WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Było chłodno jak na tę porę roku oraz dnia. Pod poły surduta obszywanego złotą nicią wkradały się ostrzejsze powiewy wiatru wdzierające się do karety przez stare, nieszczelne zabudowania wąskich deseczek. Ojcowska mina wyrażająca bezgranicznie niezadowolenie oraz pogardę względem zniszczeń zwiastowała wykład o niekompetencji woźnicy. Zbyt swobodnie puszcza konie. Za mocno trzyma lejce. Nie uważa na wybojach. Wszystko musiało posiadać jasną przyczynę i zostać powołane do życia ze skonkretyzowanego powodu, a dbanie o brak dziur w pojeździe zdecydowanie należało do kompetencji powożącego. Przyglądając się seniorowi do Eamona docierało, iż przypatruje się własnej, zakradającej się za plecami, starości. Pierworodny państwa Korven wdał się w tatę. Ten sam, odrobinkę przygarbiony nos z maleńkich haczykiem u nasady. Te same ciemne, głębokie spojrzenie zdające się oceniać absolutnie każdy element otaczającej ich rzeczywistości. Ta sama linia włosów – z roku na rok cofająca się, acz zbyt wolno, by na pierwszy rzut oka dostrzec zmiany. Odróżniał ich kolor oraz gęstość loków. Senior posiadał je w odcieniu rdzy, podczas gdy syna zdobiły włosy czarne jak smoła. Starszy mężczyzna ubrał najlepszy kostium ze śliwkowego weluru. Dłoń trzymał na lśniącej gałce czarnej laseczki z którą nie rozstawał się od paskudnego wypadku sprzed trzech wiosen. Zapewne, gdyby żył we współczesnych czasach lekarze prędko odnaleźliby źródło problemów i ze smutkiem pokiwali uczonymi łepetynami wyrokując: „Wylew.” Niestety, żyjąc pod kloszem niewiedzy końcówki pięknego XVIII wieku pacjenci musieli polegać na mocno ograniczonych zdolnościach doktorów medycyny, którzy na większość przypadłości przypisywali terapię skonstruowaną z trzech, powtarzalnych i prostych do zapamiętania kroków. Krok pierwszy: wyjąć pijawkę ze słoja i przysunąć ją do miejsca kłopoczącego pacjenta. Krok drugi: po precyzyjnie odmierzonym czasie oderwać krwiopijcę od bladej skóry. Grande finale: oczekiwać rezultatów. W ten sposób Arthur Korven dorobił się sporej galerii drobnych ugryzień znaczących całą, częściowo sparaliżowaną nogę. Skrzętnie ukrywał je pod bogatymi materiałami. Przez kurację nabawił się nadwrażliwości na zapach krwi. Zawsze zdawało mu się, iż czuje w powietrzu charakterystyczny, metaliczny odór; więc bezustannie nosił w mieszeni białą chusteczkę nasączoną kwiatowymi perfumami. Całe wnętrze karocy wypełniała drażniąca woń fiołków, malw i róży. Pani Korven była ponadprzeciętnie ładną kobietą. Kruczoczarne włosy spadały na szczupłe ramiona, gdzie plątały się i pieniły niczym wzburzona tafla oczka wodnego pod kaskadą wodospadów. Zielone oczy w kształcie migdałów błyszczały niczym klejnoty. Stwórca obdarował ją nadzwyczajnym spokojem oraz empatią. Kiedy patrzyła na synów duszę Very ogarniała troska. Niepokój czy Panowie zdołają ułożyć sobie przyszłość wedle boskich przykazań, ale symultanicznie pod dyktando ludzkich, samolubnych marzeń. Czy dałoby się połączyć te dwa, kompletnie różne światy? Człowieczy i metafizyczny? Młodsza latorośl sprawiała wrażenie lepiej nawigować na oceanie życia. Nic dziwnego – przynależał do marynarki wojennej i już miał na koncie pierwsze bitwy morskie na pokładzie dwumasztowca Queen’s Heart. Panny na wydaniu oglądały się za nim słusznie uważając chłopca za idealną partię. Młodzian był dumny ze służby za ojczyznę. Nawet teraz siedział obok poważnego brata w świeżo wypranym mundurze. Jasno-rudawe włosy, z rana przyczesane oraz poprawione dłonią aktualnie tkwiły w chaosie. Bystre ślepia maźnięte szarością podłapaly spojrzenie starszego braciszka, więc wargi rozpiął mu szeroki uśmiech. Niekiedy zdawało się, jak gdyby Edgar pochłonął całą radość przypisaną dwójce rodzeństwa. Jakby połknął słońce i emanował jego gorącem.
Kareta podskoczyła na koleinie. Arthur w zautomatyzowanym odruchu przycisnął plecy do oparcia. Drobne, krecie oczka zerknęły przez szkła na siedzącego naprzeciw chłopaka. – Popraw halsztuk. - młody kadet posłusznie zabrał się na powtórne wiązanie kremowej chustki. W rezultacie stworzył brzydki, podwójny supeł żeglarski. – I te włosy... ktoś pomyśli, że przeprawiłeś się przez morze i walczyłeś z Krakenem. – ojciec pokręcił nosem, odwracając wzrok ku rozciągającemu się na oknem pejzażowi. Trawy, pola, więcej traw. – Niekiedy dyskusje z Tobą przypominają batalię z potworami morskimi, tatku. – Na litość boską, chłopcze. Nie mów do mnie „tatku”. – chwilka pauzy. Pomarszczone kąciki spierzchniętych ust uniosła błogość oraz miłość do swych dzieci. – ...nie mów tak przy Brittonach. – Eamon automatycznie zacisnął wargi i odchrząknął przez ułamki sekund ogniskując na sobie uwagę zgromadzenia. Nie musiał niczego mówić. Wszyscy wiedzieli jakie ma zdanie na temat aranżowanych małżeństw. Chociaż w tym roku osiągał dopiero wiek trzydziestu trzech lat Eamona powszechnie uznawano za zatwardziałego kawalera. Fakt, iż rzadko się uśmiechał a jeżeli już; czynił to z niechęcią i cieniem zdegustowania nie pomagał w zyskiwaniu popularności. Lecz nadal był fantastycznym materiałem na męża– stosunkowo młody, dbający o siebie i odznaczający się powściągliwością w kontaktach z alkoholem. Pochodzący ze starego rodu z tradycjami. Do realiów podchodził beznamiętnie. Do obcych kobiet odnosił się z rezerwą a nieznajomych mężczyzny traktował z wrodzoną wyższością.
- Ekscytujące, nieprawdaż? – rzucił młodszy, w próbie rozrzedzenia zgęstniałej atmosfery. – Jest bardzo ładna. – Tego nie wiesz... – głos starszego był chrapliwy od wielogodzinnego milczenia. – Ale... – Nie ufaj portretom ani opowieściom. Słyszałeś o Henryku VIII i Annie z Kleve? – Eamonie... – tym razem odezwała się Veronica. Jedno zerknięcie na matczyne oblicze i brunet wycofał się z drążenia. Nie ma powodu, by sprawiać jej więcej przykrości. Milczał do końca podróży.
Wczesna jesień pachniała wilgocią i właśnie ten zapach uderzył w całą czwórkę tuż po wyjściu na świeże powietrze. Wiejska posiadłość Brittonów wpisywała się w sztab budynków wyjątkowo okazałych. Pewnie jednych z największych w sąsiedztwie. Od przodu rozciągał się dywan zieleni pozostający równocześnie podjazdem, z tyłu rozkwitał dziki ogród; którego kręte, kamienne ścieżki prowadziły do szopy oraz oranżerii. U progu tkwił komitet powitalny ku któremu momentalnie zwrócił się Arthur. Utykając w stronę frontu z trudem rozpoznawał starego przyjaciela. Nic dziwnego! Z Brittonem widzieli się co najmniej pół dekady wstecz. Edgar wypatrywał swej narzeczonej pośród stojących na schodkach dziewcząt, natomiast brunet rozglądał się beznamiętnie; trzymając nieco z tyłu. – ...a to moi synowie. Eamon i oczywiście... - po lustracji wschodniego skrzydła z ponurą twarzą zwrócił się do gospodarzy. Wewnętrznie dziękował Panu, iż przyjechał pełniąc rolę wsparcia. Dwa tygodnie. To tylko dwa tygodnie udziału w owej farsie. Szczęśliwie, otrzymał drugoplanową rolę.
