WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://homeworlddesign.com/wp-content/ ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#4

Po tym dziwacznym spotkaniu w supermarkecie wróciła do domu, zmierzyła sobie temperaturę, wypiła ciepłe kakao, nawet się zdrzemnęła, ale po tych wszystkich czynnościach wyszło, że raz że nie miała dwa temperatury, a dwa że nadal miała wizytówkę wciśniętą jej przez Samanthę.
Jak poszła spać i obudziła się następnego ranka, ta wizytówka nadal była. Leżała sobie na szafce nocnej, gdzie Vanessa ją zostawiła i w ogóle nie chciała zniknąć. Tymczasem kobieta nie wiedziała już, co jest gorsze - mieć omamy, czy jej klon biegający beztrosko po Seattle z niewiadomych powodów. Od razu, nie wiedzieć czemu, nasunął jej się na myśl ten serial z Netflixa - Orphan Black - ale jakkolwiek mogła coś takiego oglądać dla zabicia czasu, szybko odsunęła od siebie myśl, że mogłoby ją spotkać coś podobnego.
Przez jakiś czas próbowała ignorować fakt, że jakaś kobieta ukradła jej twarz, ale ta wizytówka ją wkurzała. Nęciła. Nie pozwalała zapomnieć. Jako dziennikarka śledcza doskonale wiedziałam, że nie warto pakować się w kolejne spotkanie bez dobrego researchu.
Zastanawiała się, czy nie zrobić go samodzielnie, ale zdawała sobie sprawę z tego, że emocje mogą przesłonić jej osąd, poza tym, nie będzie mogła temu poświęcić tyle czasu, ile by chciała. W końcu miała swoją pracę, swoje obowiązki...
Dlatego siedziała teraz tutaj. W Chinatown, w umówionej z Elijahem herbaciarni, zamawiając pierwszą lepszą pozycję z menu - bo i tak nie miała pojęcia czym różnią się od siebie poszczególne.
Wizytówkę Samanthy wzięła ze sobą, od obracania jej nerwowo w palcach powstrzymywało ją tylko to, że uparcie nie wyjmowała jej z torebki. Zajęła stolik w kącie, przy oknie, więc gdy usiadła, mogła obserwować przechodniów. Torebkę przewiesiła przez oparcie krzesła. I czekała. Starała się nie być niecierpliwa, ale sama nie zauważyła kiedy zaczęła stukać palcami w blat stolika.
To dziwaczne spotkanie wyprowadziło ją z równowagi.
Ostatnio zmieniony 2020-11-22, 18:19 przez Vanessa Hirsch, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outficik + piwny brzuszek jak należy

Gdy potencjalna klientka - oczekująca już nań przy stoliku w kącie herbaciarni - zaproponowała spotkanie w Oasis Tea Zone, Elijah Martinez poczuł niewysłowioną ulgę przede wszystkim z jednego powodu: lokal znajdował się przysłowiowy rzut beretem od jego mieszkania, nawet nie przecznicę dalej, wciśnięty pomiędzy inne, podobne sobie przybytki. Cudownie! Detektyw nie musiał zatem wsiadać za kierownicę, zamawiać ubera czy, a to była wizja chyba najgorsza z możliwych jakie przychodziły mu na myśl, pakować się do wypełnionych ludźmi środków transportu publicznego, w których najczęściej dostawał jednocześnie ataku paniki, depresji oraz żądzy mordu.
Fakt, że niejaka Vanessa Hirsch zgodziła się na spotkanie w Chinatown o jedenastej rano, oznaczał zatem dla Martineza tyle, że mógł spać do dziesiątej trzydzieści (zasnął po czwartej, z głową wspartą na stosie dokumentów dotyczących prowadzonego akurat śledztwa), a potem tylko zwlec się z łóżka, następnie ze schodów, by w końcu potelepać się w dół ulicy z perspektywą nowego zlecenia.
Co tu dużo mówić, pod względem finansowym zaczynał balansować na granicy desperacji. Nie znajdował się może jeszcze w potrzasku - miał na czynsz, na jedzenie i fajki, a kontakty w kilku lokalnych knajpach i barach pozwalały mu pić za pół darmo - ale zdecydowanie pamiętał czasy, w których wiodło mu się znacznie lepiej. Mimo paru nierozwiązanych zagadek ciążących mu na barkach, nadal chętnie przyjmował nowe. I liczył na coś bardziej ambitnego niż tajemnice związane z zaginięciem męża albo kota (w obydwu przypadkach zaginieni najczęściej znajdowali się po kilku dniach, często w podobnych okolicznościach - snując się po okolicy w poszukiwaniu wolności, niejednokroć w towarzystwie innej samicy).
Tak czy siak, na spotkanie z potencjalną zleceniodawczynią Elijah Martinez przybył prawie-zmotywowany i prawie-punktualnie, bo parę minut po jedenastej. Zaczynało właśnie padać (znowu), a więc w kosmykach jego odrobinę przydługich z frontu włosów połyskiwało kilka świeżych kropel deszczu. O przybyciu detektywa powiadomił obecnych w lokalu cichy śpiew zawieszonego nad drzwiami dzwonka - mężczyzna zaś rozejrzał się w poszukiwaniu kobiety imieniem Vanessa.
Nie miał pojęcia, jak dziewczyna wygląda (był facetem starej daty i zwykle nie googlował klientów tak od razu!), ale los ułatwił mu zadanie - z wyjątkiem niej, w lokalu przebywała bowiem tylko para nastolatek o azjatyckich rysach, starszy mężczyzna w kapeluszu oraz dwie panie w średnim wieku zajęte pół-szeptanymi ploteczkami. O ile więc żadne z nich nie skrywało się pod pseudonimem Vanessy Hirsch, musiała być nią dziewczyna bębniąca szczupłymi palcami o blat stolika.
