WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Biedna Fiona biegnąc na oślep przed siebie omal nie wpadła w ramiona innemu, obcemu mężczyźnie. Omal bo w porę zorientowała się, że ktoś przed nią stoi i zaciągnęła ręczny hamulec szorując stopami beton. Tylko, że ten mężczyzna, w odróżnieniu od poprzedniego nie wyglądał podejrzanie (a przynajmniej taką miał nadzieję bo bardzo nie chciał dostać gazem po oczach), a wręcz przeciwnie - na jego twarzy malowało się swego rodzaju... zatroskanie? Powód był zgoła prosty - musiał być świadkiem przykrej sytuacji sprzed chwili. Chciał zareagować, jakoś jej pomóc ale ku jego zdumieniu - zanim zdążył skrócić do minimum dzielący ich dystans - dziewczyna doskonale wybroniła się sama. Cios w kolano musiał zaboleć ale nie zrobiło mu się typa żal (choć pewnie powinno chociażby z uwagi na zawód w jakim pracował), w pełni sobie na to zasłużył. Jako lekarz być może powinien udzielić poszkodowanemu pomocy albo przynajmniej upewnić się, że nic mu nie dolega ale prawdziwą poszkodowaną w jego opinii była w tej sytuacji panna Jones, tylko i wyłącznie. Nim się zresztą obejrzał - mężczyzna pozbierał się z ziemi i uciekł z miejsca zbrodni nie chcąc widocznie kusić losu. Ktoś mógł wszak chwycić za telefon i zadzwonić na policję.
- Jesteś cała? - zapytał i dla własnego bezpieczeństwa cofnął się o krok. Spodziewał się widocznie, że blondynka przyjmie na powrót bojową postawę, a wtedy jeszcze mu się oberwie po rzepce. Nie mógł pozwolić sobie na zwolnienie - miał napięty terminarz, za dużo pacjentów na głowie i ogólnie zbyt dużą odpowiedzialność dźwigał na swych barkach.
- Ta dzielnica cieszy się raczej złą sławą... Co robisz tutaj sama i to o tak późnej porze? Rodzice się pewnie strasznie zamartwiają. - wyglądała bardzo młodo, z jakiegoś powodu założył, że ma około 17 lat i prawdopodobnie (jak większość młodzieży w tym i nawet znacznie starszym wieku) wciąż żyje na garnuszku rodziców. Nie miał na celu jakkolwiek jej ubliżyć, serducho miał przecież dobre, czasami może po prostu przesadnie przejmował się rzeczami, które stricte go nie dotyczą i pomagał ludziom, którzy tej pomocy nie chcieli tylko dlatego, że jego zdaniem ewidentnie jej potrzebowali. Jeżeli czasami był w swej dobroci aż nazbyt nadgorliwy - trudno. Tak nakazywała mu zwykła, ludzka życzliwość.
- Zaparkowałem auto zaledwie przecznicę dalej, podrzucić cię do domu? - zaproponował brodą wskazując przestrzeń za jednym z budynków. - Może potrzebujesz zadzwonić do rodziny? - różnie wszak mogło być. Może rozładował jej się telefon i poniekąd została odcięta od świata? Może się zgubiła? Seattle to akurat całkiem spore miasto, nie było tu o to trudno, a już zwłaszcza dla kogoś kto nie pochodził stąd.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zatrzymała się jak wryta, widząc wyrastającą przed sobą sylwetkę mężczyzny. Nie spodziewała się, że spotka kolejnego potencjalnego napastnika. To chyba nie był jej dzień, w zasadzie już noc. Pociągnęła nosem, pospiesznie unosząc gaz, który nadal ściskała w dłoni. - Nie zbliżaj się - ostrzegła nieznajomego, cofając się o krok. Nie wyglądał co prawda tak podejrzanie jak poprzedni typ, ale ostrożności nigdy za wiele. Zmrużyła oczy, starając się zobaczyć coś więcej przez krople deszczu utrudniające widoczność.
Czyżby wyglądał on na przejętego, na pozór zatroskanego? Czyżby jej losem? Fiona przejrzała go jednak w mig. Na pewno był kolegą tego leżącego i kwiczącego na ziemi neandertalczyka. Nie było co do tego wątpliwości. W końcu natknęła się na niego w tym samym miejscu i czasie. Żeby tego było mało, to jeszcze uraczył ją tym samym tekstem co jego domniemany kolega.
Ugięła kolana, gotowa do ataku. Czy ona dobrze usłyszała? Rodzice? Czy on miał ją za dziecko? Tego było już za dużo. Przegiął pałę i to zanim poznała jego imię albo chociaż pseudonim. Postanowiła nazywać go…
Koleś — warknęła pod nosem z lekką, albo i mocną, pogardą w głosie. — Lubisz zapraszać małe dziewczynki do auta? Taki z Ciebie ohydny pedofil?
Zanim zdołała się powstrzymać, o ile w ogóle próbowała, jej dłoń z cichym trzaskiem wyładowała na jego nosie. W zasadzie planowała zdzielić go w policzek, ale nie jej wina, że tu było tak ciemno. Nawet nie zarejestrowała, kiedy znalazła się tak blisko niego. A co z gazem? Chyba w tym wszystkim zupełnie o nim zapomniała. Pewnie wypadł jej z dłoni i potoczył się po chodniku. Szkoda, bo fantazyjnie podpisała go swoim imieniem. Cóż, najwyżej kupi nowy, teraz na rynku było tego do wyboru, do koloru.
Wyminęła kolesia pospiesznie i wybiegła na główna ulicę, szukając znajomego szyldu. Wystarczy na dziś wrażeń, złodziei, pedofilów, gwałcicieli i innych abominacji. Musiała się napić i to teraz, zaraz. Wtargnęła do baru, niczym ostatni niszczycielski huragan do Seattle i trzasnęła drzwiami, po czym zdjęła kaptur ze ślicznej główki.
Podwójna szkocka! — zakrzyknęła, kierując się pewnym krokiem w stronę baru. Co za dzień, co za tydzień.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na jej surowe "Nie zbliżaj się!" uniósł obie dłonie w obronnym geście w górę ani myśląc się jej w tej chwili sprzeciwiać. Tylko, że wbrew własnym słowom, nie wiadomo nawet kiedy sama się do niego zbliżyła ciskając w niego gromami z taką nienawiścią i pogardą w oczach, że biedny Bowen znowu zaczął zastanawiać się, gdzie tym razem popełnił błąd. Zrozumiał dopiero gdy się odezwała... A przynajmniej tak mu się wydawało, że zrozumiał bo w gruncie rzeczy powód jej irytacji był zupełnie inny i nie sposób było się go raczej domyślić. Może nie warto w ogóle próbować? W końcu miał do czynienia z kobietą, młodą bo młodą ale wciąż kobietą, a je zrozumieć było ekstremalnie ciężko.
- Co? - bąknął zdumiony. - Na litość boską, nie! Zupełnie nie to miałem na myśli. - w Boga nie wierzył, a jednak używał tego zwrotu całkiem często. Nim zdołał się jednak jakkolwiek przed nią wytłumaczyć dostał strzała w twarz i choć próbował się uchylić - zareagował niestety zbyt późno. Przetarłszy wierzchem dłoni piekący nos obrócił się prędko za odchodzącą dziewczyną. - Hej, zaczekaj! - zawołał i ruszył za nią omal nie potykając się o upuszczony przez nią pojemniczek z gazem. Schylił się by go podnieść, a nawet obejrzał go w dłoni ze zdumieniem zauważając że był... podpisany? Fiona. Tak miała na imię? Nie miał za bardzo czasu by się nad tym zastanawiać bo blondyna oddalała się od niego w zastraszającym tempie powoli rozmywając się w półmroku dlatego schował buteleczkę do kieszeni kurtki i pobiegł w ślad za nią. Wszedł do baru (który swoją drogą dobrze znał nawet jeżeli baaardzo dawno tutaj nie był) i odszukał spojrzeniem jej sylwetkę. Kiedy wreszcie ją namierzył - prężnym krokiem ją też nadgonił.
