WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Łatwiej byłoby, gdyby mogła postawić się na miejscu Clover, ale w tym wypadku zdecydowanie lepiej zrozumiałby ją były narzeczony Apolloni, którego Winchester nie miała okazji poznać. Nie po tym jak pięć lat temu Hudson porzuciła go przed ołtarzem, a później zwiała na inny kontynent nie mierząc się z tym, co nastąpiło po jej zniknięciu. Ominęło ją to z czym Clover musiała walczyć na co dzień, to jej ex tonął w tym całym morzu współczucia i skrępowania. Oczywiście wciąż miała wyrzuty dotyczące tego aktu tchórzostwa jakiego dokonała przed laty, ale musiała z tym żyć, bo to był jej wybór i nie ma znaczenia to, że był błędny. Czasu cofnąć nie mogła, przyszłość wciąż była nieznana, liczyła się tylko teraźniejszość, a one tkwiąc w tym kiepskim położeniu sprawiały, że stawała się jeszcze bardziej niezręczna. To oznaczało, że Hadson również była bliska pleść trzy po trzy - co gorsza - w temacie, którego jak widać Clover starała się unikać jak ognia.
— Zasugerowałbym nieśmiało, że taka klatka mogłaby się przydać na kolejnego faceta. No może trochę większa. Wiesz… chyba, że lubisz mał...niskich, nieważne — starych czy młodych, nikt nie miał prawa datować miłości, prawda? — Z drugiej strony mężczyźni są egoistycznymi niewolnikami swoich popędów i nie ma z nich żadnego pożytku, więc ta klatka i tak jest zbędna — pewnie dla pobocznego obserwatora ta sytuacja wyglądała śmiesznie, a może nawet dziwacznie za sprawą napiętej atmosfery i dziewczyn nawijających na zupełnie inny temat.
Dła skończyć Clover swoją wypowiedź i z lekkim rozbawieniem zaśmiała się słysząc wzmiankę o kaloryferze, który mogła zamienić na klatkę, jak to wcześniej sama zasugerowała. Zrozumiała, że sama potęgowała jedynie niezręczność, a przecież nie o to jej chodziło; najlepiej będzie jak już sobie pójdzie. Pewnie dlatego zrobiła krok w tył, telepatycznie próbując przekazać jej, że to ten moment, w którym powinna się już oddalić. — Wiem, jak to jest, gdy ktoś w jednej chwili staje się bliższy niż ktokolwiek na świecie, a w następnej już mówi, że trzeba odpocząć od siebie lub poważnie porozmawiać, a później już go nie widujesz i przez najbliższe kilka miesięcy wyobrażasz sobie rozmowy, w których on błaga o powrót — to, że ona porzuciła narzeczonego przed ołtarzem nie oznacza, że sama nie została nigdy porzucona; nie wspominając o serii niefortunnych randek, jakich doświadczyła na każdym etapie swojego życia, nawet podczas tych urządzanych w piaskownicy.
Wiem, że teraz życie trochę ssie, ale będzie lepiej, obiecuję — przecież musiało z czasem być lepiej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niby tak, ale Clover nie zamierzała się z nim bratać, żeby nie wiem, powiesić na ścianie zdjęcie rodzeństwa Hudsonów i rzucać w ich twarze rzutkami. Piętnaście punktów za oko, siedemnaście za nos, dwa za włosy. Bo prawdę mówiąc, pewnie nawet jeśli wiedziała o tym nieudanym związku, to raczej zapomniała. Nie była obok, kiedy to się działo, w końcu poznała Theo i Polę o wiele później. I raczej by jej nie oceniała przez coś, co działo się pięć lat temu. To sporo czasu, człowiek może się zmienić trzy razy od tamtej pory.
- Tak, bardzo małego, bardzo chudego… - pokiwała głową, a potem zmrużyła delikatnie brwi. - Idealne miejsce na laleczkę voodoo - dodała, uciekając trochę myślami od tego, co mówiła Pola, ale to było silniejsze od niej! A potem uśmiechnęła się przepraszająco, bo jednak mówiła o laleczce voodoo jej brata… a laleczki voodoo nie wiązały się z dobrymi życzeniami. I po sekundzie poczuła się znów paskudnie, przez to że faktycznie, osobiście niezbyt dobrze życzyła Theo, kiedy ostatni raz go spotkała.
- Chyba jednak nie chce rozmawiać o popędach Twojego brata. Bo do tego to się sprowadza, cały czas o nim rozmawiamy, nie mówiąc nic, a ja naprawdę nie chce tego robić - wypaliła nagle, szybko i idiotycznie. Tak bardzo chciała przestać zachowywać się jak skończona idiotka, ale najwyraźniej, NIE MOGŁA. - Powiedział ci, co mu powiedziałam? Bo ja naprawdę tak nie myślę, nie chciałam tego mówić, po prostu samo jakoś tak wyszło, nagle i bez uprzedzenia, bez… no nie wiem, okej, ale tak naprawdę nie myślę i wcale mu nie życzę - dodała zaraz potem, marszcząc brwi - pewnie po prostu spadając z tamtych cholernych schodów się uderzyłam i teraz mam jakiegoś krwiaka, albo innego tętniaka, czy co tam się ludziom robi, co potem wpływa na ich zachowanie i mówią same bzdury, nawet jeśli facet zasługuje na bzdury, bo był skończonym frajerem - i przerwała, bo aż się zapowietrzyła.. i oczywiście, zauważyła jaką robi scenę. I kto wie czy zaczęła ją zrzucając klatkę na ziemie, czy może dopiero teraz, kiedy zaczęła swoją tyradę.
