reakcja i właśnie to pozwoliło jej sądzić, że mężczyzna nie odbierze tego jako obelgi, a raczej - tak jak sytuację w kinie - jako coś, co mogliby ewentualnie wykorzystać w przyszłości. Inni oddawali się wspólnym wspomnieniom, a oni mogliby wymieniać się nawzajem zarzutami, jakie posiadali na swój temat.
Powodów, dla których Blake i Winston nie powinni się poznawać, było co najmniej kilka i każdy z nich należał do tych z gatunku szybkich i intuicyjnych. Tylko jeden był jednak na tyle istotny, aby naprawdę nie dopuszczać do takiej możliwości i na samą myśl, niezmiennie ściskał się jej żołądek, albowiem doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mogła być lojalna wobec obydwóch. Tym bardziej, że jeszcze do niedawna lojalność wobec Griffitha nie powinna stanowić nawet opcji. Od zawsze miała jasne priorytety, więc dlaczego, u licha, przejmowała się tym, że pokrewieństwo między nią a Palmerem jakkolwiek na niego podziała? Dlaczego miała na uwadze, że przybliżając mu ten fakt, zapoczątkuje między nimi zupełnie nowy spór? I że spór ten przybierze zgoła inny charakter, jeśli dowie się później albo co gorsza - przypadkiem.
Stchórzyła. Nie wykorzystała dogodnego momentu po raz kolejny, tym samym oddalając się coraz bardziej od możliwie najmniej szkodliwego wyboru.
— Może mam zaaranżować spotkanie? — Zerknęła na niego, jakby mówiła poważnie. Prawdopodobnie wychodziła z niej teraz czepialska natura, ale uznała, że gdyby nie rozważał poznania Wina, użyłby słowa jeśli, a nie jak. — Takie oficjalne, z wymianą uścisków dłoni i grzeczności, przedstawieniem cię ojcu, kolacją przy winie i wspólnym oglądaniu fotografii z dzieciństwa? — Drwiące uniesienie kącików ust miało stanowić ostateczną oznakę tego, że żartowała. Chociaż, jak na kogoś, komu dalekie są podobne praktyki, była całkiem nieźle zorientowana w żarliwie kultywowanych zwyczajach.
— Prawie-sąsiadką? Ubliżasz mi — skwitowała z widocznym niezadowoleniem co do doboru określenia. — Czegoś mi brakuje? — Normalnie spojrzałaby po sobie ostentacyjnie, ale utrzymywanie kontaktu wzrokowego zwykle lepiej sprawdzało się w wywieraniu na kimś presji. O, chyba już się pocił ze stresu wywołanego jej nieustępliwym spojrzeniem!
— Może być Filadelfia. — Skinęła nieznacznie głową, jakby miała w tym decydujące zdanie. — Cokolwiek to będzie, liczę, że dasz znać zanim postanowisz wyjechać. Żebym mogła zjawić się na miejscu i pomachać ci chusteczką. — Przygryzła wargę w uśmiechu, którym nadawała wypowiedzi bardziej nonszalancki wydźwięk, aczkolwiek gdyby faktycznie miało dojść do takiej sytuacji, wolałaby wiedzieć stosunkowo wcześnie.
Nie sądziła, że z całego monologu, jaki wygłosiła pod jego adresem, akurat słowa dotyczące dzielenia się z nią działką odbierze w sposób dosłowny i wokół tego poprowadzi całą narrację. Nie czuł się w obowiązku spowiadania się przed nią? Cóż, nie liczyłaby na to nawet, gdyby mieli wobec siebie jakieś zobowiązania, a ona od nich nie stroniła. Zakładała jednak, że ich wspólny staż był na tyle przepracowany, że nie odważy się podważyć autentyczności jej obaw. No bo czy nie dała mu dowodu na to, że jego los nie był jej do końca obojętny? Że jej... zależy?
