WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiech do niego pasował. Na upartego dałoby się powiedzieć, że przecież każdy wyglądał dobrze wyrażając w ten sposób radość, ale Oliver miał w sobie coś magnetycznego. Przyciągał wzrok, zainteresowanie, a nawet nieznaczne uniesienie kącików ust było albo zaraźliwe, albo niepokojące. Zdawało się, że nie ma nic pomiędzy.
- Pomarańczowym? Szybciej bym to połączył z więzieniem niż chirurgami - wytknął, zastanawiając się czy nie był to jakiś żart, którego tym razem nie udało mu się załapać. Szpital kojarzył mu się głównie z bielą i odcieniami niebieskiego bądź zielonego, przez co miał do tych kolorów pewien uraz. Nie, żeby nie lubił, swego czasu błękit królewski szczycił się tytułem jego ulubionego koloru. ale teraz za bardzo przypominały mu pracę i nie było to najprzyjemniejsze uczucie na świecie.
Czekał z nadzieją aż ten załapie aluzję, tym razem podaną tak bezpośrednio jak tylko potrafił z tą swoją małą przypadłością kręcenia wkoło tematu. Zwłaszcza, że starał się nie nazywać tego planowanego spotkania "randką", mając ku temu nawet długą listę powodów. Ot, niezobowiązujące wypicie drinka i zabawa z psem. A propos, Pchła wyraźnie cieszyła się z uwagi, a samo patrzenie na nią dodawało energii do życia i automatycznie poprawiało nastrój, zmuszając Andera do upomnienia samego siebie, że przecież mógł to zrobić znacznie szybciej. Czasu nie cofnie, ale zamierzał docenić całym sercem swoje małe słoneczko, spacerujące w kółko w tej niewielkiej przestrzeni między nim a Oliverem. I, Alleluja, mężczyzna nawet podłapał rzucone zaproszenie.
- Świetnie, napiszę jak będę miał moment. Pchła na pewno doceni utrzymanie kontaktu - przyznał, posyłając mu szczerze zadowolony uśmiech, gdzieś z tyłu głowy sięgając już do swojego grafiku, aby sprawdzić, czy w najbliższym czasie uda mu się wyłuskać jakiś wolny wieczór. Powinien, zwłaszcza, że już trochę minęło od kiedy był na ran-... nie, to nie była randka. Spotkaniu towarzyskim z nowo poznaną osobą? Lepiej. Uniósł pytająco brwi na informację o "ofercie".
- Czemu brzmisz jak chujowy telemarketer, który próbuje mi wcisnąć zestaw garnków? - mruknął, chociaż dał mu przedstawić swój pomysł, więcej nie wcinając mu się w słowo. Pokiwał głową z zastanowieniem, kalkulując swoje zyski i straty... To jest, właściwie całkiem sporo zysków, kontra maksymalnie godzina straconego czasu, jeśli wziąć pod uwagę możliwe korki. Unikał ich jak się dało, ale niestety nie wszystkie główne ulice dało się łatwo okrążyć.
- Ale nie zarzygasz mi tapicerki? - rzucił na wstęp, jako że było to silniejsze od niego, szczerząc ząbki do rozmówcy, w razie czego gotowy na zrobienie uniku gdyby ten postanowił zareagować agresją. - I wiesz ty co, faktycznie brzmi jak całkiem niezły układ, o ile nie mieszkasz na jakichś peryferiach. Tylko pytanko, często pakujesz się do samochodów nieznajomych ludzi? - upewnił się, mierząc go uważnym spojrzeniem i lekko unosząc kącik ust. Sam wiedział, że nie planuje go nigdzie wywozić, ale jeśli byłby seryjnym mordercą polującym na ładnych chłopców, porywaczem czy innym gnojkiem, ten sam wpakowałby mu się w ręce. Wzbudzał aż tak duże zaufanie czy to Oliver był tak naiwny?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powód dla którego widział go w pomarańczowym kombinezonie wynikał głównie z faktu, że Oliver w całym swoim krótkim życiu miał głównie do czynienia z serialowymi ratownikami medycznymi. Był też ten jeden raz, po którym teoretycznie powinien był wiedzieć, że w rzeczywistości wyglądało to trochę inaczej, ale wówczas nie był w stanie poczytalności czy jakiejkolwiek przytomności umysłu, aby wychwycić taki szczegół. Miał wtedy inne zmartwienia na głowie - na przykład jak się nie wykrwawić.
Parsknął nerwowym śmiechem, korzystając z właściwości terapeutycznych Pchły. Znów odruchowo przeczesał jej futerko, na co psina wywaliła język.
- Próbuję ci właśnie opchnąć siebie w komplecie z kacem i zwolnionym refleksem. Więc no tak, trochę jak garnki w sumie - zgodził się, przystając na nową etykietkę. Skoro udało mu się przekonać mężczyzną do psa i jeszcze wychodziło na to, że jego biedny tyłek zostanie przewieziony wygodnie z roboty do domu, to może istotnie powinien rozważyć zmianę branży? Albo nie. Z tak niewyparzonym językiem wyleciałby na zbity pysk zanim cokolwiek by sprzedał.
- Postaram się, tylko nie dawaj mi nic do czytania w samochodzie - uprzedził z miejsca, bo kto normalny potrafił jednocześnie skupiać się na drodze i tekście? Wiadomo, że błędnik takiej imprezy nie wytrzyma, w jego przypadku prędzej niż później. Wstał chwiejnie i oparł dłonie o swoje kolana, aby kontrolnie sprawdzić czy aby na pewno zagrożenie minęło. - Jak tylko mogę. Zwykle jeżdżę po mieście na desce, ale dzisiaj skończyłbym albo pod czyimiś kołami, albo na jakimś słupie. Wolałbym to pierwsze, bo tak zajebać w latarnię to porażka trochę. - Hollow nie wyglądał na osobę, na której wizja skończenia w jakimś nieciekawym miejscu robiłaby jakiekolwiek wrażenie. Miał gdzieś z tyłu głowy, że do najrozsądniejszych decyzji to nie należało, ale w hierarchii wartości wygoda zajmowała miejsce nadrzędne, bezpieczeństwo traciło pozycję w zależności od dnia.
- Nie bierz tego do siebie, ale wątpię, byś mógł sponiewierać mnie bardziej niż to wczorajsze wino, Andy. Wiem co mówię. - Uniósł głowę i posłał mu nieco zmęczony uśmiech, zebrał kurtkę mężczyzny, uprzejmie otrzepał ją z trawy i mu oddał. Żołądek się uspokoił, więc mogli wrócić do środka by uzupełnić papiery. Oliver musiał jeszcze sterroryzować Taylora, żeby ten z głupia franc nie puścił pary z ust przy następnym zebraniu.

Z kanciapy służącej za prowizoryczne biuro Hollow wyszedł z teczką papierów, książeczką zdrowia Pchły, iście chochliczym uśmiechem i podążającym za nim jak straumatyzowany cień współpracownikiem. Wyglądał, jakby przez ten kwadrans podczas którego zamknęli się za szczelnymi drzwiami Oliver wyssał z niego życie i zmusił do oglądania umierających w boleściach kotków.
