WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/nie ma problemu, wiem, jak jest!

- A jednak - Martinez wzruszył skrytymi pod materiałem marynarki ramionami z miną wyrażającą cierpliwość i absolutny stoicyzm względem przewrotności losu. Sam był początkowo zaskoczony przypadkowością odkrycia dokonanego przez siebie - a w zasadzie przez Sookie i siebie - w Montlake, ale jego zdziwienie prędko ustąpiło zwyczajowej... Może nie obojętności, ale z pewnością pewnemu chłodowi, z którym podchodził do rozwiązania sprawy. W młodości, jako początkujący detektyw - wtedy jeszcze zatrudniony w policji - każde śledztwo traktował niezwykle personalnie i emocjonalnie, w każde zagłębiał się z takim samym oddaniem i zawzięciem, każdemu pozwalał spędzać sobie sen z podpuchniętych powiek i wypełniać myśli, podczas, gdy te powinny krążyć raczej dokoła jego życia rodzinnego i związanych z nim obowiązków...
Kilka dobrych lat temu detektyw dostał jednakże od losu lekcję niezwykle surową i trafną, i teraz podchodził do prowadzonych przez siebie dochodzeń z zupełnie innym założeniem.
To, co robił w pracy, zostawało w pracy - nawet, jeśli praca i dom obydwie, jak w jego przypadku, mieściły się na tej samej, niewielkiej przestrzeni zatęchłego nieco mieszkanka.
To zaś, jak na wyniki jego detektywistycznych starań reagowali jego klienci, uznawał za ich, nie zaś jego sprawę. Mógł więc rozumieć niedowierzanie brunetki, na jakiejś tam ludzkiej płaszczyźnie nawet podzielać wyrażoną przez nią teraz niezgodę i gniew...
Nie przepuszczał ich jednak przez barierę profesjonalizmu. Nie poddawał im się.
Zamiast więc przyklasnąć w dłonie z gwałtownym: "Wiem! Też się wkurwiłem!", albo inaczej, położyć uszy po sobie i zacząć się kajać, że nie udało mu się znaleźć nic bardziej imponującego, mężczyzna tylko poskładał przedstawione klientce zdjęcia w schludny kopczyk i stuknął nimi o blat stolika, by wyrównać ich brzegi.
- To, Pani Hirsch, to już byłby materiał na zupełnie inne zlecenie - powiedział. Jego ton bynajmniej nie był zimny czy opryskliwy, przeciwnie, mimo stanowczości pobrzmiewała w nim uprzejmość. Wiedział jednak, że to w jego gestii leży jasne danie rozmówczyni do zrozumienia, że jego oferta nie jest workiem bez dna - a za każdą kolejną usługę, niestety, trzeba zapłacić. Oni zaś umawiali się, że Fox odnajdzie kobietę podobną do siedzącej naprzeciw niego brunetki i rozpozna jej tło życiowe oraz potencjalny związek z samą panią Hirsch. I to też detektyw uczynił. Nie było zaś w ich ustaleniach żadnej mowy o poszukiwaniu zaginionych akt, tropieniu jakichś wyraźnie szemranych interesów i, kto wie, może wręcz całej szajki porywaczy dzieci, czy innych złoczyńców, za których śledzenie Martinez policzyłby interesantce podwójnie.
- I jeśli chciałaby pani pójść w tę stronę, to oczywiście możemy porozmawiać o różnych możliwościach w tej sytuacji - pociągnął, bo przecież nie od dziś parał się tym, czym się parał, by tak łatwo przepuścić potencjalną szansę na dodatkowy zarobek - Niemniej, pani Hirsch, wydaje mi się, że na ten moment nic więcej nie wymyślimy. Chodzi chyba raczej o to, że może... Jeśli w ogóle wolno mi cokolwiek sugerować - powiedział z niezwykłą ostrożnością - Może na jakimś etapie będzie pani musiała po prostu dopuścić do siebie myśl, że z niejaką Sam Nicholson łączy panią coś więcej niż uderzające podobieństwo fizyczne...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Materiał na zupełnie inne zlecenie. A więc rozchodziło się o pieniądze. Jasne, że tak, przecież robiła to samo i nie była w stanie nawet mężczyzny winić, że w taki sposób uciął jej dążenia, kiedy ona dawała porywać się emocjom - wobec których nie dało się pozostać obojętnym. Teoretycznie. Bo w praktyce były zawody, które uczyły tego w stopniu mistrzowskim.
W jej głowie pojawiła się po prostu myśl, że pieniądze nie były tutaj problemem. Nawet jeśli detektyw zacząłby wysysać zbyt dużo z jej portfela, niż mogłaby wytrzymać, zawsze miała alternatywę. Koło ratunkowe. Mogłaby dać Joachimowi tego, co chciał, wtedy sprzedanie mieszkania i wprowadzenia się do Llewyego nie powinno być już dłużej takie trudne.
Ukłucie w sercu.
Oczywiście, że było trudne, bo oznaczałoby, że się poddała. Że już niczego nie naprawi.
Ale jak miała naprawiać cokolwiek, skoro w jej życiu zapanował taki bałagan? Skoro umykały jej tak istotne szczegóły i to przez tyle lat? Że rzekomo miała siostrę?
Nawet jeśli rzeczywiście by dzieliły krew z tą Nicholson - co Nessie nadal było ciężko jednoznacznie przyznać nawet w myślach - to zawsze mogłaby być oszustką i tak.
W końcu wychowała ją psychopatka, jeśli wierzyć teorii splecionej przez Elijaha?
- Pieniądze nie są problemem. - oznajmiła zdecydowanie, zanim rzeczywiście świadomie postanowiła przekuć myśli w prawdziwe słowa.
Potrząsnęła głową. To nie chodziło o podobieństwo fizyczne, nie chodziło o geny, chodziło o absurdalną, niemożliwą sytuację, której nie dało się tak po prostu zaakceptować, bo nawet jeśli.... nawet jeśli byłyby bliźniaczkami, to nadal ich nic nie łączyło.
Zobaczyły się pierwszy raz w życiu wtedy, w tamtym supermarkecie. I nie wiedziała czy lepiej być ciekawą, czy raczej zakopać ten sekret głęboko.
- Rozmawiał z nią Pan? - rzuciła więc zamiast odpowiedzi, stukając paznokciem w blat.
