WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W przeciwieństwie do rodziny z krwi i kości - która biorąc pod uwagę logiczne rozumowanie, mogła mieć ze sprawą wiele wspólnego - Nessa jakoś nie widziała sensownego powodu, żeby dzielić się większą ilością informacji o swoim mężu. O tym, jakie relacje ich łączyły. Raz, że raczej nie miał związku ze sprawą - oprócz może tej absurdalnej myśli, która przeszła jej przez głowę w markecie - że może był na tyle zdesperowany, że dublerką chciał ją przekonać, że jest wariatką... A dwa, że Elijah nawet nie pytał - a więc w mniemaniu Hirsch miał podobne zdanie na ten temat, co ona.
Ale całą swoją duszą i sercem Vanessa nie chciała tak naprawdę wierzyć, że rodzice mogliby mieć coś wspólnego z tym całym klonem, jakoś wygodniej było jej się skłaniać ku mniej oczywistym, ale wygodniejszym dla niej rozwiązaniom. W końcu taka rodzinna tajemnica przewróciłaby do góry nogami całe życie, i tak już wystarczająco nieuporządkowane w ostatnim czasie.
Odchyliła się na krześle i na chwilę przeniosła spojrzenie, tym razem w sufit, jakby zastanawiała się, jakie pytania teraz ona powinna zadać detektywowi. Skoro już skończyła mówić, a Martinez dał jej teraz przestrzeń, grzechem byłoby jej nie wykorzystać.
- Jeśli pana zatrudnię. Od czego Pan zacznie? - rozbawiony błysk w jej oku zdradzał to, że poczuła się, jakby uczestniczyła w jakiejś rozmowie rekrutacyjnej, zadając pytania potencjalnemu kandydatowi i sprawdzając jego kreatywność.
W końcu sama doskonale wiedziałaby od czego zacząć.
- Co Pan zrobi, jeśli sprawa zrobiłaby się... głośna? - a wcale jej na tym nie zależało, nie kryła więc niezadowolonego grymasu na twarzy, który pojawiał się na samą myśl.
- Woli Pan przekazywać, czego się Pan dowiedział telefonicznie, czy twarzą w twarz?
Więcej pytań chyba nie znalazła. Przynajmniej na tę chwilę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ach, mąż był tu jeszcze innym tematem, tematem do eksploracji przy odmiennej okazji, w odmiennych okolicznościach. Przede wszystkim dlatego, że - była to kwestia do sprawdzenia, bo, jak to mówiła babka Elijah, przecież niejednemu psu na imię "Burek" - detektyw mógł wspomnianego jegomościa znać. Nie za dobrze, jasne, jeśli już to bardziej z widzenia lub przelotnych spotkań niż jakiejkolwiek głębszej rozmowy, ale jeśli Pan Hirsch był spokrewniony z Judah Hirschem... Tym Judah Hirschem, który od lat smalił cholewki do Claribel, byłej żony Martineza, a co za tym idzie tym Judah Hirschem, z którym sam Fox wdał się kilkukrotnie w... no, może nie przepychankę, ale preludium do takiej... to automatycznie czyniło go to nieobiektywnym.
A brak obiektywizmu był w jego pracy be. Nu-nu. Fuj.
No, w każdym razie niewskazany.
Skopiował ruch brunetki i, rozprężając napięte pod materiałem koszuli i marynarki łopatki, także lekko odgiął się do tyłu na swoim miejscu.
- Od czego zacznę, Pani Hirsch? Wrócę do biura, zrobię sobie kawę, lepszą niż ta - wskazał smutną pozostałość po czarnej zawiesinie straszącą z dna opróżnionego przezeń przed chwilą naczynia - Napiszę krótką notatkę dla mojej asystentki... - z przekorą budował napięcie, przecież wiedział, że nie o to go pyta. - A potem wrócę. Do początku. Do jedenastego listopada 1986 - nie musiał spoglądać w notatki, zapamiętał - Do szpitala, którego nazwy jeszcze nie znamy. Do ogłoszeń o dzieciach poszukiwanych do adopcji w okresie mniej więcej od kwietnia 1985 do grudnia 1986, powiedzmy. I do tych o zaginionych dzieciach, ale z późniejszego okresu. Sprawdzę pani rodziców. Pani męża, niedługo już byłego, jak mniemam - Pozwolił sobie na zuchwałość niemal pewien, że trafia w sedno - och, dajcie spokój, wystarczyło zapamiętywać napięcie elektryzujące ciało brunetki gdy wspominała temat małżeństwa - A jeśli sprawa zrobi się głośna... choć nie zrobi się... To w Fox Investigations zadbamy, żeby Pani pojawiało się tak w prasie, jak w raportach, tylko tak często, jak to absolutnie konieczne, Pani Ledgerwood - uśmiechnął się wymownie, dając Vanessie do zrozumienia, że oto ich rozmowa została kompletnie zanonimizowana. - Wolałbym spotykać się osobiście.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na szczęście Nessa była nieświadoma jakie rozważania o Hirschach przemykały przez głowę detektywa. Nie obserwowała go na tyle uważnie, żeby wychwycić jakąkolwiek zmianę tonu, gestu, miny przy nazwisku Hirsch, nie jej zadaniem przecież była tutaj analiza. Spokojna była więc o to, że raczej nic jej nie przeszkodzi dzisiaj dobić umowy.
Rozmowa była spokojna, pełna informacji, konkretna i nie znalazła niczego, co mogłaby uznać za przeciwwskazanie do dalszej współpracy.
- To nie będzie wyzwanie - pozwoliła sobie wtrącić na wzmiankę mężczyzny o lepszej kawie.
Powiedziała to ot tak, bo przecież nigdy żadnej tutaj nie piła, ale stawiała, że skoro była to herbaciarnia, to raczej troszczono się tutaj o jakość herbaty, kawę zostawiając jedynie jako prostą alternatywę, dla osób, które przez miłośników herbaty dały się tutaj po prostu zaciągnąć.