— Naprawdę myślisz, że bym to zrobiła? — prychnęła kpiąco. Myślał, że pozwoliłaby zrobić to jemu? Że machnęłaby tylko ręką i wypaliła w samotności papierosa? Tylko dlatego, że nie pracowała już w policji, nie łączyła ich żadna głębsza więź, czy cokolwiek równie niedorzecznego, co przyjdzie mu jeszcze na myśl?
— Skąd możesz to wiedzieć? — Zmarszczyła brwi w odpowiedzi na tę śmiałą uwagę, odruchowo robiąc krok w jego stronę. Nie zamierzała się z nim mierzyć, udowadniając, czyj ból był większy i dlaczego. Chciała jedynie poznać miejsce, z którego pochodziły tak skrajne wnioski i zwątpienie. — Tak ci się tylko wydaje — dodała, nie precyzując, czy rzeczywiście chodziło jej o to, kto był w większej potrzebie, czy że naprawdę potrzebował tego typu metod radzenia sobie w kryzysie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie planował dociekać, tym samym sprawnie odkrywając te wszystkie, wcześniej wspomniane zarówno przez siebie, jak i potwierdzone przez Eileen ale, bowiem wystarczył mu odgłos szczerego, radosnego śmiechu, aby wiedzieć, że - wyjątkowo - nic przesadnie złego i kąśliwego się pod tym nie kryło. W historii ich kontaktu było jednak więcej drobnych (ale i nie tylko) szpilek i przytyków, niżeli z powagą zaserwowanych komplementów, wobec czego Griffith zdawał sobie sprawę z tego, iż ciemnowłosa mogła śmiało wyciągnąć jedną z wielu historii, kiedy to były więzień czymś jej podpadł, albo podejmował zbyt staranne kroki ku temu, żeby w jej ciemnych oczach wyjść na winnego wszelkich czynów, jakie pragnęła mu przypisać. Na początku robił to nie do końca świadomie (skoro nie wiedział o co jej chodzi i skąd aż tak wrogie nastawienie), aby z rozwojem tejże znajomości - czując coraz dotkliwszą awersję żywioną wobec siebie ze strony krwawej pani analityk - kierować się premedytacją, co raz to inaczej pokazując swoje mniej niewinne oblicze. Teraz, prawdę mówiąc, nie do końca potrafiłby wyjaśnić po co to robił; nie było to dla niego nazbyt interesującą formą rozrywki i sposobem na kreatywne spędzenie wolnego czasu, więc może - z czystej złośliwości - chciał zagrać jej na nosie i sprawić wrażenie straszniejszego, niż faktycznie był? Aktualnie nie miało to znaczenia, wszak tak jak już tego wieczora padło - nie musieli niczego udawać.
- Dlaczego nie - rzucił w eter, dodając do tego zachęcające kiwnięcie głową, a w następstwie lekkie wzruszenie na znak, że nie widział żadnych przeciwskazań. Przesłanek ku temu, aby naprawdę coś takiego zrealizować - także nie dostrzegał, ale dopóki wizja spotkania leżała i odpoczywała w sferze gdybań (a do tego nie takich, by któraś ze stron traktowała je na serio), to nie musiał się zastanawiać do czego jest mu to potrzebne. Przed laty był zdecydowanie bardziej towarzyski, toteż wizja poznania nowych ludzi wydawała się kusząca, tak teraz...
- O ile nie ma nic wspólnego z policją ani sądownictwem. Nadal za nimi nie przepadam, nawet jeśli... - I tu urwał, zatrzymując się na krótką chwilę, dzięki której miał okazję otaksować kobietę wzrokiem. - Zdarzają się drobne wyjątki - dokończył myśl, decydując się na subtelny uśmiech. Z reguły nie lubił generalizować, kierować się schematami, ani przypisywać jednej, takiej samej cechy, która to opisywałaby grupę ludzi pracujących w jednym zawodzie, ale od każdej reguły zdarzały się ustępstwa. I jak w FBI takowy się znalazł, tak też Dev przy bliższym poznaniu wcale gorsza nie była niż te półtorej roku temu. Wręcz przeciwnie, co też było dla niego zaskoczeniem.
