- #19
WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
-
- Dobranoc szefie. Obiecuję, że następnym razem wpadnę wcześniej i wtedy opowiesz mi wszystko do końca - odpowiedział także posyłając chłopcu przyjemny uśmiech i zanotowując w pamięci, aby przypadkiem nie zawieść dzieciaka, bo doskonale wiedział, że pewnie młody Butler rozliczy go z danego mu słowa.
Kilkanaście minut później usłyszał jak brunetka kieruje się w stronę kuchni i już zawczasu wstał, aby wyciągnąć dla siebie i dla niej piwo, które wcześniej sam włożył do lodówki.
- Sama tego chciałaś, a poza tym dawno się nie widzieliśmy, więc już nie narzekaj - oznajmił po czym stuknął lekko w szyjkę jej butelki i pociągnął kilka solidnych łyków. - Nie, jadłem nim wyszedłem z pracy - odpowiedział i skrzywił się nieznacznie.
Powinien wrócić prosto do domu. Dobrze wiedział, że Lean nie jest zachwycona jego najnowszym pomysłem i spędzanie czasu z prywatnym ochroniarzem w postaci Dannego - najlepszego kumpla Willa - niekoniecznie sprawia jej przyjemność, ale z drugiej strony chciał dać im czas, aby mogli do siebie przywyknąć. Dlatego też zamiast posłusznie wrócić do domu i zająć się strapioną problemami ukochaną, wolał pojechać do Kaylee i wyżalić się jej z własnej bezradności.
- Co tam u was? - Zagadnął, po czym obrócił oparciem w stronę stołu krzesło, na którym wisiała jego marynarka i usiadł na nim okrakiem, zwieszając dłonie trzymające butelkę z piwem przed sobą. - Pracujesz nad czymś interesującym? - Dodał. Już nie raz przyjaciółka zaskoczyła go swoim talentem, a niekiedy projekty jakie tworzyła były wręcz niebywałe i szkoda mu było, że nazwisko Butler nadal tak niewiele znaczyło w świecie fotografii.
-
Wzruszyła ramionami, uśmiechając się nieznacznie. Co u niej? Fatalnie. Nie chciała o tym mówić. Nie chciała mówić, że ostatnio nazywała siebie skończoną idiotką tak wiele razy, że miała wrażenie, że nowy przydomek pasuje do niej bardziej niżeli własne imię. - Całkiem okej – kiwnęła głową. – Nie mam na co narzekać, wiesz? Ostatnio miałam dylemat, bo Keylen zapytał, czy 10 to dużo? Do tej pory mu nie odpowiedziałam, bo… no 10 dolarów to nie jest dużo, ale 10 morderstw to całkiem pokaźna liczba, prawda? - trochę sobie żartowała, ale wtedy naprawdę miała duży problem! To czy jej nazwisko coś znaczyło w świecie fotografii, na pewno było kwestią dyskusyjną. Porównywać lata jej aktywności w zawodzie przed i po Keylenie, to jak bawić się w metafory, porównując zachód i wschód słońca – na pewno miało elementy wspólne, aczkolwiek wyglądało zgoła inaczej. Osobiście miała tendencję do umniejszania swoich „osiągnięć”, a zdecydowanie wolała pamiętać wyjazdy do Azji, czy współpracę z National Geographic we Francji. Boże, te pięć lat, kiedy jej obszarem działań był jedynie Waszyngton, tudzież sporadycznie inny zakątek USA był okropnym czasem zastoju. Ktoś tam jednak, może jakiś fanatyk fotografii, albo krytyk wszelkiego rodzaju, jej nazwisko kojarzył, bo przecież nigdy nie zdecydowała się go zmienić, nawet po ślubie, właśnie ze względu na pracę. Gdyby jednak, gdzieś tam w środku nie wierzyła w to, co robi, pewnie nigdy nie odważyłaby się na to, co zrobiła. Bo właśnie: – Rzuciłam pracę, jestem idiotką? – stabilna robota, która pozwalała jej na dość fajne ogarnianie życia swojego i dzieciaka. Boże. – Zgodziłam się jeszcze na dwa miesiące, bo naczelny miał ten projekt, który MUSIAŁAM wziąć AKURAT ja – nie musiała, ale po tylu latach współpracy nie potrafiłaby się nie zgodzić. – A później… koniec pracy pod nazwą newsweeka. Jezu, co myślisz? – szturchnęła go w ramię, smarując jakąś mazią chleb tostowy.