- To gdzie zaparkowałeś rumaka? - zagaił wesoło, wciskając Anderowi naręcze dokumentów. Pchła siedziała już u jego stóp i merdała radośnie ogonem, jej jako jedynej nie doskwierał ani ból istnienia ani groźby, którymi Hollow poczęstował biednego recepcjonistę, a z czym ten będzie musiał się uporać do rana. Świeżo upieczony tatuś dorodnego goldena nie miał jeszcze zielonego pojęcia z jakim utrapieniem będzie musiał się zmierzyć w aucie, a o ile będzie na tyle zdesperowany - albo głuchy i ślepy - to może nawet jeszcze przy drinku. Zamaszyście zapiął bluzę, co jednoznacznie wskazywało na jego gotowość do odegrania wiarygodnej ofiary porwania po czym zakołysał się na stopach, w przód, w tył, na boki.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Co za ulga, najwidoczniej nie będzie musiał dzielić się tym szerokim repertuarem literatury, który trzymał w schowku w samochodzie. Mimo wszystko wypełnienie postawionego wymagania nie brzmiało jak szczególnie trudne.
- Pewny jesteś? Naprawdę doceniam, kiedy podczas drogi ktoś czyta mi opowiadania Lovecrafta - mruknął ze sfingowanym zawodem. W tej chwili chodziło mu wyłącznie o utrzymanie humoru, ale na dobrą sprawę nie odmówiłby takiej rozrywki, jeśli udałoby mu się znaleźć chętną osobę. Wychodziło na to, że Oliver odpadał, a przynajmniej w cofniętym stanie kacowego wymęczenia.
- Hm, no tak. Zraniona duma boli bardziej niż połamane kości - zgodził się z nim, krzywiąc się zgodnie z własnymi przekonaniami. Nie znał człowieka zbyt długo, na dobrą sprawę nie mógłby go określić nawet mianem znajomego, ale zaczynał się o niego bać. Kto wie w jakie sytuacje pakował się na co dzień, skoro tak lekko mówił o wpadaniu pod koła i bez zawahania proponował nieznajomym odwożenie się do domu? Wbrew wszelkiej logice, nie chciał go przez to skreślić, a wręcz przeciwnie, spróbować upewnić się, że czasem nie zrobi sobie krzywdy podczas tak prostej czynności jak powrót do domu z roboty. Wizja z zapakowywaniem go w koc i zapewnianiem nieograniczonego dostępu do kubków z gorącą czekoladą wydawała się coraz bardziej realna.
Odebrał od chłopaka kurtkę i przewiesił ją sobie na przedramieniu, z tego całego zastrzyku adrenaliny nie potrzebując dodatkowej warstwy materiału. Bluza najwidoczniej stanowiła wystarczające źródło ciepła, albo zwyczajnie miał zbyt wiele spraw na głowie, aby przejmować się czymś tak banalnym jak temperatura powietrza. Przy jego boku dreptało jego nowe szczęście życiowe, a przy drugim toczyła się mała kupka nieszczęścia, jakoś trzymająca się na nogach. Utrzymywał na nim niepewne spojrzenie, w razie jakby musiał a) uskoczyć w bok w razie kolejnego kryzysu; b) łapać wolontariusza podczas gorszego zawrotu głowy; c) robić za amortyzację w razie jakby Pchła ponownie postanowiła zrównać go z ziemią.

- Uh, chcę wiedzieć? - rzucił zniżonym tonem do swojego przyszłego towarzysza podróży, spoglądając niepewnie na niegdyś rumianego pana w ogrodniczkach, teraz wyglądającego jakby zobaczył ducha. Dotychczas Oliver wydawał mu się całkowicie niegroźny, co najwyżej był w stanie dopisać mu rolę rozszczekanego yorka gotowego pogryźć kostki każdego, kto wejdzie mu w drogę, ale w tej chwili zaczął kwestionować to pierwsze wrażenie. - Mam wrażenie, że biorę pod dach dementora. Ale chodź, kawałek za bramą - ogłosił, odbierając od Olivera papiery i wciskając je sobie pod ramię, to samo, na którym wisiała kurtka. Zacmokał na Pchłę, ale to niewiele dało, więc zwyczajnie zrobił krok w stronę wyjścia i golden podłapał propozycję, entuzjastycznie ciągnąc w stronę wolności oferowanej przez świat poza schroniskiem.
Przy drodze nie było zbyt wiele pojazdów, odnalezienie tego odpowiedniego nie stanowiło problemu, więc ruszył prosto w stronę czarnego pickupa, z paką tymczasowo zasłoniętą płachtą w razie nieprzewidzianych opadów śniegu.
- Nie zabierasz swojej morderczej deski? - zainteresował się, otwierając tylne drzwi i próbując przekonać Pchłę do wskoczenia do środka. Poszłoby łatwiej jakby wejście znajdowało się bliżej ziemi, ale poklepał siedzenie, sprzedał jej kilka zachęcających tekstów i podsadził ją na miejsce, co zdawało się być wystarczającym zapewnieniem, że auto jest bezpieczne. - Grzeczna dziewczynka. Jeszcze chwila i będziemy w domu - zapewnił nieco zdezorientowanego psa, cmoknął ją między oczami i ostrożnie zamknął drzwi zanim zdążyła wymknąć się z samochodu, po czym wskoczył na miejsce kierowcy i wrzucił plik dokumentów na deskę rozdzielczą. - Woda jest w schowku, jakbyś zmienił zdanie. I kilka płyt, możesz sobie coś wybrać - poinformował swojego pasażera podczas ustawiania temperatury i zapinania pasów. Na koniec przygotowań do jazdy wsunął swój telefon w podstawkę i otworzył nawigację, gestykulując w stronę urządzenia, aby Oliver wklepał swój adres. Wyciągnął rękę w tył, na oślep szukając łba Pchły w celu podrapania jej za uchem, zanim dowiedział się dokąd ma jechać.
- Dlaczego schronisko? Kochasz zwierzęta i lubisz terroryzować ludzi, to jasne, ale musisz z tego mieć coś jeszcze - zauważył, jeszcze raz wykręcając się w stronę tylnego siedzenia, aby sprawdzić czy czworonóg nie wariuje, po czym wycofał na ulicę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet pomimo niebotycznego kaca zachowywał swoje miano małego dyktatora. Tutejsza legenda głosiła, że poprzedni recepcjonista wcale nie złożył wypowiedzenia, lecz podpadł Oliverowi i nikt go od tamtej pory nie widział.
