WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 003
Chłodny, jesienny wiatr przeszył jej odsłonięte, wystawione na podmuch powietrza policzki. Nie lubiła tu przychodzić. Nie, nie tyle co nie lubiła - ona po prostu tego nienawidziła. Nienawidziła kupować kwiatów w pobliskiej kwiaciarni, nienawidziła wchodzić na teren cmentarza i przede wszystkim nienawidziła spoglądać na wbity w ziemię kamień z wyrytym dobrze jej znanym nazwiskiem. Tym, które sama nosiła. Tym, które miała Ivory w chwili śmierci, bo przecież nie zdążyła go zmienić. Za każdym razem uderzała ją dokładnie taka sama myśl - że było jeszcze tyle rzeczy przed nią, rzeczy, których nie zrobiła, bo nie zdążyła. Dokładnie tak, jak June nie zdążyła powiedzieć jej prawdy.
I dalej wszystko wyglądało zawsze tak samo. Te nieznośne, nieprzemijające wyrzuty sumienia, które ogarniały ją gdy przekraczała ogromną, przemalowaną na czarno bramę cmentarza. Przyśpieszone bicie serca i drżenie rąk, w których czasem trzymała pojedynczą różę, czasem mniejszy bukiet innych kwiatów. I łzy napływające do oczu, w miarę jak spokojnie odczytywała już nazwisko siostry z nagrobka, stojąc w miejscu, w którym pięć lat temu była pochowana.
Ale tym razem było w tym coś innego. Czy raczej ktoś. Ktoś, kogo June rozpoznała z daleka i przez kogo w pierwszej chwili chciała się cofnąć. Ba! Nawet już to zrobiła, odwracając się na pięcie zaraz po tym, gdy ostatnie spojrzenie wbite prosto w Blake'a wyraziło odpowiednią dozę pogardy, jaką chciała do niego czuć. Chciała, ale niekoniecznie czuła. Odwróciła się jednak, zrobiła kilka kroków w stronę przeciwną i... jakby pod wpływem impulsu czy nagłej zmiany zdania zawróciła, stając u jego boku zaledwie kilka sekund później. Nie, nie mogła stąd wyjść. Jeśli już to nie ona.
Czas na Ciebie – pięć lat temu nie powiedziałaby, że w ten sposób kiedyś będzie go witać. Ale czy pięć lat temu przewidziała cokolwiek co się wydarzyło? Choćby jedną, małą rzecz? Nie. Ugryzła się więc w język, zanim dodała coś więcej, zanim jeszcze bardziej pozwoliła mu myśleć, że ani trochę nie wierzy w jego niewinność, podczas gdy... wierzyła. Od samego początku naiwnie wierzyła, broniąc go przed ojcem, kłócąc się z innymi, wszystkimi, którzy Blake'a uznali winnym w momencie, gdy wszystkie wydarzenia z tamtego dnia ujrzały światło dzienne. A on o niczym nie miał pojęcia. Nigdy nie był świadkiem jej kłótni, nigdy nie powiedziała mu wprost co na ten temat sądzi. I póki co nie zamierzała tego zmieniać. Zamiast tego zamilkła, pozwalając by kolejny podmuch zimnego wiatru przesunął po jej policzkach, gdy kucała już nad ziemią, odkładając mały bukiet chryzantem na trawę. I gdy wstawała, kątem oka dostrzegając, że dalej stoi obok. Nie miałeś już sobie iść, Griffith?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Październik skończył się w zaskakujący sposób, bynajmniej nie dając mu powodów do zadowolenia swoim finałem. Halloweenowa gra, jaka miała być świetną odskocznią od codziennych spraw, zamieniła się w krwawą jatkę. Do tej pory - a minęły już dwa, czy trzy dni od wyjścia z aresztu - z niezrozumieniem próbował ułożyć sobie to w głowie: co tak naprawdę tam się wydarzyło. Na szczęście nie było podstaw ku temu, aby trzymać go jeszcze dłużej na komisariacie, skoro zarówno zeznania dziewczyn, Harrego, jak i jego własne się pokrywały. Był niewinny, doskonale zdając sobie sprawę, że opinia publiczna (a na pewno spora jej część)ponownie odwróci sobie historię tak, aby wpisać go w rolę winnego. Bo się klika, bo ludzie i tak już dawno wyrobili sobie opinię na jego temat, bo ponownie znalazł się w sytuacji, gdzie ktoś poniósł obrażenia, czy też zginął. Złe miejsce, zły czas, lecz i tak pewnie on w oczach wielu osób on będzie tym najgorszym.
Czy śmierć harcerek, nieznajomego mężczyzny, zrobiła na nim wielkie wrażenie, odcisnęła niesamowite piętno, z którym będzie musiał się zmagać? Przemyślał to na chłodno parę wieczorów wcześniej, możliwe, że siedząc z kuzynem w jego mieszkaniu i trzymając w dłoni szklankę z whiskey, w której pobrzękiwały kostki lodu. Może sam? Nie do końca na trzeźwo, ale wciąż z tym samym, nieco niepokojącym wnioskiem: widział za wiele, by trzymać się tych wydarzeń na dłużej, niż to konieczne. Oczywiście, że współczuł (a raczej chciał, bo chyba tak wypadało) rodzinie zmarłych, osobom, które aktualnie cierpiały przez stratę bliskich, aczkolwiek on sam nie czuł smutku. Czuł... pustkę. Deficyt emocji sprawnie komponował się z ponurą aurą panującą na cmentarzu. Bez trudu odnalazł miejsce, gdzie od ponad pięciu lat, kilka stóp pod ziemią spoczywała jego dawna miłość i złożył niedaleko jej imienia i nazwiska delikatną wiązankę złożoną z paru granatowych kalii i kilku białych róż.
Aktualnie chyba nawet nie wiedział co to znaczy. Miłość. Bezużyteczne określenie.
Patrzył w oddal, bez żadnego konkretnego celu, zaczepiając spojrzeniem o jedną z wielu ciemnych chmur przyozdabiających niebo. Pewnie przez to na początku nie zarejestrował zbliżającej się osoby, za to potrafił bez problemu określić kim była, kiedy ciszę przecięły krótkie trzy słowa. Nie spojrzał na nią, z trudem hamując kpiące prychnięcie. To nie miejsce na to.
- Jeśli przeszkadza ci moja obecność, to możesz wrócić za kwadrans, albo dwa - poinformował, nadal nie odwracając twarzy tylko lawirując wzrokiem między opadającymi z drzewa liśćmi. Bynajmniej nie dlatego, że obawiał się skonfrontowania ich spojrzeń, popatrzenia prosto w oczy. Wolał ją ignorować na tyle, jak się da, skoro i ona nie życzyła sobie jego w pobliżu.
- Wolę sam decydować ile czasu gdzie spędzę. - Za długo inni robili to za mnie. Nie powiedział tego głośno, lecz mógł o tym świadczyć krótki, gorzki uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy. Swoją drogą... nie był niczym przyjemny; złamany nos został co prawda nastawiony, aczkolwiek mięśnie twarzy po mocnym ciosie (albo i ciosach) oraz obdrapaniach podczas ucieczki, wciąż się regenerowały.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy stawiała coraz to kolejne kroki w stronę Blake'a, przekonana była, że tym razem jest inaczej.