Potem słuchała, każdego kolejnego kroku, które Martinez już układał sobie w głowie. Coś się w niej buntowało. Ściągnęła ramiona, spięła się lekko, bo nie potrafiła zaakceptować myśli, że poszukując ogłoszeń adopcyjnych, detektyw mógłby coś znaleźć. Rodzice przecież nie zrobiliby czegoś takiego.
On po prostu musi to sprawdzić Nessa, zrobiłabyś to samo.
Taka myśl przemknęła jej przez głowę, a potem zrozumiała, że to prawda, więc wypuściła napięcie razem z powietrzem wydychanym z ust, kiedy westchnęła cicho, a potem pokiwała głową.
- Brzmi rozsądnie - i właśnie dlatego chciała zatrudnić detektywa, bo ona sama nie byłaby w stanie zmusić się do pójścia w tym kierunku.
To by było, jak zaakceptowanie myśli, że jej rodzina porzuciła jej siostrę, a tego akceptować nie chciała. Już sama myśl, że tamta kobieta mogłaby być jej siostrą była wystarczająco trudna do zniesienia.
Na jego propozycje tego, jak zachować dyskrecje aż zaśmiała się krótko.
- Mam cudowne nazwisko - oznajmiła - Myślę, ze się dogadamy. Chcę Panu powierzyć te sprawę.
Spotkania osobiste mogły być co prawda pewną przeszkodą, bo nie zawsze mogła znaleźć na to odpowiedni czas, ale sprawa była na tyle ważna, że jakoś trzeba będzie to ogarnąć.
A przez telefon zawsze trudniej się rozmawiało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obiektywizm.
To właśnie był sekret do sukcesu.
Nie szósty zmysł, nie magiczna moc przekazana mu przy urodzinach przez dobrą wróżkę, nie specjalny eliksir dolany do pierwszej porcji mleka albo zaczarowany potok, do którego tuż po porodzie przypadkiem wrzuciła go matka. Nie wszechświat, sprzyjający mu łaskawie i podrzucający odpowiednie wskazówki, a usuwający przeszkody z rozściełającej się przed detektywem drogi do rozwiązania sprawy. I nie jakiś wybitny geniusz - choć fakt, że pewnej dozy intelektu nie można było śledczemu odmówić - który pozwalałby mu rozwiązywać wszelkie zagadki w mig, natychmiast odczytywać ukryte między wierszami tropy i w zawrotnym tempie dostawać się do drugiego dna, tam, gdzie ukryte były najmroczniejsze sekrety.
E-e, to wszystko, czym najsłynniejsze powieści detektywistyczne nie raz mydliły czytelnikowi rozszerzone zachwytem i niedowierzaniem oczy, to były mity.
Najważniejszy w pracy detektywa był bowiem, przynajmniej w opinii Elijah, nie tyle nos, co po prostu... brak emocjonalnego zaangażowania.
To on pozwalał dostrzegać to, czego inni - porwani w wir uczuć, tracący niezawisłość i ostrość postrzegania - zwyczajnie nie widzieli. To on sprawiał, że detektyw wiedział gdzie szukać, podczas, gdy inni zwyczajnie głupieli. Wiedział o co pytać, i pytał - także o to, co najtrudniejsze.
Bynajmniej nie dlatego, że nie zależało mu na sprawie, ale dlatego, że zależało mu na jej sprawiedliwym rozwiązaniu. Nawet, jeśli miałoby to oznaczać jakąś stratę - na przykład emocjonalną, gdy człowiek spotykał się z prawdą, której tak naprawdę podświadomie nie chciał poznawać - dla jego własnego zleceniodawcy.
On tylko robił to, za co mu płacono. Rozwiązywał zagadki. Nieważne, jak bolesne mogłoby być ich rozwiązanie.
- Doskonale, pani Hirsch - skinął głową, a następnie podał kobiecie swoją stawkę godzinową. Tak, była wysoka, ale w dalszym ciągu spokojnie mieściła się w górnych granicach zdrowego rozsądku. Sposób, w jaki przekazał jej cenę - spokojnie, bez pazerności wymalowanej w chłodnym błękicie tęczówek - wskazywał, że bynajmniej nie próbuje naciągnąć kobiety na coś, wystrychnąć jej na dudka. Po prostu się cenił, okay? W końcu nigdy nie wiadomo, gdzie nawet potencjalnie niegroźny trop mógł go zaprowadzić, gdzie wywieść - w jaki las, i na jakie grzęzawisko - Pierwszy raport dostanie pani jutro. Jeśli dobrze pójdzie, być może będzie to i ostateczne sprawozdanie. W Fox Investigations słyniemy z ekspresowych terminów, zrobię wszystko co w mojej mocy, by nie trzymać pani w oczekiwaniu za długo... - zamknął notatnik, orientując się, że to chyba najdłuższe zdanie jakie do tej pory wypowiedział w towarzystwie brunetki. Pozostało mu jeszcze tylko jedno - Więc pewnie jesteśmy umówieni. Ale zanim pójdę... Jest jeszcze ostatnia kwestia - spojrzał na kobietę z zaskakującą jak nań powagą; zwykle na twarzy detektywa błąkał się jakiś niewyraźny, lekko drwiący uśmieszek - teraz jednak nic, tylko kamienne skupienie - Pani Hirsch, muszę panią przestrzec, że czasami w tego typu sprawach... Natrafia się na niewygodne fakty. Rzeczy, których człowiek się nie spodziewał, nie był w stanie przewidzieć - Nie chciał uprzedzać jej myśli, zasiewać w dziewczynie przedwczesnych wątpliwości, ale czuł się w obowiązku by to, mimo wszystko, wyklarować - Stąd moje ostatnie pytanie. Czy jest jakakolwiek rzecz, której absolutnie nie chce się pani dowiedzieć? Coś co, nawet gdybym to odkrył, wolałaby pani pozostawić w sferze nieświadomości? Słowem... Coś, o czym mam pani w razie czego nie mówić?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A Nessa doskonale o tym wiedziała.
