WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kap. Kap. Kap.
Smugi deszczu uderzały o szybę wydając charakterystyczny dźwięk.
Nie spała. Od trzech dób nie potrafiła zmrużyć oka.
Błękitnymi ślepiami krążyła po wielkiej sypialni, zahaczając o pozłacane, ciemne meble, wielkie - z widokiem na ogród okno; na którego parapecie znajdowało się kilka ksiąg, żałowała że do tej pory nie udało się jej do nich zajrzeć. Czuła się dziwnie, jakby nie umiała zawrzeć spokoju z własnymi demonami - choć w głębi duszy roiło się w niej tak wiele sprzecznych emocji, głównie górowała samotność. Umysł Deonne zanurzony był pomiędzy falami perypetii przeminionych trzech dni; to zabawne jak mało potrzeba czasu, aby wszystko co utrzymywało się dotychczas uległo tak nagłej, niespodziewanej zmianie. Sytuacja, nawet jeśli po części dwuznaczna w posiadłości Eamona Korvena to jednak właśnie ona rozpoczęła ciąg nieprzewidzianych (przez blondynkę) zdarzeń w szczególności zainicjonowanych po przez niemoralne zachowanie przyszłego męża. Z początku tłumaczyła to sobie jako chęć próby zainteresowania dziewczęcia swoją osobą, ale im częściej dłoń Edgara chaotycznie wślizgała się pod jej sukienkę, bądź dość agresywnie (w geście odrzucenia) zaciskała się na nadgarstku, tym bardziej idea zaślubin w głowie niewiasty się oddalała. Więc kiedy zrozumiał, że intencję Dei nie podzielają się z jego, a kolejne próby pozostania sam na sam kończą się klęską; wtedy zaczął się etap nieprzyjemnych rozmów - a także bezczelnej ignorancji; gdziekolwiek poszli, z kimkolwiek rozmawiali - zostawiał ją samą. Za każdym razem w tych o to chwilach zadawała sobie dokładnie to samo pytanie: „Czy tak będzie wyglądało nasze małżeństwo, Edgarze?” Nie byli dla siebie stworzeni - nie mieli tych samych przyzwyczajeń, zainteresowań a tematy wspólnych dyskusji zakończyły się po pierwszym tygodniu od przyjazdu. Lubiła go - nie mogłaby temu zaprzeczyć, w pewnym stopniu jej na nim zależało, lecz nie umiała poczuć tego (a usilnie się starała!) - co powinna czuć kobieta do własnego ukochanego. A teraz jeszcze doszedł strach - obawiała się jego agresji, a tym mocniej nieudolnego hamowania negatywnych emocji. Dlatego przestała nalegać - na rozmowy, spędzanie wspólnych chwil - to Britton zadecydowała, aby się odsunąć - usunąć w cień i przesiedzieć w czterech ścianach, jednocześnie pozwalając mu „świecić przed innymi” za ich dwoje - w tym akurat był dobry; w stwarzaniu pozorów. Niestety (dla Edzia) nie wszyscy dali się nabrać na jego „sztuczki” - pierwszą z tych osób była Różyczka, widok spochmurniałej Deonne wprowadzał ją w stan zniesmaczenia, zwłaszcza że to na jej twarzyczce zwykle gościł grymas szarości, do starszej Britton to nie pasowało, w końcu emanowała radością wszystkim wokół przy tym rozświetlając dzień; wydawać się mogło, że ktoś bądź coś odebrał jej - kawałek duszy, blask - jednak wszystkie próby rozmów, wymuszeń, szantaży okazywały się klęską. Tylko na widok matki, raz na jakiś czas decydowała się na cień uśmiechu - lecz to oczy bezustannie dawały poznać po sobie melancholijność - błękit zamienił się w granat, ciemność przeistaczała się po jej ciele - zamykając za sobą wszystkie drzwi. Większość dnia spędzała w pokoju; wpatrując się sufit, w drugą część popołudnia wychodziła na spacer - zazwyczaj samotnie, bądź w towarzystwie Rosie, wtedy też milczała - czasami jedynie odpowiadając na nurtujące pytania młodszej siostry krótkim słowami „tak, Rosie” lub „nie, Rosie.” - nawet przez lata wyćwiczone gesty nie zdołały wygrać - by pozostać sobą.
Mijały dzień za dniem, choć według dziewczyny wszystko zlewało się w całość - każdy kolor szczęścia pozamieniał się w różne odmiany szarości; aż nadszedł czas wyczekiwanego przesz wszystkich balu. Debiut - podczas którego miała stanąć przy boku pożądanego przez większość kawalera Edgara Korvena; rudawa czupryna i ten charakterystyczny cwany uśmieszek można by było nazwać jego cechami rozpoznawczymi. Jasne ślepia wpatrywały się w nią w chwili gdy w kremowej, lekko pozłacanej sukni schodziła po schodach ich posiadłości, a źrenice jeszcze bardziej się rozszerzyły jak w trakcie podróży ułożył swą smukłą dłoń na jej - nie spojrzała; właściwie to przez całą drogę nie odwróciła głowy od okna - oraz przemijających przez nie krajobrazów; góry, pagórki - lasy, polany - aż zapragnęła wysiąść, zerwać ten niewygodny gorset i przebiec się boso wzdłuż łąki, a w nozdrzach poczuć zapach rosy, tęskniła za domem - cała ta otoczka za mąż pójścia, balu - odeszły na drugi plan.
Droga do majątku króla George'a William Frederick'a była o wiele dłuższa niż się spodziewała, Londyn był ogromny w porównaniu do wioski w której się wychowała; dostojny, elegancki - gdyby znalazł się na stole jako danie, byłby najbardziej wykwinty i prawdopodobnie każdy wyrywałby się, aby zjeść chociaż okruszek. Dopiero teraz zaczęła się stresować, dopiero teraz przypomniała sobie, że dzisiejsza noc zadecyduję jak będzie wyglądało jej resztę życia - dlatego pomimo niechęci złapała za dłoń Edgara gdy pomagał jej wysiąść z pojazdu i wsunęła rękę pod pachę gdy we dwoje weszli do środka...




...gdzieś po drugiej stronie sali, z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni, można było dostrzec chudziutką wręcz wychudzoną sylwetkę, z upiętymi wysoko włosami, jasnymi tęczówkami zerknęła na swojego towarzysza. - Już są... - kiwnęła głową w stronę narzeczeństwa witającymi się z rodzicami. - ...jest na to miejsce zbyt naiwna. - pomyślała na głos przystawiając szkło do ust, aby zaczerpnąć kilka malutkich łyczków, a jej wzrok nadał ogniskował się na parze, częściowo zazdrościła, częściowo wyśmiewała, częściowo była przerażona: czy to właśnie nadszedł ten dzień gdy straci swoją siostrę „raz na zawsze...?” - Dlaczego milczysz, Eamonie? - zielone ślepia skupiły się na brązowych, serce zabiło szybciej - mocniej, gwałtowniej - przyszła z nim... - więc nawet jeśli tej nocy rzeczywiście kogoś straci? Ale zdobędzie kogoś innego? Och, życie bywa takie okrutne...






-...Wyglądasz przepięknie, Deonne... - odezwał się Norman podchodząc do córki i składając na jej czole drobny, czuły pocałunek. - Dziękuję. - blondynka delikatnie się zarumieniła, czując na sobie wzrok większości osób z sali - rozumiała ciekawość, lecz intensywność tęczówek jednej z nich była tak silna, że gdyby miała moc - w tej chwili zaczęłaby płonąć. - Kim ona jest? - szepnęła w stronę Edgara, gdy o to ten się nachylał. - To hrabina Helena.
Ostatnio zmieniony 2022-04-02, 12:02 przez deonne korven, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bal u Fredericka pozostawał olbrzymim wydarzeniem towarzyskim na które zjeżdżała cała śmietanka towarzyska. Magnat finansowy, posiadacz największej ilości udziałów w najstarszej (acz bezustannie prężnie rozwijającej się) spółce bankowej raz do roku spraszał bogatych przyjaciół (bądź osoby posiadające znajomych w odpowiednich kręgach) na wielkie przyjęcie. Coś, co rozpoczęło się jako zainicjowane czterdzieści lat wstecz kameralne randez-vous w męskim gronie rozrosło do karykaturalnych rozmiarów. Socjeta uwielbiała nadawać mu głębsze znaczenie, z czasem uznając za idealny pretekst do nawiązywania kontaktów biznesowych lub prezentowania swego potomstwa. Wiele dziewcząt wkroczyło w wielki świat właśnie owego wieczora; wiele genialnych pomysłów oraz umów zostało zawartych pośród tych sal. Eamon znał znaczenie balu, niemniej wciąż bezustannie kręcił na niego nosem.