Że nie tylko ją dręczyć będą wyrzuty sumienia, skoro nie tylko ona ukrywała przed Ivory prawdę. Że drżenie rąk ustąpi wraz z narastającą złością, którą chcąc nie chcąc poczuła, kiedy tylko zobaczyła go stojącego nad nagrobkiem. Że wszystko to, co miało miejsce gdy przychodziła tu sama tym razem się nie wydarzy, bo miała być w towarzystwie. Nie rozpłacze się, nie będzie czuć się tak źle. Nie będzie myśleć o tym, co by było gdyby zdążyła jej powiedzieć.
Ale im bliżej była, tym coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że poza jego obecnością wszystko inne wygląda tak samo. A może nawet i gorzej? Może jego widok wzmógł tylko dręczące ją wyrzuty sumienia, przez które kiedy już uklękła z trudem zaczęła pociągać nosem, jakby w ten sposób mogła powstrzymać się przed płaczem. Pierwsze napływające do oczu łzy szybko ukryła zamykając na chwilę powieki, ale te kolejne musiała już przetrzeć wierzchem dłoni, jeszcze zanim wstała, zrównując się z Griffithem. Ostatnim czego chciała było pokazanie mu, że płacze, że jest słaba, że nawet po pięciu latach przychodzenie tutaj wiąże się z silnymi emocjami. Że naprawdę chciałaby, żeby Ivory wiedziała.
Dlatego choć jego słowa ją zdenerwowały, z początku nie odpowiedziała. Dała chwilę zarówno sobie, jak i jemu, zanim odezwała się znowu, przerywając ciszę ostrym tonem głosu, może trochę zbyt ostrym, jak na to kim dla siebie byli. – Jeśli ktoś ma stąd iść to prędzej będziesz to Ty – rzucone pod wiatr wybrzmiało głośniej, niż mogła się tego spodziewać, więc mimo, że dalej kucała, na pewno dobrze ją usłyszał. Dalej pozwalała sobie na za dużo, dalej potrafiła być względem Blake'a opryskliwa i dalej ten cichy głosik z tyłu głowy co jakiś czas powtarzał, że powinna już odpuścić. Że wystarczy, niczemu przecież nie zawinił.
Ale dalej nie potrafiła tak po prostu tego zrobić.
Dopiero po jego kolejnych słowach uniosła się na równe nogi, ignorując i to co powiedział, i ten gorzki, nieprzyjemny śmiech. Przez chwilę nawet spoglądała tylko i wyłącznie na nagrobek, zupełnie tak, jakby odwrócenie wzroku na Blake'a równało się z czymś okropnym. Czymś niewybaczalnym jak...
... jak całowanie go?
Gdy tylko ta myśl pojawiła się w jej głowie, energicznie pokręciła nią na boki, chcąc wyrzucić ją zanim na dobre zakorzeniła się gdzieś między resztą wspomnień sprzed pięciu lat. Wtedy też wreszcie spojrzała na Blake'a, może trochę za długo sunąc wzrokiem po jego twarzy. Twarzy pełnej zadrapań, siniaków i... nie. Niczego nie widziałaś June, olej to. To tylko jakieś zadrapania, nic mu nie jest.
A jednak nie olała. Jednak spojrzała raz jeszcze, marszcząc mocno brwi i zanim zorientowała się co robi, znowu otwierała buzię, gotowa coś powiedzieć. – Powiesz co się stało czy będziemy udawać, że nic nie widziałam?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To pewnie nie świadczyło o nim najlepiej, lecz nie miał (już?) wyrzutów sumienia, a przynajmniej w przekonujący sposób potrafił to sobie wmawiać; że nie może o to winić siebie, że skoro sam incydent pojawił się nagle, spontanicznie i pod wpływem procentów, a dodatkowo zainicjował go ktoś inny a nie on sam, nie musiał zatem nosić tego ciężaru na swoich barkach. Tak było łatwiej - tkwić w przekonaniu niewinności, a czas płynął, jeszcze bardziej rozmywając ewentualną winę.
Prawda - odbijająca się szeptem w podświadomości - była nieco inna.
Oczywiście, że w tym przypadku był winny. Mógł jej powiedzieć, ba, powinien to zrobić. Gryzło go sumienie niejednokrotnie, a miękkie Ivy rozbrzmiewało z nutą niepewności, kiedy na końcu języka pojawiało się jeszcze jedno imię, bardzo dobrze jej znane. June. Próbował poruszyć ten temat, lecz fiaskiem kończyły się wszelkie próby ugryzienia go. Nigdy nie uważał siebie za tchórza, a taka postawa była mu dalece odległa, więc próbował usprawiedliwić swoje milczenie kilkoma czynnikami. Gdyby tylko nie chodziło o nią, młodszą siostrę swojej narzeczonej, był przekonany, że wahanie nie miałoby miejsca, a z kpiącym rozbawieniem oświadczyłby jasnowłosej, że jakaś podpita kobieta zapewne go z kimś pomyliła i zatrzymała na parę (o parę za długo?) sekund jego usta na jego wargach. Był zaskoczony, a wlane w siebie whiskey zaburzyło jego równowagę, więc nie kazał jej spadać od razu, lecz finalnie - zrobił to.
June, dlaczego to byłaś ty?
Nie chciał ich poróżnić, zniszczyć tej siostrzanej nici zaufania i porozumienia przez jedną, głupią i nieistotną sytuację, której na pewno żałowała. Dopiero później zastanawiał się, jak będzie to rzutowało na ich związek - czy Ivory w odwecie pośle w jego stronę pierścionek, ze złośliwym błyskiem w oku sprawdzając jego spryt i szybkość? Przecież przez coś tak bezsensownego nie mogłaby zakończyć kilkuletniego związku, był przekonany, że jakoś by było. A jednak milczał.
- Jeśli masz zamiar być tu dłużej, niż ten kwadrans, to zapewne tak -
powiedział spokojnie, nieznacznie przy tym mrużąc oczy. Chmury, pomimo tego, iż nie było późno, swoim kolorem zaczynały przypominać wieczorne niebo. Te nad nimi nie były jeszcze tak mroczne jak te w oddali, lecz i tamte nieubłaganie zbliżały się, sugerując, że powinni się rozdzielić póki jest jeszcze na to czas.
- Z przeziębieniem nie powinnaś spędzać tu za dużo czasu - wtrącił, poniekąd chcąc ją zbyć, ale głównie nawiązując do cichego pociągania nosem. Na myśl mu nie przyszło, że może mieć to związek z płaczem, który zupełnie mu do niej nie pasował. Tak jak i to, że mogłaby wierzyć w jego niewinność.
- Co masz na... - urwał, gdy ich spojrzenia się spotkały pierwszy raz od ponad pięciu lat, a on zdał sobie sprawę z tego o czym mówiła. Bezwiednie uniósł rękę i dłonią przejechał po kilkudniowym zaroście. Sprzymierzeńcu maskującym część obrażeń.
