WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

cukiernia

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Froy z kolei miał dobry kontakt zarówno z matką, jak i ojcem. Jego rodzina, pomimo ich pracoholizmu, była wyjątkowo scalona. Praktycznie się nie kłócili, bo jedyne powody domniemanych sprzeczek opierały się na bałaganie w pokoju syna, czy nie spuszczonej wodzie w toalecie. Froy uczył się ponad przeciętnie. Posiadał wysokie ambicje i zawsze postępował zgodnie z sumieniem i pasującymi normami. Ana i Richard byli z niego po prostu dumni.
Nawet mi nie przypominaj. Przyszedłem tu odpocząć — powiedział nieco zirytowany i rozsiadł się wygodniej na krześle. Przed zamieszkaniem u Guerrów nie zwracał nawet uwagi na Ru. Zawsze znajdowała się gdzieś obok, lecz uwaga Froya krążyła wszędzie indziej. Tymczasem wszystko obróciło się do góry nogami. Cisza i spokój, które tak bardzo cenił w swoim życiu, zostały trwale zaburzone. Rutilla przeszkadzała mu o każdej porze dnia i nocy, co zresztą ostatnio dobitnie udowodniła, wkradając się do jego pokoju. Była głupia i bezwstydna. Na samą myśl podnosiła mu ciśnienie. — Rodzice nie pozwolili mi zostać samemu w domu, jednak planuje się stamtąd wyprowadzić — oznajmił. Nie krył się z tym, że ta cała sytuacja z przeprowadzką bardzo mu ciążyła.
Więc jeszcze cztery miesiące — skwitował, jednocześnie zatrzymując wzrok na brzuchu Vittorii. Zawsze była szczupłą dziewczyną, dlatego nawet w ciąży nie wyglądała źle. Pomimo wypukłości wciąż posiadała szczupłe nogi i ramiona. — To zrozumiałe. — Próbował się ostatnio odzywać?
Froy nie mógł postawić się w sytuacji Vi. Nawet nie próbował, ale znając jego zapędy, najpewniej postąpił by identycznie. Zdrada była czymś, co nie przechodziło mu przez myśl. Ana i Richard dopełniali się w każdym calu życia - zarówno pod względem uczuciowym, jak i zawodowym. To nie mogło się skończyć. Jednak jeszcze nie wiedział, że ich problemy niebezpiecznie wisiały w powietrzu. Brakło tylko impulsu, który sam wkrótce miał zapoczątkować.
Zaczął dłubać łyżeczką w deserze.
Wiesz dobrze, że nie interesuje się plotkami — przypomniał, a następnie zasmakował lodów. Smak latte rozpieścił jego podniebienie. — O takie rzeczy pytaj tej idiotki. Wściubia nos w nieswoje sprawy, to na pewno trochę ci opowie[/i] — zadrwił, mając na myśli Ruttilę. — Wiesz, że kazała mi odrabiać za siebie prace domowe? Zagroziła, że rozpowie w szkole, że mamy romans. Powinna być kolejną plagą egipską. — Znowu się zdenerwował, ale szybko mu przeszło, gdy spojrzał w oczy Vittori. Potem ponownie zaczął dłubać łyżeczką w deserze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

U Vittorii kontakt z ojcem się posypał właściwie kiedy ten wyjechał. Matka starała się trzymać klasę, ale gdy dostała kolejne zdjęcia z jego wakacji z jakąś ponętną blondynką – nie wytrzymała i wszystko jej powiedziała, a sama Vittoria nie miała zupełnie tego jej za złe. Przecież to nie była wina mamy, że ojciec poszedł w tango i że był zdradziecką świnią. To jeszcze pewnie nie zniechęciłoby Vi aż tak do taty, ale ją też odciął. Dlatego to, że teraz wrócił i chciał zgrywać rodzica roku nie odpowiadało szatynce zupełnie. Nie można tak po prostu zniknąć i spodziewać się, że po powrocie wszystko będzie jak dawniej…
– No tak, rozumiem, że sytuacja między wami nadal jest napięta? – westchnęła cicho i spojrzała na przyjaciela. Osobiście uwielbiała zarówno Froya jak i Rutillę i takie zawieszenie było dla niej często ciężkie, tak po prostu. Uśmiechnęła się blado. – Rozumiem. Pewnie się o ciebie martwili. Gdyby nie Max, moja mama na pewno nie pozwoliłaby mi się wyprowadzić. I też rodzice mnie nigdy nie zostawiali na tyle czasu samej – wzruszyła ramionami. Faktycznie tak było – zwykle, gdy któreś miało wyjazd służbowy, ustawiali wszystko tak, by Vittoria nie była sama. Ewentualnie zostawała w tym czasie u dziadków. – Gdzie chcesz się wyprowadzić? – przechyliła delikatnie głowę, uważnie lustrując przyjaciela wzrokiem.
