WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

NIby pieniądze to nie wszystko, ale jednak wiele ułatwają w życiu i tego się trzymała Ripley. NIe, nie była łasa na pieniądze, ale też przyzwyczaiła się do pewnego komfortu i gdyby jej to zabrać to długo musiałaby się przestawiąc.
-Można na to spojrzeć w ten sposób - przyznała. Jednak miała męża i dzielenie czegokolwiek z tym człowiekiem było... dziwne. Może dlatego, że to był dziwny układ do kórego po czasie po prostu przywykła, a każde z nich robiło co chciało tak naprawdę. Nawet nie potrafiła powiedzieć czy spędzili wspólnie jakieś dłuższe wakacje gdzieś w ciepłych krajach.
Gest był całkowicie spontaniczny, a samej Durant widocznie brakowało przez ostatnie kilka dni towarzystwa. Tak, zwalmy to na to właśnie.
Ripley kompletnie nie wiedziała jak to wszyetko wygląda tak naprawdę. Była zaledwie na jednym wyścigu, więc była po prostu ciekawa. Zresztą sama jej towarzyszka była naprawdę interesującą jednostką wartą poznania. A Ripley Durant bardzo rzadko chciała poznawać jakieś nowe osoby by wpuszczać je odrobinę do swojego świata.
Pięć wyścigów. Nie miała pojęcia czy to dużo czy też nie, ale Trinity widocznie była dobra w tym co robiła i za to ją Durant podziwiała. -Dlaczego miałoby przeszkadzać? - spojrzała na swoją towarzyszkę unosząc brew. -Niektórzy ludzie nie mają kartoteki i są czyści niczym łza w świetle prawa, a jednak na za swoimi uszami mają zdecydowanie więcej - wzruszyła ostatecznie ramionami. Trinity była na tyle ciekawą jednostką, że Ripley patrzyła ponad to tak naprawdę. -Zdecydowanie muszę się wybrać na jakieś kolejne wyścigi by zobaczyć Cię w akcji - uśmiechnęła się lekko. Mówiła serio. Będzie musiała poprzestawiać kilka spotkań, ale z chęcią się ponownie wybierze na taką imprezę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ripley mogła poczuła, jak Tri przyciągnęła ją nieco mocniej do siebie. Prychnęła uroczo i zaśmiała się. Dziwna kombinacja, ale ewidentnie było widać, że nie należy do ludzi, którzy strasznie poważnie podchodzą do życia.

- Cieszę się, że tak myślisz. Obawiałam się innej odpowiedzi, wtedy wiesz, musiałabym zadzwonić do kawiarni, odwołać znajomego po godzinach. - spojrzała jej w oczy rozbawiona. Ale zaciekawiła ją także jej druga część wypowiedzi.

- Naprawdę? Myślałam, że jeden raz ci wystarczy. Kochana jesteś. - położyła dłoń na piersi, aby pokazać, iż ją to ujęło - Może chciałabyś się przejechać ze mną? Będzie fajnie! - rzuciła podekscytowana.

Rip już niejednokrotnie mogła zauważyć, że panna Jones to typ człowieka z którym ciężko się nudzić. Była pełna energii i zadowolona z życia, nawet ciężko było stwierdzić, czy kiedykolwiek bywa smutna lub poważna. Pewnie tak, ale chyba nie w towarzystwie.

Kilkadziesiąt metrów dalej obie mogły zauważyć niewielką kawiarnię, Ampersand Cafe, w której wciąż paliło się światło. Już nawet z tej odległości, obie mogły poczuć woń świeżo palonej kawy, chociaż nie było widać tam wielkiego ruchu.
<a href="https://motohigh.pl/wp-content/uploads/ ... ">Samochód codzienny Trinity - Aston Martin DBS SuperLeggera</a>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Towarzystwo Trinity było niczym powiew świeżego powietrza dla wiecznie sztywnej i poważnej Ripley. Może właśnie to był główny powód dla którego z chęcią przystała na propozycję spaceru oraz kawy. Już pomijamy fakty, że częściej się Durant uśmiechała w towarzystwie Tri, chociaż nie znały się tak jakoś strasznie długo. Powiedzmy sobie szczerze przy niej po prostu nie dało się nie uśmiechać. Była kulą pozytywnej energii, która oddziaływała na Rip bardzo pozytywnie.
-No widzisz teraz spokojnie możemy kontynuować spacer by za chwilę delektować się kawą - stwierdziła i skupiła się przez moment na drodze by nie wpadły przypadkiem na jakiś słup. Jeszcze przy takim wypadku spaliłaby się pewno ze wstydu.
-O nie, nie, nie. Życie mi jeszcze miłe, dziękuję - co innego oglądać takie cuda w bezpiecznej odległości, a co innego gdy się siedzi obok na miejscu pasażera. Jasne szybkie auta były fajne i ten zastrzyk adrenaliny był miły gdy dociskało się gaz, ale jednak chyba bezpieczniej dla niej będzie jeśli będzie obserwować wszystko z daleka. Może kiedyś Tri się uda namówić sztywną Durant na coś takiego. Chwilowo to jednak dla niej samej było za wiele.
Trinity była kompletnym przeciwieństwem wiecznie oschłej i sztywnej Ripley. Aż dziw bierze, że kobieta jednak chciała się z panią dyrektor widzieć kolejny raz!
-Kawa to był idealny pomysł. Po takim dniu jaki miałam z chęcią wypiję ciepły kubek czarnego napoju. Przynajmniej jak wrócę do domu to nie padnę momentalnie spać - uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem. Durant mogła wypić kawę o północy i nadal pół godziny później mogła iść spać. Kofeina już nie działała na nią tak jak kiedyś. -Więc co Cię podkusiło by mnie na kawę zabrać co?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaśmiała się krótko, słysząc odmowę wspólnej przejażdżki. W sumie nie dziwiła się temu, Rip nie wyglądała na osobę, której w życiu potrzeba tego typu adrenaliny. Nie było jej w żaden sposób przykro z tego powodu, ale kto wie, może kiedyś jednak się skusi. Mawiają, że przeciwieństwa się przyciągają.

- Ale jakby co, to zawsze mam drugi fotel w samochodzie. - puściła oczko do niej z uśmiechem.

- Nie pamiętam kiedy ostatni raz kawa mnie pobudziła. Nocne życie ma swoją cenę. - zaśmiała się, kiedy właśnie zbliżali się do kawiarni na plaży.

[Zmiana tematu]

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiosna uparcie nie przychodziła, niosąc za sobą żniwa choróbstw i niskiego samopoczucia. Sezon koncertowy jeszcze nie rozpoczął się, więc pozostawało więcej czasu na przemyślenia. Jeszcze nigdy nie czuła się tak fatalnie, przez co nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Cóż z tego, że wiał przeszywający do szpiku kości wiatr? Sądziła, że da radę; że rower nocą znów będzie dla niej przyjemnością, lecz nic z tego. Wściekła, że wybrała się na przejażdżkę, gnała przed siebie. A zła była jeszcze bardziej, gdy nogi niosły ją w stronę wody. Nie, nie płakała. No dobrze, starała się nie płakać. Emocjonalność nigdy nie leżała w jej naturze, lecz uległa przemianie w ostatnim półroczu. Nie panowała już nad łzami, ani nad złością. Coraz częściej stawiała na swoim, ale również ulegała ciszy i wolała przemilczeć pewne kwestie. Zmęczona była już wewnętrzną walką, jak i wojowaniem z rodzicami. Zawiedziona była, że jej związek przechodził słabszy okres, ale kto by pomyślał, że stoi za tym jakiś tam Dweller? Irytowała się szybko, gdy nuty nie wchodziły na struny; jej palce zaś zdarte były do krwi od namiętnych prób, a kark bolał jak nigdy.

Teresa Goldie Kingsley była w r o z s y p c e.
I potrzebowała pomocy, pilnie.