Tak samo ja zdawała sobie sprawę z tego, ile pracy mogło kosztować jedno takie śledztwo i liczyła się z kosztami. Niezależnie od tego co pomyślała w głowie, nie skrzywiła się więc nawet na stawkę. A tak naprawdę to przeliczyła to sobie szybko na torebki, zakładając jakąś realną liczbę poświęconych godzin.
Spokój w głowie był warty każdej torebki, w końcu stres nie wpływał dobrze na... na wiele funkcji w ciele, a szczególnie o jedną Hirsch bardzo mocno dbała, nawet jeśli ostatnimi czasy trochę się w tej kwestii rozluźniła.
Pragnienie dziecka znowu jednak zaczynało się robić silniejsze niż cokolwiek, a jej sytuacja - jeszcze bardziej kiepska niż była.
- Jutro. Dobrze. Będę trzymać kciuki - oznajmiła spokojnie.
Nie zależało jej aż tak na pośpiechu ,bardziej dokładności, pomna tego ile błędów mogła popełnić gdzieś wcześniej w życiu, kiedy deadline brał górę nad rozsądkiem. Dlatego nie chciała też sprawiać wrażenia, jakby specjalnie jej zależało, żeby sprawa tak szybko znalazła swój ending.
Podejrzewała, że zbliża się koniec tego spotkania, dlatego schowała wizytówkę Samanthy do torebki, zamiast tego wyciągając portfel - żeby zapłacić za herbatę, ale zamarła na chwilę pod wpływem pytania Elijaha.
Przez moment milczała.
Pewnie były rzeczy, których nie chciałaby się dowiadywać, problem z nimi był jednak taki, że najczęściej człowiek nawet ich nie podejrzewał, zanim go nie uderzyły.
Pokręciła lekko głową, wbijając w mężczyznę uważne spojrzenie.
- Cokolwiek to będzie, chyba lepiej, żeby szybciej się dokopał tego Pan dla mnie, niż ktokolwiek inny
Na przykład kolega, chcący przejąć program, albo były mąż zdeterminowany uzyskać rozwód, ewentualnie jakaś jego nowa miłość.
Nessa jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić Joachima w objęciach innej kobiety, ale ostatecznie to też była jakaś ewentualność. A z całą pewnością karmiłby ją jak najgorszą opinią.
Myślami powędrowała do ojca. Do jego alkoholizmu. Czy on kiedyś dowiedział się czegoś, czego nie mógł znieść?
Albo to zrobił...
Wolała zostawić na razie tę myśl bez większych rozmyślań.
Opłaciła tę herbatę, a potem uśmiechnęła się jeszcze do Martineza na pożegnanie.
- Do zobaczenia więc - rzuciła zanim ruszyła do wyjścia.
/zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Myśl, że ktoś mógłby posądzić go o uwielbienie dla serwowanych w Oasis Tea Zone napojów kryjące się za częstotliwością składanych przezeń ostatnio w lokalu, rozbawiła go do tego stopnia, że przekraczając próg herbaciarni parsknął krótkim, stłumionym śmiechem.
Niedoczekanie!
Gdyby ktoś dał teraz detektywowi wolną rękę w kwestii wyboru, co i gdzie będzie pił, Fox z pewnością nie postawiłby na mocną, aromatyczną herbatę, a tym bardziej nie na cienką i nader drogą kawę oferowaną przez lokalik w Chinatown. Och, nie - zamiast otwierać przeszklone drzwi w zielonej jak matcha oprawie, rozglądać się po jasnym, urządzonym w stonowanych i schludnych barwach wnętrzu i kierować do dokładnie tego samego stolika, przy którym zasiadał podczas ostatniej złożonej tu wizyty, popędziłby od razu do Smoka albo przynajmniej do tej małej, bezimiennej dziupli dwa kroki od jego mieszkania, skrytej między pralnią samoobsługową, a tanim barem podającym ramen, w celu zamówienia sobie podwójnej... nie, potrójnej lepiej, szkockiej na lodzie.
Ale... Znów... niedoczekanie!
Bez pracy nie było kołaczy, jak to mówili, a bez klientów nie było za co płacić czynszu. Tak więc zamiast zalewać pałę w jednej z uwielbianych przez się spelun, Martinez - wystrojony w świeżo odebraną z pralni marynarkę, z włosami o dziwo jeszcze nie zburzonymi kompletnie przez szmaragdowy wiatr i permanentną mżawkę, oraz z teczką w dłoni - stawił się na miejscu spotkania z Vanessą Hirsch nie tylko punktualnie, a wręcz przed czasem. Niósł jej wiadomości jednocześnie złe, jak i dobre. Złe - bo pewnie burzące słodką mitologię dzieciństwa, jaką nosi w sercu każde dziecko, któremu los oszczędził tak jawnych dramatów, jak śmierć rodzica (piątka, Elijah!) czy na przykład lata spędzone w sierocińcach (no, piątka, Elijah!); dobre - bo w ostatnich dniach pracy nad zleconą mu przez brunetkę sprawą poczynił spore postępy i zbliżał się chyba do zakończenia tegoż śledztwa.
Tym razem nie czekał na propozycję ze strony kobiety, ba, nie czekał nawet na kobietę. Zamówił napoje bliźniacze tym, którymi to raczyli się (duże to było słowo i kompletnie nieadekwatne) ostatnim razem w Oasis Tea Zone, usiadł na tym samym krześle co wtedy i kliknął kilkukrotnie długopisem, gotów, by używać go jako wskaźnika podczas prezentowania zleceniodawczyni swoich bieżących osiągów.
- Pani Hirsch - powitał kobietę skinieniem głowy, gdy sama pojawiła się w lokalu - Zapraszam. Mam nadzieję, że nie pomyliłem pani zamówienia...