- Nie - odparł automatycznie, pochylając się do przodu. Ta jedna konkretna pozycja sprawiała, że czuł się odrobinę lepiej. Nie odczuwał już tak wyraźnie żołądka, choć do niedawna on cały jeden był żołądkiem, obolałym i sponiewieranym przez wczorajsze wino. Jeszcze kiedy wpełzał pod kołdrę i układał się na poduszce zeszłej nocy sądził, że wszystko będzie w porządku, a zawroty głowy i suchość w ustach to jedyne co może go spotkać zaraz po otworzeniu oczu. Prawda okazała się być inna, bo przez całą noc rzucał się po łóżku zasypiając najwyżej na godzinę, a koło południa spędził jeszcze trochę czasu zakopany pod poduszkami, próbując na chłodno ocenić czy istnieje szansa, by wcisnąć w siebie śniadanie. Jak naocznie przekonał się już Ander - nie wcisnął.
- Nie brałem dzisiaj deski, to byłoby najgłupsze samobójstwo o jakim byś usłyszał z gazet. - Ledwo stał na nogach, a co dopiero mówić o poruszaniu się na czymś, co wymagało orientacji w terenie, refleksu i przytomności umysłu. Żadnych z tych trzech wymienionych dzisiaj nie posiadał. Przystanął obok samochodu by popatrzeć jak mężczyzna pakuje zachwyconego psa do środka i nie mógł oprzeć się niewygodnemu wrażeniu, że zrobił coś dobrego.
Kiedy Oliver wcisnął się w fotel i zapiął pas minę miał co najmniej niewyraźną. Niby obiecał, że ekscesy żołądkowe ma już za sobą, ale w aucie mogło być różnie. Zachęcony sugestią wychylił się by pogrzebać po schowku w poszukiwaniu wody, a gdy już ją znalazł, odetchnął z ulgą i telepiącymi się delirycznie dłońmi odkręcił ją. Upił kilka ostrożnych łyków, kwitując jego pytanie bezwiednym wzruszeniem ramion. Miał umiarkowaną podzielność uwagi, a musiał jeszcze wstukać swój adres w nawigację.
- Mam czas to przychodzę. Proste - wyłożył krótko, upychając sobie chłodną butelkę między udami. Nie znali się jeszcze z Anderem, chociaż możliwe, że gdyby była to wieloletnia znajomość również miałby opory przed wyjawieniem mu prawdy. Nie znał sposobu, w który można komuś było powiedzieć, że nie miało się życia, a jedyne towarzystwo na jakie mógł liczyć i które go tolerowało, to właśnie to zwierzęce. No i co by nie było, Hollow rozumiał. To, jak to jest być wykopanym za próg, bez miejsca, do którego można by było wrócić, jak to jest patrzeć z najciemniejszego kąta na wszystkie uciekające okazje i gryźć palce, żeby nie krzyczeć. Z bezsilności, z rozczarowania samym sobą i ogólnej niesprawiedliwości.
- Powiem ci jedno, Andy - zaczął zmęczonym, słabym głosem. Zamknął oczy kiedy samochód ruszył, bo potrzebował chwili na dopasowanie się do poruszającego się świata. - Jeżeli choćby pomyślisz o oddaniu Pchły, to przysięgam, że znajdę cię na drugim końcu kraju i dojadę. Rozumiemy się? - zgrzytnął ochryple, a choć jego słowa brzmiały jak autentyczna groźba i oczy pobłyskiwały mu determinacją, miał dobre intencje. Było w tym również coś zakamuflowanego, ale bez klarownych wytycznych, niemożliwego do zidentyfikowania.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Co człowiek to inny poziom obycia, rozgarnięcia, bardzo ogólnikowo pojętej głupoty, oraz podejście do pomysłu jazdy na desce podczas kaca. Nawet jeśli miało się w życiu do czynienia z całą zgrają osób różnych, każdy kolejny potrafił być całkowicie nieprzewidywalny. O ile Ander winszował swojemu nowego znajomemu szarych komórek, znał wystarczająco beznadziejnych przypadków, aby brać pod uwagę każdą możliwość. Byłby nawet gotów prowadzić cywilizowaną dyskusję na temat bezpieczeństwa drogowego, jakby ten spontanicznie uznał, że taka przejażdżka byłaby genialnym pomysłem. Nie musiał i całe szczęście, w końcu naprawdę chciał go jeszcze kiedyś zobaczyć.
- No nie wiem czy takie najgłupsze. Mam w pracy kobietę, co to rok temu połamała się skacząc z dachu altanki. Na szpilkach. Prosto na oblodzony chodnik. I zanim spytasz, nie, nie była pijana i naprawdę sądziła, że da radę zejść bezpiecznie - opisał, uśmiechając się pod nosem jak zawsze, kiedy chociażby pomyślał o tej historii. Nie życzył ludziom źle, a klientka i tak miała szczęście, że nie zapewniła sobie trwałego kalectwa, ale samo wyobrażenie tej sceny prześladowało go niczym najlepszy dowcip. - Nogi całe, a przynajmniej już teraz, ale gorzej z krzyżem - przyznał, stukając palcami w kierownicę, zniecierpliwiony czerwonym światłem, drwiąco wpatrującym się w niego przez przednią szybę. Nie wyglądało jakby zamierzało zbyt szybko zniknąć, więc pozwolił sobie skorzystać z okazji, aby rzucić okiem na swojego pasażera, wystarczająco bladego, aby przyoszczędzić na białej farbie. Szkoda, że wyminął się z Halloween, ale daj takiemu kły i może robić za postrach ciemnych alejek. Pchany ukłuciem współczucia, włączył chłodny nawiew wymierzony w Olivera, aby chociaż trochę ułatwić mu jazdę. I przy okazji ruszyć zastałe powietrze, bo zaczynał mieć wrażenie, że czuje charakterystyczny zapach ciągnący od swoich butów i bynajmniej nie chodziło tu o brudne skarpetki.
- No dobra, to co robisz, kiedy tego czasu nie masz? - zagaił, nieszczególnie zniechęcony jego brakiem wylewności. Wolał wiedzieć z kim na do czynienia, nie tyle ze względów bezpieczeństwa, co w celu nakarmienia swojego małego potworka zwanego "ciekawość". Z tego też powodu wyciągnął od niego numer, planował zaprosić na kolejną, spokojniejszą schadzkę i raz po raz posyłał mu krótkie spojrzenia, jakby spodziewał się, że w momencie nieuwagi rozpłynie się w powietrzu albo ucieknie oknem.
Zagwizdał cicho, pod wrażeniem otrzymanej groźby, tym samym przypadkowo alarmując Pchłę, która jak na zawołanie postanowiła z impetem wcisnąć łeb między przednie fotele i pchnąć jego łokieć dyńką. Trzymana tą ręką kierownica szarpnęła w lewo, co oczywiście powtórzył cały pojazd, wyskakując na chwilę poza podwójną ciągłą i gwałtownie wracając na miejsce przy akompaniamencie wiązanki hiszpańskich przekleństw.
