WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.letsintern.com/blog/wp-cont ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy.
Ta ludowa mądrość kryła w sobie wiele prawdy. Ian został przetrzymany dłużej w pracy, przez co rozpadł mu się dalszy harmonogram dnia. Z niczym nie mógł się wyrobić. W ostatniej chwili podjechał pod swój blok, żeby odebrać paczkę od kuriera. Ledwie ją wrzucił na korytarz (oby nie było w niej nic kruchego) i już pędził do miejscowej przychodni po receptę. Co i rusz zerkał na zegarek, próbując sobie przypomnieć, co jeszcze miał załatwić. A ta wizyta u dentysty, czy przypadkiem nie miał jej mieć dzisiaj? Raz, dwa, trzy, cztery, pięć wymusił na sobie chwilę spokoju, żeby zebrać rozbiegane myśli i ułożyć sobie dalszy plan działania. Musiał tylko zajechać do hurtowni po nowe tonery do biura i, wisienka na torcie o smaku dzisiejszego dnia, pojechać na spotkanie z Dearisee. Przez chwilę wszystko szło po jego myśli, ale przed hurtownią zbyt agresywnie wjechał na krawężnik i oberwał tłumik. Przeklął soczyście pod nosem, próbując zauważyć jak duże szkody sobie poczynił - tłumik wisiał na słowo honoru, ale wisiał, i musiał tak powisieć jeszcze przez parę godzin. Wsiadł do samochodu, zamykając drzwi z głośnym trzaskiem, po czym ruszył w stronę Phinney Ridge. Jechał przez miasto z warkotem nie mniejszym niż podczas koncertów muzyki metalowej - piesi co i rusz odwracali głowę w jego stronę, a on tylko prosił któregoś z wielu bogów, żeby nie natknąć się na policję. Po kilkunastu minutach jazdy w ogłuszającym hałasie, wreszcie podjechał pod budynek fundacji. Odetchnął z ulgą, kiedy wyłączy silnik, a wokół niego zapanowała cisza.
Postanowił jeszcze przez chwilę się nią nacieszyć, bo dobrze wiedział, że po przekroczeniu progu fundacji mogło się zdarzyć wszystko. Nie potrafił zliczyć ile rzeczy już zdążył tam potłuc, kiedy Dear wyprowadziła go z równowagi, a wyprowadzała go mniej więcej przy każdym spotkaniu. Przymknął na moment oczy, próbując przywdziać w ten sposób swoją wyimaginowaną zbroję cierpliwości. Zen.
W końcu wysiadł z pojazdu, podciągnął ciemne jeansowe spodnie, i ruszył do jaskini lwa. Przywitał się z pracownikami niemrawym uśmiechem, od razu kierując swoje kroki do gabinetu. A tam stała ona, kiedyś miłość jego życia, dzisiaj jego największa mącicielka. To niesamowite, że można w tak krótkim czasie tak drastycznie zmienić swoje podejście do drugiego człowieka. Kolejny raz go to uderzyło, dlatego milczał przez krótką chwilę, dla postronnej osoby być może niezauważalną, ale Dear mogła się zorientować, że właśnie nad czymś intensywnie myślał.
- O co chodzi? - Od razu do sedna sprawy. - Jeżeli znowu chodzi o to samo, to niepotrzebnie się ze mną umówiłaś - odparł, rozpinając swoją zimową kurtkę. Na wszelki wypadek jej nie zdejmował, gdyby okazało się, że jednak za chwilę będzie stąd wychodzić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 3.
Czas ruszyć na przód. Weź się w garść. Musisz być silna, dla niej. Nie możesz stać w miejscu. Walcz. Idź do psychologa. Poznaj kogoś. Przestań wszystkich od siebie odpychać. Chcemy Ci pomóc. Masz mnie, nas - zawsze. Przecież Cię kochamy. Wróć do nas. Bądź osobą, przed tym wszystkim. Masz całe życie przed sobą. Nie możesz się poddać. Nie tak Cię wychowałam.
