WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Może dopiero niedawno uświadomił sobie, jak ważny jest dla niego Jared, aczkolwiek czuł, że siedziało to w nim od zawsze, co było uśpione przez tyle lat. Kiedy to do niego dotarło ze zdwojoną mocą był stuprocentowo pewien tego, iż z jego strony uczucie jest prawdziwe, silne... To z nim pragnął związać się na całe życie, zasypiać i budzić się przy nim... Był dla niego dosłownie wszystkim i nie wyobrażał sobie nikogo innego przy swym boku. Miał dość tych nieudanych związków z kobietami, do których żywił też jakieś uczucia, lecz nie były one aż tak głębokie i pewnie też dochodził do tego jakiś pociąg fizyczny. Zwykle to one raniły jego, wykorzystując w jakiś podły sposób. Tak czy inaczej przy żadnej z nich nie czuł się taki rozanielony i szczęśliwy jak przy Jaredzie... Gdyby nie negował faktu, iż faceci go tak samo kręcą nie biorąc pod uwagę w najmniejszym stopniu takiej ewentualności, nie ciągnęłoby się to tak długo. Cóż, najwyraźniej musiał do tego dojrzeć. Oby nie było za późno, bo wtedy może się to kiepsko w skutkach skończyć... Niedziwne także, iż przez to wszystko wytworzyło się w nim tyle lęków. Nie chciał ciągle o tym myśleć, ale z drugiej strony nie potrafił się na niczym innym zbytnio skupić. Wszelkie próby kończyły się fiaskiem, gdyż wciąż powracał do ukochanego, cierpiąc na nowo. Czy ten koszmar dobiegnie kiedykolwiek końca...? Jason odkąd pamiętał należał do romantycznych dusz, dlatego wierzył w miłość. Tak samo jak w tę od pierwszego wejrzenia i najwyraźniej mu się przytrafiła. Mógłby uznać to za przeznaczenie... lecz czy rzeczywiście pisane mu jest być z Jungiem...? Tak dobrze znał ten stan miłosnego odurzenia, w którym po dziś dzień trwał. Nie bez powodu w ostatnim czasie podejmował mnóstwo lekkomyślnych decyzji, ponieważ można powiedzieć, iż jego mózg jest na wakacjach przez bycie zadurzonym po całości w tym konkretnym mężczyźnie. Raz na jego ustach gościł głupkowaty uśmiech, a innym razem... kąciki wykrzywiały się w spazmach smutku i goryczy. Miał huśtawkę nastrojów i nic na to nie szło zaradzić. Kim to niemalże chodząca, tykająca bomba, która w każdej sekundzie może wybuchnąć. Gdyby znał prawdę, unormowałoby się to jakoś w pozytywnym lub negatywnym kierunku, a tak musiał zmagać się z tym swoim emocjonalnym nabuzowaniem.
Kawiarnia miała być taką małą odskocznią od jego rozległych rozmyślań. Nie miał pewności czy to w ogóle pomoże, ale był na tyle zdesperowany, by spróbować wszystkiego co możliwe. Dotychczas nie miał na co narzekać, o dziwo nikt nie rzucił się do jego stolika po autograf tudzież zdjęcie i mógł w świętym spokoju pić swoją ulubioną kawę. Pomijając kelnerkę, która bez przerwy mu się przyglądała, trzepocząc kokieteryjnie ku niemu rzęsami. Jawnie usiłowała zwrócić na siebie jego uwagę, na co on oczywiście był absolutnie niewzruszony. Jakby była dla niego wręcz niewidzialna. Wyraźnie była tym faktem oburzona, ale nic nie robiła, poza jakimiś niewielkimi gestami, którymi zawzięcie próbowała coś wskórać, nie chcąc się poddać. Całe szczęście, że za dużo z tym fantem nie zrobi ze względu na to, iż to jej praca i nie mogła sobie pozwalać na jakieś pokręcone akcje. Kiedy ona napastowała go wzrokiem, Kim po prostu przekręcał głowę tak, by znaleźć sobie inny punkt, byle na nią nie patrzeć. Zbyt wiele ruchu u niego uświadczyć nie można było. Siedział zastygnięty, z pustym spojrzeniem. Największą z czynności było leniwe mieszanie słomką w napoju i bawienie się rozpuszczającymi się kostkami lodu, a w międzyczasie powolne przytykanie kawałka ciasteczka do ust, które równie monotonnie w nich mielił. Zupełnie nie poczuł na sobie innej pary oczu przyglądającej mu się bacznie przez krótką chwilę. Nic nie mogło go obecnie rozproszyć. Mógł sprawiać wrażenie człowieka o stoickim spokoju, lecz nic bardziej mylnego. W środku przeżywał chaos emocjonalny, co mogło być widoczne tylko w niektórych momentach. Pewnie pozostałby takim posiągiem gdyby nie donośny huk, który rozległ się tak blisko, że nie dałoby się na to nie zareagować. Do tego jego nozdrza zostały popieszczone cudownym zapachem innej intensywnej kawy, co natychmiast wyrwało go z letargu, a jego ciemne oczy skierowały się prosto ku źródłu hałasu i miejsca, skąd dobiegała ta apetyczna woń. Dostał swojego typowego zaskoczenia z rozdziawem warg i gapił się ładnych kilka minut w przestrzeń przed sobą i spanikowaną dziewczynę, która najwyraźniej poparzyła się wrzątkiem. Tak przynajmniej mu brzmiała. Nie miał takiego refleksu, aby dostrzec każdy detal z tego niezbyt fartownego zdarzenia, acz z boku prezentowało się to dość zabawnie.
Jak przystało na dobrodusznego Jasona... nie byłby sobą, gdyby nie wstał i chociaż nie sprawdził czy nie doszło do jakiegoś tragiczniejszego wypadku. Szybko znalazł się przy jej stoliku, który był oddalony od tego jego ledwo parę metrów.
— Czy wszystko w porządku? Nic się pani nie stało? Może w czymś pomóc? — standardowe pytania paść musiały, rzecz jasna z równie zmartwionym, acz tym jego charakterystycznym głębokim, nieco przyciszonym ciepłym głosem. Podrapał się po karku, co było jego zwykłym odruchem w takich sytuacjach. Tak już miał. Wprost nie znosił gdy komuś działa się jakaś krzywda i jeśli może kogoś jakoś wyratować z opresji, dokłada wszelkich starań, aby jego poczynania zakończyły się powodzeniem.