-
Stojąc przed lustrem i spoglądając na swoje odbicie, Deonne co i rusz robiła krzywą, bolesną minę. - Ściskasz za mocno... - wyrzuciła na jednym oddechu drobną, jasną dłonią łapiąc się za biodro. - Musisz wyglądać pięknie, lada moment tu będą. - wypowiedziała Mercy jeszcze mocniej zawiązując szaro-biały gorset na piersi córki. W odbiciu lustra Dea mogła również dostrzec dwie inne twarze - wpatrujące się w jej sylwetkę. - Podobno jest oficerem marynarki wojennej... - odezwała się średnia z dziewcząt, a jej Kwiatuszka zakwitła w radosnym uśmiechu. - ...i walczył za nasz kraj. - dodała zacierając swe malutkie rączki, następnie zmieniła pozycję na siedzącą. - Na dodatek przystojny, Katherina Cadogan mówiła mi, że widziała go na balu kadetów, żadna dziewka, ani arystokratka nie mogła oderwać od niego wzroku. - białe, zadbane zęby Rose rozchyliły jej wargi jeszcze szerzej. - A co jeśli jest głupi? - burknęła najstarsza Britton, odwracając swą jasną łepetynę w stronę sióstr. - To go sobie ustawisz. - wtrąciła matula całej trójki wsuwając sznurek w ostatnie pętelkę gorsetu i zawiązała go na kokardkę. - Możesz oddychać? - Nie. - To dobrze. - odpowiedziała szybko Cavendish-Britton unosząc swą dłoń by przesunąć opuszkami palców po buzi blondynki. - Wyglądasz cudownie. - usta Dei zadrżały w lekkim uśmiechu. - A teraz zajmijmy się włosami. - dwudziestotrzylatka głośno westchnęła, co mogło zabrzmieć niczym dezaprobata. - Wolałabym zostawić rozpuszczone. - odrzekła z ewidentną nadzieją w tonie głosu. - Deonne Colette Britton, być może wkrótce Korven, masz piękne długie włosy, powinnaś prezentować je w wielkich, puszystych lokach. - na te słowa młoda Brytyjka kiwnęła ponownie odwracając się tyłem do matki.
- Już są! - dwie godziny później donośny głos gospodarza rozprzestrzenił się po pomieszczeniach nakazując jednocześnie, aby wszystkie panie zjawiły się na zewnątrz. - Bardzo się stresujesz? - mruknęła Rose podchodząc do pierworodnej i kładąc swe drobne palce na jej ramieniu. - Chyba zaraz zwymiotuję. - odrzekła Deonne, ręką naciskając na swój brzuch - dokładnie w miejscu gdzie znajdował się żołądek. - Przecież możesz jeszcze odmówić. - I zawieźć ojca? Mr. Arthur jest jego wieloletnim przyjacielem. - co wynikało, że zapewne od lat marzyli o połączeniu rodów. - Przykro mi, że to na Ciebie spada. - dodała dziewiętnastolatka, po czym obie dziewczyny wyszły z swoje pokoju. Gdy wszyscy znaleźli się na miejscu, twarz Normana złagodniała - widok wysiadającego z powozu wieloletniego przyjaciela sprawił, że serce seniora zabiło o wiele szybciej. - Arhur stary druhu! - wtrącił, a zaraz za nim ukazały się cztery ślicznotki. Mercy, obok Dea, następnie Rositta i zapłakana Courtney - otóż pięć minut temu ubrano ją w jasno-różową sukieneczkę, a już zdążyła wpaść do połowy w kałużę błota. Pośród zebranych znajdowało się również kilka osób ze służby czekający na polecenia swojego szefa. W chwili przedstawiania przez mr. Korven'a swoich synów obie panny wędrowały po buziach gości szepcząc pomiędzy sobą. - Który to? - Kwiatuszek nie wytrzymał ofiarując swoje spojrzenie najpierw Eamon'owi, a następnie Edgarowi. - Chyba ten młodszy. - dodała Dea, na swych wargach utrzymując oficjalny uśmiech. - Miło was poznać - głos najstarszego z rodu sprawił, że dziewczęta poprzestały swojej paplaninie, skupiając się na nim. - A o to moja ukochana żona, Mercy, oraz trzy córki Deonne... - blondynka delikatnie dygnęła, przez krótką chwilę pozwalając sobie nieco dłużej zahaczyć wzrokiem na sylwetce Eamon'a. - ...Rositta. - średnia powtórzyła ową czynność siostry. - I Courtney. - jedenastolatka tylko pomachała chusteczką wtulając swą zapłakaną twarz w podpiersie Deonne. - Zapraszam do środka! - po tych słowach mężczyzna zaczął schodzić po wielkich schodach, aby zaraz uściskać gościa. - Jak podróż? Dużo zniszczeń? - dodał zarzucając na rękę na ramię przyjaciela. - Kiedy zacząłeś kuleć? - typowa, ciekawość Britton'a.
-
Promienie jesiennego słońca obejmowały całą działkę złocistymi ramionami tworzącymi coś na wzór pół-przeźroczystej poświaty. Powietrze niosło muzykę głosów, splatanych w przyjemnej dla ucha; acz delikatnej dysharmonii z chórami żab rechoczących przy stawie krajobrazowym. Arthur pokręciwszy nosem poprawił okulary na jego zgarbionym grzbiecie. Odzwyczajony od pytań o nogę teraz poczuł się wręcz urażony, iż właśnie ułomność stała się pierwszą rzeczą rzucającą się przyjacielowi w oczy. Niemniej, „obrazę” przyjął z galanterią. Tym bardziej wspomógł się laseczką, by po wymienieniu z małżonką porozumiewawczych zerknięć odchrząknąć (tak, jak odchrząkiwał posępny pierworodny). – Trzy lata przeszło odkąd gwałtownie zaniemogłem a później nagle nie potrafiłem ruszać częścią łydki i utraciłem czucie w udzie. Doktor Peterson, nasz lokalny cudotwórca, mawia; że to kwestia „złych humorów”. W tamtym okresie spółka handlarska przeżywała ciężki czas... – powoli wspinał się po kamiennych schodach kątem oka oceniając walory młodych panien. Zapatrzony na Różyczkę ułamki sekund wahał się i można by przysiąc, że niemalże przystanął rozważając czy uroda Rositty nie okaże się przeszkodą oraz pułapką na którą złapie się roztrzepany Edgar. Póki co podoficer zdawał się zachwycony dosłownie wszystkim. Architekturą, gospodarzem, poprzycinanymi krzewami i rzecz jasna faktem; iż stoi przed nim wystrojona w śliczną sukieneczkę narzeczona prezentująca się niby prezent bożonarodzeniowy. Gotowa, by za parę miesięcy rozwinąć wstążki; odwinąć każdą z warstw, pozyskać ją na wieczność. Dla Edgara ożenek wcale nie sprawiał wrażenia przerażającego czy bolesnego. W zasadzie, tak czy owak ambitny kadet większość życia planował spędzić na wodach. Spora część współtowarzyszy z Queen’s Heart posiadała przyjaciółki w wybranych portach. Młodzian nie dostrzegał w tym niczego złego. Każdy mężczyzna zerka niekiedy na inną kobietę niż żona. To leży w ich naturze. – No więc, „złe humory”. Zaczynają się od głowy i wędrują po całym ciele. Popsuły mi krew w nodze, ale regularna kuracja ma dopomóc. – czy racjonalny Archie wierzył w obietnice doktora? Niekoniecznie. Ale wolał trzymać się nadziei – nawet jeżeli była złudna.
Po wejściu do obszernego holu zatrzymał się i zerknął przez ramię obserwując jak dwójka krzepkich, młodziutkich członków służby zabiera się za bagaże. Skrzyń nie było wiele. Nie planowali zostać na dłużej niż zakładanych czternaście dni, natomiast Vera nie należała do przedstawicielek płci pięknej nie umiejących obyć się bez miliona kreacji. – Eamon upiera się, że przyczyną było... – ...serce. Tuż przed atakiem doznałeś silnego ukłucia w okolicy serca. – na moment zapadła cisza po której Arthur wydał z gardła suchy śmiech. – Podważa diagnozy absolwentów akademii. Gdyby mógł skrytykowałby samego króla. - Jeśli król zacznie zachowywać się jak głupiec nie omieszkam-... – Tak, tak. Oczywiście, chłopcze. Nadaje się na polityka, prawda? – czujne, ojcowskie oko błysnęło dumą.