- Tylko proszę cię, nie krzycz. - zaczął dość niepewnie. - Wiem jak to zabrzmiało ale... to zupełnie nie tak, ok? - ton głosu wyraźnie ściszył jakby naprawdę obawiał się, że Fiona zacznie zaraz wrzeszczeć i wyzywać go od pedofilów w otoczeniu wszystkich tych bawiących się w najlepsze ludzi. Byłoby trochę kiepsko, zwłaszcza że na pewno znalazłby się wśród nich ktoś kto znał jego tożsamość i narobiłby mu jeszcze problemów na ścieżce zawodowej. - Po prostu... Byłem świadkiem tej sytuacji sprzed chwili, chciałem się tylko upewnić, że nic ci nie jest. To wszystko. - i tak, biegł za nią taki kawał tylko po to by jej to wyznać. Nie lubił niedomówień, takie rzeczy powinno się natychmiast prostować, jeszcze nim sprawy zajdą za daleko. Zatrzymał się przy ladzie wznosząc lekko łuki brwiowe gdy blondyna składała swe zamówienie. - Nie wierzę, że nie poproszą cię o dowód. - pewnie mógł sobie darować ale prawdę mówiąc... takiej właśnie reakcji spodziewał się ze strony barmana.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zacznijmy od tego, że kobiet wcale nie jest trudno zrozumieć. Mężczyźni to po prostu śmierdzący lenie, którym nie chcę się nawet próbować, dlatego wymyślili taką kretyńską teorię. Wystarczy nieco głębiej się nad tym zastanowić, zamiast od razu zapraszać do auta.
“Na litość boską, nie! Zupełnie nie to miałem na myśli” - no jasne, ja już tam swoje wiem, w umysłach takich małych zwyrodnialców kryją się same okropne myśli, ot co.
“Hej, zaczekaj!” - no chyba cie pojebało.
Czmychnęła przed nim szybko i zwinnie, niczym łania. Gdy weszła do knajpy, w której bywała stosunkowo często i znalazła się w znajomym wnętrzu, wśród znajomych twarzy, od razu poczuła się bezpieczniej. Jakby to, co stało się w bocznej uliczce kilka minut temu, zdarzyło się w innym czasie i w jakimś świecie równoległym.
Zsunęła kaptur z głowy i rozpięła płaszcz, z którego na podłogę skapywały krople wody. Zasiadła przy barze, po czym zagadała do barmanki, którą znała z widzenia i nawet były po imieniu.
No i wyobraź sobie, że chwilę po tym, jak zostawiłam kwiczącego kretyna na ziemi, zaatakował mnie drugi. To miasto schodzi na psy, naprawdę — opowiadała barmance, która z zainteresowaniem słuchała jej opowieści, bo w zasadzie i tak nie miała nic lepszego do roboty. — Koleś wziął mnie chyba za jakąś nastolatkę i próbował zaciągnąć do auta. Na całe szczęście to byłam tylko ja. Zdzieliłam go w twarz i uciekłam — wzruszyła ramionami, po czym zamoczyła usta w drinku.
Westchnęła ciężko, w myślach stwierdzając, że życie wcale nie jest takie proste, przekręciła głowę w bok, a przed jej oczami zamajaczyła twarz kolesia. Wyrósł jak grzyb po deszczu i zielonego pojecia nie miała po co za nią przyszedł. Wzdrygnęła się, po czym zmarszczyła brwi, słuchając jego tłumaczeń. — Czemu miałabym krzyczeć?
Zerknęła na barmankę kątem oka. — To ten pedofil, dzwoń po gliny — mruknęła sama juz nie wiedząc, czy ta dziwna sytuacja bardziej ją smuci, wkurza czy bawi. Nie mówiła do końca poważnie, bo już czuła w kościach, że koleś być może nie był taki zły, jak jej się wydawało. No bo, serio? Kto przychodzi po takiej akcji z miną zbitego psiaka, chcąc się tłumaczyć?
Ponownie przeniosła na niego wzrok i przybrała kamienną, znudzona minę. Jakby nic jej nie mogło ruszyć, nawet słodki kociak z różowa kokardką.
Nie mogła jednak uwierzyć, że po takim wyznaniu, na sam koniec i tak wspomina o dowodzie. Co za prostak, wieśniak i gnój… Nawet jeśli to było zabawne. Kącik ust drgnął jej, a powstrzymywanie rozbawienia sprawiło, że do oczu napłynęły jej łzy. — Widzisz, Greta? Mówiłam, że lubi dzieci — uśmiechnęła się w końcu, a barmanka po prostu zaśmiała się i poszła dalej obsługiwać klientów. Chyba nie uważała, żeby Keaton stwarzał niebezpieczeństwo. O dowód nie prosili jej w tym miejscu już od dawna i głownie dlatego lubiła tu przychodzić. Nie znosiła kiedyś ktoś pytał ją podejrzliwie o wiek, jakby była małolatą, która chce robić wszystkich w konia i nielegalnie chlać. — A może ty chcesz zobaczyć mój dowód, koleś? Jakie ładne zdjęcie tam noszę i jaką piękną datę urodzenia posiadam? Pewnie jeszcze masz nadzieję, że nie jestem legalna, co?
Zatrzepotała rzęsami, po czym upiła kolejnego łyka napoju z dużą zawartością alkoholu. — Muszę cię rozczarować. Przekroczyłam magiczną granicę dawno temu.
Może nie tak dawno, ale Fiona lubiła koloryzować, co z resztą było widać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

"Czemu miałabym krzyczeć?"
Nie odpowiedział na to pytanie z czystej przezorności - wolał nie podsuwać jej do głowy głupich pomysłów. Nie znał jej wprawdzie ale wyglądała mu na taką, która z przyjemnością odegrałaby scenę rodem z filmu grozy krzycząc ile siły w w płucach (choćby miała zedrzeć sobie przy tym boleśnie gardło) kwestię zagonionej w ciemny zaułek ofiary "Zostaw mnie ty zboczeńcu! Ratunku! Niech mi ktoś pomoże!". Prawdziwie zamilkł jednak dopiero gdy smarkula użyła TEGO słowa, pod jego adresem i to w obecności barmanki. Ba, jakby tego było mało - zwróciła się bezpośrednio do niej i to z jasnym poleceniem. Zamarł całkowicie i poczerwieniał na twarzy choć trudno ocenić czy bardziej z zakłopotania czy może jednak ze złości. Nie próbował się tłumaczyć, wiedział że tylko jeszcze bardziej by się w ten sposób pogrążył dlatego uśmiechnął się tylko wymownie do Grety i pokręcił głową udając rozbawienie.
- Cała Fiona, żarcik jej się widać wyostrzył. - z tego wszystkiego zapomniał wnet, że być może nie powinien używać w głos jej imienia (choć w sumie nie mógł być pewny, że należało do niej) bo kiedy Jones zorientuje się, że w ogóle je zna... Cholera, nie tylko uzna go za totalnego kripa ale jeszcze - o zgrozo - posądzi o stalking. Barmanka nie uznała go chyba za zagrożenie bo śmiejąc się wesoło oddaliła się w stronę drugiego końca lady by obsłużyć innych klientów. To właśnie wtedy Bowen zmarszczył gniewnie brwi i spiorunował (nie)małolatę rozsierdzonym spojrzeniem.