-
- I tak sobie wezmę jak będę chciał - oznajmił spokojnie, po czym pociągnął spory łyk piwa i na nowo wbił swój wzrok w dziewczynę. - Bo wiedziałem, że wpadnę do ciebie, a ty nie będziesz chciała mi dać nawet kromki chleba - wyznał. - A tak serio miałem ciężki dzień... - dodał, bo w zasadzie ostatnio każdy dzień mógłby określić takim mianem, chociaż nie miał jeszcze pojęcia w jak, za przeproszeniem, wielkie gówno wdepnął.
Zamyślił się nad tym, co obecnie zesnuwało mu sen z powiek, głównie koncentrując się oczywiście na postaci Nellie, bo obawa o jej bezpieczeństwo, wręcz paraliżowała go na tyle, że nie potrafił skupić się na niczym więcej. Z tego letargu wyrwała go dopiero odpowiedź Kaylee, więc starał się już nie odpływać, a cała swoją uwagę poświęcać tylko jej.
- Cieszę się - odparł płytko, nadal nieco zdezorientowany, ale zaraz potem wciągnął się w temat, który wydał mu się nader interesujący, aczkolwiek... - Wiesz nie żeby coś, ale jak będziesz mu wyjaśniała tą różnicę posłuż się może bardziej dydaktycznymi przykładami, co? - Uniósł lekko brew, a zaraz za nią kącik ust i wyprostował się na krześle spoglądając na Kaylee z rozbawieniem. - Mądry ten twój dzieciak, ale to chyba normalne skoro ma tak bystrą matkę... W każdym razie może najpierw zapytaj go o to co uważa za najdroższą rzecz. Jestem przekonany, że odpowie ci, że to klocki lego, bo zawsze marudzisz, że są za drogie, by mu je non stop kupować, ale do czego dążę... Porównaj je z czymś co on może mieć bez wysiłku jak jakieś kamyczki. Dziesięć nic nie wartych małych kamyczków to nic, ale dziesięć pudełek z klockami to baardzo dużo - dokończył myśl, po czym upił nieco piwa. - Będziesz miała z głowy dwa problemy - dodał jeszcze.
Oczywiście, że zdawał sobie sprawę iż Kaylee nie jest byle reporterem bez znacznych sukcesów na koncie, ale miał na myśli bardziej artystyczną toń, w którą mogłaby się zagłębić. Od lat był fanem fotografii i posiadał w domu kilka dość znaczących zdjęć i nie uważał, aby odbiegały one jakością od tych, które wykonywała Butler. Swoją drogą od niej także posiadał małą kolekcję, ale... Czemu tylko on miałby cieszyć oczy talentem jaki przejawiała szatynka?
- Cooo? - Był szczerze zaskoczony jej odpowiedzią i nawet wyjaśnienia nie bardzo pomogły mu zatuszować zdziwienia. - Nie wiem co myślę... Co ty myślisz? Dlaczego ją rzuciłaś? Masz jakiś plan? - Tysiąc pytań, na które chciał znać odpowiedzi, a przy tym też obawiał się je usłyszeć, bo co jeśli Kaylee nie miała żadnej alternatywy? Nieeeee... Była odpowiedzialną matką, więc na pewno przewidziała dla siebie jakiś nowy scenariusz, tylko Russell jeszcze o niczym nie miał zielonego pojęcia.