- Wszystko gra? - rzucił, czy wręcz niemalże warknął, przeskakując wzrokiem między drogą i lusterkiem wstecznym, doskonale świadom, że ten mamroczący facet w samochodzie z tyłu właśnie obsypywał go każdą znaną sobie oblegą. Nie żeby mógł go za to winić. Mieli farta, że drugi pas był chwilowo pusty. Spojrzał na swoich towarzyszy podróży dopiero, kiedy stanął na następnych światłach. Pchła, nieświadoma sytuacji, czy wręcz zadowolona z siebie, wyłożyła się na tylnym siedzeniu jak sfinks i obserwowała świat za oknem. Dobrze, nie winił jej, tylko siebie samego, sfrustrowany chwilowym brakiem uwagi, który mógł skończyć się tragedią.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Aż nazbyt żywo zobaczył przed oczami panienkę w szpilkach skaczącą z dachu altanki. W pierwszym odruchu chciał ją wyśmiać, ale przypomniało mu się, że zaliczył podobną przygodę, więc już mu tak wesoło nie było. Miał szczęście, że frunąc z pierwszego piętra wpadł w ligustr.
- Często trafiają ci się takie ciamajdy? - podpytał ciekawsko, z niejaką satysfakcją odhaczając, że zapaskudził mu buty jako pierwszy. Teoretycznie gorzej być raczej nie mogło, tak to go facet chociaż zapamięta. Poruszył się niespokojnie w fotelu, bo obraz zawirował mu przed oczami i tym razem nie była to kwestia bolączek codzienności Olivera, ale jego paskudne pijaństwo. Wyjątkowo przykładnie sobie na to zapracował opróżniając dwie butelki taniego wina.
- Pracuję. Wiesz, jestem grafikiem, bazgrolę na tablecie i ludzie mi za to płacą. Przychodzę do schroniska żeby wyrwać się z domu, tak to bym pewnie w ogóle nie wyściubiał nosa za drzwi. - Ooopsie. Właśnie pośrednio pochwalił się swoim brakiem życia prywatnego. No nic, wierzył, że skupiony na drodze Latino-Americano tego nie zauważy, albo będzie miał dość przyzwoitości, żeby nie ciągnąć go za język.
Po przemierzeniu kilku ulic Oliver zaczął zatapiać się w fotel, a dmuchająca mu prosto w twarz klimatyzacja pomagała uporać się z bólem głowy. Przymknął oczy, splótł sobie palce na podołku i nieświadom zbliżającej się katastrofy uśmiechnął się blado. Było dobrze, za oknem niczym morze szumiało miasto, a światła majaczące mu pod powiekami obiecywały, że kac wkrótce mu odpuści. I pewnie by tak było, gdyby Ander nie wpadł na durny pomysł gwizdania, cholera wie czy na niego czy na psa, ale to ten ostatni zareagował. Auto odbiło na lewo, a jego wyrzuciło do przodu. Hollow zawisł na pasie i zaklął głośno, bo uspokojony żołądek znów zwinął mu się w harmonijkę i zagrał żałobną pieśń, a przed powtórzeniem numeru z przed niemal godziny uchroniła go dzisiejsza głodówka. Wywalony z zadowolenia język Pchły wpychającej mu łeb zaraz obok łokcia oznaczał, że psina jest zadowolona ze swojego małego żartu, w przeciwieństwie do krzywiącego się żałośnie Olivera.
- Taaa. Jeszcze żyję, ale pas to masz chyba z drutu kolczastego, jak rany boskie - wymamrotał bezbarwnym tonem, wpychając palce za uciskającą go samochodową smycz. Za dobrze się znał by wierzyć, że nie będzie z tego siniaków, ale mogło być gorzej. Mógł mu tę tapicerkę zapaskudzić, żeby Anderowi do butów pasowała.
- Pchła jest bardzo towarzyska. Brakuje jej człowieka i jak nie będziesz z nią gadał, to zacznie się dopominać. Jak przed chwilą - uprzedził równie słabym głosem, żałując, że nie skorzystał z piechotobusa. W głębi duszy zaczął się intensywnie zastanawiać, czy mężczyzna naprawdę posiada prawo jazdy, i czy nie zrobił tego specjalnie. Nie no, raczej nie, nie ryzykowałby tak.
Udało im się dotrzeć pod właściwy adres w jednym kawałku, aczkolwiek Hollow skłębiony na fotelu wyglądał, jakby wzięło go na wspominki z Wietnamu. Doceniał szybkość przemieszczania się samochodem, ale poza tym szczerze gardził wszystkim, co choć powierzchownie przypominało mu morderczą puszkę poruszającą się w jakiś nieprawdopodobny - dla niego - sposób.
- Straszne dzięki za podrzucenie mnie do domu - odezwał się po chwili ciszy, której potrzebował żeby jako tako dojść do siebie. Ulica przy której się zatrzymali była krzykliwie kolorowa, kusiła neonami i enigmatycznie wyglądającymi krzaczkami, z których niedawno nauczył się rozpoznawać kilka znaków kanji; królik, gorące i otwarte.
<center><img src="https://i.pinimg.com/originals/a7/68/76 ... ceb7e4.gif" style="width: 300px;padding: 2px;border: 2px solid #ccb7c5;margin-bottom: -30px;"><div style="width: 300px;color: #fff;background: #ccb7c5;font-size: 10px;font-family: Ubuntu Mono;text-transform: uppercase;line-height: 100%;position: relative;margin-bottom: 20px; padding: 2px">six wings, a million eyes, constantly on fire,<br> ability to scream forever</div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family=Ubuntu+Mono" rel="stylesheet">

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

"Ciamajdy" było dość ostrym słowem na obolałych pacjentów, którzy poszukiwali u niego wsparcia w potrzebie, ale sam nie znalazłby na to lepszego określenia. Na dobrą sprawę pechowcy wbijali do niego drzwiami i oknami, jakby miał spisać wszystkie historie, których się nasłuchał, dałby radę wydać książkę komediową.
- Większość kontuzji, z którymi mam do czynienia, wzięło się z jakiejś pokręconej sytuacji rodem z sitcomu. Ci mający problemy zdrowotne przez wymagającą pracę zwykle lądują w prywatnych klinikach, albo w spa. Na moim stole lądują zwykle pechowcy, albo idioci - podsumował swoją pracę, może trochę to podkolorowując, ale dokładnie takich ludzi najbardziej zapamiętywał. Oczywiście, każdy klient otrzymywał indywidualne traktowanie i jego pełne skupienie, ale niektórzy zlewali się z tłem, którego później nie pamiętał, a ci skaczący z altanki albo łamiący sobie ręce skacząc na dziecięcej trampolinie pod wpływem bardziej przypadali mu do gustu.
Grafik. Ciekawa robota, przynajmniej w jego mniemaniu. Chętnie sam połączyłby karierę z rysunkiem, ale zdecydowanie wolał szkicować do szuflady. Traktował to jak sposób na spuszczenie z nerwów, wolał tego nie stracić. Za to miał ochotę pociągnąć go za język w tym temacie, ale starczyło jego spojrzenie na jego twarz, aby zdecydować przeciwko temu. Potrzebował ciszy i spokoju, który już chwilę później został zburzony niespodziewaną akcją z psem w roli głównej. Otaksował mężczyznę nieufnym spojrzeniem, po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny, jakby miał w oczach rentgena i potrafił ocenić ewentualne szkody. Nie miał, to oczywiste, a szkoda. Przydałby się w życiu, do spraw niekoniecznie związanych z medycyną.