Podobne wyrażenie, słowa - zdania, rozkazy usłyszała Dearisee McPherson ryzykując i odbierając telefon (po ponad trzech miesiącach bezczelnego odrzucania połączeń) od własnej, despotycznej matki Clary McPherson - kobiety zwanej między innymi „od zadań specjalnych.” Urodziła dwie, zdrowe córki - a w trakcie wychowywania ich udało się jej założyć mały butik na obrzeżach Seattle, który aktualnie przeistoczył się w niesamowicie perforującą firmę z markowymi ubraniami - porozrzucanymi po całych Stanach Zjednoczonych. Pięć lat temu pochowała swojego męża; ojca Dear oraz Nancy - młodszej McPherson - „idealnej córeczki” zamieszkującej teraz w Wielkim Jabłku i zasiadającej w radzie korporacji założonej przez rodzicielkę. Matka trójki synów, Jasper - Hank, oraz dwumiesięczny Nicolas - perfekcyjna żona nazywana przez Clarę „kobieta sukcesu”. W momencie porwania Emmy znajdowała się na wyspach Karaibskich, sącząc arcydrogie drinki - w towarzystwie o połowę (a czasem i więcej!) młodszych od siebie adoratorów. A teraz miała czelność nauczać swoją starszą córką, jak ta powinna żyć. Kpina. Tragedia. Wręcz tragizm sytuacji - gdyby tylko Dearisee zważała na jej słowa, gdyby była słabsza, zapewne zaszyłaby się w swojej dziurze (zwanej domem w Phinney Ridge) - i „tańczyła tak jak jej zagra.” Lecz blondynka nadzwyczajnie w świecie bagatelizowała - rozpęd słowny matki - większość wyrzuconych przez nią zdań, albo ignorowała albo podobnie jak seniorka odpowiadała atakiem. Clara McPheron nie posiadała nawet najmniejszego, minimalnego, choćby tyci-tyci wpływu na własną latorośl. Jasnowłosa współgrała ze swoją rzeczywistością - robiła to co chciała, na co tylko miała ochotę i choć nie zawsze (a przeważnie nigdy) otaczających ją ludzi to nie odpowiadało - wtedy zwyczajnie kończyła ową znajomość. Przykłady? Wcale ich nie trzeba - wystarczy tylko spojrzeć na dzisiejszą scenerię - siedziała w wielkim, skórzanym fotelu - oczekując na przybycie byłego męża, tylko po to aby „wbić mu kolejną szpilę.” Dziwiło ją, że od ponad półtora roku potrafił jeszcze tyle znieść, a na dodatek z nią pracować. I to był główny powód spotkania - kolejna propozycja odkupienia przez Dear udziałów Ian'a - i prawdopodobnie kolejna odmowa; niczym jak zabawa „w kotka i myszkę” - co jak widać nadal im się nie znudziło.
Słyszała jak wchodził do fundacji, ten jego pieprzony, radosny głosik - gdy witał się ze wszystkimi współpracownikami. Podniosła się z miejsca, obeszła biurko - opadając tyłkiem na jego blat, a na jej bladej, nawet jeśli perfekcyjnie umalowanej, to nadal wycieńczonej twarzy pojawił się satysfakcjach uśmiech. Wciąż był na każde jej skinienie i choćby zapierał się z całych sił, że jest zupełnie inaczej - to wiedziała, że wystarczy jeden telefon - a przebiegłby maraton, by się z nią spotkać. A może sobie wmawiała? Że mimo wszystko, całego bólu - rozgoryczenia, straty - rozczarowań; mógłby... chociaż odrobinkę jeszcze ją kochać? Dostrzegając jak wchodzi automatycznie skrzyżowała ramiona na piersiach, unosząc wymownie prawą brew wyżej. - Czyli ustalamy, że potrafisz ze mnie czytać jak z kartki? - prychnęła kpiącą, jasnymi tęczówkami mierząc sylwetkę Crawford'a. - Nie bądź śmieszny, odnoszę wrażenie, że z każdym wypowiedzianym słowem w moim kierunku pogrążasz się jeszcze bardziej. - uniosła się do pozycji stojącej, a w stronę mężczyzny wyciągnęła dłoń, w której znajdowała się biała koperta. - A gdzie „dzień dobry kochanie, wyglądasz dzisiaj olśniewająco?” Od razu musisz być taki agresywny? Wiesz, że lubię ten ton, ale czasem przydałby się chociaż jeden, malutki komplement, tak na rozruszania życia małżeńskiego. „W zdrowiu i chorobie,” pamiętasz? - na buzi blondynki rozkwitł pogardliwy uśmieszek. - Najpierw zajrzyj, dopiero później fikaj. Zaczynasz być przewidywalny. Będę w swoim gabinecie. - po wzruszeniu ramionami powolnym, lecz niezwykle dostojnym krokiem skierowała się w stronę wyjścia.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Phinney Ridge”