WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://dukeengage.duke.edu/wp-content/ ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

  • 1) “I'll be a better man today”
    • ~ pierwsze noworoczne postanowienie Bastiana
Jaki Bastian jest, widzi każdy. I, ktokolwiek zostałby o to zapytany, z uśmiechem kiwnąłby ręką. W rzeczy samej – nie było konieczności posiłkowania się ani watą słów, ani choćby najprostszymi frazesami. Wystarczyło na niego spojrzeć.
Człowiek z łatwością dający ponieść się przedświątecznej atmosferze – z rozkoszną werwą młodej czapli łykający wszelkie obietnice zimowych zniżek. W ferworze krwawych walk toczący boje z papierem dekoracyjnym w Boże Narodzenie, kopertami i brokatem w Walentynki. Z dyniowymi bebechami na Halloween. Poległy w potyczce z indyczym farszem w Święto Dziękczynienia. Typ człowieka po kolana (po szyję) brodzącego w „głównym nurcie”; i nawet jeśli na ogół wymienione wcześniej wydarzenia spędzał samotnie, tak bez wątpienia w wielkich przygotowaniach odnajdował swój pierwiastek spełnienia.
Nic dziwnego, że tak ochoczo (jak co roku) zapatrywał się na zmiany, jakie wprowadzić miał w ramach programu noworocznych postanowień. Tego dnia, z imieniem jednej z nich, stanął przed drzwiami swojej sąsiadki.
„Chodź – idziemy – nie mamy czasu – nie wiem kiedy zamykają”; na pytania „gdzie – dlaczego – o co ci chodzi – co zamykają” w zasadzie nie odpowiadał. A jeśli już, to wymijająco.
Nooo i co tak patrzysz? Dziś zamierzamy przybliżyć nas do uczynienia mnie lepszym człowiekiem, Lana. Już, nie marudź, zakładaj kurtkę. Potrzebuję asysty, idealnie się nadasz – wyjaśniał pobieżnie, pokonując ostatnie stopnie dzielące ich budynek mieszkalny od wyjścia na ulicę.
Potem dodawał:
Chryste Panie, Święta ci nie służą. Zero kondycji. Zero. Obijałaś się. Biedny Legion, pewnie nawet nie ruszyłaś tyłka sprzed telewizora, żeby z nim wyjść – rzucał uwagami na lewo i prawo. Żadna z nich nie wiązała się jednak z jakkolwiek szczerze oznajmianym przytykiem. Po prostu – gadał. I gadałby tak nawet wtedy, gdyby u jego boku maszerowała lekkoatletka świętująca triumf na olimpijskim pudle.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 24 — ..........To miał być jej wolny dzień. Jeden z tych, które spędza w szlafroku, przed telewizorem, z Legionem u boku i kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Po ciężkim tygodniu w pracy, jak i zawirowaniach w życiu prywatnym, potrzebowała po prostu spokoju. Dnia tylko dla siebie — takiego, którego nie musiałaby spędzać na zakupach, gotowaniu czy domowych porządkach. Nic dziwnego, że na ten konkretny dzień czekała już od dłuższego czasu — i, kiedy wreszcie nadchodzi, może odetchnąć z ulgą.
..........Pierwsze, co robi, to długi spacer z Legionem po okolicy. Dopiero w drodze powrotnej zachodzi do piekarni, aby kupić sobie coś na śniadanie, które robi sobie zaraz po powrocie do domu. To byłoby jednak na tyle z jej obowiązków, bo nie licząc dwóch kolejnych spacerów z Legionem, nic innego nie ma zaplanowanego. Nic, oprócz oglądania telewizji, czytania książki i długiej, gorącej kąpieli pod sam wieczór. To jest, dopóki do drzwi nie dzwoni jej sąsiad, na którego widok na jej twarzy pojawia się szczere zdziwienie. A potem konsternacja, gdy każe jej się czym prędzej ubrać i, niemal siłą, wyciąga ją z własnego mieszkania. No więc co biedna ma robić? Każe Legionowi zostać, sama zaś ubiera się prędko w kurtkę, ledwo łapiąc po drodze swoją torebkę, którą zarzuca na swoje ramię chwilę przed tym, jak wychodzą na klatkę schodową.
..........Pali się, czy co? — pyta, zamykając na klucz własne mieszkanie, po czym rusza za Bastianem, który już jest na schodach. — Bastian? Bastian! ¡Mierda! Powiesz mi, co się dzieje? Gdzie idziemy? Coś ty znowu wymyślił?! — Drepcze za nim zirytowana, ale chyba na próżno oczekuje jakiejkolwiek, przynajmniej w miarę sensownej, odpowiedzi. W końcu jednak się poddaje, wzdycha tylko ciężko, wciąż posłusznie idąc razem z Bastianem, jakby to był jej obowiązek. Gówno prawda! Mogłaby się odwrócić na pięcie i wrócić do siebie, a potem zabarykadować się w mieszkaniu. Ale czy tak robi? Oczywiście, że nie.