- Przynajmniej działa - wzruszył ramionami na tę skargę, nieszczególnie przejmując się takimi szczegółami. - Lepsze to niż jakbyś miał wybić sobie jedynki o deskę. A ja nie miałbym jak zwiać od odpowiedzialności, bo już masz mój numer - zauważył, krzywiąc się na świadomość, że to mogło działać w obie strony. On nie zamierzał Olivera gonić po pralniach, ale wątpił, aby po takiej akcji miał dostać podobne traktowanie.
Reszta drogi minęła w spokoju i skupieniu, jako że Andy nie pozwolił już sobie na tak zlewcze podejście do prowadzenia auta. Jego życie to tam pal licho, miał na pokładzie dwa stworzenia, którym naprawdę nie chciał zrobić krzywdy. Zatrzymał się pod wskazanym adresem i odwrócił w stronę straumatyzowanego pasażera.
- Zdaje się, że tylko pogorszyłem sprawę, ale jasne, do usług - odparł na podziękowanie i sięgnął w tył, aby poświęcić trochę uwagi Pchle. - To ja dziękuję. Za pomoc z podjęciem decyzji. A i... Nie będziesz musiał gonić mnie po kraju, nie zamierzam się jej pozbywać. Już jest rodziną, jest skazana na moje towarzystwo na wieki wieków - mruknął z lekkim uśmiechem, drapiąc psiaka za uchem. Zdążył się przywiązać, nawet jeśli chwilę zajmie przyzwyczajenie się do dodatkowej istoty w mieszkaniu.
- Zaproszenie wciąż stoi jak coś, daj znać jak będziesz miał wolny wieczór. Mogę po ciebie przyjechać. Jak masz dość odwagi - zaproponował z lekkim rozbawieniem, jako że stres związany z niespodziewaną sytuacją na drodze zdążył z niego wyparować. - Dasz radę dalej sam czy wnieść cię po schodach? - upewnił się, półżartem, ale wątpił, aby miało to być szczególnie ciężkie zadanie. Oceniając po posturze ważył pewnie tyle, co Pchła. Sytuacja wyglądała jednak na opanowaną, więc jedynie odprowadził go wzrokiem i odjechał w swoją stronę, zaczynając nowy etap życia z entuzjastycznym psiakiem na tylnym siedzeniu.

/zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ekscentryczność i dobroduszność były dwoma słowami, które jako pierwszy nasuwały się na myśl, gdy przychodziło opisać Marianne. Szkoda, że do nich powinno dodawać się zawsze jeszcze jedną, czołową cechę, jaką była lekkomyślność, przez którą ostatnie dwie godziny pracy Jona spędził poddenerwowany. Jadąc do schroniska zaklął kilka razy pod nosem i wypalił przynajmniej trzy papierosy, aby zapanować nad nerwami. Nie mógł uwierzyć, że Chambers przejechała jakimś cudem pół miasta, aby posiedzieć chwilę z pieskami w miejskim schronisku. Powiedzmy, że rozumiał jak ciężka musiała być sytuacja zwierząt i osób pracujących w takim miejscu, ale kataklizm, który nawiedził miasto był zagrożeniem nie tylko dla bezpańskich czworonogów. Widząc kolejne przewrócone drzewa i zerwane sieci energetyczne, Jonathan zastanawiał się jak bardzo nieroztropna potrafiła być Mari, skoro w obliczu takich niebezpieczeństw okazywała się zbędną brawurę.
Gdy znalazł się na terenie schroniska, deszcz wzmógł się jeszcze bardziej, a wiatr nieprzyjemnie zacinał sprawiając, że praktycznie nic nie było widać. Jona wszedł do niewielkiego budynku, aby spytać o Marysię, a ktoś z obsługi pokierował go w stronę zadaszonych kojców kawałeczek dalej.
- Marianne! - Zawołał, ją gdy wreszcie odnalazł właściwy korytarz. Wszędzie ujadały dziesiątki psów, a nieprzyjemny zapach unosił się w powietrzu potęgując w Jonathanie chęć opuszczenia tego miejsca najszybciej jak to tylko możliwe. - Miałaś na mnie czekać, a nie się włóczyć - warknął niezadowolony, widząc czworonoga kręcącego się obok rudowłosej. - Zostaw go i idziemy - dodał krzywiąc się jeszcze bardziej. - Nie wiem co ty sobie myślałaś przyjeżdżając tutaj. W ogóle jakim cudem udało ci się dostać w to miejsce? Zresztą nie ważne... I tak już sama byś stąd nie wróciła, bo miasto jest totalnie sparaliżowane - westchnął przeczesując przy tym dłonią wilgotne włosy. Zaraz potem zerknął na psa, który zaczął szczekać wesoło podskakując tuż przy nogach Marianne. - Na co czekasz? - Spytał beznamiętnie. - Idziemy - dodał jeszcze ignorując wyrywającego się w jego kierunku Gacusia. Był zły i zmartwiony, a przy tym zdecydowanie poirytowany zachowaniem Marianne, więc nawet nie chciało mu się wchodzić z nią w jakąkolwiek polemikę. Pragnął tylko wrócić do tesli, odpalić silnik i jakimś cudem dowieźć ich bezpiecznie do swojego mieszkania.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- czterdziesta piąta - Faktycznie nie myślała o tym, ile ryzykuje, ale też nie chciała nikogo mieszać w swoje plany, a już na pewno zmuszać Wainwrighta do tego, by po nią przyjeżdżał. Trochę ją to stresowało, ale też, nie ma co ukrywać, tak szybko, jak zajęła się czworonogami, zapomniała o zbliżającym się spotkaniu z Joną. Chciała nieco pomóc, a skoro nie mogła już z nimi spacerować, to pracownicy schroniska poprosili ją o poroznoszenie karmy do części boksów, czym się zajęła, przy okazji bawiąc się ze zwierzątkami. No i właśnie podczas tej zabawy, nie wiadomo skąd, pojawił się Wainwright, niszczyciel dobrej zabawy i pogromca uśmiechów. Aż podskoczyła, gdy usłyszała swoje imię, czując się trochę, jak dzieciak przyłapany na gorącym uczynku. Potem miało wcale nie być lepiej.