Dlatego zaczęła sięgać po naturalne leki; zamiast brać wciąż coś na uspokojenie w postaci tabletek, odnalazła przyjemność w skrętach. Bawiła się świetnie, zapominała o bożym świecie i zmartwieniach. Tej nocy jednak wolała być całkowicie trzeźwa. Mogła przeważyć na jej decyzję o dalszej karierze. Chciała ją przerwać, póki jeszcze była wystarczająco silna i zdeterminowana. Z drugiej strony – nie miała nic innego. Przeklęte Seattle słuchało Teresy chociaż trochę i miała swój wymarzony deszcz jako hołd dla jej suchych łez. Oddychała wilgotnym powietrzem, otulając się mocniej kurtką, a czapkę nasuwając bardziej na czoło. Uwielbiała, gdy padało. Czuła się wtedy jak ryba w wodzie, nawet jeśli często dopadały ją bóle głowy przy takim niżu. Patrzyła jak zahipnotyzowana w ciężkie krople deszczu uderzające o srebrzystą taflę nad zatoką. Piasek na plaży przyjmował niewielkie kratery, a jej własna skóra miała naturalny masaż. Wspaniale było znów poczuć orzeźwiające powietrze, nawet jeśli wciąż przeraźliwie zimne.
Dostała już nauczkę, że nie powinno się wyganiać ludzi ze swojego miejsca. Dziś prawdopodobnie los chciał jej o tym przypomnieć, gdy tylnia opona jej roweru nagle strzeliła po najechaniu na ostry kamień, a Teresa straciła panowanie nad kierownicą. Widząc innego rowerzystę, spanikowała. Zeskoczyła z roweru w ostatniej chwili, gdy ten roztrzaskał się na najbliższym hydrancie. Oczywiście, nie uległ zniszczeniu, porysował się tylko dość brzydko. Kingsley odetchnęła ciężko, siadając po turecku na środku ulicy i spuściła głowę, by zebrać myśli. Była daleko od domu. Powrót zajmie wieki. W końcu zerknęła w stronę rowerzysty, z którym o mały włos nie zderzyła się.
- Przepraszam! Przebiłam oponę, chyba – mruknęła, tłumacząc się przy tym marnie i rozejrzała wokół w poszukiwaniu swojego telefonu i kluczy do domu, które miała w kieszeni kurtki.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

#1
outfit

To z pewnością nie było Utah.
Oczywista oczywistość, a jednak Emersonowi wydawało się, że jeszcze nigdy nie odczuwał tej różnicy równie mocno jak teraz, pedałując wilgotną szosą pod wicher, niosący z sobą także waszyngtoński deszcz i chłód. Wcale nie pomagał nawet fakt, że przed wyjściem z domu dał się namówić ojcu na założenie kurtki, choć na początku upierał się, że na wieczorną przejażdżkę wybierze się w samej koszuli. Zimne, ciężkie krople i tak skutecznie znajdowały drogę za kołnierz i dalej, wzbudzającymi dreszcz strumykami spływając pod jego ubraniem między łopatki, i wzdłuż rzeźby mięśni na ramionach. Nie dygotał, jeszcze, ale był coraz bliższy wyrzucenia z siebie cichej wiązanki przekleństw skierowanych przeciwko chmurnemu niebu rozciągającemu się nad Seattle, konieczności przeprowadzki w rodzinne strony i, w pierwszej kolejności, własnym pomysłom.
Ta sama pora roku w Salt Lake City, mieście, które przez ostatnie cztery lata służyło mu za dom przez jakieś trzysta dwadzieścia, ze wszystkich trzystu sześćdziesięciu pięciu dni wypisanych w kalendarzu, wyglądała zupełnie inaczej. Dni wydawały się jaśniejsze i dłuższe, drzewa kwitły jakby bardziej śmiało - już w pierwszych dniach kwietnia obsypując się zielonymi listkami i pastelowymi kolorami drobnych kwiatków, powietrze było cieplejsze i świeższe, bez tej wszechobecnej, zatęchłej wilgoci… A przede wszystkim było sucho. O wiele, o wiele bardziej.
Tutaj zaś - w sercu stanu Waszyngton - padało, wydawać by się mogło, po prostu cały czas. I choć Mercy wiedział, że to nieprawda - bo nawet aplikacja w jego telefonie wyjaśniała rzetelnie, że w marcu “tylko” dwadzieścia trzy dni z trzydziestu jeden dni przyniosły mieszkańcom okolicy opady, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jeszcze trochę, i będzie musiał sobie wyhodować łuski, skrzela i płetwy, i porzucić rower na rzecz poruszania się po sąsiedztwie wpław.

Nic jednak nie mogło go powstrzymać przed wieczornym rytuałem powłóczenia się po wyludnionych ulicach i deptakach. Tak w Utah, jak i tutaj, wieczorne spacery i, jeszcze chętniej, czasem nawet kilkugodzinne eskapady odbywane z użyciem roweru, były jego ulubioną formą ucieczki. Na godzinę czy dwie mógł dzięki nim odizolować się od mniejszych i większych trosk codzienności. Znaleźć odrobinę wytchnienia - bez natłoku obowiązków i poczucia odpowiedzialności, które ciążyło mu na plecach niczym wyładowany po brzegi tobołek. Uwielbiał te małe momenty samotności, które spędzał tylko z muzyką w uszach - pulsującą z wciśniętych w nie bezprzewodowych słuchawek - i głową w chmurach, nawet, jeśli te były akurat szare, i groziły gradem i błyskawicami.
Dzisiejszego wieczora nie było inaczej. Zdążył zjeść kolację - ojcowski popis w postaci trochę zbyt słonej i nieco za tłustej, lecz wciąż zjadliwej zapiekanki z makaronu, i pomóc Delilah skończyć wypracowanie o tym, jak w każdej życiowej trudności można znaleźć pozytywne aspekty (czy się z tym sam zgadzał to już inna kwestia, ale wiedział, że nie było jego rolą kłócić się z tą tezą, a po prostu wypełnić wymagania zgodnie ze szkolnym kluczem). Potem wyprowadził Pride - nie dalej, niż po prostu do ogrodu, powiedział tacie, że nie wie kiedy wróci, ale nie za późno, i już go nie było. A teraz pędził przed siebie w półcieniu latarni deptaka - nie wiedząc jeszcze, że gna tym samym na spotkanie z pewną rowerzystką.
W chwili, w której wyjechał zza zakrętu - a przy tym na niemal nieuchronne czołowe z Teresą - nie udało mu się powstrzymać krótkiego, i ostrego przekleństwa. W ostatniej sekundzie skręcił kierownicę, i tylko jakimś cudem uchronił się od bolesnego zderzenia z mokrym chodnikiem. Potem pozostało mu tylko obserwować, z sercem napędzanym adrenaliną i niezrozumieniem malującym się na twarzy, jak dziewczyna odskakuje od roweru, a potem z rezygnacją opada na sam środek ulicy.
- Wow, niech to szlag! - jęknął, co i tak wydawało się być łagodniejsze, w porównaniu do nieparlamentarnego wyrazu, jaki moment temu opuścił jego usta. Uregulował trochę oddech i zrobił parę kroków, przystając nad dziewczyną. Wydawała się być w podobnym wieku, ale w jej twarzy było coś, co nadawało jej szczególnej powagi - Mało brakowało, co? Nic ci się nie stało!?

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Deszcz skutecznie tworzył barierę między szczęściem i światem; robił wszystko, co w jego mocy, by złe samopoczucie pchało ludzi do pozostania w domu, w ciepłych pieleszach. Terry chciała walczyć ze sobą i nie poddawać się, a takie przejażdżki zawsze poprawiały jej humor, nawet jeśli były przepełnione ciężkimi, ciemnymi chmurami. Gotowa była zawsze dla tej wolności i ignorowała złą pogodę. Zazwyczaj, bo nie dziś. Tej nocy miała wrażenie, że świat zwrócił się przeciwko niej. Będąc całkowicie trzeźwą nie potrafiła odciąć od siebie te złe emocje, które powodowały mieszaninę łez z deszczem. Nie chciała płakać. Miała być przecież silna. I tak, gdy tylko uspokajała się, nachodziły kolejne rozmyślenia i emocje. Była rozkojarzona; po drodze wyjechała na ulicę na czerwonym i akurat znalazł się nocny kierowca, który puścił całą wiązankę przekleństw w jej stronę. Nie przejęła się? Ach, przejęła i to bardzo! Obiecywała sobie większą uwagę, lecz nie wyszło jej to.
Zderzenie z zimnym deptakiem było jak kubeł wody (choć tej akurat nie brakowało). Po pierwszym szoku zachciało jej się śmiać do rozpuku. Następnie dotarło do niej, że o mały włos nie wpadła na człowieka! Wtedy zrobiło jej się głupio, ponieważ jeszcze nie przeprosiła. Wyszła z wprawy, porzucając nocne przejażdżki na rzecz swojego upadającego? związku. Może gdyby nie przestała jeździć, wciąż byłaby świetną skrzypaczką, która nie uzależnia się od leków? Może… wciąż byłaby piękna, a nie wyglądałaby jak chodzący trup? Nie potrafiła spojrzeć na siebie w lustrze, widząc podkrążenia pod oczami i pergaminowo-szarą cerę. W jej sercu już dawno trwała burza z piorunami, a na policzkach wyżłobiły się tajfuny deszczowe. Idealnie pasowała do Seattle.
Pozostawało tylko czekać aż dołączy do Emersona, hodując własne łuski, skrzela i płetwy.

