WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie denerwuj mnie, Gryffith. Wczoraj bym o tym nie pomyślał, ale dzisiaj mogę przyznać, że dopada mnie zazdrość — rzucił z lekkim rozbawieniem. Naprawdę w ostatnich dniach nie przeszło mu przez myśl, że mógłby być zazdrosny, ale teraz, kiedy Isla była na niego obrażona, a jego dopadły lekkie wyrzuty sumienia, że wystawił ją w ostatnim momencie, dopuścił do siebie to znajome uczucie zazdrości. Nie chciał, żeby w całej tej złości ruszyła na miasto i dobrze się bawiła w towarzystwie jakiegoś kolesia. Nie chciał też, żeby się na niego wypięła. Pozwolił sobie również dopuścić do myśli to, że tym razem naprawdę musiał z nią szczerze porozmawiać, by wiedziała jak wyglądały u niego pewne sprawy, które mogły wpłynąć na bliższą jak i dalszą przyszłość. I żeby ta rozmowa mogła zweryfikować, jak właściwie potoczy się ta niespodziewana znajomość.
Taaa wiem, czytam ci w myślach — wywrócił oczami. Oczywiście, że nie wiedział, kogo Blake miał na myśli, ale szybko go uświadomił, na co Rhys jeszcze mocniej zmarszczył czoło. Do Mercurego było mu daleko, ale do Adamsa... Chyba wcale niewiele bliżej. Już prędzej porównałby się z jakimś nieznanym ulicznym grajkiem. Były większe szanse na to, że trafiliby w sedno, ale koniec końców i tak były to pijackie porównania, o których zapewne następnego dnia nie będą nawet pamiętać. Swoją drogą Rhys nie chciał nawet myśleć o tym, jak będzie wyglądał poranek, kac i próby przeanalizowania tego, jak minął ten wieczór. Dawno nie uchlał się tak, jak tego wieczoru, ale o dziwo wciąż było mu mało, co zamierzał wykorzystać, by po planowanym koncercie pod oknami, jeszcze się nieco dobić zapasami ze swojego barku. I miał nadzieję, że Blake nie odmówi mu wsparcia w opróżnianiu ich.
Dlaczego wszyscy pytają, ile ma lat? — zapytał, nie wiedząc jednak, czy to pytanie kierował do siebie, czy może jednak do kumpla. Był to drugi raz, kiedy spotkał się z tym pytaniem i nie potrafił zrozumieć, czemu ludzie reagowali w ten sposób na kaczki w jakiejkolwiek postaci. — Dwadzieścia pięć i kocha kaczki — dodał w ramach wyjaśnienia. Skoro kochała kaczki, to może widok takiej wielkiej pluszowej, na której można się było rozsiąść nieco załagodzi sytuację? Nie miał pojęcia, ale uznał, że warto spróbować i ten nieco podpity umysł podsuwał mu teorię, że był to naprawdę bardzo dobry pomysł. A ta bardziej rozsądna część, że w najgorszym wypadku dorobi się nowego fotela w salonie.
Zgarniając jedną z kilku wystawionych na sprzedaż kaczek, ruszył za Blakiem sklepowymi alejkami i spojrzał z niepewnością na zabawkowe mikrofony, te które nie miały w sobie żadnych bajerów, jak i te, które miały za zadanie dać dzieciakom nieco więcej frajdy, naprawdę działając jak prawdziwy mikrofon, nawet jeśli jakość dźwięku miała pozostawić wiele do życzenia. Tym akurat przejmował się najmniej.
Jesteś pewny, że z tym mikrofonem wyjdzie znośnie? Wolałbym nie zarobić niczym ciężkim. I byłoby miło, gdybyś ty też nie zarobił, bo nie jestem najlepszy w udzielaniu pierwszej pomocy — rzucił, gdy podeszli do kasy, żeby uregulować należności za mikforon i maskotkę. Cena trochę zwaliła go z nóg, ale ostatecznie machnął na nią ręką.
Raz się żyło i dlatego po otrzymaniu rachunku wyszedł ze sklepu i nie zwracając większej uwagi na rozbawionych przechodniów, którzy im się przyglądali, bo musieli wyglądać komicznie z gitarą, kaczką, butelką alkoholu i mikrofonem, idąc przy tym chwiejnym krokiem w stronę ulicy, przy której mieszkał Rhys.
Okej... Jesteśmy. Może powinienem do niej napisać, żeby wyszła do okna? Czy pierw próbujemy ją wywabić elementem zaskoczenia? — zagaił, kładąc kaczkę na niewielkim kawałku trawnika, żeby nie walała się po leżących na chodniku petach i innych brudach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zazdrość.