– Tak. I nie mogę się doczekać aż urodzę, bo szczerze to jest męczące. Serio męczące – westchnęła cicho, bo dziecko skakało po jej pęcherzu, była nerwowa i bardziej emocjonalna i przez te wszystkie hormony ciężko było jej się skupić. A może chodziło też o sytuację w domu? Kochała Maxa, ale ostatnio trochę ją przeraził, nawet jeśli się zreflektował. Pokiwała głową. – Ta, stwierdził, że kupi mi samochód i próbuje zgrywać bohatera po tym, jak parę miesięcy się nie odzywał. Zresztą, moim zdaniem próbuje tylko namieszać. I u mnie i u mamy. Dobrze jej z Nickiem, a ojciec pewnie nie może tego znieść – odetchnęła głęboko. Jej prawie-ojczym był naprawdę równym gościem i miała w tym momencie z nim lepszy kontakt niż z Enzo, zdecydowanie.
– Liczyłam na to, że coś się zmieniło – uśmiechnęła się niewinnie i westchnęła cicho. – Nie mów tak o nie, od czego właściwie zaczęła się ta wasza wieczna wojna? – zmarszczyła brwi, bo to było coś, czego nigdy do końca nie rozumiała. – Czekaj, co?! – niemal udławiła się lodami, których całą łyżeczkę przed chwilą wsunęła do ust. – Ale jak to? Mogę z nią porozmawiać, Froy. To… Nie brzmi jak ona – oczywiście wierzyła Centineo, przecież nie miałby powodu, żeby zmyślać. Pytanie tylko, czemu Ruti tak się zachowała.

autor

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

#25

Willow niecierpliwie tupała nogą i wyglądała zza pleców jakiegoś mężczyzny, aby ocenić odległość do kasy. Kolejka sięgała frontowych drzwi, przez które notorycznie zaglądali nowi klienci. Większość z nich zrezygnowała, co również samej Willow wielokrotnie przeszło przez głowę. Była zmęczona po dziesięciogodzinnej zmianie na sali bankietowej i pragnęła chłodnej kąpieli oraz miękkiej poduszki. Ostatecznie zawróciła, gdy spostrzegła, że kolejka od ośmiu minut nie posunęła się na przód. Obsługa właśnie wydawała mrożone cappuccino z automatu, który był powodem tego zbiorowiska – zacinał się, uprzednio wydając z siebie szczękliwe dźwięki.
W pewnym momencie wyminął ją mężczyzna – właściciel jej upragnionej kawy. Mimowolnie zarzuciła spojrzenie na wysoki, papierowy kubek, jaki dzierżył w dłoni, a następnie na jego plecy, które prędko przysłoniły zamówienie. Oblizała spierzchnięte wargi i pod wpływem nagłego impulsu przyśpieszyła na tyle gwałtownie, że już po chwili znajdowała się krok za nieznajomym.
Idąc z tyłu przeszła przez oszklone drzwi, po czym wyciągnęła rękę naprzód, jednak prędko schowała ją za głowę, bo mężczyzna obejrzał się za siebie. Wtedy udawała, że spoglądała na okoliczne wieżowce, co wyglądało zarówno sztucznie, jak niedorzecznie. I gdy spacerowała tak krok w krok za nieznajomym, nabierając jednocześnie odwagi do dalszego działania, w pewnym momencie po prostu udała połknięcie.