- To nic takiego. Starcie z mordercą -
skwitował lekko, dodając do tego lekkie wzruszenie ramionami. - W więzieniu coś takiego było prawie normą - oświadczył sucho, starając się nie wracać wspomnieniami do początków swoich przygód za kratkami. Dobrze, że nie widziała go wtedy, on sam zresztą wolał nie patrzeć w lustro.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez długi czas zastanawiała się dlaczego jej nie powiedziała. Dlaczego pozwoliła sobie milczeć, ukrywając przed Ivory tak ważną rzecz, coś tak istotnego, co mogłoby przeważyć na szali jej związku z Blakiem, działając raczej na jego niekorzyść. Może właśnie dlatego, że to prędzej on poniósłby konsekwencje? Może nie chcąc tłumaczyć, że to tylko pijacki wybryk, który nie mógł być traktowany przez jej nietrzeźwy umysł na poważnie? Może przez to, że nie lubiła się kłócić, a właśnie tego spodziewała się po siostrze w pierwszej kolejności?
A może dlatego, że była zwyczajną, pieprzoną egoistką, która liczyła, że jej się upiecze? Że dalej będą je łączyć dobre relacje, a to, co poczuła stając na palcach by zetknąć swoje usta z ustami Blake'a to mieszanka alkoholu, beztroskiego podejścia do życia i chwili, w której w jej krwi krążyło więcej promili niż powinno? I coś, co tak usilnie próbowała jeszcze przez długi czas nieskutecznie zapomnieć?
Może. Może w każdym z tych zdań tkwiło ziarno prawdy, a June, choć z pozoru znalazła jeden, główny powód dla którego zdecydowała się nic jej nie mówić, tak naprawdę miała ich wiele. I mogły dotyczyć wszystkiego - jej podejścia, jej obaw, osoby Blake'a, a na samym końcu związku jego i jej siostry. Na samym końcu, bo... czy gdyby dbała o to, by żyli ze sobą długo i szczęśliwie, potrafiłaby go pocałować? Na to pytanie wielokrotnie chciała sobie odpowiedzieć, ale chyba nie potrafiła. I może tak było lepiej?
Pierwsze dłuższe spojrzenie jakie mu posłała połączone było z cichym westchnięciem. Uważnie śledziła jego twarz, jego siniaki i zadrapania, które świadczyć mogły tylko o jednym - coś się stało. Nie miała jednak pojęcia co i nie przyszła jej do głowy odpowiedź, jaka niedługo później wybrzmiała, a przez którą pokusiła się o głupi komentarz. Z tego wszystkiego zignorowała nawet to przeziębienie, nie obierając sobie za cel wyprowadzenia go z błędu - w końcu to równałoby się z przyznaniem, że zwyczajnie zbierało jej się na płacz za każdym razem gdy tu była. A to już zwalczyła, prawda?
Dlatego nieco nieobecny wzrok wbiła znowu w jego twarz, z początku kiwając tylko głową. – Tak? – zapytała wreszcie z udawanym zaskoczeniem, jakby powiedział coś, czego nawet się nie spodziewała. – Siedziałeś pośród swoich? – i gdy tylko te słowa wybrzmiały poza jej głową, momentalnie ich pożałowała. Cała June. Mówiła bez przemyślenia, dopiero później, nawet jeśli rzadko to i tak, dręcząc się wyrzutami sumienia podpowiadającymi, że mogła to ująć inaczej. Albo wcale nie ujmować, odpuszczając tekst, który mógł tylko wszystko pogorszyć. Tylko czy ona chciała cokolwiek poprawiać? Nie od dziś wiedziała, że najlepszą obroną jest atak. W tym wypadku obroną przed niechcianymi uczuciami był atak, przez który Blake miał myśleć, że jest wręcz przeciwnie niż w rzeczywistości było - June go nie znosi, nie wierzy w żadne jego słowo, a co najgorsze, uważa go za winnego tego, co stało się pięć lat temu. Nie ma w niej krzty sympatii, a wpatrując się w jego twarz czuje jedynie nienawiść ale niestety prędzej do siebie. I przenigdy nie wyzna na głos tego, co tak naprawdę myśli. – Ale to się nie stało w więzieniu, prawda? – rzuciła nagle, próbując zatuszować to, co powiedziała przed chwilą. Bo przecież z więzienia wyszedłeś już dawno temu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kochał Ivory i co do tego nikt, kto poznał lepiej tę dwójkę, nie mógł mieć wątpliwości. W ich związku były różne momenty - spontaniczne początki, podczas których chciał pokazać dziewczynie, że jest kimś więcej, niżeli rozpieszczonym jedynakiem z bogatego domu, który mógł mieć wszystko, o czym tylko zamarzył. Chciał również udowodnić, że nie jest aż tak bardzo ułożony, przez co i przewidywalnie nudny, w związku z czym polubić mogłyby go jedynie mamy i babcie, a nie rówieśnicy. Dom Griffithów był... specyficznym miejscem. Z jednej strony olbrzymi nacisk kładziono na edukację; niezależnie, czy mowa była o szkole, zajęciach pozalekcyjnych, czy zdobywanie wiedzy czerpiąc ją ze świata. Blake miał ukazywać się jako uprzejmy, oczytany młody człowiek o wielkich aspiracjach, który bez zawahania wyciągnie dłoń do słabszej osoby, co w zasadzie... bardzo długo świetnie grało z jego charakterem i podejściem do życia. Nawet okres buntu - pomijając kilka wybryków, których pewnie dokonał po zabraniu skrętów matce, skoro już odkrył gdzie je kryła - także mijał spokojnie. Hughes bez wątpienia wniosła swojego rodzaju lekkość i radość w jego poukładanej codzienności. Przy niej mógł odsłonić się, pokazać, że poza tą jedną stroną medalu, jest coś więcej. Wcale nie tak odległe plany i marzenia o przyszłości związanej z muzyką, a gdyby to nie wyszło, był też sport przede wszystkim koszykówka. Nie zamierzał iść w ślady matki: zachwalanej reporterki, która zdobyła wiele prestiżowych nagród, a po pracy z obowiązkowej kobiety sukcesu zamieniała się w lekkoducha, bardziej pasującego do przełomu hippisowskich lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Nie do końca również pasował mu styl życia ojca; biznesmena z głową na karku, który - niestety - coraz mocniej zaczynał interesować się polityką. Niedługo przed tym, nim jego życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, zaangażował się w dwa start-upy, w jakich pokładał wielkie nadzieje, ale i tak traktował bardziej jako wyjście awaryjne, jeżeli Kalifornia nie przywita ich tak gorąco, jak na to liczył.
- Uhm - rzucił od razu. - Aż szkoda, że tak szybko wyszedłem. - Wiele razy spotkał się z taką opinią, która oczywiście nie była jego zdaniem; dla niego te pięć lat dłużyło się w nieskończoność, więc nic dziwnego, że te zdanie przesycone było kpiną. Aktualnie za to czas leciał niesamowicie prędko - w końcu dopiero był koniec lipca, a tu już przyszedł listopad. Pierwsze święto dziękczynienia na wolności od tak dawna było o krok. Nie umiał sobie przypomnieć tych w Seattle bez niej, przed nią, w innym życiu. Teraz ponownie zaczął kolejne.
Kłócili się, oczywiście, lecz nie było to częstym zjawiskiem. Wtedy niedojrzale wychodził, zbyt głośno zamykając za sobą drzwi i wracał po kilku kwadransach z ubraniem przesiąkniętym dymem papierosowym, co powodowało tylko, że jeszcze bardziej się złościła, więc papierosy towarzyszyły mu rzadko. Niekiedy to ona wychodziła, jeszcze w progu rzucając mu pełne emocji (tych niekoniecznie dobrych) spojrzenie. Zwykle chodziło o pracę. O to, że jest jej za dużo; że te pokazy z modelkami, gdzie zajmował się warstwą muzyczną, to może nie jest dobry pomysł, bo musi wyjeżdżać. Że audycje radiowe nocą na początku były super, ale teraz te rozmijanie się, wcale nie jest dobre. Blake za to nie zawsze potrafił zrozumieć jej lekkość i energię; to, że planowali coś, a finalnie trzeba było przełożyć, bo nagle Ivy wpadła na nowy, genialny pomysł. Wywracał oczami, po wszystkim jednak przyznając, że niepotrzebnie się irytował, skoro miała rację.