Miał mieszane odczucia wobec tej emocji. Z jednej strony zdawała się być przydatną, pokazującą stopień zaangażowania, oraz to, że komuś rzeczywiście na drugiej osobie zależało. Z drugiej jednak strony, jeżeli dozowało się ją w nieumiejętny sposób, prędko potrafiła stać się czymś niszczącym dla relacji, toksycznym i bynajmniej nie należącym do zdrowych. Blake, nawet jeżeli jego spokój i opanowanie - paradoksalnie - przeplatało się z gwałtownymi reakcjami, jakich wpierw nie przemyślał, starał się mieć nad tym kontrolę, choć w pewnych sytuacjach skłamałby mówiąc, iż nie czuł nieprzyjemnego ukłucia zazdrości. Czuł je, starając się świadomie odrzucić, bowiem był wtedy przekonany, że nie powinien i sam sobie to prawo odbierał.
Teraz?
Wiele spraw skomplikowało się jeszcze bardziej, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka wydawały się prostsze.
Krótki, kącikowy uśmiech pojawił się na jego twarzy, nie tyle co na rozbawiony ton kumpla, co na sam wydźwięk słów, które wypowiedział. Blake - na początku - zareagował zaledwie tym, po chwili dodając do tego pojedyncze skinienie głową na znak, że rozumiał.
- Strach pomyśleć, co w takim razie będzie jutro - mruknął nadzwyczaj trzeźwo, ale pijacki śmiech popsuł cały efekt, w jakim to planował zabrzmieć poważnie; jak gdyby rzeczywiście obawiał się tego, jak Rhys mógł się czuć następnego dnia, jeżeli nastąpiłaby eskalacja tego stanu. Dobrze, że do tego czasu zamierzał wrócić do domu, to przynajmniej nie oberwie rykoszetem za nieprzemyślany tekst, który mógł w uszach tatuatora zabrzmieć nieodpowiednio, a dla Griffitha był zaledwie typową dla siebie zaczepką.
- Wszyscy...? - dopytał skonsternowany, bowiem tego nie mógł przewidzieć. Jego zmylił pluszak; ciężko było jednak stwierdzić co wiedzieli o kobiecie inni, aby jedynym pytaniem nasuwającym się na myśl było to o jej wiek. Ewentualnie mogła wyglądać niesamowicie młodo, czego jeszcze nie miał okazji stwierdzić i zweryfikować.
- Uhm - rzucił cicho, notując w głowie, że na pewno była pełnoletnia. - Nie znam, stary, żadnej mi... - Urwał, kiedy ciche czknięcie wymsknęło się spomiędzy jego warg. Co gorsza, z ponownym efektem spotkała się kolejna próba wypowiedzenia tego słowa. Przypadek? Westchnął ciężko, podając Rhysowi gitarę, a mikrofon na baterie (które moooooże nawet były w zestawie) odkładając na pobliską ławkę, aby mógł spokojnie napić się alkoholu. Procenty niebezpiecznie zaczynały wyparowywać z jego organizmu, w związku z czym trochę zwątpił w ich wcześniejszy - jakże głupi genialny - pomysł.
- Żadnej pios...nki o miłości - powiedział, ale prędko zdał sobie sprawę, że to nie tak szło w jego wcześniejszym zamyśle. - Nie znam miłosnej piosenki o kaczkach. - Brawo, udało się, więc w ramach triumfu postanowił upić jeszcze łyk, by wyciągnąć rękę z ostatkami wysokoprocentowego trunku do towarzysza niedoli.
- Nie, pewnie wyjdzie chujowo, Alderidge, ale co masz do stracenia? -
W miarę możliwości rozłożył ręce na boki, wcześniej odbierając swoje rzeczy.
- Napisz, nie będziemy robić z siebie frajee-erów na darmo - zarządził, a dla poparcia swoich słów skinął głową. W końcu ich występ był przeznaczony dla jej uszu; słabo, gdyby starali się, a nic by z tego nie wyszło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W tym mógłby się zgodzić. Rhys uważał, że wszystko było dla ludzi, włącznie z tą konkretną emocją, pod warunkiem, że taka zazdrość nie zaczynała się stawać chorobliwa. W takich przypadkach nigdy nie wychodziło z niej nic dobrego. Niszczyła relacje, związki, wyniszczała również człowieka, który musiał się z nią zmagać. Przybierała na sile, wżerała się w umysł, mąciła w głowie i pozbawiała zdrowego rozsądku. Kiedy jednak była normalna i utrzymywana w ryzach, to uważał ją za coś naprawdę przydatnego. Miło bowiem było czuć, że ktoś był zazdrosny. I miło było uświadamiać sobie, że na kimś zależało bardziej niż na innych. Że pojawił się w życiu ktoś, kogo chciało się gościć w nim dłużej, częściej i intensywniej.