Problem polegał na tym, że przestrzeń w jakiej się znalazł jawiła się jako istne targowisko próżności. Nikt nie był tam szczery. Szczere, dobroduszne istoty nie przetrwałyby w tej ułudnej rzeczywistości. Zostałyby zgniecione, zmiażdżone przez wijące się na parkiecie węże. Właśnie dlatego brunet z obawą rozmyślał o Deonne. Gdzieś w jego głowie pojawiła się troska względem blondyneczki. Nie uważał, by potrafiła poradzić sobie z towarzystwem dwulicowych kobiet widzących w niej rywalkę oraz napalonych, podpitych mężczyzn sprawiających pozory eleganckich gentlemanów. Nie wyobrażał sobie również, aby młodszy brat miał stać się dobrym obrońcą oraz wiernym kompanem narzeczonej. Na pewno ojciec porozmawiał z nim na temat istoty tego, by para zaprezentowała się jako jedność tym samym oficjalnie przypieczętowując sojusz rodzin. Z drugiej strony, znając Edgara, oczyma wyobraźni księgowy widział podchmielonego braciszka z kieliszkiem w dłoni, wdającego się w wesołe dyskusje ze znajomymi – ignorując partnerkę. A myślał tak, nie wiedząc nawet o zmianach jakie następowały w rudzielcu; który powoli przestawał ekscytować się perspektywą nadchodzącego ożenku i coraz silniej postrzegał go jako zobowiązanie względem rodu.
Stojąc w kącie z Rosie nie czuł się jednak tak nieznośnie zirytowany obecnością na przyjęciu. Kiedy się odezwała (tym razem zmieniając temat jaki dotychczas prowadzili) przesunął spojrzeniem najpierw po jej buzi (zanotował w umyśle, że wcale nie musiał kłamać mówiąc jak pięknie wygląda) a następnie w kierunku narzeczeństwa – po przekątnej sali, za ciekawskim wzrokiem dziewczęcia. Odsunął od siebie myśl, iż Dea prezentowała się znacznie lepiej od swojej siostrzyczki. Promieniała. Wchodziła do wnętrza niby anioł zstępujący na ziemię. Kilka głów natychmiastowo obróciło się w jej kierunku. – Hmm? – nie zdając sobie sprawy z ciszy jaka między nimi zapadła, w rozkojarzeniu powtórnie zwrócił uwagę na Różyczkę. – Masz rację. Jest zbyt delikatna. – a by szybko skupić się na czymś innym; korzystając z okazji wysunął dłoń w kierunku szatynki. – Zatańczysz? – następowała rotacja par na błyszczącym parkiecie a kwartet smyczkowy sprawdzał strojenia instrumentów do kolejnego utworu.

W tym samym czasie na innym krańcu sali stała Helena Grittledew. Pomimo wydania na świat trójki potomków bezustannie utrzymywała szczupłą, godną pozazdroszczenia figurę. Bladziutka twarz wydawała się odrobinę nazbyt wychudzona, co wyłącznie nakręcało koło plotek dotyczących zdrowia kobiety. Zawsze była kruchą niewiastą, niemniej ostatnimi czasy chodziły pogłoski jakoby jej skóra stawała się półprzeźroczysta ja u egzotycznej ryby. Podobno doktor zachodził do państwa Grittledew znacznie częściej; choć wszyscy domownicy zdawali się zdrowi. Helena trzymała się w pobliżu swojego męża – równie szczupłego mężczyzny z lekko zadartym nosem oraz niebywale pewnej postawie. Cóż, zapewne każdy posiadając w kieszeni podobną fortunę byłby pewnym siebie. Nie zwracał zbytniej uwagi na małżonkę, zbyt pochłonięty rozmową z kilkoma mężczyznami. Żonę Alistaira powoli nudziło sterczenie i przysłuchiwanie się paplaninie pozostałych żoneczek. Uznawała siebie za lepszą od nich. Zielone ślepia wędrowały po przestrzeni. Eamon Korven. Na nim zatrzymały się na dłuższy moment. Malinowe wargi wykrzywiło zniesmaczenie. Wciąż czuła względem Korvena sporą dozę niechęci. Było jej żal przyczepionej do niego w tańcu, młodej dziewuszki. Młodość była głupia – jak dobrze, że człowiek dojrzewa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Melodia skrzypiec rozpływała się po pomieszczeniu, wślizgując się pomiędzy uszy wszystkich zebranych; niezależnie od płci, majątku oraz charakteru, absolutnie każdy gość słyszał ten sam dźwięk; lecz nie każdy dostrzegał zdarzenie, które miało miejsce kilka sekund temu; w momencie gdy weszli - młodzi, piękni - uśmiechnięci „ramię w ramię” - wydawać się mogło, że szaleńczo zakochani. Każdy się na to nabrał prócz Rosie. Ona wiedziała, czuła - widziała, wystarczyło jedynie krótkie spojrzenie starszej siostry, a w nim pogłębiający się smutek, by zrozumiała, że to kolejna jedna, wielka farsa rozpoczęta przez nikogo innego - jak ich ojca. Tylko Norman Britton potrafił dogłębnie wprowadzić stan córek w pełne rozczarowanie. Nigdy tego nie przyznała, ale nienawidziła go; a owa nienawiść pojawiła się w chwili - gdy siłą odebrał jej jedyne stworzenie, które kochało ją całym swoim malutkim serduszkiem, czyli jej dziecko - „Anioła Stróża” - miłość samą w sobie. Czy dokładnie to samo robił teraz z Deonne? Swoim własnym, wygórowanym ego - powolnie ją niszczył?
Szare ślepia skupiły się na towarzyszu - patrzyła na niego, gdy on patrzył na Deonne. W tym spojrzeniu było coś nowego - zmienił się; zastygł - a ciemne tęczówki odkrywały nieznaną dziewczęciu wcześniej emocje; wielokrotnie przyglądała mu się w ciszy, z ukrycia - bądź całkiem świadomie, lecz dzisiaj - teraz w danej chwili czuła jakby się zatracał - jakby wpatrywał się w starszą Britton oczyma wszystkich tych mężczyzn, którzy niegdyś (bądź i jeszcze) ją pragnęli, a których (niegdyś i już nie) pragnęła sama Róża. Nie, proszę. Tylko nie ona. Tylko nie Deonne. Spójrz tak na mnie, proszę. Relację z Deą, szatynka mogłaby określić jako skomplikowaną - część niej zrobiłaby dla niej wszystko, a ta druga silniejsza - wyrywająca się wręcz z pod piersi udusiłaby ją gołymi rękoma. Nie chodziło tylko o zazdrość, chęć w byciu lepszą - ale wieczne życie w cieniu i porównywanie ojca wprowadziło młodszej Britton zalążek utrapienia, desperacji w próbie dorównania - aż ostatecznie wykonywania sprzecznych poleceń - „zauważą mnie, jeśli będę robiła na przekór wszystkim.” Błędne koło trwałoby wiecznie, dopóki Deonne się nie wyprowadzi - ale jeśli się wyprowadzi to co ja bez niej zrobię? Sprzeczność goniła sprzeczność, niekiedy Różyczka nie wiedziała która emocja jest właściwa - było ich tak wiele, tak często się ze sobą splatały, że w ostateczności wypływała z niej rozpacz wielkości „Wielkiego Kanionu.”
Zatańczysz?
Gdy bursztynowe (a przynajmniej w tym jasnym świetle tak wyglądały) skupiły się na jej twarzy, w jednej sekundzie poczuła spokój - Eamon sprawiał, że przestawała się czuć, aż tak osamotniona - niekiedy lubiła sobie wyobrażać, że posiadają jedną duszę, każdy po części i wyłącznie we własnej obecności mogą doprowadzić do jej zjednoczenia - chciała, aby był jej przeznaczony - bo tylko przy nim czuła się usatysfakcjonowana. - Zawsze. - po przygryzieniu dolnej wargi, osiemnastolatka złapała bruneta za dłoń i wyruszyła z nim na parkiet - czując jak wzrok wielu kobiet skupia się na nich. Czy ta już jest „zawsze...?” Zawsze jest źródłem zainteresowania?
Odgłos stukających o wypastowaną podłogę szpilek, szeroki uśmiech szatynki - liczony w myślach każdy krok, by przypadkiem się pomylić - i nie zrobić z siebie pośmiewiska; nie tylko Deonne „wchodziła na salony.” - Eamonie... - bystre ślepia, zawładnęły twarzą Korvena. - ...czy jesteś teraz szczęśliwy? - ze mną, przy mnie, gdy możemy się dotknąć?