-
Normanowi Britton'owi się powodziło - od powrotu z wieloletniej wojny do posiadłości i po przejęciu spadku po śmierci ojca nie mógł narzekać na własne finanse - właściwie to uchodził za najbardziej zamożnego obywatela tutejszej części Anglii. Spókła szła ku sukcesowi - wieloletnie ziemię współgrały z naturą. Miał na wychowanie córek, na ich domową edukację (każda potrafiła czytać - choć jak można się spodziewać Courtney zwykle unikała nauki) przepięknie zdobione stroję. Wewnątrz wielkiego domu także „gołym okiem” widać było bogactwo. Aczkolwiek nie zachowywał się jak skąpiec - gdy tylko istniała taka możliwość zatrudniał wszelakich robotników z okolicy - płacił więcej, niż inni - głównie ze względu na swoją żonę, Mercy - która miała słabość do ludzi pochodzących z biednych rodzin. - Tak pamiętam. Słyszałem, że mieliście trochę problemów, ale chyba wszystko powróciło na „dobre tory?” - Mr. Britton poczuł się trochę zawiedziony, że jego stary przyjaciel nie odezwał się podczas całej dekady - wspomógłby druhowi, lecz coś z „tyłu głowy” podpowiadało mu, że Korven'owie nie są zwyczajni, oraz posiadają zbyt wygórowane ego aby kiedykolwiek „prosić o pomoc.” Po odezwaniu się Eamon'a gospodarz spojrzał w jego kierunku. - Więc jeśli Twój własny syn podważa opinię „cudotwórcy” nie uważasz, że to wystarczający argument, aby wybrać się z tą dolegliwością do prawdziwego lekarza? Chyba nie spieszy Ci się jeszcze na „tamten świat,” huh? - obecny stan zdrowia Archie'go ewidentnie zmartwił bankiera, dlatego dyskretnie starał się go asekurować podczas wędrówki po schodach. - Nie po drodze Ci do polityki, Eamonie? - po rzuceniu tego pytania trójka panów weszła do środka budynku.
Za mężczyznami ruszył Panie - Mercy jako gospodyni zaczekała na małżonkę Arthur'a, aby obdarować ją swym pełnym uśmiechem. - Bardzo się cieszę, że przybyliście. Mam tylko nadzieję, że podróż nie była, aż tak zadręczająca, prawda? - mruknęła w kierunku kobiety, powolnie kierując się do wnętrza posiadłości - po chwili zerknęła w stronę Deonne i zahaczyła wzrokiem po sylwetce Edgar'a. - Myślisz, że przypadli sobie do gustu? - zniżony, wręcz cichutki głosik został zakończony kolejnym uśmieszkiem. Ms. Britton się martwiła - Deonne, była jej pierworodną - najbardziej ułożoną córką, nic w tym dziwnego, że przerażała ją myśl jej za mąż pójścia - szczególnie, że zdaniem kobiety córka wzorowała się niekiedy naiwnością i zbyt wielkim romantyzmem. Wiedziała, że Dea pragnie się zakochać - poślubić mężczyznę, który „chwycił ją za serce” - lecz nigdy nie odmówiłaby prośby ojca - więc niezależnie jakby cierpiała i jak te małżeństwo w przyszłości będzie współdziałać - nie przyzna się, jeśli zacznie cierpieć. To gospodynię przerażało, nawet jeśli niegdyś sama była w podobnym położeniu.
Po zjedzeniu przez wszystkich wielkiego posiłku oraz przekazaniu przez służbę kluczy do pokojów gości, zadowolona Mercyndia - ukierunkowała swe duże oczęta na córkach. Wszystkie trzy siedziały obok siebie, Rose jak zwykle szeptała na ucho swej starszej siostrze plotki - opowiedziała absolutnie wszystko czego się dowiedziała. Deonne starała się nie chichotać, a prezentować z dostojnością - niekiedy zawieszając wzrok na obu braciach (wiadomo, na którym dłużej) - za to Courtney - bawiła się jedzeniem, nie obyło się bez upaćkania calutkiej buzi. - Dea, Rose. Może byście umiliły nam tą chwilę i coś zagrały? - po wyprostowaniu pleców przez dziewczynki, obie podniosły się ze swoich krzeseł - Wedle Twojego życzenia, matko. - nieco speszony głos pisarki wierszy zabłysnął w otoczeniu. Średnia Britton'ówna przysiadła przy wielkim czarnym, złoto zdobionym fortepianie, za to Deonne ustała na samym środku ogromnego salonu - unikała wzroku gapiów, aby po pierwszych dźwiękach klawiszy. zacząć wyśpiewywać znaną pieśń. Wszystkie głowy Britton'ów skupiły swą uwagę na dziewczętach, za to tęczówki najstarszej nieustannie spoczywały na „martwych przedmiotach. ” Po wykonaniu kilku utworów, pozwolono odejść im od stołu.
Deonne idąc z Rossittą pod pachę w stronę pobliskiego jeziora, nerwowo przejechała koniuszkiem języka po swych wargach. - Co wiesz na temat starszego Korven'a? - ciekawość blondyneczki nie dała za wygraną niepewnie przesunęła spojrzeniem po roześmianej twarzy siostrzyczki. - Wiedziałam, że zapytasz. - mruknęła wciąż rozbawiona, na co dziewczę zareagowało cichym burknięciem. - Zgorzkniały kawaler. Słyszałam, że kilka lat temu został odrzucony przez jedną z najpiękniejszych dziewcząt z ich rejonów i od tamtej zaprzysiągł sobie żadnego ożenku. Dobrze, że na niego nie trafiłaś. Nigdy nie wiadomo co takim siedzi w głowie. - po wzruszeniu przez dziewiętnastolatkę ramionami, starsza odwróciła łepetynę w tył dostrzegając oby chłopców za nimi.
-
- Tak. – Arthur nie przepadał za dyskusjami o interesach z osoba spoza grupy handlowej w której się znajdował. Wszędzie węszył szpiegów bądź podstęp (szczególnie po wspomnianych problemach sprzed paru lat), toteż obdarowawszy przyjaciela krótkim uśmiechem uciął wątek pracy. Uwagę o własnym lekarzu również zignorował uważając ją za odrobinkę niestosowne podważanie jego dojrzałego, obiektywnego osądu. Korven był cholernie dumnym jegomościem i ową dumę przekazał dzieciom we krwi. – Nie interesuje się dostawaniem pieniędzy za udawanie, że cokolwiek zmieniam. Urzędnicy piastujący pozycje i reprezentujący dane okręgi często ich nie odwiedzili. Kupują ziemię, kupują ludzi. W dzisiejszych czasach wszystko jest na sprzedaż. Również miłość. Ostatecznie dlatego tu jesteśmy, prawda? – skoro szli we czwórkę, skoro właśnie dołączył do nich Edgar zamykając męski krąg; chyba można pozwolić sobie na odrobinę brutalniejszej szczerości? Ojcowska mina prezentowała zdegustowanie bezpośredniością najstarszego, podczas gdy rudzielec wyszczerzył się wesoło. – Takiego rodzaju transakcje często dają wspaniałe owoce. Znam wiele zaaranżowanych małżeństw zakończonych autentycznym uczuciem. – łepetyną kiwnął ku Archiemu. Mężczyzna uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony z elegancji z jaką chłopak wybrnął z bagna braterskiej retoryki.
Wieczór nie należał do przyjemnych. Ziścił się zły sen bruneta: przeznaczenie zmusiło go do trwania przy stole ze zgromadzeniem, które ani go nie zajmowało ani przejmowało. Przez większość posiłku tkwił w całkowitym milczeniu. Niekiedy nawiedzany gwałtowną chęcią uraczenia towarzystwa zdawkową wypowiedzią w większości przypadków zduszał owe pragnienie w zarodku bądź zapijał je winem. Ponadto starał się „zachowywać”. Dla matki. Vera zdawała się ostatnim bastionem chroniącym ludzkość przed złośliwością oraz zgorzknieniem starszego potomka. Nie musiała się odzywać ani obdarowywać swojego chłopca zbyt chłodnymi zerknięciami. W zasadzie sama obecność kobiety działała na niego zaskakująco kojąco. Odkąd rodzice stracili najmłodszą pociechę a on drobną, chorowitą siostrzyczkę - obchodził się z rodzicielką jak z jajkiem. Przeszło niemalże sześć wiosen, lecz pani Korven bezustannie sprawiała wrażenie niepogodzonej ze stratą dziewczynki. Jeśli cokolwiek powstrzymywało jej syna przed nietaktem – ona okazywała się tą mistyczną siłą. Dopiero w pokoju Eamon nieco się rozluźnił i wyswobodził z ramion napięć. W sypialni przyszło mu doświadczyć miłej samotności – czego, w zasadzie, można się było spodziewać po wielkości letniej posiadłości.