- Pani Hirsch? - zapytał, stając nad nią. Głos miał lekko zachrypnięty, ale spojrzenie przytomne. Pamiętał też, by przed wejściem do Oasis poprawić kołnierzyk - wyglądał zatem dość schludnie, choć była w jego stroju pewna nonszalancja - Elijah Martinez. Fox. Chyba jesteśmy umówieni.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Vanessa natomiast chyba zaliczała się już do tych ludzi nowszej daty, bo uważała, że sprawdzenie drugiej osoby w Internecie było praktycznie podstawą, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy zamierzała spotkać się z kimś, kogo wcześniej nigdy nie widziała na oczy. Rozpoznała więc Elijaha już w momencie, kiedy szedł jeszcze chodnikiem. Śledziła obraną przez niego ścieżkę, obserwowała jak naciska klamkę, wchodzi do środka, a potem rozgląda się w poszukiwaniu osoby, z którą był umówiony.
Wyciągnęła z tego jedną informację - nie wiedział, jak wygląda. Nie oglądał zatem programów kryminalnych, być może mając dość tego tematu w samej pracy. Nie słyszał o niej, nie sprawdzał, kim była. Nie wiedziała, co sądzić o tej informacji.
W każdym razie, kiedy Elijah ocenił otoczenie i natrafił spojrzeniem na nią, nawet nie kryła się z tym, że patrzyła prosto na niego. Odchyliła się trochę na krześle, opanowała niespokojne palce, splatając tym razem obie dłonie na blacie.
Uśmiechnęła się lekko kiedy podszedł.
- Tak, dokładnie - potwierdziła - Chce Pan coś zamówić na dobry początek?
Zapytała o to głównie dlatego że ona przecież już wykonała swoje zamówienie i filiżankę z herbatą miała przed sobą. Nie tknęła jej jednak do tej pory. Uważała że rozpoczęcie picia przed spotkaniem, jest jak jedzenie popcornu w kinie przed rozpoczęciem seansu. Nieważne czy napój miał procenty, czy nie.
Nie zamierzała się spieszyć, nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy miała myśl o tym, że powinna też podskoczyć do stacji telewizyjnej i zobaczyć, czy są jakieś postępy w sprawie, nad którą właśnie pracowała w ramach programu.
Były w życiu rzeczy ważniejsze od pracy, a niepokój który powodowała w niej Samantha miał w jej hierarchii dosyć wysoki priorytet. Chciała to wyjaśnić najszybciej, jak będzie się dało i mieć to za sobą.
- Czy od razu przechodzimy do tematu?
Dźwięk smsa uświadomił ją, że nie wyciszyła telefonu, więc sięgnęła do zawieszonej na oparciu torebki, żeby go wyciągnąć i zrobić to teraz. Nie zamierzała się rozpraszać. Ktokolwiek czegoś od niej chciał, musiał teraz poczekać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chociaż w tak zwanym "terenie" nadal znaleźć można było profesjonalistów metrykalnie znacznie starszych od niego, Elijah nadal uznawał siebie raczej za detektywa starej daty niż też za przedstawiciela nowej fali w śledczym półświatku. Jasne, miał tego swojego wysłużonego macbooka, smartphone'a i bezprzewodowe słuchawki, jasne, prowadził akta elektroniczne i całkiem przyzwoicie radził sobie z szybką obsługą wirtualnych baz danych - czasem nawet wówczas, gdy trzeba się było do jakiejś na przykład włamać.
(Sądził też, jak większość ojców, że potrafi także pisać wiadomości komunikujące jego stan wewnętrzny tylko za pomocą świeżo ściągniętych emotikonek, czym doprowadzał Stellę do nastoletniej odmiany białej gorączki).
Ale mimo to najlepiej czuł się jednak w odmianie nazywanej przez wielu staroświecką. Notatek nie robił na tablecie, a w wytartym na rogach i kantach, oprawnym w czarną skórę notatniku - jednym z wielu, które zapisał na wylot prowadząc jedno śledztwo za drugim. Zamiast w chmurze, najważniejsze informacje trzymał w zamykanej na szyfr szafie w mieszkaniu - zakodowane, powtykane w papierowe teczki ustawione w przezeń tylko rozumianym szyku.
No i, jak już wspomniane zostało wcześniej, nie prowadził internetowego rozpoznania drugiej strony - albo miejsca, albo przedmiotu, zależnie od tego z czym się stykał - zanim nie zyskał szansy na osobiste wyrobienie sobie pierwszego, niczym nieutorowanego, wrażenia. To bowiem - w myśl zasady, jaką wdrożył mu jego dawny nauczyciel, stary Vinnie DeMarco - często było tym najwłaściwszym. A, myślał sobie, informacje znalezione w google często mogły je niepotrzebnie przysłonić swoim szumem.
- Na dobry początek... - uśmiechnął się do tych słów, mierząc kobietę (dziewczynę? była wyraźnie młodsza od niego, ale już z pewnością nie w wieku studenckim - dawał jej trzydzieści dwa, może trzydzieści cztery lata) uważnym spojrzeniem. Odsunął sobie krzesło, rozpiął marynarkę i opadł na miejsce naprzeciw rozmówczyni. Zamówił, chyba ku lekkiemu zniesmaczeniu kelnerki, dużą czarną kawę.
Zuchwałe, zważywszy, że Oasis Tea Zone, jak sama nazwa wskazywała, słynęło z... no właśnie, herbaty.