-
- Jezu, jesteś beznadziejny – roześmiała się w końcu na jego słowa, ale słysząc dalszą część jego wypowiedzi, autentycznie się zainteresowała. Potrafiła w mgnieniu oka odłożyć swoje troski, potrafiła o nich nie myśleć, skupić się na drugiej osobie, kiedy ta ewidentnie tego potrzebowała. To było ważniejsze. To nic, że często nie wychodziła na tym najlepiej - taka była. Swoje troski na bok. – Dlaczego? – co to za tajemnice? Chciała wiedzieć, a jeszcze bardziej chciała pocieszyć go drugim piwem. – Wszystko w porządku, William? – pełne imię, oho. Oczywiście, że zrobiła więcej tostów – była głodna jak wilk, a przecież pijąc zimny browar wzmaga się apetyt, więc była absolutnie pewna, że sam zgłodnieje i nawet nie będzie już musiał udawać, że robi jej na złość. Przysłuchiwała mu się z uniesionymi brwiami, a później nawet pokręciła z uśmiechem głową. Co za gaduła – to po pierwsze. Serio? – to po drugie. Po tym jak mówił, po tym w jaki sposób wszystko tłumaczył i łatwo przychodziło mu mówienie o liczbach i wartościach w każdej postaci, od razu dało się wywnioskować czym się zajmował. – Pozwalam ci przeprowadzić z nim taką rozmowę, dobrze? Przecież czujesz się w tym temacie jak ryba w wodzie – wzruszyła ramionami, ale… jezu, przecież to dziecko JUŻ miało ojca. Już? A może znowu? Jak ona to wszystko miała teraz poukładać? Co zrobić, by było dobrze? Co będzie dla KeyKeya najlepszym rozwiązaniem? Nie wiedziała i cholernie było jej z tego powodu źle, bo przecież powinna wiedzieć, powinna być pewna tego, co dla jej syna jest najlepsze. Przygryzła lekko warge, słysząc jego zdziwienie. Oczywiście, że to błąd. Tylko lekkomyślny głupek rzucałby pracę dla swojego widzimisię, a nie matka czterolatka, któremu pragnęła zapewnić jak najlepsze życie. – Nie wiem, jezu, chyba nie powinnam, może… – zadzwonię i wszystko odwołam? – Nie wiem co myślę, ale chciałam to zrobić od naprawdę długiego czasu – spokojnie. Poradzi sobie, była tego pewna. Byli zabezpieczeni finansowo, jest dobrze. Wdech i wydech. Przejechała dłonią przez ciemne włosy. – Pokażę Ci coś, okej? – nie robiła tego jeszcze nigdy. Może i wspominała coś przyjaciółce, że kończy, że już, że… ale nigdy nic nikomu nie pokazała. To było tak bardzo jej, tak mocno odkrywało ją nie tylko jako fotografa, ale i również jako człowieka, że po prostu się stresowała. Zniknęła na sekundę w salonie, a kiedy wróciła usiadła na krzesełku przy Willim, otwierając przed nimi Maca. Kto by teraz pamiętał o palących się tostach? – Masz być szczery, dobrze? Do bólu, proszę. Zawsze prawda, pamiętasz? – zerknęła na niego jeszcze kontrolnie, choć wiedziała, że potrafił być mało delikatny, heh.
-
- Co? - Zamyślił się pod koniec swojej wypowiedzi na zbyt długo i pewnie stąd to pytanie Kaylee, które sprawiło iż na kilka chwil stracił rezon. - Tak, wszystko dobrze - skłamał, a przy tym odwrócił spojrzenie i upił kilka łyków. Znała go jednak zbyt długo, aby uwierzyć w tak tandetną grę aktorską. Nawet nie łudził się, że kupiła jego słówka, więc gdy już butelka ponownie znalazła się między jego dłońmi, a on uporczywie skupiał spojrzenie na zrywanej przed siebie etykiecie, dodał. - Chodzi o Lean, ale to zbyt skomplikowane i... Nie chcę o tym gadać, ok? - Mruknął nadal uporczywie drapiąc przyklejony do szła papierek. - Eeeee! Wiesz jaką mam wyśrubowaną stawkę jako opiekunka? Nie stać cię - burknął, bo udzielanie rad dorosłej babie to jedno, a tłumaczenie tego samego jej małej kopi to co innego. I chociaż Billy uwielbiał syna Kaylee, to jednak nie czuł się chyba odpowiednią osoba, aby cokolwiek mu tłumaczyć. Tylko, że jak znał życie to i tak brunetka jakimś cudem postawi go przed faktem dokonanym, więc w sumie... - I jakim temacie? Dzieci, czy liczb? - Rzucił uśmiechając się już bardziej swobodnie, chociaż temat dzieci wcale nie powinien wywoływać w nim takich radosnych odczuć. Jednak miał tak wiele na głowie, że obawy iż jest coraz starszy, a wizja rodzicielstwa raczej jest mu daleka, póki co nie spędzały mu snu z powiek.
- Skoro chciałaś to zrobić, to... Wiesz czasem każdy musi rzucić się na głęboką wodę inaczej nigdy nie ruszy z miejsca, więc może podjęłaś dobrą decyzję? [/b - Sam był skołowany, ale nie miał zamiaru krytykować przyjaciółki za to, że zdecydowała się na pewne zmiany w swoim życiu. Russell w zasadzie wiecznie czymś ryzykował, więc jakżeby miał komukolwiek to wypominać. - Okej - odparł i odprowadził ją wzrokiem, a gdy wróciła cierpliwie czekał, aż włączy laptop i pokaże co tam chciała.