- Czy ty jesteś niepoważna? - sarknął przez zaciśnięte zęby nie chcąc mimo wszystko robić sceny na całą, pieprzoną knajpę. - Masz w ogóle pojęcie jak bardzo mogłaś mi w ten sposób zaszkodzić? Mógłbym pozwać cię o zniesławienie... - zerknął przez bark na siedzących kilka hokerów dalej ludzi jakby upewniał się, że niczego nie słyszeli i nie patrzą na niego przypadkiem jak na prostaka i zbrodniarza. Uniósł dłoń na wysokość twarzy i rozmasował kciukiem oraz palcem wskazującym nasadę własnego nosa. Westchnął bezgłośnie i łypnął z ukosa na dziewczynę.
- Kurwa mać, nie wyzywa się ludzi publicznie od pedofilów. - stęknął jeszcze i choć jego chwilowe wzburzenie zdawało się już mijać i tak wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów, a potem wsunął jednego między wargi i odpalił by jakoś cały ten stres jednak odreagować. Zerknął na nią tylko z ukosa gdy bawiąc się w najlepsze nadal zarzucała mu spółkowanie z małolatami. Pewnie stroiła sobie z niego żarty tylko że jemu do śmiechu w tej chwili wcale nie było. Pyskata gówniara.
- Sądząc po twoim zachowaniu wiele się nie pomyliłem... Mentalnie wciąż widocznie jesteś jeszcze dzieckiem. - burknął bardziej do siebie niż do niej wypuszczając na bok niemałą chmurę papierosowego dymu. Oczywiście z dala od jej twarzy, nie był takim aż takim prostakiem za jakiego prawdopodobnie go teraz uważała. Pewnie powinien ugryźć się w język ale taki już był - co w głowie to i często na języku. Wypowiedzianych w gniewie słów bardzo często zresztą potem żałował. Cóż... mimo wszystko nie był przecież złym facetem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W zasadzie faktycznie była kimś, kto z przyjemnością odegrałby dramatyczną scenę, przesadnie, koloryzując i nabierając tłumy na sztuczny płacz, a nawet omdlenia. Nie tym razem. Naprawdę chciała się wyluzować, napić czegoś na spokojnie, po czym pójść do domu i spać do południa. Niestety jak widać Pan nadgorliwy miał inne plany.
Grecie nie trzeba było mówić dwa razy, już wiedziała jaka potrafi być Fiona i gdyby pomyślała inaczej, czyli że sprawa jest poważna, to pewnie już wisiałaby na telefonie, rozmawiając z kimś spod numeru alarmowego.
Fionę za to rozbawiło zdenerwowanie mężczyzny, chociaż zaalarmował ją fakt, że znał jej imię. Czyżby usłyszał jak ktoś się z nią wita po imieniu w knajpie? A może znał ją z Rapture? Była jeszcze możliwość, że jest nie tylko pedofilem, ale i prześladowcą. Nie miała pojęcia, że zgubiła podpisany imieniem gaz pieprzowy i że Keaton go znalazł.
Gdy zaczął przemowę wkurzonego wujka, zamarła i słuchała jego gorzkich żalów i dobrych rad na przyszłość. Czyżby poczuła się źle z tym, że posądziła go o pedofilstwo bez dowodów? Czyżby miała wyrzuty sumienia, że swoim bezmyślnym zachowaniem skłoniła go, aby przyszedł za nią aż tu, tylko po to, żeby powiedzieć jej jaka jest zjebana? Nie, nie, nie.
Gdy skończył, skwitowała jego przemowę salwą głośnego śmiechu. Chyba nawet chrząknęła niekulturalnie gdzieś w trakcie. W końcu ucichła, pociągnęła nosem i otarła pojedynczą łzę.
Ja? Niepoważna? — zaczęła, po czym uniosła dłoń na moment, zarządzając przerwę, podczas której napiła się drinka. Niech on też trochę pomilczy i poczeka na jej odpowiedź, na nadciągający kontratak. — Koleś, zaczepiasz mnie w bocznej uliczce, gdzie żywej duszy nie ma, oprócz zboczeńca, który zaatakował mnie chwilę wcześniej i pytasz czy wsiądę z tobą do auta, tak jakbyś naumyślnie wykorzystywał moje zdenerwowanie, być może jakbyś nawet współpracował z tym drugim gnojem. Nie wiem jak ciebie, ale mnie uczono, żeby raczej nie wsiadać do samochodów z obcymi i nie przyjmować zaproszeń do wejścia do piwnicy, żeby obejrzeć jebane koteczki — powiedziała donośnym głosem i odetchnęła głęboko, bo zabrakło jej tchu. — Dostałeś ode mnie w nos, co raczej było jednoznaczną odmową na twoje zaproszenie. Niestety chyba nie postarałam się najlepiej, bo przychodzisz tu za mną i ciągniesz temat, jakbym była ci jeszcze coś winna.
Uniosła brew, dając mu do zrozumienia, że jakby sam się o to prosił i chyba byli kwita .Odetchnęła jeszcze raz, zbierając myśli.
A teraz, skoro znasz już moje imię, może zdradzisz mi swoje? Chyba, że dalej mam cię nazywać kolesiem?
Trochę jej przeszło, trochę się nawet wyluzowała, kącik ust lekko jej drgnął, jakby chciała się uśmiechnąć, ale niezdecydowanie. On nie był pedofilem, ona nie była nielegalna. Całkiem niezły bilans, co?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-- 1 --

Ten dzień nie mógł się skończyć dobrze, a świadczył o tym już fatalnie rozpoczęty poranek. Ciężko było stwierdzić, czy pierwszym pechowym elementem były nieszczelne okna, przez które wdzierał się zimny powiew dmącego doń wiatru, czy może hałas spadających z okien, ceramicznych doniczek, które od godziny 6:33 (to wtedy jej wpółotwarte oczy natknęły się na elektroniczny zegar), w niedzielny poranek, który skutecznie pokrzyżował dalsze plany związane z drzemaniem do południa. Horrendalna, gargantuiczna wręcz i ponadprzeciętna wściekłość, wezbrała w niej, gdy wciągu kilkuminutowej walki o spokój i ciszę za sprawą dociśniętej do ucha poduszki, wypchanej gęsim pierzem, do drzwi zapukała sąsiadka. Jedynie cichy jęk wydobył się z ust zmęczonej Dashi ten dźwięk właśnie sprawił, że postanowiła nie ruszać się z wycieraczki, nacierając z kolejną turą głośnego stukotu knykci o mahoniowe drzwi.
Musiała wstać. Wiedziała, że sąsiadka z mieszkania na przeciwko nie odpuści. Problem okazał się wagi potężnej. Pani, mieszkająca po drugiej stronie korytarza, nie potrafiła obsłużyć pilota od telewizora. Mimo dantejskich scen rozgrywających się w jej głowie, Dash z sercem na dłoni, posłusznie zgodziła się pomóc kobiecinie, jako że samej sobie na przeważnie nie potrafiła.
Nic nie zapowiadało dogodniejszych warunków do dalszego spania, a i dmący wiatr się nasilał. Najsensowniej i zupełnie zdrowo rozsądkowo było wstać i niedomykające się okno odpowiednio zabezpieczyć, nie pozwalając żeby trawnik pod oknem jej sypialni został w całości pokryty ceramicznym, potłuczonym dywanem w różnych odcieniach rudości.
Wzdrygnęła się. Zimny dreszcz przebiegł po osłoniętej jedynie wełnianym swetrem skórze, kiedy kolejny podmuch wiatru uderzył w elewację budynku. Łzy napłynęły jej do oczu, przez chwilę rozmazując obraz świata pod nią i przed nią. Kolejny podmuch, tym razem silniejszy zakołysał jej ciałem mocniej niż ten poprzedni. Ułamek sekundy, w którym toczyła walkę z równowagą, desperacko próbując złapać się okiennej framugi, nie wystarczył, bo już leciała w dół. Zawisnąwszy na gałęzi, spróbowała podciągnąć się, wymachując dziko zwisającymi stopami. Jedna po drugiej, powoli na dół i może to by się udało, gdyby nie ten cholerny wiatr sabotażysta, wprawiający jej kończyny w mimowolny taniec.