Omo! – wrzasnęła, zawiesiwszy się na bluzce Jamie’go, co automatycznie zachwiało jego równowagę. Kolana Willow omal nie uderzyły w ziemię, jednak w samą porę, ciągnąc materiał ubrania mężczyzny, dźwignęła się do pionu. Wtedy też ostrożnie wsunęła dłoń do jego tylnej kieszeni, z której udało jej się wyciągnąć sto dolarów. Nerwowo schowała zdobycz do własnych spodenek, a w tym samym czasie zimna kawa chlusnęła na boki oblewając ich oboje. Lecz to wcale nie ostudziło zapału tej nieporadnej i niezdarnej dziewczyny. Prędko przechwyciła kubek i zaczęła otrzepywać ręką koszulkę Jamie’go, zupełnie jakby to miało ją osuszyć.
Bardzo pana przepraszam. Co za niezdara ze mnie! Dobrze, że jest pan taki silny – tu figlarnie uszczypnęła ramię Jamie’go, po czym kontynuowała – dziękuję, że pan mnie złapał. Jestem wdzięczna za pomoc – teatralnie złapała się za pierś i wyminąwszy mężczyznę, trzymając w dłoni kubek mrożonego latte, ruszyła przed siebie. Pośpiesznie i nerwowo.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[2] + outfit
  Gdyby James mógł słynąć z jednej rzeczy, pewnie byłby to jego spokój. Chodziło o specyficzny rodzaj luzu - dający rozpoznać się w spojrzeniu i lekkim kroku, i uśmiechu. Charakterystyczny temu typowi osób, które nie potrafiły traktować życia zbyt poważnie. Albo po prostu miały ten komfort, który im na to pozwalał. Innymi słowy: James Montgomery większością rzeczy nie musiał przejmować się wcale. Na przykład pracą - bo "na upartego", z rodzinnych środków mogłyby utrzymywać się jego dzieci - i dzieci jego dzieci - i dzieci-dzieci jego dzieci - a przy tym nie przepracować ani jednego dnia w swoim życiu. Poza tym, stres uznawał za szkodliwy zdrowiu, dlatego tym bardziej nie zaprzątał sobie głowy takimi sprawami, na które nie miał większego wpływu.
  A już na pewno nie musiał (ani nie zamierzał) przejmować się kolejną podwyżką cen w jakiejś tam kawiarni, której nazwę i tak zapomni za dwa do trzech kwadransów (Cupcake Palace? Cake Royale? Cccośśś takiego...). Miał tylko szczerą i nieco utopijną nadzieję, że pracująca w niej obsługa zarabia chociaż względnie przyzwoite pieniądze. Nie przejmował się także złośliwością rzeczy martwych, ani absurdalnie wydłużającym się czasem realizacji zamówienia. Ani nawet wymownym cmoknięciem trzech osób, kiedy na informację o kaprysach automatu odpowiedział, że to nie szkodzi - i że zaczeka. Z następną salwą - tym razem już czterech cmoknięć - spotkał się w chwili, w której zorientował się, że nie ma drobnych - i za kawę kosztującą niespełna pięć dolców musiał zapłacić studolarówką (więc jeśli Willow przeliczy jeszcze raz - okaże się, że wyszła na plus nie o sto, a o równe dziewięćdziesiąt pięć dolarów).
  Poza tym, nie oszukujmy się - po wyjściu z kawiarni wyglądał jakby aż prosił się o skrojenie. Z dżinsową kurtką przewieszoną przez zgięcie w łokciu i plecakiem na jednym ramieniu, i kilkoma banknotami reszty odruchowo upchniętymi w kieszeń, a nie w portfel. Z kawą trzymaną w lewej ręce - i telefonem w prawej, teraz skupiającym na sobie całą uwagę blondyna (a przewijał właśnie treść jakiegoś niusa dotyczącego niesłychanie ważnych protestów w okolicach Westlake Parku).
  No, przynajmniej do czasu - kiedy najpierw poczuł na sobie pchnięcie, potem coś jakby przeciążenie na bok i do tyłu, i nagły, dziewczęcy wrzask, i spory, zimny CHLUSSST! mrożonej kawy wylanej na siebie oraz Willow - w kierunku której natychmiast się odwrócił.