..........No i żegnaj dniu wolny!
..........Wypraszam sobie — prycha z niezadowoleniem, naciągając mocniej czapkę na uszy. Co za niewdzięcznik! Lezie za nim posłusznie tam, gdzie chce, a ten ma jeszcze czelność się z niej wyśmiewać! — Trochę szacunku! Może i jesteś starszy, ale naprawdę, czasem zachowujesz się jak dziecko — dodaje zaraz i wywraca oczami, po czym zerka na niego kątem oka. — Założę się, że mam lepszą kondycję od ciebie — burczy jeszcze, bo może nie biega ani nie ćwiczy, ale jednak sporo spaceruje, nie mówiąc o długich dyżurach w szpitalu, które zazwyczaj spędza na nogach. Nie jest więc wcale w takiej złej kondycji.
..........Możesz mi wreszcie powiedzieć, gdzie idziemy i co robimy? — pyta, kiedy stają pod jednym z budynków wciąż mieszczących się w Chinatown. No, przynajmniej nie ciągnie jej na drugi koniec miasta. Chyba.
..........Obrazek
.............in the madness and soil of that sad earthly scene
.............only then I am human, only then I am clean

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Zapewne była to dość kontrowersyjna opinia – przynajmniej w standardach Bastiana, ale oczywiście, uważał, że towarzyszenie mu w realizacji planów było jej obowiązkiem. Obowiązkiem sąsiadki i przyjaciółki, za jaką ją miał (znosiła go; a to znaczyło dla niego wystarczająco dużo, by przyznać jej ten jakże bliski jego sercu tytuł). Wyciągnął ją zatem z ciepłego mieszkania bez, choćby najmniejszych, wyrzutów sumienia. Może Legionowi współczuł odrobinę – bo to przecież pies. Pies nie rozumie, pies tęskni. Rufusa także opuszczał każdorazowo z wielką boleścią; obiecując mu, że wróci wkrótce. Potem tłumaczył mu, że dobry z niego jest chłopiec (najlepszy!), że będzie o nim myślał, że odwdzięczy się spacerem i ulubionymi smaczkami. Była to też forma przekupstwa – desperackiej próby udobruchania psa, by przypadkiem nadmiaru psich smutków i tęsknotek nie rozładował na meblach, sprzęcie albo (o zgrozo) pracy Bastiana.
Ooo, nie wyjeżdżaj mi z żadną „mierdą”! Ja już doskonale znam te twoje bluzgi, nie myśl, że nie! – prychnął na nią i zganił, niby pogroziwszy dziewczynie palcem. Zwolnił jednak, pozwalając sobie i jej na zrównanie kroku. Poprawił jej nawet nieco tę naciąganą na skronie czapkę, bo tu i ówdzie zawinęła jej się nie tak, jak powinna. Taki był z niego dobry kolega! Wtedy jednak, niemal przekornie dla gestu troski, dodał:
No przecież nie zaprzeczam! Każdy ma lepszą kondycję od kogoś, kto jej po prostu nie ma. Żaden wyczyn. Pozwól mi się martwić, co?! Nie możesz się zapuszczać, bo… kto Cię potem zechce? Jak się trochę uleję, to jeszcze nic złego. Ja przynajmniej jestem zabawny – mruknął z uśmiechem, wyprowadzając jej zaraz lekkiego kuksańca. Ot, zaczepka; kochał droczyć się z tym hiszpańskim temperamentem. Przypominała wtedy najprawdziwszy wulkan, na chwilę przed erupcją.
Chwilę przyglądał się uciekających spomiędzy jego ust parze. Gęsta u źródła, bardzo szybko rozmywała się na powietrzu; umykała zupełnie tak, jak myśli, które koniec końców postarał się zebrać.
Do banku żywności – rzucił bezpardonowo, zerkając na nią kątem oka. Zaśmiał się. – No, nie dla mnie, czy coś. Po prostu czuję potrzebę zrobienia czegoś dobrego. Sama rozumiesz, dać coś światu. I pomyślałem, że to najwyższy czas się zaangażować w coś… no, w jakiś wolontariat chyba, co sądzisz? Na początku myślałem o jakimś schronisku dla zwierząt, ale potem okazało się, że takie nabory odbywają się raz na… eee, sam nie wiem kiedy. Długo, w każdym razie i na pewno nie teraz. No i dochodzi Rufus. Nie chciałbym, żeby myślał, że go zdradzam z innymi psami. Już wystarczająco krzywo się gapi, jak wyczuwa na mnie smrody Legiona – dodał z rozbawieniem, wciąż maszerując przed siebie. – Potwierdzisz, w razie czego, że jestem super godny zaufania? No weź, Lanka. No weź, potwierdzisz? Przecież jestem takim dobrym przyjacielem! Sama widziałaś, jak mi zależy na twoim dobru!