Spadała. Nie było czego się złapać, a głowa produkowała przykłady kolejnych epitafium, które mogłyby trafić na jej nagrobek, kiedy już wbije się w pokrytą trawą ziemię we własnym ogrodzie. Bum. Cichy chrzęst kości, uderzających o coś nie do końca miękkiego, ale i nie tak twardego jak chodnik, ale równocześnie nie jak trawnik. Człowiek.
Jęknęła, próbując się podnieść, ale dopiero po chwili odzyskała dech. Ręce i nogi, rozrzucone we wszystkie strony, sprawiały wrażenie wyrzuconej przez okno, niechcianej lalki. Przekręciła głowę, dostrzegając szerokie barki, umiejscowione w dobrze zbudowanym, męskim ciele.
- Żyjesz pan? - zapytała ostrożnie, modląc się w duchu żeby nie okazało się, że stała się przyczyną cudzej śmierci. Nie teraz kiedy jej los od jakiegoś czasu przypieczętowany był zawieszeniem. Choć zmartwienie zaczynało brać górę nad pragmatyzmem, jej ciało wciąż przyciskało mężczyznę do betonu. Czyli jednak trafiła w chodnik.

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Po intensywnie niebieskich włosach pozostały tylko błękitnawe końcówki, wyblakły ślad po zeszłorocznym szaleństwie. Jasne kosmyki sięgały już za ramiona, ale w głowie Stelli ostatnio pojawił się pomysł, by znowu je ściąć i zafarbować na inny (równie niespodziewany) kolor. Może na czarno? Chyba nikt nie przywykł do oglądania jej w tak ciemnych barwach; z natury bliżej jej było do aniołeczka, z tą jasną cerą i blond czupryną, do ojca surfera, tak pogardliwe nazywanego przez Harrisona, który zresztą okazał się oszustem i zostawił ją na pastwę losu, ale to już inna historia. Tylko te ciemne oczy, kontrastujące z resztą jej twarzy - prawdopodobnie tak samo jak charakter matki kontrastował z charakterem ojca - tylko te ciemne oczy nie pasowały. A może mówiły, że wcale nie był z niej taki aniołeczek, jak można się było spodziewać.
Siedziała na brudnych schodach przy wejściu do mieszkania, opierając się o niewygodną poręcz, od której już otpryskiwała farba. Ubrana w jasne jeansy z szerokimi nogawkami, podwiniętymi kilkukrotnie, bo była za niska na wszystkie spodnie sprzedawane normalnie w sklepie, czerwono-zielony sweterek z kołnierzykiem, białe trampki, worek z logo Ballard High School. W jednej dłoni biodegradowalny kubek z ciepłym cappuccino, kupionym nieopodal w znajomej budce, która stała tam odkąd Stella pamiętała, w drugiej telefon. 5 nieodebranych połączeń, ale wyjątkowo to nie ona nie odebrała, a ojciec, i to akurat teraz, kiedy był jej potrzebny. Zaczynała tracić nadzieję, że się do niej odezwie, ale nie pozostało jej nic innego jak siedzieć tutaj w półmroku, wdychając mieszankę kurzu i tytoniu. Wsadziła w ucho słuchawkę i zaczęła przeglądać swoje playlisty, szukając piosenki, która do niej przemówi.
Tup, tup, tup.
Stella zbystrzała. Krok był dużo lżejszy od kroków ojca, mniej zmęczony, nie mógł też należeć do sąsiadów z naprzeciwka. Wyjrzała w dół przez metalowe barierki, ale zauważyła tylko jakiegoś młodego chłopaka, którego jeszcze nigdy tutaj nie widziała. Westchnęła przeciągle, wracając do gapienia się w swój telefon. Spostrzegła jednak kątem oka, że nieznajomy zatrzymał się przed drzwiami do mieszkania ojca. Dziwne.
- Detektyw Martinez zaginął w akcji - powiedziała z przekąsem, biorąc łyk ciepłego cappuccino. Powinna już do tego przywyknąć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/jeszcze przed śmiercią Roberta

Niejednokrotnie przeszło mu przez myśl to, że być może powinien uprzedzić Rhysa na temat miejsca, w jakie planował go porwać, a zamiast tego krótkimi, zwięzłymi hasłami (weź czyste gacie i inne świeże ciuchy, no i ID też się przyda, bo lecimy za miasto) wydał kilka poleceń, z jakimi mężczyzna nie powinien mieć problemu, by je ogarnąć. Rzecz jasna nie obyło się - już na lotnisku, gdzie docelowa destynacja okazała się bardzo wymowną - bez drobnych problemów i protestów; że to nie jest potrzebne, że nie ma sensu, że przecież sobie poradzi. I Blake próbował to uszanować, wszak samemu zapewne zareagowałby bardzo podobnie: chcąc samodzielnie wybrnąć z sytuacji, zamiast angażowania w to bliskich (i nieco dalszych) sobie osób. Niestety, tym razem ów problem nie był tak łatwy w zażegnaniu, a nie pewno nie bez sztabu wybitnych specjalistów, jacy dołożyli wszelkich starań w dokładnym zdiagnozowaniu mężczyzny, by w następstwie zasugerować mu swoje wskazówki odnośnie leczenia.
Był zadowolony. Może nie w stu procentach, bo w nich byłby wtedy, kiedy okazałoby się, że początkowy wyrok na kumpla mało miał się z prawdą, a uważne oko innych lekarzy sprawnie odrzuciłoby poprzednią diagnozę, aczkolwiek te naiwne gdybania prędko zostały zweryfikowane przez aparaturę. Plusem było jednak to, że szanse Alderidge na pokonanie choroby, potrafiły pozytywnie nastroić obu panów.
Na tyle pozytywnie, że świętowanie tegoż małego sukcesu zaczęli już wzniesieniem toastu w drodze powrotnej do Seattle, a podniebne procenty, jak wiadomo, miały większą moc. Po wydostaniu się z lotniska, gdzie na szczęście nie pokusili się o bagaż innego podróżnego, a stosunkowo trzeźwo sięgnęli po swój, taksówką udali się - na początek - do domu organizatora tej atrakcji, by kontynuować opijanie dobrych wiadomości.
- I widzisz? - mruknął, szczerząc przy tym zęby w szerokim uśmiechu.
- Wystarczyło mi trochę zaufać. Tyyyylko trooooochę, Rhys, a będziesz żył - skwitował, chcąc po odłożeniu szklanki z połyskującymi na dnie kostkami lodu, sięgnąć raz jeszcze po butelkę i uzupełnić szkło bursztynowym trunkiem. Niestety, brak odpowiedniej koordynacji sprawił, że łokciem potrącił gitarę opartą o bok stolika, a ta (nie)wdzięcznie upadła na panele.
- Hm - rzucił pod nosem, gdzieś między schyleniem się po instrument, a połączenie luźnych kropek w coś, co mu zaświtało w głowie i wymagało klarownego zobrazowania. Z konsternacją zmierzył mężczyznę spojrzeniem i poskrobał się po brodzie.
Blake nigdy nie należał do romantyków, którym po głowie chodziły przesadnie wielkie gesty, czułe wyznania, którymi raczyli wybrankę niemalże bez ustanku, czy inne, wyjątkowo wyświechtane, lecz przy tym skuteczne sposoby na zdobycie czyjejś uwagi i zainteresowania. Pomimo tego - z jakiegoś, nieznanego sobie powodu - zapamiętał coś prawdopodobnie zbyt dokładnie.