I zupełnie nie potrafił zrozumieć ludzi, którzy uważali, że mógłby ją skrzywdzić.
Samemu tak usilnie nie chciał w to wierzyć, nawet jeżeli wspomnienia z tamtej nocy były niewyraźne.
- Nie musisz udawać, że cię to obchodzi, June - odpowiedział, zjeżdżając spojrzeniem z jej oczu do kości policzkowych, przelotnie patrząc na nos, oczy, aby pod koniec raz jeszcze oprzeć swoje spojrzenie na jej tęczówkach. Zmieniła się, ale - na szczęście - nie widział w niej tej kobiety, przy której grobie stali.
- Do wesela się zagoi - powiedział cierpko, co w tym miejscu, w tej sytuacji, wydawało mu się jeszcze bardziej ironiczne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kolejny podmuch chłodnego powietrza zmusił ją, by jeszcze ciaśniej owinęła się cienkim, jesiennym płaszczem, który już dawno powinna wymienić na coś grubszego. Był w końcu listopad. Brzydki i zimny listopad w Seattle, który znacznie bardziej wolałaby spędzić w domu i pod kocem, a nie na cmentarzu, nie rozmawiając z Blakiem o czymś, co tak naprawdę wydawało się niczym. Stratą czasu. Wymuszony small talk, którego na dobrą sprawę wcale wymuszać nie musieli - żadne z nich nie potrzebowało przecież niezbitych argumentów przemawiających za tym, żeby ze sobą nie rozmawiali, by po prostu tego nie robili. Nikt ich nie zmuszał. Nie popchnął w swoją stronę mówiąc macie, rozmawiajcie, nie kazał wymienić kilku zdań uprzejmości tak dla zasady. Więc po co? Po co ciągle na niego spoglądała, sunąc wzrokiem po linii żuchwy, każdym odrapaniu, złamanym nosie? Po co nawiązywała do tego co widzi?
Bo - co dla jednych mogło wydawać się oczywiste, by dla innych pozostało abstrakcją - przejmowała się. Każdą rozprawą, każdym wnioskiem o wcześniejsze zwolnienie, każdą wielką porażką i małą wygraną, by na samym końcu ucieszyć się, kiedy odniósł wreszcie ten długo wyczekiwany, ale i wcześniej nawet nie brany pod uwagę sukces, w wyniku którego stał tu, przyszedł tu sam i był wreszcie wolny. Przejmowała się jego losem, więc przejmowała się też stanem, nawet jeśli po jego słowach pierwsze, które cisnęły jej się na usta w odwecie brzmiały nie udaję, Blake. Już przecież tak dobrze jej szło, tak dobrze przed nim udawała, że nic na jego widok nie czuje. Dawała radę, starała się, i teraz tak po prostu nie mogła tego zepsuć jednym zdaniem, jednym przejawem współczucia. Nie mogła i... nie zamierzała. – To nie. Ale obchodzi mnie to, co na przykład... – przerwała, rozglądając się po cmentarzu. – pomyślą te dwie babcie, jeśli podejdą za blisko. Czy to jej sprawka? Ona to zrobiła? Wygląda na silną – o dziwo całkiem dobrze wyszła jej zmiana głosu, przez który sama brzmiała jak taka zrzędliwa i wścibska emerytka. – Mężczyźni też padają ofiarami przemocy domowej, Blake. Te panie pewnie są tego świadome i nie zostawiłyby na mnie suchej nitkioch June, co za bullshit. Czy on serio miał w to uwierzyć? Że June, ta sama June, która miała własne zdanie i cięty język przejmowała się opinią innych ludzi? Na dodatek tych, których nawet nie znała? Przez pięć lat wiele mogło się w niej zmienić, ale nie to. I już na pewno nie fakt, że jedną z niewielu osób, których zdaniem i opinią jeszcze potrafiła się przejąć był... sam Blake.
Ale niespodzianka, nie?
Spojrzała na niego spod ukosa, w pierwszej chwili chcąc roześmiać się gorzko na taki dobór słów. – Czyjego wesela, Griffith? Twojego? – nie wiedziała skąd nagle wzięło się w niej tyle jadu, by pluła nim gdy tylko otwierała buzię by coś powiedzieć. Przecież życzyła mu... dobrze. Chciała, żeby jeszcze kiedyś kogoś poznał, żeby wziął ten ślub, który kiedyś planował z Ivory. Nawet jeśli nigdy o czymś takim nie pomyślała, to w głębi duszy tego chciała. Musiała chcieć.
A może...? A co jeśli nie?
To pewnie tak. Biorąc pod uwagę, że nie obstawiam nawet, że kogoś w tym więzieniu poznałeś i teraz miałbyś szykować się do ołtarza w ciągu najbliższych dwóch tygodni to tak. Zagoi się, masz rację – nieznacznie wzruszyła ramionami, cały czas cierpliwie obserwując dwie starsze panie, które nawet nie skręciły w ich stronę. Bo ile mogła się w niego wpatrywać? Czy to nie byłoby już dziwne?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie do końca rozumiał dlaczego wciąż obok niego stała (ewentualne spotkanie sugerowane za pomocą Tindera łatwo zbyła), a dodatkowo nawiązała się między nimi rozmowa. Niezbyt miła, ani przyjemna, tylko rzucająca długi cień złośliwości i powiew chłodu. Pomimo pogody, która im nie dopisywała - a patrząc w niebo bez wahania można byłoby dostrzec, że niebawem się rozpada - umieli dodać jeszcze więcej zimnych tonów wkradających się między ich postacie, przez co dystans był większy, niż ktoś trzeci zauważyłby gołym okiem. Wsunął dłonie do kiszeni kurtki, tym samym chcąc odszukać paczkę z papierosami. Nie planował zapalić teraz, w tym miejscu, ale tuż po tym, jak oddali się od grobu i siostry swojej (dawnej? nadal nie wiedział jak teraz nazywać Ivory) narzeczonej. Niestety, poza zapalniczką fajek nie było, a on z niezadowoleniem płynącym z tego odkrycia przygryzł policzek od środka. Niewielki problem - skoro bez problemu mógł kupić, tuż po wyjściu z cmentarza...lecz wyjście przed June wiązało się z jeszcze jednym - ze skręconą kostką, na której nie poruszał się nadal zbyt pewnie i swobodnie, a pokazanie kolejnego mankamentu nie do końca mu odpowiadało. Nie przed nią; i tak już zanotowała zbyt wiele.
- Uhm - mruknął bez przekonania, a na jego twarzy wymalował się sceptyczny wyraz. - Nie zapominaj, że nie znam cię od dziesięciu minut, Hughes, może komuś innemu udałoby ci się coś takiego wcisnąć - oświadczył, spoglądając na nią kątem oka, by po chwili przekierować spojrzenie na kobiety, które ewidentnie starały się odszukać jakiś grób - może znajomego, co nie tak dawno temu umarł, albo dalekiego krewnego? Wydawały się trochę zagubione, lecz przy tym stale o czymś dyskutowały.