Zaczął przeglądać zdjęcia. Nie był wielkim znawcą, ale jakieś obeznanie w temacie miał, a przynajmniej na tyle, by móc powiedzieć, czy warto wyjść z nimi dalej. Przerzucał kolejne fotografie, przy jednych zatrzymując się na dłużej, a inne od razu odrzucając wiedząc, że nie warto nad nimi poświęcać zbyt wiele czasu.
- Podobają mi się - zawyrokował przerywając ciszę, która panowała w kuchni już od dobrych kilku minut. - Może nie wszystkie, ale według mnie większość jest znakomita, a szczególnie te ostatnie - dodał, po czym odwrócił wzrok od laptopa skupiając go na Kaylee. - Robiłaś je na zlecenie? Masz zabookowaną jakąś wystawę? - Dopytał, bo zdjęcia zdjęciami, ale co z tego skoro nadal są tylko cyfrowym zapisem, a nie gotowym do sprzedaży eksponatem, na którym Butler faktycznie mogłaby zarobić pieniądze.
-
-
- I to się nazywa świadome rodzicielstwo - rzucił, posyłając jej przy tym krótkie spojrzenie zwieńczone uśmiechem. - Swoją drogą podziwiam cię za to. Jak na samotna matkę... Dajesz radę - dodał, a chociaż miał świadomość tego, że pewnie powtarzał się po raz setny to i tak, był pod wrażeniem zaangażowania i poświęcenia jakie Butler okazywała swojemu synowi. Nie jedno rodzice mogliby się od niej uczyć. Jednak rodzicielstwo, rodzicielstwem, ale przy tym wszystkim Kaylee potrafiła nadal się spełniać, o czym mogłoby świadczyć chociażby to jaką karierę udało jej się osiągnąć. I może postąpiła ryzykownie rezygnując z wygodnej posadki, ale z drugiej strony miała własne życie i marzenia, a skoro taki krok pomoże jej w ich realizacji, Will mógł ją tylko wspierać. Tym bardziej, że przed oczami miał jawne dowody na to, że Butler wcale taka goła i bez perspektyw nie była.
- Są przepiękne... Szczerze? Mógłbym mieć je u siebie, bo robią wrażenie - odparł zgodnie z prawą. Zawsze był jej fanem i nie tylko ze względu na przyjaźń. Trochę się znał na tym, w co warto inwestować, a w co nie, a talent brunetki był naprawdę wartościową kwestią. - Oczywiście, że tak! - Zachęcił ją, bo przecież jakaś galeria na bank będzie chciała przyjąć jej prace, a jeśli nie to urządzi własny wernisaż wynajmując coś, albo... - Kurwa, Kaylee! - Odchylił się na krześle spoglądając na przyjaciółkę jakby właśnie wpadł na pomysł życia. - Mam dla ciebie miejsce, w sensie mogę mieć o ile się zgodzisz, bo mogłabyś mi pomóc, a ja tobie - szybciutko nakreślił jak ta sprawa wyglądała z jego perspektywy, ale pozostały jeszcze detale. - Chcę starą fabrykę przerobić na centrum biznesowe i... Potrzebuję czegoś wielkiego, aby pokazać prestiż tego miejsca, a ty i twoje prace.. Byłby idealne! Olbrzymia przestrzeń, czerwona cegła, industrialny klimat... Kumasz o co mi chodzi? - Opowiadał z ekscytacją, bo sama wizja napawała go już satysfakcją, a poza tym lubił takie kreatywne momenty, w którym znikąd w jego głowie pojawiał się pomysł na doskonałą inwestycję, a jeśli przy tym mógłby pomóc komuś na kim mu zależy to win-win.
-
- Daj spokój. Po prostu muszę. Co nie znaczy, że to całe… rodzicielstwo mi zawsze wychodzi – wzruszyła ramionami, bo to naprawdę była kwestia dyskusyjna, o czym z kolei jej nie było po drodze do rozmowy. Miała swoje wzloty i upadki, mieli swoje fantastyczne dni, ale mieli też te fatalne, kiedy miała dość swojego własnego dziecka. Szczególnie teraz, kiedy młody naprawdę zadawał masę pytań, a ona… jezu, nawet nie miała się kogo poradzić. Kiedy chorował, ryczał po nocach, a mimo że połowę nocy trzymała go w ramionach, rano musiała być wyspana i gotowa na nowe przygody u boku swojego już prawie czterolatka. Jezu. Naprawdę, każdego dnia miłość do swojego dziecka zaskakiwała ją na nowo. Coraz bardziej.