- Jaką serde... - Może trzy drinki wcześniej byłoby mu łatwiej wymówić to, co próbował powiedzieć. - See-re-nnnda... Kurwa, piosenkę, jaką piosenkę śpiewałeś sąsiadce? - zagaił z zaciekawieniem, głównie przez to, by sprawdzić, czy jego umiejętności muzyczne - i bynajmniej nie wokalne - nadal są na swoim poziomie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake wiedział, jak go podejść, by został postawiony przed faktem dokonanym i nie opierał się przed czymś, czego nie chciał, bo był na dobrej drodze do całkowitego olania swojego stanu i walki o własne zdrowie i życie. Gdyby miał świadomość tego, że za tym wyjazdem krył się ten drobny podstęp... Właśnie siedziałby na randce z Islą. Zamiast tego porzucił wszystkie swoje plany, by spędzić weekend z kumplem w świętym przekonaniu, że chodziło po prostu o kolejny krok w przełamaniu tej ściany lodu, jaka powstała między nimi z jego winy. Kiedy więc poznał prawdę, był nieco naburmuszony. Trochę się ciskał, trochę kręcił nosem i marudził, że wizyta w klinice była niepotrzeba. Pokusił się nawet o drobne kłamstwa, że da sobie radę, bo ma świetny plan w Seattle, ale kiedy zaczęły padać pytania związane z tym planem... Nie miał odpowiedzi. Kłamstwa miały cholernie krótkie nogi, a Rhysowi zrobiło się na tyle głupio, że skapitulował i niczym posłuszny dzieciak dał się zaciągnąć na całą serię badań, które wycisnęły z niego wszelkie siły ale pomogły w tym, by spojrzał pozytywnie na swoją sytuację i wrócił do Seattle naładowany dobrą energią i chęciami do rozpoczęcia walki o to, czego nie chciał stracić. A było tym jego własne życie.
Widzę, widzę. Słyszałem — zaśmiał się. Rozmowa z lekarzami, do których Blake go zaciągnął, wiele mu dała. Nie sądził, że zasięgnięcie dodatkowej opinii mogłoby go tak podnieść na duchu, ale stało się, a jego nastrój poszybował w górę, spychając na bok liczne obawy i przekonanie, że jego dni były już policzone.
Przecież ci ufam idioto — przewrócił oczami. Nie ufał lekarzom. Nie ufał sobie i swojemu nastawieniu. Ale Gryffithowi? Owszem. I to dlatego zgodził się na wyjazd w nieznane oraz odpuścił i przestał zapierać się rękami i nogami szybciej niż można było się tego spodziewać, kiedy poznał już cel podróży. Jedno wiedział. Blake nie wpakowałby go w nic, co mogłoby sprawić, że jego nastrój zamiast się poprawić, sięgnąłby dna i metra mułu. — Masz szczęście, że to gitara a nie butelka — burknął, kiedy kumpel próbował zapanować nad własną koordynacją. Skrzywił się, gdy gitara upadając wydała z siebie niekoniecznie czysty dźwięk i sam sięgnął po butelkę, by dolać im alkoholu do szklanek i się napić. Było co opijać.
Nadzieję.
Wiarę w lepsze jutro.
Również to, że wciąż istniał jeden wielki problem, jakim były finanse. Tylko one powstrzymały go przed skorzystaniem z programu leczenia od razu. I teraz musiał zapić każdą natrętną myśl związaną z tą kwetią. Na rozmyślania miał przyjść jeszcze czas.
Hmm? — powtórzył nieco pytająco, nie wiedząc, czemu Blake się tak nagle zamyślił i nad czym. Sam nie wpadłby na to, że ten drobny wypadek z gitarą przywołał wspomnienia ich ostatniej rozmowy, o której Rhys zdążył zapomnieć. Właściwie to ostatnio zapomninał coraz częściej o sprawach mniej i bardziej ważnych, ale siedział cicho, bo nie chciał nikogo dodatkowo martwić. Lekarz mówił mu, że to normalne, ale może się pogarszać z czasem.
Serdelki... Zjadłbym serdelki — bąknął pod nosem, nie zwracając większej uwagi na to, co kumpel próbował mu przekazać. Wyłapał pierwszą część słowa i to wystarczyło, żeby zachciało mu się jedzenia. Alkohol i jedzenie zawsze szły w parze i nie inaczej miało być tego dnia. A że smaki miał jak baba w ciąży? Trudno. Wydawało mu się, że Blake do zachcianek już przywykł, aczkolwiek nie był pewny, jak się one miały do Lottie. Serdelki szybko jednak zeszły na drugi plan, bo wspomnienie piosenki i sąsiadki sprowadziło Rhysa na ziemię. — Nie miałem... Czasu? Okazji? Uprzedziła mnie i zagrała mi na instrumcie... Intsru... Instrumencie, kurwa — przyznał, podzielając problem Griffitha ze słowami, które nie szły w parze z alkoholem i plączącym się językiem. Machnął jednak na to ręką i wyszczerzył się jak głupi do sera. — Jak się dokonało, to chyba piosenka nie aktualna? — zapytał, bo nie wiedział. W jego podejściu do świata, zawsze wszystko miało mieć swoją kolej. Znajomość, pierwsza randka, druga, po trzeciej może coś więcej. Trafił jednak na wariatkę, która zmieniła mu listę priorytetów i doprowadziła do tego, że wbrew własnym przekonaniom, postanowił zaszaleć. Z przypałami, bez zastanowienia, ale zaszalał. I co najważniejsze, wcale nie żałował. — Poza tym, chyba się obraziła — dodał, wzruszając ramionami. Mieli spędzić weekend razem. Na randce. A on... Zaliczył i wyjechał z miasta, odwołując wszystko bez większych wyjaśnień.
Kretyn. Skończony kretyn.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na przestrzeni lat, chęci Blake'a Griffitha do życia, jak i ich zupełny brak, przeplatały się w bardzo płynny, a przy tym niemalże niezauważalny dla otoczenia sposób. Dawniej, bynajmniej nie miał powodu do tego, aby rozważać co byłoby, gdyby jego nagle zabrakło; jak - i czy w ogóle - zmieniłby się świat, co pomyślałyby bliskie mu osoby, co mógł stracić i ile spokoju zyskać. Nie myślał o tym, ponieważ mnogość powodów dla których chciał żyć, zupełnie wykluczała - nim jeszcze się pojawiły - czynniki, wobec jakich mógł czuć dla tego stanu zniechęcenie. Solidny kryzys nastąpił niedługo po tym, jak dowiedział się, że Ivory nie żyje, a głównym oskarżonym o jej śmierć został on. Nie wiedział, czy gorszym był fakt, że jego narzeczona straciła życie, czy to, że istniało prawdopodobieństwo - udokumentowane wieloma dowodami, jak i otoczone setką gdybań i niepewności - że zabrał jej je nie kto inny, a on. W ciągu kolejnych pięciu lat odbywania wyroku, wraz z każdą odrzuconą apelacją i ciosem, jaki na własnej skórze odczuł (dosłownie, jak i bardzo metaforycznie), jego nastawienie i próby utrzymania względnie spokojnego, pozytywnego nastawienia, coraz częściej kończyły się fiaskiem, a chęci na spędzenie w tym miejscu kolejnego dnia (nie mówiąc nawet o reszcie życia, które wolał skrócić do minimum), drastycznie malały. Plusem było jednak to, że i ten medal miał dwie strony; teraz, w tej rzeczywistości, starał się cieszyć z tego co miał, chłonąc wiele pozytywów, próbując zachłysnąć się odzyskaną wolnością i starając się odbudować zniszczone przez czas (i samego siebie także) fundamenty.
- Świetnie - skwitował krótko - żałowałem, że nie poprosiłem nikogo, aby to nagrał, bym mógł ci puszczać za każdym razem, jak zaczniesz mruczeć, że... - urwał, by zrobić cudzysłów palcami w powietrzu, ale najpierw musiał odstawić grube szkło z nalaną przed momentem whiskey.