- Owszem - potwierdził z powagą - gdyby w nocy zabrakło ci cukru, zapukałabyś prawdopodobnie do drzwi znajdujących się bliżej, niż te moje. - Bądź co bądź, ich domy dzieliło kilka numerów, co też Griffith chciał zasugerować nazywając ją prawie-sąsiadką. I nie był to tym razem żaden personalny przytyk, a wskazanie, że zawsze mogła mieszkać... bliżej. W tej Filadelfii, na przykład, gdyby zdecydowała się pojechać także, a nie tylko pomachać mu na pożegnanie chusteczką. Mało to-to satysfakcjonujące, bo z kim innym miałby się przekomarzać? Poznawanie się z nowym wrogiem sąsiedztwem to żmudny proces, a po co miałby się wysilać i starać, skoro udało się ujarzmić dogadać z ówczesnym.
Powadzona przez Blake'a narracja bynajmniej nie wynikała z tego, że mężczyzna głównie zarejestrował jej słowa związane z dzieleniem się. Główną rolę w jego wypowiedzi stanowiło to, że ta kwestia - narysowania kresek dwóch zamiast jednej - najmniej naruszała kwestie prywatne i nie powodowała konieczności usprawiedliwiania się, albo zdradzania powodów. Zacisnął szczękę, leniwie krocząc przed siebie ze wzrokiem utkwionym w ciemnym niebie i pojedynczo migoczących gwiazdach.
- Może - mruknął zdawkowo, bezwiednie pociągając nosem. Wizja porzucenia - jak mu się wydawało - niepotrzebnych emocji na rzecz narkotycznego haju, była kusząca, a mimo to towarzyszyły mu sprzeczne odczucia. Chciał, równie mocno zdając sobie sprawę z tego, że nie powinien i tylko sobie szkodzi.
- Zoey - podjął nagle - moja córka... - Zawahał się; poruszyli ten temat zaledwie jeden raz, całkiem przypadkiem, podczas kinowego seansu. Przygryziony policzek od środka spowolnił dalszą część dialogu o kilkanaście sekund, a napływające wątpliwości karciły w myślach. Do niedawna miała go za mordercę, a on miał przyznać, że Gia...
- Umarła. Jutro jest pogrzeb - powiedział lakonicznie, nie decydując się na chociażby krótkie zerknięcie na kobiecy profil. Zamiast tego w kilku zdaniach - ubranych w fachowe terminy, jakich użyli lekarze - nakreślił to, co usłyszał od specjalistów badających kwestię odejścia trzymiesięcznego dziecka.
- Potrzebowałem... - No właśnie, wracając do punktu wyjścia - czego potrzebował Blake Griffith? Wypuścił ciężko powietrze i z rezygnacją pokręcił głową, w żaden sposób nie precyzując urwanego po jednym słowie zdania. Ślepy zaułek do których nieświadomie ich zaprowadził mógł wydawać się kpiącym końcem c z e g o ś; niebo co prawda nie było różowe a całkowicie czarne, ale nie przesadziłby stwierdzając, że miał wrażenie, jak gdyby po raz kolejny świat jaki znał, właśnie się skończył.
- Wszystko w porządku? - powtórzył wcześniejsze pytanie, tym samym krzyżując ich spojrzenia. O to już pytał, a przed chwilą po raz kolejny miał wrażenie, że nie do końca było z nią dobrze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odpowiedź na to, jak bardzo Eileen Shepherd otworzyła się na tę relację tkwiła między innymi w powracających wyrzutach sumienia. Przychylność jej osobie, wyrażona za pomocą słów mężczyzny, nie była w stanie wyciszyć oskarżycielskich głosów w jej głowie, a każde takie posunięcie z jego strony od pewnego czasu przynosiło wręcz odwrotne efekty. Mimo że nie odpowiadała za decyzje Winstona i różnili się od siebie, czasem nawet drastycznie, to jednak miała wrażenie, że milcząc w temacie, na który dobrowolnie położyła nacisk, i któremu poświęcili razem uwagę oraz wysiłek, nie tyle przyczyniła się, co osobiście przeprowadziła wyrok na Griffithcie.