Wieczorny spacer był spontaniczną decyzją – podjętą rzecz jasna przez Edgara. I po prawdzie widok dwóch, przemierzających ogrody sylwetek wcale nie zdziwił.
– Od początku wiedziałeś, że tu będą; prawda? – prawa brew księgowego drgnęła. – Zbyt dobrze mnie znasz. Chciałbym ją poznać... Patrzą na nas.... – na widok obróconej do nich buzi Deonne, rudy uśmiechnął się lekko; odchrząknął (niemalże identycznie jak ojciec!) po czym odrobinkę przyspieszył kroku. Minimalnie. Ledwo zauważalnie. – Piękny wieczór, czyż nie? Nie miałybyście nic przeciwko gdybyśmy Wam potowarzyszyli? Piękno zyskuje na wartości, kiedy jest je z kim dzielić. – Eamon automatycznie zacisnął wargi powstrzymując parsknięcie. Cholernie kochał tego chudego, wygadanego chłopca. Niech będzie – pomoże mu poznać przyszłą małżonkę.
-
Późny wieczór można było odczuć jako jeden z cieplejszych tej jesieni, wiatr nie był tak intensywny jak jeszcze kilka godzin temu - w samo południe, jednakże nadal rozwiewał już nieco potargane blond włosy dziewcząt. Błękitne ślepia Dei ukradkiem (a przynajmniej tak się jej wydawało) nadal obserwowały młodych dziedziców - ciekawość była zdecydowanie silniejsza - zastanawiała się jaki w rzeczywistości jest jej przymusowy „wybranek serca?” Czy aktualna prezencja, niemalże wpadają w sedno sprawy, była tylko otoczką - która miałaby wyzwolić w starszej Britton'ówie pozytywne pierwsze wrażenie. Rzecz jasna, był przystojny - a swym uroczym uśmiechem zapewne podkradł niejedno serce młodziutkich dziewczyn ze swoich rejonów. A co jeśli to tylko pięknie, jak i ozdobnie zapakowane pudełeczko, a środek opakowania nie zgadza się z oczekiwaniami? Owszem, stresowała się - otóż tylko raz w życiu, pozwoliła sobie na odrobine romantyzmu - z młodym Francisem z rodu Brighton'ów - nie trwało to długo, jak i również do niczego pomiędzy „zakochanymi” nie doszło. Kilka razy odprowadził osiemnastoletnią wtedy Deę z kościoła do domu - obdarował całusem (w policzek) i zapełnił dłonie pięknymi, czerwonymi różami skradzionymi z tutejszego rynku - lecz kiedy Norman dostrzegł powolnymi kroczkami krojący się romans - kategorycznie zabronił im spotkań. Franciszek wywodził się z biednej rodziny, niegdyś królowali na balach - ale stary Brighton był uzależnionym hazardzistą, roztrwonił swój majątek poprzez gry w karty - mówiono, że gdyby mógł sprzedałby nawet własne dzieci, aby rozegrać choć jeszcze jedną partyjkę. Zniknął z tego świata, przeszło niemal osiem wiosen - pozostawiając swe latorośle w ogromnych długach. Dea z Frankiem zapoznali się gdy ten chwycił się pracy u Britton'ów w przerzucaniu siana. Pomimo zauroczenia, przystała woli ojca - odmówiła dyskretnych schadzek, dwa lata temu pojawiły się pogłoski, że poślubił chłopkę imieniem Cecylia (buźka) - spłodził syna, następnie wyjechał na wojnę i ślad o nim zaginął. Czasami myślała o Francis'ie, zazwyczaj późnymi wieczorami - zastanawiała się, jakby potoczyły się ich losy gdyby papa - wydał pozwolenie, czy teraz przechadzałaby się po obrzeżach plaży z własnym dzieckiem na rękach? Jednakże były to tylko fantazję - odrobinę marzeń, bo tak naprawdę nie znała Brighton'a - nigdy nie było im dane zacisnąć więzi.
Po zbliżeniu się obojga Korven'ów - to Różyczka pierwsza odwróciła swe ciało, z lekkim uśmiechem prezentując własne wdzięki - nie wstydziła się jako jedyna z pośród sióstr miała głębsze relacje z chłopcami, zadarła swoją jasną główkę - przesuwając oczętami po buzi rudawego dziedzica. - W odpowiednim towarzystwie, każdy wieczór, nawet ten najczarniejszy staję się o wiele piękniejszy. - odpowiedziała z nutką zachwytu w tonie głosu. Tym razem to usta Deonne zareagowały odgłosem cichego, wręcz niemego chichotu - dlatego odwróciła głowę, w bok by po dłuższej pauzie powrócić wzrokiem do obu panów. - Po takich słowach, jak mogłybyśmy więc odmówić? - mruknęła - delikatnie wzruszając ramionami, po czym wskazała dłonią w lewą stronę. - Zapraszamy, może najpierw zaprezentujemy wam uroki tutejszej plaży? - dodała, powolnie rozpoczynając swój chód.
Z początku droga - była wystarczająco szeroka, aby cała czwórka szła obok siebie ramię w ramię, lecz przy praktycznie samym końcu - musieli się podzielić na „dwie drużyny” i choć starsza Britton pchała się do przodu - by pozostać z narzeczonym niefortunny zbieg okoliczności w postaci roześmianej rozmową Różyczki, doprowadził, że to z małomównym - a raczej zagadkowo milczącym Korven'em pozostała w tyle. Ku (zapewne) niezadowolenia bruneta - dziewczyna nienawidziła ciszy, z tego względu oczekiwała na „odpowiedni moment” rozpoczęcia konwersacji. Z cichym westchnięciem uniosła głowę, przez kilka sekund spoglądając w górę. - Niebo jest dzisiejszej nocy zaskakująco gwiaździste, nie sądzisz? - kątem oka zerknęła na przyszłego szwagra - a po nie uzyskaniu odpowiedzi, ze zmrużonymi oczętami postanowiła kontynuować. - Moja babka zawsze opowiadała mi przed snem, że gwiazdy to zagubione dusze zmarłych, które spoglądają na nas z góry i czuwają byśmy przypadkiem nie popełnili żadnych głupstw... - ponowne ukierunkowanie błękitnych ślepi na prawej części twarzy ciemnowłosego. - Wierzysz w taką ideologię, czy nauka Ci na to nie pozwala? - uśmiechnęła się ciepło, bawiąc białą rękawiczką na znajdującą się na jej dłoni. - Bo ja pragnę wierzyć, dzięki temu czuję się na tym świecie bezpieczniej. Wiedząc, że ona gdzieś tam jest i nadzoruję moje poczynania, kto wie, może nawet się z kimś dogadała tam na górze. Babcia Charlotte była niezwykle cwaną kobietą... - dodała, mając nadzieję, że wyciągnie od niego potwierdzenie lub zaprzeczenie, nawet jeśli miałoby to być tylko lekkie kiwnięcie, choć nie obraziłaby się gdyby mruknął.
-
Uroki plaży zdecydowanie przypadły Edgarowi do gustu. Co prawda podoficerowi znacznie bardziej niż na podziwianiu atutów Róży zależało na poznaniu starszej z sióstr; aczkolwiek po jakimś czasie umysł młodego ofiarował pełnię uwagi radosnemu, nieco pyzatemu dziewczęciu. Ostatecznie, Bóg dał im całe dwa tygodnie. Na pewno przydarzy się niejedna okazja do złapania Dei w samotności, zadania paru ważnych pytań i udowodnieniu; że nie jest bezmyślnym młokosem nieznającym wartości doniosłych; romantycznych uczuć. Rudowłosy wpisywał się w sztab chłopaków o praktycznym podejściu do uczuciowości, lecz nie odrzucał pewnego rodzaju wyjątkowej wrażliwości. Sam trzymał w ciele szczególnie delikatne serduszko i był gotów oddać je narzeczonej. Idąc obok Rossitty raz po raz zerkał przez ramię napawając się brzmieniem owego określenia. Narzeczona. Z wolna docierała do niego powaga sytuacji.