Uniosła spojrzenie na nieznajomego rowerzystę, odgarniając pojedyncze kosmyki włosów z twarzy. Zdarła sobie skórę na prawej dłoni i materiał bluzy na lewym łokciu. Mimo to, była cała. Ból kości ogonowej poczuje dopiero kolejnego dnia, całe szczęście. Ucieszyła się jednak, że nic nie zrobiła chłopakowi. Wyciągnęła dłoń ku niemu, by pomógł jej wstać, a gdy już złapała równowagę, otrzepała dłońmi spodnie.
- Taak, dobrze, że zdążyłam skręcić, to chociaż ty jesteś cały – westchnęła z lekkim uśmiechem i podeszła do swojego roweru. – Cholera, no. Patrz, jak mi się wygięła kierownica! Rany, co za noc. – Przesunęła palcami po włosach, zbierając myśli. Nie naprawi sama roweru, to jest pewne. Bała się jednak jak długo będzie wracać do domu. I nawet jeśli sytuacja wydawała się absurdalna i dość nieciekawa, parsknęła śmiechem rozbawiona. Czuła, że dzięki swojemu upadkowi (wow, co za ironia!) będzie miała chociaż nowego znajomego, a nocne wypady nie będą już samotne. Miała przynajmniej taką nadzieję. I o ile naprawi rower. – Przepraszam jeszcze raz, zamyśliłam się i nie widziałam cię, a jeśli chcesz mnie podać do sądu, jestem Teresa Kingsley – zaśmiała się, na moment poważniejąc i znów uśmiechnęła się delikatnie. Obecność świeżej krwi wywołała w niej euforię. Odetchnęła jeszcze głęboko, sprawdzając telefon, który ostatecznie nie działał po upadku. – Wiesz może czy jeżdżą nocne autobusy? Będę musiała jakoś dostać się do domu albo chociaż 7-Eleven po jakąś herbatę.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

Emerson nie znał Teresy Kingsley z czasów sprzed jej upadającego związku, nie miał więc porównania, ale daleki był od stwierdzenia, że dziewczyna wyglądała jak chodzący trup. To prawda, głęboka barwa zasinień malujących się pod linią jej dolnej powieki, w zderzeniu z jasnością jej skóry (nadmierną chyba nawet jak na standardy panujące w tym deszczowym mieście) sugerować by mogły, że minęło sporo czasu odkąd dziewczyna zażyła porządnej porcji snu… Ale czy w okresie poprzedzającym wiosenny cykl egzaminów w podobny sposób nie wyglądała tu mniej więcej co druga osoba w wieku studenckim?
Tymczasem gdyby chłopak znał jej myśli, i krytyczne komentarze, jakimi bezgłośnie raczyła samą siebie, uznałby, że jest względem siebie znacząco zbyt surowa. Jemu tymczasem naprawdę podobała się melancholijna łagodność rysów jej twarzy. Miała w sobie jakiś enigmatyczny smutek, który wzbudzał w nim zarówno empatię jak i ciekawość. Z tej przyczyny przyglądał jej się uważnie, i niemal natychmiast zauważył jaskrawe zaczerwienienie zdartej dłoni, poznaczonej świeżymi rysami drobnych skaleczeń i ranek nabytych w zderzeniu z chropowatym podłożem.
Dłoń podał dziewczynie ostrożnie, mierząc ją jednocześnie szczerze zatroskanym spojrzeniem. Zaliczony przez nią przed chwilą upadek z roweru nie wyglądał, jakby stanowić mógł bezpośrednie zagrożenie życia, ale Emerson wiedział aż za dobrze, że nie wszystkie obrażenia dostrzec, a nawet poczuć, można tak od razu. Gdy Teresa zrobiła parę kroków, i otrzepała ubranie z pyłu i grysiku kamyczków, odetchnął w końcu z pewną ulgą, a nawet pozwolił sobie na nieco pewniejszy uśmiech.
- Hej, Tereso Kingsley - podchwycił - Ja jestem Emerson. Emerson Feathers - zająknął się lekko. Za każdym razem gdy przychodziło mu używać swojego pełnego imienia i nazwiska, zdumiewało go, jak poważnie, i pretensjonalnie wręcz, potrafi brzmieć to zestawienie. Pokręcił więc zaraz delikatnie głową - Ale dla przyjaciół Mercy... Więc jeśli mamy wnioskować z mojego imienia, nie musisz obawiać się pozwu sądowego - zażartował. Nie przyszłoby mu do głowy, żeby pozywać kogokolwiek za nieszczęśliwy zbieg okoliczności. A już na pewno nie dziewczynę, która w jego następstwie odniosła o wiele więcej obrażeń niż on sam - który z trudniejszego manewru na rowerze wyszedł tylko z nieznacznie obitą kostką.
Patrzył na martwą czerń ekranu trzymanego przez Teresę telefonu. Cmoknął cicho.
- Jak tam twój sprzęt? - zapytał, a potem urwał, od razu zdając sobie sprawę z potencjalnej dwuznaczności pytania. Dobrze, że panował tu półmrok, i szatynka nie mogła dostrzec fali rumieńców oblewającej jego poliki - T-to znaczy… Twój telefon. Żyje? - poprawił się, ale na odpowiedź nie musiał długo czekać. Kolejna wypowiedź rozmówczyni uświadomiła mu, że po wypadku dziewczyna została chyba odcięta od świata.
- Przystanek? W sumie… Jestem tu nowy. Tak jakby. Ale chyba jest jeden na Admiral Way! - powiedział, sięgając po własnego iphone’a, aby móc upewnić sie o tym na wirtualnej mapie - A obok widziałem też chyba 7-Eleven. Podprowadzić cię?
Emerson wiedział, że tego typu pytania mogą wzbudzić czujność dziewczyny. I wcale jej się nie dziwił - w końcu była tu zupełnie sama, po zmroku, a o nim wiedziała tylko tyle, że nosił mało popularne imię, i względnie dobrze władał pojazdami dwukołowymi. Nic więcej.
Mimo to, po krótkim zastanowieniu się, postanowił zadać jeszcze jedno pytanie.
- Słuchaj, oczywiście w porządku jeśli nie… Ale nie naprawić ci tego roweru? To nie wygląda na jakąś wielką tragedię, a mam… To znaczy, mój ojciec ma przy domu taki mały warsztat. Mieszkamy w Columbia City. Więc jakbyś chciała...