Skąd się tutaj wzięła akurat teraz? Czego chciała? Co z tym zrobić dalej?
Nie miała pojęcia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak to mówili, gdy nie wiadomo o co chodziło, zazwyczaj chodziło właśnie o pieniądze. O dolary w gotówce lub przekazane przelewem. O zera przyrastające na niemal zupełnie wypłukanym życiem i nałogiem koncie. O poczucie nie luksusu - o nie, o tym Fox nawet nie fantazjował - a po prostu bezpieczeństwa, wywodzące się z posiadania w portfelu więcej niż... jedno wielkie, kształtne, wymowne N I C.
Tak. Chodziło o kasę.
Ale nie tylko o nią.
Chodziło także - co za niespodzianka! - o pewien standard pracy, jaki detektyw sobie, mimo wszystko, próbował narzucać. Jego zawód był regulowany licencją, to prawda, ale poza nią jego ruchów nie ograniczało wiele ściśle ustanowionych reguł. Jako prywatny detektyw, Elijah mógł niejedną z zasad ominąć, przesunąć, nagiąć lub zwyczajnie złamać o wiele częściej i z większą łatwością niż za czasów pracy w mundurze. I, oczywiście, nie raz i nie dwa sięgał po metody cokolwiek mniej przepisowe niż te, jakie wolno było mu stosować w policji...
Co nie znaczyło, że Martinez uprawiał w swojej pracy totalną samowolkę. Nie wyobrażał więc sobie, by mógł zadzwonić do niejakiej Sam Nicholson ot tak, sam z siebie, bez uprzedniego potwierdzenia tego planowanego ruchu ze zleceniodawczynią. To znaczy... Oczywiście, zadzwonić mógł zawsze. Ale co miałby wówczas niby kobiecie powiedzieć? Udawać kogoś kim nie był? Po co? Przecież i tak, wydawać się mogło, Samantha wiedziała z całej tej ich trójki prawdopodobnie najwięcej. Czy bowiem to spotkanie w Whole Foods naprawdę mogło być wynikiem najczystszego pod słońcem przypadku?!
- Mhm, rozumiem - potwierdził, może nawet odrobinę urażony, słysząc, że Vanessa odebrała jego wypowiedź jako oznakę interesowności. Rozumiał jednakowoż wzburzenie kobiety. I to, że pierwszy jego impet miał - siłą rzeczy - spadać właśnie na niego. Bo przecież to on, nikt inny, przekazywał jej te trudne do przyswojenia informacje...
- Nie - odpowiedział - Nie chciałem robić nic bez pani zgody, Pani Hirsch. No, przynajmniej nie w tak bezpośrednim kontekście... - bo przecież nie prosił brunetki o zgodę ani wówczas, gdy dzwonił do Montlake podając się za kogoś z Urzędu Badań Demograficznych oraz, gdy flirtował z archiwistką kilku lokalnych gazet, aby ugrać sobie dostęp do najgłębszych zakamarków piwnicznego składziku z dawnymi numerami czasopism... - Poza tym naprawdę uważam, że może najlepiej byłoby, gdyby to pani po prostu spróbowała... czy ja wiem? Odezwać się do tej... osoby - spojrzeniem wskazał wciąż leżącą między nimi, jak przypominajka, jak wyrzut sumienia, wizytówkę z logo Amazon - Chyba, że faktycznie chciałaby pani upoważnić do tego właśnie mnie. Ale nie wiem, czy to byłby dobry pomysł...
Gdyby on miał zaginionego brata, chyba wolałby odbyć z nim pierwszą rozmowę sam na sam, niezależnie już nawet od tego co by ona przyniosła. Nie zaś wysyłać doń jakiegoś pożal-się-Boże detektywinę...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wahała się. Poważnie. Dlatego przez dłuższy czas nic nie mówiła. Odchyliła się tylko na krześle, splotła ręce na piersiach i obserwowała obsługę, wodząc za jedną z pracownic przecierającej akurat stoliki, że ta też zaczęła się raz po raz oglądać, jakby nie potrafiła stwierdzić czy Nessa czegoś od niej chce, czy po prostu... podziwia? Chociaż biorąc pod uwagę to, jak zaczęła próby subtelnego wytarcia sobie twarzy, najprawdopodobniej pomyślała, że coś na niej ma. Hirsch się tym nie przejmowała.
Sama znajdowała się teraz baaaaardzo daleko poza swoją strefą komfortu, nie zamierzała się więc tym bardziej martwić o cudzą.
Ona powinna skontaktować się z Sam, czy najpierw powinien to zrobić Elijah?
Kto miał szansę, by dowiedzieć się więcej? Za mało wiedziała. O tym spotkaniu w markecie, o samej Sam, o jej motywach, żeby określić, czy bardziej otwartą księgą okaże się dla kobiety noszącej tę samą twarz, czy może dla wprawnego detektywa.
Ale ostatecznie Nessa była przecież równie wprawną reporterką śledczą...
Złapał spojrzenie detektywa. Pokręciła lekko głową.
- Nie. Nie. Ja się z nią skontaktuję. Póki co. - wzruszyła ramionami - Stawiam trochę na jedną kartę, ale czuję że trudniej jej będzie kontrolować, co powiedzieć... "samej sobie" - namalowała cudzysłów w powietrzu.
Zawsze mogła upoważnić Martineza później, choć jeśli Sam byłaby już mniej lub bardziej ostrzeżona, że Nessa wcale nie postanowiła zapomnieć o tym spotkaniu, to pewnie miałby trudniejszą robotę.
Z drugiej strony Nicholson przecież zostawiła jej swoją wizytówkę. Nie mogła już dłużej z niej nie korzystać, do takiego wniosku doszła, kiedy tak wodziła wzrokiem za nieszczęsną pracownicą.
To by było całkowitą głupotą, po tym, co przedstawił jej Elijah i co teraz bardzo starała się zebrać do kupy.
- Na razie wolałabym zdecydowanie, żeby skupił się Pan na tropieniu tych zagubionych dokumentów. - a raczej osób, które odpowiadały za ich zniknięcie, jako że papiery pewnie już dawno zniknęły z powierzchni ziemi.