Wiedział, że nie. Wybrał dokładnie ten sam rodzaj herbaty, na który klientka postawiła ostatnio. I w jakimś sensie liczył, iż Vanessa doceni gest - nawet, jeśli odmówi picia tego akurat naparu, mając ochotę by spróbować czegoś zupełnie innego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#10

Oasis Tea Zone była po prostu tak w miarę po drodze. Nie za daleko, nie za blisko, zawsze można było się w razie czego wymknąć z pracy pod jakimś pretekstem, a nawet jak spotkanie miało miejsce już po jej zakończeniu, to było to gdzieś po drodze do domu. Nigdy wcześniej tu nie była, nigdy później tego przybytku nie zamierzała odwiedzać - bo jakoś jej nie oczarował, i w zasadzie to też miało znaczenie przy jej poprzednim wyborze.
Wybierała się w nieznane, więc mogła to równie dobrze robić na nieznanym gruncie. Teraz jednak wkroczyła już do lokalu, który pamiętała. Doświadczyła przedziwnego deja vu, kiedy zmierzała w stronę tego samego stolika, co poprzednio, a przecież było to absurdalne. Poprzednio to ona czekała na Elijaha, a na blacie nie było jeszcze postawionych dwóch filiżanek - jednej z kawą, drugiej z herbatą.
Już podczas tej krótkiej podroży od wejścia do krzesła, Nessa zabrała się za ściąganie z siebie lekkiej kurtki, manewrując w powietrzu torebką, że jakimś cudem skończyła akurat, tam, gdzie powinna - na ramieniu krzesła - jak tylko mebel znalazł się w zasięgu Hirsch.
- Dzień dobry - przywitała się z lekkim uśmiechem, próbując usilnie nie pamiętać o tym przeklętym "Poradniku dobrej żony", sprezentowanym jej ostatnio przez teściową.
Na samą myśl o tym, miała ochotę zgrzytać zębami, bo to jej synek postanowił, że nie będzie żadnych szans. Żadnego odbudowywania... niczego. Nie ona.
Nie o tym jednak chciała teraz myśleć i rozmawiać, a podejrzewała, że temat klona może okazać się równie ciężki w tym okresie, który powinien kojarzyć się z radością - chociaż Chanukę już od kilku dni miała za sobą, nadal jakoś udzielał jej się ten ogólny nastrój,. światełka i.. .wszystko, chociaż nie chciałaby tego na głos przyznawać.
- Widzę, że ktoś tutaj ma dobrą pamięć - podsumowała tylko tą herbatę - Dziękuję
Powstrzymała się przed dodaniem "i dobre wieści", bo już zgłaszając się do Martineza z tą sprawą, wiedziała przecież, że nie mogą być dobre. Jakim cudem? Usiadła więc na krześle i przesunęła filiżankę tak, żeby akurat mieć ją pod ręką, a żeby przy okazji też nie przeszkadzała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Chyba mielibyśmy niezły powód by zacząć się martwić, gdyby było inaczej - w reakcji na komentarz klientki, detektyw uśmiechnął się z pewną przekorą.
Alzheimer, zaburzenia pamięci, starcze otępienie... Och, te absurdalnie, niedorzecznie, odlegle brzmiące wyrazy, które jednak tak tragicznie i powszechnie nawiedzały Bogu ducha winnych ludzi, były jednym z największych lęków Elijah. Już nawet nie fizycznej niedołężności czy choćby psychologicznego szaleństwa obawiał się mniej, niż utraty zdolności zapamiętywania i wydobywania informacji z odmętów umysłu - nie tylko dlatego, że umiejętność ta stanowiła jedną z absolutnych podstaw i niezbędników w wykonywanym przezeń zawodzie, ale również ponieważ wiedział, że to właśnie pamięć o przeszłości czyniła zeń tego, kim był i chroniła go (nie zawsze wprawdzie skutecznie), przed popełnianiem dwukrotnie tych samych błędów.
Póki co na szczęście skleroza mu nie doskwierała - a jeśli o czymś zapominał (na przykład o umówionej z byłą żoną rozmowie u notariusza albo spisaniem sześciostronicowego raportu, którego sporządzanie było zadaniem żmudnym, nudnym, a w dodatku zajmującym pół dnia), to raczej w związku z obronnym, wybiórczym działaniem pamięci, a nie pierwszymi symptomami demencji.
Poczekał, aż Vanessa zajmie miejsce, usadowi się na nim wygodniej i zaanektuje sobie niewielki skrawek blatu, oplatając przy tym dłoń dokoła wypełnionej parującym napojem filiżanki.
Oblizał wargi, rozłączył je i złączył z cichutkim mlaśnięciem, przygotowując się do rozpoczęcia krótkiego monologu i, nim z jego ust wydobył się jakikolwiek dźwięk, chwilę przyglądał brunetce.
Czy była gotowa?
Na to pytanie odpowiedź znał jeszcze na długo, nim kobieta w ogóle pojawiła się w progu kawiarni - nie musiał na nią patrzeć, by to stwierdzić, nie było to też wynikiem jakiegoś nad-naturalnego instynktu czy magicznego przeczucia, które pozwalałyby Martinezowi czytać w umysłach zleceniodawców.
Wystarczyła odrobina oleju w głowie i ciut doświadczenia, by wiedzieć, że...
Nie. Na tego typu wieści nigdy nie jest się gotowym.
- Pani Hirsch - odchrząknął krótko, otwierając teczkę o starannie wyselekcjonowanej przed spotkaniem zawartości - Tak jak się umawialiśmy, od razu po naszym spotkaniu zająłem się pani sprawą, robiąc wstępne rozpoznanie, pewien research... - zaczął, wypuszczając powietrze przez nozdrza. To nie tak, że obawiał się reakcji dziewczyny; obawiał się bardziej z jej strony najzwyklejszego wyparcia, w następstwie którego zwyczajnie mu nie uwierzy, nie dopije herbaty, zerwie się z krzesła i trzaśnie drzwiami. - Tak jak wspominałem, przekopałem się między innymi przez wycinki prasowe z lokalnych gazet. Najpierw musiałem ustalić, w którym szpitalu przyszła pani na świat... - krótko relacjonował kroki, którym oddawał się trakcie poszukiwań - Okazuje się, że w Centrum Medycznym w Montlake - wymienił nazwę oddziału, którą poznał docierając do wykazu urodzeń z listopada 1986, a także potwierdzając tę wiedzę dodatkowo poprzez prześledzenie prasowych rubryk z małymi portrecikami nowonarodzonych dzieci.