- I nie chce Twojego brata z powrotem, bo on nie powiedział mi nic, nie ostrzegł mnie, po prostu nie przyszedł, bez słowa! - dodała, uznając że w sumie wyjebane, wyrzuci z siebie wszystko. - Jak zasrany tchórz, zamiast porozmawiać ze mną wcześniej, skoro no nie wiem, chciał ze mną podobno spędzić resztę życia, przysięgać mi jakieś gówna do śmierci i w chorobie też, to zobowiązuje do czegoś, to nie są byle jakie słowa, to bardzo poważne słowa! Bo po tych słowach mógłby spaść na niego samolot po wyjściu z kościoła i wtedy już bym decydowała, czy ma być podłączony do rurek, czy jednak nie, to byłaby moja decyzja, bo małżeństwo to CHOLERNIE ważna decyzja i czemu na mnie coś kapie?! - wypaliła, ostatecznie tracąc resztki… no nie wiem jak to nazwać, godności, samokontroli? I nie, nie padał na nią deszcz, po prostu po raz pierwszy od cholernego, niedoszłego ślubu się rozpłakała, tak naprawdę rozpłakała i to właśnie łzy czuła na swoich policzkach, a nie jakiś deszcz głupi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przepraszający uśmiech mógł zdziałać naprawdę wiele, a przynajmniej na Apollonię zawsze działał. Była słabeuszem, a poddawanie się czyjejś manipulacji to był jej chleb powszedni. Naiwność to jej drugie imię, choć zawsze powinno być tym pierwszym, ale co mogła na to poradzić? Choć lekkie zmieszanie przemknęło przez jej twarz, kiedy Clover brodziła w krainie fantazji mlekiem i miodem płynącej pełnej laleczek voodoo, to zmiotła je równie prędko właśnie swoim uśmiechem, odrobinę nieporadnym - takim, któremu nie można było odmówić wybaczenia. Inną sprawą było to, że Theo sobie zasłużył i gdyby tylko mogła jakoś tajnym szyfrem przekazać to Clover (nie chciała bowiem wchodzić w szczegóły) zapewne już by to zrobiła.
Na samą myśl o Felixie, księdzu… nieprzyjemny dreszcz przeszył jej ciało. Matko Boska zmiłuj się nad nami. Kolejna fala dreszczy zalała ją po słowach Clover, aż widocznie się wzdrygnęła.
— O nie, to nie miało tak zabrzmieć. Też nie chcę rozmawiać o popędach swojego brata — zaprotestowała pospiesznie gestykulując przy tym. Szybko też próbowała przekazać jej, że niewiele jej powiedział, ale zabrakło jej słów, by to z siebie wydusić. Szczególnie, że Clover się nie hamowała i nawijając o jakimś tętniaku sprawiła, że zamiast skupić się na tym co Theo mówił o niej, przyglądała się w skupieniu dziewczynie, jakby doszukiwała się oznak tętniaka.
Tak, ludzie z tętniakiem mają to wypisane na czole. Pf.
Skarciła się szybko w myślach i zaprzestała tego skanowania, siląc się na co najwyżej troskliwy uśmiech skierowany w stronę Clover.
— Nie dziwię się, naprawdę… — wtrąciła się w jej słowa. Też by nie chciała, a jednak…
Jednak miała głupią nadzieję, że w jej przypadku było inaczej. Za żadne skarby nie przyzna się do tego przed samą sobą, bo strach jej na to nie pozwalał, ale gdzieś w głębi siebie chciałaby znów go odzyskać. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że kolejne słowa Clover przyjmowała nie patrząc przez pryzmat tego, co zrobił jej brat, a czego ona sama dokonała. To prawda, była tchórzem. Powinna była z nim porozmawiać, a uciekła bez słowa. Uciekła od niego, od wszystkich, od Seattle. — Strach czasami potrafi namieszać, przejmuje kontrolę, jest silniejszy od ciebie — mówiła cicho, pod nosem, jakby próbowała tłumaczyć samą siebie — a później on znika i orientujesz się, że jesteś sam i popełniłaś największy błąd w życiu — tłumaczyła, kiedy jeszcze Clover nie skończyła mówić. Tłumaczyła samą siebie i dopiero jej pytanie wytrąciło ją z prywatnej analizy, rachunku sumienia - a cholera jedna wie, co to miało być?!
— Ty… — płaczesz, ale dlaczego i jej policzki zostały skropione?
Nim zdążyła zrobić cokolwiek objęła Clover, zamykając ją w szczelnym objęciu. Chyba sama tego potrzebowała; nieudolnie starając się ukryć to, że i jej zaszkliły się oczy, a pojedyncze łzy spłynęły po policzku.
I walić to, że zrobiło się niezręcznie. Każdy czasem potrzebuje przytulenia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Clover nie chciała nią manipulować, więc o to mogła być spokojna. Clover… no właściwie nie wiedziała czego tak właściwie chciała. Była w dość mocnej kropce i nie mogła się odnaleźć w tym wszystkim, co spadło jej na głowę ostatnimi czasy. I niby nie powinna już nic głupszego zrobić, skoro spadła ze schodów, połamała się i zrobiła kilka razy z siebie kompletną idiotkę, ale jakaś część niej podejrzewała, że to jeszcze nie koniec tego dziwnego pasma. I cóż, kto wie, może ten wybuch na środku targu także się do tego zaliczy…
- Powinnaś się dziwić, bo to było podłe i paskudne, nie powinnam tego mówić, nawet gdybym go przyłapała zapinającego wikarego na zakrystii - zapewniła ją, bo halo, nikt nigdy nie powinien nikomu życzyć takich rzeczy. Ani o tym myśleć… bo co, serio za porzucenie przed ołtarzem karą miałaby być śmierć? No idiotyzm!
- Nie, Twój brat nie popełnił błędu, właściwie to dobrze że to zrobił, nie? To lepsze niż zdrady, nieudane małżeństwo, a potem rozwód, za nie wiadomo ile lat… - odpowiedziała, nieświadoma odbierając jej słowa nie jako wyznanie Poli o życiu Poli, a jako wspomnienie o jej bracie. Ale nie, wątpiła że to był tylko strach i że żałował, wątpiła, że chce ją odzyskać. I… chyba sama nie chciała żeby chciał.
No i masz babo placek, a raczej dwie baby i dużo ryczenia! Nie dało się z tym faktem za bardzo nic zrobić, poza objęciem się i zrobieniem jeszcze większego wstydu na środku targu. Po co się ograniczać! I po chwili Clover zaczęła się nawet z tego powodu śmiać - boże nawet nie jesteśmy pijane - mruknęła, ocierając rękami swoje policzki - powinnyśmy być pijane i to jakąś… wódką, albo najtańszym winem, które śmierdzi albo szybko kopie - przyznała, marszcząc brwi i puszczając dziewczynę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