Gdy Edgara zagadywała wesolutka Rosa, starszy Korven męczył swym milczącym towarzystwem Deę. Umiał konwersować z przedstawicielkami płci pięknej. Absolutnie nie brakowało mu ogłady ani nie czuł zażenowania lub wstydu. Zwyczajnie wybierał ciszę. Nie interesowała go – ani ona, ani jej zdanie na żadne tematy. Równie dobrze Deonne Britton mogłaby rozpłynąć się w powietrzu i rozwiać na wieczornej bryzie. Melodia dziewczęcego głosu łagodna, lecz rozbiła się o skały podświadomości księgowego jak wzburzone, oceaniczne fale zlizujące miękką pianą rzędy ostrych klifów.
Zaśmiał się. Impulsywnie, bez zastanowienia, z wyraźnym politowaniem. – Starzec z siwą brodą siedzi na chmurce i czuwa nas swoimi dziećmi; a jego niepokalana matula uchroni dusze w dniu sądu ostatecznego? Śliczne bajki, ale wciąż... bajki. – nawet nie brzmiał na szczególnie niegrzecznego. Wypowiadał się z rezerwą. Zupełnie jakby rósł pomiędzy nimi niewidzialny a z łatwością wyczuwalny mur. – To przykre, jeśli potrzebujesz duszków; aby czuć się bezpieczną. – to takie słabe, kruche, kobiece... Ciemnymi oczyma powiódł po odsłoniętym dekolcie dziewczyny, kiedy nie była w stanie dostrzec owego zerknięcia. Po dłuższej pauzie i odwróceniu wzroku ku braciszkowi nabrał w powietrze płuc by naraz powoli je wypuścić. – Mój brat to dobry człowiek... – postanowił pomóc, tak? Ponadto, nie kłamał. – Bardzo się cieszył na Wasze spotkanie. – akurat w tym momencie Edgar obrócił się i rzucił na ich dwójkę okiem.
-
Wspaniale, że nieporadna rozmowa nieznajomych przeszła na tor młodszego Korven'a - w chwili jej rozpoczęcia, spojrzenie Dei ustało na narzeczonym, ponownie na buzi dziewczęcia nastał uśmiech - a jej serce zabiło mocniej, Edgar stwarzał wrażenie wspanialszego, a na pewno radośniejszego - żałowała, że nie wepchnęła się pomiędzy niego a Różyczkę bardziej dominująco - gdyby tak postąpiła, drogę nad jezioro spędziłaby w „lepszych warunkach.” - Wydaję się... - odpowiedni? Urzekający? Szczęśliwy? Opiekuńczy? - ...słyszeliście to? - zatrzymała się oraz automatycznie rozejrzała po otoczeniu. Gdy wszyscy zebrani zastygli w bezruchu pośród drzew, roślin - krzaków można było usłyszeć odgłos miałczenia. - To koty, kilka kotów. - stwierdziła średnia z sióstr, skupiając swój wzrok na Dei. - Może potrzebują naszej pomocy? - pierworodna obeszła obok nieprzyjemnego gościa, następnie zdecydowała się rozchylić dłońmi nieopodal znajdujące się krzewy. Po zmrużeniu powiek - pomimo ciemności dostrzegła zwierzątka. - To bagno, ugrzęzły tam. - skwitowała bacznie przyglądając się ich nieporadnym poczynaniom, zaraz jednak odwracając łepetynę w stronę trójki pozostałych. Z początku zawisła tęczówkami na twarzy najstarszego z nich, dopiero po dłuższej chwili przesuwając je na „lubego.” - Edgarze, pomożesz? - mruknęła niepewnie robiąc pierwszy krok w kierunku młodych kociąt. - Ubrudzisz sobie suknię! - głośny ton Kwiatuszka, został przez Deę zignorowany - kolejne posunięcie do przodu, poczuła jak zapada się w brudnej mazi, a jej kiecka zaczyna ją wchłaniać ukazując ciemnobrązowy kolor na dole materiału. - Jeśli ich nie uratujemy umrą tam z głodu i z przemęczenia... - dodała z nerwowym i nieco przerażonym tonem głosu z premedytacją przeciskając się przez chwasty(?) Deonne taka już była; nie potrafiła patrzeć obojętnie na cudze cierpienie, pragnęła dla wszystkich jak najlepiej. - Może pobiegnę po Papę? - z pomiędzy ich wypłynął oddźwięk wciąż zaskoczonej Rossitty, która stała na samym brzegu wpatrując się w oszalałą siostrę.
-
Spomiędzy warg bruneta wydobił się śmiech. Szczery, acz wydający się nieco złośliwym. Sposób formułowania przez Deonne wypowiedzi – jej desperackie próby ukrycia oburzenia, lekkiego urażenia oraz przykrycie ich płaszczykiem wyuczonego (niczym musztry!) savoir-vivre naprawdę wzburzyły emocjonalną stałość Eamona; która rozprysła po przestrzeni zaklęta w czymś na kształt prychnięcia. Edgar zdecydowanie był tym weselszym. Cóż, jego wesołość rodziła się z niewiedzy. Młodszy z braci nie otrzymał szansy przeżycia pierwszego, głębokiego rozczarowania. Kto wie, być może Britton otrzyma ten zaszczytny tytuł?
Niespodziewana zmiana w jej tonie z początku nie została zarejestrowana przez nieco zdekoncentrowanego chłopaka. Dopiero, kiedy się zatrzymała równocześnie koncentrując na sobie całą uwagę niedużego pochodu ciemne brwi w niemym zaintrygowaniu uległy podmarszczeniu. Z początku chciał zapytać cóż to za babskie fabanerie, niemniej pozwolił scenariuszowi płynąc wedle dyktanda spisanego piórem przeznaczenia. Symultanicznie wymienił z bratem sugestywne zerknięcia – obaj nie skupiali się na odgłosach przyrody, toteż miauczenie gromady kociąt ominęło ich uszy.
- Eeeem... oczywiście! – zbity z tropu Edgar poprawił śnieżnobiały halsztuk wzorowo ukrywając niezadowolenie powiązane z przymusem pakowania idealnie wypucowanych butów w na poły przemoczoną ziemię.
– Nie ma takiej potrzeby. Edgar świetnie radzi sobie w sytuacjach awaryjnych. – Różyczka znikąd wyrosła tuż obok ramienia Korvena, który instynktownie przyjrzał się wyeksponowanemu dekoltowi i ładnej, symetrycznej buzi. Zdawało mu się, że średnia siostra wypada znacznie lepiej od starszej i posiada znacznie więcej klasycznego uroku. Chociaż była młodsza od Dei; natura obdarzyła ją znacznie okazalszymi atutami, rysując pod sukienką apetyczne kształty. Nawet naczelny gbur nie umiałby się im oprzeć. Gdy dziewczyna zwróciła ku niemu wielkie ślepia posłał jej wymuszony, nieco szelmowski uśmiech. Tymczasem młodszy Korven przedzierał się po śladach przyszłej małżonki, stopniowo zatapiając w nierównej powierzchni. – Czy to... czy to konieczne? Może lepiej zawołać służbę? – nie, żeby obawiał się jakiejkolwiek pracy, tylko... nie przepadał za brudzeniem świeżo wypranych ubrań. W młodziku istniał jakiś dziki pedantyzm, który sprawiał; że serce biło mu szybciej na widok bagna otaczającego kostki i podnoszącego się nieco wyżej granicy komfortu. – Eeeeeemon? Weźmiesz go ode mnie? – jedno z uratowanych kociąt trzymał niemalże na wyciągnięcie ręki. – Ja? Nie możesz położyć go na ziemi? O tam. – brunet dwoma palcami wskazał na okolice niedużego kamienia. – Wybacz, ale wyglądają na zawszone. Wolałbym się do nich nie dotykać. – ociaki prezentowały się naprawdę paskudnie. Podobnie zresztą jak Edgar i Deonne po wynurzeniu zza krzewu z czterema maluchami w rękach. – Może zakończycie misję ratunkową kąpielą a my... będziemy kontynuować spacer? – choć księgowy mógł sprawiać wrażenie zainteresowanego Kwiatuszkiem (szczególnie po przeciągłym spojrzeniu jakim ją obrzucił) – bardziej chodziło o dostrzeżenie możliwości zaoferowania chwili sam na sam młodej parze.