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dobrze, że nie zdążył poznać nudnej, idealnej (jak ją ostatnio nazwała Jimin), podręcznikowej dziewczyny z bogatej rodziny. Wyróżniał ją wtedy tylko i wyłącznie talent, ewentualnie z zajawką do uciekania z domu pod osłoną nocy. Teraz mogła zaoferować trochę więcej swojej szczerości – przestała zamartwiać się co ktoś o niej myśli, zaczęła żyć tak jak powinna już dawniej, a przede wszystkim zrywała smycz, na której została trzymana od urodzenia. Wbrew pozorom, teraz czuła się poniekąd spełniona przez dążenie do swojej całkowitej samodzielności. Do finału jeszcze daleka droga i niepewność czy podoła, lecz nie zamierzała się poddać. Raczej.
Widziała jak przygląda jej się, pewnie analizując czy będzie żyła. Całe szczęście tak. Unikała spojrzenia na chłopaka, jakby czuła, że nie będzie w stanie oderwać wzroku. Fascynowali ją nowopoznani ludzie. Spragniona była kolejnych znajomości, które sprawią, że będzie w stanie zapomnieć o bożym świecie. On wydawał się mieć taki dar; uśmiech powodował u niej ciepły dreszcz poczucia bezpieczeństwa. Widziała go pierwszy raz na oczy, ale już miała wrażenie, że będzie mogła mu zaufać. Zwykle intuicja jej nie zawodziła. Wyjątkowo nie uderzyła się w głowę podczas upadku, a niewielkie obrażenia nie wpływały na jej samodzielne i świadome myślenie.
Tym razem to Teresa uśmiechnęła się śmielej przy jego zawahaniu. Rzeczywiście jego imię brzmiało dość poważnie, jakby już był szanowanym prawnikiem, z trójką dzieci i kochanką na koncie. Prawie parsknęła śmiechem na własne wyobrażenie, więc musiała strofować się szybko oraz hamować, by nie palnąć jakiegoś głupstwa. Już wystarczająco ośmieszyła się swoim fatalnym upadkiem.
- Miło mi cię poznać, Mercy – odparła z rozbawieniem oraz pewnego rodzaju ulgą, że nie dostanie pozwu za nieumiejętną jazdę rowerem. Ciężko wytłumaczyć, dlaczego w ogóle pomyślała o jakichkolwiek rozprawach sądowych. Często jednak spotykała się z niechęcią ludzi wobec rowerzystów, a tym bardziej bogatych rodzin. Wystawiła się więc od razu, bez żadnych podchodów, by ułatwić im resztę konwersacji. Na kłótnię nie zapowiadało się, co ją zaskoczyło i nie ukrywała tego. Jeszcze miała przekonać się, że miała szczęście wpadając na Emersona.
Rozbawienie na moment umarło, gdy Mercy zadał pytanie dość… dwuznaczne. Spojrzała wtedy na niego, ściągając brwi jakby upewniała się czy aby na pewno dobrze usłyszała. W końcu zdała sobie sprawę, że te słowa naprawdę padły z jego ust, a ona roześmiała się szczerze rozbawiona, kręcąc głową. Uniosła telefon ze zbitą szybką i wzruszyła ramionami. – Nie działa, nie chce się włączyć.
Pozostawała nadzieja w telefonie Mercy’ego, a także pamięci wzrokowej Terry. Rzadko zapuszczała się w te okolice, więc i powrót mógł być utrudniony; zwłaszcza, że nie jeździła zazwyczaj komunikacją miejską, mając swój Roketi, ale i niewielki samochód, który zapewniał łatwość przejazdów na dalszych odległościach.
- O, okej… Możesz mnie podprowadzić, jeśli masz czas, bo co z tego, że mieszkam tu od urodzenia, nie mam pojęcia, gdzie jest Admiral Way – westchnęła z zakłopotaniem, lecz mimo to uśmiechała się wciąż, rozchmurzając swoje sino-blade oblicze. Nie miała powodów, by mu nie oddać kawałek swojego zaufania. Zachary doskonale wiedział, że jeśli zniknęłaby, oznaczałoby to kłopoty. Był świadomy jej nocnego życia, bo i w taki sposób poznali się kilka miesięcy wstecz. Wieczorem wspominała mu, że będzie tej nocy zwiedzała miasto, oddając się swoim rozmyśleniom i emocjom. W ten sposób odpoczywała.
Podniosła rower z ziemi, trochę otrzepując kierownicę z pyłu. Była w dość kiepskim stanie, lecz jakby się uprzeć – do naprawy. Nie trzeba by wydawać kolejnych pieniędzy na coś nowego, skoro jej ulubiony rower pokładał w sobie nadzieje. Propozycja Mercy’ego wydawała się więc bardzo przyjemną wizję na odratowanie kawałka metalu. Ucieszyła ją bardzo, ponieważ naprawdę przywiązała się do swojego dwukołowca. Uśmiechnęła się więc szerzej, promienniej i skinęła głową.
- Jezu, tak! Jeśli to rzeczywiście żaden problem, to ja… chętnie. Ale na pewno dasz radę go naprawić? I o tej godzinie? Daleko stąd mieszkasz? Wiesz, będę twoją dłużniczką chyba do końca życia.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

Może faktycznie lepiej, że nie poznał Teresy wcześniej, bo perfekcja zawsze zwyczajnie go nudziła. Głęboko wierzył, że rzeczy pozbawione wad - jeśli w ogóle takie na świecie istnieją - fajne mogą być może przez pierwsze dwie minuty interakcji, a potem okazują się być po prostu wyjątkowo nużące. A ludzie, którzy sprawiali wrażenie jakby nie mieli absolutnie żadnych niedoskonałości, dodatkowo od razu budzili jego czujność i podejrzliwość. Niczym zatrute owoce z disneyowskich bajek, piękne czerwone jabłka przez złe wiedźmy podsuwane pod nos niewinnym księżniczkom, to, co wydawało się idealne, zwykle niosło za sobą zapowiedź niepowodzeń, albo wręcz tragedii.
Mercy o wiele pewniej czuł się więc w towarzystwie osób, które wydawały się być, tak po ludzku, zlepkiem zalet i przywar. Co więc z tego, że Teresa nie zawsze spełniała oczekiwania swoich rodziców, i wyłamywała się spod presji otoczenia? Feathers był zdania, że o wiele ważniejsze jest, żeby brać odpowiedzialność za własne szczęście, niż aby zadowalać cały świat. Szczególnie mocno próbował też pamiętać o tym nastawieniu za każdym razem, gdy gubił się myślami w przeszłości dzielonej ze swoją byłą dziewczyną.
- Czas? - wyrwany z zamyślenia, chłopak automatycznie pokręcił głową, przecząc tym samym przypuszczeniu, że mógłby się teraz gdzieś spieszyć, co uniemożliwiłoby mu dotrzymanie Teresie towarzystwa. Dokąd niby? Na rodzinną farmę, na której o tej porze nie czekało na niego nic prócz pustki i półmroku, gdy cała jego rodzina i wszystkie zwierzęta, które traktowane były u Feathersów jak członkowie familii, pogrążeni byli we śnie? - Ostatnio mam go chyba aż za dużo… - przyznał, nie bez cienia smutku w głosie.
Odkąd powrócił do Seattle po niemal czterech latach nieobecności, w okolicznościach, których naprawdę wolałby nie musieć doświadczać, nadmiar wolnych chwil znacząco mu doskwierał. Nie zaczął jeszcze studenckich obowiązków, z zadaniami zlecanymi mu przez ojca radził sobie aż za szybko, a pokój, który kiedyś do niego należał, zdążył już przemeblować dobre trzy razy. Nic więc dziwnego, że możliwość spędzenia poza domem kilku dodatkowych chwil - a przy tym nie będąc zmuszonym, by robić to zupełnie samotnie, tylko z osobą, która od razu wzbudziła w nim jakąś sympatię, wywołała u niego uśmiech nieskrywanego zadowolenia.
- O, dosłownie tam - odwrócił się lekko przez ramię, gestem wykonanym jakby od niechcenia wskazując na miejsce, w którym jezdnia zwężała się i znikała za zakrętem - Moglibyśmy pójść na przystanek, i spróbować złapać nocny autobus, jeżdżą co jakieś pół godziny… - zasugerował, pochylając się by podnieść oparty nieopodal rower - Albo pójść na piechotę! To jakieś… - zastanowił się - Ech, z półtorej godziny spaceru. Ale obiecuję, że mógłbym zabawiać cię rozmową!

Niezależnie od tego, na którą opcję zdecydowała się Teresa Kingsley, już wkrótce ich dwójka spacerowała w stronę wspomnianego Admiral Way. Emerson bez większego trudu wyłapywał charakterystyczny zgrzyt przetrąconych szprych w rowerze dziewczyny, i specyficzny, cienki dźwięk wydawany przez przebitą oponę za każdym razem, gdy koło obracało się na asfalcie. Wnioskując ze swoich wstępnych obserwacji, chłopak zakładał, że wszystko było do naprawienia, i nie powinno mu to zająć dłużej, niż może czterdzieści minut. Odkąd trójka jego młodszego rodzeństwa zaczęła uczyć się jazdy na dwukołowcach, Mercy miał w końcu aż nadmiar okazji, by ćwiczyć swoje umiejętności mechanika (i, równie często, sanitariusza oraz psychologa dziecięcego).
- Czy na pewno… To się okaże - powiedział jednak dość skromnie, myśląc, że gdyby zaczął się teraz przechwalać o tym, jaką to wybitną złotą rączką nie jest, szatynka wzięłaby go zaraz nie tylko za mitomana, ale i za narcyza - - Ale porą się nie przejmuj. Ostatnio gardzę snem… Albo to on gardzi mną - roześmiał się, odchylając lekko głowę i pozwalając, by brązowe kosmyki jego włosów pochwyciły migotanie światła ulicznych latarni - W każdym razie trochę nam się nie układa.
Nie zamierzał zanudzać dziewczyny, którą przecież dopiero co poznał, opowieścią o powodach swojej bezsenności. Z ciepłym uczuciem rozlewającym się po ciele stwierdził jednak, że czułby się przy niej na tyle bezpiecznie, by jej o tym kiedyś powiedzieć. Teraz jednak wypadało chyba skupić się na rzeczywistości.
- Na pewno nie chcesz do kogoś zadzwonić albo wysłać SMSa? Możesz użyć mojego telefonu - zasugerował - Ktoś pewnie będzie się martwił, że nie masz sygnału…