- Mhm, zamieniam się w słuch - kiwnął lekko głową odchylając się nieznacznie na krześle. Tak naprawdę to zamieniał się nie tylko w słuch, jeśli pójdziemy drogą tej metafory, ale i we wzrok, i w węch, i w każdy inny zmysł. Jak zawsze, gdy zyskiwał szansę natrafienia na jakiś potencjalny trop - był czujny od pierwszej sekundy. W końcu diabeł... diabeł zawsze tkwił w najmniej oczywistych szczegółach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podążyła spojrzeniem za kelnerką, która zamówienie kawy potraktowała, sądząc po jej minie, prawie jak prywatną obelgę i zastanowiła się, czy znała na terenie Chinatown jakąś kawiarnię. Nie był to jej ulubiony rejon Seattle, więc bywała tutaj głównie w sprawach pracy. Na kawiarnię się chyba dotychczas nie natknęła, przynajmniej na taką, która zapadłaby jej jakkolwiek w pamięć. To miejsce kojarzyła zresztą tylko z pochwał ze strony koleżanki z pracy.
Pewnie ona nigdy nie zamawiała tutaj kawy.
Sięgnęła w końcu po tę filiżankę czegoś, co w menu nazywało się "Matcha terere", a co wybrała tylko ze względu na zabawną nazwę, przywodzącą na myśl dziecko, które bawi się słowami.
Miała w sobie coś z pomarańczy, definitywnie.
Zwilżyła sobie w ten sposób gardło, mając wrażenie, że słowa nie przejdą jej przez nie tak łatwo bez takiego zabiegu.
- Kilka dni temu byłam we Whole Foods Market i dosłownie wpadła tam na mnie kobieta, która miała moją twarz. - ujęła to wydarzenie w najbardziej neutralne i stosowne słowa, jakie mogła wymyślić.
Choć w głowie określała Samanthę gorzej, raczej trzymając się terminu "kradzieży" tej twarzy. Odstawiła filiżankę na talerzyk.
- Pewnie nie byłoby to specjalnie dziwne, ale zdecydowanie jestem jedynaczką i nie przypominam sobie żadnych eksperymentów z maszyną do klonowania, w których brałabym udział. - rzuciła z przekąsem, przewracając przy tym lekko oczami.
Była zirytowana, bo jeszcze pół roku temu miała poukładane życie, choć nie bezproblemowe. Dzisiaj została chyba bez męża, bez upragnionego dziecka, jej zegar biologiczny tykał, a los podrzucał jej pod nos tę dziwną kobietę.
- To brzmi jak totalny absurd. Chcę wiedzieć kim ona jest.
Najlepiej wszystko. Każdy najdrobniejszy szczegół z jej życia, ale przede wszystkim, skąd się do cholery wzięła i dlaczego tak beztrosko wpadła sobie na nią w supermarkecie po tych wszystkich latach.
Bez przesady, była reporterką, pojawiała się w telewizji, jaka była szansa, że wcześniej się na siebie nie natknęły, jeśli obie były w Seattle?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W reakcji na nietypowe oświadczenie detektyw tylko zmarszczył brwi.
Żółtodziób pewnie spadłby z krzesła. Albo może przynajmniej zakrztusił się kawą - oj, niebezpieczne to, bo była gorąca! - albo jeszcze gorzej, parsknął zaczerpniętym właśnie z filiżanki łykiem wprost na rozmówczynię...
...ale Fox, czego by o nim nie mówić, z pewnością nie był w swoim fachu amatorem.
- Okay... - pokiwał głową, pozwalając słowom wypowiedzianym przez brunetkę powoli osiąść gdzieś w zagłębieniach bruzd jego mózgu.
"Wpadła tam na mnie kobieta..." ten fragment zaczepił się gdzieś w prawej półkuli mózgu detektywa, pierwsza jego część tknęła móżdżek, druga utknęła w płacie czołowym. Choć był przecież tak bardzo tutaj sącząc lurowatą małą czarną w towarzystwie klientki, to nagle znalazł się równocześnie tam, między regałami organicznego supermarketu, spomiędzy półki z wegańskim majonezem i tej z makaronem pełnoziarnistym obserwując zderzenie dwóch kobiet. Brunetki. Ten sam wzrost. Jedna z koszykiem, druga może z wózkiem? "...która miała moją twarz".
Kontynuacja zdania została zakodowana w lewej półkuli. Jak miał to traktować? Dosłownie? Czy Vanessa Hirsch mówiła symbolami, próbowała przekazać jakąś metaforę?
Przypatrywał się brunetce uważnie. No dobra, a może... Wariatka?
Żaden był z niego diagnosta w zakresie chorób psychicznych, psychologii uczył się co najwyżej w terenie i to raczej z tych najcięższych przypadków, ale kobieta nie wyglądała mu na kompletnie pomyloną. Trochę neurotyczną, to może tak - sposób, w jaki wplatała w swoją historię ironię, to bębnienie palcami... Ale przecież wysławiała się zbornie, ubrana była co najmniej schludnie, żadnych śladów wskazujących, że jest w ostrej manii albo epizodzie psychotycznym...