Przesunął po blacie kopię notatki, którą to udało się Sookie odnaleźć w odmętach archiwów - z kartki papieru rozespanymi oczkami spoglądała nań malutka, kilkudniowa ledwie Vanessa Hirsch, urodzona 11 listopada 1986 - jak głosił napis pod fotografią.
- I tu robi się ciekawie - kontynuował, podając zaraz Nessie kolejny skrawek papieru.
Artykuł był niedługi, ubogi w fakty - paręnaście zdań ledwie, cytat z wypowiedzi jakiejś pielęgniarki, liczba dotycząca statystyk podobnych wydarzeń z całego stanu... Najbardziej znamienny był jednak tytuł, wypisany ukośną Helveticą nad resztą tekstu:
"PORYWACZE DZIECI W SEATTLE?! Noworodek uprowadzony z lokalnego szpitala!"

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet jeśli nie była gotowa, to przecież sama się o to prosiła. Bo kierując się do detektywa, wychodziła z przekonania, że gorsza od ciężkiej wiedzy jest tylko totalna niewiedza. Przecież nie mogła zignorować tej kobiety, a przy okazji nie chciała pchać się w pogaduszki i jakiekolwiek kontakty z nią, skoro nie miała pojęcia o co chodziło.
Sama się nad tym zastanawiała, ale nie przychodziła jej do głowy żadna sensowna historia - i to już było wyparcie. Przecież Nessa zagłębiała się w wątki kryminalne, wiedziała, jak szalone potrafiły być, a tymczasem nagle nie była w stanie złożyć żadnej teorii, skąd się wzięła Samantha.
Rodzice mogli oddać ją do adopcji. Ale przecież nie, przecież wspominali raz czy dwa, że chcieli większej gromadki, ale... cóż, nie wyszło. Zawsze wtedy panowała od razu taka wisielcza atmosfera.
Zarówno Nessa jak i ta cała Sam mogły być adoptowane, a ona nigdy się o tym nie dowiedziała. Też nie. Miała tą samą grupę krwi co ojciec, podobieństwo do matki było widoczne gołym okiem....
Po prostu nie.
Więc co? Nic do siebie nie pasowało. Wsparła więc podbródek na dłoni i wpatrywała się uważnie w Martineza, kiedy ten zaczął mówić.
- Montlake - powtórzyła za nim.
Jakoś jej to nie zdziwiło, choć po tym, jak stwierdził, że sam to sprawdzi, nie niepokoiła rodziców nagłymi pytaniami o szpital, w którym się urodziła.
Omiotła spojrzeniem jej własne zdjęcie, na którym rozpoznała siebie tylko dlatego że oglądała podobne obrazki w albumie rodzinnym i to wielokrotnie, a potem wzrokiem natrafiła na ten nieszczęsny tytuł z wycinka.
Alkoholizm ojca. To że przestał pić, ale zaczął ponownie, jak tylko wróciła do domu.
Nadopiekuńczość matki.
Może była w szpitalu w tym czasie, w którym to dziecko zostało porwane?
Nie wiedziała czy jej umysł pracował teraz za szybko, czy za wolno, ale efekt był taki, że się zacięła. Nie potrafiła tego poskładać do kupy.
Bo niby kto miałby być porwany?
Ona? Bez sensu, całe życie w Seattle.
Tamta druga? Też, no przecież by ją znaleźli. Bez przesady, to nie XIV wiek, żeby porwane dziecko znikało bez śladu tylko po to żeby po kilkudziesięciu latach nagle zjawić się w prawdziwym rodzinnym mieście.
Zresztą chyba by jej ktoś o tym powiedział...?
Ostatecznie więc ze wszystkich pytań, wypowiedzi, czegokolwiek co przeszło jej przez umysł, zdecydowała się tylko na:
- Porywacze dzieci?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak to nazywali psychologowie? To uczucie, że jesteśmy w stanie nagle wyjść z własnego ciała i jak gdyby nigdy nic stanąć sobie obok niego, z aktorów stając się nagle tylko obserwatorami? To uczucie, że to, co nas właśnie spotyka, dzieje się gdzieś poza nami - że jesteśmy nie uczestnikami, a świadkami jedynie. Nie sprawcami, nie ofiarami, nie czynnymi decydentami, a tylko widzami, śledzącymi bieg wydarzeń nie ze sceny, a z widowni?
Depersonalizacją, dysocjacją, derealizacją?
Jak zwał, tak zwał - ważne, że ten stan od dzieciństwa ogarniał detektywa Martineza niezwykle często, choć z różnym natężeniem. Jeśli dane zdarzenie bezpośrednio dotyczyło jego lub jego bliskich - jak dzień śmierci Davida, jego przyjaciela i policyjnego partnera, albo ta przeklęta, koszmarna noc, której Claribel straciła drugą ciążę - Elijah miał niemal fizyczne poczucie, że nagle zaczyna unosić się poza swoją fizyczną powłoką, że staje się jedynie bezcielesnym, bezosobowym bytem rozmytym w czasoprzestrzeni. Jeśli zaś dana sytuacja tyczyła się raczej osób nieszczególnie mu bliskich - na przykład świadków, ofiar, podejrzanych, z którymi stykał się za czasów pracy w mundurze, lub klientów, z jakimi obcował w teraźniejszości, ten ogarniający go stan był ledwie ćmieniem, niewyraźną mgiełką, odległą iluzją.