Jutro... Jut... Zaproszę ją na randkę. Drugi raz, ale teraz jej nie wystawię, o ile nie wyskoczysz z kolejnym spontanicznym wyjazdem — stwierdził. To brzmiało jak dobry plan na kolejny dzień. Mieli mieć swoją pierwszą randkę w piątek, ale z powodu tego nagłego wyjazdu nie wyszło. Miał z tego powodu wyrzuty sumienia i było mu głupio, ale czuł, że Isla zrozumie, kiedy już jej wszystko wytłumaczy. A miał co tłumaczyć, bo chciał jej powiedzieć o wszystkim, by mogła świadomie określić, czy na randkę zamierzała dać się w ogóle zabrać, skoro był gościem, który balansował na cienkiej granicy życia i śmierci. Wciąż miał w głowie jej słowa o tym, że szybko się przyzwyczajała. Wciąż doskonale pamiętał to, jak obudzili się u niego z samego rana i nie czuli tej dziwnej niezręczności, która mogła mieć miejsce po spontanicznej, spędzonej we dwoje nocy. I jak ciężko było się pożegnać gdy nadeszło popołudnie, a każdą wolną minutę, starali się wykorzystać w stu procentach, jakby miało się to wszystko już nigdy nie powtórzyć.
Lottie pytała o to samo — przyznał z rozbawieniem. O dziwo to też związane było z kaczką, tyle tylko że tą, którą miał dziewczynie wytatuować, czego koniec końców również nie zrobił. Dał ciała w ten jeden weekend na całej linii, ale... Nie żałował, bo ten wyjazd i informacje które uzyskał, były warte tego, żeby teraz robił z siebie idiotę w ramach przeprosin. — Żadnej miłosnej.... Co? — zmarszczył czoło, bo jednak do niego nie dotarło. A raczej dotarło, ale nie rozumiał, czemu Blake chciał znać miłosne piosenki o kaczkach. I chyba nie chciał zrozumieć. — Nie wiem... Chyba nic? — wzruszył ramionami, bo czy miał coś do stracenia? Nie. No chyba, że sąsiedzi po tym wieczorze postanowią złożyć masową skargę i będą dążyć do tego, by go wyeksmitowano.
Dobra, daj mi chwi... Cholera, jak ja ją zapisałem... — mruknął, kiedy wyciągnął telefon i starał się wypatrzeć numer Isli w swojej liście kontaktów, co nie było łatwe nie dlatego, że jej nie zapisał, ale dlatego że wszystkie literki wirowały mu przed oczami, tworząc niezrozumiałe kombinacje a nie imiona znajomych, pracowników i lekarzy, a zapijaczony umysł nie był w stanie przypomnieć sobie, czy powinien szukać na wysokości I jak Isla, L jak laska z góry, czy S jak sąsiadka. Potrząsnął lekko głową, zabrał od Blake'a butelkę i upił trochę alkoholu, by zaraz ponownie skupić się na ekranie telefonu. Ze zmrużonymi oczami i pełnym skupieniem, zdołał wypatrzeć numer dziewczyny. Napisanie jej krótkiej wiadomości było jednak sporym wyzwaniem i jedyne co mógł, to cieszyć się tym, że w tej chwili nie przykładał większej uwagi do tego, jak prezentowała się treść smsa.
Okej, czekamy — stwierdził, dumny z tego, że udało mu się wysłać wiadomość i zadarł głowę, chwiejąc się trochę na piętach, by wypatrywać sylwetki blodnynki w oknie na jednym z wyższych pięter. Pierw znalazł własne okna. Od tych droga do tych należących do Isli, była już dziecinnie prosta. Zauważył, jak w jej sypialni zapaliło się światło. — Oto i ona! — rzucił wesoło, głośniej niż było to potrzebne, ale ucieszył się, że otwarła okno i wsparła się o parapet. — Dawaj, stary. Pora na przedstawienie, zanim się rozmyśli, jak to baba. One wszystkie są takie zmienne — zaśmiał się, napił jeszcze trochę alkoholu i chwycił za mikrofon oraz gitarę, którą cisnął w kumpla, żeby skończył się obijać i zaczął grać. — To co, Freddie? — zasugerował jeszcze, bo tyle zapamiętał. Jego własne propozycje były tak odległą przeszłością, że już zapomniał, co mu po głowie chodziło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake zmarszczył czoło, nie do końca nadal wiedząc, jaka była jego wina w wystawieniu dziewczyny przez kumpla. Pomimo tego, iż wypili trochę (albo i trochę za dużo), to wciąż w całkiem trzeźwy sposób potrafił sobie przypomnieć ich wymianę smsów, z której wynikało, że spotkanie Rhysa z Islą dotyczyło innego weekendu niżeli ten (kolejny), gdzie Griffith planował porwać znajomego dość spontanicznie. Intencja jednak była dobra, skoro na myśli miał nie co innego, a chęć pomocy mężczyźnie, aby ten mógł wygrać z chorobą. Niemniej - nie rozwodził się nad tym dłużej, bo może faktycznie - choć wątpił - coś mu się w głowie poprzewracało w związku z terminami, albo coś bardziej-spontanicznego wypadło Rhysowi, w związku z czym kobieta została poniekąd pokrzywdzona tym brakiem randki.