- Dlaczego nam to robisz? - akurat dzisiaj, teraz - gdy mieliśmy rozpocząć nowe życie. - Czy musisz, aż tyle pić? Edgarze, proszę nie odchodź... - niebieskie, wręcz błękitne oczęta zaszkliły się łzami - widok zbyt mocno podchmielonego Edgara, a zarazem oddalającego się coraz bardziej w stronę wyjścia wprowadziło blondynkę w rozpacz - znowu ją zostawił; znowu wolał wpaść wciąg znajomości, niekoniecznie obiecujących przyszłościowo znajomości. Gdy zniknął z zasięgu jej wzroku odwróciła się na pięcie - a spojrzenie ulokowało się na parkiecie. Rosie i jej Eamon wirujący pośród ludzi, roześmiani - radośni (przynajmniej ona); dopiero teraz dostrzegała przepaść pomiędzy nimi - tak dogłębną, że gdyby któreś z nich odważyłoby się skoczyć - upadek nie miałby końca, lecieliby w dół - nieświadomi konsekwencji. Był jedynym którego nigdy nie mogłaby mieć i jedynym, którego tak bardzo chciała - wielkie czerwone, bijące szczerą miłością serce nieco się ukruszyło - a pojedyncza, słona łza spłynęła po policzku - choć szybko wytarta - to jednak nie wiedziała, że w pobliżu w podobnym położeniu - stał ktoś jeszcze - najbardziej znienawidzona, a jednocześnie pożądana kobieta na tej sali: Helena Grittledew.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czuł jak spojrzenia odrywają się od pary narzeczeństwa i w dużej mierze skupiają na ich dwójce. Czarne owce wkroczyły na parkiet jak gdyby nie istniała dla nich reszta świata. W zasadzie, Eamon nie przejmował się plotkarami; które ćwiczyły języki na niszczeniu innym reputacji bądź (w najgorszym przypadku – a takie również się zdarzały) życia. Cieszyło go stanie przy boku Rosie. Zasługiwała na coś więcej niż wytykanie palcami i chociaż brunet nie przyklaskiwał rozwiązłości; był dużym zwolennikiem niezależności – niestety traconej wskutek młodzieńczych błędów. Gdyż tak postrzegał Kwiatuszka – jako osobę ograbioną z możliwości. Zdawać by się mogło, że na zawsze pozostanie skazana na ojcowską niełaskę. Aczkolwiek tutaj, przy nim, sprawiała wrażenie promieniejącej. Patrząc na nią nie widział upadłego dziewczęcia z połamanymi skrzydłami nim zdołałaby wzbić się w pierwszy lot. Widział piękną, młodą kobietę pozbawioną granic. Przełamała je, wyrwała się z więzienia jakie społeczne niuanse nakładały na przedstawicielki płci pięknej i co otrzymała w zamian? Wstyd oraz brak zrozumienia. Złotą klatkę w postaci rodzinnego domu.
Wyrok samotności. Delikatnie ująwszy jej drobną rękę rozważał różnice dzielące dwie Britton. Tak różne a na równi pociągające. Chociaż nie powinien myśleć w podobnych kategoriach o Dei. Nieważnym jest zachowanie Edgara – była przyszłą bratową księgowego i tak miało zostać. Jeśli już nadeszła ta wspaniała noc, Korven winien skupić się na szatynce. Poruszała się z gracją, bezustannie posiadając w sobie pewien rodzaj czarującego nieokrzesania. Ciemne ślepia omiotły buzię Kwiatka odbiegając od porównań do starszej siostry. Porównania byłyby niesprawiedliwe zarówno względem jednej jak i drugiej. Zamyślony przymarszczył brwi, na zadane pytanie, pragnąc odpowiedzieć najrzetelniej jak tylko potrafił. We wnętrzu mężczyzny bój toczył rozum – sojusznik szczerości oraz serce – będące spontanicznym zwolennikiem empatii oraz niepotrzebnej (acz jakże oczekiwanej) życzliwości. – Jestem częściowo szczęśliwy. – kąciki ust uniósł delikatnie ku górze, jak gdyby usiłując zaprezentować ów zapowiadany stan pół-szczęścia. Poprawił uścisk na ręce partnerki. – Moje życie jest niekompletne. Czegoś w nim brakuje. Czegoś nieuchwytnego. Nawet myślą. – westchnąwszy lekko, powtórnie zogniskował wzrok na Róży. – A Ty? Liczę, że zdajesz sobie sprawę z tego jak bardzo na nie zasługujesz. – po krótkiej pauzie na jego obliczu wykwitła dziwna, rzadko spotykana miękkość. – Na szczęście. – mówił prosto z epicentrum swojego jestestwa i nagle, znikąd, przyszło mu do głowy; iż stojąca przed nim dziewczynka jest warta znacznie więcej od niejednej spośród upudrowanych dziewuszek podtrzymujących ściany lub wirujących na parkiecie: głośnych, krzykliwych, poddających się „przeznaczeniu” spisanym przez rodzinę. – Podziwiam Cię, Rose. – nic więcej nie dodał, gdyż utwór dotarł do końca.

Gdy Eamon poruszał się w rytm trzymając Rosie w objęciu; z boku obserwowała go hrabina Grittledew. Uwolniona od grupki wiernych małżonek swych mężów, z wysokim kieliszkiem w ręku przesuwała oczyma po sali nie dając po sobie poznać; że największe zainteresowanie wzbudza w niej starszy syn Korvenów. Pojawienie się przy Deonne nie było wcale przypadkowe. Helena widziała wszystko, wiedziała więcej. Spostrzegła nadejście panienki Britton z Edgarem przy boku. Wciąż pamiętała tego niebrzydkiego rudzielca, który paradował za nią podczas jej niedługich odwiedzin u Korvenów. Dwukrotnie na nią zerknął co mocno połechtało ego brunetki.
Britton sprawiała wrażenie opuszczonej, samotnej. Ta krucha strona Grittledew zapragnęła nieco ulżyć kompance w niedoli. Symultanicznie druga łaknęła namieszać. Sposób w jaki Dea patrzyła na parkiet był mało subtelny oraz w pełni zrozumiały przez osobę równie przebiegłą. – Uśmiech, panno Britton. Sępy patrzą. – równocześnie posłała mijającej je starszej damie przepiękny, perlisty i sztuczny uśmieszek. – Wyłącznie czekają na byle pretekst, aby wziąć Cię na języki. Nie przejmuj się swoim narzeczonym... mężczyźni mają brzydki zwyczaj nudzenia się partnerkami. – bez cienia sarkazmu lub zgorzknienia przystawiła szkło do ładnie wyciętych warg i upiła łyk tak mały, że mogłoby się zdawać jakby nie upiła nic a nic. – Bardziej obawiałabym się na miejscu Twojej siostry... Eamon Korven to niebezpieczny człowiek. – jej chłodne, bystre ślepia spoczęły na twarzyczce rozmówczyni.
Ostatnio zmieniony 2021-08-01, 21:31 przez Eamon Korven, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Potrzeba bycia zauważoną przez kogokolwiek - była najsilniejsza, zwiastowała ona rytm osobowości Rositty - wiedząc, że nigdy nie będzie taka jak Deonne - wybrała inną drogę, bardziej doprecyzowaną, nie wymagającą poświęceń - lecz ściągającą na siebie miano innych osób, plotki - śmiechy, drwiny towarzyszyły jej w dniu codziennym. Przywykła i częściowo radziła sobie z tak okrutnym losem. Częściowo, ponieważ wciąż miała w sobie tą małą, roztrzepaną dziewczynkę pragnącą poznać świat - jednakże każda z decyzji jaką niegdyś podjęła przyciągała za sobą daną konsekwencję. Wiedziała, że prawdopodobnie nigdy nie wyjdzie za mąż, nikt nie pokocha ją całym sercem, ani tym bardziej nie wyrwie się z tak zwanej „złotej klatki” - a w przyszłości, po śmierci rodziców być może stanie się problemem starszej siostry. Tak to widziała.
Dopóki nie pojawił się on; człowiek nie zważający na nic - na nikogo, idący własnym rytmem; oddzielający się od ludzi z wyższych rang, z własnym (niezmiennym) zdaniem; imponował jej, chciała tylko z nim rozmawiać; cały czas - bez końca. A ich wspólna (cudowna) noc - zaczęła być pretekstem do kontynuowania relacji, a nawet istniała możliwość, by ją pogłębić. A teraz będąc w jego ramionach, pośród tych wszystkich ludzi - pojęła, że nie może dać mu uciec i spełniać marzenia innej, głupiutkiej dziewuszki - byli ulepieni z tej samej gliny; gardzili uprzywilejowanym społeczeństwem, - ta dzisiejsza noc mogłaby być początkiem czegoś nowego lepszego - nie do zniszczenia, jeżeli tylko by tego chciał, bo chciał prawda?
Szare tęczówki wpatrywały się w twarz towarzysza, drobna dłoń mocniej chwyciła jego - czuła, że płynie - każdy krok, obrót sprawiało jej przyjemność; nie spoglądała na gapiów, liczyli się oni - i to co mają; bo nikt nie byłby w stanie im tego odebrać. - Częściowo...? - powtórzyła, oczętami zerkając kilkakrotnie na jego pełne wargi, by ostatecznie powrócić do ciemności oczów Korvena; ciemności, a zarazem tajemniczości; sama zaś się uśmiechnęła, skromnie - lecz z nutką łobuzerstwa; taka już była wieczna kokietka. - Nie pomyślałeś może, że to czego Ci brakuję, to „nieuchwytne” możesz mieć na wyciągniecie ręki? - przechylając głowę, delikatnie zagryzła dolną wargę, opuszkami palców przesunęła dyskretnie po jego ramieniu (by nikt tego przypadkiem nie dostrzegł.) - Być może ten ktoś stoi na przeciwko Ciebie, lecz Ty tego jeszcze nie wiesz, poradziłabym Ci, aby bez względu na konsekwencję zamknąć mnie ją w swoich ramionach i nigdy nie wypuścić. - rzecz jasna mówiła o sobie, nie wiedziała jednak, że zza jej plecami nieopodal stała Dea przyglądając się im - reasumując podczas wypowiadania przez Rosie tego zdania obie znajdowały się na przeciwko niego. - Ja? - zdziwiona i wniebowzięta owym pytaniem, jeszcze bardziej się rozpromieniła, lekko zaróżowione policzki, wypełniły się większym kolorem. - Naprawdę tak myślisz? - wpatrywała się w niego, odczuwając narastające w sobie ciepło. - Sama nie wiem, przyszłam tu aby zdenerwować ojca... - niepewnie zsunęła głowę w dół. - ...i Deę. - w końcu to przyznała, nie chodziło wyłącznie o Normana - najstarsza Britton również w księgę ludzi, którym Różyczka lubiła robić „pod górkę.” - A w zamian tego dobrze się bawię, więc nie wiem czy to nie będzie za dużo, jeśli los podaruję mnie jeszcze szczęściem. - zamierzała wzruszyć ramionami, lecz kolejne słowa Eamona sprawiły, że aż zadrżała, mimo to że zeszli z parkietu cały czas go obserwowała, by ostatecznie zagrodzić mu drogę. - Na górze, trzecie drzwi po lewej jest wolny pokój. Nikt go nie pilnuję. Przyjdź za pięć minut, chciałabym Ci coś wyznać powiedzieć. - a tutaj nie byłoby na to okazji, nie przy tych wszystkich ciekawskich, wrednych, ludziach. Odsunęła się i powolnie zaczęła się kierować w stronę schodów, aż ostatecznie zniknęła z zasięgu wzroku Korvena. Przyjdzie. Musiał. Był zbyt honorowy, aby odmówić damie, nieprawdaż?