Idąc za teorią detektywa, tak na pewno było.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kątem oka detektyw wychwytywał ruch młodej kelnerki, energicznie, ale i z rosnącym zakłopotaniem, przecierającej blaty stolików szmatką frotte. Rejestrował też to, co działo się za oknem herbaciarni - samochody sunące wolno wilgotnym od deszczu asfaltem, starego Chińczyka palącego fajkę w progu swojego sklepu z ziołami i salonem akupunktury w jednym, niewielką grupkę starszych turystów skulonych pod przeciwdeszczowymi pelerynkami niczym stadko wróbli, trochę nader-entuzjastycznie zachęcanych przez przewodnika do podziwiania skarbów Chinatown (jakich niby? tego Elijah już nie wiedział...). Całą pozostałą dozę dostępnej mu uwagi poświęcał jednak wyłącznie Vanessie Hirsch. I mógł niemalże - choć może była to tylko jego fantazja, naiwne wyobrażenie - dostrzec z jaką intensywnością procesy myślowe przetaczały się właśnie przez jej umysł. Gdyby była postacią z kreskówki, detektyw wcale nie zdziwiłby się jeśli z jej kształtnych uszu buchnęłyby teraz dwa krągłe obłoczki gorącej pary i dymu.
- Proszę mi dać dwa, może trzy dni, Pani Hirsch - odparł po prostu, jakże rzeczowo.
W jakimś sensie nie dziwił się zleceniodawczyni - jeśli było bowiem coś, czego wagę Elijah naprawdę rozumiał, bo sam niósł ją wszak na swych barkach, to była to obsesja. Jakaś myśl, jakaś wola, jakaś potrzeba, jakaś zagadka - gotowe owładnąć nas, omotać i dręczyć, dopóki ich nie zaspokoimy, nie rozwiążemy, nie zrealizujemy. Nic więc dziwnego, że Vanessa Hirsch nie była usatysfakcjonowana wynikiem jego dotychczasowego wysiłku w tej sprawie.
Chciała więcej?
Proszę bardzo. Mógł przynajmniej spróbować - co miał lepszego do roboty (nie licząc użerania się z pieprzonym Vanem Tagliano i prawdopodobnie-seryjnym-mordercą gracującym po kanałach Szmaragdowego Miasta)? I od kogo dostałby lepsze pieniądze?
No właśnie. Nie pozostało mu zatem nic więcej, niż otworzyć notatnika, zanotować w nim kilku rzeczy, a potem - na wyrwanym z tylnej części kajetu świstku - zapisać parę cyfr.
- Nie powinienem przekroczyć tej kwoty. I tego terminu. Jedyny wyjątek to taki, gdyby okazało się, że specyfika sprawy zmusza mnie do... Na przykład wyjazdu poza Seattle czy narażania życia. Wtedy po prostu będziemy musieli przenegocjować stawki - wyjaśnił; ani słowa o możliwości odmowy czy wycofania się przezeń ze sprawy - Ostatnia rzecz, pani Hirsch. Być może trudna. Czy jest cokolwiek, co sobie pani przypomina... Z jakiegokolwiek etapu pani życia... Na temat swoich rodziców, co mogłoby panią jakkolwiek zastanawiać? Każdy najmniejszy szczegół może być ważny. Każda drobnostka, choćby wydawała się pani kompletnie nieważna. Proszę się zastanowić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obsesja.
To nie było nic znajomego dla Nessy. Miewała myśli natarczywe, ale wcale ich nie nazywa obsesjami. Raczej pragnieniami. Determinacją. Marzeniami. Zależnie od ich charakteru i długotrwałości, ale nigdy nie widziała w nich niczego negatywnie naznaczonego, choć jej otoczenie mogło czasem twierdzić inaczej.
Nie były obsesją. Obsesja była zła. Pragnienia i marzenia, to coś, do czego zawsze się dążyło, a duża determinacja pomagała je osiągać. To wszystko.
Przy czym te marzenia i pragnienia potrafiły się nagle w głowie Nessy zmieniać w zupełnie nieprzewidywalny, niemożliwy do odgadnięcia sposób, bez jakiejś szczególnej przyczyny. Tak jak zdarzało jej się przez godzinę siedzieć przed ekranem laptopa i nie być w stanie wybrać z dwóch sukienek, którą ostatecznie powinna zamówić, tak samo miewała problem z poważniejszymi wyborami w życiu.
Chyba po prostu nie lubiła wybierać.
A profesjonalizm i brak emocji u Martineza, to były teraz rzeczy, które już powoli zaczynały ją irytować. Nessa niespecjalnie dzieliła się do tej pory tą przygodą z kimkolwiek. Z mężem, jasne, ale nie spodziewała się od niego wsparcia i nie uzyskała to. Nie potrafiła ubrać tego uczucia w konkretne słowa, ale tak naprawdę potrzebowała teraz też podpory.
Ani Joachim, ani Elijah jednak nie nadawali się do tej roli.
Nie chciała przyznawać, że będzie musiała odbyć tę rozmowę z Llewym.
Nie chciała myśleć Sam, jako o potencjalnym wsparciu. Ona była tylko kolejnym problemem.
W tej chwili chciałaby móc być tak spokojna jak Martinez, ale nie mogła. Czuła, że jej mięśnie były spięte, już od dłuższego czasu ,mimo że wcześniej jakoś tego nie zauważała. Chwilami zaciskała kurczowo wargi, jakby próbowała nie wypuścić spomiędzy nich jakichś słów, mimo że żadne konkretne wcale nie pojawiały się w jej głowie.
Miała wrażenie, że jej palce były nazbyt sztywne, kiedy sięgała po świtek papieru i omiatała wzrokiem kwotę. Kwoty jej nie obchodziły, dbała o prawdę. O wiedzę. O informację. To zawsze była pewna stała w jej życiu, bo nawet jako niezdecydowane dziecko, energiczna nastolatka, lubiła wiedzieć i rozumieć. Nie naukę, a ludzi. Wydarzenia.
- Liczę na to, że do narażania życia nie dojdzie, ale nie ze względu na stawkę - oznajmiła i to był jej jedyny komentarz co do kwoty.
Na chwilę nawet w jej oczach pojawił się uśmiech, chociaż zaraz zniknął wyparty przez ogrom mniej prostych i pozytywnych emocji, które nią w tej rozmowie targały.