Plusem było to, że mówiono, że jeśli kocha - to poczeka. Strasznie sztampowy i wyświechtany tekst, w który nawet sam Blake za bardzo nie wierzył, ale szukając usilnie plusów, znalazłby właśnie taki.
- Trzymam kciuki. Może nie dosło... - Urwał, unosząc nieco wyżej butelkę z alkoholem, to ruchem głowy wskazując gitarę i sprzęt do nagłośnienia wciśnięty gdzieś pod pachę. - ...słownie, ale życzę, by znów gra-ało wam się dobrze. - Szeroki, nieco pijacki uśmiech uniósł kąciki ust mężczyzny ku górze, myśląc zarówno o tym, że w sposób szczery i bezinteresowny kibicował temu rozwojowi relacji, jak i mając gdzieś w pamięci ich poprzedni, poruszony w domu temat. Dobrze było gdzieś daleko za sobą poruszyć zbędne troski, a zamiast tego - nawet jeżeli w sposób daleki od pełnej trzeźwości - skupić się na takich krótkich chwilach, gdzie wiele rzeczy wydawało się możliwych i prostych w realizacji.
- Lottie - powtórzył po nim, nawet nie próbując powstrzymać kolejnego uśmiechu, jaki mimowolnie rozjaśnił jego twarz. - Czasami się w czymś zgadzamy - mruknął po chwili, choć jego ton nadal utrzymany był w rozbawieniu, sugerującym, że mówi trochę żartem, trochę serio. I może trochę częściej niż tylko czasami się ze sobą zgadzali, ale zanim rozwinął ten temat - o ile w ogóle by planował - spoważniał, marszcząc przy tym czoło w wyrazie konsternacji.
- Nie wiem, czy będzie zadolo... zadwodo... szczęśliwa będzie, że gram innej kobiecie miłosną piosenkę - skwitował, tłumacząc dzięki temu ten przelotny grymas, jaki ostatecznie odegnał nonszalanckim ruchem dłonią gdzieś w powietrzu. Na tyle to było nierozsądne, że trzymany pod pachą mikrofon - na szczęście w pudełku - wyleciał na chodnik, ale po przelotnym sprawdzeniu wnętrza kartonika - był cały. Odetchnął z ulgą.
- Dobrze, że nie ja będę śpiewał - powiedział, nie precyzując, czy odnosi się do tematu Charlotte i serenady, czy ewentualnych uszkodzeń, jakich mógł - ale nie musiał - zaznać mikrofon.
Parsknął śmiechem, kiedy Alderidge zaciekle szukał na smartfonie numeru do sąsiadki, ustawiając gdzieś na murku zarówno szkło, jak i wcześniejszy zakup. W oczekiwaniu (jak już niezbyt subtelnie odzyskał gitarę) zagrał zapewne początek Nothing else matters, uśmiechając się dumnie, że Metallica nadal nie została przez niego zapomniana i być może z kolejną piosenką - już nie tego zespołu - się nie zbłaźni.
- Freddie - potwierdził pewnie, po czym zaczął grać, a po - na pewno - niesamowicie nieudanym koncercie, panowie pewnie rozeszli się w swoje strony... albo poszli dalej pić.

/ koniec.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

#38

Było chwilę po dwudziestej, kiedy skończył prace w biurze i zebrał się do domu. Tego dnia poprosił Michaela, aby wyprowadził Coco na spacer, ponieważ wiedział, że nawał obowiązków przytłoczy go na tyle, że nie będzie w stanie szybciej skończyć. Spakował stertę ankiet, które zamierzał przejrzeć już we własnych pieleszach i pośpieszył na autobus. Do Chinatown dotarł dwadzieścia minut później, chociaż musiał przejść jeszcze niespełna kilometr, aby dotrzeć na właściwe osiedle.
Powietrze było rześkie, ale jednocześnie zewsząd unosiła się mroźna aura. Zapiął kurtkę i z plecakiem na ramionach ruszył naprzód. Spieszył się z uwagi na czekającego w mieszkaniu kundelka, który przez ostatnie kilka dni witał go skamleniem i uporczywym machaniem ogona. Sirius nadal nie przywykł do obecności psa. Czasami zapominał nalać mu świeżej wody albo denerwował się, gdy nowy współlokator wołał go o trzeciej w nocy na spacer. Pomimo tego nie żałował adopcji, bo Coco okazał się wdzięcznym towarzyszem - chociaż wolał spać w łóżku, niż w kojcu i ujadał, gdy usłyszał dzwonek do drzwi.