Obserwowanie dwóch osób, ważnych dla niej osób przyklejonych do siebie na parkiecie, wprowadziło Deonne w stan bólu - była zazdrosna, część niej pragnęła być na miejscu Kwiatuszka - to zabawne, jak w jednej chwili może wszystko się odmienić, prawda? Nie sądziła, że ktoś inny mógłby na nią patrzeć - Eamon i Rosie nie tylko stali się źródłem plotek, lecz całe skupienie gości było skierowane na nich - dlatego wzdrygnęła się słysząc głos kobiety, z wypisanym na twarzyczce przerażeniem zwróciła się ku brunetki. - Hrabino Grittledew, ja... - mimo wszystko uśmiechnęła się szeroko, gdy obok nich przechodziła starsza kobieta, przez moment nawet utrzymując z nią kontakt wzrokowy. - ...Edgar źle się poczuł. - cóż, blondyneczka również (może nie aż tak, ale zawsze) była wyćwiczona co do swojej prezentacji, bez względu co by się działo, potrafiła znaleźć wymówkę na pstryknięcie palca. - Chciałam z nim wyjść... - w końcu jako przykładna przyszła żona musiała się martwić, prawda? - ...kazał powiedział, abym została i dobrze się bawiła, jak poczuję się lepiej to wróci. - kłamstwo goniło kłamstwo, lecz brew Dei nawet nie drgnęła. Wyuczenie i manipulacja rodziców zdała egzamin. - To wszystko. - ponownie się uśmiechnęła, tym razem starała się aby uśmiech choć odrobinę przypominał ten szczery. Zszedł on z jej warg automatycznie w chwili usłyszenia imienia przyszłego szwagra - na to nie miała wymówki. Oplatając spojrzeniem sylwetkę Heleny, następnie powracając do schodząc z parkietu pary. - Co hrabina ma na myśli? - hej, trzeba pamiętać, że Deonne znała tylko wersję gdzie to Grittledew jest tą złą - dlatego starała się nie oceniać, a jedynie wyciągnąć choć odrobinę prawdy. - Powinnam przed czymś przestrzec Rose? - ale i samą siebie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podmarszczył brwi w myślach przeklinając zwycięstwo serca nad rozumem. Oczyma dwukrotnie powiódł ponad ramieniem tanecznej partnerki, wzrokiem ocierając się o sylwetkę stojącą poza granicami parkietu. Nie odpowiedział na pytanie dziewczęcia. Poza tym, określiłby je jako pytanie retoryczne. Przynajmniej z początku zignorował wypowiedź rozmówczyni dopiero po dłużej pauzie uśmiechając się niewinnie. Grał w towarzyską grę. Choć wzgardzał podobnymi wpisywał się w poczet dojrzalszych graczy od Rosie. Wygrana winna przyjść łatwo. – ? – przekręciwszy łepetynę na bok pozwolił, by w jego ślepiach zatańczyło figlarne światełko iluzorycznego niezrozumienia. Wiedział do czego pije ślicznotka, aczkolwiek wybrał ścieżkę ignorancji. No i nie przepadał za „podchodami” a Kwiatuszek prezentowała typowe kobiece zachowanie.
- To nie jest kwestia opinii. To prawda. Każdy zasługuje na szczęście.każdy. Rozsądek w porę przejął ster z wolna oddalając się od niejednoznaczości, które gotowe są zmącić spokój naiwnego podlotka. Księgowy wolałby nie psuć nastroju ani karmić fałszywymi nadziejami szczególnie tej biednej duszyczki. Darzył ją autentyczną sympatią daleką od ciepłych uczuć zrodzonych z potencjalnych zalążków miłości. Przepadał za Różą, niemniej nie postrzegał jej w kategoriach dalekiej bądź bliższej przyszłości. Dlatego też propozycja spotkania z daleka od wścibskich oczu nie zrobiła na nim pozytywnego wrażenia a tylko utwierdziła w przekonaniu, iż zezwala sobie na zbyt dużą swobodę. Parę uderzeń serca przypatrywał się odchodzącej w tłum Rosie, by ostatecznie zejść z głównej części sali i podejść wprost do dębowego stołu wypełnionego alkoholami. Wziąwszy do ręki pierwszy lepszy kieliszek zamoczył w nim usta natychmiastowo wypijając połowę. Ktoś przechodzący obok pokusił się o niewyraźny komentarz sugerujący gen alkoholizmu toczący ród Korvenów niby gangrena. Zbyt późno obrócił głowę i nie zauważył źródła owego złośliwego komentarza.
Nie zamierzał iść na górę. Czyjaś ręka opadła mu na ramię sprawiając, iż ciałem bruneta wzdrygnęło. – Eamonie, Boże najwyższy przy niebiańskiej bramie... Spokojnie! – Thomas McFerret, jeden z najbliższych kompanów Korvena wydawał się rozbawiony sytuacją. Ubrany w ciemnozielony frak prezentował się niesamowicie przystojnie. Bystre, błękitne tęczówki błyszczały w świetle świec. Pozbawiona trzech palców dłoń opadła luźno wzdłuż ciała. – Wybacz, myślałem...To zawsze był Twój problem, przyjacielu. Za dużo rozważań za mało... madery. – lekko stuknął własnym szkłem o to trzymane przez bruneta. – Widziałem Cię na parkiecie. Z kim tańczyłeś? – oh, wspaniały i dobroduszny Thom. Nigdy nie przywiązywał wagi do plotek.

Tymczasem Grittledew nie uwierzyła w ani jedno ze słów Deonne, która traciła w jej oczach kłamiąc. Oczywiście, kłamanie pozostawało kwestią przeżycia; lecz wymagane było łganie z klasą oraz pewnością, że druga strona nie zna prawdy. A prawda była taka – Edgar nadal przebywał w posiadłości i gdyby odpowiednio skupić uwagę można by dosłyszeć jego wesoły, coraz mocniej podpity głos gdzieś ze schodów prowadzących na piętro. Helena nie skomentowała, co z jej strony stawało się komentarzem samym w sobie. Zresztą, temat Eamona był znacznie bardziej intrygujący. – W przeciwieństwie do większości jestem zagorzałą zwolenniczką uczenia się na własnych błędach. Sama nie stałabym tu gdzie stoję, gdyby nie parę nieprzyjemnych sytuacji w których w przeszłości przyszło mi się znaleźć. – wzruszając kościstym ramieniem zwróciła się w kierunku Dei. Zapraszała ją do konwersacji. Nieczęsto się to zdarzało. – Korven są impulsywni, nieokrzesani i nieobliczalny. A ten tutaj... – kieliszkiem leniwie wskazała w stronę pary. – ...zamiast twarzy pokazuje światu maskę. Wszyscy je czasem nosimy, rzecz jasna, ale chodzi o to co znajduje się pod spodem. Pod jego maską jest zło, panno Britton. – trudno powiedzieć czy mówiła prawdę czy oszukiwała. - Gentleman bez własnej rodziny, bez małżonki, znany z bliskich kontaktów z kurwami... Znajomość z kimś takim nie wróży niczego dobrego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czekała.
Znajdując się na górze, w pokoju który oświetlał jedynie blask księżyca, ze skupieniem wpatrywała się w drewniane drzwi; tkwiła w niej nadzieja, że za chwilę, za kilka sekund one się rozchylą w nich pojawi się całkiem znana szatynce sylwetka, chciała poczuć jego zapach - dłoń na policzku, zarost na ciele - w czymś takim mogliby trwać, nic nie byłoby im straszne. Lecz nie przychodził, każda kolejna minuta sprawiała, że powoli rozumiała - co oznacza „odrzucenie” - żaden mężczyzna nigdy przedtem jej nie odmówił - czyżby Eamon James Korven był jedynym człowiekiem przed którym otworzyła serce i duszę - bo w końcu ją zauważył - a jednocześnie jednym z wielu, który tak samo (jak inni) nie chcę jej w takiej postaci? Nie była go warta? Podniosła się z łóżka samoistnie łapiąc za klamkę i schodząc na dół jak zawsze niezauważona; wzrokiem zerknęła na stojącym przy stole Eamonie - rozmawiającym z jakimś mężczyzną - następnie na Deę, która jak zwykle prezentowała się idealnie - nawet podczas dyskusji z hrabiną, próbowała uchwycić spojrzeniem Edgara - ale nigdzie go nie było; może on by zrozumiał - zrezygnowana odnalazła miejsce po drugiej stronie sali, siadając przy stole, dopiero teraz odczuwając upokorzenie.