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ideały stały się przereklamowane. Już nikt nie oczekiwał świetnych ocen, pięknego wyglądu i nieskazitelnego charakteru. Nikt, oprócz rodziców Teresy. Pokładali w niej nadzieję tylko i wyłącznie, że pozostała dwójka jej rodzeństwa została skażona nagannością swojego zachowania. Podczas gdy Emerson przekonał się, że woli osoby prawdziwe, a nie wymyślone z kosmicznych zasad; tak państwo Kingsley coraz mocniej przekonywali się do nudnych i d e a ł ó w. Ona osobiście miała ich dosyć. Chciała poznawać ludzi, którzy mają coś do zaoferowania, a nie tylko perfekcyjną, ułożoną i przemyślaną wypowiedź. Pragnęła bawić się, uciekać przed własnym cieniem i odnajdywać miejsca, które nocą są niedostępne dla mieszkańców. Czuła, że Mercy może dać jej wiele pod kątem świeżej znajomości, a Terry była raczej otwarta na wszystko. Nie uprzedzała się, zanim nie poznała kogoś bardziej, więc nie miała absolutnie żadnego powodu, by nie zaufać chłopakowi.
Miała jedynie nadzieję, że nie będzie żałowała.
- To tak jak ja – odparła z pewnym żalem. I to nie tak, że nie miała żadnych obowiązków – miała. Próby zajmowały większość jej dnia, lecz mimo to nie pozwalały zapomnieć doszczętnie o smutkach, które zalewały jej serce od pewnego czasu. Mercy spadł jej z nieba, choć to ona musiała upaść, by ta znajomość zawiązała się jakkolwiek. Teraz już mogła jedynie śmiać się do rozpuku z rozbawienia, jakie towarzyszyło jej podczas rozmyślania o tej absurdalnej sytuacji.
Będzie zaszczycona, móc spędzić z Mercym trochę czasu i oprowadzić go po kampusie, który wyjątkowo znała. Mogłaby mu pokazać nowe miejsca, ale i te swoje ulubione, warte uwagi, bowiem często pokazywały swój potencjał pod osłoną nocy. Czuła dreszczyk emocji, poznając kogoś innego niż ze światka muzycznego, którego szczerze nienawidziła.
Czy to przejaw szaleństwa, że nie chciała teraz wracać do domu? Wizja spędzenia więcej czasu z Emersonem wydawała się naprawdę przyjemna i normalna, a właśnie tego brakowało jej od dawna. Wierzyła, że nic jej nie zrobi, a nawet jeśli – znała jego imię, nazwisko i miała świetną pamięć do twarzy. Nie wyglądał na oszusta, oczy zaś ukazywały szczerość propozycji pomocy.
- Możemy się przejść, jeśli obiecujesz, że naprawdę zabawisz mnie rozmową i najświeższymi nowinkami z wampirzego trybu życia, bo może coś mi umknęło – zaśmiała się, uradowana okazją do dłuższego spędzęnia czasu ze sobą. Czuła się bardzo swobodnie przy nim, co ją zaskoczyło. Miała wrażenie jakby znali się od lat.

Ruszyli więc w stronę Columbia City, mijając przystanek autobusowy, na którym i tak nie pojawiłby się żaden autobus przez następną godzinę. Czuła się dobrze w jego towarzystwie, a deszcz nie wydawał się już taki złowrogi. Uśmiechała się wciąż delikatnie, zapominając kompletnie o swoich zmartwieniach i złym samopoczuciu, które teraz polepszyło się jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Spoczęła na nim nadzieja naprawy roweru i dzięki Bogu za jego młodsze rodzeństwo! Dlatego wizja powrotu do domu była o wiele przyjemniejsza na swoim rowerze niż autobusem. Ryzyko śmierci pozostało mniejsze. O ile Emerson nie jest jakimś pseudo Dexterem.
- Może jakoś damy radę? Będę mogła podawać ci narzędzia i udawać, że wiem jak wygląda wiertarka albo młotek – odparła poważnie, uśmiechając się nieznacznie. Nie miała absolutnego pojęcia jak wyglądają poszczególne młotki albo klucze, lecz mogła zapewnić swoje skromne towarzystwo i długie rozmowy do białego rana. Tego właśnie pragnęła w tej chwili najmocniej. I gorącej herbaty z cytryną. – Jest jakiś powód twojej bezsenności? Zmartwienia? I nie, nie musisz o nich mówić teraz. Ja chyba mam podobnie. Od kilku miesięcy nocą lepiej mi się funkcjonuje, niż za dnia. Więc chyba… chyba cię rozumiem, przynajmniej częściowo. – Jej nocne eskapady zaczęły się już dawno temu, gdy odkryła, że pergola utrzymuje jej ciężar, a ukłucia od różanych kolców nie są czymś bardzo nieprzyjemnym. Mogła przy okazji poudawać, że nic ją nie obchodzi i zebrać chaotyczne myśli w jedną, zgrabną i sensowną. Teraz zaś gotowa była zwierzyć się chłopakowi z czegoś, czego nie mówiła jeszcze nikomu. Przedziwne uczucie.
- N-nie, dzięki. Nie pamiętam nawet numeru do siebie, więc… Wie, że nocą często jeżdżę po mieście, a teraz pewnie jest w pracy albo na jakiejś firmowej imprezie. Mój chłopak, bo rodzina nie wie o moich ucieczkach i lepiej niech tak zostanie. – Zerknęła na Emersona kątem oka, jakby chciała upewnić się, że nie zrezygnuje mimo wszystko z naprawy jej roweru tylko dlatego, że ma chłopaka. Machnęła więc jeszcze ręką, uśmiechając się lekko. – Masz ochotę na coś ciepłego? Ja stawiam! Trochę cię rozgrzeję, bo zanim dojdziemy, to wiesz – powiedziała weselej, natychmiast rumieniąc się za fatalny dobór słów. Odchrząknęła jednak tylko i odwróciła spojrzenie pod pretekstem usłyszenia jakiegoś obcego dźwięku.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

Jeżeli Emerson znałby myśli i obawy dziewczyny, z pewnością uznałby je za jak najbardziej adekwatne, a być może nawet przyznałby, że je podziela. W końcu przy poznawaniu nowych osób nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi, a gdy człowiek raz się już sparzył, przesadna ostrożność stać się może jego drugą naturą. Kto przy zdrowych zmysłach celowo wystawiłby się na okoliczności, w których zostanie skrzywdzony?
Z drugiej strony jednak Mercy był ostatnią osobą, która chciałaby spędzić całe życie w swojej strefie komfortu. Stał więc przed niełatwym wyborem, na jednej szali mając przed sobą poczucie bezpieczeństwa (i nudę), a na drugiej ryzyko ponownego zranienia (ale i obietnicę przygody).
- No dobrze, zobaczmy… - trzymając kierownicę roweru jedną dłonią, palec wskazujący drugiej przytknął do dolnej wargi w geście sugerującym, że głęboko się nad czymś zastanawia. Zmrużył przy tym nieco oczy, i zmarszczył brwi, mając nadzieję, że wszystkie te zabiegi nadają mu wygląd prawdziwego myśliciela - Ceny osocza poszły w górę przez inflację, i podobno ogłoszono casting na remake do Zmierzchu, ale nikt nie zastąpi Roberta Pattinsona… - Zażartował, zastanawiając się jednocześnie, czy dziewczyna uznaje go już za absolutnego idiotę, czy aby tak się stało będzie musiał ośmieszyć się jeszcze ze dwa razy.