- Poza tym... - Nie od razu dokończył swoją myśl, a zamiast tego bez zapytania, czy uprzedzenia sięgnął po jej dłoń, rozkładając ją na swojej ręce. Opuszkami przejechał po jej szczupłych palcach, z pozorną uwagą przyglądając się jasnej, chłodnej dłoni kobiety.
- Nie widać, byś miała na niej jakieś ślady po mocnych uderzeniach. Zwykle lubią się ujawniać o tu - powiedział, lekko zaznaczając miejsca przy kostkach. Całość trwała dosłownie chwilę, lecz i tak - niestety - sprawiła, że starsze panie zamiast na szukaniu nagrobka, to na nich skupiły swoją uwagę w tym samym czasie, co Blake puścił dłoń June.
- Zobacz, Suzie, jaka urocza para - wtrąciła jedna z nich, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Mam nadzieję, że nikogo bliskiego nie stracili - szepnęła nieco zbyt głośno druga - jeszcze będzie dobrze, dzieci, zobaczycie - dodała, kiedy zreflektowała się, że najprawdopodobniej to słyszeli.
Zacisnął wargi, posyłając im zaledwie skinienie głową i obrócił twarz patrząc na wyryte Ivory Hughes, a pod nim informacje o wieku i krótki cytat. Nieprzyjemna gula, która pojawiła się w jego gardle była ciężka w przełknięciu. Czas się zbierać.
- Raczej nie posądzą cię o przemoc domową - powiedział sucho i zerknął na nią przelotnie. Chciał dodać coś jeszcze, ale w tym samym momencie mokre krople rozbiły się na jego czole, nosie, policzku. Deszcz - oczywiście, przecież byli w Seattle.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie zapomniała. Pamiętała o tym doskonale, a jednak naiwnie myśląc, że uwierzy w jej głupią wymówkę, pozwoliła sobie na nią, nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Nie spodziewając się, że głupi komentarz o przemocy domowej sprawi, że Blake weźmie jej dłoń i zacznie po niej krążyć opuszkami palców, wprawiając tym June w osłupienie. – Co Ty robisz? – syknęła, nie wiedząc już nawet gdzie ma patrzeć. Czy na jego twarz, która zdawała się nie wyrażać żadnych przesadnych emocji, czy własną dłoń, której wcale nie trzymał na swojej siłą, a jednak której nie ruszyła, stojąc przez dłuższą chwilę w bezruchu. Może nawet kątem oka spojrzała gdzie dokładnie wskazuje palcem, gdzie te ślady mogłyby się pojawić, gdyby jednak kiedyś kogoś uderzyła. Już nie jego, nie czysto hipotetycznie. Kogokolwiek, kto postawiłby ją pod ścianą, sprawiając, by posunęła się nawet do czegoś takiego.
Z letargu wyrwał ją dopiero głos dwóch starszych pań, które nagle znalazły się na tyle blisko, by mogli je usłyszeć. – Naprawdę myślisz, że one o tym wiedzą? – szepnęła jeszcze, wzrok przenosząc najpierw na nagrobek, by zaraz, słysząc to śmiałe stwierdzenie skierowane w ich stronę, spojrzeć na siwiejące już emerytki, które dalej się w nich wpatrywały. I, nie wiedząc czemu, postanowiła się odezwać. Odpowiedzieć im, wyprowadzając je z błędu, uświadamiając, że jednak po coś tutaj są. – Straciliśmy, nie stoimy tu bez powodu. I ja akurat mocno w to wątpię – wymownie spojrzała na Blake'a, na chwilę odwracając głowę w jego stronę, by z męskiej twarzy móc wyczytać tą pierwszą reakcję na słowa, które rzuciła w kierunku kobiet. Z przesadzoną ironią w głosie, z typową dla siebie złośliwością, którą do tej pory przejawiała jedynie względem Griffitha. – A Ty jak myślisz Blake? Będzie jeszcze dobrze? – dodała, siląc się na podobny ton głosu do tego jakim to ostatnie zdanie wybrzmiało z ust jednej z pań, teraz odchodzących już w drugą stronę, kiedy ich uszu dobiegła odpowiedź June. Nie musiała tak na nią naskakiwać, nie kiedy nie mogły wręcz wiedzieć nad czyim grobem właśnie stoją.
Ale czy w tym wszystkim Blake zauważył, że nie odpowiedziała im na jedno? Na to śmiałe stwierdzenie, że są uroczą parą, przecinające ciszę panującą na cmentarzu akurat w momencie, w którym mordowała go swoim spojrzeniem (wow, ta gra słów) i zabierała dłoń daleko poza zasięg jego ruchów, by nie złapał jej ponownie? Przecież mógł. Śmiało mógł to wyłapać, a nawet mógł do tego nawiązać, po raz kolejny przyłapując ją na czymś, co zupełnie nie pasowało do obrazu twardej, nieznoszącej Blake'a June, który przed nim kreowała. Ona sama nawet nieświadomie tę jedną informację pozostawiła domysłom kobiet, nie dementując jej, ani tym bardziej nie potwierdzając.
I może gdyby tylko nie poczuła na swojej skórze kilku kropel deszczu, zwiastujących nadchodzącą ulewę, może przeanalizowałaby swoje słowa, rozumiejąc, co właśnie zrobiła. A on może by do nich nawiązał, wytykając jej ten mały błąd, niosący za sobą pewne konsekwencje. Zamiast tego jedynie przelotnym spojrzeniem omiotła jego twarz, z każdym kolejnym razem robiąc to coraz śmielej i bez cienia niepewności, który wyczuwalny był jeszcze, gdy dopiero co do niego podeszła i nie chciała w jego kierunku spojrzeć. Teraz wpatrywała się bez wstydu, jakby chciała zapytać czy ma zamiar tu stać, pozwalając by każda kolejna kropla wody coraz bardziej moczyła jego ciało, jego ubrania. – Zmokniesz – bo ona nie. Ona nie chciała, ona nie zamierzała. Dlatego po tym krótkim, wymownym słowie, odwróciła się na pięcie, od razu kierując w stronę bramy cmentarza, za którą czekało na nią bezpieczne schronienie w postaci auta, którym tu przyjechała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z przemocą domową nie miał na szczęście nigdy do czynienia - ani jako oprawca, ani jako ofiara, lecz niejednokrotnie zmierzył się z agresją w więzieniu. Na samym początku zazwyczaj obrywał - za to, że rzekomo zamordował trzy osoby (w tym dwie kobiety), przez to, że był nowy i nie wiedział z kim warto, a z kim lepiej nie zaczynać rozmowy. Niektórym po prostu się nie podobał, a to było wystarczającym powodem, aby mógł zebrać kilka solidnych ciosów. Parę osób kojarzyło jego rodziców; niektórych obsmarowała matka, innych nie chciał zatrudnić w jednym ze swoich biznesów ojciec. Część trzymała sztamę ze strażnikami, zatem bez problemu mogli zatuszować pewne sprawy, kolejnych policjanci najzwyczajniej w świecie się obawiali, co dało się zaobserwować, więc... i tym nie wchodzili w drogę. Chwilę potrwało, zanim wyrobił sobie opinię sam - nie ze względu na wyrok, czy to, z kim jest spokrewniony. Nie był już nowym, za to pokazał, że potrafi być całkiem zwinny i sprytny, a jego ciosy trafią tam, gdzie planował zadać. Dodatkowym zaskoczeniem było to, że jego dominującą ręką, którą częściej się posługiwał, była lewa, zatem szybki lewy sierpowy mógł bez większego problemu zamroczyć. Po wyjściu na wolność wrócił do trenowania boksu nie na żywych ludziach, a na workach (najczęściej), choć i tak skutki treningów (jeżeli nie miał akurat rękawic) można było zarejestrować na posiniaczonych, obitych knykciach i kostkach.