- Nie warto, nic się nie da zrobić, albo - masz inny, genialny pomysł. - Wywrócił oczami na znak, że wcale mu się takie podejście nie podobało, o ile jego "genialny pomysł" takowym by się w rzeczy samej nie okazał. Wszystko dlatego, że pomimo burz, jakie zawitały do ich wieloletniej relacji, Blake cenił sobie to, jakiego kumpla miał w Rhysie i wolał z pamięci wyrzucić zgrzyt do którego doszło przed kilkoma miesiącami. Teraz, kiedy sprawy miały się całkowicie inaczej, dodatkowo nie było sensu tego rozpamiętywać.
Krótki, kącikowy uśmiech rozgościł się przed kilka sekund na twarzy mężczyzny, kiedy przestrzeń wypełnił słowa mające w treści zaufanie, w ramach którego chwycił szklankę w geście niemego toastu.
- Trzeba było o tym pomyśleć w drodze powrotnej - odburknął, spojrzeniem sięgając kuchni i zastanawiając się co w lodówce zostawił przed tymi kilkoma dniami, nim zaciągnął kumpla do innego stanu. Lottie - co oczywiście doceniał - nie dawała mu w kość swoimi zachciankami, lecz trochę ubolewał nad tym, że na czas jej ciąży musieli zrezygnować ze wspólnego picia wina, gdzieś w międzyczasie sięgając pałeczkami po sushi.
Już niedługo...
I ta myśl była z serii pozytywnych, choć i niosła w sobie wiele obaw - w związku z tym, jak on (bo o Charlotte się nie martwił, że będzie najlepsza sprawdzi się w roli ojca, bowiem wiedział, jak odpowiedzialną rolą była.
- Co? - zapytał, wybijając się z tego chwilowego zamyślenia. Pozioma zmarszczka ozdobiła męskie czoło, a on sam dwukrotnie potrząsnął głową na boki, by przegonić pewne myśli i wrócić do obecnie prowadzonego dialogu.
- Uhm, uhmmm - mruknął powoli, nadal w myślach zastanawiając się co mu umknęło. - I jak? Dobrze jej szło? - zagaił, raz jeszcze zaciskając palce na gitarze, którą przed minutą położył na kanapie.
- Mogę jej zaproponować swój, jeśli potrafi, albo zagramy razem -
zaproponował, dodając do tego krótkie wzruszenie ramionami.
...i wtedy, widząc przed sobą szczerzącego się Alderidge, wreszcie go olśniło. Stuknął się dłonią w czoło, parskając przy tym mimowolnym, poniekąd pijackim śmiechem, choć zwątpił, by teraz znajomy chciał, aby kobieta, z którą się spotykał... zagrała na jego instrumencie...
- Sorry - powiedział, a jego dłonie uniosły się w geście kapitulacji. - Trochę się... - Nie zrozumieliśmy. Oni - najwyraźniej - też, a skoro w powietrzu wisiał konflikt, to tym bardziej - zdaniem Blake'a, który rzecz jasna (nie) był specjalistą od relacji międzyludzkich - potrzebne było coś, co sprawi, że ten będzie osadzony jedynie w czasie przeszłym.
- Chodź - zarządził, podrywając się (chwiejnie) na równe (no, może po chwili) nogi i starając się skoordynować ruchy tak, by chwycić gitarę, równocześnie ubierając kurtkę i do tego kontrolując, czy przyjaciel będzie pamiętał, że nie wypili całej flaszki, którą można zabrać. By się rozgrzać, rzecz jasna, skoro struny głosowe musiały być w jak najlepszym stanie.
- Zaserwujemy jej takie show, że straci pamięć. -
Mowę, Griffith, m o w ę. Pamięć jednak bardziej pasowała mu do kontekstu, więc była pierwszy, co przyszło mu do głowy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dobra, słuchaj... Podnieśli mnie na duchu, ale pamiętajmy, że nie dali stu procent... Więc nie uprzedzajmy faktów i sprawdźmy, czy dadzą radę podnieść statystyki i pozbędą się tego gówna — postukał się palcem po głowie. Jego nastawienie się zmieniło. Nabrał nadziei i odwagi na to, żeby podjąć się leczenia, ale bez względu na to co usłyszał od lekarzy, liczne obawy i tak kurczowo się go trzymały, co wydawało mu się w pełni zrozumiałe, skoro pogrywał sobie w szachy ze śmiercią i tylko jedna strona mogła powiedzieć szach mat. Miał nadzieję, że będzie to on, ale zakładał też, że w walce okaże się niewystarczająco silny i to on będzie tym przegranym w tej najważniejszej rozgrywce swojego życia.
W drodze powrotnej nie sugerowałeś serdelków — wzruszył obojętnie ramionani. Nie było kiełbasek. Trudno, jakoś musiał bez nich przeżyć, co nie miało być wcale takie trudne, gdy rozmowa zeszła na temat kobiety, która odrobinę zawróciła mu w głowie. No może trochę bardziej niż odrobinę, ale tego jeszcze nie chciał przyznawać przed samym sobą, a co dopiero przed kimś. Było za wcześnie, a napięta atmosfera między nim i Islą, stanowiła drobny problem.
Dobra jest... Wie, co i jak — odparł, kiwając w ramach dodatkowego potwierdzenia głową, totalnie nieświadomy tego, że jego tok myślenia i ten Blake'a w tym momencie tak diametralnie się od siebie różniły. Zrozumiał to, kiedy dotarł do niego sens kolejnych słów kumpla. Ale czy na pewno dotarł? Rhys przez moment wpatrywał się w twarzy Griffitha z wyraźną konsternacją i wymalowanym na twarzy pytaniem.
Czy ty chcesz, żeby moja sąsiadka grała ci na sprzęcie?
Nie zadał go na głos. Pojął, że totalnie się nie zrozumieli i parsknął krótkim śmiechem, przez chwilę nie zamierzając wyprowadzać Blake'a z błędu. Czekał, aż ten sam połapie się w tym, jak odmiennie rozumowali tę konkretną kwestię poruszoną w rozmowie i poklepał go po ramieniu, gdy ten w końcu zrozumiał.
Spoooko... Zauważyłem — odparł. Nie zrozumieli się. Zdarzało się. A sytuacja w pełni to tłumaczyła, gdy w jednej chwili myśli skupiały się na gitarze, a w kolejnej na flecie[/i[]. Grunt, że Rhys wiedział, że kumpel w życiu nie zabrałby się za jego (nie)laskę, co swoją drogą działało w dwie strony. Honor przede wszystkim.
Co? Gdzie ty się chcesz wlec? — jęknął żałośnie, bo po tym całym podróżowaniu to ostatnim na co miał chęci, było spacerowanie po mieście albo imprezowanie. Wolał siedzieć na tyłku, upijać się i rano obudzić z bezlitosnym kacem, który na resztę dnia pozbawiłby go chęci do czegokolwiek. Widząc jednak, że Gryffith nie zamierzał odpuścić, podniósł się nieporadnie z kanapy, przez moment musząc podtrzymać się stołu, żeby nie wywinąć orła na środku salonu. Kiedy odzyskał względną koordynację ruchową, złapał za swoją kurtkę i za butelkę z alkoholem, bo ten był elementem, z którego w najbliższych godzinach nie zamierzał rezygnować.