(..) nawet gdybym go przyłapała zapinającego wikarego na zakrystii.
Mogłaby przysiąc, że w tym momencie wielka gula utknęła jej w gardle i przez chwile wpatrywała się w Clover z otępieniem. Przez twarz przelała się fala mieszanych uczuć - od złości, po odrazę - a wszystko to zwieńczone wymownym dreszczem. Oh nie, to nie było skierowane do Clover, dlatego pospiesznie nieporadnie dodała, jąkając się przy tym. — Przecież nie życzyłaś mu tego dosłownie — zaprotestowała przecząc przy tym ruchem głowy. — Miałaś prawo, do trochę pokręconych myśli pod wpływem chwili. Każdy je ma — oooo, a ile ona sama ich posiadała jak dowiedziała się o Felixie, nie mówiąc już o tym, że chłopak - którego notabene pamiętała jako młodziutkiego kumpla brata - był księdzem. Nagle te wszystkie nabożeństwa z jego udziałem przyprawiały Apolonię o obrzydzenie. Naprawdę nie miała problemów z orientacją brata i nie tylko, była tolerancyjna. Jednak związek z księdzem przyprawiał ją o mdłości, wciąż sama nie mogła się pogodzić z wyznaniem brata.
— A właśnie, że popełnił! — zaprotestowała surowym tonem. — Popełnił go lata temu ukrywając swoje ciągotki zapominając o prawdzie wszystkim znanym, mianowicie - prawda zawsze wyjdzie na jaw i co?! I wyszła, akurat w parszywym momencie raniąc przy tym ciebie, mnie iiii — i wiele innych osób. Machnęła jednak ręką, a z jej ust wydarło się bezradne westchnięcie, a później kontrolę przejęło zupełnie coś innego. Niespodziewanego, niczym letni deszcz w trakcie słonecznego dnia, podczas którego nic nie zwiastuje zakłócenia błękitnego nieba. Środek targowiska, dwie kobiety i płacz - może i wstyd, ale teraz to jej nie obchodziło zbyt wiele. Nagle przez ten amo przebił się śmiech Clover, który równie szybko (jak łzy) się jej udzielił. — Powinnyśmy się napić — przytaknęła. — Może nie dziś, to jakiś szalony dzień, ale… chętnie spotkam się na drinka — może to zbyt odważne, ale właściwie czemu miałoby to zostać uznane za coś złego? — Może w sobotę? — tak, naciskaj Pola! W końcu nie wiedząc jak się wykręcić przytaknie, powie tak i po sprawie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli chciała, mogła sie śmiać. Obecny stan psychiczny Clover był… no w naprawdę kiepskim miejscu, więc ona też mogła się zaraz zacząć śmiać przez łzy. Mogła też na przykład w złości wyżyć się na tej biednej klatce, no kto wie? W końcu wyładowanie złości to bardzo ważny element tej.. no żałoby po prostu. A ona tuż po weselu była unieruchomiona przez swoje złamanie, więc niestety niewiele mogła zrobić, żeby w jakiś zdrowy sposób tą skumulowaną złość z siebie wyrzucić. A że nie chciała też o tym z nikim gadać, to generalnie wszystko się w niej kotłowało i kto wie kiedy wybuchnie, i jakie będą zniszczenia…
- Ty teraz też? - zapytała cicho, szukając chyba potwierdzenia, czy nie jest wariatką. A może wcale nie? Może chciała sprawdzić, czy Pola będzie po jego stronie, zamiast po jej? I chyba zdała sobie z tego sprawę, bo zaraz dodała: - gdyby ktoś tak mówił mojemu bratu, to pewnie bym mu chciała przygrzać tą klatką, czy czymś - zapewniła ją, bo była to normalna reakcja, żeby chronić bliskich. Nawet jeśli schrzanili.
- Nie wiem, jak mógł chcieć się ze mną ożenić i nie powiedzieć mi prawdy? NO KTO TAK ROBI! Skąd mam teraz wiedzieć, że cokolwiek z tego co mówił było prawdą, że naprawdę mnie ko… - przerwała, bo to słowo nie chciało jej przejść przez gardło, ale Pola na pewno wiedziała o czym mówi. Nawet deska leżąca obok by wiedziała… Za to Clo nie wiedziała, że Pola nie oburza się teraz na jej sytuację, a na własną… ale póki co nie pozostawało jej nic, jak głupota i nieświadomość.
- Tak, napić i kupić jakiś ruski dywan - przyznała, unosząc brwi - nie możemy wyjść z pustymi rękami, a to wygląda jak sytuacja.. wymagająca ruskich dywanów - zapewniła ją, unosząc brwi, a potem trochę smutniejąc, kiedy powiedziała, że teraz nie dostanie alkoholu. Po chwili jednak przywołała na twarz neutralny wyraz twarzy. Sama się upije. Ale dywan… no musiała go kupić. - Tak, to byłoby fajne… na mieście? - zapytała, nie do końca pewna czy Pola chce się dystansować, czy jednak spotkać u niej albo u siebie…. ciężka sprawa. Dlatego ruszyła w stronę wystawki z dywanami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Mam je częściej niż się wszystkim wydaje — oznajmiła pewnie, na tyle by do Clover dotarło, że pod tym pozytywnym wdziankiem, jakie Apollonia przybierała każdego dnia, też kryła się odrobina wariactwa. Nie było w tym nic złego, każdy miewa chwile słabości. — Hej, nie sugeruj mi takich rzeczy jeśli nie chcesz oberwać klatką — rzuciła żartobliwie, słysząc słowa dziewczyny i jednocześnie próbując złagodzić napięcie jakie w niej wzrastało. — Tak się składa, że trochę mi zaszedł za skórę ostatnio, więc daję sobie zezwolenie na chwilowe zwolnienie ze stania po stronie brata, okej? — ale prawda była taka, że dla hudson rodzina była najważniejsza i pomimo drobnego kryzysu nie wyobrażała sobie stałego pogorszenia relacji. Po prostu musiała pewne rzeczy przepracować, potrzebowała czasu.
— Clover… — przerwała jej, choć właściwie ona sama to zrobiła nie kończąc słowa. Dobrze wiedziała co chciała powiedzieć i nie powstrzymała się przed uchyleniem jej prawdy, którą poznała dzięki Theo i w którą szczerze wierzyła. — Wiem, że wylało się na ciebie szambo niepewności po tym co się wydarzyło, ale możesz mi wierzyć na słowo, że naprawdę cię kochał… tylko nie znał siebie na tyle, a raczej bał się odkryć pewną część siebie, by przyznać, że uczucie i jednoczesne życie wbrew swojej naturze nie może iść w parze — może nie miało to większego sensu, ale próbowała - dość nieudolnie - przekazać jej, że to uczucie było prawdziwe, lecz nie zawsze można się nim cieszyć całe życie.
Skrzywiła się na samą myśl o ruskich dywanach. — Nie chcę ich, ale jeśli tobie się podobają to jakiś z całą pewnością znajdziemy — czego się nie robi po tym, jak zaliczyło się wspólne wypłakiwanie na ramieniu? — Myślę, że zaszywanie się w mieszkaniu mogłoby sprawić, że skończy się ponuro i płaczliwie. Wyjdźmy gdzieś, zaszalejmy… może się mylę, ale wydaje mi się, że dobrze zrobi nam jakiś reset na mieście — zasugerowała, a po tym jak wybrały szalony dywan i umówiły się na kolejne spotkanie, Pola pożegnała się i wróciła do domu.
  • [ k o n i e c ]