- Pani Hirsch... - zaczął, nie potwierdzając ani nie zaprzeczając, gdy nazwała swoją narrację "absurdem" - Brzmi to naprawdę... intrygująco. Obawiam się jednak, że na ten moment podała mi pani jedynie absolutne minimum informacji. Co znaczy tyle... - odruchowo wysupłał z kieszeni marynarki długopis i kliknął nim dwa razy (na szczęście) - Że będę musiał zapytać o więcej. Ta kobieta i pani... Miałyście panie okazję wejść w jakąś interakcję? Rozmawiałyście ze sobą? Jaka była jej...hm...reakcja na to zderzenie... - wypytywał, wpadając w śmieszną pułapkę słów o podobnym brzmieniu. Poprawił się szybko: - Zdarzenie, oczywiście.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To właśnie było w tym najlepsze, bo wcale nie mówiła symbolami. Wszystko było całkowicie dosłowne, ujęte po prostu najzwięźlej jak się dało, a równocześnie wystarczająco obrazowo, żeby sytuacja była jasna. Obrazowość działała dobrze na emocje, Hirsch szybko nabrała więc nawyku posługiwania się tym narzędziem najpierw w pracy, a potem w codziennym życiu. Nawet tego nie zauważała. Skupiona na posmaku zielonej herbaty, zastanawiając się jakąś cząstką umysłu, czy była warta swojej ceny, równocześnie wróciła myślami do tego supermarketu.
Oczywiście, że to co powiedziała mu nie wystarczyło. Nie zamierzała przecież na tym kończyć.
- Przecież nie mogę zdradzić całej historii zaraz na starcie - zażartowała.
W momencie kiedy ta cała Samantha na nią wpadła, Nessa raczej nie miała w głowie obserwowania jej reakcji. Sama miała w głowie chaos i pęd myśli, które musiała wtedy na szybko porządkować. Nie dało się jednak nie przyjrzeć człowiekowi, który wyglądał jak jej własny klon.
- Chyba trochę się przestraszyła - oceniła - Raczej tego nie planowała. Zapytała mnie kim jestem
Nie kryła niezadowolenia, z jakim wiązała się u niej ta sama sytuacja. Było jej słychać w jej głosie. Widać w wyrazie twarzy.
Czy zastanawiała się nad tym, że Elijah może ją uznać za wariatkę? Oczywiście, że tak. Sama też by o tym pomyślała. A nawet przecież to zrobiła.
- Ale niespecjalnie lubię zwierzać się z tożsamości takim podejrzanym osobom - podsumowała - Dała mi wizytówkę. Chciała porozmawiać, jak będzie miała więcej czasu.
Ona za to nie zamierzała się na to tak po prostu godzić. Po wizytówkę sięgnęła teraz do torebki. Wcześniej wpatrywała się w nią sporo czasu, zastanawiając się czy to imię i nazwisko cokolwiek może jej mówić.
Samantha Nicholson. Logo Amazon. Kontakt. To już było całkiem sporo informacji i reporterski dryg kazał Nessie już planować, co by z nimi zrobiła. Ale w końcu postanowiła przecież zostawić to komuś innemu.
- W każdym razie, jakaś obca kobieta nie może sobie tak po prostu biegać po Seattle z moją twarzą i robić nie wiadomo co. To może mi zaszkodzić. - podsumowała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wińmy Elijah za tę jego posępną ostrożność, każącą mu zazwyczaj oczekiwać najlepszego, ale i tak z góry zakładać najgorsze - to znaczy, że trafi mu się klient trudny, zbyt małomówny lub przeciwnie, nader gadatliwy, a zatem zalewający go niepowstrzymanym potokiem słów, kompletnie niezorientowany na czym polega praca detektywów, a w związku z tym stawiający zleceniobiorcy nieosiągalne cele, albo po prostu pomylony.
Dostrzegał, i w jakimś sensie rozumiał irytację kobiety - no, a przynajmniej, angażując te reszteczki empatii, które mu się ostały po latach pracy nad najgorszymi przypadkami jakie świat widział, starał się wyobrazić sobie stojące za nią przyczyny. No bo pomyśleć tylko - ma się jakieś tam życie, może nie perfekcyjne, ale toczące się konkretnym rytmem, w zgodzie z określnymi regułami, a tu nagle z tej codziennej trajektorii wytrąca nas coś tak niespodziewanego... jak wpadnięcie na osobę, która nosi naszą własną twarz, ale inne nazwisko.
Sam by się, łagodnie mówiąc, zdenerwował.
- Mhm, sensowne - mruknął lekko zamyślony, rejestrując komentarz brunetki tyczący się faktu, że jej fizykalna kopia najprawdopodobniej nie planowała ich spotkania. Oczywiście nie mógł wykluczyć, że tajemnicza postać z Whole Foods była po prostu dobrą aktorką, a jej rzekomy przestrach czy zaskoczenie tylko umiejętnie odegranym przedstawieniem... Ale jaki byłby tego cel?
Detektyw upił kolejny łyk zabarwionego na czarno wrzątku (bo coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że niewiele ma ten specyfik spójnego z prawdziwą kawą), czując rosnące zaintrygowanie historią Hirsch.
- Mogę? - zapytał, łagodnym gestem wskazując na trzymaną przez kobietę wizytówkę. Połyskiwała nowością, kusiła wysoką jakością druku i schludną prostotą logo. Wyglądała jak coś, co się nosi w specjalnie przeznaczonym ku temu wizytowniku, albo przynajmniej osobnej przegródce w portfelu - nie zaś (jak robił to ze swoimi wizytówkami sam Fox) wgniecione pomiędzy dwie dziesięciodolarówki i zdjęcie byłej żony, gdzieś na dnie wymiętego portfela, który się czasem omyłkowo wrzuci do pralki razem z parą jeansów.
- Zaszkodzić pani... - powtórzył słowa Vanessy, kiwając lekko głową. Okay, a więc sugerowało to, że kobieta dbała o swój publiczny wizerunek. Kim była? I kim była ta druga, skoro chciała rozmawiać gdy będzie miała więcej czasu?