-
Nie mogła wyobrazić sobie wichrów obaw i wątpliwości, które smagały niepokojem serce Jasona Kima, ba, nie spodziewała się, że mogą dosięgnąć kogoś tak znanego! Bo przecież ci wszyscy muzycy wchodzą w płytkie relacje. Zmieniają partnerki i partnerów jak rękawiczki - mogą w końcu przebierać w chętnych jak w ulęgałkach! Żyją w jakimś innym wymiarze, do którego nie sięga moc prawdziwej miłości czy trudów normalności. Tacy odrealnieni i zamknięci w tym swoim autystycznym nieco świecie jak Keagan ze swymi problemami rodem z oper mydlanych... jak bardzo się myliła! Postrzegając popularnych muzyków w tych kategoriach, wsuwała takich jak Jason w dość krzywdzące szufladki, absolutnie do nich niepasującej. Dziś miała okazję zweryfikować swoje poglądy, co już zadziało się na widok sławnego muzyka, który jak gdyby nigdy nic sączył sobie kawkę przy stoliku najzwyklejszej kawiarni, do której ma dostęp każdy. Zobaczenie go tu było jak przebicie niewidzialnego muru, który media oraz nadęcie niektórych artystów budują wokół gwiazd. Czy znajomi muzycy rockowi byliby w stanie przyjść w takie miejsce i zamówić kawę jak każdy przeciętniak? Annalee wątpiła w to, nie takie zachowania dane jej było zaobserwować w przeszłości. Odczuła nieprzyjemny dysonans poznawczy. Czyżby się myliła?
Gdy Jason postanowił zainteresować się jej niezdarnością i zaoferować pomoc, ona rozpaczliwie wycierała blat stolika chusteczkami, zerkając raz po raz nerwowo w stronę lady, za którą krzątały się dwie kelnerki. Były zbyt zajęte swoimi sprawami, żeby zauważyć wstydliwą przygodę klientki, na szczęście! Tajka poczuła się nieco pewniej, uznawszy, że prawdopodobnie nikt jej małej przygody nie zauważył... a jednak! Odrzuciła akurat przesiąkniętą brązem kawy serwetkę na mały stosik jej podobnych, który uformował się podczas pucowania blatu i miała sięgnąć po następną, żeby w końcu wytrzeć przedramię z gorącej cieczy, kiedy prawie podskoczyła na dźwięk łagodnego męskiego głosu - niewątpliwie skierowanego do niej. Wzdrygnęła się na jego dźwięk i poczuła, że jej policzki oblewa gorąca fala zawstydzenia, gdy uniosła wzrok na muzyka. A niech to, jednak ktoś zauważył! Dlaczego kiedy miała prawdopodobnie jedyną okazję, by nie zrobić z siebie idiotki przed lubianym artystą, musiała dać tak żenujący popis?!
- Chyba... chyba tylko moja duma ucierpiała na tej żałosnej wpadce - odpowiedziała i nie mogła powstrzymać chichotu. Pokręciła głową, załamana własną niezdarnością. - Po cichu liczyłam, że zdążę ogarnąć tę katastrofę, zanim ktoś zauważy... ale mam nadzieję, że moją przygodą poprawiłam ci humor!
Zakończyła kolejne słowa śmiechem, bo cóż innego jej pozostało? Na niepowodzenia, wstyd czy tremę zwykła reagować rozbawieniem. Obrócenie własnej niezdarności czy innej wpadki w żart oraz zdrowy dystans do swoich słabości sprawiały, że takie zdarzenia wydawały się mniej upokarzające. Choć i tak miała ochotę zapaść się pod ziemię - kiedy inni fani spotykali Jasona na fan meetingach czy robili sobie wspólne zdjęcie podczas przypadkowego spotkania na ulicy, ona musiała zapisać mu się w pamięci małą katastrofą z kawą w roli głównej!
Otarła w końcu rękę z resztek gorącego napoju. Skóra nie zdążyła się jeszcze zaczerwienić, ale zapiekła w dotyku. Jeszcze drobne oparzenie do kolekcji, doprawdy wspaniale!
-
Oczywiście, Jason Kim sam miał w swoim życiu wiele nieudanych związków, kilka przelotnych romansów, przez co tak łatwo było przylepić do niego tą jakże krzywdzącą łatkę takiego, co nie chce się w nic głębiej zaangażować. Nic bardziej mylnego. Jason... to dusza romantyka, marząca od dawna o prawdziwej miłości. On po prostu nie trafił na odpowiednią osobę. Nie. Wróć. Trafił. Jednak był przez tyle lat kompletnie ślepy, mając ją zasadniczo tuż przed nosem. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko! Kobiety, z którymi próbował coś zbudować... okazywały się tymi złymi. Wykorzystywały jego naiwność, były chciwe, widziały w nim tylko kasę i ładną buźkę. No i wiadomo... mogły zrobić trochę szumu wokół siebie, ostatecznie miały w garści popularnego muzyka. Toż to istny szpan na dzielni! Miały swoje tak zwane pięć minut i gdy odkrywał ich prawdziwy cel, albo przyłapywał na zdradzie... zrywał z nimi natychmiast. Tyle razy ile był już zraniony i rozczarowany nie zliczy.
Nie miał totalnie kłopotu z przychodzeniem do takich „zwyczajnych” miejsc jak Starbucks. Tym bardziej że to jedna z jego ukochanych kawiarni. Nie wyobrażał sobie, że miałby omijać je szerokim łukiem tylko dlatego, że do takowych może wpaść dosłownie każdy. Łącznie z fanami jak i psychofanami. Nigdzie nie był całkowicie bezpieczny, więc nie robiło mu to jakiejkolwiek różnicy. Nie bywał też w takich lokalach najczęściej, acz czasami potrzebował choć chwilę w nich posiedzieć i podumać przy ulubionym Iced Americano. Tak jak dzisiaj. Istnieje mnóstwo kawiarni, w których podają lepsze kawy, ale do tej konkretnej miał swego rodzaju sentyment. Najważniejsze, że tutejsze napoje mu smakują, nie?
Ta dość zabawna sytuacja nie mogła mu umknąć mimo rozkojarzenia i zamyślenia! Musiał jakoś zareagować. Kiedy zarejestrował co się wydarzyło, niemal w trybie błyskawicznym pojawił się przy dziewczynie, która w jego opinii potrzebowała pomocy. Kelnerki najwyraźniej miały gdzieś spanikowaną Annalee, bardziej wpatrywały się w postać Jasona, który z kolei nie przejmował się ich zachowaniem i próbami flirtu. Zaoferowany był czym innym!
— Nie przejmuj się, każdemu może się zdarzyć! Wpadki rzecz ludzka. — stwierdził wzruszając nieznacznie ramionami i machając na to ręką, gdyż to nie było nic, czego sam by nie doświadczył w swoim życiu wielokrotnie. Szczególnie w ostatnim czasie, kiedy to dopuszczał się co rusz rozmaitych głupot z powodu nieszczęśliwej miłości. Tyle lekkomyślnych decyzji... w których zrobił z siebie idiotę. Z tego względu uczucie zażenowania i chęci zapadnięcia się pod ziemią było mu tak dobrze znane. Słysząc jej chichot szybko mu się udzieliło. Nie minęła sekunda i tak samo jak ona parsknął uroczym śmiechem. Ach, jakież to zaraźliwe! — Pewnie! Nie byłem w najlepszym nastroju... a dzięki tobie mogłem odciągnąć myśli od tego, co mnie męczy. — zauważył zgodnie z prawdą, posyłając jej szerszy uśmiech. Tak, tego mu było trzeba! Miał serdecznie dość tego chaosu jaki panował w jego głowie. Odrobina humoru była zatem w cenie. Był na tyle spostrzegawczy, by wyłapać z jej rozbawionej twarzy nutkę bólu, który był spowodowany oparzeniem przez gorącą brązową ciecz. — Na pewno nic więcej nie ucierpiało? — uniósł brew ku górze, wpatrując się w nią znacznie uważniej, wypowiadając owe słowa z wyraźnym zaniepokojeniem. Wolał się upewnić czy czegoś źle nie odebrał, choć był przekonany, że coś jest nie tak. Nie chciał wywołać w niej większej fali wstydu, ale to wynikało zwyczajnie z jego troski!