Słuchając słów Heleny, Deonne czuła że nieruchomieję - w końcu ciężko jest dowiadywać się takich niuansów o osobie, która w pewnym sensie zawładnęła Twoim sercem. Eamon Korven złym człowiekiem...? Eamon Korven złem? Pomimo poprzedniego kłamstwa na jakie się zdecydowała i idealnie postarała, aby nie było tego po niej widać - w tym przypadku, Helena mogła dostrzec jak wyraz twarzy Britton uległ zmianie, jak stara się rozdzielić to co wspólnie przeżyli; a to o czym teraz opowiadała brunetka to było niczym jak uderzenie, kubeł zimnej wody. Za wiele emocji na raz; nie wierzyła - a przynajmniej częściowo, bo po co miałaby kobieta jej o tym mówić, gdyby nie istniało w tym chociażby „ziarenko prawdy?” Dwukrotnie zerknęła w stronę księgowego, aktualnie zajętego rozmową z innym mężczyzną - by ponownie powrócić spojrzeniem do hrabiny, kilka głębszych oddechów, następnie nerwowe przeczesanie palcami złotych loków. - Dziękuję za informację. - bo co tak naprawdę powinna teraz powiedzieć, jak wyrazić to co w danej chwili czuła? Czy spojrzenie na Eamona ulegało zmianie, czy nadal posiadał część jej smutnego serca? - Teraz to ja potrzebuję świeżego powietrza, hrabina wybaczy. - odruchowo dygnęła z zamiarem wydostania się na zewnątrz - niestety nie było to panience Britton dane, albowiem jeden z kawalerów z radosnym uśmiechem zagroził jej drogę. Finnick Oldman - (hihi); blondyn, niebieskooki - kilka lat od niej młodszy; kojarzyła go z kościoła, gdy przychodził na mszę ze swoją matką i trzema młodszymi siostrami. - Panno Britton, czy uczyniłaby mi mi panienka ten zaszczyt i ze mną zatańczyła? - szczęście nie schodziło z jego buzi, zapewne gdyby mógł to krzyczałby na całe gardło. - To Twój pierwszy bal, Finnie. Więc mogę dla Ciebie zarezerwować trzeci taniec. - chłopaczyna jeszcze szerzej się uśmiechnął, po czym kiwnął głową i zszedł z drogi blondyneczki - która im prędzej pognała do wyjścia.
Wybiegła, a na dworze było na tyle ciemno - że mogła skryć się pomiędzy drzewami - tylko na kilka minut; by odetchnąć, następnie wrócić - namówić Edgara na chociażby na jeden wspólny taniec - by nie przynieść rodzicom wstydu. Przecież mieli się pokazać jak silna para, wejść w elitarny świat, prawda?
Tak więc zrobiła.
Po zaledwie kwadransie z uniesioną głową weszła do środka, a na jej młodej buzi gościł sztuczny uśmieszek, z daleka dostrzegając trzy znajome twarze, wyprostowała bardziej plecy po czym do nich podeszła.. - Panie Korven, Pani Korven, Eamonie. - kiwnęła łepetyną, starając się, aby żadne z nich nie dostrzegło jej utrapienia. - Wiecie może gdzie znajduję się teraz Edgar? - zniknął ponad godzinę temu, niedawno jeszcze słyszała jego śmiech, ale teraz; miała wrażenie, że rozpłynął się w powietrzu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Towarzystwo przyjaciela było odświeżające. Podczas słuchania opowieści niegdysiejszego kompana niezliczonych przygód na posępne oblicze Eamona aż dwukrotnie wpełzł szczery uśmiech. Początkowa nerwowość oraz subtelne zerkanie w kierunku schodów zaginęło i przekształciło się w przyjemne spędzanie czasu. Na pewno dobry nastrój mężczyzny wspomagały dwa, wypite kieliszki portugalskiego wina. Ostatecznie panowie zostali dostrzeżeni przez Arthura. Senior rodu z dosyć kwaśnym uśmiechem przywitał się z McFerretem a po krótkiej chwili elegancko zwrócił uwagę na nieobecność wielu młodych arystokratów, wydając na świat wątpliwości czy na tegorocznym balu dojdzie do jakichkolwiek przyzwoitych swatów. Wspomniana uwaga została zrozumiana przez księgowego i jego czekoladowe ślepia natychmiastowo przemknęły po sali w poszukiwaniu Edgara. Tymczasem narzeczona McFerreta dołączyła do grupki i „zabrała” lubego celem przedstawienia go istotnemu bankierowi z zachodu.
Ojciec nigdy nie przejmował się społecznym aspektem spędów. Jeśli silił się na podobny komentarz – robił to przez wzgląd na młodszego syna. Niestety, rudzielec pozostawał poza zasięgiem spojrzeń. Gdzieś na granicy słuchu zdawać by się mogło, że dociera do nich echo znajomego śmiechu niemniej po głębszej analizie owe wrażenie okazałoby się złudą. Vera idealnie skrywała matczyną troskę oraz ludzkie zażenowanie. Nie wypiła ani jednego kieliszka alkoholu. Cały wieczór wiernie sunęła przy boku męża, w plotkujących grupach wyrzucając na świat tylko pojedyncze odchrząknięcia, grzeczne uśmiechy aprobaty lub czasem unosiła prawą brew sugerując niechęć względem zasłyszanej opinii. Idealnie żonglowała salonowymi zasadami zachowania. Nic dziwnego –pochodziła ze starej, dobrze sytuowanej rodziny. Savoir-vivre wypiła wraz z mlekiem matki. Teraz również, chociaż pochłaniana od środka obawą o reputację oraz dobro Edgara; nie dawała po sobie poznać zmieszania. Zmieszania, które narosło w niej po nadejściu Deonne. Jako doświadczona kobieta nie musiała przypatrywać się blondyneczce, by wiedzieć co chodzi jej po głowie. Jako rodzicielka czuła połowiczną odpowiedzialność za zachowanie swojego dziecka. Pewnie dlatego też uśmiechnęła się wyjątkowo perliście i jednym, gwałtownym ruchem zamknęła czarny, materiałowy wachlarz będący bezcenną, rodową pamiątką po dawnych wojażach wuja po Hiszpanii.
Na pewno porwali go koledzy z marynarki. Chłopcy rzadko spotykali się ze sobą w wakacje a Edgar jest do nich mocno przywiązany...Tak, tak... Wiele razem przeszli. – podłapawszy wątek, Arthur przejął pałeczkę, wzrokiem przemykając po zmienionej alchemią czasu, lecz bezustannie pięknej partnerce. Pomyślał, że jest niesamowicie bystrą istotą i ma wielkie szczęście nadal kochać ją po tylu dekadach wspólnego życia. – Czy wiedziałaś, że najstarszy syn Leywordów stracił rękę podczas jednej z bitew morskich? Oderwało mu ją jak...Ahhh, Arthurze. Nie opowiadaj nam takich historyjek. Damy mają delikatne żołądki. – żartobliwie pachnęła męża wachlarzem w ramię. – Lepiej poproś mnie do tańca. A Ty, Eamonie... Skoro Twój brat woli towarzystwo przyjaciół, może podczas jego nieobecności przypilnujesz przyszłą bratową? – na odpowiedź czekała wyłącznie kilka uderzeń serca, jakie ofiarowały jej szansę na zerknięcie pierworodnemu prosto w oczy. Wyczytał z nich niemą prośbę i niezdolny do odmowy; kiedy rodzice przeszli na parkiet – posłusznie wystawił rękę, oferują ją Dei. Po znalezieniu się po środku sali, przez moment czekał na muzykę; by naraz spokojnie, bez pośpiechu rozpocząć prowadzenie. Z początku milczał, gdyż nie wiedział co powiedzieć biorąc pod uwagę okoliczności sprzed paru minut oraz odrzucenie propozycji Rosie. – Nie przejmuj się nim. – mruknął finalnie, nawet nie patrząc na twarz Britton.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Najrozsądniejszym rozwiązaniem było odnalezienie Edgara (pomimo powiększającej się w niej niechęci); pokazanie się z nim na parkiecie, udawanie zakochanej i uśmiechanie się „od ucha do ucha” - tak jak została nauczona, tak jak jej to wpoili. W takich chwilach jak ta, zastanawiała się czy Mercy też udawała - czy łatwo jej było pokochać tak konserwatywnego mężczyznę jak Norman; czy radość, która zwykle gościła na jej idealnej buzi była wyćwiczona - czy również marzyła o tak wielkiej, niepowtarzalnej miłości, lecz „wyrwano jej” tą ową nadzieję w momencie przedstawienia męża? A co z Rosittą? Czy w momencie oddawania swojej „czystości” sądziła, że kocha? Co czuła gdy Jacob (nie pamiętam imienia, poważnie - więc zostawmy te, zapisałam sobie!!!) - ostatecznie ją opuścił? Czy było to rozczarowanie? Czy bolało ją serce, a może całe ciało? Dlaczego pokochanie Edgara było takie trudne? Czy odpowiedź łączyła się z czarną czupryną, co jakiś czas zmierzającą w jej kierunku, choć w rzeczywistości tak odległą, że nie starczyłoby lat aby się zbliżyć? Teraz zrozumiała, że potrzebowała matki - kojący głos Mercyndi mógłby ożywić tamtejszą Deonne - walczącą Deonne - ponieważ w skrycie rezygnowała, a w tajemnicy odszukiwała w głowie minionych refleksji gdzie wciąż był blisko; tuż na wyciągnięcie ręki. Część jej wiedziała, że postępuję żałośnie - przecież nawet jej nie zauważał, a wspólne chwilę za każdym razem kończyły się ignorancją, bądź bezczelnym unikaniem (z obu stron, rzecz jasna) - a na bal przyszedł z Rosie, młodszą - nieznośną siostrą, która co gorsza - posiadała o wiele większe prawo przebywania przy jego boku. Czy to nie był dosadny powód aby dać sobie spokój z kimś takim jak Eamon Korven? A później „powstała” Helena - perfekcyjna, dostojna - mieszająca w głowie - Britton dała się zmanipulować; albowiem nic ani nikt nie jest w stanie przygotować młodej arystokratki na kogoś takiego jak hrabina Grittledew. Pomiędzy fantazją, ubolewaniem (z miłości, zauroczenia, z samego faktu idealizowania człowieka) pogłębiało się coś jeszcze; - strach - już wcześniej udało się mu ją wystraszyć - nad wodą, gdy podziwiała jego ciało; pokazał swoje „drugie oblicze” - a co jeśli ono górowało nad jego osobowością?