Właśnie znajdował się gdzieś pomiędzy monopolowym a zamkniętym już warzywniakiem. Z przeciwnej strony nadchodził chuderlawy, wysoki chłopak. Pomiędzy palcami trzymał papierosa i uśmiechnął się złowieszczo na widok Siriusa. W Bosworhcie zawrzało. Zbyt dobrze kojarzył gębę, która teraz spoglądała na niego spod krzaczastych brwi i ostatni raz przed wystrzeleniem w bok niedopałku, zaciągnęła się dymem.
Z początku Sirius nadal próbował myśleć o Coco i o tym, że powinien napełnić mu miskę karmę. Potem jednak wszystko wydarzyło się tak szybko, że nawet nie wiedział w którym momencie złapał chłopaka za kołnierz. Kilka niepochlebnych słów na temat Ursuli wystarczyło, aby wyprowadzić go z równowagi. Jego przeciwnik celowo dał upust złośliwości, jednocześnie dosięgając szyi Siriusa. Stali tak pierwsze dwie minuty, dopóki Rupert ponownie nie zabrał głosu:
Twoja siostra była zawszoną dziwką. Dobrze wiedziała, że nie miała szans na normalne życie z kimś z wyższych sfer, a pomimo tego próbowała wepchnąć się z butami w jego życie. Zabawne, że ostatecznie uczyniła z siebie ofiarę. Pospólstwo powinno znać swoje miejsce — zakpił, a Sirius każde słowo usłyszał ze zdwojoną siłą. Po chwili sytuacja zaogniła się do tego stopnia, że oboje wymieniali ciosy jeden za drugim.
Rupert był kuzynem człowieka, który zniszczył Ursulę. Ilekroć widział jej brata, szydził i ironizował, doprowadzając do niebezpiecznych spięć.
Gdy po upływie paru minut oboje byli posiniaczeni oraz podrapani, atmosfera wydawała się zgęstnieć jeszcze bardziej. Rupert wciąż miał siłę, aby obnosić się z obrzydliwymi komentarzami, a Sirius w odpowiedzi zaczynał ponownie atakować. W pewnym momencie oberwał na tyle mocno, że pękła mu dolna warga w skutek czego krew pochlapała mu brodę, szyję oraz kurtkę. Prędko starł posokę knykciem, jednocześnie rozmazując ją bardziej na twarzy i przywarł przeciwnika do drewnianego straganu sklepu z warzywami. Okładał go w szale pięściami. Robił to w takim amoku, że w pewnym momencie kompletnie przestał nad sobą panować.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#8

Stała przed lustrem, przymierzając piątą już z rzędu bluzkę, jednocześnie śmiejąc się z własnej głupoty. Miała przecież przede wszystkim sprawdzić co słychać u Coco i zwrócić portfel właścicielowi, który zapewne nawet nie zdawał sobie sprawy, iż zostawił go w schronisku, a nie dość, że się denerwowała to jeszcze nie umiała wybrać głupiej bluzki, jakby szykowała się do ważnej randki.
- Kretynka - mruknęła, ostatecznie sięgając po czarny, miękki sweter i brązowe, dopasowane spodnie. W połączeniu z nieco mocniejszym niż na co dzień makijażem wyglądała ładnie, ale bez zbędnej przesady; tak jakby wciąż jej nie zależało.
Podstępem spisała adres Siriusa z karty adopcyjnej, choć w dzielnicy pojawiła się stosunkowo późno. Na dworze zrobiło się już ciemno, a panujący chłód, wywoływał na ciele gęsią skórkę. Nie była to odpowiednia pora na takie wizyty, o czym Melusine przekonała się po chwili. Najpierw dotarły do niej przytłumione odgłosy rozmowy, co postanowiła początkowo zignorować, skupiając uwagę na numerach budynków, szukając tego odpowiedniego, a następnie odgłos walki, obok której nie mogła przejść obojętnie, nawet jeśli wzbudziły one niepokój dziewczyny.
Na nieco miękkich nogach, choć z determinacją wymalowaną na twarzy podeszła bliżej - Ej, wy! - krzyknęła, sądząc, że zwraca się do zupełnie obcych osób. Instynktownie zacisnęła usta przez co jej twarz nabrała ostrzejszego wyrazu, nawet jeśli nadal nie wygląda groźnie. Z tej odległości mogła z całą pewnością stwierdzić, że bijąca się dwójka ma nad nią przewagę, przynajmniej fizyczną.
Nie zareagowali.
Przyspieszyła kroku dostrzegając, że cała sytuacja robi się coraz poważniejsza. I postąpiła głupio, nierozważnie, wręcz idiotycznie, bo podbiegła do nich, dopiero z tej odległości widząc, iż jedna z postaci jest jej znana. -Sirius?! Sirius, Si…. Bosworth, uspokój się. Zostaw go! Słyszysz! - instynktownie nie bacząc na to, że przypadkowo również może oberwać chwyciła go za materiał krótki i zaczęła ciągnąć. Wszystko wyglądało okropnie, wszędzie była krew, która zaraz przenosiła się również na jej dłoń, należała do Siriusa czy może tego drugiego? Powinna teraz wpaść w panikę, ale zamiast tego wydawała się zachowywać spokój, co było nieprawdopodobne.