-
Teraz tylko obserwowała zachowania innych fanek swoich ulubionych muzyków - młodszych, głupszych, mniej doświadczonych i bardzo naiwnych. Nie brakowało wśród nich dramatów i wylanych łez, kiedy na horyzoncie życiowym muzyka pojawiała się nowa miłość. Czy tego Jason mógł spodziewać się, kiedy pewnego dnia wyjdzie na jaw, że wszedł w związek z innym mężczyzną? W dużej mierze pewnie tak, niemniej gdyby to Annalee miała wygłosić swoje zdanie na ten temat - związek homoseksualny miał większą szansę zdobycia akceptacji fanek niż heteroseksualny. Zwłaszcza że wśród najbardziej histerycznych, czyli nastoletnich fanek, panowała często ogromna fascynacja gejami, jakkolwiek dziwnie to brzmi.
Zachichotała znów, nie potrafiąc odnaleźć innego kierunku swojego zachowania, by jak najluźniej potraktować swoją idiotyczną wpadkę, a przy tym wyjść naturalnie - śmiech jako reakcja na wstydliwe wpadki był dla niej bardzo naturalnym, choć wyuczonym zachowaniem. Bywała roztrzepana, to roztargnienie zaś nie raz i nie dwa już przypłaciła sytuacjami, w których uszy czerwieniły jej się z zawstydzenia, więc żeby jakoś sobie z nimi radzić, musiała znaleźć odpowiedni sposób. Obrażanie się lub płacz, ewentualnie ucieczka brzmiały jej jak najgorsze możliwe sposoby, były bowiem negatywne i pozostawiały złe wrażenie na świadkach tych drobnych niepowodzeń. Często było to środowisko, do którego później musiała wrócić, na przykład szkolne, więc bardzo nie chciała zostawiać po sobie złego wrażenia. Neutralne podejście do sprawy z kolei wydawało się potwornie nienaturalne - kto po zrobieniu z siebie ostatniej niezdary udaje, że nic się nie stało i po prostu idzie dalej? W toku testowania różnych reakcji na śmiech czy niechciane zainteresowanie otoczenia, Annalee dotarła w końcu do traktowania tego śmiechem. Dla niej wyrobienie sobie dystansu do swojego roztargnienia było najzdrowsze, bo nie przejmowała się i nie wstydziła, a w oczach innych śmiech łagodził jej wpadki. Kiedy autor się śmieje uprzejmie, z uprzejmością śmieją się też inni, a ich potrzeba szyderstwa się zmniejsza - i to Annalee się trzymała. Jak widać, działało!
- W takim razie cieszę się, że moja głupota nie poszła na darmo - odrzekła, wciąż rozbawiona, ale przy tym dość teatralnie skinęła głową niczym artystka, która kłania się widowni po udanym przedstawieniu. Właściwie - można to tak nazwać, bo wyszedł jej całkiem komiczny performance, a widownia też się znalazła! Przypadkowa, niemniej to bez znaczenia! Słysząc kolejne pytanie, zerknęła na przedramię, którego w końcu nie wytarła dokładnie z kawy. Przyłożyła do ręki czystą chusteczkę, ostrożnie osuszając ją z gorącego napoju tak, aby nie urazić już i tak podrażnionej skóry. Dodała, nadal swoim pogodnym, niezrażonym przygodą tonem. - Chyba się lekko oparzyłam, ale to drobiazg. Dwa czy tam trzy bąble zejdą lada dzień, a są małą zapłatą za chwilę pogadania z panem Kimem we własnej osobie!
Nie ukrywała, że rozpoznała Jasona. Zwykle gdy widziała na mieście kogoś rozpoznawalnego, starała się nie zwracać na niego uwagi, nie zakłócać prywatności, do której przecież miał święte prawo. Lecz skoro już wymienili parę zdań, sytuacja nieco się zmieniała, a udawanie wydawało jej się w tej sytuacji idiotyczne. Nie miała przy tym pojęcia, że ten znany muzyk, który z oddali, na zdjęciach czy szklanym ekranie wydawała się figurą idealną i nieskazitelną, dobrze znał to uczucie, kiedy dzieje się najgorsza głupota, a policzki pieką czerwienią zażenowania - to jednak miało związek z jej postrzeganiem gwiazd jako wyidealizowanych albo kreujących się na idealne, wspomnianym wcześniej na przykładzie przeszłych doświadczeń Annalee z artystami sceny muzycznej. Tak samo jak nie zdawała sobie sprawy, że stoi przed nią doskonały kandydat do rozwiania wielu krzywdzących mitów na temat sławnych artystów, jakich nabawiła się lub utrwaliła sobie, gdy obracała się w środowisku Relentless.
-
Dlatego jeśli ta obecna rozmowa z Ann się bardziej rozwinie, zdecydowanie będzie dla niego korzystną odmianą, zwłaszcza po tamtym nieprzyjemnym doświadczeniu. Musiał przyznać, że śmiech to miała uroczy! Właściwie tak też się prezentowała. Sam Kim również taki zresztą bywał i tym razem nie było wyjątku. Nie zliczyłby jak wiele osób uważało go za takowego. Porównań do kota tak samo już nie zliczy. Naturalnie mu to nie przeszkadzało, wprost przeciwnie — oswoił się z tymi określeniami. Były dla niego niemalże codziennością. Jak tak niekiedy przypatrywał się sobie w lustrze, i on dochodził do podobnych wniosków. Z tego względu nie wyprowadzał z błędu tych wszystkich ludzi. Po co miałby, coś w tym cholera jest...
Podobało mu się to, że pomimo lekkiej wpadki dziewczyna odpowiadała śmiechem, zawsze to lepsze niż totalne załamanie ze wstydu! Nieważne co czuła w rzeczywistości. Potrafiła sobie z tym doskonale poradzić i podejść do krępującej sytuacji z dystansem, przesadnie się tym nie przejmując. Cel uniknięcia zrobienia złego wrażenia osiągnęła perfekcyjnie! Jason z pewnością zapamięta sobie ją pozytywnie. Słusznie wybrała! Punkt dla niej.