Kurwa! Znaczy-yyy... Chryste, Jezu, nic ci nie jest?! — Żeby przyjrzeć się podnoszącej dziewczynie, musiał opuścić nieco spojrzenie. Najwidoczniej do pary z gardą (o ile w ogóle można było posądzić go o jej wcześniejsze trzymanie) - bo w ogóle nie zarejestrował momentu, w którym brunetka uszczupliła go o niemałą sumkę. Na jej słowa najpierw zamrugał kilkukrotnie, przekrzywiając głowę. Wyglądał teraz jak pies, który nie za bardzo potrafił zrozumieć jaką sztuczkę powinien odstawić, żeby zasłużyć na smakołyk. Podszczypnięcie skwitował tylko krótkim śmiechem.
Chyba chciałaś powiedzieć, że... to dobrze, że to nie był wrzątek. — Odetchnął z ulgą. Zanim dziewczyna odeszła - zdążył pomyśleć tylko, że nigdy nie widział kogoś o tak niesamowitym i beznadziejnym refleksie jednocześnie.
Ale przecież ja nic nie
  Westchnął.
  "Jakaś wariatka" (mało takich?) - dopowiedział zaraz, wzruszając ramionami. Dopiero wtedy, mogąc przełożyć telefon z jednej dłoni do drugiej - a potem do kieszeni - zorientował się, że czegoś mu brakuje (kawy). I że to Willow czmychnęła z nią do przodu. Tylko że zamiast posądzić ją o jakieś złe zamiary, pomyślał, że może jednak coś się stało. Dziwnie się zachowywała, a to mogło oznaczać różne rzeczy... Wolał się upewnić. Tak na wszelki wypadek.
  Dlatego przyśpieszył kroku, próbując ją wyminąć - nieprzejęty koszulką klejącą się do brzucha, ani spojrzeniami innych ludzi.
Hej, na pewno wszystko w porządku? Brałaś coś? To chyba nie udar? Pokaż, daj czoło.

autor

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Willow Hamsworth słynęła z braku powagi, a jej niezdarność sięgała dalej, niż sama mogłaby przewidzieć. Niemniej była nieco odmiennym przypadkiem, bo pod otoczką lekkiego kroku i serdecznego uśmiechu, kryła się dziewczyna nie ogarniająca absolutnie niczego – oprócz tylnych kieszeni mężczyzn. Wielokrotnie traciła pracę, zmieniała miejsce zamieszkania i wywracała się na prostej drodze; przypalała omlety – a ostatnia taka akcja skończyła się przypadkowym włączeniem systemu zraszaczy i zalaniem całej kuchni – dławiła się jedzeniem podczas spożywania posiłków i zapominała koloru szczoteczki, przez co notorycznie używała tej należącej do współlokatora. Była zlepkiem chaosu i nierozsądku, który gubił się nawet przy użyciu GPS.
W pierwszej kolejności zainteresowała się kawą Jamie’go. W drugiej również portfelem, bo odkąd postanowiła się usamodzielnić, zaczynało brakować jej środków. Była uradowana, gdy spod opiętych na pośladkach spodni udało jej się wyciągnąć sto dziewięćdziesiąt pięć dolarów, które zamierzała dołożyć do kaucji nowego mieszkania.
Nie, nie – machnęła energicznie dłońmi, chcąc w ten sposób zaprezentować swój dobry, choć nieco podmokły stan. Kawa rozlała się na lewą stronę ciała Willow. Wchłonęła w materiał bluzki znajdujący się w okolicach jej piersi, jednak przy obecnej pogodzie nie było to nic strasznego. Właściwie, zaaprobowana reakcją Jamie’go, nawet nie zwróciła na to uwagi.
Tak! Dobrze, ze to nie był wrzątek! – pstryknęła palcami, jednocześnie zgadzając się ze słowami nieznajomego. W tamtym momencie zdążyła mu się dokładnie przyjrzeć, choć musiała przy tym zadrzeć głowę. Był wysoki. Miał na głowie burzę jasnych włosów, które świetnie prezentowały się z błękitnymi oczami, otoczonymi wiankiem rzęs oraz mocnymi kośćmi policzkowymi. Czuła się speszona, kiedy spoglądał na nią wzrokiem pełnym niezrozumienia, ale również absurdalnej do sytuacji troski, dlatego prędko nadała tempa temu spotkaniu i spróbowała zniknąć. Po prostu. Z mrożoną kawą.