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Sama czasem zastanawia się, skąd bierze tyle cierpliwości — szczególnie do niego. Niejedna osoba zapewne już dawno zaczęłaby go unikać, nie potrafiąc znieść jego, niekiedy, męczącej i gadatliwej osobowości. A jednak — właśnie, jednak! — pomimo wszystkich jego wad, odnalazła w nim też wiele zalet, które w jakiś sposób ją urzekły. Przynajmniej na tyle, aby go nie ignorować, pomagać mu, gdy o to prosił, a z czasem nawet zacząć uważać za przyjaciela. Bardzo specyficznego, co prawda, ale jednak przyjaciela, na którego może liczyć. Niestety na ten moment wygląda to tak, że zazwyczaj to ona jest na każde jego zawołanie. I nieważne, że dzisiejszy dzień planowała sobie od dawna, że zarzekała się, że nikt jej nie przerwie tych kilkunastu godzin wolnego, wystarczyło, że pojawił się na progu jej drzwi, a ona już odkładała swoje plany na później. I jedyne, nad czym w takich chwilach się zastanawia, jest to, jak on, do cholery, to robi?! Przebić potrafi go chyba tylko Legion, którego psie spojrzenie za każdym razem roztapia jej serce — nawet jeśli coś przeskrobie i jest na niego zła.
..........Och, już nie udawaj, że drobne przekleństwo tak ci przeszkadza — rzuca z ironią. Zazwyczaj nie jest osobą, która przeklina, ale w niektórych momentach bywa, że czasem ją poniesie i przez przypadek jej się wymsknie. Szczególnie kiedy jest zła, choć na ten moment jest jedynie zirytowana, głównie przez to, że nie ma pojęcia, gdzie zmierzają i czego Bastian w ogóle od niej oczekuje. Ma nadzieję, że ich wycieczka nie będzie zbyt długa, bo w taką pogodę zdecydowanie bardziej wolałaby siedzieć w mieszkaniu, co zresztą miała robić, dopóki tak brutalnie jej nie przerwano.
..........Och, uwierz mi, o mnie wcale nie trzeba się martwić — mówi, wywracając przy tym oczami i nic nie może poradzić na to, że na jej ustach pojawia się lekki uśmiech. Cóż, odkąd widzieli się ostatni raz, trochę rzeczy się zmieniło, ale na razie woli o tym nie wspominać, aby nie zapeszyć. Zaraz jednak jej twarz wykrzywia się w oburzeniu, a na jego żartobliwego kuksańca odpowiada trzepnięciem go w tył głowy. — Ja ci zaraz dam… Że niby nie jestem zabawna, tak? I czy ty niby insynuujesz, że nic oprócz wyglądu nie mogę mężczyźnie zaoferować? — Pełna niezadowolenia mruży oczy, dźgając go jednocześnie palcem w ramię. Trzeba jednak zaznaczyć, że w tym momencie trochę się z nim drażni, bo doskonale wie, że nie o to mu chodziło i tylko sobie żartował. To teraz ona pożartuje sobie z niego.
..........Banku żywności? — Marszczy ze zdziwieniem brwi, gdy Bastian wreszcie wyjawia cel ich podróży. Zaraz potem zerka na budynek, a potem na niego, przez moment zastanawiając się, czy to nie jest jakiś kolejny jego żart. Na razie jednak nic na to nie wskazuje. — Wolontariat? Nie łatwiej byłoby… No nie wiem, ofiarować jakieś paczki z jedzeniem? — pyta, bo choć nie twierdzi, że Everett nie ma serca, jakoś nie widzi go w roli wolontariusza, szczególnie przerzucającego ciężkie paczki z jedzeniem, choć, jak sam wspomniał, jego kondycja… Cóż, nie istnieje. — Albo wybrać coś mniej… Wymagającego? — dodaje zaraz, znowu zerkając na niego kątem oka. Oczywiście, jeśli się uprze, nie odmówi mu pomocy (jak zwykle), ale tym razem to ona chce się o niego zatroszczyć i uzmysłowić mu, że wolontariat w takim miejscu, to poniekąd praca fizyczna.