- Przecież się nie włóczę, jestem na terenie schroniska, jak chciałeś - przewróciła oczami, bo z jej punktu widzenia, jak najbardziej zastosowała się do jego prośby. Przy okazji skupiała się też na psiaku, który ciągnął ją za nogawkę, więc nie mogła poświęcić Jonie za wiele uwagi. No, a przynajmniej do czasu, aż nie kazał jej zostawić pieska. - Oj tam, na pewno dałabym jakoś radę - podsumowała jego słowa, kręcąc głową do boku. Nic nie mogła poradzić na to, że była optymistką, ani też na to, że rozwaga nie była jej mocną stroną i przegrywała z lekkomyślnością. Zamiast jednak dostosować się do jego słów, złapała za worek z karmą i westchnęła cicho, by w końcu posłać mu dość wymowne spojrzenie. - Ochłoń sobie trochę, bo się zapowietrzysz - rzuciła żartobliwie, jakby życie nie było jej miłe. Nauczyła się już, że straszny Jonathan nie jest aż taki straszny... to znaczy był, a i owszem, ale przecież jej nie zje. Przynajmniej w takim przeświadczeniu sobie póki co żyła.
- Obiecałam, że nakarmię te pieski, nie zostawię tego tak w połowie - wzruszyła ramionami, tłumacząc mu swoje zachowanie. Nie podobało jej się to, jak do tego wszystkiego podchodził Wainwright, ale też wiedziała, że w wielu kwestiach bardzo się od siebie różnią. - No i już się tak nie złość. Następnym razem nic ci nie powiem, jak kosztuje to ciebie tyle nerwów. Przecież nic mi nie jest - podsumowała, posyłając mu jeszcze nieco łobuzerski uśmiech, bardzo nieadekwatny, biorąc pod uwagę z jakimi emocjami Jona na nią spoglądał.
Ostatnio zmieniony 2021-03-24, 23:51 przez Marianne Chambers, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Teren schroniska w przekonaniu Jonathana był krzesełkiem w recepcji, na którym Marianne powinna grzecznie przycupnąć i czekać na jego przyjazd. Był zdenerwowany i sam fakt, że musiał jej szukać już go irytował, ale to był dopiero początek.
- Nie sądzę. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego co dzieje się wokół ciebie? - Spytał retorycznie, bo przecież widział, że Mari najwyraźniej nie miała zielonego pojęcia o alertach pogodowych i innych informacjach napływających do obywateli zewsząd. Był przekonany, że Chambers nie sprawdzała żadnych wiadomości, a powiadomienia ignorowała nie zagłębiając się w treści. - Nie jesteś zabawna - burknął oschle, bo w porównaniu do Mari, on nie bagatelizował tej sytuacji. W sensie chodziło mu głównie o Chambers, bo oczami wyobraźni widział jak samotnie chciałaby wrócić do domu ze schroniska, walcząc z żywiołem. Pewnie nie miałaby najmniejszych szans, aby bez pomocy kogoś z autem wydostać się z miejsca, w którym byli, bo komunikacja miejsca od godziny była kompletnie sparaliżowana. Oczywiście, nie mogła o tym wiedzieć, bo zamiast interesoawać się swoim krytycznym położeniem, bardziej przejęta była bezpańskimi psami. Dlatego Jona wkurzał się jeszcze bardziej, że w momencie, w którym on okazywał jej opiekę i obawę, ona była tym kompletnie niewzruszona. - A i owszem zostawisz! - Warknął sfrustrowany, bo najwidoczniej ona bawiła się świetnie, a co więcej żartowała sobie z jego rozdrażnienia, gdy on odchodził od zmysłów zamartwiając się o jej zdrowie. - Kur... - Prychnął ucinając przekleństwo w połowie, ale w zamian zaciskając nerwowo usta. - Nie rozumiesz, że mogło ci się coś stać, że niepotrzebnie się naraziłaś i... Na litość boską! - Spojrzał na nią wymownie, po czym zabrał ciężki worek, który chciała przenieść. - Miałaś na siebie uważać i się oszczędzać, a nie targać kilogramowe wory i biegać po ulicach z kundlami! - Warknął odstawiając karmę na bok. Postąpił przy tym o kilka kroków, więc psiak kręcący się w pobliżu Mari stracił na pewności siebie i zniknął we własnym kojcu. Nie dość, że Mari ryzykowała uszczerbkiem na zdrowi paradując na zewnątrz podczas takich deszczy, to jeszcze zmuszała swój organizm do wysiłku na jaki nie był przygotowany, a przecież wiedziała, że nadal szukają przyczyny dla której jej serce nie pracuje tak jak powinno.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naprawdę starała się zachować spokój, poza tym osobiście miała naprawdę dobry humor, bo zwierzęta miały na nią kojący wpływ. Tylko, że o Wainwrighcie nie mogła tego powiedzieć. Po pierwsze nie spodobały jej się jego słowa, po drugie straszył swoja postawą podopiecznych schroniska, więc musiała coś z tym zrobić.
- Tak, Jona, nie jestem ślepa, ale nie jestem też dzieckiem, nic złego mi się nie dzieje - póki co stawiała na spokój, na uśmiechy. Przecież widziała, że mężczyzna jest zdenerwowany i nie czuła potrzeby przyczyniać się do tego stanu jeszcze bardziej. Z tego względu udawała, że wszystko je w porządku, wierząc, że i Jonathan ulegnie tej atmosferze. Tylko, że najwyraźniej miała dość szybko przekonać się o tym, jak bardzo się myliła. Kiedy na nią warknął, aż drgnęła i w końcu posłała mu już nie takie wesołe spojrzenie. Potem było tylko gorzej, ale apogeum nastąpiło w momencie, w którym zabrał jej worek z karmą i obraził pieski. Rozumiała, że się o nią martwił, naprawdę to doceniała i wiedziała, że właśnie to mu przyświeca, ale to nie oznaczało, że zamierzała się godzić na takie zachowanie z jego strony. Ktoś musiał dać mu do zrozumienia, że tak się nie robi.
- Ale nic mi się nie stało! Jestem tutaj cała i zdrowa, mam się dobrze i jestem szczęśliwa, to się dla ciebie nie liczy? - warknęła, mierząc się z nim na spojrzenia. - Przepraszam, że się o mnie martwiłeś, nie chciałam tego i rozumiem, że to przez ciebie przemawia, ale - musiała zrobić małą pauzę, w trakcie której spojrzała na kojce, w których kryły się zwierzęta. - Nie okazuj troski o mnie, kosztem innych istot! To co powiedziałeś było podłe - oceniła dość krytycznie, ale naprawdę nie spodobały jej się jego słowa. Dawała mu jednak cały czas do zrozumienia, że rozumie, skąd u niego takie zachowanie. - Jak w ogóle ci nie wstyd nazywać tak te psiaki? - pokręciła głową na boki, bo naprawdę dość mocno nią to wszystko wstrząsnęło. Chwilę jeszcze patrzyła na niego z dezaprobatą, po czym złapała za róg worka, który jej zabrał, ale nie ciągnęła, bo w tym miejscu jedzenie było na wagę złota i nie chciała nic zmarnować. - Oddaj - poprosiła, drugą rękę zaciskając w pięść. - Możesz wracać beze mnie, albo poczekać na mnie w samochodzie, jak tak ci ciężko w tym miejscu, ale moje sumienie nie pozwoliłoby mi zostawić tak tych zwierząt i głęboko wierzę w to, że twoje własne też się odezwie i zrozumiesz, że pewne słowa mogłeś sobie darować - westchnęła, bo naprawdę chciała w to wierzyć. W to, że Jonathan jest czułym mężczyzną, dobrym i pełnym empatii, tylko po prostu życie nieco wypaczyło te cechy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niestety, ale Jonie zachowywanie spokoju szło coraz gorzej, a zmęczenie i stres jakie przynosił z pracy tylko utrudniały mu zapanowanie nad nerwami. Nie oszukujmy się jednak, ani nie szukajmy usprawiedliwienia na pewne zachowania Jonathana. Był on z natury temperamentnym i impulsywnym człowiekiem, który wykonywał niesamowicie ciężką pracę trzymając emocje na wodzy. Jednakże nadchodziły takie momenty jak ten, w których nie potrafił dłużej skrywać się za niestabilną, stoicką fasadą i po prostu pozwalał zdenerwowaniu przejąć kontrolę.