Pamięć? — powtórzył, ale na odpowiedź nie czekał i pokiwał głową. Tak. To miało sens. Straci pamięć i zapomni o tym, jak sobie u niej nagrabił i dlaczego była na niego zła. Zapomni o tym, że wystawił ją już na pierwszej randce, jak i o tym, że nie wytatuował jej wymarzonej kaczuszki, chociaż byli umówieni również na to. — Racja, niech straci pamięć. To mi wiele ułatwi — zgodził się i spojrzał na gitarę kumpla. — Tylko co my jej zaśpiewamy? Może... — zamyślił się, idąc przed siebie lekko chwiejnym krokiem. Nigdy w życiu nie śpiewał kobiecie serenady pod oknem. Nigdy nawet nie był świadkiem tego, by inny koleś tak szalał więc dobór repertuaru był skomplikowanym zajęciem. — We still can find a way.... 'Cause nothin' lasts forever.... Even cold November... Nie, kurwa, za romantycznie... Chyba — zaczął nucić pod nosem, ale szybko przestał. To chyba nie nadawało się na serenadę śpiewaną pod oknem sąsiadki, kochanki... Dziewczyny, którą polubił w jakimś stopniu. — Może... I ain't much for talkin'... But all I got to say is.... Here I am.... Close your eyes and I'll be Superman — zanucił ponownie i zerknął na Gryffitha, pokonując kolejne schody z ostrożnością godną wstawionego człowieka, a więc zerową. Przeskakiwał po jednym stopniu, momentami po dwa, bo był bliski doprowadzenia do tego, by noga mu się osunęła, gdy źle je stawiał. — She's my cherry pie... Cool drink of water... Such a sweet surprise.... Tastes soooo..... — chłodny powiew wiatru nieco go otrzeźwił gdy z jego ostatnim wyciem opuścili klatkę schodową, by dostać się do Chinatown. — Szkoda, że to akustyk. Albo, że nie mamy boomboxa — stwierdził — Co jesteś w stanie wyciągnąć? Staaaary, poooomóż. I zamów taksówkę. Albo nie. Co wolisz? — szturchnął Blake'a w ramię. Był ciekaw, co Blake zaśpiewałby swojej sąsiadce-kochance, gdyby nadarzyła się taka okazja. A co zaśpiewałby lasce, którą chciałby poderwać, bo żyło się tylko raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obawy kumpla były jak najbardziej zrozumiałe, wszak to on - a nie Blake - przed paroma tygodniami usłyszał od lekarza coś, co mogło brzmieć jak wyrok. Sam Griffith na pewno też nie czułby się z tym dobrze; nie wiedząc, czy jest sens angażować się w relacje, aby później ludzie dookoła niego nie mieli wrażenia, że zmarnowali czas, kiedy on odejdzie (niektórzy może nawet odetchnęliby z ulgą) raz na zawsze z tego świata. Byłby skonsternowany, zniechęcony, tym samym z rezerwą podchodząc do pomyślnych informacji przekazywanych przez specjalistów. Zdawał sobie sprawę z tego jak to jest, pomimo, że nigdy nie był w analogicznej do Rhysa sytuacji. Przeżył jednak coś innego, kiedy to pozytywne prognozy - podczas odsiadki - okazywały się tylko nimi, a finalnie apelacja i kolejna rozprawa nie wnosiła do jego wyroku nic nowego. Musiał opuścić głowę, z pokorą dać raz jeszcze uwięzić nadgarstki w ciasno założonych, zimnych bransoletach, a potem w atmosferze gwizdów i krzyków wrócić do celi. Niczym przyjemnym nie były rozczarowania, kiedy choć minimalnie nasze nastawienie wskoczyło na lepszy, bardziej optymistyczny poziom.
Tym razem trzymała się go wiara, nie w siebie, a w to, że Alderidge albo się z karmą zaprzyjaźni (wszak był naprawdę porządnym facetem, który nie zasługiwał na to, co mu zaserwowała), albo bardzo wyraźnie pokaże jej, że ma się pieprzyć, bo on będzie żył zajebiście długo i całkiem szczęśliwie. A jeśli on mógł mu w tym pomóc - to nie chciał tracić czasu na zbędną zwłokę, by potem - w rzeczy samej - nie musieć w Serenity się zajmować zwłokami kumpla.
- Nikt nie ma stu procent na to, że przeżyje dzień - skwitował, a jego brew sceptycznie powędrowała ku górze. Niezbyt to bynajmniej odkrywcze, ani nawet pocieszające - a może było? - za to bardzo szczere. Po wyjściu z domu mógł uderzyć w nas pijany kierowca, lecąc samolotem mogło okazać się, że latającą maszynę (jakkolwiek abstrakcyjne i absurdalnie to brzmiało) porwali terroryści, albo milion innych prawdopodobieństw, jakich jednak nie chciał teraz - ani najlepiej w ogóle - rozważać.
- Nie chcesz, bym i ją sprawdził? Znam się na... muzyce. - Zacisnął wargi, by nie parsknąć śmiechem, lecz wtłoczone w organizm procenty były silniejsze, więc mimowolnie zaśmiał się. Nie minęło wiele czasu, aby w kontynuacji podjętego tematu nie pokręcił głową na znak, że - muzycznie, to owszem, aczkolwiek w innych kwestiach to odpuści. Tworzona przez nich symfonia na pewno była wystarczająco dobra, nie musiał się przekonywać, ani dowiadywać niczego więcej. Gdzieś między słuchaniem tego, co mówił kumpel, a próbą bezkolizyjnego opuszczenia pomieszczenia, zadzwonił po taksówkę.
- Co MY jej zaśpiewamy? -
powtórzył, unosząc przy tym wysoko brwi i pacnął się z otwartej dłoni w czoło. - Ty będziesz jej śpieee... aał. - Zawahał się, kiedy to nogi postanowiły mu zrobić psikusa i niemalże nie odbił się od ściany, o którą ostatecznie podparł się... gitarą. - Twoim sprzętem się zajmowała, nie moim - fuknął i wzruszył obojętnie ramionami. - Ja - i tu wskazał na siebie palcem - będę grał - poinformował, nawet nie biorąc pod uwagę tego, że mógłby istnieć inny scenariusz tego wieczoru. Pomijając już nawet to, że wcześniej nie brał pod uwagę takiego, w którym miałby wędrować z gitarą i przygrywać w tle właścicielowi studia tatuażu...
-Nieeeee - jęknął, a grymas (zmieszany z rozbawieniem) pojawił się na męskim profilu. - Jak mogę to odwidzieć? Od-słyszeć? Od-pamiętać? - potrząsnął głową, bynajmniej nie chcąc widzieć Rhysa śpiewającego mu o tym, że ma zamknąć oczy, a on będzie jego supermanem...
- A może... - zastanowił się, aczkolwiek nim zdążył wyjawić tytuł, podjechała taksówka, do której niezbyt zgrabnie się wpakowali. Griffith w międzyczasie poprosił kierowcę aby ten zatrzymał się przy jakimś sklepie muzycznym, albo czymś podobnym, bo potrzebowali jakiegoś bezprzewodowego nagłośnienia.
- Co powiesz na to? - zaproponował, wystukując na telefonie konkretny tytuł, starając się przy tym - naprawdę, z całych sił - nie wybuchnąć śmiechem. Na ziemię sprowadził go dopiero karcący wzrok taksówkarza, który uprzejmie (no nie do końca) poinformował, że są przed sklepem zabawkowym, więc może znajdą jakiś mikrofon, na co Blake zareagował entuzjazmem.
- You had to kill the conversation - wymruczał ochryple (rzecz jasna zwracając się do faceta za kierownicą), a potem już kulturalnie zapłacił, zostawiając mu spory (pewnie sporo za duży) napiwek. No i ruszyli po ten niezwykle profesjonalny mikrofon ze sklepu zabawkowego...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie ma mowy. Trzymaj się Lottie, od Isli trzymaj łapy z dala. Chyba, że zdąży się do mnie przyzwyczaić, a ja nieplanowanie się przekręcę, to wtedy możesz ją wesprzeć — mruknął, gromiąc Blake'a wzrokiem, kiedy ten stroił sobie z niego żarty. Zaraz zrozumiał też, że swoje słowa kiepsko dobrał, bo można było je rozumować dwojako i pokręcił głową. — W granicach przyzwoitości rzecz jasna — dodał. Nie, żeby robiło mu to jakąś różnicę, jak będzie leżał dwa metry pod ziemią, ale teraz w pełni żywy i pełny nadziei na to, że jednak jeszcze trochę pożyje, to całkiem inaczej na to wszystko patrzył i trochę mu się włączał terytorializm i znaczenie terenu, jak u typowego odrobinę zazdrosnego samca.