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

– Zamówienie, skarbie, będzie do odbioru pod wieczór. Tak, tak jak się umawiałyśmy. Na targ? Och! To przecież doskonale się składa! Nie, nie ma mowy, nie będziesz robiła żadnych dodatkowych kilometrów. Nasz firmowy dostawczak jest wolny. Dzisiaj nam się już nie przyda, więc… Bastian? Bastian! Przepraszam cię na moment, Kath. Do diabła, gdzie cię wcięło…?! – Zarówno określenie “firmowy”, jak i “dostawczak”, było sporym nadużyciem dla niewielkiej kwiaciarni i tego starego rzęcha, który służył wąskiemu gronu pracowników – Pani Everett, między innymi. Kobiecinie podbiegającej pod sześćdziesiątkę; wciąż jednak pełnej werwy, ciepła i – przede wszystkim – pasji do ów niewielkiego biznesu, któremu oddała całe swoje serce (rekompensując w ten sposób marnie prosperujące małżeństwo; synonim dla zwrotu „nieudane” lub „sztucznie podtrzymywane przy życiu”). – Chryste, zostaw w spokoju tę szarlotkę! Pojedziesz z Kathie na targ. Kathie prowadzi antykwariat – i jak powie, że trzeba coś podać, to to podasz. Jeśli trzeba będzie zapakować, to to zapakujesz. Jak [...] Dobrze ci to zrobi, no, już, nie marudź, sio mi stąd. Pod nogami się tylko kręcisz! I wstydu mi nie przynieś! – Rzucone „na odchodne”.

Nie chciał odmawiać matce. Winien był jej zresztą tę przysługę – czy dwie (w domyśle była to przysług cała nieskończoność) – za zaniedbanie spraw rodzinnych, przede wszystkim: unikania wizyt, nieodebranych telefonów i, generalnie, braku jakichkolwiek wieści z jego strony. Biorąc pod uwagę – jakże szeroki i obfity treściowo – ogół rzeczy, w tym nie najlepszy stan Bastiana, podobne zachowanie bywało raczej alarmujące. Minęły raptem cztery miesiące od pogrzebu Cosmo – i niespełna trzy, od kiedy Phoenix zniknęła z jego życia (nie „zostawiła go”, ani też „odeszła od niego” – to przecież sugerowałoby wcześniejszą, jeśli nie formalizację, tak przynajmniej nazwanie czegokolwiek, co ich łączyło – a do czego nie potrafili się przyznać w porę). Nic dziwnego, że Agatha Everett martwiła się o syna (całe szczęście, że nie wiedziała o wszystkich jego błędach, do pary z przejawami głupoty niezmierzonej – tych na liczniku miał zdecydowanie więcej, niż gotów był przyznać).