Edgar & Deonne Niezręczność spaceru tylko we dwoje uderzyła w Edgara dopiero po jedenastu krokach, gdy zdał sobie sprawę z tego; że jedynymi odgłosami jakie ich otaczają są miauczenie drobnych kociąt oraz koncert skrytych w trawach świerszczy. Pojedyncze odchrząknięcie na nieco wyższych niż zwykle tonach zdradziło, iż umysł Korvena powoli oddala się od żałoby po wyszorowanych butach i obraca niewidzialną twarz ku idącej obok Britton. Zdecydowanie nadawała im tempo, odrobinę szybsze niż życzyłby sobie tego rudzielec. Dlatego po kolejnych czterech kroczkach zatrzymał się i odchrząknął ponownie – tym razem już w pełni świadomości, z oczywistym zamiarem zwrócenia na siebie uwagi. Bury kociak wciśnięty w zagłębienie przy jego zgiętym łokciu wydało na świat cichutkie ziewnięcie; które skutecznie zniechęciło siedzącą na nią siostrę do dalszego pomrukiwania. – Czy... musimy iść tak prędko? – delikatnie uniósłszy ramiona jak gdyby śpiesząc do zaprezentowania trzymanego na rękach, puchatego rodzeństwa naraz pozwolił by opadły. Niezbyt miękko, gdyż organizm młodzika bezustannie trzymało w ryzach napięcie. – Może przejdziemy się nieco wolniej? – oczyma powiódł po ziemi, po chwili wzrok ogniskując na przybrudzonej krawędzi sukienki. Pełne wargi wygiął szczery, rozbrajający uśmiech. Zadowolenie mężczyzny było zwykle tak prawdziwe, że tworząc wokół niego aurę ciepła prędko zjednywało podoficerowi nowych przyjaciół. – Nie denerwuje Cię to? – brodą wskazał na ulotny obiekt swojego zainteresowania, by finalnie wbić jasne tęczówki w rozmówczynię. – Ja nie cierpię brudu. I jestem uczulony na kurz. Gdy zaczynam kichać to zazwyczaj konkretny sygnał świadczący o lenistwie służby. – powoli wrócił do spacerku, tym razem przejmując pałeczkę i określając spokojniejszy rytm ich podróży. – To... chyba nie jest pierwsza rzecz jakiej chciałabyś dowiedzieć się o przyszłym mężu, prawda? „Uczulony na kurz pedant”. – ...czy dla niej słowo „mąż” brzmiało dziwnie? Kątem oka zerknął na oblicze blondynki z lekka analizując mimikę ładnej buzi. Dla Edgara pojęcie „małżeństwa” nie wydawało się obce ani dziwne. Był zdecydowany. – Bardzo lubię ocean. – mruknął niespodziewanie, czując jak na szczyty kości policzkowych wpełza mu odrobina zaróżowienia. Szczęśliwie, ciemność nadchodzącej nocy skutecznie ukrywała ślady zawstydzenia. – Chciałbym, żebym patrzyła na mnie przez prymat właśnie tego... Nieważne co Ci o mnie powiedzieli, co słyszałaś... Jestem po prostu chłopakiem; który kocha pływać po oceanie, w porządku? – nerwowo zwilżył językiem dolną wargę. – A Ty? Jaką jesteś dziewczyną? – ona też zasługiwała na świeży start. Na prawidłowe zapoznanie.
-
Została uratowana przez niczego świadome przemarznięte kocięta - usłyszawszy ich przerażający odgłos miałczenia (zapewne z głody); nie umiała przejść obojętnie. Britton cechowała się nagminnym pomaganiem słabszym, to ona za młodu zawsze przynosiła do domu skrzywdzone zwierzęta (kury, ptaki, koty, psy itd.); po kryjomu wynosiła z domu jedzenie, by dokarmiać bezdomnych, lub ubogich ludzi. Pragnęła zmieniać świat, choć doskonale wiedziała, że nie ma takiej władzy - ani, że nie istniała choć najmniejsza możliwość, by kiedykolwiek ją zdobyła. Pomimo arystokrackiego pochodzenia i w żyłach płynącej „błękitnej krwi” - nie dane by było jej kiedykolwiek usiąść na tronie; bądź stać się księżniczką. Z góry, w dniu narodzin została „zaręczona” z chłopcem, którego dzisiejszego dnia widzi po raz pierwszy. Los damy przesądzony - jednakże nie żałowała, realizacja planów ojca było celem dziewczyny - bo kto wie, może rzeczywiście uda jej się pokochać „nieznajomego chłopca?” Zwłaszcza, że wyrósł na okazałego mężczyznę - wcześniej tego nie dostrzegła, zabijała ten pogląd natura dostojnego, gburowatego starszego brata. Ale teraz... gdy przez kilka chwil zostali sami w bagnie - dosłownie! Niebieskie oczęta Britton'ówny koncentrowały się na sylwetce męża. Był inny lepszy? Ciężko określić - ale na pewno uprzejmiejszy, przebywając z nim czuła się bezpieczniej, a na pewno bardziej sobą; nie wkraczało w niej uczucie upodlenia, bądź niezręczności - trochę tak jakby znała go wcześniej, jakby potrafił wprowadzić w niej odrobinę sympatii. Całkowicie różni - i bardzo dobrze. - To bardzo dobry pomysł, idźcie my sobie tutaj doskonale poradzimy. - posyłając delikatny, a także ewidentnie wymuszony uśmiech brunetowi, po chwili zerknęła w stronę siostry wzrokiem przekazując informację pt. „Czy to Ci pasuję?” Cóż, kobiety tak potrafią! Dogadywać się bez wyrażenia żadnego słowa - po kiwnięciu zadowolonej Rossity, Dea obróciła się tyłem do swojej piersi przytulając dwa małe kociaki.
Sami. We dwójkę z krzyczącymi kotami na rękach, przedzierali się przez ścieżkę ku plaży. Po ich rodzeństwie nie było już śladu, Deonne przez kilka sekund zastanawiała się - czy dobrym pomysłem było pozostawienie młodszej siostry z Korven'em. Oby nie zrobiła żadnego głupstwa - a doskonale wiedziała, że Różyczka ma do ich słabość - stąd w niej nieco szybsze tempo, szokująco przerwane przez słowa Edgara. Odwróciła się, dociskając zaspane zwierzę do ciała - przez moment obserwowała ślepiami jego nieco zdezorientowaną buzię. - Nie musimy. - mruknęła, choć bardziej do siebie, niżeli do rudowłosego. - Zwolnijmy, oczywiście. - dodała, czując jak naradza się w nich poczucie niezręczności, wcześniej tego nie było. Skąd ta nagła zmiana? - Nie lubisz ubrudzić sobie rąk? - zogniskowała błękitne oczęta na twarzy towarzysza, a przez jej usta przemknął delikatny uśmiech. - A co jak wypływacie? Też wtedy unikasz brudu? - z uniesioną brwią cichutko się roześmiała, a jej policzki ukazały zaróżowiony kolor. - Gdybym wiedziała, że aż tak bardzo go nie cierpisz, nie poprosiłabym, przepraszam. Rozumiem, że nie odmówiłeś z czystej uprzejmości, huh? - po do głębszym przeanalizowaniu twarzyczki oficera, powróciła spojrzeniem przed siebie, by paluszkami przesunąć po główce jednego z kociąt. - Obawiam się, że nie przeżyją tej nocy. Byłbyś bardzo zawiedziony, gdybyśmy zmienili kierunek i zamiast iść na plażę, wrócili do posiadłości? A jutro z rana bym Ci ją pokazała? Myślę, że bez nas sobie poradzą. - ponowny uśmiech, szczerzy a na pewno mniej zdystansowany. Myśli o kokietce Rose zniknęły, wprawdzie była dorosła - i choć Deonne niekiedy (praktycznie zawsze) sprawowała nad nią opiekę i odciągała od głupstw dzisiejszego wieczoru niekoniecznie miała na to ochotę.