Obserwując Arhuta i Verę - odczuła lekkie ukłucie zazdrości, po wielu latach - nieustannie byli tacy szczęśliwi, oczywiście Dea nie znała całej ich historii, jedyne to - co niegdyś opowiadał jej Edgar, ale nie trudno było dostrzec jakim darzyli się uczuciem. Reasumując - byli jedną z nielicznych par szczęśliwców - mogąc kochać się w zgodzie z Bogiem, oraz (najważniejsze!) z rodziną. - Ohhhh... - usta blondynki wygięły się w literkę „o” - z jednej strony wiedziała, że Vera powiedziałaby wszystko by oczyścić syna z jakichkolwiek zarzutów (zresztą jak każda matka), zaś z drugiej zapragnęła, aby to była najszczersza prawda - już podczas pobytu Korvenów w ich posiadłości dostrzegła, że Edgar ma słabość do procentowych trunków; a pod ich wpływem staję się bardziej nachalny niż ma to w zwyczaju, dlatego po ostatnich niezbyt przyjemnych zdarzeniach ostatnie czego by teraz chciała, to aby zobaczyć go w takim stanie. - Dobrze, niech się nacieszy ich towarzystwem, a ja w takim razie pójdę... - do siostry - kątem oka nawet zerknęła w stronę siedzącej przy stole Rosie, ale słowa przyszłej teściowej sprawiły, że wzrok jasnowłosej zatrzymał się na wyciągniętej dłoni starszego Korven'a, którą bez namysły chwyciła. Tak chciała zatańczyć, tak. - chciała z nim zatańczyć.
Wolna melodia, delikatny uścisk i ewidentnie patrzenie w innym kierunku doprowadziło do tego, że Dea pożałowała swojej decyzji - czyżby był tu za karę? - a przynamniej znowu się tak zachowywał. Tym razem znowu chodziło o jej wyznanie? Czy zwyczajnie jej nie lubił? - Jak? - uniosła łepetynę, przez dłuży moment wpatrując się w bok towarzysza. - Wydaję mi się, że się znudził... - wbrew pozorom Deonne nie była głupia, ani ślepa - niejednokrotnie dostrzegała zerknięcia narzeczonego na inne kobiety. -...albo jest na nas mnie zły. - mruknęła ciszej, nerwowo przygryzając dolną wargę. - Za to co zobaczył. Ostatnio zachowuję się dziwnie. - oczywiście, nie zamierzała wchodzić w szczegóły i oczerniać młodszego Korvena, niekiedy widać było „gołym okiem” jaka jest przepaść między braćmi. - Mógłbyś chociaż na mnie spojrzeć? - w końcu wyrzuciła to z siebie, a irytacja powolnie się ujawniała. - Czy Ty też jesteś znudzony? - bo jeżeli nie chciał z nią zatańczyć, nie musiał, prawda?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wykrzywił się nieco, szukając odpowiednich słów; by zapewnić Deonne, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Tak powinien uczynić, czyż nie? Był członkiem rodziny Korvenów, więc musiał dbać o dobre imię młodszego brata. Matka ufała, iż Eamon nie powie niczego; co mogłoby okazać się obciążające Edgara. Mężczyzna czuł przymus ciągnięcia szarady. Symultanicznie nie potrafił pozbyć się wrażenia jakby tym samym zaprzeczał samemu sobie – swoim zasadom oraz etyce. Nie czuł się dobrze biorąc czynny udział w tym wielkim przedsięwzięciu jakim pozostawały zaręczyny. Pragnął dla braciszka jak najlepiej, aczkolwiek pozwolił sobie polubić jego kandydatkę na żonę i nie podobała mu się perspektywa niszczenia dziewczynie życia. Gdyż z dnia na dzień ziszczały się paskudne obawy księgowego – Edgar oddalał się od partnerki. Nudził się nią jak zwykle – jak każdą inną panienką, która stanęła mu na drodze. – Dziwnie? Co masz na myśli? – dzięki Bogu sam nie musiał znosić humorów podoficera. Zamknięty w bezpiecznej przystani własnego gospodarstwa był odcięty od ploteczek – nawet tych rodzinnych. Niekiedy dostawał od matki krótkie liściki, lecz nie wspominała w nich o wielkiej, godnej napomnienia zmianie w zachowaniu rudzielca. Nerwowo zerknął w stronę rozmówczyni nie do końca rozumiejąc jej poruszenie. – Słucham? – zdezorientowany powtórnie obiegł spojrzeniem sale. Rosie siedziała przy jednym ze stolików. Sama. Nie patrzyła na nich, ale na pewno już wiedziała; że tańczą. Teraz zdawała się jeszcze samotniejsza niż wcześniej i Korven doznał nieprzyjemnego uścisku w żołądku. Żałował przyjścia na tę cholerną maskaradę. Nie pasował do takiej rzeczywistości. Kogo pragnął oszukać – nie nadawał się do owych delikatnych, damsko-męskich dramatów.
- Przepraszam ja... – z westchnieniem przesunął oczyma po twarzy blondynki. W milczeniu wpatrywał się w jej niespokojne oblicze, nieświadomie unosząc kąciki ust. Deonne Britton nie narodziła się, by być złą; nie pojawiła się na świecie celem kręcenia noskiem. Gniew nie pasował do ładnej, jasnej buzi; aczkolwiek naznaczał ją pewnym osobliwym czarem. – Jestem roztargniony. Nie chodzi o Ciebie. Niepotrzebnie tu przychodziłem. – szczęśliwie, choć pierwsza miłość zdążyła wyłapać go pośród tłumów on wciąż nie natknął się na panią Grittledew. Zawsze kiedy ją widział budziła w nim dwa sprzeczne odczucia. Z jednej strony doświadczał niechęci, która pulsowała mu wściekle w skroniach i prowokowała do ucieczki. Z drugiej - bezustannie tkwiła w nim niezdrowa fascynacja niegdysiejszą miłostką. Dawna pasja nie otrzymała ujścia i tlwiła się wiecznością w klatce piersiowej bruneta. Ta pierwsza, prawdziwa, finalnie nie rdzewieje. – Uważam, że powinnaś wysłać mu „wiadomość”. – mruknął wreszcie, mrużąc oczęta; gdy w ich zasięgu pojawił się Wielki Nieobecny. Schodził po schodach otoczony grupką kompanów oraz dwóch panien na wydaniu. – Wyjdź bez niego. Zostaw go tutaj. Niech to on będzie na językach. – tyle z lojalności względem rodzeństwa. Ale czy Edgar nie zasługiwał na taką konfrontację z prawdą? Skoro traktuje tak osobę, która ma być mu najważniejszą – musi liczyć na konsekwencje. – Odprowadzę Cię do powozu. Nas służący pojedzie z Tobą do dworku. – w ten sposób Dea wyjdzie z sytuacji z twarzą a to jej narzeczony stanie się pośmiewiskiem. Boże Najwyższy czy tego właśnie Eamon chciał dla rudowłosego? Czy rudowłosy na to zasługiwał? Tak.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wprawdzie Deonne rozegrała to dobrze - pomimo zapędów, ucieczek, unikania, a niekiedy niepohamowanej złości; wiedziała, że Eamon Korven jest jedynym człowiekiem w jej otoczeniu, który by nie mógł jej okłamać - był na to zbyt honorowy; dlatego każde pytanie, szczególnie te dotyczące Edgara wypowiadała w kierunku księgowego. Dokładnie tak było dzisiaj - i zapewne będzie wydarzało się za każdym razem gdy narzeczony ukochany rozpocznie swój dziwny proces ignorancji, bądź niezrozumiałej nachalności. Hej, trzeba przyznać, że w jakimś tam stopniu dziewczę zaczęło przejmować cechy przyszłego szwagra; tym razem nie uciekała wzrokiem, nie rumieniła się - ciemnym, wręcz granatowym spojrzeniem wpatrywała się w twarz bruneta; nadal przystojną, lecz ewidentnie zdezorientowaną „coś było na rzeczy” i choć część blondynki automatycznie poczuła ukłucie zmartwienia - druga zaś domagała się prawdy. - A jak zachowuję się Edgar gdy czuję się zagrożony? - wyszło nadto bezczelniej, niż miała w zamyślę - ale czy Eamon nie był tak naprawdę jedyną osobą, która znała swojego młodszego brata niczym „własną kieszeń?” Choć sytuacja sprzed kilku dni była czysto dwuznaczna (gorzej by było gdyby ujrzał ich po kolacji, gdy Dea wręcz naciskała na więcej - oboje wiedzieli, (czuła, że on również o tym myśli, że jednak ma serce) że każdy kto by ich wtedy nakrył miałby mieszane uczucia. - Nie przepraszaj. - rzuciła, a jej tęczówki stały się mniej lodowate, zakwitła w nich odrobina troski, a usta wygięły się w łuk spokojnego, czułego uśmiechu. - Twoje przyjście tu jest bardziej potrzebne, niż się spodziewasz. - nie chodziło wyłącznie o danie wspaniałego wieczoru Rositty, w słowach Dei nastąpiła nutka wdzięczności. - Powinieneś mieć w sobie więcej wiary. - na ten moment słowa Heleny, choć wciąż tliły się w umyśle, zsunęły się na dalszy plan - może Britton nie znała go tak dobrze jak dawna miłostka, ale owe wydarzenie (niezależnie jakie było - i jak się zakończyło) odbyło się lata wstecz, a ludzie się zmieniają - każdy dojrzewa, pojawiają się nowe wartości - pragnienia, prawda?