Przymknęła oczy w odpowiedzi na jego pytanie. Wzięła głęboki wdech, prawie jakby przygotowywała się do medytacji, jakby próbowała sięgnąć w głąb siebie.
Ale czy musiała daleko szukać?
- Mój ojciec jest alkoholikiem. - rzuciła cicho, ale stanowczo, bez wstydu - Nigdy nie był w stanie rzucić picia i gadał na procentach mnóstwo dziwacznych rzeczy, ale chyba Pan rozumie, że nie przykładałam do nich wielkiej uwagi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Były takie czasy - w jego pierwszych latach służby, tuż po szkole policyjnej, kiedy to pod swoim psim nosem nosił jeszcze przysłowiową warstewkę ciepłego mleka, gdy Martinez nie potrafił władać chłodem profesjonalizmu z równą swobodą, co teraz. Wtedy - jako żółtodziób, trochę pewnie idealista, a z całą pewnością po prostu gówniarz, któremu się wydawało, że mimo wszystko to on właśnie zmieni świat (nie zmieni) i, że zrobi to w pojedynkę (gówno zrobi, co najwyżej, mówiąc jakże wulgarnie i szczerze) - Fox się przywiązywał. Troszczył. Dbał. Chciał łapać łkających rodziców dzieci wywożonych z miejsca zdarzenia w plastikowych workach za rozedrgane niewyobrażalnym bólem dłonie. Chciał rozwierać ramiona i zamykać w nich roztrzęsione wdowy (świeżo-upieczone wdowy), którym przekazywał właśnie tragiczną nowinę o losie ich mężów. Chciał pocieszać, przytulać, zapewniać, że się ułoży. Że do wesela się zagoi - tak, jak się zapewnia rozszlochane dziecko z kolanem ociekającym pierwszą krwią po zderzeniu z rzeczywistością asfaltem.
Ale z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień boleśnie przekonywał się po prostu, że...
To nie miałoby znaczenia.
Nic, co by teraz zrobił lub powiedział, nie miałoby znaczenia. Na większą skalę.
Bo co by przyszło Vanessie Hirsch po jego pustych "wszystko będzie dobrze" albo "obiecuję, że rozwiążę tę sprawę"?
N - i - c .
Nic co by zrobił lub powiedział nie cofnęłoby czasu, nie wróciłoby ich na porodówkę Montlake trzydzieści cztery lata temu. A tylko wtedy tak naprawdę - myślał Martinez - faktycznie można by coś zmienić. I znaleźć jej jakąś formę faktycznego pocieszenia.
- Tak, mhm... - przytaknął, wsłuchując się w słowa kobiety (i myśląc sobie, jednocześnie, że jeśli pójdzie mu dalej tak, jak mu do tej pory szło, to niedługo podobne rzeczy o własnym ojcu mówić będzie mogła jego Stella...) z uwagą i skupieniem. Obrócił chłodny sztyft długopisu w palcach i stuknął nim lekko w stronice kajetu, gotów by w razie czego zanotować w nim wszelkie sączące się spomiędzy ust kobiety informacje.
Oho, pomyślał. Rodzina. Tematy jakże ważne, ale trzeba być teraz szczególnie ostrożnym by czegoś nie palnąć, nie postawić jakiegoś niefortunnego kroku, nie zadać pytania nader intymnego przedwcześnie (Martinez wiedział, że pytać można było w zasadzie o wszystko - trudność leżała jednak w tym, kiedy to pytanie zadać, a kiedy się od niego bezwzględnie powstrzymać). Nie posłyszał w wypowiedzi Vanessy Hirsch wstydu czy zakłopotania, ale jednak nie tracił czujności, nie zarażał się przedwczesnym optymizmem.
Ro-dzi-na. Jakkolwiek by człowiek się nie dystansował, to zawsze były tematy drażliwe, delikatne, kruche jak naturalnych rozmiarów model Statui Wolności zrobiony z zapałek. Wystarczył jeden nieostrożny ruch i jebut!
A tego Fox za wszelką cenę chciał uniknąć. Dla dobra wszystkich zaangażowanych stron.
- Nie przykładała pani do nich wagi... - powtórzył - To zrozumiałe. Ale... być może coś Pani jednak pamięta? Jakieś nazwiska, jakieś daty? Cokolwiek, co mogło by pani nastoletnią wersję zdziwić, zastanowić... - zasugerował, starając się ożywić w umyśle Vanessy wizję jej nastoletniej wersji. Cofnąć ją w czasie do tych momentów, w których ojciec "pił i gadał", a ona, chcąc-nie chcąc, część z tych informacji rejestrowała - Wyobrażam sobie, że to jest zajeb... bardzo trudne, pani Hirsch. Naprawdę. Ale nie muszę pani wyjaśniać - "Akurat pani, z pani przygotowaniem!" - Jak bardzo to jest ważne z punktu widzenia naszej sprawy.
Naszej.
A więc chyba podjął decyzję.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona chyba nigdy nie chciała. To znaczy, dla osób z którymi kontaktowała się, żeby zrobić dobry reportaż, wyciągała z siebie tylko tyle empatii, żeby nie wyjść całkowicie na bezwzględną sukę, ale jakoś nie spędzało jej to snu z powiek i nie litowała się nad cudzym losem. Podchodziła do tego praktycznie - co by to dało, gdyby zaczęła się nad kimś litować, mięknąć, pocieszać?
Tylko nudny reportaż, żadna strona by na tym nie zyskała - ani ona, ani sprawa, bo przy nudnym kawałku materiału nic nie zyska należytego rozgłosu. A to przecież było jej głównym celem.
Pogoń za nowością, akcją, mięsem, owszem, ale czy takie wyciąganie, nawet brudów, ustalanie najdrobniejszych faktów, czasem trudne, bezwzględne, nie pozostawiające suchej nitki na... na kimkolwiek - sprawcy, ofierze, bliskich... Nie miało zawsze swojej pozytywnej strony?
Rozumiała to chyba od samego początku swojej kariery - nie była uczestniczką wydarzeń, jedynie obserwatorem, emocjonować się mogła jedynie tak, jak oglądając dobry film - czasem nawet mocno, ale po wszystkim odchodziło się po prostu do swojej codzienności i swoich zajęć.