Odwróciła się w tej samej chwili, w której on westchnął.
Poruszała się wzdłuż chodnika krokiem zwartym i sprężystym. Jedną dłoń nerwowo zaciskała na papierowym kubku, zaś drugą na pasku torebki. Ramiona miała spięte, plecy wyprostowane, a wzrok bacznie skierowany naprzód, gdzie ciągnął się pasaż lokali usługowych.
Po dziesięciu metrach rozluźniła barki. Po piętnastu zbliżyła kawę do ust i już miała napić się napoju, kiedy niespodziewanie wyrosła przed nią sylweta Jamie’go.
Omo! – zaskoczona jego obecnością, niekontrolowanie wzdrygnęła się, wypuszczając z ręki cappuccino. Kubek uderzył w chodnik, rozchlapując zawartość na ich buty. Odruchowo spojrzała w dół, potem wyżej na przemokniętą bluzkę mężczyzny, a następnie na jego twarz, której wyraz po raz kolejny zakrawał o troskę. Willow zamrugała, przygryzła wargę i uporczywie zacisnęła palce na torebce, zastanawiając się, czy Jamie zauważył brak pieniędzy. I kawy. Momentalnie zaczęła obawiać się konsekwencji.
C-co? – bąknęła, uprzednio marszcząc brwi. Miała głupią minę, gdy pojęła sens wypowiedzi nieznajomego. Brakowało w nim wulgaryzmów i oskarżeń, co wywołało u Willow konsternacje i jeszcze większą podejrzliwość. Cmoknęła, lecz nie zdążyła się odezwać, bo dłoń Jamie’go dobyła jej czoła. Zastygła w bezruchu, mając wrażenie, że ten obcy dotyk zaczął ją palić. Po chwili zacisnęła palce na ręce mężczyzny i nerwowo ściągnęła ją z głowy.
Nic mi nie jest – powiedziała, cofając się dwa kroki do tyłu. Sytuacja zaczynała być już nie tylko niekomfortowa, ale również niesłychanie dziwna. – Jesteś zboczeńcem? – zapytała znienacka, przy czym jeszcze jeden raz zmierzyła Jamie’go wzrokiem. Wyglądał przyzwoicie, lecz pozory mogły mylić, bo ona również nie miała na czole napisu złodziejka.
I nawet nie próbowała więcej się nad ty wszystkim zastanawiać. Po prostu, niczym rasowa wariatka, zaczęła biec przed siebie. Bez kawy.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  To nie pierwszy raz. I to w co najmniej paru kontekstach. Na przykład: nie pierwsza kradzież, której padł ofiarą. W samym liceum, pomimo jego szumnie rozdmuchanego prestiżu i deklaracji zaszczepiania w swoich uczniach wrażliwości i wszystkich innych cnót, które można zaszczepiać w prywatnych szkołach - obrobili go dwa razy (no, ten jeden raz mógł być efektem bardzo intensywnej imprezy, z której niewiele pamiętał - ale ten drugi na pewno nie). Nie była to też pierwsza taka sytuacja, w której ktoś, w kontakcie z Montgomerym, zachowywał się w dziwny sposób. Już nawet nie podejrzany, ale właśnie zwyczajnie dziwny. Na rzeczoną dziwność składała się chociażby twarz rozpalona rumieńcem, uciekające spojrzenie czy rozklejona mowa (ale nie tak, jak można się rozkleić przed kimś, tylko tak, jak "nic, co mówisz, się nie klei"). Zawsze wydawało mu się, że cała magia polegała na swobodzie, którą co prawda miał w sobie od dziecka, ale dopiero jako aktor odkrył jej prawdziwy potencjał. Wiedział na przykład kiedy się uśmiechnąć. Kiedy powtórzyć czyjeś imię - kiedy odpowiadać od razu, a kiedy nad odpowiedzią się zastanowić. Kiedy mówić głośno i wyraźnie, a kiedy głos konspiracyjnie zaniżyć.