Już miała komentować, już miała się odezwać na temat jej zdjęć, na temat tych, które wisiały na ścianach w mieszkaniu Williego, kiedy ożywił się dość mocno, a brunetka uniosła brwi w górę z uśmiechem. Emocjonujący się Russell zawsze ją bawił, hehe. – Okej? – kiwnęła głową. Chciała więcej informacji, chciała więcej szczegółów na temat tajemniczego miejsca, choć… jezu, przecież on ZAZWYCZAJ wiedział, co robił, czemu od razu nie zwróciła się do niego o radę? Podobało jej się to, co mówił. Podobała jej się wizja, którą przedstawiał. Czy jej wystawa byłaby jednak wielka? Jezu, Kaylee uwierz w siebie. – Naprawdę? Znaczy… masz zdjęcia tego miejsca? Jest już twoje? – zerknęła na moment w stronę drzwi, bo miała wrażenie, że usłyszała ciche wołanie, ale nie, chyba jej się wydawało. Wskazała wzrokiem na laptopa, bo była pewna, że mógł to znaleźć w sieci. – Jezu, no pokaż mi, William! – szturchnęła go w ramię, a później i nawet w czoło, bo co on, niech się pospieszy, bo ją samą już nosiło! – Pokaż mi. Pokaż. Twoje słowa brzmią idealnie, to miejsce wydaje się być perfekcyjne do tematu zdjęć, na pewno coś źle przedstawiasz, więc po prostu pokaż, jezu – oczy jej się rozświetliły, kiedy go poganiała i chciała JUŻ. – Podobno interesy z przyjaciółmi to fatalny pomysł, wiesz? – nie mogła sobie odpuścić małej uszczypliwości, hehe.
-
- Jest moje, ale póki co to jeszcze surowy plac budowy, więc musielibyśmy nieco dopracować główny budynek, aby.. - Sam przerwał wpatrując się w stronę drzwi, wraz z brunetką.
Fabryka, o której wspomniał była kompleksem kilku budynków obecnie stanowiących raczej ujmę na panoramie Seattle. Dlatego inwestycja Russella spotkała się z dość sporym entuzjazmem, szczególnie ze strony władz miasta, a co za tym idzie jest o niej głośno tam gdzie trzeba. To zaś było z wielką korzyścią dla Butler, której nazwisko mogło by paść ze znaczących ust w odpowiednim towarzystwie.
- Jezuuuu! Coś ty taka niecierpliwa? Szukam, tak? - Rzucił rozbawiony, a przy tym jego wzrok powrócił do ekranu telefonu, przesuwając w górę tony zdjęć. - Nic źle nie przestawiam. Jeśli cokolwiek w ostatnim czasie idzie po mojej myśli to właśnie ta inwestycja - burknął, bo akurat to było chyba jego jedyne działanie jakiego nie zakończył totalnym fiaskiem na każdym polu. W sensie jeśli chodzi o ostatnie tygodnie, bo związek, rodzina i przeszłość dość mocno zaczynały wymykać się spod jego kontroli. - Jakie interesy? To przysługa... Nie wezmę od ciebie ani centa -rzucił oburzony, bo pieniądze nie wchodziły w grę. Po pierwsze od Butler i tak by ich nie wziął, a po drugie jak sama dziewczyna wspomniała interesy z przyjaciółmi to zły pomysł. - Proszę! Tutaj masz główny budynek i wejście. Myślę, że część prac mogłaby znajdować się już tutaj - przesunął palcem pokazując spory hol, - a reszta w środku i na tarasach. Miejsce robi wrażenie, ale najlepiej jakbyś pojechała tam ze mną sama i zdecydowała, czy w ogóle pasuje do ciebie i twoich prac - dodał, bo w zasadzie fotografie oddawały tylko skrawek tego jak interesujące i potężne budynki wchodziły w grę.
Dla niego wystawa Kaylee mogła być także sporą szansą i możliwością pokazania jak prestiżową częścią miasta może stać się stara industrialna dzielnica. Zapewne liczył też na to, że kilka fotografii i do niego trafi, oczywiście za odpowiednią opłatą, aby zdobić wnętrza eleganckich i zbyt drogich biurowców.
- I jak? - Teraz to on zadał pytanie, gdy Kaylee przyglądała się zdjęciom. Szczerze miał nadzieję, że może coś z tego ich spontanicznego pomysłu wyjdzie, bo... Bo zależało mu na niej, a wiedział jak wiele pracy, strasu i siebie samej poświęcała każdego dnia. Walczyła o wszystko, a ten jeden raz mogłaby po prostu dostać od życia szansę, za którą nie przyjdzie jej ponosić kosztów.