Zrozumiała, że skala wyjątków, o których wspomniał, była stosunkowo mała, a niebawem zawęzi się do jeszcze mniejszych rozmiarów. Podzieli z góry przesądzony los brata, albowiem nigdy tak naprawdę nie mogła być pewna kierunku ich relacji. W całej swojej historii nie wydawała się stabilna, jednoznaczna, nawet wtedy, kiedy darli ze sobą koty i zdarzały się momenty, w których wymykała się im z pojmowanego schematu. Obawiała się, że od tej reguły niestety nie było wyjątków.
— Gdyby w nocy zabrakło mi cukru, zapewne nie zrobiłabym nic z tym faktem do nadejścia dnia. — Na jej ustach zagościł przekorny uśmiech, jakby odpieranie jego sugestii sprawiało jej przyjemność, niezależnie od tego, czy było to intencjonalne, czy nie, jak chociażby w tym przypadku. — Ale jeśli już, ostatecznie trochę ruchu by mi nie zaszkodziło. Nawet w środku nocy. — Sugestywne spojrzenie, jakim go obdarzyła w następstwie, miało rozstrzygnąć tę kwestię, jakoby przytoczona przez nią potencjalna sytuacja powiązana była ze spacerem pod drzwi domu o numerze sześćdziesiąt trzy, wbrew opinii, że może sensowniej byłoby zapukać do tych znajdujących się w znacznie bliższym obrębie.
Wyznanie, którego nie przewidziałaby w żadnym razie, zamknęło jej usta na dłuższą chwilę i nie miało nic wspólnego z tym doświadczonym przed paroma tygodniami w kinie, kiedy to oznajmił jej równie niespodziewanie, że został ojcem. Nawet gdyby chciała coś powiedzieć, to nic nie wydawało się odpowiednie. Zdążyła natomiast skarcić się w myślach, ale jednocześnie wyrazić aprobatę, że nie należała do osób sięgających po skrajną broń, jaką byli bliscy drugiej strony, celem nadania większej rangi swoim argumentom.
— Kurwa. — Pomruk niedowierzania wydarł się z jej ust nim zdążyła w porę go powstrzymać, aczkolwiek rozgorączkowane poszukiwania wyjścia z pułapki, w którą niejako sama się zapędziła, poskutkowało właśnie tym krótkim upustem bezsilności wobec tragedii, jaka go spotkała.
— Przykro mi. — Tak po ludzku, szczerze, choć pewnie wcale nie potrzebował współczucia od niej. — Jest coś, co mogę... — zrobić? Czego potrzebujesz? Nie dane jej było dokończyć, nie ze względu na przyświecającą myśl, iż nie posiadała ku temu realnych przesłanek, ale ze względu na skierowane do niej pytanie, wytrącające ją nieco z równowagi.
— Nie — odparła bez większego namysłu, po czym - równie pochopnie - zreflektowała się: — Tak. To znaczy... — urwała, zaciskając usta w wyraźnym roztargnieniu. — Niech to szlag, Blake! — Zogniskowanie na nim złości zdawało się bardziej nieuzasadnione, niż sama złość, już w szczególności w obliczu informacji o śmierci Zoey. Okoliczności zdawały się być możliwie najgorsze, ale to właśnie ich nieoczekiwany obrót, na równi z oddziaływaniem wszystkich atakujących ją bodźców, zmusiły ją do odwlekanego działania, decydując za nią. On ją zmusił.
— Winston Palmer — zaczęła nagle i dosyć niekonwencjonalnie, bo od końca. Może dawała sobie ostatnią szansę na wycofanie się albo zmianę kursu? — To mój brat. Ten sam, o którym cały czas mówiliśmy. I ten sam, który przejął twoją sprawę.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Phinney Ridge”