- Sprawdzam czy często stosujesz przemoc -
odpowiedział bez chwili zawahania, ani w dalszym stopniu większych emocji, jakie można było odczytać z jego twarzy. Pewnie poniekąd dlatego nie zrozumiał w oparciu o co starsze kobiety mogły nazwać ich uroczą parą. Nie byli ani parą, ani nie wydarzyło się między nimi nic uroczego, aby móc wysnuć takie wnioski.
- Nie wiem - stwierdził, równocześnie odprowadzając emerytki wzrokiem, a ten w następstwie przeniósł na June. - Nie wiem, czy będzie dobrze. Może będzie lepiej, niż jest teraz, a może po wyjściu z cmentarza i przejechaniu dwóch mil zginiemy w paskudnym wypadku - powiedział, kończąc swoją wypowiedź niezbyt pozytywnym wydźwiękiem, ale tak - wolał nie gdybać. Miał - a w zasadzie mieli z Ivy - piękne plany na przyszłość, a bardzo szybko została ona zweryfikowana. Aktualnie wolał nie zastanawiać się nad tym, co będzie, ani zbyt wiele nie planować.
- Wiem za to, że bywało gorzej. - I już nie jest tak łatwo mnie złamać. Nie powiedział jednak tego na głos, bo nie chciał, by to brzmiało jak przechwałki; nie taki był cel, a jedynie musiał uświadomić samemu sobie (chyba przede wszystkim), że... zebrane doświadczenie, nawet te złe i takie, którego nikomu by nie życzył, też się na coś przydało. - Myślę, że nie tylko u mnie - dodał ciszej, zerkając na nią wymownie, a potem brodą wskazując na grób Ivory. Zdawał sobie sprawę z tego, że June z całą pewnością ciężko przeszła śmierć siostry, ale czas leczył rany. Podobno.
- To nic nowego w tym mieście. - Wzruszył ramionami, przez chwilę w ciszy odprowadzając ją spojrzeniem. - Uważaj na siebie, Hughes - rzucił na do widzenia, po czym sam ruszył w przeciwnym kierunku, aby tuż po wyjściu z cmentarza drugą bramą, wsiąść na motocykl i przemknąć tuż obok blondynki wchodzącej do samochodu.

/zt x 2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

{ 001 }
Stała dłuższą chwilę przy umywalce, podpierając się rękoma i wpatrując tępo w swoje odbicie w lustrze, jakby nadal miała wątpliwości co do prawdziwości ostatnich wydarzeń i walczyła sama ze sobą, aby znowu nie unieść się emocjami, mimo że dojmujący smutek nigdzie indziej nie pasowałoby bardziej i nie znajdowały większego usprawiedliwienia, niż na cmentarzu. Problem w tym, że w przypadku Marjorie, prym wiodła przede wszystkim złość. Złość i rozczarowanie, które niestety musiała zachować dla siebie, bowiem nie były już tak oczywiste i dotyczyły znacznie bardziej osobistych pobudek. Sięgnęła więc do torebki, wyciągnęła z niej srebrną piersiówkę, po czym bez zawahania upiła spory łyk alkoholu, krzywiąc się w rezultacie.
— Nie oceniaj mnie — mruknęła z wyrzutem, kiedy jej wzrok osiadł na podobiźnie Jezusa wiszącego na ścianie za nią. Nie jej wina, że przypominał o sobie nawet w tak ustronnym miejscu jak toaleta, co z tego, że mieszcząca się w kaplicy. Toaleta to toaleta! Wiedziała jednak, że bez małego znieczulenia nie będzie w stanie zrobić tego, co zaraz ją czeka. Dość, że od wieści o śmierci męża praktycznie nie zmrużyła oka. Miała wyraźnie podkrążone oczy i bladą twarz, chociaż była pod wrażeniem tego, jak bardzo nieprzenikniony wyraz potrafiła na niej utrzymać. Pociągnęła jeszcze jeden łyk, wrzuciła piersiówkę z powrotem do torebki, wzięła głębszy wdech i wyszła z pomieszczenia, dołączając do żałobników czekających na oficjalne pożegnanie, które wkrótce rozpoczęło się od lekko przydługiego przemówienia księdza, podczas którego myślami była zupełnie gdzie indziej. Dopiero wezwanie do wygłoszenia swojej przemowy ściągnęło ją na ziemię. Ależ ona musiała sprawiać wrażenie przygnębionej w oczach wszystkich! Taka rozkojarzona i nieobecna...
— Mój mąż zapewne ucieszyłby się z tak licznego przybycia. — Tutaj jej spojrzenie na moment przemknęło po zebranych wokół osobach, by po chwili znowu spocząć na trzymanej w ręku kartce. Pustej kartce. Nie przygotowała niczego, bo zwyczajnie nie miała do tego głowy, a to, co naprawdę miała ochotę powiedzieć, nie było stosowne w takich okolicznościach. Chciała mieć tylko powód, aby nie musieć patrzeć na te wszystkie zbolałe twarze. — Żył dla uwagi. Zawsze o nią zabiegał i prawdę mówiąc, jest... był w tym niedościgniony. — Jej głos zadrżał niespodziewanie. Nabrała duży haust powietrza, nim kontynuowała. — Nie był to jednak wyraz próżności z jego strony. Myślę, że wiązało się to z tym, jak doskonale czuł ludzi i potrafił się z nimi utożsamić. Znajdował tę jedną rzecz, która była wyjątkowa i pielęgnował ją. Takiego powinniśmy go zapamiętać — dodała, siląc się na słaby uśmiech. Powiedziała jeszcze kilka słów, które zostały zwieńczone ciszą oraz żałosnymi westchnieniami i patrząc przed siebie pomaszerowała na sam przód zgromadzenia, prosto do swojej starszej siostry, chwytając ją pod ramię i zaciskając kurczowo palce, jak gdyby jej obecność przyniosła kobiecie ulgę i ukojenie po dokonanym wysiłku. Nie wyobrażała sobie nawet sytuacji, w której nie byłoby jej tu razem z nią.