-
- No to się pospiesz – uśmiechnęła się, pewnie wiercąc się na miejscu, a może i nawet nazbyt entuzjastycznie ściskając jego ramię. Co on taaaaaki wolny? Ok., robił wszystko zawodowo szybko, to ona chciała już i teraz. – Przepraszam, przepraszam, już spokojnie – uniosła dłonie w górę, bo okej, spokój. Spokój, dlatego pociągnęła kilka łyków piwa, kończąc tym samym zimny napój. Nie skomentowała interesów między przyjaciółmi, bo to tylko taki przytyk był, głupie zwykłe gadanie, bo wiedziała, że nie ma co z nim rozmawiać o pieniądzach. Bo to też nie o pieniądze jej chodziło, ale o ile nie zostało to zrozumiane tak, jak tego chciała, to jedynie wzruszyła ramionami. Przesuwała zaś paluchem po ekranie, przyglądając się szalenie wielkim pomieszczeniom, tudzież ścianom, jakby była co najmniej architektem, nie zaś fotografem. Podobało jej się. Podobało mocno. Nie wiedziała, co nadawałoby się tam do poprawki, ale skoro tak WIlly mówił, to pewnie tak było. A i była pewna, że gdy przyjdzie co do czego, po prostu będzie wiedziała, co zrobić, by było dobrze i by wyglądało. Przeniosła w końcu na niego wzrok, bo o ile była mocno podekscytowana, tak równocześnie dość mocno się stresowała tym krokiem. Już nie będzie odwrotu. – Jak myślisz, ile nam zajmie ogarnianie tego? – budynku w sensie. Z wszystkim innym sobie poradzi sama. Zostało jej kilka tygodni pracy i… można działać, tak? Można, a ona pewnie spędzi kolejne dni wgapiając się w każdy piksel zdjęcia, by znaleźć jakiekolwiek wady. – Kiedy… gdzie ty wynajdujesz takie miejsca? – uśmiechnęła się ostatecznie. Boże, uwielbiała tego człowieka. I to nie tylko dlatego, że właśnie zaoferował pomoc. Całkiem możliwe, że dlatego, że potrafił zająć się czymś innym, niż czubkiem własnego nosa. A takich ludzi już mało na świecie, prawda?
-
Z zainteresowaniem obserwował jak bada wzrokiem przedstawione jej zdjęcia budynku. Oczywiście stan fabryki nadal był surowy, a industrialny klimat mocno wyczuwalny, ale właśnie to chciał wykorzystać Russell, by wystawa Butler nabrała jeszcze silniejszego wydźwięku. Wreszcie zapadł wyrok, a raczej pytanie, które William bezbłędnie zinterpretował jako zgodę na realizację ich wspólnego przedsięwzięcia.
- Potrzebuje dwóch miesięcy, aby mieć pewność, że budynek jest bezpieczny. Po tym czasie nadal będzie w stanie surowym, ale już do twojej dyspozycji - wyjaśnił i zdawał sobie sprawę, że przygotowanie wystawy zawiesi pracę na kilka tygodni, ale przeniesie je do innego budynku pozostawiając Butler możliwość korzystania z tego, który uzna za najlepszy dla swojego wernisażu. - Ale widzisz to? - Dopytał, bo chciał mieć pewność, że dziewczyna nie chce tylko jemu sprawić przyjemności, a pomysł ten zgadza się też z jej koncepcją. - Kiedy życie mi się sypie i potrzebują czymś zająć myśli - wyznał niby rozbawiony, ale po części słowa te były szczerą prawdą. Odkąd wszystko wokół zaczęło się sypać, William o wiele więcej czasu spędzał w pracy zamiast na przykład z Lean. Wręcz przeciwnie do jej ochrony wynajął własnego kumpla, zamiast samemu siedzieć przy niej dzień i noc. No kiepsko...
- To co? Pijemy za nasz wspólny projekt? - Zmazał zmartwienie ze swojej twarzy, gdy uniósł butelkę wysoko i uśmiechnął się szczerze w stronę przyjaciółki. - Kurwa... Oddałbym wiele, aby to się udało. Potrzebuję tego. Nawet nie wiesz jak bardzo - dodał trochę enigmatycznie, ale... Ostatnio miał do samego siebie ogromne pretensje i co gorsza nie potrafił nic z tym zrobić. W sensie wiedział co powinien uczynić, ale brak mu było odwagi by zmierzyć się z trudnymi przemyśleniami i jeszcze bardziej pogmatwanymi rozmowami. Chciał więc tym jednym sukcesem, tą pomocą dla butler i samemu sobie odrobinę ulżyć w tym uciemiężaniu się.