- No właśnie, pani Hirsch. Może to dobry moment, żeby opowiedziała mi pani coś o sobie samej. Podstawowe informacje, wszystko co wydaje się pani istotne - wyjaśnił, świadom, że tego typu pytania często wprowadzają klientów w stan irytacji - Dlaczego niby mieli w ogóle gadać o sobie?! Przecież to nie ich Martinez miał śledzić, a tego drugiego lub drugą... A jednak, co często skrupulatnie próbował im tłumaczyć, Martinez potrzebował jakiejś bazy informacji o samym kliencie, by móc ruszyć z dochodzeniem. Zależnie od charakteru sprawy, czasem naprawdę wszystko mogło okazać się mieć znaczenie - Jak się pani domyśla, muszę mieć jakiś punkt zaczepienia, jeśli miałbym wziąć tę sprawę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sensowne, albo przebiegłe. Bo tak samo, jak za nieprawdopodobne Vanessa uważała zaplanowanie tego spotkania - w końcu nie była wielką fanką zakupów stacjonarnych, tym bardziej w zupełnie innej dzielnicy, niż ta w której mieszkała, tak i samo przypadkowe spotkanie było całkowicie dziwaczne i nie zdarzało się w normalnym życiu. Ta planeta cierpiała w końcu z rąk miliardów ludzi, jaka mogła być szansa, że spotkają się dwie takie same kobiety, w jednym miejscu, o jednym czasie?
- Nic tutaj nie wydaje mi się sensowne - podsumowała swoje odczucia.
Potem położyła wizytówkę na blacie i palcem przesunęła ją w stronę Martineza. Po to ją przecież tutaj przyniosła, żeby mógł sobie ją obejrzeć, a potem, jeśli wszystko pójdzie, wykorzystać ją w robocie. W żaden sposób nie miała ochoty mu tego utrudniać, w końcu sama się do niego zgłosiła. I w przeciwieństwie do przeciętnego człowieka, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mogą paść pytania o nią. Liczne i niekoniecznie wygodne, ale ich zadawanie miało swoje cele. Sama przecież niejednokrotnie stawiała ludzi w podobnej sytuacji.
Obejrzała się na moment na okno, zabierając na te kilka sekund uwagę z Elijaha. Jeszcze raz przyjrzała się przechodniom, chociaż teraz już na nikogo przecież nie czekała, zupełnie jakby spodziewała się, że wspominany przez nią klon, zaraz postanowi przywitać się z nią przez szybę. W rzeczywistości raczej o tym nie myślała, po prostu lubiła być świadoma otoczenia.
Lubiła kojarzyć, że w momencie rozmowy, tuż po tym, jak wręczyła Elijahowi wizytówkę, jakaś kobieta paliła papierosa nad dziecięcym wózkiem, pchając go przed sobą. Skręciło ją trochę od tego. Nigdy w życiu nie pozwoliłaby sobie na coś takiego, gdyby sama doczekała dziecka.
Rozmowa z Martinezem okazała się nagle tą mniej stresującą i emocjonującą częścią, więc z miłą chęcią wróciła na niego spojrzeniem.
- Czyli jednak Pan nie kojarzy - uśmiechnęła się, nieco z przekąsem, ale w gruncie rzeczy nie uważała, że każdy powinien znać - Jestem reporterką śledczą. W zasadzie to od kilku lat jestem twarzą lokalnego programu Seattle: On the scent. Przedstawiam sprawy kryminalne z naszego podwórka. - nachyliła się do przodu, oparła łokcie na blacie - Oprócz tego, na papierze, jestem żoną Joachima Hirscha, chirurga w Swedish Hospital. Całe życie mieszkam w Seattle.
Ponownie napiła się herbaty, tym razem już nie skupiając się jakoś specjalnie na smaku.
- Proszę pytać. Nie boję się trudnych pytań. Sama codziennie je zadaję.
I w końcu nie bez powodu wybrała stolik akurat w rogu. Nie wiedziała, co detektywa zainteresuje i w jakim kierunku dalej pójdzie ta rozmowa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odruchowo i prewencyjnie wytarł dłonie w papierową serwetkę zaserwowaną mu wcześniej razem z kawą, i zaraz podjął wizytówkę gestem tak pewnym, jak i ostrożnym. Ot, saper przymierzający się do rozbrojenia bomby - jeden wprawny ruch i sukces. Jeden chybiony, i największa, ostateczna z porażek. Uniósł kartonik na wysokość oczu, przestudiował druk, obrócił. Tak, tak jak wydawało mu się to wcześniej, wyglądało to wiarygodnie, profesjonalnie. Tusz był porządnej jakości, materiał nim zadrukowany nie wyglądał, jak coś co można kupić w kiosku na rogu. No i Amazon... Kto miałby jakiś cel w podszywaniu się za pracownika Amazonu, na miłość boską?
- Mmhm... - potaknął, słuchając rozmówczyni, i jednocześnie oddając jej wizytówkę. A może jednak wyglądała zbyt porządnie? Zbyt świeżo? Na tym etapie nie dało się niczego potwierdzić ani niczemu zaprzeczyć.
Fox skrzywił się do kolejnego łyku kawy.
- Ach, no proszę... - odchylił głowę w lekkim pół-skinięciu, zatrzymanym na swojej trajektorii leciutkim wzruszeniem ramion. Może powinien był posłuchać Stelli i Sookie i jednak zainstalować w telefonie wszystkie te nowoczesne aplikacje co i rusz informujące go irytującymi powiadomieniami push o wydarzeniach i wydarzonkach ze współczesnego świata? Może wtedy orientowałby się lepiej, z kim rozmawia? Zwłaszcza, że dziewczyna najwyraźniej obracała się w jego kręgach. Szeroko pojętych, fakt, ale jednak.