..........Obrazek
.............in the madness and soil of that sad earthly scene
.............only then I am human, only then I am clean

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

To jasne jak słońce przecież, że i on byłby na każde jej wezwanie. Dla bliskich mu osób zawsze koczował pod telefonem; nawet jeśli w środku nocy należałoby metrem gnać na drugi koniec miasta, „tylko” (albo aż!) po to, aby nad kubłem kupionych po drodze lodów (koniecznie czekoladowych) opłakiwać jakieś nieszczęsne rozstanie, odwiezienie pupila do weterynarza albo zażerać stres przed rozmową o pracę. O świętowaniu – i okazjach, by odkorkowywać to nieprzyzwoicie tanie wino, nie wspominając! Taki już był – na świecie niemogący ścierpieć chyba jedynie cudzej samotności.
No i za co to było?! – palnął naiwnie i z wyrzutem, choć odpowiedzi nie oczekiwał wcale. Przytknął zaraz dłoń do potylicy, rozmasowując ją powoli. – A skądże znowu! To bez wątpienia twój atut, ale wcale nie twierdzę, że to wszystko, co masz do zaoferowania. Pomyślmy… – Podrapał się po brodzie, mrużąc ślepia tak, że powieki zawęziły się mu do ledwie widocznych szczelin. – Uwaga, będę wyliczać: prawy sierpowy, lewy prosty, pewnie i jakaś Balacha czy inna Gilotyna. – Nie krył nawet rozbawienia; uznając najwidoczniej swoje żarty za wybitnie udane. Swoją drogą; nie, żeby robił z niej jakąś zagorzałą heterę (hiperbolizował namiętnie!), ale czasami, w rzeczy samej, tylko ona potrafiła na zawołanie zgotować piekiełko na ziemi. A wszelkie „mierdy” – tylko potęgowały ten efekt.
Szkoda, że nie masz bardziej meksykańskich korzeni. Nadawałabyś się na jakiegoś luchadora – pogrywał sobie dalej, z ustami wciąż rozciągniętymi w tym swoim skretyniałym uśmiechu. – A, o, chwilę, chwilę! Widzisz? Właśnie przez takie marudy jak ty, świat stoi w miejscu, zamiast stawać się przyjaźniejszym ludzkości! – zorientował się nagle, kiwając łbem z przerysowaną dezaprobatą.
Jesteś… jesteś jak ten czarny charakter w kreskówkach. Podkładasz schorowanym babciom nogi, zamiast pomóc przejść przez ulicę, nie oddajesz krwi albo, co gorsze, lubisz Hawajską! – wytknął jej, mając tylko nadzieję, że nie przywoła tamtego wstydliwego momentu, kiedy nieświadom obecności ananasa na swojej pizzy, w pojedynkę zmierzył się z całym pudłem, tłumacząc, że jest prawdopodobnie najpyszniejszą, jaką kiedykolwiek miał w ustach.
Jesteś zepsuta do szpiku kości, Ortega! – skwitował, oficjalnie dementując jej obawy. – A teraz już, cicho, masz okazję się zrehabilitować – obwieścił i, wziąwszy ją pod ramię, wprowadził do niewielkiego holu. Jakaś pani zerkała na nich badawczym wzrokiem, podczas gry Bastek nachylił się niepewnie nad uchem towarzyszącej mu dziewczyny.
Totalnie nie wiem co powinienem powiedzieć. Dobrze wyglądam? Może przynajmniej głupio, ale miło? To chyba wystarczy, co? – szeptał dramatycznie.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Och, oczywiście wie, że może na niego liczyć o każdej porze dnia i nocy. Nie raz przecież go wykorzystywała, gdy musiała gdzieś wyjść na dłużej, a nie chciała zostawiać Legiona samego, więc podrzucała go Bastianowi — by potem zamienić się rolami, aby to ona na moment czy dwa przygarnęła jego pupila. Niekiedy pukała też do jego drzwi, gdy strasznie się nudziła i nie miała z kim obejrzeć filmu, a raz nawet zaciągnęła go na zakupy, aby pomógł jej wybrać idealną sukienkę na urodziny koleżanki. Niewątpliwie będzie za tym tęskniła, gdy już zmieni miejsce zamieszkania — o czym wciąż jeszcze mu nie powiedziała. Szczególnie że na razie nie ma o czym, ledwo zaczęła rozglądać się za nowymi mieszkaniami. Wie jednak, że powinna mu powiedzieć prędzej, niż później, bo im dłużej milczy, tym istnieje większa szansa, że się na nią obrazi. Choć, znając go, tak czy inaczej będzie się na nią boczył, że go opuszcza. Niestety już jakiś czas temu stwierdziła, że potrzebuje pewnych zmian w swoim życiu, a po włamaniu do jej mieszkania tylko upewniła się, że to czas na zmianę miejsca zamieszkania.