-
- Okej, wystarczy, William – przekrzywiła główkę w jedną ze stron i zerknęła na niego, lekko kręcąc głową. Naprawdę? N a p r a w d ę? Czy usłyszał swoje imię w całości i już wiedział, że tym razem raczej nie odpuści? Co z tego, że nie chciała, co z tego, że próbowała nie wypytywać, co z tego, że nie chciała być wścibska, kiedy ewidentnie było mu źle i mimo, że mówił, że rozmawiać o tym nie chciał, to gdzieś tam powracał do tematu? – Co się sypie? Co tak mocno uwiera twoje myśli, że musisz zajmować je czymś innym? Nie powiem ci, że po burzy wychodzi słońce, bo najpewniej… no, gówno prawda, tak? Ale możesz się wygadać – wzruszyła ostatecznie ramionami, a zaś wyciągnęła kolejne piwa, które otworzyła i postawiła przed nim. Jeśli miał ochotę – proszę bardzo, jeśli nie – nie musiał. Wyciągnęła też tosty; nie wszystkie koniecznie idealne, bo zdarzyły się i takie, z których można by zeskrobać nieco czerni, ale zmarszczył tylko nos. – Nie narzekaj, Keylena karmię lepiej, naprawdę – roześmiała się na swój własny żart, unosząc dłonie w górę, aczkolwiek żeby jednak nie było – odłożyła na bok te, które do zjedzenia się nie nadawały, mimo że i tak to, że się przypaliły to była wina tylko i wyłącznie Russella. Zbyt fantastyczne wiadomości jej tutaj serwował. – To przez ciebie - nie omieszkała się jeszcze rzucić, kiedy ponownie usadziła tyłek na stołku i już poważnie, bez wygłupów na niego spojrzała, unosząc i swoją butelkę w górę. Boże, uwielbiała tego gościa. Uwielbiała go cholernie. – Mi też bardzo na tym zależy. Nawet sobie nie wyobrażasz – tyle lat pracy, tyle lat doświadczenie, tyle lat nauki, tyle lat oczekiwania i decyzji. Jestem pewna, że nie będzie spać ze stresu. – Ale też cholernie bardzo zależy mi na tym, żeby się wszystko układało, wiesz? A chyba się nie układa, hm? – nawiązała do wcześniejszego sypania się. Deszcz zawsze przestaje padać. Powtarzała to sobie zarówno ona, jak i ja. Niekoniecznie i nie zawsze pomaga, ale inaczej byśmy zwariowali, prawda?
-
- Jak tylko będzie tam bezpiecznie oddam przestrzeń do twojej dyspozycji, ale... Moim zdaniem powinnaś zobaczyć ją wcześniej, więc jak znajdziesz chwilę w przyszłym tygodniu to mogę cię tam zabrać - zaproponował, a przy tym... Każdy dodatkowy obowiązek był dla niego zbawieniem. Zaprzątał głowę sprawami mniej i bardziej istotnymi, byleby tylko nie myśleć o problemach związanych głównie z Lean. Czuł się nimi coraz bardziej przytłoczony i jak widać nie potrafił nawet tego ukrywać, bo wystarczyła chwila nieuwagi, a czujna Kaylee od razu zrozumiała, że coś jest na rzeczy. Spojrzał na nią niczym spłoszone zwierzę, gdy zwróciła się do niego pełnym imieniem. Było to niezwykle rzadkim zjawiskiem i zwykle nie wróżyło niczego dobrego.