I, przede wszystkim, mechanizmem obronnym. Najprostszą metodą, by Elijah broń Boże nie zaczął się przypadkiem z danym klientem utożsamiać, nadmiernie z nim empatyzować, współczuć mu bardziej, niż to zakładał protokół. Och, traktowanie tych spraw zbyt personalnie było ogromnym zagrożeniem, mogło zaważyć na jego profesjonalizmie, obiektywizmie, a co za tym idzie - i na powodzeniu całego śledztwa!
Tak bardzo więc, jak detektyw chciał teraz pochylić się w stronę młodszej kobiety, uścisnąć jej dłoń w geście współczucia i otuchy, może nawet poklepać po ramieniu albo przytulić, szepcząc, że wie, jak bardzo musi być jej ciężko...
Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, pozwalając sobie jedynie na powolne, głębokie westchnienie.
- Wydawało mi się to dość nieprawdopodobne, Pani Hirsch... - kontynuował, choć nie bez trudnej świadomości, że cały przewidywalny, sensowny świat czarnowłosej kobiety może zaraz runąć i zamienić się w gruz - wszystko na jego oczach - Bo przecież jak to możliwe, że sprawa tego kalibru przeszłaby zupełnie bez echa? Że skończyłoby się na takim marnym skrawku gazety, nie zaś na aferze na cały stan, a może i cały kraj... - Wyraził własne niedowierzanie - A więc podążyłem tym tropem nieco dalej, by wykluczyć alternatywne możliwości. Proszę spojrzeć... - postukał palcem w podkreślony ołówkiem fragment tekstu - Artykuł wspomina, że matka spodziewała się bliźniaków, ale szpital opuściła tylko z jednym dzieckiem. Wszystkie śmierci noworodków muszą być, oczywiście, dokładnie udokumentowane - w dniach między siódmym, a dwudziestym ósmym listopada w Montlake nie zmarło jednak, ani też nie przyszło na świat martwe, żadne dziecko - Podzielił się z klientką wiedzą pozyskaną z archiwów - O całej tej podejrzanej sprawie prasę zawiadomiła jedna z położnych. Nie podała jednak żadnych danych, które umożliwiałyby jej namierzenie. Oczywiście, wszystkie dane rodziców tajemniczych bliźniąt, również zostały kompletnie utajnione....
Detektyw urwał na moment, uważnie śledząc reakcję rozmówczyni. Zdarzało mu się, że klienci mdleli, słabli, wpadali w histerię albo wręcz przeciwnie, w atak gniewu odbitego rykoszetem i skierowanego na nikogo innego, jak właśnie samego Martineza. Czy miał spodziewać się tego i tym razem? Nie wydawało mu się, choć nigdy nie wiadomo. Póki co, Vanessa Hirsch zdawała się być w - uzasadnionym - szoku. A ten miał chyba tylko urosnąć po kolejnym zdaniu wypowiedzianym przez śledczego.
- Pani Hirsch, dotarłem do danych medycznych pani mamy. Nie było to łatwe...
- ale przekupiłem operatorkę medycznego archiwum... - Ale powiedzmy, że mam swoje sposoby. W każdym razie...
Vanessa mogła się pewnie już domyślić, jakie odkrycie Martinez zamierza zaraz zrzucić jej na barki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy Elijah mówił dalej, Nessa postanowiła zrobić jedną rzecz. Mogła wysłuchać historii. Była w tym dobra. Była dobra w snuciu teorii z małych dowodów. Była świetna w utrzymywaniu empatii w ryzach, kiedy inni zdawali jej swoje sprawozdanie o różnego rodzaju tragediach, kiedy jak sęp musiała wyduszać kolejne strzępki informacji, często z osób, które wcale nie chciały o tym z nią rozmawiać...
Co by zrobiła, gdyby wpadła na trop czegoś takiego i nie miała cienia podejrzenia, że to może być jakkolwiek związane z jej rodziną?
Byłaby podekscytowana, ale i ostrożna. Nieco cyniczna, jeśli chodzi o tę historię, bo rzeczywiście, tak jak mówił detektyw, wydawała się mocno nieprawdopodobna. Ale mimo wszystko podążyłaby tym tropem, dla dobrego reportażu.
Wzięła wdech. Drugi.
To było jej życie, nie mogła o tym myśleć o reportażu.
Mimo to w jej głowie pojawiły się pierwsze składne myśli.
Powoli. Jeśli miały być bliźniaki, a nie było, to może chodziło o adopcję, może ktoś nie czuł się na siłach do opieki nad bliźniętami.
Albo po prostu to było tylko jedno dziecko. Takie rzeczy się zdarzały.
Potem obrosło to w legendę, a nawet krótki reportaż, bo matka chwaliła się wszystkim, że będą to bliźnięta, a ostatecznie jednak nie... Więc plotki doszły do gazety i...
Wzdrygnęła się na wspomnienie o jej matce i zastopowało to kreowaną w jej umyśle, powolną, ale w miarę sensowną historię.
Otworzyła usta. Zamknęła je. Potrząsnęła głową i znowu wzięła wdech.
- Co z aktem urodzenia? - jeśli naprawdę tego dnia urodziłyby się w szpitalu bliźnięta, to jakiś akt urodzenia by był.
Musiał być.
Nieważne jak składną historię splotłaby sobie w głowie, żadna z nich nie pasowała do jej rodziców, więc cały czas to, że Martinez wiązał te wydarzenie z jej sprawą, było dla niej nieścisłością. Elementem nie pasującym do układanki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Detektyw sam zastanawiał się właśnie, czy - w ramach funkcjonowania jakiegoś mechanizmu obronnego, którego nie potrafił nazwać, nie będąc wszak psychologiem, ale, którego funkcjonowanie dostrzegał jedna wyraźnie u niejednego ze swych klientów - Vanessa Hirsch dopuszczała do świadomości myśl, że ta historia dotyczy jej samej i jej życia, nie jest zaś tylko sensacyjnym materiałem na kolejny chwytliwy reportaż.