- Teraz ci się nic złego nie dzieje, ale bezpotrzebny ryzykowałaś. Powinnaś siedzieć bezpieczna w domu - burknął, bo w jego opinii wycieczka na drugi koniec miasta, aby pogłaskać pieski była po prostu durnym pomysłem. Jednak, że wycieraczka przed jego mieszkaniem miała więcej empatii niż Jonathan, a co za tym idzie jego przemyślenia były bardzo subiektywne i jednostronne. - Liczy się, ale po co tak ryzykować? - Mruknął nadal sfrustrowany, a przy tym czuł już jak Mari zaczynała brać go pod włos i wcale mu się to nie podobało. Chciał być zdenerwowany, zły, niezadowolony z tego co zrobiła, a z każdym kolejnym słowem jakie wypowiadała przychodziło mu to z coraz większym trudem. Poniosło z tym określeniem, ale powiedzmy, że powiedział je nieświadomie, bo raczej niczym nie zawiniły mu biedne zwierzęta. Tylko w nerwach niekoniecznie potrafił zapanować nad słownictwem, a niekiedy to właśnie siarczyste przekleństwo, albo niewybredny epitet pomagały mu rozładować gniew.
Oczywiście odpowiedzi na pytanie Marianne nie udzielił, bo nawet jeśli trafiła w punkt, Jonathan nie miał zamiaru potulnie chylić czoła i przepraszać. Wystarczy, że wewnętrznie zaczynało mu być głupio, może nawet wstyd, ale urażona duma i nadal żywe emocje nie pozwalały mu na powiedzenie o tym wprost. Nie oddał też worka z karmą, tylko stał patrząc niezadowolonym wzrokiem na Mari i godząc się z tym, że nie opuszczą tego miejsca tak prędko jak zakładał.
- Gdzie mam go zanieść? - Odezwał się posępnie, kompletnie ignorując poprzedni wypowiedzi Marysi. Jego natura nie pozwalała mu odnieść się do poruszanych przez nią kwestii, a poza tym nawet nie potrafił znaleźć na nie odpowiedniej odpowiedzi. - Więc? Który pies jest następny? - Sprecyzował pytanie, bo nie miał zamiaru zostawiać Mari samej z tą pracą, a przecież siłą jej stąd nie wyprowadzi. No i może trafiły do niego jej słowa... Tym bardziej, że Marysia przeprosiła za bycie powodem do obaw, które czuł Jona, a tym samym wytrąciła mu główny argument z rąk. Zaczynał więc coraz mocniej czuć ten wewnętrzny dyskomfort wywołany poczuciem winy - bo nakrzyczał na nią zbyt gwałtownie - i chyba chciał go nieco wybielić swoimi czynami.
W pewnym momencie nawet poklepał po łbie wielkiego wilczura, który czekał grzecznie u jego boku, aż Marianne łopatką nałoży mu do miski porcję jedzenia. Niby dostrzegł jak Marysia na niego zerka, ale zignorował to chwytając zaraz za karmę i przenosząc ją dalej. Sam także zerknął kilka razy na rudowłosą, która wydawała się być niezwykle szczęśliwa mogąc przebywać w tym miejscu i udzielać biednym psiakom pomocy. Może nawet rozczulił go nieco ten widok, ale mimo wszystko jego borsukowata natura nadal dawała o sobie znać ograniczając jego możliwości komunikacyjne do absolutnego, niezbędnego minimum.
- Możemy iść do auta? - Zapytał, gdy nakarmili ostatniego psa, a prawie pusty worek został odłożony przez niego w odpowiednie miejsce.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naprawdę starała się zwracać uwagę na to, jaki był Jonathan, jak się przejmował wieloma sprawami i w jaki sposób to przejawiał. Tylko, że nie było to wcale takim łatwym zadaniem, bo naprawdę niesamowicie różniło ich podejście do różnych kwestii.
- Jona no weź... nie stoczyłam pojedynku z niedźwiedziem, żeby tu się dostać - parsknęła, bo ok, wiedziała, że pogodna jest okropna, ale też nie wydawało jej się, że podczas tego dnia zrobiła cokolwiek, co faktycznie mogłoby zagrozić jej życiu. Nie chciała się tutaj z nim kłócić, jedynie zależało jej na zwierzętach, więc liczyła na to, że Wainwright odda jej ten worek z karmą, ale niestety nie miała racji. W pierwszej chwili już miała coś na niego warknąć, bo sądziła, że nadal obstawia przy swoim, ale jego pytanie mocno zbiło ją z tropu. Dobrze więc, że dodał kolejne, bo naprawdę miała problem ze zrozumieniem jego intencji.
- Ten z tego boksu - wskazała w końcu ręką, jeszcze bacznie mu się przyglądając, może nawet nieco nieufnie, ale kiedy dotarło do niej, że raczej niczego nie knuje, sama sięgnęła po łopatkę i zaczęła napełniać miski podopiecznych schroniska. Całkowicie ulżyło jej dopiero, gdy dostrzegła, jak Jona głaszcze wilczura. Wtedy też uśmiechnęła się pod nosem, ale szybko eskalowało to w większe zadowolenie, bo robiła to co sprawiało jej radość i zdążyła przez to zapomnieć o wybuchu Jonathana. Głaskała każdego mijanego pieska, wiedząc doskonale o tym, jakie te zwierzaki są teraz przerażone i że takie gesty wiele im dadzą. Trochę też bolało ją serce na myśl, że będzie je musiała zostawić, dlatego pytanie Jony mocno nią wstrząsnęło i chyba dopiero po tym zrozumiała, że już skończyła im się karma.
- Chyba... w sensie zaraz - odpowiedziała nieco skołowana, klęcząc przy Gacusiu, który miał już swoje lata i nie miał jednego oczka. Tarmosiła go za uszkiem i coraz gorzej czuła się z myślą, że będzie musiała go zostawić. - Strasznie się do mnie zdążył przywiązać - powiedziała jakoś tak sama z siebie, ale przecież nie mogła z nim tutaj zostać, nawet gdyby chciała. Poza tym... musieli iść odnieść worek i łopatkę, ale Mari co najmniej cztery razy obejrzała się za siebie, patrząc na kojec w którym został Gacuś. Wiadomo, potrzebujących piesków było więcej, ale serce jej się krajało przez małego przedstawiciela rady Corgi. Przez to też, kiedy już znalazł się przy nich pracownik schroniska, zamiast skupić się na rozmowie, myślami nadal wracała do psa.