A każdy przecież miał swoje mroczne historie. Jej własną była zdrada. Był ojciec pijak, który jednak nie zrobił nigdy niczego, co sprawiłoby że należałoby się go wyprzeć, czy jakoś szczególnie wstydzić - był po prostu tym smutnym, rzadko trzeźwym człowiekiem, który nie robił krzywdy nikomu, poza sobą. No i najwyraźniej - sekretna siostra bliźniaczka.
Nieważne jak bardzo próbowała skupić się na ojcu, to jej myśli uciekały teraz ku temu ostatniemu. Co mogło być ważnego w zachowaniu rodziców, co dotychczas jej umykało?
Uśmiechnęła się na ten początek przekleństwa. Taki uczłowieczający, a jednak powstrzymany w ostatniej chwili.
Potrząsnęła głową.
- Przepraszam, naprawdę nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy - zrezygnowała po dłuższej chwili ciszy - Mama bywała wyjątkowo wystraszona, że może stać mi się krzywda, ale to pewnie dlatego, że inaczej zostałaby razem z alkoholikiem, a... a ojciec? Nie wiem. Gadał często od rzeczy, o tematach, których nie rozumiałam i o ludziach, których nigdy nie widziałam. Bajdurzył i tyle.
Dopiła tę nieszczęsną herbatę, starając się nie zwracać uwagi na to, że była zimna.
- Niektóre ksywki mi się podobały, bo brzmiały jak imiona tych złych z bajek, ale nadal... - mówiła zamyślona, raczej szybko stało się jasne, że zarówno ten początek, jak i kolejne słowa, były niczym innym, jak samodzielnie tworzoną burzą mózgów .
Chyba każdy miał czasem tak, że kiedy słowa wypowiadało się na głos, lepiej je się łączyło. Sklejało. Myślało.
- Tyle tylko, że zawsze jak wyjeżdżałam na dłużej, to rozmawiając z nimi przez telefon miałam wrażenie, że beze mnie w okolicy jest jakiś taki trzeźwiejszy - wzruszyła ramionami - Ale to pewnie matka po prostu zachowywała rzeczy dla siebie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Krótkim gestem dłoni - ot, dwa palce uniesione i opuszczone wymownie nad krawędzią pustych już filiżanek - detektyw dał do zrozumienia przemykającej między stolikami kelnerce, że nie skończą tak szybko, jak mogłoby się jej uprzednio wydawać. Dziewczyna skinęła głową i pomknęła na kawiarniane zaplecze, przyszykować im dokładkę napojów. Elijah cmoknął krótko - tym razem on stawia.
Zwłaszcza, że - pomyślał kwaśno - jeśli nadal będzie to szło w podobnym tempie i kierunku, to pewnie sporo na tym zarobi.
W końcu liczył się za godziny.
- Proszę mnie nie przepraszać, Pani Hirsch - odparł, sam zaskoczony jakimś cieniem... może nie czułości, ale przynajmniej sympatii względem tej skonfundowanej lukami w swojej własnej historii istoty. Kto, jak kto, ale Martinez naprawdę miał nie byle jakie pojęcie o tym, jak to jest spoglądać wstecz - na swoje pochodzenie, swoje dziedzictwo - i napotykać wzrokiem głównie luki, przerwy, czarne dziury, znaki zapytania.
To prawda, wypowiedzi Vanessy Hirsch były ubogie w treść, która mogłaby ekspresowo naprowadzić go na jakikolwiek konkretniejszy krok - żadnych dużych wydarzeń, żadnych znaczących dat, żadnych nietypowych imion, żadnych podejrzanych zbiegów okoliczności powtarzających się na kartach rodzinnej sagi. Ot, rodzina jakich wiele, przeciętny układ sił: zatroskana, może nadopiekuńcza matka, nieobecny duchem, bardziej niż do żony, przywiązany do butelki ojciec, a pomiędzy nimi udana, choć nieco zabiegana córka.
(Detektyw zagryzł wargi, boleśnie uświadamiając sobie, jak bardzo znajomo brzmi ten rodzinny zarys).
A jednak naprawdę doceniał wysiłek brunetki. Widział, jak się zżyma i męczy, próbując sięgnąć pamięcią do odległych, rozmytych upływem czasu wydarzeń - takich, które być może zapamiętałaby lepiej gdyby wiedziała, że mogą okazać się znaczące.
Ale skąd? Skąd miała to wtedy wiedzieć?
- Pani Hirsch... - łagodnie przysunął w stronę klientki przyniesione im przed chwilą porcje herbaty - Powoli. Ja sobie zdaję sprawę, że to wszystko może się zdawać idiotyczne i bezowocne. I nieznaczące. Ale żadne z nas nie wie, czy, i który z przytaczanych przez panią szczegółów może okazać się istotny. Proszę spróbować. Może... Może zerknijmy na te ksywki, te, które wtedy panią bawiły - poprosił, szykując przy tym długopis i świeżą kartkę w wysłużonym kajecie - Nawet jeśli nie jest pani pewna. Nawet jeśli brzmią kretyńsko. Proszę spróbować, Pani Hirsch. Po prostu... wynotować wszelkie imiona, przezwiska, te bajdurzenia ojca... Cokolwiek co przychodzi pani teraz do głowy. W pani tempie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona sama też uświadomiła sobie, że raczej szybko się stąd nie zbiorą. Nagle wszystko z jej przeszłości mogło zacząć być istotne, ale problem polegał na tym, że były to raczej szczegóły, na które nigdy wcześniej nie zwracała uwagi.
A było ich miliony, biliardy nawet, więc jak mogła teraz wykopać te, które mogły być istotne? Nie mogła nie uśmiechnąć się głupio, uświadomiwszy sobie, że to było wyzwanie, które na co dzień rzucała innym w pracy. Ona sama świadoma czego szuka, często maglowała zeznania, wyciągała dodatkowe informacje, póki nie znalazła zaprzeczenia lub potwierdzenia swojej tezy. Ale oni nie wiedzieli czego szuka, albo nawet - jeśli już byli tego świadomi, to w momencie danych wydarzeń nie zapamiętywali wszystkiego, jak coś istotnego.