- Proszę cię, Sirius. - tym razem nie krzyczała, lecz jęknęła, łamiącym się głosem. Nie wiedziała czy ten wyrwie się z dziwnego transu, w który wpadł. Jak mogła go z niego wyciągnąć?

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Sirius i Rupert nie słyszeli zaczepki Melusine, która w pierwszej kolejności z bezpiecznej odległości spróbowała przywołać ich zdrowy rozsądek. Ten jednak już kwadrans temu odszedł w zapomnienie, ustępując miejsca arogancji i agresji. Żaden z nich nie zamierzał się zatrzymać, choć tak naprawdę konflikt, który wywołał bójkę był pozbawiony praw logiki.
Rupert zachował się jak pospolity kretyn a nie członek wysoko sytuowanej rodziny. Jakakolwiek historia wiązała się ze zmarłym, to wciąż należało zachować wstrzemięźliwość w słowach.
Sirius nie kontaktował. Gdy poczuł opór z tyłu pleców instynktownie szarpnął się i kontynuował uderzenia. Lewą, zabandażowaną dłonią przyciskał tułów chłopaka do straganu, prawą dawał upust wściekłości. Nawet nie dostrzegł Melusine, która kurczowo trzymała jego kurtkę. Przed oczami widział jedynie siniejącą twarz Ruperta, a pojedyncze słowa słyszał tak, jakby właśnie znajdował się pod wodą.
Poruszył się nerwowo, gdy po raz kolejny napotkał niepokojącą blokadę. Pomimo tego jeszcze jeden raz przyłożył chłopakowi. Wtem wokoło rozbrzmiał się dźwięk łamanego drewna. Po raz kolejny uniósł dłoń, ale niespodziewanie stragan na którym leżał jego przeciwnik rozpadł się na kawałki. Rupert upadł na ziemię razem z paroma deskami. Dopiero wtedy Sirius zdołał się opamiętać. Opuścił pięść i stopniowo odzyskując rezon, przyglądał się, jak Rupert podniósł się do siadu.
Serce Siriusa biło niczym młot pneumatyczny, oddychał spazmatycznie, a jego dłonie zaczęły się trząść z nerwów. Przeniósł rozbiegane spojrzenie na Melusinie. Nie bardzo rozumiał, skąd się tu wzięła. Rozchylił usta, aby coś powiedzieć, jednak szybko zrezygnował. Złapał dziewczynę za rękę i pociągnął ją w stronę kolejnego sklepu, gdzie oboje skryli się w uliczce.
Właściwie czuł się zagubiony. Oblizywał spierzchnięte, oblepione krwią wargi i przygryzał wewnętrzne strony policzków. Na pewno nie była to sytuacja, podczas której chciał zostać przyłapany. Miewał problemy z napadami agresji, jednak w przeciągu minionych tygodni naprawdę nad sobą panował! Skutecznie unikał bójek i skupiał się wyłącznie na biurze i uczelni. Jeden incydent zniszczył wszystko nad czym tak sumiennie pracował.
- Melusine - na początek wymówił jej imię wciąż zastanawiając się, co dalej powinien począć. Przymknął powieki i złapał się za mostek nosa. robił to, ilekroć atakowała go rozeźlenie. - Co tu robisz? - zapytał nagle, ponownie skupiając wzrok na twarzy brunetki. W międzyczasie spróbował rękawem zmazać krew z brody.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miałam pojęcia o co poszło, a patrząc na to jak daleko obaj mężczyźni się posunęli, nie chciała wiedzieć. Było w tym coś odrzucającego, a jednocześnie ujmującego. Melusine coraz mocniej zaciskała zęby, próbując opanować targające jej drobnym ciałem nerwy, ale i strach, który powoli aczkolwiek skutecznie zaczynał przejmować nad nią kontrolę. Po raz pierwszy znajdowała się w podobnej sytuacji, chociaż w życiu też trochę przeszła. Rysy twarzy Siriusa zatopione były w cieniu budynku, jednak bez problemu dostrzegła malującą się na nich wściekłość i uczuciu ulgi, gdy kolejny raz jego pięść spotykała się z twarzą przeciwnika. Tak bardzo różnił się od łagodnego obrazu, uśmiechniętego chłopaka, którego miała okazję poznać.