A z drugiej strony... Nie oszukujmy się, Fox nie miał ani najlepszego zdania o tak zwanych pismakach, ani też zazwyczaj najlepszych kontaktów w tą grupą zawodową, no, może z wyjątkiem jednego czy dwóch sprawdzonych, zaufanych kontaktów, nawiązanych lata wcześniej i podtrzymywanych mimo wszystko. Nie było to zresztą w sumie nic szczególnie personalnego - pracując w policji Martinez po prostu naturalną drogą stawał po drugiej stronie barykady. Jego zadaniem było ukrywanie tych informacji, które dziennikarze zazwyczaj starali się, mniej i bardziej chlubnymi sposobami, wyciągać na światło dzienne; podczas gdy on i jego koledzy musieli niektóre fakty wciskać pod metaforyczny dywan, koledzy-rywale z tej drugiej branży zlatywali się zwykle niczym sępy i próbowali je spod rąbka tego dywanu wywlec, a potem rozwlec po świecie.
No, nie dziwota więc, że do największej sympatii do dziennikarzy policjantom nie było po drodze.
Z drugiej strony - i nad tym rozmyślał detektyw teraz, śledząc wzrokiem ruchy rozmówczyni, która to sama z kolei na moment uciekła spojrzeniem za okno, natrafiwszy nim na młodą, i chyba niewydarzoną, matkę popalającą peta nad rozkwilonym bobasem - zdejmując mundur i wchodząc do podziemia, sam przestąpił na drugą stronę tego dzielącego ich dotąd muru, czyż nie? Sam, z dobrze wytresowanego psa na usługach systemu, stał się nagle drapieżnikiem. Nie sępem, ale lisem. Tak czy siak, czy nie grali przypadkiem w tej samej drużynie?
- Zakładam więc, że pierwsze rozeznanie w terenie zrobiła pani już sama, pani Hirsch? - zapytał, choć do głowy przyszło mu już kolejne przypuszczenie - Czy też nie chciała pani, aby pani... napięty, jak mniemam, grafik oraz emocjonalne zaangażowanie weszły pani w paradę, przysłoniły trzeźwy ogląd sytuacji? - podzielił się z brunetką swoim spostrzeżeniem, niebezpiecznie balansującym na granicy z domorosłą psychologią, ale przy tym dość chyba trafnym.
- Wie pani, najprostsze wytłumaczenie, jakie przychodzi tu na myśl, to rodzeństwo bliźniacze. Takie sytuacje, choć nieprawdopodobne, przecież się zdarzają, nie muszę pewnie pani tego mówić - rzucił ostrożnie, starając się nie brzmieć trywialnie - Ale podkreśliła pani, że z absolutną pewnością jest pani jedynaczką... - nie kpił, tylko sumował usłyszane dotąd fakty.
- Lubię zaczynać od początku. Dlatego może opowiedziałaby mi pani coś o swojej rodzinie pochodzenia. Rodzicach, relacjach z nimi. Dzieciństwie. Jest pani stąd?
Badał teren, wodząc palcem po obwolucie notatnika, i, jednocześnie, mieląc nazwisko kobiety w głowie. Kojarzył je - och, oczywiście - zupełnie z innego źródła niż jej platforma informacyjna. Na razie jednak nie miał zamiaru tego ujawniać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sama starała się nie analizować wizytówki pod tym kątem. Nie wchodzić w rolę dziennikarki śledczej wyciągającej wnioski z kartonika, jakby był najcenniejszym skarbem. Sama sobie narysowała granicę. Tylko że nie wiedziała, czego spodziewać się po drugiej stronie. Może trochę nie chciała dowiadywać się kim w zasadzie była Samantha, dlatego też nie poczyniła w tę stronę innego kroku - choć miała narzędzia i umiejętności. Ale z drugiej strony, nie mogła też zostawić tej sprawy w spokoju. Denerwowała ją. Niepokoiła. Nie powinna się zdarzyć.
- Trochę to nudne, prawda? - skomentowała ten pomruk mężczyzny - Skoro już się dorobiłam doppelgangera, to mógłby przynajmniej zajmować się w życiu czymś bardziej atrakcyjnym.
Z drugiej strony pracownik magazynowy, niższego szczebla, raczej nie dostawał własnych wizytówek, więc może nie było to stanowisko aż tak nudne, jakby się Vanessie wydawało po samej nazwie firmy. Nie miało to znaczenia, bo firma była duża, nie pozwoliłaby sobie na pracownicze przekręty, więc ktokolwiek tam pracował, musiał mieć porządne lewe papiery. Albo po prostu prawdziwe.
- To drugie. Tak stawiam. Inaczej teraz byśmy tu nie siedzieli - zauważyła z lekkim przekąsem w odpowiedzi na pytanie Elijaha - Po co miałabym Panu płacić, równocześnie sama robiąc tę samą robotę?
Na pewno byłoby to idiotyczne, bo jeśli sama by szperała, to zaczynałaby, chcąc czy nie chcąc, splatać teorie, docierać do faktów i wydawać na ich temat osądy. Wtedy, kiedy Martinez wróciłby do niej z jakimiś informacjami, mogłaby już dawno mieć zdeterminowaną opinię. Nawet ich nie przyjąć.