Chyba cały jej ojciec był trochę nieistotny, Funkcjonowali bardziej obok siebie, niż ze sobą, chociaż nie mogła powiedzieć, że nie potrafił się o nią troszczyć. Hej, jak była mała i zgubiła swojego ulubionego pluszaka w parku, to on zatrudnił całe swoje, khem, towarzystwo, do poszukiwań i nie odpuścił, dopóki ubłocona maskotka się nie odnalazła. W paru częściach co prawda (musiała dostać się w pysk jakiegoś psa), ale można ją było potem zszyć, nie?
Pochyliła nieco głowę i potarła skronie palcami.
Skup się Nessa, skup się.
Przypomnij sobie, jak ciebie irytował potok słów bez ładu i składu, kiedy szukałaś czegoś konkretnego. Nie panikuj.
- Zawsze nawiązywały raczej do strasznych rzeczy. - zmarszczyła brwi - Wszystko, czego dzieci unikają. - tutaj znowu się lekko uśmiechnęła - Najczęściej mówił o...Buce? Nie, to nie to, ale też z jakiejś bajki - westchnęła głęboko - Spooky. Jak ten duszek.
Chociaż on to akurat nie zapisywał się w umysłach oglądających bajkę dzieci jakoś szczególnie odstręczająco, to samo słowo miało bardzo, hm, halloweenowe skojarzenia.
- Tak, dosyć często o nim gadał, jakby niespecjalnie go lubił
Ale równocześnie nic, co miałoby sens - a przynajmniej nic z tego, co Nessa pamiętała, w końcu wiele z tych monologów mogła już dawno wymazać ze swojej pamięci, żeby zrobić miejsce na dużo ważniejsze rzeczy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szewc bez butów chodził, jak to mówili. I, o ironio, to było właśnie jedno z przysłów, którymi Elijah Martinez szastał z największą częstością.
Postrzelony policjant? O, szewc bez butów chodzi.
Zaginiony detektyw? O, szewc bez butów chodzi.
Lis, kurde, bez ogona - O! Zgadnijmy co...
I teraz wszyscy razem: S-Z-E-W-C B-E-Z B-U-T...
Rzucał tym sloganem na lewo i prawo, jakby starając się wyjaśnić, wytłumaczyć jakoś jedną z najstarszych chyba niesprawiedliwości życia. Zależność jakże ironiczną - taką oto, że ci, którzy w danej kwestii byli specjalistami o ile należało pomóc innym, nierzadko ponosili totalną klęskę, jeśli mieli... pomóc samemu sobie. Jak taki onkolog-pulmonolog z rakiem płuc, na przykład. Albo strażak, któremu dom stanął w płomieniach. Albo...
Albo Vanessa Hirsch, słynna (teraz już wiedział, bo pomiędzy ich dwoma spotkaniami w Oasis Tea Zone dzielnie odrobił jednak pracę domową, przekopując wszelkie możliwe zasoby podrzucone mu naprędce przez Wujka Google, i dowiadując się czego-tylko-się-dało na temat siedzącej teraz vis a vis klientki) dziennikarka śledcza, która sama zaliczała właśnie chwilę słabości, mierząc się z pytaniami, jakie to jej zwykle przychodziło zadawać innym.
Ach, ta niespodziewana zamiana miejsc! Uczyło to pokory, co? Uczyło. Sam Fox przekonał się o tym już niejednokrotnie (a jednak gdy przychodziło co do czego, wciąż nie wydawał się być o wiele mądrzejszy).
Zmarszczył brwi, wsłuchując się w wypowiadany na głos proces myślowy, ten ciąg wspomnień znacząco-nieznaczących, który wydobywał się właśnie spomiędzy warg jego towarzyszki. Brzmiało to wszystko dość obiecująco - detektyw mógł poczuć, że we wnętrzu brunetki toczy się aktualnie prawdziwa kotłowanina, z której, przy odrobinie szczęścia, coś się wykluje. Ale mimo wszystko, dopóki Pani Hirsch nie podawała mu żadnych konkretów, nie mógł z góry odrzucić ewentualności, że cała ta jej analiza zakończy się na kompletnym niewypale. Pustce. Nicości.
A oni? Oni wtedy znajdą się znów w punkcie wyjścia.
Well, well. Taka praca.
- Mhm - potaknął, starając się tym krótkim wyrazem dodać jej otuchy i zapewnić o swojej cierpliwości. No, przynajmniej nie szukali nikogo, kto zostałby niedawno porwany - w takich sytuacjach każda sekunda była na wagę złota. A tutaj? O ile był świadom, jakkolwiek istotna nie była sprawa Vanessy, na szali nie pokładano przynajmniej niczyjego życia.
Miał się już chyba poddać, gdy nagle...
- Spooky, tak? - w innym kontekście ksywka pewnie by go nieco rozbawiła, ale teraz ani mu się śniły jakiekolwiek żarty. Zresztą, i z bardziej kretyńskimi aliasami spotkał się w karierze ("Wieloryb", huh? a to też był mały pikuś przy wytworach fantazji niektórych bandziorów...). Fox chwycił ołówek i nakreślił w notatniku kilka zawijasów. Spooky. Jak ten duszek z bajki - A pamięta pani, pani Hirsch, co mówił? Skąd pani... wyczuwała... że ojciec nie lubi Spooky'ego? - przychylił się lekko do kobiety, oparłszy łokieć o blat pomiędzy nimi; skupiony - I czy pamięta pani może... Powoli, mamy czas... Czy ojciec najczęściej wymawiał to "imię" przy pani matce? Czy przy kimś innym? Może przez telefon, albo przy jakichś znajomych? Naprawdę dobrze pani idzie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kolejny głęboki wdech. Spróbowała uspokoić galop myśli, bo rzeczywiście czuła coraz większy mętlik w głowie, jakby gubiła się we własnych wspomnieniach, bo każde z nich musiało teraz nabrać nowego wymiaru. To nie było łatwe. Ale równocześnie - przynosiło pewną ulgę, bo nie miała miejsca i czasu myśleć o Joachimie. O planach na dzieci, które raczej się nie ziszczą. A to były rzeczy, które, mimo wszystko, przygniatały ją dużo bardziej, bo wywodziły się z niespełnionych marzeń.
Posiadanie siostry zdecydowanie do jej marzeń się nie zaliczało, nigdy jakoś szczególnie jej nie zależało na tym, by nie być jedynaczką. To było wyzwanie, z rodzaju tych, jakie najchętniej odsunęłoby się trochę na bok, któremu trzeba było sprostać ot tak, dla bezpieczeństwa, nie z powodu pragnień czy ambicji.