— Och, czemu od razu głupota? Po prostu chwila nieuwagi! Nie zliczę ile razy mnie zdarzyło się być niesamowicie niezdarnym! Grunt to potrafić się potem śmiać z samego siebie. — powiedział z ciągłym rozbawieniem na samo wspomnienie o swoich kretyńskich zachowaniach, gdzie wykazywał często brak pomyślunku. Aczkolwiek podkreślił, że dla niego naprawdę nie było w tym niczego złego. Tak zwyczajnie bywa. Kto nie popełnia karygodnych błędów, przez które potem jest mu głupio, albo odczuwa potworne zażenowanie? Nie uwierzy, że istnieją osoby, które nie odwaliły choć jednej gafy.
Bynajmniej nie zdziwiło go to, iż został raptem rozpoznany i z ust nowo poznanej dziewczyny padło jego nazwisko. Tym samym tamte panny, które w dalszym ciągu ich namiętnie obserwowały jakby stały się dla niego kompletnie niewidzialne. Kiedy się na kimś konkretnym skupiał, praktycznie cała reszta diametralnie skrywała się za mglistą kurtyną, a najwyraźniejszym punktem aktualnie stała się stojąca przed nim postać. Póki co sprawiała wrażenie sympatycznej, a jednocześnie interesującej. Nie miał zatem nic przeciwko, aby poświęcić ciemnowłosej piękności odrobinę więcej uwagi, szczególnie że okazała się być jego fanką. A przede wszystkim nie rzucała się na niego jak szalona ani nie pożerała go wygłodniałym spojrzeniem. — Faktycznie nie brzmi tragicznie. Całe szczęście! Och, no proszę. Nie widzę przeszkód, by pogadać z tobą dłużej. Zdradzisz mi swe imię? Chętnie je poznam! — przyznał przyjemnym dla ucha tonem, mimo iż sam popadł w lekkie zmieszanie, gdyż pierwszy raz ktoś zwrócił się do niego w tak nietuzinkowy sposób. W tej chwili interweniował, starając się ułożyć jakieś sensowne zdania w jedną całość, by nie zabrzmieć jakoś sztywno. Zwykle gdy był oblegany przez wianuszek dziewcząt padały pytania o autograf, zdjęcie, albo jedno i drugie. Czasem jak nie miał nic innego do roboty godził się też odpowiedzieć na parę nurtujących pytań. Kolejne miłe zaskoczenie! Jak na razie pragnął dowiedzieć się o niej czegoś więcej, zwłaszcza że zaistniałe okoliczności temu sprzyjały, skoro już padły pierwsze słowa. Nie zamierzał grać przed nią idealnego, bo takim nie był. Jak zawsze przy każdym będzie autentyczny, pokazując jej swoje prawdziwe ja. Lepiej trafić nie mogła! Ciekawe czy finalnie uda mu się w takim ustawieniu zmienić jej postrzeganie różnych sławnych artystów. Dodatkowo pokazać, że nie każda gwiazda na siłę próbuje samego siebie sztucznie gloryfikować w istocie przedstawiając światu swój fałszywy obraz.
-
- Jeśli ma się skłonności do takich wpadek, to nic innego nie zostaje, tylko nauczyć się dystansu do siebie i śmiechu z sytuacji. Inaczej depresja murowana - stwierdziła z rozbawieniem i wcale nie przesadzała - gdyby miała rozpamiętywać i przejmować się każdym aktem niemocy, głupoty czy niezdarności w swoim wykonaniu, zapewne dawno by się załamała, bo takich chwil nie brakowało. Oczywiście, że nie lubiła ośmieszenia, tak samo jak każdy inny człowiek Annalee chciała być postrzegana poważnie i nie wywoływać śmiechu politowania, ale skoro los wyznaczył jej inną rolę i przede wszystkim miała bawić - czy to w swojej specyficznej pracy, kusząc gibkim ciałem wygłodniałych mężczyzn, czy w życiu prywatnym, rozlewając kawę przy pierwszej lepszej okazji - to chciała przyjąć swoją życiową rolę z godnością i również się nią cieszyć. Być pociesznym stworzonkiem a być pośmiewiskiem to dwie zupełnie inne sprawy!
Wytarłszy rękę z kawy, zerknęła na swoje ubrania, by upewnić się, czy nie ubrudziła ich brunatnym napojem, ale na szczęście wyglądały na czyste - co w jej przypadku było pewnym sukcesem! Następnie rozejrzała się szybko za najbliższym koszem na śmieci, ten jednak był dość daleko, więc wolała nie ryzykować przy swoich skłonnościach do wpadek i darowała sobie celowanie do niego z oddali. Zużyte chusteczki odsunęła na brzeg stolika i zamierzała wyrzucić je później, przed wyjściem z kawiarni.
- Jestem Annalee - przedstawiła się i wyszczerzyła rządek jasnych ząbków, prezentując przyjazny, a zarazem uprzejmy uśmiech. Nie chciała, żeby wkradła się w atmosferę cisza, która szybko mogła przybrać znamiona niezręczności, więc dodała, w zasadzie werbalizując myśl, która zawitała w jej głowie od razu na widok Jasona w lokalu. - Nie spodziewałabym się, że spotkam tak znanego muzyka w zwykłym Starbucksie tak o, w biały dzień.
Właściwie nie był to zupełnie zwykły, sieciowy Starbucks - zdaje się, że serwował ciekawsze i nieco droższe napoje niż jego zwyczajniejszy brat, niemniej nie zmieniało to faktu, iż znajdowali się w zwykłym lokalu, w zwykłej części miasta, w zwykły dzień i pośród zwykłych ludzi. Znów odżyły jej wspomnienia ze znajomości z Keaganem i kolegami z jego zespołu - kogo jak kogo, ale owych panów odzianych w skóry i ćwieki Annalee w życiu by nie podejrzewała o wstąpienie do takiej kawiarni, chyba że uprzednio zapłaciliby za wyproszenie innych klientów i obstawili je ochroną. Wydawało jej się to dość zabawne i na wyrost teraz, kiedy po latach myślała o doświadczeniach, jakich nabyła u boku rockowego basisty, ale zdawała sobie sprawę, że wiele sław funkcjonuje tylko w taki sposób, pozbawiając siebie ostatnich drobinek normalności, które ona na ich miejscu zapewne próbowałaby pielęgnować.
-
W obecnych okolicznościach trafił chociaż na kogoś porządnego, ba w życiu nie wpadłby na to, że Annalee może być jego fanką! W ogóle mu to przez myśl nie przeszło odkąd doszło do tego drobnego incydentu z rozlaniem przez czarnowłosą kawy. Dlatego został miło zaskoczony gdy padło z jej ust jego nazwisko. Ponadto zachowywała się przy nim do tej pory jakby był dla niej kimś zupełnie obcym! To go jedynie mocniej zachęciło, by poznać ją lepiej.