Po kolejnych słowach mężczyzny roześmiała się głośniej, wyraziściej, a od jej tęczówek odbijał się blask pełni księżyca. - Wady, to tez dobra sprawa. Myślisz, że sama ich nie mam? Och, jeszcze się przekonasz... - prychnęła, wciąż będąc w swym „amoku” radości. - Dobrze, że przynajmniej dowiedziałam się o tym przed ślubem, nie każda ma taki przywilej. - dodała, kilkakrotnie zerkają w kierunku przyszłego lubego. - Lubisz ocean... - powtórzyła za Korven'em, a z ust dwudziestotrzylatki wydobyło się ciche westchnięcie. - W takim razie pływasz tylko na statku, czy moczysz też ciało? - zarumieniła się, te słowa nie powinny wyjść poza przemyślenia Britton, ale stało się - zaryzykowała. - Słyszałam tylko plotki, ale wolę poznać osobę, niż w nie ślepo wierzyć. - w tej rodzinie to Rositta, była w końcu Panią wszystkich wydarzeń - znała absolutnie każdy temat, niezależnie czy zgodny z prawdą.
Jaką jesteś dziewczyną?
Krótka pauza i ewidentna obserwacja osobnika, w nerwowym odruchu odsunęła jasne kosmyki z twarzy. - Nikt mnie jeszcze o to nie pytał... - zawsze były tylko oczekiwania. Skąd w takim razie miała wiedzieć jaka jest? - Lubię gwiazdy... - mruknęła niepewnie, może z odrobiną obawy, że młodszy brat również zareaguję jak ten starszy i ją wyśmieję? - Bunia mnie tego nauczyła, kochałam słuchać opowieści. Szkoda, że nie zdążyłeś jej poznać. - może odprawiłaby swoje modły i przekazała wnuczce informacje, czy Panicz jest godny posiadania jej serca?
-
Spodobał mu się ten dźwięczny śmiech i nostalgiczna strona młodzika automatycznie zaczęła kontemplować jak często i w jakich sytuacjach będzie miał okazję usłyszeć zadowolenie przyszłej małżonki. – Nie nazwałbym ich „dobrymi” sprawami. – rozczulił się lekko. Do głowy podoficera przyszło, iż kobietki rzeczywiście bywają potwornymi głuptaskami i w istocie istnieje w ich głupocie jakaś nieopisana niewinność. Czar dziewczęcej nieporadności. – Przekonam się? Może wspomnisz o czymś teraz? Należy mi się chyba ostrzeżenie skoro sam dobrowolnie zapowiedziałem obsesyjny pedantyzm, co? – z zainteresowaniem uniósł prawą brew, naraz poprawiając kocięta w ramionach. Kolejnego pytania nie odczytał w żaden dwuznaczny sposób. – Uwielbiam wodę zawsze, wszędzie. Jestem dobrym pływakiem a jako nastolatek wiosną uwielbiałem zabierać się z Eamonem wzdłuż klifów, oglądać fotki. Rodzice tego nienawidzili. To dosyć trudna trasa. Trzeba było wiosłować na zmiany. – mimowolnie napiął mięśnie, które zarysowały się pod dopasowanym surdutem. – Służę na pokładzie dwumasztowca. – chciał podzielić się z nią wszystkim czymś więcej. Opowiedzieć o bitwach morskich, o tym jak pierwszy raz bał się; że umrze. O tym kiedy na statku zapanował szkorbut i po powrocie musiał przez tydzień leżeć w łóżku lecząc owrzodzenia. Symultanicznie wolał nie sprawiać wrażenia przesadnie zaaferowanego własną osobą. Narcyzm nie jest pociągający. - Jakiego rodzaju plotki? – nieco podejrzliwie zacisnął usta w wyrazie szczątkowej niechęci. Nie przepadał za pogłoskami. Ploteczki jawiły się jako damska domena. Nawet jeśli mężczyźni spotykali się w swym wąskim gronie zaledwie wymieniali opinie bądź przemyślenia. Nigdy nie zniżali się do rozsiewania plotek. Ponadto, nadal kojarzył jak durne, babskie pogaduchy napsuły bratu krwi.
Tym razem uśmiech Edgara zrobił się niemalże czuły. Jego przyszła ukochana lubiła gwiazdy. Jakie to było proste i piękne.
– Masz romantyczną duszę, huh? – podobnie jak on. Chociaż w głębi serca to starszy Korven był bardziej romantyczny; tylko owa strona księgowego została pogrzebana po paskudnym skandalu sprzed lat.
-
- Chyba tak... to dobre określenie, „romantyczna dusza.” - a nie, naiwna, głupiutka dziewuszka z wygórowanym wyobrażeniem o wielkiej, niezapomnianej miłości, prawda? - A Ty? - zanim zdążyła się obrócić na jej buzie spłynęła pojedyncza kropla, a po chwili pojawiło się ich więcej. - Dasz radę biec? - rzuciła przyspieszając kroku. - Inaczej będziemy wyglądali jak zmokłe kury. Pogoda w tej części Anglii... - bo w innej na ten moment jeszcze nie była. - ...potrafi być zdradliwa. - odpowiedziała, niepewnie wyciągając w jego kierunku swą smukłą dłoń.
-
- Tak. Możemy sobie wzajemnie pomóc. Podoba mi się ten plan. – zmarszczył brwi, gdy pacnęła go błotem po nosie. To nie było potrzebne. Absolutnie niepotrzebne, tak właściwie. Z czołem ozdobionym ledwo widocznymi zmarszczkami posłał rozmówczyni niezręczny uśmiech. Nie tym razem, nie dziś. Ustawimy granice w przyszłości. Mieli na to całą wieczność, czyż nie? A przyjaciele z marynarki wspominali jak prote bywa trenowanie partnerki.
- Ja.. oczywiście! Jeżeli tylko zechcesz! – perspektywa wspólnej podróży przy granicy klifów zdawała się nad wyraz przyjemna. - Często wypływam. Taka służba. Nie zamierzam z niej zrezygnować. Ale bycie żoną oficera jest zaszczytne, więc nie pożałujesz. Poza tym, mówi się; że małżonki potrafią umilać sobie czas podczas nieobecności mężów. – sugestywnie uniósł brew, równocześnie ukazując rząd białych zębów. Ułamki sekund w wizerunku przyjaznego młodzika pojawiły się wyrwy przez które Deonne przyglądał się dorosły, zawadiacki mężczyzna. Świadomy siebie oraz świata znacznie bardziej niż mogłaby podejrzewać po pierwszym spotkaniu. Prowokował zachowując pozory niewinności, naraz dodając: – Bale, szydełkowanie, wyszywanie... Nie wiem co jeszcze lubicie. – rzecz jasna uogólniał. Kobiety wydawały mu się zbitą masą ładnych twarzyczek. Posiadały osobowości, lecz brakowało im charakteru. – Chciałem się czymś wyróżnić. Przyznam, że poszedłem do marynarki z zazdrości. Głupia myśl, prawda? Eamon zawsze był tym mądrzejszym, wspomagającym ojcowski biznes. Z początku trochę żałowałem, ale potem nadeszła pierwsza bitwa. Okazało się, że mam do tego talent. Ekscytuje mnie bliskie spotkanie ze śmiercią. – błękit w tęczówkach ponownie wybuchł zupełnie jak gdyby w bezchmurne niebo wystrzeliły wiązki sztucznych ogni. Kotki wylądowały w bezpiecznym miejscu i trzeba przyznać, że Edgar odłożył je z ulgą. Miał dosyć śmierdzących przybłęd jak na jeden wieczór. - Będziesz musiała się przekonać. – zerknąwszy na wyciągniętą rękę ujął ją wyłącznie by na wierzchu bladej skóry złożyć czuły pocałunek. Po chwili błękitne oczy rudzielca rozjarzyły się łobuzerskimi iskierkami. – Ścigajmy się! – rzucił prędko wybiegając do przodu. Lecz nie wiedząc dokąd właściwie biec musiał zwolnić i obrócić się plecami do celu– z czego zapewne skorzystała blondynka wyprzedzając rywala o kilka kroków. Wyglądali zapewne jak para zauroczonych, cieszącym się życiem podlotków.