Mimo niemal nieprzerwanej, czteroletniej nieobecności w Seattle, Mercy całkiem nieźle orientował się w topografii miasta. Ciemność sporo zmieniała, oczywiście, nadając niektórym ulicom i skrzyżowaniom zupełnie inny wygląd niż za dnia, ale chłopak nadal czuł się dość pewnie, wyznaczając w myślach ich trasę. Minęli parę przecznic, i kilka zamkniętych lokali, które za dnia przyciągały turystów ofertą pamiątek, albo tanich lunchy i przekąsek.
- Nie chcę cię rozczarować - zaśmiał się - Ale do naprawy tej usterki przyda mi się co najwyżej klucz francuski i jakieś obcęgi… - Przyznał. Nieświadomość Teresy odnośnie narzędzi, którymi naprawić można by było poobijany rower, uznał jednak za przejaw uroku, a nie ignorancji. Sam nie miałby pojęcia jak poradzić sobie z podobnymi problemami, gdyby nie to, że przez okoliczności zmuszany był, by stawać na wysokości podobnych zadań niemal codziennie - I naprawdę jestem pewien, że rozróżniłabyś młotek od wiertarki! - zawierzył jej umiejętnościom.
Szli dalej, a rozmowa zahaczała o coraz poważniejsze tematy. Emersonowi spodobało się, że dziewczyna nie zakłada, że dokładnie wie, jakie emocje przeżywa i, że nie zmusza go do wyznań, dając mu przestrzeń. Powoli pokiwał głową.
- Tak... Powiedzmy, że ostatnio miałem trochę więcej trosk niż zwykle - Wzruszył lekko ramionami, starając się nadal zachować przy tym pogodny i neutralny wyraz mimiczny. To nie tak, że nie chciałby opowiedzieć jej o swoich doświadczeniach z ostatnich miesięcy: o pogarszającym się stanie zdrowia jego mamy, trudnym rozstaniu z Elizabeth, i wreszcie o tym dniu, w którym odebrał telefon, jakiego wolałby nigdy w życiu nie otrzymać. Z jakiejś przyczyny czuł się przy Teresie na tyle bezpiecznie, że pewnie bez większych ograniczeń podzieliłby się z nią tą częścią swojej historii. Nie chciał jednak za bardzo, i za wcześnie, obciążać jej ciężarem własnych przeżyć. Sama sprawiała wrażenie, jakby na smukłych barkach nosiła ostatnio ciężar zbyt duży jak dla jednej osoby. Przez chwilę Feathers zastanawiał się nawet, czy, choć właśnie wspomniała o “swoim chłopaku”, naprawdę miała kogoś, kto pomógłby jej nieść ten bagaż emocji. Nie chciał się jednak przedwcześnie uprzedzać do partnera Kingsley.
- Acha? - zainteresował się, i zorientował, że świadomy wysiłek wkłada w to, żeby w jego głosie nie brzmiała wścibskość. Wolał nie sprawiać wrażenia, że wściubia nos w nie swoje sprawy - Czym się zajmuje? - rzucił niby od niechcenia, a potem wyjaśnił: - To znaczy… Twój chłopak? I ty, tak w ogóle? Studiujesz może? Ja właśnie przenoszę się na University of Washington.
Zasada ograniczonego zaufania mogła teoretycznie działać w dwie strony, ale Emerson miał coraz mniej wątpliwości i coraz większą ochotę, by, jeśli dziewczyna spyta, opowiedzieć jej trochę więcej o sobie. I chyba działało to w dwie strony!
- Obiecuję, że cię nie wydam - przyrzekł zaraz, słysząc o drobnym sekrecie utrzymywanym przez Teresę przed rodziną, i wykonał gest mający symbolizować sznurowanie własnych warg. Potem roześmiał się serdecznie, słysząc, że nie tylko on ma w tym towarzystwie problem z niezdarnym dobieraniem niektórych określeń - Jasne, jeśli to nie problem… Za chwilę miniemy to 7-Eleven. A ja, jak na nocnego marka przystało, nigdy nie pogardzę kawą…

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Śmiech Teresy Kinglsey rozniósł się po ospałej okolicy; szum fal dobiegający z zatoki nie był w stanie przedrzeć się przez radość, jaka oblała jej serce tymi małymi, niewinnymi żartami. Już dawno nie miała towarzystwa, które rozśmieszałoby ją prostymi stwierdzeniami i to w tak prosty sposób. Podobało jej się, że przez te krótkie chwile zapominała o powodzie swojej przejażdżki i multum przemyśleń zaśmiecających jej głowę. Nagle ta noc dała obietnicę jakiejś lepszości i miłego czasu, w towarzystwie, które różniło się zupełnie od tego, które otaczało ją na co dzień. Miała serdecznie dosyć bogactwa, fałszywości i światka muzycznego, ponieważ to tu trwał największy wyścig szczurów. Musiała wciąż pędzić, uważać na potknięcia i kilkakrotnie rozważać słowa, jakie padały z jej ust. Nie miała już sił. Baterie wyczerpywały się bardzo szybko, nie pozostawiając nadziei na ponowne naładowanie.
Tej nocy jednak coś się zmieniało. Akumulatorki drgnęły, uruchamiając dawno zapomniane mięśnie, które zaczynały już ją boleć od lekkich uśmiechów, a co dopiero śmiechu. Poczuła ulgę, ponieważ to tylko oznaczało, że nie jest do reszty zepsuta.
- Edward jest tylko jeden, nikt mu nie dorówna. Prawdę mówiąc, wolę nawet Edwarda niż Lestata – pokręciła głową w udawanej powadze, choć było to niewinne kłamstwo. Mimo wszystko nie wyobrażała sobie remake’u Zmierzchu. Wspominka o inflacji i osoczu bawiła ją do reszty. Po krótkich minutach rozbawienia, poczuła jak zaczęły ją boleć policzki.

Emerson nagle stał się odskocznią od wszelkich zmartwień, a także przybrał nową twarz Nadziei. Sądziła, że zepsuła się do reszty, nie odczuwając już absolutnie żadnej radości; a jak bardzo myliła się. Może to wszystko stanowiły zmiany związane z przeprowadzką do Zachary’ego, a może jego dziwne zachowanie? Przesyt muzyki w jej życiu również nie polepszał całej sytuacji. Wisienką na torcie złego samopoczucia Terry stały się używki, których przecież tak bardzo nienawidziła. Naprawdę miała nadzieję na coś lepszego. Mercy mógł być jej przewodnikiem nie tylko tej nocy.
- No dobrze, to mogłabym rozróżnić, ale obcęgi? To coś jak cążki do skórek przy paznokciach, tylko w wersji super XXL? - zmrużyła oczy, przyglądając się Emersonowi tak uważnie, aż weszła w krawężnik oddzielający deptak od trawnika. Westchnęła zaskoczona, szybko wyrównując kurs i udawała, że absolutnie nic się nie stało. Parsknęła w końcu śmiechem, zawstydzona swoim gapiostwem.
Miło było, że wierzył w jej umiejętności tak bardzo, lecz wiadome było, że nie będzie w stanie za wiele pomóc. Nigdy nie brała udziału w majsterkowaniu, ponieważ zawsze było stać jej rodzinę na danie zlecenia naprawy. Othello za to też wybywał często z domu i nie interesował się nauką siostry w rozróżnianiu młotka od kowadła. Ta relacja również była ciężka i skomplikowana, jak tematy, które nadchodziły w rozmowie z Mercym.
Zerknęła na swojego towarzysza spokojnie, starając się odnaleźć na jego twarzy jakie emocje skrywały się za tą wypowiedzią. Nie zamierzała naciskać na całą opowieść o jego życiu, ani o uczuciach, jakie nęciły go. Istniało jednak prawdopodobieństwo, że nigdy nie spotkają się już, a czasami rozmowa z nieznajomą osobą bardzo pomaga. Terry poczuła również potrzebę wykrzyczenia, że czuje nieustanną chęć szprycowania się chemią, lekami czy używkami. Nigdy, przenigdy nie czuła czegoś takiego.
- Czasem lepiej opowiada się obcej osobie, więc jakbyś miał ochotę… będę tu jeszcze przez co najmniej półtorej godziny – zagaiła cicho, uśmiechając się nieznacznie. Tęskniła za taką Terry. Już dawno nie zachowywała się tak swobodnie, nie zważając na to, co powinna, a czego nie.
Wolność.
Trwała tak długo, aż nie zapytał o Zacha. Wzięła wtedy głęboki oddech, siląc się na ukrycie pełnego żalu jaki żywiła do swojego chłopaka, ale z jakiego powodu? Nie miała pojęcia, nie potrafiła tego wytłumaczyć. Miała wrażenie, że dusiła się w swojej miłości, która wcale nie pomagała jej funkcjonować w spokoju. Coś się działo, lecz nie rozgryzła wciąż co. Wiedziała jedynie, że niedługo to ona dostanie telefon albo krótki monolog, że nie powinni już być razem. Bała się tego dnia. Terry bez Zachary’ego była po prostu Teresą.
- Zach? On jest fotografem. Studiuje też na tutejszym uniwerku. I ja też, muzykologię, czyli najmniej potrzebny przedmiot w życiu, ale zapewnił mi chociaż miejsce w orkiestrze studenckiej. A ty co będziesz studiował, Mercy? Może spotkamy się tam niedługo, to trochę cię oprowadzę, będzie ci raźniej z poznaną twarzą, która będzie już rozróżniała klucz francuski od młotka – zażartowała, opierając rower o budynek sklepu, gdy tylko zbliżyli się do 7-Eleven. Ucieszyła się, że chociaż w ten sposób odwdzięczy się Emersonowi, a to dopiero początek! Była to też świetna okazja do uniknięcia rozmowy o swoim związku. Właściwie o sobie, nawet jeśli bardzo chciała zwierzyć się w końcu komuś ze swoich zmartwień. Już czuła w nim bratnią duszę. – Chodźmy, myślę, że żaden pijaczyna nie będzie chciał ukraść nam rowerom. Zwłaszcza mojego, prawda? – Chwyciła go za przegub nadgarstka i pociągnęła delikatnie do wnętrza sklepu. Od razu skierowała się w stronę lady z ciepłymi napojami, by zrobić sobie herbatę z cytryną oraz nastawić ekspres na kawę dla Emersona, taką jaką sobie zażyczył. – Pewnie nie masz odpowiedniego klucza, który pozwoliłby nam się wkraść na Space Needle, co? Dobry pomysł na kolejną noc.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