Brunetka nie mogła o tym wiedzieć, ale Elijah w jakimś sensie dostrzegał podobieństwo między położeniem kobiety, a swoim własnym: obydwoje znaleźli się w bowiem teraz w sytuacji, w której to, co zazwyczaj robili czysto zawodowo, zaczynało zlewać się z ich prywatnym życiem. Vanessa słuchała wszak opowieści mogącej stanowić chwytliwy temat do jej nowego dziennikarskiego projektu, a jednak opowieść ta dotyczyła nikogo innego, jak właśnie jej i kwestii jej pochodzenia. Elijah zaś - jeśli akurat nie zajmował się kwestiami zaginionych sióstr, mężów i żon - prowadził śledztwo dotyczące... No cóż, nie tylko jego samego, ale także i, najwyraźniej, jego jedynej córki.
Ciężko było w tym wszystkim zachować jakikolwiek profesjonalny obiektywizm - i walkę o jego utrzymanie Martinez wyraźnie dostrzegał teraz u pani Hirsch.
- Nad tym jeszcze pracuję... - przyznał szczerze, nawet nie starając się ukryć tkwiącej w tym zdaniu sugestii, że być może nigdy nie będzie w stanie zaprezentować klientce aktu urodzenia. Oczywiście przekopał wszelkie pierwotnie dostępne mu źródła, ale bez sukcesu - zdawało się, że dokument przepadł jak kamień w wodę; opcje zaś - jeśli teoria Foxa miała okazać się słuszną - były dwie: za jego zniknięcie odpowiadała albo potencjalna porywaczka.... albo też tacy niby to kryształowi państwo Hirsch.
- Mówimy o roku osiemdziesiątym szóstym, Pani Hirsch. Wtedy przechowywanie elektronicznych kopii tego typu dokumentów nie było jeszcze w żaden sposób popularne... - powiedział, trochę do klientki, a trochę do samego siebie.
- Niemniej jednak znalazłem coś innego... - zaczął, po raz wtóry wyciągając dłoń w stronę swojej wysłużonej teczki, niczym torebka Mamusi Muminka (wiedział, ponieważ Stella miała swego czasu obsesję na punkcie tej serii książek) mieszczącej w sobie prawie wszystko, czego detektyw mógłby w danej chwili potrzebować - Dokładnie w tym samym okresie, w którym w Montlake przebywała pani mama, trzy pokoje dalej na poród oczekiwała inna kobieta. Helen Mortimer*, trzydzieści jeden lat, mężatka, choć nazwisko męża nie figuruje nigdzie indziej w dokumentacji, co sugerowałoby, że nie mieli wówczas najlepszych kontaktów... - pokiwał głową - Pani Mortimer oczekiwała na poród, planowany na sam koniec października, początek listopada... Ale niestety, jakikolwiek akt urodzenia ani potencjalnego zgonu dziecka w archiwach Montlake nie figuruje. Nic, pustka. Ślad się urywa... - kontynuował, kiwając głową do własnych myśli - Jest jednak inna ciekawa zbieżność. Mortimer to nazwisko po mężu, zaś nazwisko panieńskie Helen, jak może się pani domyślić, brzmi... - Detektyw zdawał sobie sprawę, że intryga ta może być nieco grubymi nićmi szyta, ale cały ten zbieg okoliczności zdawał się być zbyt perfekcyjny, by stanowić tylko i wyłącznie dzieło przypadku - ...Nicholson.
Teraz Fox przesunął w stronę klientki wręczoną mu przezeń wcześniej wizytówkę niejakiej Samanthy Nicholson, a także nekrolog sprzed paru ładnych lat, informujący o nabożeństwie żałobnym towarzyszącym ostatniemu pożegnaniu Helen Mortimer, z domu Nicholson, przedwcześnie zmarłej na nowotwór, osieracającej zaś jedynie... Młodą córkę. Łudząco podobną do siedzącej na przeciwko detektywa brunetki.

*trochę sobie puściłam wodze fantazji z tym nazwiskiem i resztą, jakby się nie zgadzało, to krzyczcie, poprawię!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To było chyba naturalne - wyparcie. Zarówno w przypadku ciężkich nowin, jak i traumatycznego wydarzenia innego rodzaju, typu śmierć kogoś bliskiego. Nessa widywała to wyparcie u innych, sama nigdy jeszcze go nie doświadczyła i pewnie nawet nie miała pełnej świadomości tego, że właśnie z tym, w pewnym stopniu, teraz się borykała. No bo przecież - skoro to nie pasowało do reszty jej życia, to nie mogła być prawda, tak?
Sama myśl o zatajeniu czegoś tak mrocznego i absurdalnego, nie tylko za dziecka, ale przez całe życie sprawiłaby, że chyba musiałaby przenalizować całe swoje dzieciństwo w poszukiwaniu znaków które przegapiła, innych niepokojących zdarzeń. I nie wiedziała, czy byłaby w stanie wybaczyć.
Drugą strategią reakcji było skupienie się na rzeczach nieistotnych. Więc kiedy Nessa próbowała przetrawić wszystkie te zaginione dokumenty - hej, wiedziała że nie wszystkiego były kopie elektroniczne, sama niejednokrotnie przekopywała papierowe archiwa, ale rzadko coś aż tak "wygodnie" ginęło, i to w takiej skali odnośnie jednego człowieka....
Nie mogła nic poradzić na to, że kiedy padło nazwisko - kolejne, obce, którego nie kojarzyła poza tym, że...
- Mortimer. Jak ten z Simsów? - wymsknęło jej się.
Jeśli ta Helena była żoną postaci z gry, to nie dziwiła się, że żadne specjalne dokumenty ich nie łączyły. Napiła się herbaty, sama nawet nie odnotowując tego, że to robi, nie zauważając jej smaku w ustach.
- Czyli, że co...? - zapytała bardziej zniecierpliwionym tonem, niż tego chciała - Ta cała Mortimer była w ciąży urojonej, czy co? Żadnych śladów i informacji o poronieniu, czy... coś? To też zniknęło?
