imie i nazwisko
maggie hartwood (palmer)
pseudonim
maggie
data i miejsce urodzenia
14.02.1989, londyn
dzielnica mieszkalna
ballard
stan cywilny
mężatka
orientacja
hetero
zajęcie
moje obrazy i ja obrastamy w kurz
miejsce pracy
seattle aniques market
wyznanie
dawno przestała w cokolwiek wierzyć
jestem
przyjezdny
w Seattle od:
niemalże zawsze
Cała płonęła. Nie było to ani przyzwoite, ani właściwe. Każdy koniuszek jej palców, włosów, a nawet nosa, pulsował niewidzialną czerwienią, kiedy znalazła się pod ostrzałem jego uważnego spojrzenia. Gdyby była kimś innym, nie Maggie Palmer, może by się zarumieniła. Przeprosiłaby grzecznie i udała na stronę, gdzie jej ciało zdołałoby odtajać. Ale nikt inny nie zawładnął jej ciałem nawet na sekundę, kiedy w paryskiej galerii, wpatrywała się w najpiękniejszy obraz ze wszystkich (nawet włączywszy w to jej własny), udając ignorantkę. Z uwagą godną studentki pierwszego roku nauk ścisłych, słuchała jego niskiego głosu, równocześnie rozszczepiając się na atomy. <br>
Potem dała zaprosić się na kawę. A może sama go zaprosiła? Nie pamiętała. Pod fasadą chłodnego, nieprzeniknionego wyrazu twarzy, ukryła się iście lepka od cukrowego napoju ekscytacja, która rosła w miarę każdego kolejnego słowa, które padało z wąsko wykrojonych ust. Wolała mocną, czarną, ale nie miało to żadnego znaczenia, kiedy kierowali się w stronę Sekwany z butelką czerwonego wina. <br>
Nawet fakt, że tak podstępnie go oszukała (słowem nie zająknąwszy się, że jej praca wisiała tuż obok tej jego), nie przekreślił zawiśnięcia w przestrzeni krótkiej obietnicy. Wkrótce się zobaczymy.
Dwadzieścia dwie godziny później Margaret bardzo pragnęła przemyśleć na nowo definicję słowa "wkrótce".
Wszystko co francuskie zdawało się być sztuką. Począwszy od obfitych w cukier śniadań w niewielkich kawiarenkach, a skończywszy na mrukliwych sąsiadach, którzy jeśli już w ogóle zechcieli rozmawiać, to tylko i wyłącznie w ich ojczystym języku. Kalecząc francuskie dziedzictwo, Amerykanka o brytyjskim akcencie, była ostatnią osoba, której pragnęli się zwierzać, a nawet naprawiać cieknący kran. Dlatego niejednokrotnie zalała sąsiada z dołu, a żaden niewinny uśmiech (nawet ten wodzący na pokuszenie) nie był w stanie naprawić tak pokaleczonego serca, jak to posiadające sufit upstrzony imponującym grzybem. <br>
Z nim było inaczej. Zupełnie tak, jakby dwie, tkwiące w wiecznej tułaczce po świecie części, zdołały się odnaleźć. Mogli mówić za dużo, za głośno i godzinami. Kłócąc się o nieznaczące detale, lawirując w gonitwie myśli, zdradzając sobie wszystko i zupełnie nic. Umieli też milczeć, a w tym milczeniu odnajdywać wszystko to co nie zostało wypowiedziane słowami. Każde pociągnięcie pędzlem na płótnie, napędzało to drugie, w nieustannej gonitwie o osiągnięcie perfekcji.
Ale ideały szybko nudziły Maggie. Jej obrazy były odbiciem gąszczu myśli, pełne celowych wad, absurdów, abstrakcji i oderwane od rzeczywistości. Czasem na wskroś podobne do tej, obok której zawisły tamtego pamiętnego wieczoru w galerii, a innym razem zupełnie jakby nie było dla nich miejsca na tym świecie. Dlatego tylko tak niedoskonały i pełen skaz, a równocześnie na wskroś idealny, jej własny, ale nie na własność, Odyseusz, potrafił tak szybko zagarnąć jej serce. Powtarzała to sobie, gdy uzbrojona w dwie, duże walizki, czekała na samolot do Seattle.
A potem zaczęła się spalać. Szybko, nierównomiernie, ulegać destrukcji.