- Tego, którego grał Tom Cruise? - roześmiał się, w pamięci przywołując upudrowaną facjatę popularnego aktora - W tym układzie, to ja też jestem team Edward, gdybym już naprawdę musiał wybierać… - przyznał, choć jednocześnie cieszył się, że jednak nie musiał. Gdy jego młodsze siostry wdawały się w wielogodzinne spory odnośnie tego, czy lepszym kandydatem na nową największą miłość ich dwunastoletniego i trzynastoletniego życia jest Edward, czy Jacob, Emerson z ulgą zajmował neutralną pozycję, i wybierał Bellę.
Zmierzając w stronę rozświetlonego zielono-biało-czerwonymi neonami sklepu, i wsłuchany w dźwięczny śmiech Teresy, Mercy za nic nie wpadłby na to, jak wiele trosk dziewczyna maskowała pozorami beztroski. I nawet, jeśli cichy głosik instynktu próbował podszepnąć mu, że coś tu nie gra, i że w melodyjnym chichocie szatynki kryje się tak naprawdę głęboki smutek, Mercy próbował go nie słuchać. Nie dlatego, że nie chciałby pomagać Teresie w zmaganiu się z jej problemami, ale ponieważ wolał zakładać, że dziewczyna jest naprawdę szczęśliwa.
Tego jej życzył.
- Wiesz co… - parsknął w końcu śmiechem, reagując na uwagę o przyborach majsterkowicza - W sumie to tak. Może różnią się trochę wyglądem… No i rozmiarem… - Zamrugał kilka razy, natychmiast wyrzucając z umysłu zabarwione czarnym humorem skojarzenie, które niewiele miało wspólnego z narzędziami warsztatowymi - Ale mechanizm jest dokładnie ten sam. Jestem pewien, że dałabyś sobie radę.

Przez cały czas Emerson miał podobne skojarzenia do tych, które mknęły ścieżkami myśli Teresy Kingsley. Czasem przecież o wiele łatwiej było otworzyć się przed kimś, z kim nie łączyły nas żadne oficjalne więzi, a tym bardziej żadne zobowiązania. Nie raz współpasażer w pociągu, albo służący za cierpliwego słuchacza fryzjer czy taksówkarz, okazywali się być bardziej pomocni niż najlepszy przyjaciel, ktoś z rodziny, czy nawet życiowy partner, gdy przychodziło mierzyć się z cięższymi dylematami. Łatwiej było uchylić rąbka najgłębszych tajemnic osobom, których miało się już nigdy nie spotkać, i które miały nie spotkać nas.
Tylko, że im dłużej przebywał w towarzystwie Kingsley, chłopak zyskiwał coraz większą pewność, że nie chciałby uczynić bieżącego spotkania ich ostatnim.
- Masz rację… - zgodził się wreszcie, nie tyle niepewnie, co nieśmiało. Jego największą obawą było chyba zwyczajnie to, aby dziewczyny nie zanudzić, i… nie zniechęcić do siebie. Nie był pewien o co mu chodzi, ale czuł, że mogliby dobrze się dogadać, choć przecież widzieli się po raz pierwszy w życiu. Szkoda byłoby zaprzepaścić szansę na bliższą znajomość, zwłaszcza teraz, gdy każda nowa relacja była dla niego w Seattle jak na wagę złota, odstraszając dziewczynę nadmierną ilością szczegółów z własnego życia. Ale z drugiej strony - czy sama przed chwilą nie zaproponowała mu głębszej konwersacji?
Odchrząknął cicho.
- Okay. Tylko od czego by tu zacząć… - przeczesał splątane wiatrem kosmyki swojej czupryny - Może od tego, że Seattle wydaje mi się takie… Obce. Chociaż już tu mieszkałem, wiesz? Cztery i pół roku temu wyprowadziłem się na studia… I nie planowałem wracać, ale… Uhm… Rodzina. Wiesz, jak to bywa. Czasem trzeba dla niej zrobić coś… Przeciwko sobie. Bo wiesz, że w dłuższej perspektywie tak będzie lepiej… Chyba…
Trochę zaplątał się we własne myśli, milknąc przy tym, i Teresa mogła zobaczyć głęboką zmarszczkę zamyślenia powstającą na jego czole, a także to, jak zagryzał dolną wargę, intensywnie się nad czymś zastanawiając. W końcu uniósł na nią wzrok, by móc zauważyć, że gdy mówiła o niejakim Zachu, przez jej twarz przebiegł dziwny cień smutku albo niepewności. Nie chciał dopowiadać sobie rzeczy, o których nie mógł mieć pojęcia, a tym bardziej uprzedzać się do kogoś, kogo nigdy nawet nie widział na oczy, choćby z daleka, ale poczuł, że w jego rozmówczyni pojawiło się jakieś szczególne napięcie, gdy przyszło jej wspomnieć o swoim chłopaku. Nie chciał być mimo wszystko wścibski, gdyż z zasady unikał zachowań godnych przekupki, która za wszelką cenę próbuje wyciągnąć z każdego najgorętsze nowinki z okolicy.
- Na University of Washington? Naprawdę? - Kolejną kwestię wypowiedzianą przez dziewczynę potraktował jak zgrabny pretekst do wymigania się z nazbyt długiej rozmowy o Zachu - Byłoby naprawdę świetnie! - nie próbował nawet ukryć ekscytacji, którą poczuł gdy dziewczyna zaproponowała, że będzie jego przewodniczką. Z natury raczej pewny siebie i wygadany, Mercy nie obawiał się, że nie dogada się z pracownicami Dziekanatu, albo, że przyjdzie mu siedzieć na stołówce przy najgorszym ze stolików, ale zawsze łatwiej było odnaleźć się w nowym środowisku, gdy rozpoznawało się w nim choćby jedną przynajmniej ciut znajomą twarz. Zwłaszcza, jeśli ta twarz należała do osoby, którą nauczyło się odróżniać młotek od klucza francuskiego… - Zaczynam jakoś w końcu kwietnia, z początkiem nowego semestru. To znaczy, niby wcześniej, ale na początek czeka mnie tylko użeranie się z jakimiś dokumentami… - Wyjaśnił, a potem uświadomił sobie, że nie odpowiedział jeszcze na wcześniejsze pytanie towarzyszki - Bioetykę i prawo medyczne. To znaczy, będę studiował. Kontynuował. Dokładnie tym zajmowałem się w Utah, ale musiałem przerwać, i nawet głowiłem się, czy nie zmienić kierunku… - Podzielił się z nią opisem dylematu, nad którym zjadał sobie zęby przez ostatnie tygodnie - Ale wiesz jak to jest, jestem już na czwartym roku, więc może lepiej to skończyć, skoro już raz się zaczęło… - zaczął, starając się brzmieć pewnie, ale zamiast samego siebie, nagle usłyszał własnego ojca. Wykonał dłonią taki ruch, jakby symbolicznie chciał rozpędzić kumulujące się nad jego głową ciemne chmury wątpliwości - No, nieważne. To zawsze jakaś przygoda! Nie mogę się doczekać! - dodał niczym pozytywną mantrę, a potem poszedł w ślady Teresy, opierając swój rower o mur 7-Eleven - Myślę, że przez pięć minut będą tu bezpieczne... - roześmiał się - I tak. Dziś byłoby ciężko, ale następnym razem możemy umówić się na włamanie... - Zaczął, a potem przycisnął do ust palec, by dać dziewczynie do zrozumienia, że to ich wspólny sekret, i absolutnie musi pozostać między nimi - Na sam szczyt Space Needle!