Zdziwiła się.
Spodziewała się raczej zbędnego, wymuszonego tłumaczenia, niżeli pomocy w kompromitacji młodszego Korvena, długie przenikliwe spojrzenia prosto w oczy zapełnione pełnym zrozumieniem - dało jej siłę, by ostatecznie kiwnąć twierdząco głową. Tak, „zawsze” Eamonie ratujesz mnie z opresji. Następnie głowa powędrowała tuż na schody, kontakt wzrokowy z przyszłym mężem - utwierdził ją wyłącznie w większym przekonaniu, że propozycja arystokraty jest jedyną opcją. - Chcę wyjść już teraz. - w połowie muzyki, nie czekając na odpowiedź mężczyzny odwróciła się na pięcie kierując w stronę wyjścia - słyszała, że idzie za nią; każdą osobę jaką po drodze mijała bacznie się jej przyglądała, ale w tym momencie Deonne „urosła w siłę” - kogo obarczyć taką zasługą?
Kropiło gdy wyszli na zewnątrz, ale to nie stało na przeszkodzie - w końcu mogła odetchnąć, złapać pełen łyk świeżego powietrza i odciąć się od tej farsy. - Widziałeś jak patrzył? - w tonie głosu dziewczęcia można było odczuć satysfakcję. - Jak wszyscy patrzyli? - uśmiechnęła się, a na bladej twarzy pojawił się kolor. - Dziękuję. - po tym słowie kilka sekund później podjechał powóz, kiedy Korven pomógł jej wsiąść do środka bezustannie odczuwała dziwną, nieokreśloną radość - powoli wszystko schodziło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Jak dziecko pozbawione zabawki. – brutalna szczerość obnażająca podoficera z sekretów. Jednak czyż nie zachowywał się niczym rozżalony bachor już teraz? O ile naprawdę w grę wchodziła niedoprecyzowana, gwałtowna zmiana – ekscesy dzisiejszego wieczora są zapewne napędzane irytacją młodzika na bliżej nieokreśloną... Właśnie, co tak mocno poruszyłoby rudego? Korvenowi nie przyszło do głowy, aby to krótkie spotkanie oraz opatrywanie ręki Britton zostało odebrane w równie infantylny, durny sposób. Dlatego, kiedy pewnym krokiem ruszyła w kierunku wyjścia nie oponował. Poszedł za nią, by (jak na wzorowego „anioła stróża” przystało) upewnić się; że kobieta trafi do celu.
Nie ciesz się z ich spojrzeń. – mimo wszystko parsknął śmiechem bo ekscytacja jasnowłosej wydawała się aż nazbyt wielka. – Cóż... – po zatrzaśnięciu za nią drzwiczek, przez moment wpatrywał się w wystającą za uchylonym okienkiem buzię. – Jeremy zadba o Twoje bezpieczeństwo. – głową kiwnął ku siadającemu u boku woźnicy mężczyźnie w średnim wieku. Zapadła dłuższa pauza. Co dalej? Co robić? Jak się pożegnać?Dobrej nocy. – nie, nie planował tkwić przy niej niby kołek. Prędko wyprostował plecy i odwróciwszy się ujrzał na szczycie schodów.
Stała przy boku męża niczym najwierniejsza kochanka stąpająca po tej Ziemi. Kremowe futro otulało jej szczuplutkie ciało, gdy wyczekiwała aż partner skończy uprzejmą rozmowę z dziekanem. Byli od siebie w sporym oddaleniu, na dodatek powóz do którego weszła Deonne znajdował się w przyjemnym zacienieniu; aczkolwiek Korven odczuwał na sobie zimne, ostrożne spojrzenie Heleny. Przez ułamki sekund stał w bezruchu i patrzył na nią z równie zobojętniałym wyrazem twarzy. W końcu, obrócił się na pięcie, by wejść do pojazdu nim konie przestały uderzać kopytami w jedno miejsce. Grittledew nie dopuszczała się rozprowadzania plotek – znana była ze specyficznej wyższości z jaką spoglądała na plotkary. Korven wiedział, iż nie rozpocznie żadnych przypuszczeń; nie zasieje żadnego ziarna niepewności zdolnego zniszczyć dobre imię Britton. A goście? Zaznajomieni z oziębłością starszego spośród braci co najwyżej zezwolą sobie na lekkie żartobliwe przytyki; skupiając się jednak na podpitym, głośnym rudowłosym chłopaku. Narzeczona, w eskorcie starszego brata, porzuciła go na parkiecie. Wolał towarzystwo kompanii pijaków od ciepłego objęcia młodej dziewuszki. Matka nie będzie zachwycona, ale na pewno dojdzie do podobnych wniosków – Edgar w pełni zasłużył na takie traktowanie. Winien nauczyć się innego traktowania lubej.
Usiadł naprzeciwko blondynki. Koła pudełka w jakim się znajdowali poszły w ruch. Księgowy zsunął zasłonki od swojej strony i po chwili wbił ślepia w siedzącą naprzeciwko Deę. Tym razem byli sami. Naprawdę sami. Nikt nie przyjdzie, nikt ich podgląda, nie podsłuchuje. Znając Eamona odkąd ten był dzieckiem oraz jego dojrzałą awersję względem przedstawicielek płci pięknej, służący zajmujący miejsce przy woźnicy wcale nie myślał o siedzącej we wnętrzu parze, raczej kontemplując piękno letniej nocy. Brunet trwał w milczeniu, czując jak w powietrzu narasta jakieś dziwne napięcie. Z równie niewyjaśnionych przyczyn nie robił absolutnie nic, by się go pozbyć ani wytłumaczyć nagłą odmianę serca.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z perspektywy czasu, oraz wyobrażaniu sobie przez lata dzisiejszej nocy, Deonne doszła do wniosku, że w zasadzie bal nie był niczym fascynującym, gromada bogatych, zadufanych w siebie przedstawicieli wielkich rodów pragnąca odnaleźć „najsłabsze ogniwo” i zrównać je z ziemią. Zrozumiała, że nie należała do tego świata i prawdopodobnie nigdy nie będzie, ponieważ musiałaby stać się taka jak oni - a to nie wchodziło w rachubę. Po dzisiejszym zdarzeniu patrzyła na swoją przyszłość już innym spojrzeniem; nie odnajdowała tam pięknych sukien, wystawnych przyjęć i sztucznego uśmiechu. Pierwszy raz zapragnęła spokoju, naturalności - i uzyskała to dzięki Korvenowi. Nie mógłby być tym złym, dzisiaj odzwierciedlał absolutnie wszystko czego potrzebowała.
Sceneria jaką zaprezentowali blondynce Eamon i Helena wprawiło ją w rozżalenie - w tym momencie, gdy na siebie patrzyli Britton ujrzała w nich „duchy przeszłości” - siedząc w malutkim pomieszczeniu, przez malutkie okienko błękitnymi ślepiami obserwowała sylwetki sylwetki dawnych kochanków - a do jej umysłu wciskały się pytania; „co się wydarzyło, że uczucie zgasło i przeistaczało się w pełną nienawiść?” Nie wiedziała co oboje myślą - jaka jest prawda - czy stała ona po środku, czy jedno z nich tak bardzo zawiniło, że nie było widać szansy na wybaczenie? Gdyby umieli wybaczać - ich życie zapewne byłoby o wiele prostsze, a przynajmniej jaśniejsze. Pełne oświetlających ich gwiazd. Patrząc się na nich jednocześnie czuła jakby odkrywała ich duszę - lecz świadomość podpowiadała blondyneczce, że nie powinna w tym uczestniczyć - wszystko było zwykłym przypadkiem, gdyby nie wyszli - nie zobaczyłby Heleny; co się działo w głowie bruneta? Czy był zły, zrozpaczony? Zaakceptował aktualną rzeczywistość? Kiedy już sądziła, że odjedzie pozostawiając „dawne zjawy” w takiej formie - drzwi od pojazdu się otworzyły, a on usiadł na przeciwko - pozwalając by razem z uciekli z miejsca przepełnionego goryczą.