- Cała przyjemność po mojej stronie, na pewno jeszcze przyjdę odwiedzić Gacusia i inne pieski - mimo wszystko w końcu odezwała się, jak wypadało.
- Naprawdę doceniamy. Szczególnie teraz, bo przez te ulewy trafiło do nas więcej zwierząt i pewnie minie sporo czasu, nim odnajdziemy ich domy - kobieta westchnęła, zabierając od nich rzeczy, a Mari znów zwalczyła w sobie potrzebę wrócenia do klatki z Gacusiem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miał siły przerzucać się z Marianne argumentami. Wiedział swoje. Wzywano mieszkańców do zachowania ostrożności nie bez powodu Rano sytuacja wydawała się być niezgorsza, aby kilka godzin później gwałtowne deszcze i porywiste wiatry znów sparaliżowały pół miasta. I owszem Mari może nie groziło wielkie niebezpieczeństwo, gdy zmierzała do schroniska, ale obecnie nie miała absolutnie żadnej możliwości, aby się z niego wydostać. W każdym razie nie za pomocą komunikacji miejskiej i metra, które zostały wstrzymane. Uznał jednak, że najwidoczniej jego słowa nie mają takiej mocy sprawczej jak przekonanie się na własne oczy o tym, co działo się w Seattle. Wierzył więc, że podczas powrotu do domu Mari zrozumie dlaczego, aż tak nerwowo zareagował. Naprawdę się o nią bał, a przy tym stan jej zdrowia wcale nie był najlepszy, więc tego typu eskapady ściągały na nią podwójne niebezpieczeństwo.
Widział też jak zależy jej na tych psiakach, więc nie mógł na siłę zmuszać Mari do powrotu. Poza tym skruszony krytyką jaką go poczęstowała, spuścił z tonu i zdobył się na resztki empatii. Może i nawet jemu samemu zrobiło się lepiej po tym, jak mógł pomóc mieszkańcom schroniska, ale nie miał zamiaru dzielić się tą informacją z nikim. Nawet przed samym sobą nie potrafił przyznawać się do tego typu emocji, wolał więc skoncentrować się na mieszaninie wstydu, gniewu i zniecierpliwienia, które nadal odczuwał.
- Za długo z nim przebywałaś - osądził beznamiętnie. Nie było to przejawem jakiejkolwiek niechęci względem Marianne, a zwykłym stwierdzeniem typowym dla Jonathana. Wysnuł wnioski i się nimi podzielił, oczywiście nie bacząc na to, że może zostać źle odebranym. - Chodź już, Marysiu - ponaglił ją, ale nie powtórzył tych słów po raz kolejny, widząc jak wielką radość sprawiało jej obcowanie z bezpańskim corgim. Pomyślał też, że prawdopodobnie Mari zabrałaby psa ze sobą, gdyby tylko obecnie nie mieszkała na kanapie swojej kuzynki.
W końcu znaleźli się w recepcji. Czekała ich jeszcze krótka rozmowa z pracownicą schroniska, która była niezwykle wdzięczna za pomoc jaką uzyskała, ale Mari nieopatrznie wspomniała o ponownych odwiedzinach, przez co Jona spiął się delikatnie. Nie wtrącił się jednak, póki stała przy nich obca kobieta. Swoją drogą wspomniała o datkach na pieski, więc nim wyszli z budynku, Wainwright włożył kilka banknotów do stojącej przy ladzie puszki.
- Mam nadzieję, że kolejne odwiedziny zaplanujesz w nieco lepszym terminie - burknął wciskając klamkę, przy czarnej tesli. - Rozumiem co tobą kieruje, ale proszę cię, abyś uważała na siebie - dodał, spoglądając na rudowłosą nad dachem samochodu i dopiero po chwili dcyzując się wejść do środka. Zdążył zaznajomić się z dobrym i miłosiernym sercem Chambers, ale niestety było ono także bardzo słabe. I skoro Marysia nie miała zamiaru przejmować się jego dobrem, poświęcając się dla innych - przynajmniej Jona będzie o nie, nie tylko zabiegał, ale także i dbał.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W takich chwilach różnica ich charakteru była nawet bardziej widoczna, niż zwykle. Prawdę mówiąc Marianne nie rozumiała, jak Jonathan mógł do tego wszystkiego podchodzić w tak chłodny i analityczny sposób, kiedy ona naprawdę przeżywała rozstanie z Gacusiem i czuła, jak serce jej pęka na kawałki, bo nie miała warunków, aby go przygarnąć, a na pewno by to zrobiła w innych okolicznościach. Teraz nie mogła zrobić nic, poza posłuchaniem Jony i ruszeniem z miejsca. Nadal jednak myślała o psiaku, więc rozmowa z pracownikiem schroniska nie była zbyt owocna, nie mniej jednak nie umknęło jej, ile pieniędzy Jonathan wrzucił do puszki. Trochę ją to zaskoczyło, oczywiście bardzo pozytywnie, bo ona sama nie mogła sobie pozwolić na takie darowizny.
- Będziesz tak teraz na mnie długo burczał? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, wsiadając do jego samochodu. - Nie planuję przyjeżdżać jutro, jeśli o to pytasz - dodała po chwili, zapinając sobie pas w samochodzie. W zasadzie to chciałaby przyjeżdżać tutaj częściej, do Gacusia i innych podopiecznych, ale czuła teraz, ile ją to wszystko kosztowało stresu. - Uważam na siebie, jestem w jednym kawałku - przypomniała, spoglądając jeszcze przez szybę na schronisko i bawiąc się przy tym nerwowo palcami dłoni. Naprawdę nie czuła się najlepiej, opuszczając teraz to miejsce. Musiała skupić się na jakiś pozytywnych myślach, ale nie było to wcale takie łatwe. Mimo wszystko nie chciała pokazywać, jak bardzo było jej ciężko, żeby Jonathan nie gadał.
- Dałeś na schronisko dużo pieniędzy - zagadnęła, kiedy już wystartował samochód. Nie wiedziała, czy nadal jest na nią zły, czy nie, ale nie na tym chciała się skupiać, nawet jeśli jej samej jego zachowanie nie przypadło do gustu. - Czemu po prostu nie powiedziałeś, że chcesz złożyć darowiznę, tylko upychałeś do tej puszki? - zapytała, całkiem ciekawa, dlaczego postąpił w taki sposób. Nie mniej jednak uśmiechnęła się pod nosem. - To akurat było miłe, pewnie kupią więcej kocy, może jakoś ocieplą boksy, przynajmniej część - myślała trochę na głos, bo naprawdę było jej przykro i próbowała to ukrywać, poświęcając się jakiejś rozmowie skupionej na pozytywach.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Interbay”