Ktoś zaczął na nowo przemawiać, ale ona już nie słuchała. Dochodziły do niej pojedyncze słowa, ale nie była w stanie znaleźć w sobie na tyle siły, aby sklecić je w jedną sensowną całość. W rozbrzmiewającym po sobie głosie rozpoznała tylko szanowną teściową, która zdążyła już okazać się ze swoim niezadowoleniem, że to nie jej przypadnie możliwość pożegnała swojego najdroższego syna jako pierwszej. Tym bardziej, że przygotowała dla niego upamiętniający wiersz. I tak już niechętnie zrezygnowała z organizacji pogrzebu. Nie wiedziała jednak, że Mar z przyjemnością oddałaby ten obowiązek w jej ręce i wcale nie musiała o to zacięcie walczyć, jak jej się wydawało. Ale uległa presji zewsząd. Poza tym to, że pozbyłaby się trudu z tym związanego, nie oznaczało, że pozbędzie się także tego towarzyszącego sterczeniu nad rozkopanym grobem męża. A właśnie to teraz robiła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wstyd się przyznać, ale była tą dziewczyną, która z nosem w telefonie śledziła cytaty i wypociny - najczęściej kobiet marzących o księciu z bajki - pełne mądrości. Teraz też to robiła wbijając plecy w pościel łóżka, ale tym razem skrzywiła się czytając jeden z nich: Kiedy się rodzisz, wsiadasz do pociągu, poznajesz rodziców. Myślisz, że zawsze będą podróżować z Tobą. Jednak na pewnej stacji wysiadają i zostajesz sam. W miarę upływu czasu, wsiadają inni. Są ważni, to przyjaciele, znajomi, nasze dzieci, czasem miłość naszego życia. Wielu z nich zrezygnuje z tej podróży, pozostawiając większą lub mniejszą pustkę. Inni będą tak dyskretni, że nie zauważymy, iż opuścili swoje miejsca. Ta podróż pociągiem, jest pełna radości, smutku, oczekiwań, szczęścia i pożegnań… Podróż Marjorie wciąż trwała, choć z pociągu wysiadła osoba pozostawiająca za sobą niesmak, rozczarowanie, złość. Opuściła go osoba, której występki ujrzały światło dzienne już po śmierci i... może nawet lepiej, że tak się stało. W innym wypadku sama wykopałaby go z pociągu swojej siostry, w którym kurczowo trzymała się swojego miejsca.
Niebo robiło się coraz jaśniejsze, a Pola nie zdążyła zmrużyć oka nawet na chwilę. Bezsenność mąciła jej w głowie, momentami zalewały ją chłodne poty, oczy piekły ze zmęczenia. Wstając śmiało mogła stwierdzić, że nadawała się na żałobną ceremonię, choć nie uroniła nawet jednej łzy za mężem siostry - wyglądała okropnie. Szybki prysznic, odpowiedni dobór ubrań i odrobina podkładu zdziałały cuda, a w tej chwili naprawdę tego potrzebowała. Najważniejsza była dla niej Marjorie, musiała być dla niej wsparciem w tym trudnym czasie. Z własnego doświadczenia wiedziała, że pogrzeb to nie łatwe doświadczenie w szczególności, kiedy dotyczy on bliskiej nam osoby. Co jednak w chwili, gdy wraz z jej śmiercią światło dzienne ujrzały wszelkie przewinienia? Nawet nie potrafiła postawić się na jej miejscu, ale to nie powinno nikogo dziwić. Zawsze była odrobinę głupiutka próbując tłumaczyć winnych, doszukując się dobra tam, gdzie go właściwie nie było. Pokładała zbyt wielką wiarę w to, że ludzie są dobrzy tylko niekiedy zagubieni. To było wielkie przedsięwzięcie dla niej: walka ze swoim podejściem, by wspierać siostrę, która miała prawo myśleć o nim same najgorsze rzeczy. Pewnie dlatego Apollonia nie mogła wyjść z podziwu słysząc przemówienie Marjorie, które dla nieświadomych zebranych pewnie było wzruszające. Hudson z kolei z trudem utrzymywała pokerową twarz, zdając sobie sprawę z tego, że powinna sobie oszczędzić niepochlebne komentarze w jej głowie rodzące się pod wpływem słów siostry; Striptizerkę też doskonale czuł. Pielęgnował ją, aż na zabój.
Nie spuszczała jej z oczu, kiedy kończyła przemówienie i zmierzała w jej stronę. Służąc jej swoim ramieniem inni mogli dostrzec te drobne gesty - pogładzenie po ramieniu, wyszeptane słów otuchy do ucha. Co powiedziała? Nic prócz szczerej prawdy. — Jesteś niesamowita Marjorie — gdyby ktokolwiek próbował tego dnia przemycić nawet drobną krytykę - gdzieś pomiędzy słowami niby współczucia - wymierzoną w jej siostrę, o chryste! Lepiej by nikt nie próbował tego zrobić. Apollonia może wyglądała potulnie, przesadnie ufała wierząc w magię dobrych intencji, co utrudniało dostrzeżenie ironii czy uszczypliwości i w rezultacie czego wielokrotnie dawała sobie w kaszę dmuchać, ale jeśli chodziło o jej najbliższych? Potrafiła walczyć jak lew, choć teraz wolała nie skakać nikomu do gardeł. Co jeśli wpadłaby w ten dół, w którym właśnie znalazł się on?
To był idealny moment, by pogrzebać szaleństwo jakie dotknęło ich po jego śmierci i odkryciu prawdy, jaka wyszła na jaw. Właśnie w tym wspierała całym swoim serce młodszą Hudson, kurczowo trzymając ją pod ramię w głębi serca obiecując sobie, że już nigdy nie pozwoli jej tak skrzywdzić. Nawet jeśli miałaby się zmienić w obsesyjnie inwigilującą, biorąc pod lupę każdego, który niebezpiecznie zbliży się do jej młodszej siostry.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Wcale się tak nie czuję — mruknęła w odpowiedzi na słowa siostry, ale gdy tylko przeszła jej przez głowę myśl, że mogło to zabrzmieć jak jakiś wyrzut w stosunku do niej, posłała jej słaby uśmiech. — Wybacz, Polu — dodała po chwili równie słabym tonem. — Ja po prostu nie mogłam inaczej. — Trochę tak, jakby usprawiedliwiała przed nią własne tchórzostwo i to, że postąpiła niezgodnie z sumieniem. Znała ją i wiedziała, że była po jej stronie w tym konflikcie, ale wiedziała też, że nawet gdyby dała upust prawdziwym emocjom, to byłoby to krótkotrwała satysfakcja.
Najgorsze że to, co powiedziała w odniesieniu do zmarłego męża wcale nie było stekiem kłamstw wyssanych z palca i czymś, do czego była wewnętrznie przymuszona. Może trochę, bowiem to te wyjątkowe okoliczności pchnęły ją ku okazaniu się z szacunkiem większym niż zasłużył w świetle tego, co wyszło na jaw. Fakt, że była zagubiona w tej sytuacji nie ulegał wątpliwościom. Jej zaufanie zostało poważnie nadwyrężone i musiała ratować swoją twarz, aczkolwiek nawet pomimo przepełniającej ją chęci wykrzyczenia tu i teraz tego, co czuła, każde słowo, które padło dzisiaj z jej ust, było prawdą, przynajmniej dopóki ten nie dopuścił się zdrady. A może niezależnie od zdrady? Sęk w tym, że nikt nie uczy człowieka, jak zachować się, kiedy to ten dobry zawodzi. Pewnie dlatego, że nikt nie jest przygotowany na taki zwrot akcji. Ona nie była.