Kath, tak? Cz-cześć, Bastian. – Przywitał się; rękę podał, łbem skinął – z jednej strony, po swojemu – sympatycznie. Z drugiej – od niechcenia jakby (gra pozorów nigdy jego mocną stroną nie była). Ze wszystkiego wyszedł więc sygnał niby-sprzeczny, czym prędzej obklejony plasterkiem gadulstwa typowego:
Od dawna jesteś jej klientką? Bo jeśli zamierzasz współpracować z Agathą częściej, to uprzedzam – radzę się przyzwyczajać. T-tooo wszystko, to – bez jaj – jakaś niesamowita polityka zatrzymywania przy sobie klientów. Jak wrócimy, to albo zaprosi cię na kawę, albo od razu zaadoptuje. – Zaśmiał się, obchodząc samochód. I tę właśnie okazję wykorzystał, żeby przyjrzeć się dziewczynie.

autor

rezz

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

#6

-Ależ proszę Pani....-uśmiechnęła się brunetka do kobieciny z kwiaciarni. Znały się nie od dziś, nie jedną transakcje przeprowadziły między sobą. Wheterby na pewno nie była najlepszym klientem, ale była stałą bywalczynią, często kupowała kwiaty do domu, do antykwariatu i też w prezencie, jak wypadało coś komuś podarować. -Nie ma takiej potrzeby-stwierdziła, ale już widziała, że stoi na przegranej pozycji, więc nie zamierzała się kłócić, ani opierać, tylko skorzystać z tej podwózki, którą miał pracownik kwiaciarni jej zapewnić.

-Kathrin, cześć. -przedstawiła się i podała mu dłoń w ramach powitania, przedstawienia się i tak dalej. Wyszła za mężczyzną z pomieszczenia, aby wsiąść do tego dostawczaka i udać się na rzeczony targ staroci. Uwielbiała takie miejsca, rzeczy z duszą i historią. Takie filiżanki były znacznie ciekawsze, niż kupione w sieciówce. -Tak, znamy się już dość długo i wiem, że nie warto się z nią kłócić co do tego, że poradziłabym sobie całkiem sama-wyjaśniła. Właścicielkę znała dość dobrze, jednak nie na tyle, aby zdawać sobie sprawę z tego, że Bastian to jej syn. -Jednak jakbyś miał jakieś inne plany na teraz, to nie musisz jechać ze mną. Pewnie starocie średnio Cie interesują...-zauważyła. W zupełności poradziłaby sobie sama, nikt nie musiał jej pomagać, nosić za nią zakupów i tak dalej. No i jedno było pewne - na pewno nie nakabluje pani Everett, że jej syn nie spełnił jej poleceń w stu procentach.

autor

B.

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Agatha, bez wątpienia, wyznawała żelazne zasady. Choć na swój sposób. Nie dało się ukryć; były to najprawdziwsze wnyki – owszem, a jakże, z pazurem tak! – jednak w przeciwieństwie do swojego męża, ich zatwardziałość polegała raczej na poufałej dobroci i gościnie. Z dewizą na ustach: po trupach do celu (niemniej – zawsze cel był to szczytny!). Taka właśnie była. Razem ze swoją kwiaciarnią.
Bo kwiaciarnia była jej światem – domem „drugim”, choć, zdaje się, bardziej uwielbionym, bliższym sercu i, tak po prostu, ważniejszym. Wystarczyło tylko, żeby rodzeństwo Everettów wyfrunęło z rodzinnego gniazda – i, proszę bardzo, niemal całe życie kobiety przeniosło się nagle pomiędzy doniczki fikuśnie dekorowane czy herbatę parzoną zawsze zgodnie z gustem klienta. Bastian nie winił matki. W zasadzie… nie dziwił jej się, wcale. Podobne goniły go przesłanki, kiedy „na swoje” wyniósł się niedługo po zderzeniu z jedną ze ścian brutalnej rzeczywistości. Wtedy mniej-więcej, kiedy na głos przyznał wreszcie, że college, w jego przypadku, znajduje się raczej w strefie nieosiągalnych marzeń.

Mów mi więcej. – Kącik ust zadrżał mu lekko. Coś pomiędzy rozbawieniem, a tikiem nerwowym, gdy tylko przywołane zostały wspomnienia z „pamiętnika syna pierworodnego” (tak by się, cholera, nazywały). Spór o nastoletnią autonomię i samodzielność załagodzony został dopiero obecnością Phoenix Grace Farrell (a zatem w wieku lat piętnastu). Dziwna była to karta przetargowa (taka, ma się rozumieć, dziwnie wysoka jak na swój wiek i piegowata, cała). Patrząc na to z perspektywy czasu – ciężko stwierdzić jaką logiką kierowała się Agatha, powierzając syna pod opiekę tej (i żadnej innej), jakże temperamentnej, Irlandki. Coś sprawiało jednak, że rodzicielka Bastiana wydawała się spokojniejsza, kiedy Phoe była obok. Ufała jej (bo z Bastiana dobry był chłopak, ale jakby… bez głowy na karku).

A może nigdy nie było tu mowy o logice. Może to instynkt odgrywał swoją rolę. I w związku z tym właśnie, w temacie instynktu:

N-nie ma mowy, przejrzałaby mnie na wylot, gdybym tylko spróbował się wymigać. Może i wygląda niepozornie, ale n-no. Nie wiem, czy skończyłoby się na wydziedziczeniu… – Zaśmiał się. „Tak, tak – to moja matka”; tyle mniej-więcej mówiło spojrzenie, posłane w kierunku Kath. – Poza tym… s-skąd niby takie wnioski?! Nie wyglądam na kogoś, kto byłby w stanie dojrzeć w przedmiocie d-duszę? – Parsknął w żartobliwym wyrzucie. – O, a-albo inaczej jeszcze. Jak niby wygląda potencjalny klient antykwariatu? Nie spełniam jakichś tajnych wymogów, czy jak? N-no weź, spójrz na mnie! Ko-cham sta-ro-cie! – Pierwszy raz, od dawna, w stanie był się rozgadać porządnie. Na żaden znowu temat poważny – tyle tylko, w relacji tak zwyczajnie, po prostu – międzyludzkiej.

Wtedy też przyłapał się na myśli z pozoru wyłącznie, jakby, przypadkowej; dziwnie było rozmawiać z kimś, w oczach kogo miało się czystą kartę (i co, że zająknięć parę – których nie wyzbył się całkiem pomimo wszystkich tych lat pracy; najmniejszy to był z jego problemów). Dziwnie? A może… po prostu lepiej, Bastian?