A trochę już taką miała, nawet bez researchu. Nie pałała do tej Samanthy sympatią. Była obca. Niepokojąca. Trochę jak wróg. Chociaż Hirsch nie wiedziała w zasadzie czemu i po co miałaby nim być.
- Tak. Stąd. Jestem córką Adama i Rachel Cohenów, może już się Pan domyśla, choćby po nazwiskach, ale mam żydowskie korzenie. Nie żeby religia grała jakąś istotną rolę w moim życiu... Całe życie jestem jedynaczką, co za młodości było... cokolwiek irytujące, bo rodzicom nie było na kogo dzielić uwagi. Ojciec jest alkoholikiem, ale z rodzaju tych beznadziejnych i niegroźnych. Był nim, od kiedy pamiętam. Matka stawiała cały dom na głowie, pilnowała, narzucała granice, trochę za dużo, egzekwowała kary.
Przerwała, żeby napić się jeszcze herbaty, ale nawet w jej oczach pojawił się cień sentymentalnego uśmiechu, jaki może pojawić się tylko na twarzy człowieka, który wraca do dzieciństwa. Do tego co było wtedy problemem, co było ważne, co go denerwowało, irytacji powodowanej przez nadopiekuńczą matkę i walkę o prawo do dorosłości.
- Żadnych tajemniczych przeprowadzek, pożarów, zagubionych albumów, zakazu myszkowania w konkretnych miejscach, niczego co by mogło ukryć przede mną nadprogramowe rodzeństwo.. Nawet wymyślonego przyjaciela nie miałam. - razem z kropką odłożyła filiżankę na talerzyk z charakterystycznym stuknięciem. - Z rodzicami mam stały kontakt. Widujemy się przynajmniej dwa razy w miesiącu. Jakbym miała zrobić o sobie reportaż, to byłby strasznie nudny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Może, ponieważ podobno co dwie głowy, to nie jedna? - odpowiedział przekąsem na przekąs, oczywiście rozumiejąc zasadność komentarza Vanessy, ale i dostrzegając potencjalny scenariusz, w którym kobieta na przykład odwaliła już spory kawał roboty, a teraz potrzebowała tylko kogoś - takiego niezależnego eksperta, świadka, a nie uczestnika, jednostki zdolnej zerknąć na sytuację spoza progu emocjonalnego zaangażowania - kto ostatecznie potwierdziłby lub odrzucił jej hipotezy. Być może się mylił, ale sprawiała wrażenie osoby, które tak samej sobie, jak i innym, lubi zwykle stawiać względnie wysokie wymagania. Kogoś, kto radzi sobie sam, przyzwyczajony do opłakiwania porażek i oblewania sukcesów w pojedynkę.
A może już zaczął podążać heurystyczną drogą myślową i z góry postrzegać ją przez pryzmat deklarowanego jedynactwa?
Była też inna opcja: paranoja. Nie, żeby brunetka jak do tej pory zrobiła na Martinezie wrażenie osoby kompletnie zatopionej we własnym lęku i teoriach spiskowych, ale przecież nigdy nie wiadomo. Zdarzali się klienci, którzy nie ufali nikomu - nie tylko własnemu osądowi sytuacji, ale i samodzielnie przez siebie zatrudnionym detektywom.
Zdarzył mu się nawet klient, niedoszły zresztą, który chciał wynająć Elijah po to, by ten śledził innego detektywa. Tak, również zaangażowanego przez tego samego klienta!
- A zatem zakładam, że nazwisko "Hirsch" jest po małżonku lub małżonce? - zapytał, teraz już zupełnie świadomie rejestrując w głowie tak panieńskie nazwisko rozmówczyni, jak i to, którym podpisywała się w zgłoszeniu. A dodatkowo jeszcze nazwisko z wizytówki doppelgangera. Nicholson.
Przysłuchiwał się Vanessie z uwagą. Było w jej narracji coś asekuracyjnego, jakaś obronność; detektyw miał wrażenie, że ciemnowłosa każdym zdaniem stara mu się zakomunikować swoją transparentność.
Uprzedzała jego pytania. Niemal od razu, i z niemałą swadą, wywlokła na światło dzienne informacje, których niejeden by się wstydził. Nadopiekuńcza matka, ojciec alkoholik. Takie rzeczy nie wszystkim cisnęły się na usta z równym autentyzmem.
Miał poczucie, że chroni kogoś... Lub coś.
Na przykład wspomnienie mimo wszystko szczęśliwego dzieciństwa niezmąconego takim trzęsieniem ziemi, jak... nagłe pojawienie się kogoś, kto ma naszą twarz.
Nie skomentował rozbrajająco szczerych informacji o nie-perfekcyjnych rodzicach i nudnym, bo i najwyraźniej ubogim w jakieś głębsze sekrety (no, a przynajmniej tak jej się mogło wydawać) dzieciństwie. Krótkim skinieniem głowy wskazał tylko na swój nieśmiertelny notatnik, wyrażając zamiar sporządzenia kilku zapisków.
- Pozwoli pani?
Odstawił pustą już filiżankę na brzeg stolika. Był już bliski podjęcia decyzji.
- Będę potrzebował też takich... faktów... jak dokładna nazwa szpitala, pani data urodzenia, najlepiej z godziną, jeśli ją pani zna. Imię i nazwisko matki, łącznie z nazwiskiem panieńskim. Oraz imię i nazwisko ojca.
Bez nazwiska panieńskiego, chciał dodać, ale ugryzł się w język.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Jest to jakaś strategia - przyznała, potakując lekko głową.