..........Dobrze wiesz — odpowiada, poprawiając na ramieniu torebkę. Zerka też przy okazji na zegarek i wzdycha cicho. Jeśli szybko załatwią to, co Bastian tak uparcie chce dzisiaj zrobić, może jeszcze zdąży obejrzeć w samotności jakiś film, zamówić sushi, a potem wziąć długą, gorącą kąpiel. — Oj, grabisz sobie, Everett. Mów tak dalej, a zaczniesz tracić przywileje! Radzę ci się poważnie zastanowić, czy jesteś w stanie przeżyć bez moich wypieków — mówi z nutą ostrzeżenia w głosie, w przeciwieństwie do Bastiana idealnie ukrywając swoje rozbawienie. Bo przecież nigdy by mu tego nie zrobiła! Nawet jeśli czasem naprawdę się na niego boczy, prędzej czy później zawsze mu wybacza, wpadając do niego z talerzem pełnym świeżo upieczonych babeczek.
..........Że co proszę?! — O teraz to się naprawdę obruszyła! Owszem, bywa czasem marudą, jak każda kobieta, szczególnie kiedy ktoś niszczy jej plany, ale żeby nazywać ją czarnym charakterem?! O nie, nie, nie. Nie. Tak się nie będziemy bawić. — Masz to odszczekać, bo się pogniewam! Zdecydowanie nie podkładam nogi schorowanym babciom, krew oddaje regularnie, a to, o hawajskiej, to cios poniżej pasa! Za kogo ty mnie masz? Za jakiegoś potwora? Mnie? Tej, która przynosi ci świeżo upieczone babeczki, opiekuje się czasem twoim psem i zajmuje się tobą, gdy jesteś chory? — prycha, krzyżując ramiona na piersi. Wygina nawet usta w podkówkę dla lepszego efektu, patrząc na niego urażonym spojrzeniem. Zaraz jednak zostaje wzięta pod ramię i zaciągnięta do wnętrza budynku, przed którym chwilę wcześniej się zatrzymali. I gdyby tylko Bastianowi naprawdę na tym nie zależało, dla lepszego efektu odwróciłaby się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną. Widzi jednak, że Everett naprawdę chce jakoś pomóc, więc wzdycha cicho, poniekąd się poddając.
..........Boże, czuje się w tej chwili, jak matka. Wiesz, taka, która przychodzi ze swoim dorosłym, niezdarnym życiowo synem, by załatwić wszystko za niego — szepcze cicho z rozbawieniem, rozglądając się dookoła. — Założę się, że jeśli podejdziesz do pani za biurkiem i powiesz, że chcesz zostać wolontariuszem, to powie ci, co i jak — dodaje po chwili, pchając go lekko w kierunku kobiety, która zaczęła się na nich gapić. — Tak, tak, wyglądasz świetnie! — zapewnia, posyłając mu szeroki uśmiech i pokazując kciuk w górę.
..........Obrazek
.............in the madness and soil of that sad earthly scene
.............only then I am human, only then I am clean

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

To oczywiste, że takimi nowinkami łatwo było złamać Bastianowi serce; nietrudno wyobrazić go sobie przecież lezącego za dźwigającą walizy Laną, na kolanach, błagającego, żeby zastanowiła się raz jeszcze. Bo w jakiej innej dzielnicy (no, może poza South Parkiem, ale, szanujmy się, tam Ortegi by nie wywiało… chyba?) podziwiać można tak zmysłowe wykwity pleśni na łazienkowej ścianie? Gdzie indziej przestrzenie są tak p r a k t y c z n i e zagospodarowane, by wyciągając rękę zza brzegu kanapy, sięgać już do lodówki? I nawet jeśli prędzej czy później pewnie przetrawiłby pewne fakty, tak chyba zdałby sobie jednocześnie sprawę z tego, że… naprawdę zostawał w tyle.
O ile większość jego przyjaciół (chyba tylko Phoenix szło równie beznadziejnie!) wykazywała w tej materii mniej dramatyczne położenie, tak, jak przystało na wiecznego Piotrusia Pana, wciąż tkwił w tej samej klitce; bez perspektyw rychłej zmiany. Zawodowo wisiał w jakiejś dziwacznej stagnacji (nie było tragicznie, ale raczej bez fajerwerków), uczuciowo pewnie można byłoby ustawić go w tym samym rzędzie, w którym pełzały ameby. O zakładaniu rodziny i dzieciach w drodze nie wspominając. Miał od groma życiowych zaległości – i chyba była to jedna z prawd, które tym bardziej pogłębiały w nim pragnienie dopingowania swoich przyjaciół w sięganiu po swoje.