Nie reagował. Znajdował się poza granicami rzeczywistości, w której ona wciąż ciągnęła go za materiał kurtki, rozpaczliwie próbując rozdzielić tę dwójkę. Nie była w tym momencie pewna kto jest ofiarą, a kto oprawcą, jednak oboje wyglądali okropnie. Oczywiście sama Pennifold przejmowała się przede wszystkim Bosworth'em, ale nie mogła pozostać obojętna na krzywdę tego drugiego. Dlaczego do tego wszystkiego doszło? Jak? Adrenalina krążąca w żyłach każdego z nich, wprawiała serce w szybsze bicie, u Mel dodatkowo wzmagając procesy myślowe, które u Siriusa zapewne były w pewnym stopniu upośledzone. Mimo to nie wiedzieć czemu pozwoliła mu się prowadzić, oddalając od nieznajomego. Melusine chciała wrócić, pomóc jakoś tamtemu, ale ostatecznie odpuściła, skupiając się na Sirusie, którego widok na ułamek sekundy zatrzymał jej serce. Twarz pokryta krwią - ta prawdopodobnie sączyła się wcześniej z rozwalonej wagi, nieobecne spojrzenie i zachrypnięty głos. Miała wrażenie, że pomimo siły jaką wkładał on w uderzenia oraz agresji sączącej się z jego ciała, tamten nie oberwał tak bardzo.
- Co ja tu robię?! - powtórzyła jego pytanie, wyraźnie poruszona. Brzmiał wręcz komicznie, ale tym razem dziewczynie nie było ani trochę do śmiechu. - To ja powinnam zadać ci to pytanie, ale… - nie dokończyła, jedynie ciężko wzdychając. Z dezaprobatą pokręciło głową, czując narastającą złość wymierzoną w bruneta. - Idźmy do twojego mieszkania - zarządziła, wiedząc, że rękaw kurtki nie poradzi sobie z taką ilością krwi, którą ona również miała na rękach. Czy była tak samo winna jak on?
- Co ci strzeliło do głowy?! - wybuchła, kiedy znaleźli się na schodach. Wcześniej przez całą drogę próbowała zachować spokój, pozwalając by zapanowała między nimi cisza - tym razem ciężka i namacalna. Wiedziała, że nie powinna, ale jednak nie umiała się powstrzymać, bo to było tak idiotyczne zachowanie, tak brutalne i... warknął pod nosem poraz kolejny, dając w ten sposób upust swojej irytacji.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Zapewne nikt nie chciałby znaleźć się w podobnej sytuacji. Melusine miała po prostu pecha. Ogromnego pecha. Nie tylko była świadkiem tego zatrważającego wydarzenia, ale również wokoło nie znajdował się nikt, kto mógłby ją wesprzeć. Ulica wymarła, jakby w obawie przed tą dwójką narwanych, nieobliczalnych, młodych mężczyzn.
Sirius zaprowadził Melusine w ustronniejsze miejsce. Odchodząc zauważył, że Rupertowi udało się podnieść z ziemi, dlatego przyśpieszył. Pomimo że w jego głowie wciąż echem odbijały się obelgi kierowane w stronę Ursuli, to postanowił zrezygnować z dalszej wymiany argumentów. Czuł się przytłoczony obecnością brunetki, a w dodatku tracił pewność pod naporem jej spojrzenia. Oczy Melusine straciły ten przyjemny, ciepły blask.
Krótka wymiana zdań dała mu do zrozumienia, ile emocji zdążył w dziewczynie wywołać ten incydent. Sirius, choć wciąż był podenerwowany, to z coraz większą perfekcją przybierał pokerową minę. Jego twarz tężała, ale spojrzenie nadal pozostawało mętne. Dwukrotnie wyglądnął za róg, aby upewnić się, że Rupert nie zamierzał dalej go prowokować.
- Gdzie? - zapytał nagle. Skupiwszy się na postaci chłopaka na moment zignorował obecność Melusine, dlatego musiał się upewnić, że wszystko dobrze usłyszał. - Wracaj lepiej do domu - burknął nieco obruszony tak naganną propozycją. Miał serdecznie dosyć tego wieczoru i nie zamierzał fundować sobie dodatkowej dawki podenerwowania. Był niemal gotów odwrócić się na pięcie i odejść, kiedy niespodziewanie dobiegł go odgłos rozmowy. Ponownie zwrócił uwagę na przeciwnika, który kopał deski i krzyczał do telefonu. Wtedy Sirius zacisnął zęby i przytaknął Melusine na znak, że właśnie zgodził się na odwiedziny. Było to lepsze wyjście, niż pozostawienie jej w towarzystwie rozwścieczonego Ruperta.
Mieszkanie Boswortha znajdowało się na ostatnim piętrze. W bloku brakowało windy, dlatego musieli wspiąć się po wąskich i krzywych schodach. Zdążyli minąć pierwsze piętro, kiedy powietrze ponownie przeciął rozemocjonowany głos Melusine. Sirius przystanął w połowie drogi na kolejne piętro. Był dwa stopnie wyżej.