A ona? Co się z nią działo do czasu, kiedy... no cóż, zmarła, jak Hirsch skłonna była zauważyć po tym, jak z nieco rozkojarzonym wyrazem twarzy omiotła wycinek artykułu wzrokiem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Martinez nie musiał mieć dyplomu z psychologii, albo ukończonej szkoły psychoterapeutycznej, by dostrzeć, że wyparcie nie było jedynym mechanizmem obronnym stosowanym teraz przez siedzącą naprzeciw niego brunetkę.
Sposób, w jaki parsknęła śmiechem - w kontekście, w której bardziej zrozumiałą reakcją byłoby pewnie dla wielu raczej wybuchnięcie płaczem - przywiódł mu na myśl emocjonalną taktykę, po jaką w najcięższych chwilach sięgało wiele znanych mu osób (z nim samym, tak ku prawdzie, na czele). Humor. Żart. Kpina. Obśmianie rzeczywistości, przyrównanie jej do poziomu kiepskiego skeczu z kabaretu oglądanego w środowe popołudnie. Najpierw ono - rzut nieśmiesznym w sumie w tych okolicznościach dowcipem, a zaraz po nim... Gniew. Czy raczej preludium doń póki co, bo tylko irytacja.
I to przemieszczona - nie zaś na rodziców, którzy, jak to się samemu Martinezowi zdawało być dość oczywistym - przez lata zatajali przed brunetką najcięższą z prawd - lecz na niego, na niepełne wycinki z gazet, na zagubione (lub wykradzione) dokumenty, na dziury w tej nieperfekcyjnej całości, którą starał się teraz zaprezentować jej na blacie kawiarnianego stolika.
- Z pewnością nie była to ciąża urojona, pani Hirsch - odparł lekką kąśliwość klientki - Takie przypadki lądują raczej na psychiatrii, nie zaś na położnictwie...
Korzystając z krótkiej chwili wytchnienia między jednym wyjaśnieniem, a drugim, dobył teraz z teczki już ostatnią porcję informację: mały zbiorek zdjęć, wydrukowanych wcześniej tego dnia przez Sookie na pół-połyskliwym papierze.
- Co jest również ciekawe, chciałoby się dodać, w kontekście pani Nicholson, czy Mortimer... - jego samego raczej to nazwisko nie bawiło, czy też nie kojarzyło mu się z niczym (cóż, pewnie dlatego, że najbliżej Simsów znalazł się gdy parę ładnych lat wcześniej Stella dostała na punkcie gry krótkiej, lecz intensywnej obsesji) - ...także trop się urywa. Żadnego wypisu ze szpitala, żadnego wyjaśnienia. Puff! - wykonał gest mający symbolizować rozpłynięcie się kobiety w powietrzu - Aż do publikacji nekrologu. Są za to w archiwach... Szkół, college'u, nawet w danych medycznych... Informacje o jej córce. Samanthcie, "Sam", Nicholson... - dobyte przezeń z pliku zdjęcia leżały dotąd wydrukiem w stronę blatu, ale teraz detektyw zaczął je, po kolei, odwracać frontem do Vanessy - To są zdjęcia z rocznika w liceum. Te... Z pierwszego roku studiów. Prawo jazdy. To zaś zdjęcie z profilu na LinkedIn, a to... Z Facebooka.
Zrobił swój research, mógł zatem tak jeszcze długo, ale przecież nie chodziło o to, by roztaczać przed klientką małą galerię portretów. Nie. Sedno sprawy mieściło się gdzie indziej: w fakcie, iż wszystkie te fotografie przedstawiały dziewczynę o rysach niemal identycznych, jak te Vanessy Hirsch.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/sorki za przymułę ostatnio :(

To nie była kąśliwość, przynajmniej nie tak miało zabrzmieć. To znaczy, oczywiście nie lubiła już tej całej Mortimer, niezależnie od tego że nie miała nawet okazji jej poznać - i nigdy nie będzie miała, ale jej myśli raczej nie były teraz skierowane na deprecjonowanie innych osób. Nie, mała, zdecydowana ekipa ratunkowa w postaci jej neuronów mózgowych chwytała się każdej możliwości, która mogłaby wyjaśnić ten nieszczęsny zbieg okoliczności, brzmiący - to prawda - niepokojąco, ale to przecież był absurd. Gdyby miała jakąś... porwaną siostrę - jak to w ogóle brzmi - to na pewno by się o tym dowiedziała, zwłaszcza że zawsze charakteryzowała się niemałą ciekawością do świata, plotek, cudzego życia i nie tylko.
- Chodzi mi o to, że... - zaczęła nawet niepokojąco łagodnym tonem, ale przerwała i pokręciła głową.
Nie potrafiła określić, o co jej właściwie chodziło... i to była choć jedna stała rzecz w jej życiu.
Ale te wszystkie znikające dokumenty zaczynały brzmieć jak z taniego kryminału, albo jakby sprawa była powiązana z jakimiś politykami, bo serio, kto miał tyle władzy i dostępu do tego, żeby tak ot usunąć całe stosy dokumentacji medycznej?
- Co z tymi wszystkimi dokumentami? Był jakiś pożar? Cokolwiek? One nie mogły się tak po prostu rozpłynąć w powietrzu - teraz już znów wydawała się zniecierpliwiona.
Ale pożar też nie był żadnym wytłumaczeniem, jeśli nie było w ogóle żadnego śladu po tej ciężarnej... nigdzie. Aż do śmierci.
- Chcę wiedzieć kto maczał w tym palce. - stwierdziła nagle, twardo, unosząc nieco podbródek. - Przecież jedna ciężarna kobieta pozbyła się wszystkich dowodów, akt....
Odwróciła zupełnie uwagę, w ten sposób, od tego, co to wszystko oznaczało dla niej. Nie chciało jej się jeszcze myśleć o Sam.
Nie chciało jej się myśleć o tym, jak ma spojrzeć w twarz rodzicom, jak to powiedzieć Llewemu, z którym i tak bywało przecież teraz ciężko....

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Chinatown”