— Dobrze powiedziane, uważam dokładnie tak samo! — zgodził się z nią bez krzty zawahania kiwając potwierdzająco głową, a jednocześnie obdarzając ją kolejnym uroczym, acz szczerym uśmiechem. Może dopiero co na nią trafił, a już zdążył z miejsca polubić. Emanowała od niej taka pozytywna energia, że nic a się nią zarazić. Czuł, że się dogadają, bo prawdopodobnie nadają na podobnych falach. Zdaniem Jasona istniały gorsze problemy, które mogą doprowadzić do większego załamania, więc nie ma sensu przejmować się dosłownie każdym potknięciem. Rzeczywiście, gdyby dodatkowo miał zakrzątać sobie głowę kompromitującymi sytuacjami, w których wykazał się totalnym brakiem pomyślunku, istotnie mogłoby to doprowadzić do jakichś stanów depresyjnych. Z tego względu wolał podchodzić do swoich momentów niezdarności czy głupoty właśnie z dystansem. A kto lubił się czuć ośmieszony tudzież zażenowany w tych słabszych chwilach? Raczej nikt. Jednakże podobnie do Ann bezapelacyjnie należał do pociesznych stworzonek, które stawiało na autentyczność i starało się zadowalać swych fanów, byle ich nijak nie zawieść, a przy okazji umieć też ich rozbawić.
— Miło mi cię zatem poznać Annalee. — ukłonił się delikatnie w wyrazie szacunku, po czym wyciągnął w jej stronę dłoń w geście poznawczym i lekko uścisnął, a uśmiech nie schodził mu z ust. Nabył taki nawyk, odkąd wgłębił się w kulturę koreańską, w końcu korzenie do czegoś zobowiązują. Jakoś mu tak zostało, mimo że przebywał teraz w innym państwie, w którym ludzie raczej tak nie robią. Poza tym samo to, iż miał do czynienia z kimś kto z pewnością wywodził się z jakiegoś azjatyckiego kraju automatycznie popchnął go do wykonania go, nawet jeśli w istocie ta dziewczyna nie pochodziła z Korei. Tak czy siak często mu się to zdarzało, nie tylko jak dostrzegł gdzieś po drodze jakiegoś innego Azjatę. Całe szczęście, że pociągnęła dalej rozmowę — niezręczna cisza byłaby nader dobijająca! — Heh, czasem los lubi zaskakiwać, nieprawdaż? Dawno nie odwiedzałem Starbucksa i miałem ochotę na tutejszą kawę, wyciszyć się... Jak na razie lokal spełnił swą powinność. — odpowiedział wesoło zgodnie z prawdą. Nie narzekał również na fakt, że jego spokój został naruszony, wręcz przeciwnie, podobał mu się taki obrót wydarzeń. Dzięki tej wpadce z rozlaną brązową cieczą na drewnianą powierzchnię stolika mógł się pośmiać, a niestety nie miał ostatnio zbytnio ku temu powodów. Pozwoliło mu to także oderwać niespokojne myśli od jego dylematów związanych z Jaredem.
Mimo że sam był sławny, nie chciał pozbywać samego siebie tych resztek codzienności, jaką przeciętny człowiek miał w nadmiarze, dlatego nie widział potrzeby, by wynajmować ową kawiarnię jedynie dla samego siebie. Wystarczyła mu ochrona, która znajdywała się tuż obok budynku i miała nieustannie na niego oko. Starał się zbytnio nie zwracać na nich uwagi, tak jakby ich tam wcale nie było. Zdawał sobie też doskonale sprawę, iż nigdy nie wróci do normalności, ale dzisiaj... tak się właściwie poczuł, jakby był zwykłą szarą jednostką, która niczym szczególnym się nie wyróżniała z tłumu. Dlatego on w przeciwieństwie do niektórych wolał pielęgnować te drobinki, które w jego przypadku były niekiedy potrzebne. W końcu dochodziło do nich nadzwyczaj rzadko z oczywistych powodów.
-
Skoro nadarzyła się taka okazja, Annalee chciała podarować sympatycznemu muzykowi odrobinę tej zwyczajności, której sama miewała dość. Nie zamierzała ukrywać, że jest jego fanką, ale zarazem nie uważała tego za informację tak istotną, by wyskoczyć z nią na samym wstępie rozmowy. Po co, by zniechęcić go i zepsuć humor obawą, że mógł trafić na kolejną wariatkę?
- Chyba nie masz zbyt wielu okazji, żeby wyluzować się w takim miejscu? - zagadnęła, nie mając wątpliwości, że dostanie potwierdzającą odpowiedź. Szarym ludziom zazwyczaj wydaje się, że artyści nie robią zbyt wiele, a ich życie jest jedną wielką balangą i liczeniem wpływów za dobrą zabawę. Annalee nie musiała szukać daleko, by napotkać się z takim krzywdzącym przekonaniem - jej rodzice byli pewni, że idole dziewczyny z nastoletnich czasów to wygodni karierowicze, którzy nigdy nie splamili sobie rąk ciężką pracą. Jako zbuntowana, wykłócająca się z nimi gówniara, Ann miała nieco zdrowsze postrzeganie swoich ulubieńców, niemniej nie miała pojęcia choćby o połowie obowiązków i psychicznych obciążeń, które popularni muzycy muszą dźwigać na swoich barkach. Z perspektywy zwykłego człowieka, żyjącego z daleka od showbiznesu, ich codzienność wyglądała bardzo prosto - wychodzą na scenę, gdzie bawią się przez godzinę, może dwie, inkasują ogromne honorarium, a następnie wracają do zwykłego życia, pełnego imprez, używek i obrzydliwego bogactwa. Jako fanka miała świadomość, że to znacznie więcej pracy niż wygląda na pierwszy rzut oka, lecz nadal była w tym bardzo naiwna i idealizowała ten gwiazdorski światek, marząc po cichu o osiągnięciu podobnej kariery. Dopiero gdy Annalee poznała Keagana i zobaczyła, jak to naprawdę wygląda od kuchni, zazdrość zniknęła, a pozostało współczucie. Gwiazdy mają pieniądze, rozpoznawalność i uwielbienie tłumów, wygłaszane przez nich opinie mają na grona młodych ludzi większy wpływ niż nauki wpajane przez nauczycieli i rodziców, a jednym występem potrafią zarobić więcej niż niektórzy zwykli zjadacze chleba przez całe życie... ale jakim kosztem? Jak wiele pracy nad materiałem muzycznym wykonują? Ile godzin przesiadują w studiu nagraniowym? Jak wielu osobom uczestniczącym w procesie twórczym muszą zapłacić, i to wcale niemało, lub wykonywać wszystko samodzielnie - co jest niemożliwe? Ile prób, zdzierania gardeł, wielomiesięcznej pracy organizacyjnej, by wyjechać w jedną trasę koncertową? A jak wiele hejtu, niechęci, ocen opartych na stereotypach? Ile odzierania z prywatności i godności osobistej przez paparazzi czy nienormalnych fanatyków? Dopiero poznawszy ten świat z perspektywy przyjaciółki znanego muzyka, Annalee zrozumiała z jakimi obciążeniami psychicznymi i fizycznymi muszą borykać się ludzie tacy jak Jason. Miała mnóstwo podziwu w stosunku do tych, którzy chcieli chwytać tę normalność, nie uciekali przed każdym, kto ich rozpoznał i mieli odwagę udać się do takiego Starbucksa w środku dnia, bez obstawy z rosłych ochroniarzy i tak po prostu zagadać do jakieś przypadkowej dziewczyny, która rozlała kawę na stół. To czyniło te jednostki niezwykłymi, bo jak wielu artystów przygniecionych przez morderczą popularność potrafi się na to zdobyć?