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Aż wzdrygnęła się na wspomnienie Toma Cruise’a, który choć zagrał świetnie Lestata, to i tak nie pasował do tej roli. Sprawę pogorszał fakt, że należał do sekty, przez którą cierpiała jego była żona i równie świetna aktorka.
- Tak, no i piątka, bo ja tak samo! Nie znoszę zapachu mokrych psów – roześmiała się, wystawiając dłoń ku niemu, by przybił piątkę z okazji znajdowania się w tym samym teamie. Co prawda, nie miała nigdy rozterek, ponieważ zawsze wolała Edwarda. Z drugiej strony niezbyt lubiła całą serię filmów; ba, bardzo mało oglądała filmy, ponieważ zwyczajnie nie miała na nie czasu. Książki nigdy nie doczytała, czas poświęcając na próby grania na skrzypcach. Mimo wszystko, zdążyła zakochać się w Robercie Pattinsonie dwa razy: po Zmierzchu i po Batmanie. Koniec historii miłosnej.
W życiu zaś było inaczej, nieco mniej uniesień serca, bo tylko jedno. Prawdopodobnie to łączyło ją z Mercym. Miłość zawsze jest bolesna i drastyczna, bo nawet taki Robert najpierw miał Bellę, a później Kobietę Kot. To tylko oznaczało jedno: świat jest bezlitosny. Pozbawiała [miłość] oddechu, powodowała głupie i nieprzemyślane ruchy, aby następnie złamać kruchy organ. Zawsze miało się nadzieję na coś, cokolwiek, by na koniec zostać znów samemu. Choć Terry była teraz z związku, miała wrażenie, że nie do końca jest szczęśliwa. Coś działo się i zapowiadało koniec, na który chciała być ślepa, ale nie potrafiła być obojętna i korzystać z tego, co miała. W końcu jednak poczuła, że istnieje coś więcej niż związek. Nowo zawiązana relacja z Mercym oferowała jej być może świetną przyjaźń. Chciała takiej. Chciała kompana do nocnej jazdy, do włamywania się na Space Needle i do picia zmrożonych shake’ów z 7-Eleven. Wyobrażała sobie to wszystko i aż uśmiech pojawiał się na jej twarzy. W końcu szczery, niewymuszony i spragniony.
Uwagę o narzędziach pozostawiła, śmiejąc się jedynie z rozbawieniem, bowiem tak – zrozumiała przekaz czarnego humoru i naprawdę doceniła, że może czasem pożartować w sposób niekontrolowany i bez żadnych żali ukrytych między słowami. Nikt nikogo nie uraził, a to było najważniejsze.

Mercy, mimo wszystko, stał się takim przypadkowym pasażerem w pociągu i czuła, że chce opowiedzieć mu całe swoje życie. Chciałaby też usłyszeć historii z jego strony: tych wesołych, jak i smutnych; poruszających serce, a także wszelkie mięśnie wspomagające uśmiechy. Wiedziała, że to nie jest ich ostatnie spotkanie. Pragnęła w to wierzyć, prawd mówiąc. Sądziła, że to jakiegoś rodzaju przeznaczenie – każde przypadkowe spotkanie ma w sobie magiczną moc podnoszenia na duchu. Miłe uczucie, niemal zapomniane. Miała tylko nadzieję, że Mercy również poczuł coś podobnego.
Nie chciał rozmawiać, więc uszanowała to. W żaden sposób nie chciała stawiać go w granicy poza komfortem, a zaznaczyła, że jeśli by chciał – ona tu wciąż jest. Jeszcze trochę, jeszcze całą noc. I zaskoczył ją trochę jak szybko postanowił otworzyć się. Naprawdę doceniła to, a na sercu zrobiło jej się lepiej, ponieważ to oznaczało, że jej zaufał. Z całą pewnością nie odstraszał jej w ten sposób; lubiła słuchać, jeśli ktoś tego potrzebował, a Mercy ewidentnie cierpiał na brak kontaktów (podobnie jak i ona). Nie sądziła, że tak wiele wspólnych cech życiowych połączy ich.
- Wiem, doskonale wiem. Inaczej nie grałabym na skrzypcach odkąd skończyłam sześć lat – odparła z pewnym smutkiem w głosie. Muzyka zapewniła jej karierę i pieniądze, a także podróże i znajomości, ale to wciąż nie była szczera radość. To był przymus ze strony rodziców. – A Seattle… zmienia się i masz prawo czuć się tu obco. Cztery i pół roku to długi okres czasu, no i podejrzewam, że w twoim życiu wiele się zmieniło.
Była w tym wszystkim jedna różnica: Mercy żył, Terry próbowała przeżyć. Nie chciała już tak, więc właśnie ten nocy postawiła sobie za cenę honoru, by to zmienić. Mercy przyjął rolę ratownika, którego jej brakowało, ponieważ Zach był wiecznie zajęty. I żył miłością do kogoś innego. Źle jej się mówiło o swoim chłopaku, dość niekomfortowo. Zaskoczyła się tym faktem, ponieważ kochała go i sądziła, że jest to naturalne – opowiadać o kimś. Długo go jednak ukrywała przed rodzicami i resztą świata, bojąc się, że ktoś znów zacznie ingerować w jej życie. I choć już dawno ujawnili swój związek, ona miała wrażenie, że to wciąż coś zakazanego.

- Nie ma problemu! Chętnie oprowadzę cię, pokażę wszystko i nawet może zapiszę cię do gazetki uniwersyteckiej, byle jej nie zdejmowali z… wizji – zaśmiała się, klepiąc go po ramieniu jakby w ten sposób dawała mu do zrozumienia, że pisanie do gazetki to był tylko i wyłącznie żart. – Damy radę. Nie wiem, dasz mi plan zajęć i się zorientujemy. Chociaż musisz wiedzieć, że jakoś pilnie nie chodzę na zajęcia, a większość czasu spędzam na próbach orkiestry, ale może dzięki tobie zacznę trafiać na swoje przedmioty. Plus ten kierunek brzmi ciekawie i chciałabym powiedzieć, żebyś robił to, co chcesz, a nie męczył się, ale nie ufaj mi w tym, bo jestem najgorszym przykładem utknięcia. Najchętniej wcale bym nie studiowała – posłała mu przepraszający uśmiech, na moment spuszczając wzrok na mokrą jezdnię. Współczuła mu tej chęci zmiany kierunku, ponieważ nie należało to do łatwych decyzji. Był tak blisko od zawodu, a mimo to jego priorytety zmieniły się. Oby jednak trzymał dalej swoje pozytywne nastawienie, za które Teresa będzie mocno trzymała kciuki.
- Brzmi super, o ile pomożesz mi trochę z rowerem – puściła mu oczko, wsypując sobie cukier do zaparzonej herbaty. Wybrała największe kubki, by mogli rozgrzać się do następnego sklepu, ponieważ sądziła, że na tym nie zakończy się picie ciepłych napojów. – A wiesz co jeszcze następnym razem możemy zrobić? Ognisko na plaży! Kameralne, może jakieś żółwie i lisy, co ty na to? Tylko… – przytknęła palec do ust, przypominając sobie w ostatniej chwili, że wszystko to było tajemnicą. Roześmiała się po tym, ruszając powoli do kasy. Zamierzała mu postawić kawę, lecz zerknęła na niego w ostatniej chwili, by upewnić się, czy odpowiada mu to. – Mogę? Odwdzięczysz się popychaniem mnie na schodach na sam szczyt. Space Needle, oczywiście.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki Beach”