A niespełnienie tych ostatnich bolało dużo bardziej, niż niesprostanie jakiemukolwiek innemu wyzwaniu.
Co mówił o Spooky'm? Dużo. Mało pochlebnych rzeczy, zwykle okraszonych przekleństwami, za to trudno jej było przypomnieć sobie cokolwiek merytorycznego. Zmarszczyła brwi.
Ale czemu miałaby się dziwić? To było przecież bełkotanie pijanego człowieka, jego słowa musiały być równie nieskładne, jak myśli. A mała Nessa równocześnie niechętnie słuchała, bo wprowadzały ją w irracjonalne poczucie zagrożenia. Zresztą, wiedziała doskonale że przekleństwa nie powinny być przeznaczone dla jej uszu.
- Mama... - zatrzymała się na chwilę na tym słowie, jakby rozbierała je w myślach na części pierwsze, ale tak naprawdę miała do przekazania tylko jedną myśl - raczej nie przebywała przy tacie, gdy był pijany. Nie lubi na niego patrzeć, bo nie potrafi mu pomóc. Jak jest całkowicie pijany, ona jest na drugim końcu mieszkania.
Więc i ojciec nie miał za dużo okazji, żeby poruszać temat tego swojego Spooki'ego i ferajny razem z nią. A na trzeźwo... cóż, wtedy w ogóle o nim nie mówił.
- Najczęściej po prostu przeklinał na niego i wyzywał, na czym świat stoi, nic konkretnego. Czasem wygrażał się, że go nauczy, ale nigdy nie mówił czego i dlaczego. Raczej gadał do siebie. Jego znajomi od kieliszka... - wzruszyła ramionami - Chyba nie bardzo chcieli to słuchać, nie wiem. Ciężko cokolwiek było zrozumieć z pijackiego bełkotu, a ja raczej starałam się nie słuchać, niż słuchać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W sumie ciekawym byłoby zapytać więc, czy Vanessa Hirsch miałaby do całej sprawy stosunek zgoła odmienny, gdyby kiedykolwiek - w skrytości dziecięcego jeszcze, niedorośniętego serca - snuła marzenia o posiadaniu siostry? Czy liźnięcie choćby idei, że być może po planecie Ziemi... ba, żeby tam tylko po niej - po Seattle, jej Seattle, faktycznie chodzi ktoś nie tylko bliźniaczo do niej podobny, ale i z tej samej krwi stworzony, przychodziłoby jej wówczas łatwiej? Czy wzbudzałoby w niej mniejszy opór? Sprzeciw nie tak ostry jak ten, z jakim zapierała się przy myśli, że to przecież...
niemożliwe wszystko. I niedorzeczne.
Sam Elijah aż za dobrze pamiętał - aż za dotkliwie i aż za boleśnie - jak niesłychaną potrzebę "dostania" od rodziców rodzeństwa na jakimś etapie zaczęła przejawiać Stella. To przyszło już po fazie, w której co pięć godzin (dosłownie! co pięć godzin!) szarpała go za rękaw koszuli pytając kiedy wreszcie dostanie pieska? (no cóż, marzenie ziściło się dla niej tylko połowicznie, a w dodatku dopiero jakieś dziesięć czy dwanaście lat później, w postaci Nożyka), ale zdecydowanie przed tym istotnym etapem, na jakim zaczęła wypytywać go, kiedy nareszcie dostanie samochód ("no, jak naprawdę się nie da na stałe, to może choćby na chwilę, tato?"). I w jakimś momencie - przez kilka tych słodkich miesięcy (które tak kretyńsko, łajdacko przegapił, zbyt zapatrzony w oczy jedynej kochanki - Pracy - by dostrzec, że wpycha swoją rodzinę w samo epicentrum śmiertelnego zagrożenia...) myślał, że to marzenie małej Stelli faktycznie się spełni.
A potem?
W potem przyszło życie.
Rzeczywistość, co trze serce jak papier ścierny - ten o największej z możliwych gramatur.

Detektyw oblizał wargi, bezustannie przyglądając się brunetce. Im więcej mówiła - już nawet nie to, o czym, ale to w jaki sposób - tym bardziej ludzka mu się wydawała. I tym bardziej ludzkie uczucia on sam zaczynał w stosunku do niej żywić. Więcej empatii (jakże nieprofesjonalnie!), mniej strategicznego wyrachowania.
Szczególny rodzaj zrozumienia. Współczucia dla córki alkoholika. Takiej, jaką...
...być może za parę(naście) lat stanie się Stella.
Jeśli on nie weźmie się w garść.

- Nie, w porządku - rzekł tonem na tyle kojącym, na ile było to w jego przypadku możliwe - I tak niezwykle dużo pani zapamiętała.
I szkoda, pomyślał też zaraz, że mówiła mu dopiero teraz!
Ile czasu mogliby wszak oszczędzić - i pieniędzy (a więc z niekorzyścią dla niego...) - gdyby o takim Spooky'm chociażby powiedziała mu przy pierwszej herbatce...
Z drugiej strony - nie oszukujmy się - to był ciężki materiał. Cała ta pierdolona (w słowniku Martineza) dziecięca trauma, która wkrada się w ludzkie życie nieproszona i wlecze z tym, czy tamtym, niezmordowanie przez resztę życia. Wszystkie te rzeczy, do których przyznać się było ciężko - a najciężej: przed samym sobą.
Jak na przykład to... - i znów, myśl frunie do Stelli - że ma się ojca pijaka. Albo, że matka jest obecna bardziej ciałem, nie duchem, i to zwykle na drugim końcu mieszkania.