-
Nic a się cieszyć, że tym razem trafił na taką wyrozumiałą dziewczynę jak Annalee. Dzięki temu niefortunnemu incydentowi przynajmniej otrzymał właśnie taką namiastkę normalności, a wraz z tym odrobiny rozluźnienia, a także nieznacznie udało mu się rozchmurzyć. W zasadzie same plusy! Może zatem być wdzięczny, że faktycznie nie nadział się na kogoś pokroju tamtej wariatki, która nieproszona wślizgnęła się jakiś czas temu na teren jego posesji. Jak na razie było wręcz przeciwnie, zamiast się zniechęcać, jej reakcje i zachowanie sprawiały, że miał coraz większą ochotę na dłuższą rozmowę z nią.
— Ano, nie mam... dlatego cieszę się za każdym razem, jeśli choć raz się gdzieś mi to uda! Ten dzień mogę bez wątpienia do takowych zaliczyć. — zauważył z lekkim skrzywieniem na ustach początkowo brzmiąc ciut posępnie, ale nie było tej nutki smutku słychać zbyt długo. Po dosłownie chwili wydźwięk jego wypowiedzi się zmienił na pogodniejszy, a przy ostatnich zdaniach podkreślił to jeszcze tym swoim charakterystycznym uśmiechem, przez który większość przedstawicielek płci pięknej tak szalała. Jason był z reguły niepoprawnym optymistą i starał się w każdej sytuacji wynajdywać choćby drobinki pozytywów! Mimo że często dopadały go jakieś lęki i pesymizm, w dalszym ciągu starał się widzieć szklankę do połowy pełną, aniżeli do połowy pustą. Ten typ tak już miał.
Na swoją pracę nie śmiał nigdy narzekać, nawet jeśli siedział całymi nocami do rana i chodził potem przez to kompletnie niewyspany. Najważniejsze, że robił to, co kochał i nierzadko oddawał się swojemu zajęciu w pełni. Ba, w trudniejszych momentach wprost wolał chować się w swoim studio, w którym się muzycznie wyżywał i mógł dać ponieść fantazji. Nie zawsze też miał wenę twórczą, zwłaszcza przy tych gorszych mętlikach panujących w jego głowie. Aczkolwiek korzystał z każdej chwili, w której mógł skupić się na tworzeniu muzyki czy choćby uczyć się kolejnych ciekawych i trudniejszych układów tanecznych. Naturalnie za każdym razem wkładał w to mnóstwo serca i pracy, byle wszystko było dopięte na ostatni guzik i by mógł później prezentować swym fanom występy najznakomitszej jakości i zasypywać ich nieustannie dobrą muzyką. Wszystko, byle nie zawieść, co na szczęście jak dotąd nie miało miejsca. Dlatego starał się być zawsze w jak najlepszej formie było to możliwe. Widać było gołym okiem, iż przykładał się do swojej kariery muzyka bardzo poważnie i wykonywał wszystko z niesamowitą pasją, której przeoczyć nie szło. Ponadto popadanie w artystyczne szaleństwo pomagało mu również w jakimś stopniu odwieść myśli od swych rozterek sercowych. Kim szczerze powiedziawszy nie przepada specjalnie za imprezami. Używek też przeważnie nie tyka, poza alkoholem. Zdarza mu się sięgać po niego w ostatnim czasie nieco częściej niż wcześniej, jednakże ma ku temu swoje powody. Jest świadom, że to mu bynajmniej w niczym nie pomoże, ale czasem ewidentnie ciężko mu się bez tych procentów obejść. Skoro mu w miłości nie wychodzi, lepiej zająć się tym, w czym chociaż nie nawala i idzie mu sprawniej. To już brzmiało w jego odczuciu korzystniej, niż wyobrażenie rozczarowania i kolejnego złamanego serca.
— A tak w ogóle... mam nadzieję, że rozlanie tej kawy nie było spowodowane rozproszeniem przez moją obecność? — tym razem to on do niej zagaił, jednocześnie począł się tak typowo masować po karku, mówiąc ów słowa z wyraźną troską w swym ochrypłym głosie. Czułby się z tym gorzej, gdyby okazało się, że po części to on był winowajcą! W takim ustawieniu z pewnością od razu chciałby się jej jakoś zrekompensować, że przyczynił się do wstydliwej przygody tej sympatycznej dziewczyny. Oczywiście wcale nie musiał mieć racji, a szklanka równie dobrze mogła wymsknąć się jej z dłoni z zupełnie innej przyczyny. Wyskoczył z takim pytaniem, bo bądź co bądź było to w obecnych okolicznościach prawdopodobne. Na widok idoli często dochodziło do rozmaitych żenujących wpadek, zwłaszcza u tych mocniej podekscytowanych jednostek i takie reakcje nie były już dla niego czymś unikalnym. Przyzwyczaił się do bycia świadkiem takowych. W związku z tym chciał zwyczajnie oczyścić swe sumienie, nic ponadto.
-
- Ale cieszy mnie, że potrafisz wyłuskać takie momenty spokoju i normalności z medialnego życia... pewnie to bardzo absorbujące? Może to kwestia dużego miasta, które przywykło do widoku sław, ale w takim Seattle chyba da się żyć bez konieczności wynajmowania całego marketu na wieczór, by spokojnie zrobić zakupy, prawda? - zapytała, robiąc to nie aby zagadnąć dla zagadnięcia - ta kwestia szczerze ją ciekawiła. Gdy patrzyła na Jasona, mimowolnie z tyłu głowy wyłaniał jej się Keagan, który przypominał o sobie w myślach. Uwielbiał narzekać na popularność, w dalszej przeszłości, kiedy spotykał się z Annalee, w każdym miejscu oglądać nerwowo, czy aby na pewno nie śledzi go żaden psychofan lub paparazzi... nawet ostatnio, gdy spotkali się w jej klubie, dał popis swojej celebryckiej paranoi, obawiając się, że zostanie sfotografowany lub nagrany czy podsłuchany przez hienę dziennikarską albo fana w hałaśliwym klubie, przy stoliku oddalonym zdecydowanie od innych gości, w miejscu znanym Annalee jak własna kieszeń i doglądanym przez kilku rosłych ochroniarzy, przez których kordon nie przeciskały się prawie nigdy osoby niepowołane. Oczywiście, szaleni fani czy niskich lotów dziennikarzyny zdarzały się wszędzie, niemniej Tajka ze swojego doświadczenia osoby, która wyszalała się swego czasu na wielu festiwalach muzycznych i przeżyła parę miesięcy romansu z dość znanym muzykiem, zagrożenia tego typu pamiętała jedynie z tras koncertowych, festiwali czy innych publicznych występów, w przypadku których odgórnie wiedziano, iż dany artysta na pewno się pojawi. Nikt nie biegał z aparatem czy zdjęciem i długopisem w miejscach neutralnych... niemniej spostrzeżenia Ann, iż jej przyjaciel przesadza, mogły być tylko jej własnymi odczuciami, które nie miały jednak pokrycia w rzeczywistości. W końcu ona spotykała się tylko z Keaganem , a później szła w swoją stronę, on zaś z rozpoznawalnością mierzył się przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Czy było naprawdę tak, jaj lubił przekonywać otoczenie jej były kochanek? Czy życie artysty było taką drogą przez mękę, a może to tylko on lubił wyolbrzymiać swoje doświadczenia, by tworzyć przed bliskimi pozę niesamowicie sławnego człowieka sukcesu? Sądziła, że kto jak kto, ale Jason będzie w stanie rozwiać jej wątpliwości. Jeden z czołowych przedstawicieli muzyki popularnej cieszył się znacznie większą rozpoznawalnością niż basista metalowy, a więc wykonujący gatunek dość niszowy, daleki od radia, wielkich stadionów czy serc przeciętnych nastolatek. Fanów ostrych brzmień nie brakowało, ale to nadal była nisza.