Okej, babeczki mnie przekonują. Jestem łakomym śmieciem rzucającym się prosto w nurt konsumpcjonizmu, którego oczywiście nie pochwalam, bo wcale nie potrzebuję tych słodyczy i biorąc pod uwagę fakt, że stoimy właśnie w banku żywności, taka ślepa pogoń za materialnym dobrem wydaje mi się absolutnie nie na miejscu. Ale twoje babeczki są pierwszorzędne, Lana. Nie przeżyłbym bez nich. Niebo w gębie, mówię ci - biadolił prze pierwsze kilka kroków, podczas których wciąż zwrócony był tyłem do zerkającej na niego z dozą dystansu kobiety. Tej stojącej za biurkiem czegoś, co zapewne miało służyć za namiastkę recepcji, informacji czy innej dyżurki. Dopiero kiedy wymienił się z Ortegą gestem uniesionych kciuków – nie wymierzywszy dobrze odległości (ach, okularnicy!) – twardy rant wpił się gdzieś w jego lędźwie. Bastian odwrócił się gwałtownie, obdarzając kobiecinę szerokim uśmiechem.
Dyskutowali chwilę; i o ile początkowo dyskusja ta oscylowała raczej na granicy tych cichszych tonów i uprzejmych, nieśmiałych półszeptów, tak energiczna gestykulacja na pewno nie umknęła uwadze Lany (zdarzało mu się tak robić, ilekroć łapała go trema). Po pewnym czasie w plecionkę wymienianych zdań wkradały się hasła nieco donośniejsze „ale jak to możliwe?”, „przecież na stronie…”, „nie […] żaden żart”. Całość konfrontacji zajęła mu raptem kilka minut; kilka minut po których do przyjaciółki wrócił o spuszczonej głowie (i gdyby w całej historii były jakieś tarcze [ale nie takie antykryzysowe], tak pewnie wracałby właśnie na jednej z nich).
Chyba jednak zostanę przy robieniu cholernych paczek, Lana – wyburczał prosto w jej ramię, o które uprzednio; w głębokim dość skłonie, oparł swoje czoło.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Na samym początku nie czuła się tu źle. Wręcz przeciwnie, podobało jej się to przytulne mieszkanie, pomimo wspomnianej pleśni czy chociażby starych, skrzypiących mebli i nieszczelnych okien. Nawet dzielnica nie wydawała jej się taka zła, choć słyszała o niej wiele różnych opinii. Kiedy jednak się tu wprowadzała, nie liczyła na nie wiadomo jakie wygody, chciała jedynie uciec od rodziców i ich nadopiekuńczości. Z czasem jednak zorientowała się, że nie był to wcale taki dobry wybór. Nie raz bowiem widziała ćpunów koczujących pod blokiem albo alkoholików znajdujących schronienie na klatkach schodowych, a jeszcze więcej razy słyszała przez cienkie ściany kłótnie sąsiadów lub, co gorsza, ich pożycie małżeńskie. Nic dziwnego, że z czasem zaczęła czuć się mało komfortowo nawet we własnym mieszkaniu, a humor wcale jej się nie poprawia, gdy wygląda za okno i widzi… Beton. Beton i tłumy spieszących się gdzieś ludzi.
..........Musiały minąć jednak cztery lata, zanim wreszcie zdecydowała się znaleźć coś nowego; w jakiejś ładniejszej i zdecydowanie bardziej bezpiecznej dzielnicy. Gdzieś, gdzie nie zabraknie prądu przez cały dzień (bo i to się zdarzało!), gdzie nie będzie słyszała kłótni oraz jęków zza ściany i, przede wszystkim, gdzie nikt jej się nie włamie do mieszkania dzięki porządnym drzwiom i alarmowi, którego odmówił jej skąpy najemca. Może przy okazji namówi Bastiana, aby wybrał nieco lepszą okolicę? Fakt, może i jest mężczyzną, ale jak na przyjaciółkę przystało, tak czy inaczej się o niego martwi i czułaby się spokojniejsza, gdyby i on znalazł lepsze miejsce zamieszkania. Nie mówiąc o tym, że będzie za nim cholernie tęskniła, gdy już się wyprowadzi i będzie dzieliło ich pół miasta, a nie korytarz w tym samym budynku. Najpierw jednak musi mu o tej przeprowadzce powiedzieć; ale jeszcze nie dzisiaj.