Podobnie jak on milczała - wpatrując się w twarz towarzysza, był smutny, ponury - ale odczuwała od niego bijące ciepło. Po raz pierwszy rzeczywiście byli sami, nikt prócz hrabiny oraz Jeremy'ego nie wiedział gdzie się znajdują; zdała sobie sprawę, że nie może go teraz zostawić, ale czy kiedykolwiek chciała to zrobić? Choć prawdopodobnie w oczach Korvena przybrała aktualnie formę „drogi ucieczki” - czy w rzeczywistości on nie był tym samym dla niej? Cokolwiek się działo, cokolwiek poczuła - gnała do niego pierwsza. Po kilku minutach zadecydowała by położyć drobną dłoń na jego, dając mu znać w ten o to sposób znać jestem tu, wciąż tu jestem i nigdzie się nie wybieram. Właściwie, to niezależnie od tego czy przez resztę nocy jeździliby po mieście w kółko - zostałaby bez względu na wszystko. W Dei narosło dziwne uczucie, niezależnie jak samolubnie brzmiało to czuła, że teraz jej potrzebuję. Ostatecznie podniosła swoją rękę, by za chwilę chwycić ponownie jego - unieść i ułożyć na swym policzku, a zaróżowionymi wargami scałować wewnętrzną stronę. Być może pozwoliła sobie za wiele, być może - przekroczyła granicę, ale sytuacja tego wymagała - albo sama po prostu potrzebowała tej bliskości bardziej od Korvena? Jedno było pewne - nie myślała, brnęła we własne uczucia, które zaczęła przed nim odkrywać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie spodziewał się po niej wykonywania żadnych kroków ni przekraczania granic. Zdawało mu się, iż wszystko co niewypowiedziane rozwiały upływające dni a słowa; które padły przetoczyły się na skrawki umysłu, by wypaść z jego obiegu. Tym bardziej zaskoczonym był, gdy nie poprzestała na pojedynczym, tak kruchym oraz nieśmiałym aż niemalże zabawnym dotknięciu. Wpatrywał się w nią z narastającym rozczuleniem. Nie wiadomo czy to zasługa wypitego alkoholu, uroku nocnej przejażdżki, swobody jaką odczuwał oraz poczucia bezpieczeństwa; lecz mur wokół serca dziedzica topniał. Przymknąwszy powieki, przez moment roztapiał się w tym miłym doznaniu i błądził po labiryncie nieznanej błogości.
Chciał ją mieć. Nie było to dla niego tajemnicą –dlatego trzymał właściwy dystans. Nie mógł i nie powinien posmakować obu sióstr. Tym bardziej tej, która miała zostać jego bratową. Niemniej aktualnie wydawało się jakby żaden ruch ni dotyk miał nie ujrzeć konsekwencji. Byli osłonięci kurtyną półmroku a stukot kopyt o bruk wskazywał, iż czekała ich jeszcze długa droga. Spomiędzy warg bruneta wydobyło się westchnienie. Mógłby ją dostać, gdyby naprawdę tego łaknął. Zamknąłby malinowe usta swoimi wargami, wsunął dłonie pod sukienkę. Czy była dziewicą? Rodzice Dei zapewniali o czystości córki, aczkolwiek z młodymi dziewczętami nigdy nie wiadomo. Gdyby dał się ponieść kaprysowi mógłby sprawdzić czy powyższe jest prawdą. Zwilżył dolną wargę językiem. Kciukiem przesunął po bladym policzku jedynie pół-świadomie akceptując tę czułość. Palec księgowego przemknął w dół, aż do ust Britton i zatrzymał się na nich dodając do panującego napięcia szczyptę wyczekiwania.
Czy ktoś Cię już kiedyś posiadł? – po chwili w ruchy bruneta wkradła się gwałtowność, gdy złapał ją delikatnie za tył szyi i nieco przyciągnął; równocześnie osuwając się na krawędź własnego siedzenia. Ciemne ślepia z ukosa przypatrywały się całej, zaróżowionej od emocji buzi. Odrobinę niby ślepia drapieżnika obserwującego ofiarę w którą za parę sekund wbije kły. Być może pytanie wpisywało się w szereg skrajnie nieprzyzwoitych, ale czyny młodej kobiety sprawiały wrażenie jeszcze mocniej niepoprawnych i gorszących. Stukot podków, szum wiatru oraz cicha rozmowa Jeremy’ego z woźnicą maskowały przyciszone szepty. – Jak daleko zaszłaś z mężczyzną... bądź kobietą... – w Korvenie istniała ciemność i mroczna fascynacja eksploracją seksualności. Pojawiła się w nim w młodym wieku i choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy – właśnie ona była główną przyczyną odmowy ze strony Hrabiny. Wyłącznie Grittledew poznała drugą stronę medalu i odkąd jej doświadczyła wolała nie mieć z Eamonem do czynienia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mogłoby się wydawać, że nie wiedziała co robi, brak kontroli emocji i uczuć doprowadziło, że brnęła w dalszą sytuacje - częściowo dając mu bliskość, a z drugiej części sama jej pragnąc. Bo czy o tym właśnie nie myślała już przy pierwszym spotkaniu gdy stanął obok Edgara przykuwając swoją osobą uwagę wszystkich sióstr? Świadomie wiedziała, że nie należał do niej - ani do żadnej innej; był wolny, mógł mieć wszystkie i to chyba najbardziej ją przyciągało. Głupota, fascynacja (zauroczonej) młódki - miał kontrolę, nie tylko dzisiaj - ale bezustannie, za każdym razem gdy byli tylko we dwoje oddałaby mu się gdyby tylko chciał. Chciała być jego. i dzisiaj podczas tej ciepłej, nocy to przed nim odkrywała. Nie spodziewała się, że przejmie fizyczną kontrolę, właściwie to była przekonana, że owa bliskość zakończy się tak jak zwykle - albo przerwaniem mężczyzny, albo mocnym zbesztaniem - ale dotknął, w końcu to zrobił - nie wymyśliła tego, nie wyobraziła sobie, wszystko było czyste skażone, oboje szli tym nurtem. Obcałowywanie jego dłoni zakończyła w chwili gdy dotknął jej warg, niebieskie oczy zatrzymały się na brązowych, ciemnych - a jak się im przyjrzała mogła dostrzec wkradającą się w nie czerń. Pomimo gwałtowności, nie przestraszył jej - nigdy nie ufała nikomu bardziej jak jemu w tej chwili - i to prawdopodobnie była największa tragedia Britton; ślepe zapatrzenie.
Gdy ją przyciągnął półświadomie zsunęła się z siedzenia, siadając okrakiem na kolanach obiektu westchnień przyszłego szwagra. Nie było nic w tym seksownego (albo przynajmniej dziewczynie się wydawało, albowiem nigdy przedtem nie znajdowała się w podobnej sytuacji); a raczej bardziej przypominało łaknienie, stawała się coraz bardziej podniecona, zapatrzona i rządna - nie był w tej chwili sam. Usłyszawszy pytanie dziedzica oblała się potwornie czerwonym rumieńcem, każda emocja Dei była w tej chwili prawdziwa - zawstydzona, pokiwała przecząco łepetyną, a po zagryzieniu wargi i nieśmiałym (pomimo sytuacji!) ucieknięciu wzrokiem wydała z siebie cichy szept. - A Ty...? Chciałbyś mnie posiąść? - to, że ona go pragnęła każdą częścią ciała, to jedno - jednak musiała wiedzieć, musiała poznać prawdę - nie był łatwy w rozszyfrowaniu, jednego dnia potrafił być niezmiernie miły, tak że zakochiwała się w nim na nowo, za to innego - krótkim zdaniem wprowadzić biedną dziewuszkę w stan dziesięciodniowego płaczu oraz amatorskiego udawania choroby. - Z kobietą...? - tym razem była zdezorientowana, więc pozwoliła sobie na sekundowe zerknięcie w jego oczy, a na buzi blondyneczki wciąż istniał rumieniec, a jeśli sytuacja będzie się jeszcze bardziej rozwijać to prawdopodobnie szybko on nie zniknie. - Nigdzie nie zaszłam... ani z mężczyzną, ani z kobietą. - podręcznikowy przykład dziewczyny wychowanej pośród arystokracji - wzorowa czystość. Ostatecznie zdecydowała się unieść głowę i zaczęła się mu przyglądać wzrokiem próbując odnaleźć w mimice twarzy Eamona jakąkolwiek reakcje; nie chciałaby, aby był nią teraz rozczarowany. - To źle? - niestety, jak zawsze nie wyczytała niczego; więc jak zawsze wolała zapytać. - Wolałbyś, abym była bardziej doświadczona? - obie dłonie, które wcześniej znajdowały się na ramionach bruneta, ostatecznie ułożyła na jego policzkach. - Bo chciałabym doświadczyć czegoś z Tobą... - jezuchryste, Deonne co on z Tobą zrobił....

I gdzie jest Edgar?
Teraz już w ogóle przestał istnieć?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”