- Szczerze mówiąc, trochę tak! - Roześmiała się, a w jej śmiechu podskoczyło kilka nutek zakłopotania. Nie chciała sprawiać wrażenia nazbyt emocjonalnej fanki, która traci głowę na widok swojego idola. Co by mógł sobie o niej pomyśleć, że lada moment zatraci swoją pozę normalności i rzuci się na niego w tej kawiarni lub zacznie przebierać nogami z zachwytu, opowiadając, jak go uwielbia i obkleja swoje mieszkanie setkami plakatów? Nie była taka, dawno wyrosła z dziecinady - jej reakcja wiązała się znacząco z wrodzoną niezdarnością i idiotyczną skłonnością do robienia głupot. - Ale ja już tak mam. Zaskoczył mnie twój widok i... chlup! Machnęłam ręką i poleciało. Mnie się to zdarza nie tylko na widok sławnych muzyków, co kwartał muszę dokupować kubki, bo potrafię wytłuc przypadkiem prawie wszystko, co mam w domu. Także to nie twoja wina, to ja, widocznie palcem robiona!
Śmiała się, w żartobliwym tonie nieco wyolbrzymiając, ale poniekąd była to prawda. Kilka razy już Annalee nabywała nowe kubki czy raz cały komplet talerzy, bo przez różne wypadki, roztargnienie czy zwykłą niezdarność zniszczyła sporo domowej zastawy. Jak to możliwe, że jej rodzice do dziś mieli te same filiżanki i szklanki, co za czasów jej dzieciństwa? Wybryki natury!
No, albo ona nim była...
-
Tak było właśnie, kiedy przygotowywał się na spotkanie z Linden. Na spotkanie umówili ich wspólni znajomi. Łańcuszek był naprawdę bardzo trudny do zapamiętania i powtórzenia, dlatego Angelo wolał w to nie wnikać. Rozmawiali jednak na Messengerze przez jakiś czas i zwyczajnie normalnym krokiem było zaproszenie jej na kawę.
Najbardziej hipsterskim miejscem w całym Seattle był Starbucks. Ale i to jaki! Starbucks Reserve był naprawdę pięknym miejscem, ale równocześnie nie był jakimś zarezerwowanym tylko dla wyższych sfer. Więc i Angelo zaproponował to miejsce.
Mieli spotkać się już w środku około godziny 17:15. Angelo przybył o pięć minut za szybko, ale to chyba nic nie szkodziło. Zajął miejsce przy stoliku przy oknie. Miał przy sobie jedną czerwoną różę. Myślał, czy może kupić jej jakiś bukiecik, ale uznał, że nie będzie tak szalał, bo jeszcze dziewczyna uzna go za frajera albo napaleńca już na samym początku.
Gdy zobaczył znajomą (ze zdjęć) twarz, podniósł rękę, żeby dać jej znać, że właśnie tutaj siedzi i to z nim się umówiła. Zawsze był czas, aby uciec.
-
Inne plany wobec niej miała przyjaciółka, która tak długo truła jej nad głową, że Linden zrezygnowała ze stawiania dalszego oporu. Zgodziła się spisać na straty ze znajomym jej znajomego, w duchu licząc, że i ona przy wyborze kandydata nie kierowała się wielkością przyrodzenia, czy coś, bo Deni zaczynała podejrzewać, że to jakiś trend przywleczony z Europy.
Choć podejrzliwie podeszła do pierwszej rozmowy, z czasem zaczęła się rozluźniać, a nawet nieśmiało zaczynała darzyć sympatią mężczyznę po drugiej stronie szklanego ekranu. Przynajmniej na tyle żeby się zgodzić w końcu na spotkanie, zamiast wcisnąć przycisku blokuj. Co byłoby nieco problematyczne zważywszy na to, że to znajomy znajomego znajomej, więc jakieś szczątki przyzwoitości powinna zachować.
Jedyną ciemną chmurą, ciążącą nad jej głową, była diagnoza sprzed kilku dni, o której pragnęła w każdym calu zapomnieć.
W Starbucksie zjawiła się osiem minut po czasie, co i tak było niesamowitym osiągnięciem dla osoby, która notorycznie kłóciła się z czasem.
- Cześć, wybacz, mam nadzieję, że nie czekasz długo? - witając się, omal nie przewróciła krzesła, a potem siebie próbując ów krzesło ratować, a na koniec w tym pokracznym tańcu nie potrąciła sąsiedniego stołu, na szczęście w porę udało jej się wyhamować. - Wiesz, podobno mają tutaj bardzo dobrą kawę - zakomunikowała, uśmiechając się głupio, kiedy dotarło do niej jak idiotycznie to musiało zabrzmieć. - Tą... Sezonową - dodała, próbując ratować sytuację i zajęła miejsce na przeciwko.
-
- Cześć. Nie, nie… czekałem. - Angelo na pewno polepszył swój angielski od czasu przyjazdu i już trochę lepiej szło mu używanie odpowiednich czasów czy konstrukcji, ale nadal mówił trochę czasami łamaną angielszczyzną. W dodatku ten akcent – nie dało się ukryć, że pochodził z Europy i raczej jego ojczystym językiem był włoski albo hiszpański. Patrząc na jego karnację – śmiało można było mu przypisać, że pierwszym językiem był włoski. Jeśli chodziło o czeski – nim posługiwał się płynnie, bez żadnych zacięć, ale też wybijał tutaj często akcent włoski. Cóż, wychowanie we Włoszech zrobiło swoje. – To dla Ciebie. – Uśmiechnął się, podając jej różyczkę. Zwykła, prosta, czerwona róża. Żadnego przystrojenia, żadnych kolców. Nie wiedział co prawda, czy Linden lubi kwiaty, ale był Włochem – takie rzeczy miał po prostu we krwi.