..........I to chciałam usłyszeć — odpowiada z zadowoleniem, ale i nutką rozbawienia, z odrobiną matczynej czułości czochrając mu włosy. Zaraz jednak szybko je poprawia, bo przecież powinien teraz się dobrze prezentować jeśli chce coś ugrać z babeczką siedzącą za biurkiem i pilnującą wejścia niczym smoczyca (wyglądem nawet ją trochę przypomina, serio). Zaraz jednak odchodzi nieco na bok, pozwalając Bastianowi załatwić wszystko samemu, choć nie może się powstrzymać przed tym, aby co chwila nie zerkać w kierunku rozmawiającej dwójki. I nie trzeba dużo czasu, aby zorientować się, że coś jest nie tak — słychać to zarówno po tonie ich rozmowy, a po chwili widać też na twarzy Everetta, który po kilku minutach wraca do niej pełen zrezygnowania.
..........Co się stało? — pyta zdziwiona, gładząc go pocieszająco po plecach. Zerka na siedzącą niedaleko kobiecinę, ale po chwili przenosi spojrzenie na czubek głowy Bastiana. — Nie ma miejsc? — pyta, bo tylko taka opcja przychodzi jej teraz do głowy. Nie widzi innego powodu, dla którego kobieta mogłaby go odprawić z kwitkiem, bo chociaż faktycznie do noszenia ciężkich pudeł mógłby się średnio nadawać, tak przecież na pewno robią tu setki innych rzeczy.
..........Obrazek
.............in the madness and soil of that sad earthly scene
.............only then I am human, only then I am clean

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Na tym prawdopodobnie polegały te niuanse – te drobne, nieszkodliwe różnice, które naturalnie kreśloną linią oddzielały ich od siebie. Nie było to, rzecz jasna, ni złe, ni nieodpowiednie. Ot, naturalne odchyły pozwalające im być sobą; w najbardziej z rzeczywistych wersji. Jedną z takich kolizji tych dwojga charakterów było postrzeganie „domu” – definiowanie hasła o granicach wybiegających daleko poza ramy wszelkich słowników.

Dom. Nawet jeśli podsumowany zostałby dwoma, niemal bliźniaczymi opisami; w oczach każdej istoty wyglądał inaczej. Jednym razem w oparciu o zapach wypiekanego odświętnie piernika, innym – kolor przydomowego płotka. Niewielka jabłoń, której liście smagały szyby w pokoju na pierwszym piętrze. Wreszcie – odcień włosów, barwa głosu, kąciki ust wyginające się w lekkim uśmiechu.
Tak; dom bez wątpienia posiadał wiele definicji. I każda z nich – wyjątkowa.
Everettowi nie przeszkadzało ani dziecięce stadko z piętra wyżej, ani niosący się za nim, gromadny tupot stóp, ani sąsiadka z mieszkania obok, która uwidziała sobie każdego ranka – punkt siódma – korzystać z prawdopodobnie najstarszego i najgłośniejszego miksera, jakiemu świat był świadkiem. Nie przeszkadzały mu kłótnie; tak długo, jeśli ograniczały się do werbalnych taktyk (choć polemika często bywała na tyle zażarta, by przebijać się przez filmowe dialogi dobiegające go z telewizyjnego pudła). I nawet te świadectwa udanego pożycia małżeńskiego traktował raczej jako potwierdzenie, że życie wciąż biegnie naprzód. Że w każdej z otaczających go klitek toczą się nieskończone historie.
Że niezależnie od tego, czy przyjmował kogoś w gościnę, czy może jedynym jego towarzyszem pozostawał Rufus – nigdy nie był sam. Te wszystkie pogłosy były dla niego namiastką cudzej obecności. I tak było mu dobrze.
Było dobrze. Chyba.
W przeciwieństwie do rozmowy, która niezupełnie poszła po jego myśli.
Nadziei nie ma, Ortega. Nadziei. Dla mnie – wyburczał, westchnąwszy ciężko. – Chyba nie wzięła mnie na poważnie. Ale w porządku, Lana. Nic się nie stało. Dokleję sobie sztuczne brwi i wąsy, i spróbuję jutro – powiedział nietęgo, by zaraz parsknąć śmiechem, zdradzając żartobliwy ton własnych słów. Tak na wypadek, gdyby pomyślała, że może faktycznie uderzył się ostatnio w głowę i zgubił gdzieś przysłowiową piątą klepkę.
W rzeczywistości – nigdy jej nie miał. Ale nauczył się żyć z tą (w jego przypadku nieuleczalną) przypadłością.