- Mogłabyś bez pytania nie panoszyć się po moim umyśle? - Burknął odprowadzając kobietę wzrokiem, gdy ta sięgała po przypalone tosty. Szybko ro rozszyfrowała. Nic dziwnego, ale zwykle nie naciskała wiedząc, że sam się wygada. Tym jednak razem musiała dostrzegać to, że faktycznie coś ciężkiego było na rzeczy. - Mam nadzieję, bo wygląda to... - Mruknął pod nosem unosząc w palcach nadpalony kawałek chleba. - Osobliwie - dokończył, po czym i tak wzruszył ramionami i odgryzł spory kawałek tosta. Popił jeszcze piwem i ponownie spojrzał na przyjaciółkę. Mogli oblewać swoje plany mając nadzieję, że zakończą się sukcesem, ale niestety na tym szczęście Willa się kończyło. Nie miał zamiaru dłużej uciekać od tematu, który w dużej mierze i tak chyba chciał poruszyć. - No nie układa się... - Przyznał, a nieobecny wzrok utkwił w szyjce od butelki. Nie wiedział od czego zacząć, czy wspomnieć o sprawie morderstwa, którego konsekwencje dosięgnęły Nellie, czy tylko skoncentrować się na uczuciach. W sumie o tym pierwszym rozmawiał już z Dannym, a teraz potrzebował chyba innej formy wsparcia. - Czuję się podle.... Powinienem być teraz przy Nellie, a robię wszystko, aby wracać do domu, gdy wiem, że ona już śpi. Uciekam nad ranem, zatracam się w pracy i widzę jak ona także ode mnie się oddala... - Wyznał skruszonym tonem. Kochał Eleanore. Była jego przyjaciółką, duszą o którą walczył i bez której nie umiał być, ale wszystko było łatwiejsze zanim zdecydowali się na związek. W sumie.... Chyba obydwoje potrzebowali po prostu poczuć się bezpiecznie przy kimś na kim zawsze mogli polegać, ale czy przypadkiem nie zamknęli się oboje w klatce? Gdy pożądanie opadło, a uczucie przygasło, Willa łapał się czasem na tym, że wolałby powrócić do przeszłości, ale równocześnie cholernie bał się stracić Lean. - Czuję się jak w klatce, a jednocześnie nie chcę z niej uciekać... Nie wiem, czy w ogóle rozumiesz o co mi chodzi. Sam z resztą do końca nie jestem pewnym co chcę powiedzieć - dodał, po czym wypił kilka sporych łyków piwa i znów smętnie zawiesił wzrok na prawie pustej butelce.
-
Uśmiechnęła się ciepło na jego słowa, a zaś wzruszyła ramionami, kiedy przyłożyła do ust butelkę piwa. Wywróciła oczami, bo jak dziecko – narzeka, a i tak je. JAK DZIECKO. – Chciałabym zaznaczyć, że i tak „nie jestem głodny, jadłem nim wyszedłem z pracy” – ostatnie słowa wypowiedziała jednym z najgrubszych głosów jakie mogła z siebie wydobyć, na znak, że oczywiście przedrzeźniała siedzącego obok szatyna. Jego słowa, nie? Jego, mimo, że totalnie go znała i wiedziała, ze tak będzie. Jedynie się drażniła, jak to w zwyczaju już miała, do czego pewnie też już przywykł.
Nie spodziewała się tego wszystkiego, co właśnie usłyszała. Wiedziała, że nie jest dobrze, ale nie sądziła, że William czuje się aż tak fatalnie, jeśli o tę całą sytuację chodzi.
- Ale… z początku było dobrze, prawda? – jezu, nie potrafiła doradzać. Potrafiła słuchać, potrafiła kiwać główką i potrafiła rzucić wszystko by przenieść całe swoje zainteresowanie na osobę naprzeciw siebie. Kiedy jednak się odzywała, miała wrażenie, że mówi totalne bzdury. Zresztą, jakie miała prawo, by radzić innym, by mówić, co by było gdyby, kiedy jej życie kręciło się tylko i wyłącznie wokoło czterolatka? Naprawdę wiele by oddała, by choć temu tutaj facetowi się udało. By się ułożyło. Odłożyła pustą butelkę na blat, obiecując sobie, że nie sięgnie już po kolejną, bo mimo wszystko, jej syn spał za ścianą. – Myślisz, że Lean nadal na ciebie czeka? – zapytała jedynie, ale wydawało jej się to najważniejsze. – Zastanawia się co robisz, z kim jesteś, gdzie jesteś? – była jedynie ciekawa, czy Eleonor czuje podobnie, ale nie była pewna, czy William mógł jej na to pytanie odpowiedzieć. Siedząc obok Russella, ułożyła w końcu głowę na jego ramieniu, bo boże, to wszystko było tak strasznie nie fair. Miała okropny humor od samego początku - nie wiedziała, co robić ze swoim życiem, na które ostatnimi czasy dość dużo się zwaliło. Nie wiedziała, co powiedzieć jemu, a dodatkowo, była pewna, że wyglądają teraz jak dwa skończone luzery. – Myślę, że zasłużyła na długą rozmowę, wiesz? – odezwała się w końcu, bo cóż innego mogła. Nie była na odpowiedniej pozycji, ale wiedziała, że rozmowa była najważniejsza. W jej małżeństwie tego najbardziej brakowało.