Gdyby tylko dostała gwarancję, że przybliżenie wszystkim okoliczności, w jakich zginął jej mąż, wpłynie wyłącznie na jej korzyść, to z pewnością tak właśnie by zrobiła. Zamiast tego wiedziała, że taka prawda przyniosłaby niechciane skutki. Nie dość, że ściągnęłaby na siebie kolejne niepotrzebne upokorzenie, to jeszcze więcej niż pewne, że to ona zostałaby posądzona o rzeczy, które pchnęły jej biednego męża do tak rozpaczliwego i desperackiego kroku jak zdrada. Choć osobiście potępiała takie zachowania, to doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wciąż są powszechne i nikt ich się nie wyrzeka.
Stała więc teraz nad jego rozkopanym grobem, patrząc nie tyle na spoczywającą w dole trumnę, ale wręcz przez nią, głębiej niż było to koniecznie, bowiem miała wrażenie, że dystans dzielący ją z ukochanym, również był znacznie większy niż początkowo zakładała. Już nigdy nie będą ze sobą tak blisko, jak do tej pory, a śmierć wcale nie była tego jedynym czynnikiem. Ta myśl napełniła ją smutkiem tak nagłym i głębokim, że pomimo, iż jej twarz pozostawała w bezruchu, to po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Pociągnęła nosem, zatopiła palce w zimnej ziemi, której nabrała w dłoń, po czym wypuściła ją na trumnę z głuchym dźwiękiem. Dźwiękiem pogrzebanej nadziei i sekretów.
— Nie tak wyobrażałam sobie nasz ostatni wspólny moment — powiedziała cicho, nie precyzując, czy wypowiedź tą kierowała do nieboszczyka, czy zapewne do nadal stojącej obok kobiety. Chyba do obojgu z nich. W najgorszych snach nie zakładała takiego zakończenia. Może to właśnie był błąd? Może zbyt łatwo ulegała złudzeniom, nieustannie poszukiwanemu spełnieniu? Nie tylko w tym przypadku, ale każdym innym. Może gdyby była bardziej odporna, to nie musiałaby teraz narażać swojego serca na pęknięcie. Czy mogła w ogóle się winić w tej kwestii? Czy wina kiedykolwiek leży po stronie kogoś, kto gotów był bez reszty oddać je drugiej osobie?
Odeszła w końcu na bok, ale zanim zdążyła zwrócić się do Poli, zaczęły nadchodzić ku niej poszczególne osoby, składając kondolencje. Po kolei przyjmowała je, starając się przy tym ignorować współczucie i skruchę wymalowaną na ich twarzach i przypisywać temu inny kontekst niż ten najbardziej oczywisty. W pewnej chwili nawet nie zwracała uwagi na to, z kim miała do czynienia. Zwyczajnie się wyłączyła, nie zdając sprawy z tego, jak mechaniczne były jej gesty w ogólnej reakcji. Problem w tym, że oni może i w końcu odejdą, rozejdą się w swoje strony i wrócą do swojej szarej codzienności, tymczasem ona, jakaś jej cząstka, w pewnym sensie zostanie tu razem z nim, a wszystkie tego konsekwencje będą ciągnąć się za nią jeszcze przez dłuższy czas. Wypatrywała więc siostry, jakby chciała ściągnąć ją wzrokiem i pozwolić jej uwolnić się od tej katorgi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Wiem — przyznała ze smutkiem w oczach; to właśnie sprawiało, że była jeszcze bardziej niesamowita. Szkoda, że nie mogła się tak poczuć. W zasadzie żałowała, że nie potrafiła zrobić nic, by siostra poczuła się lepiej. Żałoba miała to do siebie, że każdego dotykała na swój sposób i każdy musiał się z nią uporać samodzielnie. Była, jest i zawsze będzie jednym z najbardziej samotnych uczuć, a te pogrzebowe rytuały, gesty i objęcia tego nie zmienią. Apollonia odczuła to na własnej skórze i choć minęły już cztery pory roku, a kolejne miesiące bez przyjaciółki wcale do łatwych nie należały, ona wciąż się z tym zmagała. Po cichu, w samotności, nocami wystukując kolejne smsy i maile kierowane do niej.
Bez odbioru.
Pisała i tej nocy, przed jego pogrzebem, desperacko poszukując złotej rady. Nikt nie wydawał poradników: Jak pochować wspaniałego mężczyznę, który okazał się skończonym dupkiem? lub Jak pogodzić się ze stratą kogoś, kogo polubiłeś, a okazał się kłamliwym zdrajcą? Potrzebowała swojej przyjaciółki i jakiejkolwiek rady, niekoniecznie dobrej. Zwykłego słowa wsparcia w chwili rozdarcia, bo choć nie bardziej niż Marjorie, tak się właśnie czuła - rozdarta pomiędzy utratą kogoś, kto stał się jej rodziną, jednocześnie tę rodzinę boleśnie dotykając nie tylko swoim nagłym odejściem, ale i okolicznościami, które odbiły się na jej młodszej siostrze. Momentami, pozwalając sobie w myślach na serię kąśliwych uwag i wyzwisk rzucanych w jego kierunku, próbowała wyładować złość i frustrację, gromadzącą się za każdym razem, gdy przypomniała sobie chwilę, w której pierwszy raz usłyszała od siostry prawdę na temat jego odejścia. Po chwili żałowała, bo dla rozluźnienia pamięć podsuwała jej te wszystkie dobre wspomnienia, w których on był już częścią ich rodziny. Dobrą częścią - taką którą polubiła, w końcu Marjorie nie była z nim nieszczęśliwa. Wiedziałaby to, nawet pośród tej swojej słabości do doszukiwania się dobra tam, gdzie go nie ma. Wiedziałaby, gdyby jej siostra w tym związku cierpiała.
Cierpiała w tej konkretnej chwili, kiedy obie spoglądały w wykopany dół i trumnę spoczywającą na jego dnie. Nawet pośród zamętu jaki zgotował brzydką prawdą, z której nie miał szans się wytłumaczyć, przyniósł ze sobą do ich życia wiele dobrych momentów. Zamiast przeklinać go w myślach i wygrażać, że jeszcze go dorwie po tej drugiej stronie, może powinna wziąć przykład ze swojej młodszej siostry. Zamiast zrzucić na niego żal, złość i całą swoją wrogość, zgarnęła odrobinę ziemi i upuszczając ją podziękowała w myślach - za te dobre chwile, które wolałaby zapamiętać w zamian za ten brzydki finisz.
Kątem oka śledziła poczynania siostry, dołączając do reszty swojej rodziny, która pomimo tych okoliczności śmierci nie skupiała się teraz na wytykaniu błędów pochowanego człowieka, a na dziewczynie, która opłakiwała nie tylko stratę bliskiej sercu osoby, ale także część siebie jaka odeszła wraz z nim. Trzymając się z boku wciąż obserwowała młodszą Hudson, dlatego nie umknęło jej to krótkie, ale wymowne spojrzenie siostry. Przedzierając się pomiędzy kilkoma osobami, zjawiła się tuż obok przepraszając na moment podchodzące osoby. Podając jej swoje ramię i odchodząc kilka kroków dalej szepnęła. — Mama chce już pędzić do domu przyszykować dzban swojej cudownej herbaty, która pewnie niewiele da skoro nie radziła sobie nawet z naszymi podwórkowymi sercowymi dramatami ale… pomyśleliśmy, że może chcesz już stąd pójść i wrócić z nami do domu… — zaproponowała cicho, nie wiedząc właściwie co dalej.
Nie musiała gdzieś być. Mogła być tam, gdzie tego chciała. Tam, gdzie tego potrzebowała, to do niej należał wybór.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Delridge”