N-no, to… chyba jesteśmy. – Zatrzymał się w pobliżu pchlego targu. – A, ten… Prowadzisz go sama? Ten… ten antykwariat?

autor

rezz

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Własny biznes był jak dziecko... Tylko go nie zastępował, ale na pewno był dobrym zamiennikiem, czy tam uzupełnieniem. Zwłaszcza, jeśli się prowadzi go już od lat, a wciąż się czerpie z tego przyjemność. A tak musiało być w przypadku kwiaciarni, bo miłość można było zobaczyć w każdym geście, a już na pewno w trakcie każdej rozmowy... Która z reguły trwała zbyt długo i szybkie wyjście po bukiet na urodziny koleżanki przemieniało się w ploteczki przy kawie. Kathrine to jedna imponowało, sama nie wiedziała, czy potrafiłaby kiedykolwiek żywić takie uczucia do antykwariatu, który prowadziła. To było jednak coś innego w jej przypadku.
Agatha wiele mówiła o sobie i o rodzinie, ale albo Wheaterby nie słuchałą jej, albo nie kojarzyła faktów. Nie potrafiła przypisać twarzy Bastiana do historyjek, które zasłyszała. A która z tych wersji była bardziej prawdziwa? To już trudno było powiedzieć, bo trochę wstyd. Żadna odpowiedź nie stawiała jej w zbyt dobrym świetle, ale oj tam oj tam.
-Tak myślisz? Nawet jakbym potwierdziła Twoje słowa?-zdziwiła się nieco, choć tak naprawdę przyjrzała się mężczyźnie, lekko się uśmiechając. Może nawet lekko przebiegły był ten uśmieszek, ale brunetkę niemal oświeciło.-Ty się jej boisz. Tej niewielkiej, słodkiej kobieciny?-zapytała wprost. Cóż, wiadomo, że można czuć respekt przed matką, czy szefową, czy tam szefową matką, ale to trochę nie wypada trzydziestoletniemu mężczyźnie bać się własnej matki!-Nie, nie. Absolutnie nie to chciałam powiedzieć. Chodziło mi raczej o to, że nie planowałeś tej wycieczki, więc nie koniecznie musisz być podekscytowany taką wizją-wyjaśniła, choć chyba nie do końca było to zgrabne tłumaczenie. A jeśli nawet słowa były w miarę, to ton jej głosu mógł wyrażać zakłopotanie. Bycie niemiłym zdecydowanie nie leżało w charakterze brunetki. Ona była bardzo grzeczną, kulturalną kobietą. -Pomaga mi taka jedna dziewczyna, ale to jest mój własny sklep-odpowiedziała zatrzaskując drzwi samochodu (nie za mocno, nie za słabo) i spoglądając, czy Bastian zamierza dalej towarzyszyć jej w wycieczce, tak jak mamusia kazała. Właściwie, to nie miała nic przeciwko, aby jej towarzyszył. Nie sądziła, aby jej przeszkadzał, skoro tak bardzo lubi starocie.

autor

B.

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Pfff! N-no raczej?! Ciebie ona nie przeraża?! Nigdy nie przeżyłaś tego stresu, k-kiedy pod koniec dnia widzisz na telefonie kilkanaście nieodebranych połączeń sprzed południa? Wszystkie od matki. Pozostaje ci tylko rozważać, czy jest się poszukiwanym w-w… pięciu – czy wszystkich pięć-dziesięciu stanach. – Zaśmiał się. W przeciwieństwie do dziewczyny, drzwi dostawczaka traktując z dużo mniejszą dozą wyrozumiałości.

Nie sposób było nie zauważyć, że pomimo absolutnej powierzchowności nawiązanego między nimi kontaktu, Bastian sprawiał wrażenie nad wyraz rozgadanego. Nic nowego („nihil novi!”; szczeknąłby na niego ktoś bardziej elokwentny) – z tym tylko, że po ostatnich przejściach nikt nie podejrzewałby go raczej o przybieranie roli stereotypowego pleciugi.
Sprawianie odpowiedniego wrażenia przynosiło jednak sporo korzyści; przede wszystkim, każdy jeden uznałby go za osobę całkowicie normalnie-funkcjonującą („normalnie”; czyli, że jak, właściwie?). Funkcjonującą zdrowo, chyba; bo przecież w ten właśnie sposób najłatwiej samego siebie przekonać o posiadaniu kontroli nad własnym życiem. O tym, że to bzdura jakaś, że za kołnierz się, coraz częściej, nie wylewa. I że – generalnie – sprawy się sypią; jak domek z kart, z samych trójek budowany (On, Phoenix, Miles – On, Harper, Max – On, Harper, Charlie; kurwa!) – a przy tym... z serc niewielu.

Zatem – jeśli taka miała być cena utrzymania pozorów, to zamierzał żartami sypać tak, jakby z byle rękawa, czy kieszeni, miał je wytrząsać.

I co? Zawsze czułaś, że to zajęcie dla ciebie, czy… n-no, wiesz, przypadek, czy coś? N-nie, żebym próbował cię tu teraz przesłuchiwać, ale nienawidzę tej niezręcznej ciszy, w-więc… w razie czego po prostu każ mi się zamknąć. – I pozwoliłbyś, Bastian? Usta zasznurować – żeby okazję mieć, do dalszej bitki z myślami własnymi? O, nie. Nie ma mowy.

I biedna tylko Kath – Bogu ducha winna! Na bełkot bastianowy, coraz śmielszy, skazana!