- Sezonową? – powtórzył po niej. Rozumiał koncept „sezonu” jako pory roku, ale musiał odnieść ją zaraz do kawy. Kiedy nagle zrozumiał, że chodzi o wymienną ofertę, zaśmiał się z własnej głupoty. – Przepraszam. Czasami… Niektórzy rzeczy są dla mnie dość trudny. – Podrapał się nerwowo po policzku. To, że mieszkał tutaj od półtora roku to na pewno wiedziała. – Czyli mówisz – sezonowa kawa to najlepsza? Zobaczymy. – Zerknął do menu, aby chociaż wiedzieć, czym jest ta sezonowa kawa i czy czasami jego prababcia nie przewróci się w grobie, że nie pije jedynie włoskiej kawy z malutkiej filiżanki zwanej włoszką. - Widzę też ciasta. - Chodziło mu, że widział ciasta, jak wchodził do środka, a nie że teraz, ale mniejsza już o to. - Tort czekoladowy to mój ulubiony ciasto.
-
Uśmiechnęła się wymownie, w duchu czując ulgę, że jej spóźnienie nie odbiło się na jej towarzyszu. Przeniosła spojrzenie na kwiatek, który trzymał w ręce. Ot niby zwykła róża, a jednak znów zalała ją kolejna fala gorąca. Nie pamiętała kiedy ostatni raz dostała od kogoś równie ckliwy podarek, który tak miło połechtał jej ego.
- Dla mnie? - zapytała z niedowierzaniem, które za chwilę przerodziło się w chwilę konsternacji i zmieszanie. Zabrzmiała tak jakby nie randkowała od Bóg wie ilu lat. I choć połowicznie była to prawda, to trzeba było pamiętać, że po ucieczce z własnego ślubu przeżywała chwile wyjątkowego kryzysu, zatopiona wśród góry śmieci i niedojedzonych dań na wynos. Dopiero kiedy się podźwignęła na duchu, wróciła do starych nawyków, ale randki, które kolekcjonowała na koncie, nie należały do najbardziej udanych. Jakby nie patrzeć, co raz więcej mężczyzn do perfekcji opanowywało techniki ghostingu i czuło zobligowanych do skorzystania z nich.
- Ojej, dziękuję, to bardzo miłe z Twojej strony - dodała, choć nieprędko, zawiesiwszy się na pewien moment w innym wymiarze czasu i przestrzeni, pesząc się jakby nagle cofnęła się do czasów liceum i pierwszych spotkań z chuderlawymi podrostkami.
Choć ze strony Havelki była to kwestia wyłącznie poprawnej gramatyki, jakoś tak Linden dodawało otuchy to, że i on potrzebował momentami więcej czasu na zastanowienie się.
- Ach, no jasne! - klepnęła się w czoło, jakby dopiero teraz przypomniała sobie o jego przeprowadzce i z czym to się wiązało. - No i nie przepraszaj, świetnie Ci idzie. Poza tym zazdroszczę, że jesteś takim multilingwistą. Sama coś dukam po francusku, ale odkąd ostatni raz używałam tego języka, mam wrażenie, że z roku na rok jest coraz gorzej - spojrzała na niego nieśmiało, zastanawiając się, czy aby na pewno wszystko co mówi jest dla niego jasne, ale im bardziej się denerwowała, tym mniej zwracała uwagę na dobierane słowa.
- Podobno... - choć zdarzyło jej się trafić parę razy na takie z ogromną ilością przypraw, które przyprawiły ją o mdłości. - Ale Ty jako Włoch masz pewnie większe doświadczenie - nie była do końca pewna czy w zakresie kaw też, bo Włochy kojarzyły jej się głównie z pizzą i spaghetti. - Gdzie widzisz? - rozejrzała się na boki, szukając wzrokiem ciast, a potem znów klasnęła dłonią o czoło, bo najwyraźniej chodziło mu o te w karcie, choć może nie? Nie chciała wyjść na nierozgarniętą, więc szybko porzuciła dalsze poszukiwania. - Też uwielbiam czekoladowy. I bezowy z bitą śmietaną. I jeszcze tiramisu. Ale to już nie tort - wymieniła, zatrzymując się gdzieś w połowie kolejki, którą wygenerowała jej głowa.
-
- Bardzo proszę. – Oczywiście mógłby opowiedzieć jej coś więcej o kwiatku, symbolice, ale może to i dobrze, że żadne słowa po angielsku nie przychodziły mu w tej chwili do głowy? Może jeszcze bardziej zaskoczyłby dziewczynę albo negatywnie nastawił, bo pomyślał, że potrzebuje coś powiedzieć. Czasami ta pewna niezdolność odpowiedniej komunikacji, ratowała mu skórę… A przynajmniej w tym momencie.
- Próbuję, dziękuję. – Pokiwał głową, zastanawiając się, jak to dalej wszystko powiedzieć po angielsku. W głowie od razu wszystko składał po włosku albo po czesku. Wiedział, że najlepiej byłoby, gdyby myślał również po angielsku, ale nie zawsze tak się dało. Pewnych nawyków nie dało się zmienić, a jednak był dzieckiem dwujęzycznym, więc u niego to wszystko inaczej funkcjonowało. – Mi pomagają filmy. Lubię Netflixa. Dużo można się nauczyć. – Chociaż niektóre teksty, które leciały w serialach, nie do końca mu pasowały i nawet nie potrafił sobie wyobrazić, by ktokolwiek tak mówił do drugiej osoby w rzeczywistości. Wiecie – Angelo jednak był dość naiwnym człowiekiem i nie wierzył, że ktoś może być dla drugiej osoby zły tylko dlatego, bo tak chciał. – I dużo pomagają… Wy. – Miał na myśli kontakty z innymi osobami. – Przed wyjazdem poznałem dużo osób. Rozmawiamy na Messengerze. – Po drodze popełnił kilka małych błędów gramatycznych, ale to chyba nadal nic nie szkodziło, prawda? Był zrozumiały, a to się liczyło. – Może znajdziemy Francuzów, z którymi… poćwiczysz? – Chociaż nie przypuszczał, by byli oni tacy otwarci. Był parę razy we Francji. Nie zamierzał jednak się z dziewczyną podzielić tą myślą, aby jej już na wstępie nie przerazić. Chciał ją zmotywować.
- Oj. Chodzi o to, że… - Zrozumiał, że użył czasu teraźniejszego. – Widziałem. Jak wchodziłem do kawiarni, widziałem. – Odetchnął głęboko, zastanawiając się, czy dobrze wszystko złożył. Trochę się chyba zaczął stresować tą komunikacją. Pisać było o wiele lepiej. Mówić… No cóż, to już wyższa technika. – Brzmi dobrze. We Włoszech mają pyszne desery, ale… Jak to się mówi? Swoje serce zostawiłem w Czechach. – Nie wiedział, czy dobrze mówi, ale to nieważne. – Tam słodycze smakują cudownie. – Aż przypomniał sobie swój ulubiony batonik – mus bananowy zatopiony w czekoladowej skorupce.
- To… Na co się zdecydujesz? – On pewnie wziąłby właśnie którąś (losową) kawę sezonową i wcześniej wspominany tort czekoladowy.