  I w takim kontakcie jeden/na/jeden czuł się zupełnie inaczej, niż podczas scenicznych występów, gdy śledziły go setki par oczu. Przede wszystkim - pozwalało mu to na moment odwrócić role. Wreszcie mógł widzieć. A James lubił obserwować zmiany w mimice osób, z którymi wdawał się w interakcję (w czym przeszkadzały, na przykład, reflektory - jeśli mowa o teatrze).
  No i fakt-faktem, to co działo się z dziewczyną, było w gruncie rzeczy bardzo urocze. Jak urocza potrafi być nieszkodliwa niezdarność i język zaplątany w słowa. Blondyn nie mógł jednak odegnać od siebie wrażenia, że Willow przypominała w tym wszystkim przepłoszone zwierzątko. Do tego takie, któremu coś się przydarzyło i które coś bardzo, ale to bardzo bolało (pewnie sumienie...), choć nie dawało sobie pomóc - z jakiejś wrodzonej obawy przed ludźmi (lub konsekwencjami...).
  No ale Jamie, jak to Jamie, miał w sobie tą swoją społeczną przyzwoitość egzekwowaną na własnych warunkach. Otwarty na innych, ale nie naiwny. Czasem tylko... mniej czujny.
Co? — Teraz to on dał się zaskoczyć. — C-co, nie. Po prostu mnie wystraszyłaś. Nie jestem żadnym
  A, i jeszcze jedno. Nie tylko nie był zboczeńcem. Jeśli cokolwiek gdziekolwiek zboczyło, to był to jego wzrok, którym natychmiast uciekł z jej sylwetki. Wystarczy że ta nieszczęsna kawa wsiąkła w bluzkę dziewczyny, opinając ją jeszcze bardziej, niż przewidywały standardy (serio, już pies jebał tę cholerną kawę!). Ale marny był też z niego detektyw. Bo jedyne o czym w tamtej chwili myślał, to jakiś dziwny ciąg przyczyn i skutków. Zawierający w sobie, po pierwsze - alarmujący fakt, że dziewczyna wyglądała na nieletnią. Do tego zachowywała się super-podejrzanie. Zachowywała się dokładnie tak, jak Jamie wyobrażał sobie, że zachowują się dzieciaki, które uciekają z domu. A skoro uciekała z domu, to... albo jej rodzice teraz bardzo się martwią, albo miała powód, żeby z tego domu uciec. Tylko że to akurat nie wzięło się znikąd - Jamie był po prostu bardzo wyczulony na punkcie cudzych problemów, które wygłuszały ściany mieszkań. Na różnego rodzaju "Mogę dzisiaj u ciebie zostać?" albo "Wiesz, chyba nie chcę wracać do domu" - tylko jeszcze mniej dosłowne, zastąpione jakąś wymówką albo trafnym i niedającym się podważyć powodem. O takich rzeczach nie mówi się przecież wprost. I o takie rzeczy się wprost nie pyta.
  Swoją drogą, na całe szczęście nie palnął za nią jakiegoś głupstwa w stylu "obiecuję nikomu nie mówić" (w odpowiedzi na własne myśli dotyczące ucieczki), które w kontekście zadanego przez nią pytania mogłoby zostać odebrane bardzo nie-tak. Zupełnie jakby to nie nieszczęścia chodziły parami, ale zboczeńcy i tajemnice.
  Dlatego niewiele myśląc o tym, że jego teoria dawała obalić się już na samym wstępie, zdążył w biegu zawołać, żeby poczekała.
  Potem jedyne, co mogło jej dotrzeć, to nagły, nieprzerwany atak kaszlu. A brzmiało to dokładnie tak, jakby w tych wziewnych spazmach panienka Hamsworth mogła usłyszeć, że jeśli natychmiast nie zawróci i nie pomoże mu - z czymkolwiek teraz się nie zmagał - to będzie miała na sumieniu człowieka. A za paręnaście minut - pewnie już z tego człowieka zostanie co najwyżej nieboszczyk. (Wcale nie, ale wszystko na to wskazywało, więc... dlaczego miałaby tak nie pomyśleć?)

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Madison Valley”