Ale nie jej strategia, podobnie jak nie miała zamiaru ukrywać o sobie, czy swojej rodzinie faktów, które i tak musiały prędzej czy później wyjść na światło dzienne. Przedłużyłoby to tylko rozmowę, a nie oszukujmy się, skoro jej twarz widoczna była wszędzie w telewizji, to Elijah nie byłby pierwszą osobą, która dotarłaby do alkoholizmu jej ojca.
Nie chciała żeby tracił czas na rzeczy, które mogła mu po prostu powiedzieć. Wstydziła się ojca w przeszłości, ale po tylu latach pogodziła się jakoś ze stanem rzeczy takim, jaki był.
Nie powiedziała wszystkiego, rzeczywiście, dlatego że pewnych rzeczy nie uznała za istotne i dlatego że nie chciała prowadzić monologu.
- Po małżonku - zgodziła się.
Nie wiedziała, co prawda, jak długo będzie je jeszcze nosiła, ale póki co, nie była w stanie podpisać papierów rozwodowych, więc i nie było co się nad tym rozwodzić. Skrzyżowała nogi w kostkach. Jej spojrzenie na chwilę zjechało na własne palce.
Potem przeniosło się na notatnik w rękach mężczyzny i w odpowiedzi na jego pytanie, pokiwała lekko głową.
- Ojciec to Adam Cohen - zaczęła cierpliwie wyliczać po zadanych przez detektywa pytania, odhaczając każde kolejne zginaniem palca w rozluźnionej dotychczas dłoni. - Rachel Fischel. - dodała imię i nazwisko matki - Urodziłam się w Seattle 11 listopada 1986 roku, jakoś po dziewiątej. - zawahała się, zamilkła na chwilę, bo kiedy zaczęła przeczesywać swoją pamięć w poszukiwaniu nazwy szpitala, wydało jej się, że nigdy jej nie znała.
Albo nie zwracała na to uwagi, ale jak mogła pamiętać tak dokładnie datę urodzenia, a nie miejsce?
Może rodzice jej nigdy akurat tego nie mówili?
- Chyba nie znam nazwy szpitala - pokręciła lekko głową, nieco bezradnie - Dowiem się.
Wystarczyło poprosić rodziców o informację. Albo przejrzeć dokumenty, bo na pewno gdzieś ta informacja była, tylko nigdy nie zwróciła na nią uwagi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jakiś szczególny cień, ledwie dostrzegalny ułamek niesprecyzowanej bliżej emocji przebiegł przez ładną twarz brunetki gdy wspomniała małżonka - zrodził się w kącikach ust, ogarnął policzki, dopadł brzegu warg i zgasł, nie trwając dłużej niż milisekundę...
A jednak, jakkolwiek nieuchwytny nie był, nie umknął uwadze Elijah - wzbudził jego czujność, dał początek jakiemuś skojarzeniu, został w myśli na chwilę dłużej, budząc znaki zapytania.
Co?
Może nic...
A jeśli...?
Wbrew pozorom ta uważność, stymulowana raczej intuicją niżby oparta na jakiejkolwiek skonkretyzowanej wiedzy teoretycznej której można by nauczyć się z podręczników, nie wiązała się z latami jakie Martinez spędził w policji lub doświadczeniami nabytymi w pracy detektywa. O, nie. Jej korzenie sięgały znacznie głębszych płaszczyzn przeszłości śledczego - czasów sprzed Chinatown, sprzed Claribel, sprzed szkoły policyjnej, nawet sprzed samego Seattle. Dni, w których posiadanie przysłowiowych oczu dookoła głowy, stale napięta uwaga i wieczne oczekiwanie na potencjalny cios lub zagrożenie, które mogły nadejść dosłownie skądkolwiek. Dni spędzonych w domach dziecka, a potem na tułaczce od jednego domu zastępczego do drugiego, w wiecznej niepewności, czy następnego dnia nie trzeba będzie się pakować, w wiecznej niewiedzy, komu można zaufać, a komu wręcz przeciwnie.
Mając na koncie takie przeżycia, człowiek zamieniał się w emocjonalny papierek lakmusowy do testowania emocji w otoczeniu. Dostrzegał pewne rzeczy wyraźniej, bardziej nieomylnie. Czy tego chciał, czy nie.
M.! , zanotował na marginesie wolnej strony notatnika, uznawszy, że ostentacyjne "co z mężem?!" zapisane kursywą mogłoby nie umknąć uwadze rozmówczyni, a niekoniecznie chciał teraz zbaczać na ten temat - wątek, wydawałoby się, poboczny. Kiwnął głową, pozwalając Vanessie kontynuować.
- Mhm, w porządku - potaknął, dodając do kolekcji informacji datę i miejsce jej urodzenia. Dopytał o dzielnicę, wpisał je wszystkie do kajecika w równym rządku - Proszę się tym nie przejmować, jeśli zdecyduje się pani mnie nas zatrudnić - złapał się na tej liczbie mnogiej, która wkradła się w jego wypowiedź nieproszona. My, no tak, poważna agencja detektywistyczna. Prawie się roześmiał, przywołując w myślach wizerunek swojej asystentki - wesoluchnej, ale i zieloniutkiej w tym zawodzie dziewczyny, którą niedawno zatrudnił, w sumie nie wiedzieć czemu - Mogę się tego dowiedzieć, nie ma problemu. W końcu po co robić dwa razy tę samą robotę... - z lekkim przekąsem nawiązał do jej niedawnych słów.
- To chyba dobry moment, żebym dał pani przestrzeń. Ma pani do mnie jakieś pytania? Cokolwiek, co chciałaby pani wiedzieć nim podejmie pani decyzję, czy chce mnie pani zatrudnić do tej... sprawy?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Chinatown”