- Dlaczego nie pójdziesz i nie zapytasz co tamtemu gnojowi strzeliło do głowy! - Energicznie machnął ręką wskazując bliżej nieokreślony kierunek. Krzyknął tak głośno, że prawdopodobnie zwrócił uwagę sąsiadek kryjących się za wizjerami. Popatrzył na dziewczynę z pretensją w oczach, po czym pośpiesznie dotarł na sam szczyt klatki. Otworzył drzwi i wszedł do środka. U jego stóp natychmiast pojawił się Coco, który nieświadomy wydarzeń, wesoło merdał ogonem. Sirius nerwowo poklepał jego kark, a następnie ściągnął kurtkę. Potem pomaszerował do łazienki i zaczął ochlapywać twarz zimną wodą.
- Nie powinienem tak się na ciebie unosić - powiedział z dozą pokory, jednocześnie wychodząc z pomieszczenia. Przysiadł na kanapie. Tymczasem Coco zaczął biegać w okolicach nóg Melusine. Nie dało się ukryć, że radował się widokiem dziewczyny.

Tu zt.x2 -> Kontynuuacja w mieszkaniu Siriusa

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

📎[4]📎
Czy - statystycznie rzecz ujmując - dziewczyny o różowych włosach można by uznać za bardziej podatne na pakowanie się w kłopoty?
Dima nie był pewien - nigdy nie prowadził w tym zakresie żadnego rejestru. Gdyby ktoś go jednak spytał - a zaznaczyć należy, że Orlov bardzo nie lubił przyznawać, że nie wie (może nawet bardziej, niż gdy przychodziło mu przetrawić jakoś fakt, że znalazł się w błędzie) - blondyn powiedziałby pewnie, że tak, ależ owszem. I swoją hipotezę podbił złożonym uzasadnieniem.
No więc: jeśliby założyć... że do ładowania się w tarapaty przyczyniać się może, na przykład, wysoko pobudliwy temperament, oraz to, co psychologowie zwykli nazywać czynnikiem poszukiwania nowości... a z pewnością trzeba cechować się usposobieniem raczej nie-flegmatycznym, a przy tym i dużą potrzebą próbowania nowych rzeczy...
Można by chyba uznać... Że owszem?

Jezu Chryste, Dima Orlov taką właśnie miał nadzieję - taksując stojącą parę metrów dalej dziewczynę oceniającym spojrzeniem. Przycupnięty tyłkiem na chłodzie metalu, z plecakiem rzuconym gdzieś obok lewej stopy, łypał na nią z prowizorycznego gniazdka, jakie paręnaście minut temu uwił sobie na pierwszym z półpięter schodków pożarowych ponad jakimś barem z pierożkami na parze, pralnią oraz mikrą wnęką w ceglanym murze, pewnemu bardzo drobnemu staruszkowi od lat już (a mężczyzna był tak stary, że i od lat nazywano go "staruszkiem"), służył za sklep zielarski.
Wyglądała mu na jakieś szesnaście lat; plus-minus, ale z pewnością mniej, niż dwadzieścia. Nie widziała go chyba, odwrócona tak-bokiem-że-prawie-tyłem; co dodatkowo, skupiona była na wodzeniu palcem po ekranie wyciągniętego niedawno z kieszeni telefonu.
Orlov zastanawiał się, czy dziewczyna czeka na autobus? Czy długo tu jeszcze postoi? A może - oczekuje kogoś?
Jezu..., parsknął śmiechem, natychmiast stłumionym krawędzią rękawa, chyba nie na...?
No, chodzi o to, że laska nie wyglądała mu na dziwkę. Z drugiej strony - on, dzisiaj, też nie wyglądał. W czarnych jeansach i trampkach, z kapturem szarej bluzy chwilę temu zsuniętym na plecy - oddając wolność zmierzwionej czuprynie - uchodzić mógł po prostu za najzwyklejszego studenciaka. Takiego, któremu uciekła przed chwilą trzydziestka szóstka i teraz zabijał czas, gapiąc się na przechodniów z miejsca zagrzanego na schodkach. Z pewnością nie zaś na kryminalistę
  • - którym zamierzał się zaraz stać; zwłaszcza, jeśli dziewczyna skłonna byłaby mu pomóc.
- Pssst! - wsparłszy łokcie na szczytach kolan, policzek zaś - na podporze lewej ręki - wychylił się wprzód, zwracając do Stelli ni to świstem, ni to gwizdem, opuszczającym jego wargi (rozciągnięte w uśmiechu; bynajmniej nie podejrzanym) - Ej, ty! Halo?
Drugą dłonią - zamachał nieomal niewinnie. Bynajmniej nie jak ktoś, kto ma zamiar wciągnąć Bogu ducha winną nastolatkę w wir młodocianej przestępczości.

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Chinatown”