- Ostatnie pytanie, Pani Hirsch. Cała ta... grupa... o której rozmawiamy. Mówimy sobie o okolicach Seattle? Czy też ojciec mówił o tym w kontekście jakiejś innej, hm, lokalizacji? - to mogło być ważne; Elijah zamierzał spędzić wieczór na wertowaniu wszelkich mniej i bardziej dostępnych mu wzmianek prasowych, które mogłyby zawierać jakąkolwiek informację o niejakim Duszku, ale świadomość, czy może zawęzić promień poszukiwań do, na przykład, pięćdziesięciu mil, czy też wertować doniesienia z wielu stanów na raz, byłaby faktycznie niemałym ułatwieniem - Czy przychodzi pani na myśl jakieś wspomnienie, w którym rodzice mówiliby coś szczególnego o wyjazdach w jakieś konkretne miejsce? I nie mam na myśli, jak się pani domyśla, wypraw na narty w Aspen. Cokolwiek niecodziennego. Cokolwiek, co zwróciłoby pani kilku-kilkunastoletnią uwagę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona sama w swojej historii nie dostrzegała nadal niczego specjalnie dziwnego, oprócz tego, że gdy mówiła o tym teraz, rzeczywiście ruszało to kilka czułych strun. Wzbogacona o wiedzę, której wtedy nie miała, szukała w każdym słowie, które sobie przypominała drugiego dna i zastanawiała się, czy wszystko mogło wydawać się bardziej zrozumiałe, gdyby tylko uważniej słuchała bełkotu ojca.
Ale skąd mogła wiedzieć? Nie wiedziała, że to ma jakiekolwiek znaczenie, nigdy by nie odgadła, nie domyśliła się, tak samo jak nie przeszło jej nawet przez myśl na pierwszym spotkaniu, że pijackie wybryki ojca mogłyby mieć w ogóle jakiś wpływ na cokolwiek.
Nadal wydawało jej się to absurdalne z jednej strony. Może po prostu, prowadzona przez domysły i pytania Elijaha, wyobrażała sobie teraz za dużo, chcąc żeby jedna tajemnica rodzinna związała się od razu ze wszystkimi zagadkami z dzieciństwa i rozwiązała je wszystkie, za jednym razem.
Pragnienie wyjaśnienia. Sensu, celu nawet. Powodu. Tego bardzo często szukali ludzie, którzy doświadczali rzeczy przykrych, złych, ciężkich... traumatycznych nawet. Wiedziała to, ale tym bardziej zagubiona się czuła, bo nie wiedziała, w którym miejscu sama wpada w tę pułapkę desperackiego poszukiwania wyjaśnienia, a w którym pozostawała jeszcze rozsądna i logiczna.
Po raz kolejny pogratulowała sobie decyzji, żeby zostawić to komuś innemu, i parsknęła śmiechem - takim niechcianym, który się wymsknął - gdy w tym "w porządku, i tak dużo pamiętasz" detektywa, wyczuła coś w rodzaju chęci pocieszenia, jakby obawiał się, że zaraz wpadnie w histerię i w ogóle nie będzie w stanie z Nessą rozmawiać.
Sama wielokrotnie przecież tak robiła.
- Przepraszam - rzuciła, ale znowu zabrzmiało to na zbyt rozbawione, zwłaszcza wobec sytuacji, więc tylko pokręciła bezradnie głową.
Nie mogła nic poradzić na to, że ją to rozśmieszyło.
- Wydaje mi się, że Seattle. Ot, taka ekipa ludzi, którzy lubili więcej wypić pod ręką. - raczej nie miał tendencji do znikania na kilka dni, co by było konieczne do dłuższych podróży, a i widywała go ze swoimi "przyjaciółmi" włóczacego się po okolicy
Wyjazdy? Wyjeżdżali. Na wakacje. Zwykle zabierali ją ze sobą. Czasem gdzieś do rodziny. Jak już była starsza i nie bardzo chciała z nimi jeździć, to robili to bez niej, ale coraz rzadziej.
Nie dziwiła się temu, ciężko było zaplanować wakacje z pijakiem.
- Ojciec parę razy trafił na odwyk. Czasem miał swoje dni trzeźwości i często mówił, że wolałby wyjechać i zacząć od nowa, ale to nigdy nie było jakoś specjalnie poważne

autor

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

#45
Jakoś w trakcie wakacji dziewczyny miały okazję wyjść razem na kawę, by Hana mogła przedstawić swoją partnerkę swojej przyjaciółce. Laura miała wrażenie, że od razu pojawiła się między nimi nić porozumienia. Miło było poznać kogoś nowego, a przy okazji widzieć przyjaciółkę całą w skowronkach. Była to też miła odskocznia od tematów, które nieco ją martwiły. W końcu nie codziennie siedemnastolatka rozstaje się z chłopakiem, a niedługo potem jej ojciec oświadcza, że przeprowadza się do Australii, zostawiając jej na głowie wielkie mieszkanie. Poszukiwanie współlokatorów nieco ją przerażało, zwłaszcza gdy okazało się, że dużo jej znajomych wybrało studia w innym mieście, więc musiałaby zamieszać z kimś obcym. Dlatego też decyzję o nowym lokatorze odkładała w czasie.
Po stworzeniu odpowiedniego ogłoszenia, które miała wrzucić do Internetu, miała spotkać się z Annalee i Haną, by tym razem wypróbować jakąś herbaciarnię, w której jak się okazało, żadna jeszcze nie była. Wsiadła więc w metro i pojechała na miejsce, gdzie pojawiła się jakieś trzy minuty przed czasem, zajmując stolik obok okna, z którego miały całkiem fajny widok na ulicę, a który znajdywał się w niej zatłoczonej części kawiarni. Po chwili jej telefon zawibrował, a na ekranie pojawiła się wiadomość od Hany. Miała się spóźnić, ale prosiła, by Laura poczekała na Annalee, która była już w drodze. Zaraz po tym, jak odpisała przyjaciółce, żeby się niczym nie martwiła, w kawiarni pojawiła się Kugimiya. Wstała więc i pomachała do niej, by nie musiała jej za długo szukać.
– Cześć! – uśmiechnęła się do dziewczyny, siadając naprzeciwko niej.
– Właśnie dotarła do mnie wiadomość od Hany, że się spóźni. Coś jej wypadło? – uniosła pytająco brew, spoglądając na dziewczynę. Ona również mogła nie wiedzieć, co zatrzymało Wellington, ale spodziewała się, że dostała bardziej szczegółową informację. No chyba, że nie zdążyła jej jeszcze odczytać.
– Mam nadzieję, że uda się jej do nas dołączyć, bo podobno herbata tu jest naprawdę świetna. – stwierdziła z uśmiechem, przysuwając w stronę Annalee menu, które leżało na stole.

autor

oh.audrey

ODPOWIEDZ

Wróć do „Chinatown”