Nooo, a właściwie… t-to na jakiej zasadzie wybierasz to, co chcesz, że-żeby trafiło na półki sklepu? N-nie musisz korzystać z opinii jakichś… uhh, ekspertów, rze-rzeczoznawców? Powinienem pomóc w szukaniu cz-czegoś konkretnego? – zagaił ciekawsko, wdzierając się wreszcie pomiędzy wąskie deptaki; otoczone zewsząd szpalerami straganów, wystawek i pudeł. Dla jednych – były to pudła zagracone. Dla drugich; jak kuferek z dziecięcej opowieści, w którym skarb ktoś ukrył – teraz czekający już tylko na jego odkrycie (i przejęcie w sposób bardziej cywilizowany, niż... grabież, chociażby).

autor

rezz

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Brunetka się roześmiała jedynie-Ja od Agathy zawsze odbieram-choć wiadomo, że co innego zjebka od własnej matki, a co innego jeśli dzwoni kto inny. Katherine raczej nie miała despotycznej matki, której mogłaby się z jakiegokolwiek powodu obawiać. Była grzeczną córką, prawie, że pierworodną (bo oczywiście, jej brat bliźniak musiał się pierwszy pojawić na świecie!). Jednak wiedziała, o co chodzi, ta ilość nieodebranych połączeń, z niewiadomego powodu... aż się prosi o to, aby się bać!
Czasem takie bardzo powierzchowne, wręcz banalne znajomości były tymi... Najswobodniejszymi. Bo choć było dość prawdopodobne, że spotkają się jeszcze w rodzinnej kwiaciarni Everetta, tak będzie to bardzo przelotny kontakt, nie wymagający niczego, poza uśmiechnięciem się, czy machnięciem ręką. Tak więc swobodnie mogli rozmawiać o rzeczach naprawdę mało ważnych, nawet nie próbując poznać jakoś dogłębniej tej drugiej osoby. Zwłaszcza, że jak znajdą się pośród alejek, to raczej będą rozmawiać o tym, co widzą, a nie o własnych problemach i doświadczeniach z psychologami, terapeutami i tak dalej. I odpowiadając zawczasu. Kath nie miała ich praktycznie wcale - co nie znaczy, że nie powinna ich mieć. Każdy ma jakieś demony, tylko jest tego bardziej lub mniej świadomy.
-Właściwie to przypadek... Tak sądzę. Trochę mąż mnie namawiał, aby zrobić coś, co będzie mi sprawiało przyjemność-przyznała. Dość wcześnie zaszła w ciążę, więc nie miała wielkiego doświadczenia zawodowego, gdy córka poszła do przedszkola, a kobieta nie miała co ze sobą robić przez pół dnia.
Co do milczenia i propozycji zamknięcia się, kobieta nie zareagowała. Dlaczego? Bo trochę słabo brzmiało zapewnienie "niee, śmiało, blablaj do woli, nic złego się nie dzieje". A wydawało się jej, że dość aktywnie uczestniczy w rozmowie, więc chyba powinno być jasne, że jej ta pogawędka nie przeszkadza.-W moim sklepie ja jestem ekspertem-stwierdziła rozbawiona takim zarzutem. -Różnie, wybieram to co mi się samej podoba, albo wiem, że coś takiego dobrze się sprzedaje... Albo mam też klientów, dla których szukam czegoś konkretnego.-wyjaśniła swoją filozofię, czy też model biznesowy. Czy był najmądrzejszy? Niemal na pewno nie, czy jej pasował i się sprawdzał? Można tak powiedzieć, choć potentatem antyków nie była, ale też nie zamierzała być.-A Ty, rozglądasz się za czymś konkretnym? W końcu tak lubisz starocie-zauważyła, a w jej glosie nie było ani nutki ironii, tylko nawiązanie do tego wcześniejszych słów!

autor

B.

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

To dobre postanowienie. I chociaż nie szło tak po prostu zapomnieć o pochyłości, po której się staczał; o tym gruncie osuwającym się spod nóg – tak czuł, że każda nowa znajomość jest, na swój sposób, deską ratunku. Taką, która pozwala dryfować pomiędzy każdym kolejnym dniem. Prześlizgiwać się między bliźniaczo zbudowaną dobą (każda w końcu równie – i niezmiennie – dwudziestoczterogodzinna). Ta świadomość chroniła go natomiast przed zerkaniem w kierunku dna, na które zmierzał. A obecne sprawy, bez wątpienia, łatwiej było łagodzić środkami uśmierzającymi (och, różne były to środki – choć złoty wciąż daleko poza zasięgiem), niż leczyć.

Zerknął na nią kątem oka.
O-o. To chyba… chyba dobrze, że nie próbuje z ciebie zrobić kury domowej, c-co? F-fajnie jest mieć wsparcie w kimś, z kim chce się tworzyć… n-no, nie wiem, przyszłość, czy coś. N-nie, żebym znał się jakoś na z-związkach, a-ale to akurat brzmi c-całkiem nieźle. J-jak wygrana na loterii. – Zaśmiał się, instynktownie próbując przeczesać czuprynę – do której braku wciąż nie mógł się przyzwyczaić. Tym razem nie była to jednak metafora – choć ostatnim czasem, rzeczywiście, musiał na nowo definiować otaczającą go rzeczywistość, przyzwyczajenia i rytuały (na porządku ogólnym, jak i dziennym – drobiazgowym całkiem). A następnie dołożyć wszelkich starań, żeby w owej rzeczywistości się odnaleźć. Z tym bywało różnie. Szczególnie, kiedy nic nie znajdowało się na swoim miejscu.