Eamon & Rositta Tymczasem towarzystwo średniej Britton okazało się rozczarowujące, aczkolwiek nie wymuszało na Eamonie zbyt wielkiego zaangażowania w dyskusję. Po prawdzie, interakcje zachodzące pomiędzy parą prędzej przypominały monolog przetykany pytaniami pozostawionymi bez odpowiedzi. Ewentualnie odpowiedź sprowadzana była do krótkiego mruknięcia, przymrużenia ślepi bądź wydania na świat zdawkowej opinii na dany temat. W dużej mierze brunet słuchał. W przeciwieństwie do swojego brata, starszy Korven nie uważał przedstawicielek płci pięknej za słodkie głuptasy. Był wielkim sojusznikiem dopuszczenia kobiety do edukacji i niegdyś czerpał autentyczną przyjemność z ich obecności. Helena była niebywale mądrą niewiastą. Właśnie rzadka umiejętność formułowania prawdziwie sensownych wypowiedzi i wyjątkowa bystrość umysłu okazały się czynnikami decydującymi o rozpoczęciu romansu z dziedziczką. Oczywiście, podobała mu się fizycznie i ku rozpaczy księgowego nawet po narodzinach dwójki dzieci prezentowała się niby grecka bogini – aczkolwiek to elokwencja szatynki uwiodła naiwnego chłopaka zdolnego oddać jej... wszystko. Chociaż nie miał wtedy zbyt wiele. Spółka ojca dopiero rozwijała działalność, a interesy tempa. Ich przeklęta przygoda nie skończyła się mezaliansem i od początku pozostawała skazana na niepowodzenie. Miłość czyniła ludzi ślepymi. Nadchodząca noc rozgrywała na niebie niezwykły spektakl, który brunet podziwiał, gdy akurat ciemne oczęta nie śledziły ruchu pełnych warg lub odsłoniętego dekoltu. Kiedy zapadła cisza i zorientował się, że od trzech sekund idzie w pojedynkę; zdezorientowany stanął w miejscu, by obrócić się przez ramię. Przez parę uderzeń serca lustrował sylwetkę dziewczęcia, koniec końców uwagę zatrzymując na rumianej buzi. – Wracamy? - ...ah, ale stał w miejscu; jakby mimo wszelkich „przeciw” posiadanie Różyczki jako kompanki było miłe. Na pewno dla zmysłu estetycznego.
-
Wpatrywała się w niego z lekkim zdezorientowaniem, pojęła zapewne zamierzoną treść Korven'a, ale poczuła się zaskakująco dziwnie, uważał, że ma w planach go zdradzać? Znaleźć sobie przysłowiowego „kochanka” który będzie umilać jej czas podczas nieobecności męża? Zmarszczyła brwi, po raz kolejny tego wieczora posiadając wrażenie zagubienia. Nie była taka! Nigdy, przenigdy nie dokonałaby podobnego czynu - jeżeli się odda to jednemu mężczyźnie - a los, a raczej rodzice przepowiedzieli, że zostanie nim chłopiec lubiący oceany. - Myślisz, że tylko tym się zajmujemy? - miał naprawdę małe pojęcie o prawdziwości zadań kobiet, lecz Deonne nie zamierzała się tym w żaden sposób dzielić - choć niewiedza rudzielca, była w pewnym stopniu rozczarowująca. - Dlaczego go tak faworyzują? - dlatego, że pierworodny? Wynosiły? Dostojny? Blondynka całkowicie nie rozumiała idei perfekcyjności starszego Korven'a (co smutne, bo nie dostrzegała, że jej rodzice robią dokładnie to samo i to ona jest w centrum uwagi. Owszem, może i na początku kilkukrotnie (i zdecydowanie za długo) zawiesiła na nim swoje spojrzenie, lecz ostatecznie okazał się gburem, wyśmiewającym młode kobiety. Edgar był lepszy - czulszy i bardziej przyjazny względem towarzystwa arystokratki.
Po muśnięciu przez młodzieńca dłoni dziewczyny, jej policzki oblały się ewidentnym rumieńcem - mimo to biegła, przed siebie w pewnym momencie wyprzedzając rywala i prowadząc swoim ciałem ku posiadłości.
Przebywanie w towarzystwie starszego Korven'a było dla Rositty idealnym pretekstem na wysnucie własnej opinii na temat rodu, bo choć ojciec wypowiadał się o nich wspaniale, to dziewczę uważało, że „ma nosa” do takich spraw - poza tym plotki. Idea egzystencji młodziutkiej arystokratki, wywalczała pozory umiejętności cwaniactwa. Eamon na pewno nie pożałuję tego spotkania sam-na-sam, albowiem średnia Britton posiadała już plany co do ich relacji. Z początku idąc obok, kilka razy zerkała w jego kierunku za każdym razem obrzucając go szerokim uśmiechem. Otóż, spostrzegawczość to zaleta - a Różyczka doskonale wiedziała gdzie patrzył kilka chwil temu. - To prawda, że hrabina Helena odrzuciła Twoje zaloty? - prócz wymienionych wyżej cech młódki, należy dodać również bezczelność, oraz całkowity brak sumienia - pragnienie poznania wszystkich tajemnic było o wiele silniejsze. - Podobno w kartach przetrwoniłeś praktycznie cały majątek, stąd przyspieszony ślub Edgara z moją siostrą, bo inaczej przez Ciebie zbankrutują? Z ich majątkiem zrobisz to samo? - pomimo braku odzewu, tylko chamskie mruknięcia, Kwiatuszek nie zamierzał dawać za wygraną; upór wprawiał w niej amok, potężniejszej wiedzy. - Dlaczego nie chcesz się ożenić? - tak, o tym również słyszała. - Perspektywa podstarzałego kawalera Ci pasuję? - uśmieszek, cwany - oraz nagłe zatrzymanie się i skrzyżowanie ramion. - Dlaczego musisz być taki nudny? Mówiono, że to Ty jesteś tym zabawniejszym. Chociaż może nie chodziło im dokładnie o spacery, huh? - samoistnie zrobiła kilka kroków w kierunku pierworodnego, aby po chwili cichutko się roześmiać. Głowa dziewczyny powędrowała w bok tam skąd przyszli. - Myślisz, że to robią? - ewidentnie można było dostrzec, że ta niewiedza zżerała blondynkę od środka. Ale cóż mogła począć? Wieś była niezwykle rozczarowująca, Rose pragnęła znowu powrócić na salony - kajać się w szampanie, winie i ukazywać co i rusz nowe, przepięknie uszyte kreację. Oraz dowiedzieć się o nowych sensacjach. Sensacje to było najważniejsze! - Za miesiąc jedziemy do Londynu, Dea wystartuję jako pierwsza debiutantka, zaręczona debiutantka, Twoja rodzina też tam będzie? - przechyliła łepetynkę na bok, jasnymi ślepiami przesuwając po twarzy arystokraty, po czym przygryzła dolną wargę, chciała zobaczyć jak zareaguję? Czy chodziło o czystą, złośliwą prowokację?
-
Lecz on nie trzymał w sercu żadnych uprzedzeń i cicha sympatia mieszkająca w powyższym zdaniu była szczera. – Słyszałaś kiedyś o zabawnym księgowym? – kąciki ust uniósł delikatnie ku górze. – O co innego...? – jak każdemu facetowi podobały mu się insynuacje; niestety tak prędko ucięte przez powrót do mało pociągającej bezpośredniości. Czekoladowe ślepia instynktownie popłynęły w kierunku krzewów. – Nie, nie wydaje mi się. – znając brata Korven potrafił wnieść, iż Edgar zachowywał się nienagannie; zapewne z ostrożnością kolekcjonera badając nowego motyla przed wbiciem w szczupłe ciało ostro zakończonej szpilki. Wyglądający niczym miedzianowłosy anioł podoficer nie wpisywał się w sztab wyjątkowo eleganckich delikwentów. Sprawiał idealne pozory, aczkolwiek dojrzewanie na morzu, pośród rosłych marynarzy odcisnęło na nim swoje piętno. Łagodna natura została zdeformowana niekoniecznie przystojnymi nawykami oraz miejscami zwyrodniałą pespektywą. W istocie, to posępny i nieprzyjemny w obyciu Eamon był nie tylko tym praktyczniejszym; ale równocześnie spokojniejszym oraz bardziej godnym zaufania.
- Hmmm, słucham? – powtórnie zanurzony w rozmyślaniach, palcami przesunął przy lewym uchu zaczesując za nie kilka czarnych włosów. – Edgar i rodzice z całą pewnością. Ja jak na podstarzałego kawalera przystało zostanę w Grynmoore. Trzeba będzie podliczyć miesiąc. – ostatnie wypowiedział do siebie niźli Kwiatuszka, mimowolnie marszcząc brwi jakby podświadomie już rozpoczął liczenie ewidencji. – Rozumiem, że Ty również przyjedziesz...? To będzie podwójny debiut? Siostry Britton zamierzają skraść całą uwagę i skupić na sobie oczy całego miasta? – przypomniawszy sobie o obecności podlotka wykonał dwa kroki w jej stronę.