: 2020-12-11, 14:57
On doskonale wiedział, że to był wypadek. Och cholera, musiał wiedzieć! Gdyby nie był, nie odebrałby jej z komisariatu. Nie zadzwoniłaby do niego, nie wsiadłaby do jego auta, nie pojechaliby do szpitala, by na samym końcu wylądować tu - w tym dokładnie miejscu, w którym teraz się zatrzymali. Jego mieszkaniu, stojąc na przeciwko siebie bez ruchu, jednocześnie walcząc z tym, co powinni powiedzieć.
Bo tak, teraz oboje już walczyli, starannie dobierając do siebie słowa. Słowa, które później rozbrzmiewały w pustym mieszkaniu, wypełniając sobą ciszę jaka co chwila między nimi zapadała. Słowa, dzięki którym najpierw Sage powiedziała mu, co się stało i te same słowa, którymi on potem na jej wyznanie zareagował. Którymi powtarzał po niej pojedyncze fragmenty zdań, zupełnie niepotrzebnie, bo i tak doskonale wiedział co oznaczają. – Wypadek – a jednak mimo to, po raz kolejny po niej powtórzył, pozwalając by jego głos, tak ciepły do niedawna głos, teraz odbijał się od ścian echem pozbawionym emocji. Po raz kolejny nie wiedział też po co się powtarza, skoro wmawiał sobie, że to naprawdę był tylko wypadek. Przykry w skutkach, ale niefortunny wypadek, będący efektem obrony własnej. Jej życie albo tej kobiety. Wmawiał sobie, że tak być musiało, że sam też walczyłby o to, by wyjść z tej sytuacji cało.
Ale nie potrafił już wmówić sobie, że akurat jemu musiała o tym powiedzieć.
Bo kim on dla niej był? Człowiekiem, którego poznała cztery lata temu i wtedy też widziała go po raz ostatni. Człowiekiem z którym spędziła jedne, wtedy wydawać by się mogło, że za krótkie, wakacje, po których zostały już tylko wspomnienia. I wreszcie człowiekiem, z którym jeszcze niedawno umówiła się znowu. Ale nie po to, by wyznać mu, że właśnie kogoś zabiła.
Dlatego czuł, że to dla niego za dużo. Za dużo jak na jeden dzień, jak na pierwsze spotkanie po takim czasie. Po prostu za dużo. Wyznań, nowości, przytłaczających informacji, jakich nawet na codzień nie dowiadujesz się od drugiej osoby, a co dopiero po pełnych czterech latach. Zresztą ona musiała to wiedzieć, prawda? Wyczytał to z jej spojrzenia. Tego samego, które wcześniej kurczowo go unikało, a które teraz wreszcie napotkał, od razu łapiąc z nią niepewny i dosyć krótki kontakt wzrokowy. – Podeślę Ci później kilka numerów – rzucił wreszcie, z początku pozwalając by to jedno krótkie zdanie zabrzmiało tak, jakby było pięknym wstępem do pożegnania. Pożegnania, w którym zanim poprosi by wyszła powie jej to, co leży mu na sercu, powie, że to dla niego za dużo. – Nie dokończyłaś śniadania – a jednak tego nie zrobił. Nie zrobił nic, na co jego mowa ciała mogła wskazywać, na co w pierwszej chwili miał ochotę. Dłonią pokazał nawet nie na drzwi, a zostawione przy wyspie kuchennej naleśniki i niewyłączoną kuchenkę, która sprowadziła go na ziemię, na krótką chwilę przywracając myśli do przyziemnych problemów. Problemów pośród których nie było martwych ludzi i prawników, których musiała załatwić sobie Sage. Bo musiała, nawet jeśli nie to chciała teraz robić. – Chodź, zjedz do końca. A jeśli będziesz chciała to potem Cię odwiozę. Ale zostań jeszcze – dodał zaraz, zerkając na nią kiedy wszystko odstawił już na bok. Patelnię, gotowe naleśniki, na które nie miał już ochoty.
I kiedy przetrawił już tę część prawdy, jaką właśnie na niego zrzuciła.
Bo tak, teraz oboje już walczyli, starannie dobierając do siebie słowa. Słowa, które później rozbrzmiewały w pustym mieszkaniu, wypełniając sobą ciszę jaka co chwila między nimi zapadała. Słowa, dzięki którym najpierw Sage powiedziała mu, co się stało i te same słowa, którymi on potem na jej wyznanie zareagował. Którymi powtarzał po niej pojedyncze fragmenty zdań, zupełnie niepotrzebnie, bo i tak doskonale wiedział co oznaczają. – Wypadek – a jednak mimo to, po raz kolejny po niej powtórzył, pozwalając by jego głos, tak ciepły do niedawna głos, teraz odbijał się od ścian echem pozbawionym emocji. Po raz kolejny nie wiedział też po co się powtarza, skoro wmawiał sobie, że to naprawdę był tylko wypadek. Przykry w skutkach, ale niefortunny wypadek, będący efektem obrony własnej. Jej życie albo tej kobiety. Wmawiał sobie, że tak być musiało, że sam też walczyłby o to, by wyjść z tej sytuacji cało.
Ale nie potrafił już wmówić sobie, że akurat jemu musiała o tym powiedzieć.
Bo kim on dla niej był? Człowiekiem, którego poznała cztery lata temu i wtedy też widziała go po raz ostatni. Człowiekiem z którym spędziła jedne, wtedy wydawać by się mogło, że za krótkie, wakacje, po których zostały już tylko wspomnienia. I wreszcie człowiekiem, z którym jeszcze niedawno umówiła się znowu. Ale nie po to, by wyznać mu, że właśnie kogoś zabiła.
Dlatego czuł, że to dla niego za dużo. Za dużo jak na jeden dzień, jak na pierwsze spotkanie po takim czasie. Po prostu za dużo. Wyznań, nowości, przytłaczających informacji, jakich nawet na codzień nie dowiadujesz się od drugiej osoby, a co dopiero po pełnych czterech latach. Zresztą ona musiała to wiedzieć, prawda? Wyczytał to z jej spojrzenia. Tego samego, które wcześniej kurczowo go unikało, a które teraz wreszcie napotkał, od razu łapiąc z nią niepewny i dosyć krótki kontakt wzrokowy. – Podeślę Ci później kilka numerów – rzucił wreszcie, z początku pozwalając by to jedno krótkie zdanie zabrzmiało tak, jakby było pięknym wstępem do pożegnania. Pożegnania, w którym zanim poprosi by wyszła powie jej to, co leży mu na sercu, powie, że to dla niego za dużo. – Nie dokończyłaś śniadania – a jednak tego nie zrobił. Nie zrobił nic, na co jego mowa ciała mogła wskazywać, na co w pierwszej chwili miał ochotę. Dłonią pokazał nawet nie na drzwi, a zostawione przy wyspie kuchennej naleśniki i niewyłączoną kuchenkę, która sprowadziła go na ziemię, na krótką chwilę przywracając myśli do przyziemnych problemów. Problemów pośród których nie było martwych ludzi i prawników, których musiała załatwić sobie Sage. Bo musiała, nawet jeśli nie to chciała teraz robić. – Chodź, zjedz do końca. A jeśli będziesz chciała to potem Cię odwiozę. Ale zostań jeszcze – dodał zaraz, zerkając na nią kiedy wszystko odstawił już na bok. Patelnię, gotowe naleśniki, na które nie miał już ochoty.
I kiedy przetrawił już tę część prawdy, jaką właśnie na niego zrzuciła.