O-ho. Brzmi wszechstronnie. I d-dumnie. – Rzucił rozbawiony; choć nie z przytykiem, bynajmniej. Już teraz gotów był stwierdzić, że Katharine sprawia wrażenie kobiety twardo stąpającej po ziemi, choć… z łagodnym usposobieniem. Nie odstraszała – czyli, że… pierwszy warunek prowadzenia własnego biznesu – spełniony. – Ja… ja w przeciwieństwie do pani, pani ekspertko, jestem raczej p-po prostu amatorem wszelkich gratów. N-nie poluję na żadne konkrety. Najzwyczajniej w świecie uwielbiam samą ideę d-dawania przedmiotom drugiego życia. Wiesz, może po prostu jestem za bardzo sentymentalny i nie mam serca wyrzucać rzeczy, które… ktoś stwierdził, że powinny przejść na emeryturę. Jestem jak... d-dom spokojnej starości dla… staroci. Szlachetnie, n-nie? – Poruszył brwiami, zaraz jednak na powrót pełnię swojej uwagi przenosząc na cel ich wycieczki. Stoiska rozmaite – prowadzone przez współczesnych zaklinaczy czasu. Przeszłość, do pary z całymi dekadami, uwięziona w rozmaitych antykach.
No, poza tym… są jeszcze komiksy. Ale to już raczej zboczenie zawodowe. W kwiaciarni tylko pomagam, czasami. Wiesz, w ramach rodzinnych odwiedzin. Tak poza tym rysuję różne… głupoty – wyrzucił z siebie na jednym, niemal, wydechu. Wzruszył ramionami, ożywiając się nagle:
Dobra, przesłuchania ciąg dalszy. Jaka była najdziwniejsza rzecz, k-którą sprzedałaś? M-może dzisiaj pobijemy ten rekord osobliwości. – Kiwnął głową w kierunku którejś z wystaw. – Patrz, t-ta lalka na przykład. Jak będziesz ją potem odsprzedawać, to od razu z ca-całym pakietem usług egzorcystycznych, ewidentnie. – Wzdrygnął się na samą myśl, ale uśmiech ciężko byłoby mu zetrzeć z gęby. – Gdybyś miała jej dać jakoś na imię, to jak? I dlaczego „Annabelle”? – Prychnął rozbawiony.

autor

rezz

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Można by rzec, że tonący brzytwy się chwyta, ale tak naprawdę to czasem tonący znajduje się morzu pełnym brzytw, a chwycenie się czegoś, co do chwytania się teoretycznie nie nadaje, dawało sporo ulgi i nadziei na przyszłość. Cóż, los bywa przewrotny. Kathrine nie chciała się w takich tematach wypowiadać, bo nie miała ani wykształcenia, ani doświadczenia. Co prawda jej brat bliźniak przechodził pewien osobisty dramat, bo w liceum nabawił się kontuzji, która wykluczyła go z dalszego biegania. To był dramat dla nastolatka, który wiązał z tym przyszłość. Jednak jakoś, wspólnymi siłami, dość sporej z resztą, rodziny, udało się go wydobyć z dołka. I to chyba było największe spotkanie z dramatem, w życiu Katherine. Pewnie, jej obecne życie również nie było usłane różami, miała pewne dylematy, pewne sprawy ją bolały, ale tak naprawdę nie było to nic wielkiego. Zwłaszcza w porównaniu do problemów innych osób.
-W temacie męża zdecydowanie nie mam na co narzekać. Przystojny, dobrze mnie traktuje i wspiera i jest wspaniałym ojcem dla naszej córki-zaczęła go wychwalać. Zawsze się uśmiechała w duszy, przypominając sobie, że jak poznała Wheterby'ego na studiach, to zdecydowanie go nie polubiła. Jednak z czasem, gdy obracali się w kręgu tych samych znajomych, nie dość, że zaczęli się tolerować, to jeszcze zakochali się w sobie i bez większych kryzysów byli ze sobą aż do dziś.
-Ale też bardzo subiektywnie-zauważyła. Była swoim szefem, supervisorem i tak dalej. Może czasami brakowało zdrowego rozsądku wspólnika, czy kogoś o wyższej pozycji, który by jej powiedział tego nie sprzedasz, więc za kilka tygodni wyląduje w twojej witrynce i mimo, że bardzo Ci się to podoba, to nigdy tego nie użyjesz. Tak to już jest, jak własny gust jest jedynym tak naprawdę kryterium przy wyborze asortymentu do sklepu.
-Ja robię dokładnie to samo, panie dyrektorze sierocińca dla staroci, tylko to potem sprzedaję-zaśmiała się. Totalnie rozumiała, to co mężczyzna robił. Bo często na targach staroci pojawiają się rzeczy, których ktoś chce się pozbyć tylko dlatego, żę to nie w jego stylu, albo ze kupił ładniejsze. Albo dlatego, że odziedziczył mieszkanie po dziadkach i woli je udekorować po swojemu, a nie dopasować się do tego, jak wyglądało przez ostatnie 50 lat, co też było w pełni zrozumiałe.
-Komiksy to niby dość chodliwy temat, a ja w sklepie mam całą skrzynkę tego i jakoś nie idą..-westchnęła. Z resztą, nie da się ukryć, że do książęk, albumów i komiksów miała mniejsze serce, niż do jakiejś porcelany, obrazów i tak dalej.-Jakbyś miał ochotę, to wpadnij do antykwariatu i sobie przejrzyj-zaproponowała. Na pewno da mu jakaś zniżkę po znajomości, czy coś takiego.
-Nie wiem, ale moj przyjaciel kiedyś uparł sie, że kupi taką obrzydliwą laleczkę dla mojej córki, totalnie wyglądała jak z jakiegoś horroru.... A mała uwielbiała się nią bawić-przewrócila oczami. Na szczęście z biegiem czasu udało się po kryjomu pozbyć tego brzydactwa i nie trzeba było się obawiać tego, co wypowiada się patrząc w lustro, lub co to są za odgłosy w środku nocy. -Szczerze? Emmanuelle.... Tak się nazywała dziewucha, ktorej nie znosiłam w liceum i idealnie pasuje na pomiot szatana-powiedziała, lekko speszona. Nie w jej stylu było obrażać kogokolwiek, ale skoro pytanie padło, to i odpowiedzieć wypadało, tak?

autor

B.

ODPOWIEDZ

Wróć do „SoDo”