My... Ja... My? — zaplątał się trochę w tym wszystkim i spojrzał na kumpla, kiedy ten leciał w stronę ściany. Na szczęście bez ratunku się obyło, na co odetchnął z ulgą, bo nie sądził, by jego refleks był na wystarczająco satysfakcjonującym poziomie, żeby chwycił go i uchronił przed zaoraniem baranka w ścianę. — Ty będziesz grał. Okeeej.... — odparł, nie zamierzając się sprzeczać, bo to miało sens. Za chwilę pewnie i tak nie będzie dla niego miało, a koniec końców rano obudzi się z kacem i pytaniem, co oni właściwie odpierdalali, ale teraz się tym nie przejmował. Miał tylko nadzieję, że uda im się znaleźć jakieś nagłośnienie, bo w ostateczności będzie zmuszony zedrzeć sobie gardło po tym, jak napisze do Isli, żeby wyszła do okna.
Nieee? — powtórzył rozczarowany tym, że Blake tak stanowczo pogrzebał jego propozycje na ten wieczór i walnął go w ramię, kiedy ten skrytykował jego umiejętności wokalne. A przynajmniej tak się Rhysowi wydawało, że chodziło o umiejętności a nie słowa poszczególnych piosenek, bo sam do tych tekstów nic nie miał i nie założył nawet, że ktoś inny mógłby widzieć w nich coś żenującego i nieodpowiedniego do tego, by śpiewać je kobiecie, którą chciało się trochę przeprosić i trochę poderwać.
Czy ja wyglądam... a raczej brzmię, jak Freddie Mercury? — zapytał, zanosząc się śmiechem. Nie sądził, by był w stanie podołać tej piosence, a z drugiej strony nie mógł powiedzieć, że go nie kusiła. Miała w sobie coś... realnego. Odzwierciedlającego to, co czuł i myślał. — Zastanowię się nad tym, mamy jeszcze chwilę — stwierdził i spojrzał na szyld sklepu zabawkowego z lekko zmarszczonym czołem, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego ich podróż dobiegła końca w tym konkretnym miejscu. Wygramolił się nieporadnie z taksówki. — Mam jej kupić pluszaka? — zapytał, bo był przekonany, że po nic innego nie mieli wchodzić do tego sklepu. Fakt, że Blake rozmawiał z taksówkarzem o mikrofonie gdzieś mu umknął, gdy w trakcie podróży dostał lekkiego zaćmienia umysłu, bo ten ukierunkowany był na całą listę piosenek, które znał i ich analizę. Co gorsza, on naprawdę zamierzał wyjść ze sklepu z pluszakiem, bo kiedy zobaczył puchatą, wielką kaczkę, od razu pojął, że nie mógł przejść obok niej obojętnie. Isla kochała kaczki. Jeśli śpiewy nie pomogą, to może chociaż ugłaska ją tym (nie)małym prezentem?
Bierzemy to. Jak będziesz grał, to chociaż sobie na niej posiedzisz. Sucho jest, to się nie pobrudzi — rzucił, kiedy przekroczyli próg sklepu i wskazał na maskotkę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kącikowy uśmiech na krótką chwilę pojawił się na twarzy Blake'a, gdy Rhys tym swoim groźnym spojrzeniem i poważnym tonem zaczął sugerować kogo Griffith ma się trzymać, a kogo nie tykać. Moment później zacisnął szczękę i pokornie (aż za bardzo) pokiwał głową, żeby nie było, że chciał sobie z niego zakpić, albo jeszcze gorzej - przez to, że lubił działać na przekór temu, co w oczach wielu powinien zrobić, to właśnie przewrotny scenariusz pisał się w jego myślach. Na szczęście w tej sytuacji tak nie było, bowiem można było mówić o nim wiele niekoniecznie pozytywnych rzeczy, aczkolwiek starał się szanować uczucia osób dla niego bliskich i nie stosować tego typu zagrywek, jakie były zdecydowanie poniżej pasa.
- Naiwniak z ciebie, Alderidge, jeśli łudzisz się, że przeszkodą mogą być dla mnie granice - parsknął, nieco naciągając prawdę, ale w niektórych kwestiach te wspomniane właśnie granice zacierały się, wobec czego nie można też było stwierdzić, że kłamał. Przyzwoitość również nie była - jego zdaniem - czymś jednowymiarowym i odbieranym przez wszystkich tak samo, wszak niektórzy pewne zachowania odbierali za niemoralne, a dla drugich były one drobnymi wybrykami mieszczącymi się w granicach dobrego smaku. Niemniej - nie był (jeszcze) tak pijany, aby nie zrozumieć co kumpel chciał mu przekazać.
- Na twoje szczęście dobrze mi jest tu, gdzie jestem. - I bynajmniej nie miał na myśli taksówki, do której ostatecznie się wtoczyli, a całokształt swojej teraźniejszości, jaka wydawała się być - wreszcie - całkiem w porządku. Nie chciał zastanawiać się nad tym, czy dobra passa będzie trwała dłużej, czy zgodnie z tym, jak nauczyło go życie - musiał być przygotowany na gwałtowny upadek z jednego z najwyższych pięter, bo nie miało to najmniejszego sensu. Gdybanie, ostrożność, zachowywanie bezpiecznego dystansu, szczególnie wtedy, kiedy akurat ta g r a n i c a została już dawno przekroczona. I nie żałował.
- Masz rację -
mruknął z cieniem powątpiewania. - Może bardziej jak... ten... wiesz... - Wiedział? Chyba nie, więc aby sobie przypomnieć (jak gdyby kiedykolwiek miało to zadziałać) pomasował skroń i przymknął powieki. I lampka się zapaliła. - Bryan Adams - oświadczył, początkowo jeszcze starając się utrzymać powagę, lecz gdy tylko odnalazł w sieci brzęczący mu w myślach utwór, wargi mężczyzny rozciągnęły się w szerokim, rozbawionym uśmiechu. Pewnie nie powinien naśmiewać się z tego typu utworów, ani tym bardziej artystów, ale chyba też nie należał do wielkich fanów piosenek romantycznych i podobnym im ballad.
- Pluszaka - powtórzył powoli z konsternacją (albo pijackim zawieszeniem). - Ile ona ma lat? - zapytał, tym razem nie ironizując, a z dozą niepewności przyglądając się Rhysowi, choć ponad obawą związaną z jego odpowiedzią stawiał lata znajomości i to, że właściciel studia tatuażu jawił mu się jako porządny człowiek.
Nonszalancko machnął ręką w powietrzu na znak, że zmienił zdanie; pytanie można było uznać za retoryczne, zaś on skupił się na poszukiwaniu mikrofonu, jaki - pomimo, iż zakupiony w sklepie zabawkowym - spełniałby wymagania związane z odpowiednim (jakimkolwiek...) nagłośnieniem.
- O - wymsknęło mu się odruchowo. - Okej - dopowiedział szybko, zaciskając zęby na dolnej wardze. Jak bardzo doceniał minimalizm - równie kolorystyczny w swoim otoczeniu i garderobie - tak musiał docenić, że Rhys pomyślał, gdzieś między innymi, o jego wygodzie podczas dawania koncertu.
- Wszystko już chyba mamy - no, powiedzmy - prowadź - zarządził, a na potwierdzenie swoich słów potakująco pokiwał głową i posłał kumplowi ponaglające spojrzenie.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Chinatown”