Chyba niepotrzebnie zająłem ci czas. Może w ramach rewanżu ukradnę ci Legiona na spacer, co? A jak dorzucimy do tego słodkości wychodzące z twojego piekarnika, to oferta będzie aktualna cały tydzień, dwa razy dziennie. Choćbym miał się o szóstej zwlekać z łóżka – zaproponował, szturchnąwszy ją lekko. – To co, odprowadzę cię? No zobacz jak się złożyło, idziemy w tym samym kierunku! – Zaśmiał się, zebrawszy jednocześnie do wyjścia. Ostatnie spojrzenie posłane „niewdzięcznicy zza lady”; jak ochrzcił w myślach kobiecinę, której plakietka u dekoltu sugerowała, jakoby na imię miała „Sally”. Niewdzięcznica pasowało jej – zdaniem Bastiana – zdecydowanie lepiej.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Dom?
..........Na moment go znalazła. Myślała, że już na zawsze, na wieczność, ale życie szybko pokazało jej, że się myliła. Los zabrał jej to, co kochała, co nazywała domem i co jej domem miało pozostać; powinno pozostać. Kiedy zabrakło w jej życiu dwóch najważniejszy osób na świecie… Została bezdomna, tak po prostu. Miała gdzie mieszkać, miała gdzie spać i co jeść, ale bez nich nie czuła się bezpiecznie, beztrosko — szczęśliwie.
..........Wszystko było nie tak, jak być powinno.
..........Wszystko było na opak.
..........A w zasadzie… Nie było już nic.
..........Była tylko ciemność; czerń. Żałoba, która pochłaniała ją z dnia na dzień.
..........Pustka.
..........Sama nie wie, w którym momencie ta mgła spowijająca każdy zakamarek jej umysłu, powoli zaczęła blednąć. Nie wie, czy tę powoli pełznącą poprawę zawdzięczała pracy, w której wir się rzuciła, aby zająć się czymkolwiek, czy to może czas sprawiał, że powoli, małymi kroczkami, wracała do życia. Nowego i niemal zupełnie obcego, ale jednak życia.
..........A potem znowu znalazła swój dom. Nie w tym ciasnym, podniszczonym mieszkaniu, w którym mieszka od czterech lat, a przy Legionie — tej futrzastej kulce pełnej miłości, która od roku wiernie towarzyszy jej na każdym kroku. I przy przyjaciołach, na których może liczyć o każdej porze dnia i nocy. A kiedyś, kto wie, może to grono powiększy się jeszcze o kilka innych osób…
..........Zdaje sobie jednak sprawę, że każdy inaczej interpretuje dom. Jak również, że — w przeciwieństwie do niej — ktoś inny może czuć się dobrze w jednym z setek mieszkań znajdujących się w starych blokach w Chinatown. I wcale nie zamierza ich oceniać; nie zamierza oceniać Bastiana, bo przecież nieważne, gdzie człowiek mieszka — ważne, jak się tam czuje.
..........I już na pierwszy rzut oka widać, że w tej chwili, Everett najchętniej wróciłby do siebie.
..........A to niby dlaczego? — pyta oburzona, odrobinę podniesionym głosem, co niewątpliwie przykuwa uwagę kobiety siedzącej za biurkiem. — Mam z nią porozmawiać? Tak, zaraz ja z nią sobie porozmawiam — rzuca bojowym tonem, podnosząc spojrzenie na kobiecinę, której posyła niemal waleczne spojrzenie. Bo jeśli Bastianowi naprawdę na tym zależy, to Lana jest w stanie zrobić naprawdę dużo, aby pomóc mu w spełnieniu swojego marzenia, postanowienia, czy co to tam jest. A każdy, kto zna Ortegę, doskonale wie, że ma gadane i czasem jest w stanie ugrać naprawdę wiele. Istniałaby więc szansa na to, że przekonałaby kobietę do zmiany decyzji. I już ma nawet ruszać w kierunku czegoś na kształt recepcji, ale w tej samej chwili Bastian zaczyna kierować się do wyjścia.
..........Jesteś pewien? Bo mogę… — urywa w połowie zdania, ale zaraz potem wzrusza ramionami i kiwa głową, ruszając w ślad za nim. — Nic nie szkodzi, naprawdę. Chociaż twoja propozycja jest niezwykle kusząca i być może nawet z niej skorzystam. — Posyła mu szeroki uśmiech, znowu biorąc go pod ramię, co jednocześnie jest odpowiedzią na jego pytanie, bo faktycznie idą w tym samym kierunku. No kto by się spodziewał! A że daleko nie mają, dziesięć minut później znajdują się już z powrotem w swoich mieszkaniach.

//ztx2
..........Obrazek
.............in the madness and soil of that sad earthly scene
.............only then I am human, only then I am clean

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Chinatown”