Codziennie zmieniała trasę, idąc po bułki do pobliskiej piekarni. Cierpiała na fatalny lęk przed rutyną. A więc przejście tych dwóch przecznic, musiało być poprzedzone zwiedzeniem gąszcza sąsiednich alejek. Sąsiedzi mawiali, ze to dlatego zaczęli się kłócić, bo wychodziła na tak długo. Bo była jakaś taka niezrównoważona. Lubili szeptać za ich plecami, tak samo jak robili to z podziwem goście tutejszych galerii. Zbywała to wzruszeniem ramion, krótkim gestem, którym odgarniała włosy do tyłu, a gdy miała lepszy humor (to zdarzało się nader często), posyłała niewinny uśmiech, marszcząc przy tym nosek.
Jedna noc, potrafiła raz na zawsze usunąć rutynę z piedestału zmartwień. Dwa samochody jadące w przeciwne strony i cztery byty, z czego jeden obrócił się w nicość. Nie było dane państwu Hartwood nacieszyć się dwuletnim życiem, które stworzyli. Przepadło w sidłach zblokowanych pasów, na dnie Lake Union, smętnie przepływającym pod mostem Aurory, którego barierki nie były tak wytrzymałe jak obiecywali to konstruktorzy.
Tu spoczywa Oliver, ukochany syn. Jedno za długie spojrzenie na zimną płytę nagrobną, spopieliło jej duszę. Tym razem nie rozpadła się na atomy, a miała wrażenie, że uszła z niej na zawsze.
Człowiek zawsze powinien zwracać uwagę na to, jaki jest w stosunkudo swoich najbliższych. Śmierć ukochanej osoby pobudza sumienie do robienia rachunku i jeżeli wypadnie on niekorzystnie, ogarniają nas dotkliwie dręczące wyrzuty. A żaden wyrzut nie jest tak gorzki, jak ten, który przychodzi za późno. Jak na ironię jej ukochana książka, wypowiadając te słowa w jej stronę, zamknęła się na zawsze, pozostawiając pustkę w oczach, wertujących wściekle kolejne stronice.
Żal. Zawładnął jej ciałem, kiedy doszukiwała się winnego. W kierowcy tamtego samochodu, aż wreszcie gdy to nie wystarczyło to we własnym mężu, grzebiąc pogrzebaczem ostatnie iskry ich wspólnej drogi. Rozpacz. Zamknęła głęboko na dnie szafy zestaw pędzli i farb. Wściekłość. Potrzaskała sztalugę na znacznie mniej kawałków niż potłukło się jej życie. Stagnacja. Wreszcie musiała nadejść kiedy zawisła w niebycie, walcząc o rozwód. Bo nie mogła już patrzeć w jego oczy, uginając się pod ciężarem ich spojrzenia. Tego wspaniałego spojrzenia, które magnetyczną siła przywiodło ją do niego lata temu.
W zgliszczach płomień podtrzymuje jedynie nienawiść.
- Gdy jeszcze głową nie sięgała ponad stół, rozpoczęła swoją karierę malarską, pierwsze kroki stawiając na ścianach w rodzinnym domu, a następnie zbierając cęgi za kolejne posunięcia, tym razem na domach sąsiadów.
- W temacie studiów była nad wyraz pewna. Na każde pytanie odpowiadała tak samo. Wyjedzie do Europy i będzie studiować malarstwo. W ten sposób zwiedziwszy pokaźną część ów kontynentu, trafiła do Paryża, w którym choć ozięble przyjęta, zapragnęła zostać na zawsze. A wyszło jak wyszło.
- Kawę pija w zatrważających ilościach. Przeważnie mocną i czarną, bez odrobiny cukru, choć i te fikuśne zdarza jej się od święta zamawiać.
- Kucharką jest przeciętną. Specjalizuje się w daniach z makaronu, a przypalenie wody w garnku mogłoby być jej super umiejętnością.
- Od czasu wypadku, panicznie bała się wsiąść do samochodu, najczęsciej za środek lokomocji wybierając rower, bądź komunikację publiczną. Powoli przezwycięża ten lęk, choć zdarzają jej się epizody nagłego paraliżu.
- Cierpi również na bezsenność, a gdy ta nie chce ustąpić, czytanie książek nie pomaga, sięga po pędzel, z którym niedawno się pogodziła.
- Wyrzuty sumienia zabijają ją powoli od środka, stąd też odmawia sobie wykonywania najświętszej przyjemności w swoim życiu, czyli malowania i bywania na wystawach w postaci performera. Zamiast tego usiadła za biurkiem w antykwariacie, czekając aż i na niej osiądzie kurz.
- Wbrew ponurej przeszłości, to dziewczę skrywające ogromny potencjał do rozsiewania wokół siebie pozytywnej aury. Gdybyśmy mogli cofnąć czas o kilka lat, ktoś nawet mógłby rzec, że rzadko się smuci, a z jej twarzy nie znika nigdy uśmiech.