WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#kiedyśpoliczę
Outfit

Kochani, nasz dzisiejszy czas właśnie dobiegł końca. Widzimy się w czwartek. Pamiętajcie o zapoznaniu się z rozdziałem szóstym. Do zobaczenia.
W taki oto sposób profesor Clark pożegnał grupę swoich studentów dając im tym samym jasny komunikat, że to jest właśnie ten moment, kiedy mogą zamknąć laptopy czy też notatniki jeśli ktoś ze zgromadzonych na sali był wielbicielem rękopisu, spakować wszystkie osobiste przedmioty i udać się w kierunku wyjścia z niewielkiej auli. Wśród wspomnianych słuchaczy można było odnaleźć także postać stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów kwintesencji energii, radości i młodości (zazwyczaj). Biorąc jednak pod uwagę, że dzisiejszego dnia Lia postanowiła zasiąść w przedostatnim rzędzie (tym dla popularnych, wiecznych luzaków), a nie w drugim tak jak to miała w zwyczaju (by nie umknęła jej żadna informacja) mogło oznaczać to tylko jedno.
To nie był jej dzień.
I rzeczywiście, dzisiejsze skupienie Lii oraz zaangażowanie znajdowało się na poziomie porównywalnym do katastrofalnego, a jeśli ktokolwiek żądałby namacalnego potwierdzenia tego stanu mógł rzucić okiem chociażby na jej zapiski, które ograniczały się do jednej, ubogiej, rozpoczętej i nigdy nie dokończonej definicji oraz kilku nerwowych pociągnięć długopisem o niezidentyfikowanych kształtach. To by było na tyle jeśli chodzi o ilość wiedzy, którą zdołała wycisnąć z ostatnich dwóch godzin, a więc bez owijania w bawełnę mówiąc, mogłoby jej tutaj w ogóle nie być. Nic w tym jednak dziwnego skoro jej myśli wciąż i wciąż próbowały uparcie zbiec w nieszczególnie przyjemne rejony podświadomości.
Ocknęła się, tym samym wspaniałomyślne zdając sobie sprawę, że jest to najwyższy czas by wstać, dopiero wtedy, kiedy na sali pozostały zaledwie dwie osoby oraz sam profesor Clark. Dość impulsywnie zgarnęła wszystko z blatu by już za chwilę znaleźć się na korytarzu. Zatrzymując się w jego centralnym punkcie ze swego rodzaju dozą niepewności i zagubienia, rozejrzała się na boki. Gdzie tak właściwie powinna teraz pójść by nie oszaleć?
Krótkie spojrzenie rzucone na jaskrawy wyświetlacz telefonu uświadomiło jej, że kilka minut temu wybiła jedenasta. Jedenasta była tą godziną, podczas której powinna udać się na uczelnianą stołówkę i pochłaniając talerz frytek z majonezem spędzić tam co najmniej najbliższe trzydzieści minut w towarzystwie swoich bliskich... I najbliższych. Jednak dziś było jej tam wyjątkowo nie po drodze.
To był ten moment, w którym zapadła spontaniczna decyzja o opuszczeniu murów uniwersytetu. Było pewne miejsce i pewna osoba, do której odwiedzenia przymierzała się już od dłuższego czasu, a dziś wyjątkowo bardzo potrzebowała przychylnego sobie, a już przede wszystkim spokojnego towarzystwa. Według planu zajęć kolejne wykłady miały odbyć się dopiero za dwie godziny, a nawet jeśli nie zdążyłaby na nie wrócić... Nie byłoby to wielką stratą... Nie dziś.
Już od kilkunastu dni na domowych termometrach mieszkańców Seattle można było zaobserwować spadek temperatur zdecydowanie poniżej dziesiątej kreski wśród tych dodatnich aczkolwiek dzisiejszy, o dziwo, wyjątkowo słoneczny dzień szczególnie nakłaniał do dłuższych spacerów. Z tej możliwości postanowiła skorzystać i Lia zupełnie rezygnując z transportu publicznego jako alternatywy do pokonania odległości dzielącej ją od Covington Constructions. Koniec końców już pół godziny później dotarła do dzielnicy Downtown. W przeszłości zdarzyło jej się odwiedzać tutaj kuzyna, a ilość tych razy mogłaby oszacować jako dwa, w porywach do trzech. Jednak okazało się to być w zupełności wystarczające by dziś bez większych trudności odnaleźć właściwy budynek - niebagatelnie wysoki, zawsze zadziwiający swoją monumentalnością nawet jeśli istniała możliwość by podziwiać je od dziecka, a każdy jego centymetr pokryty był przeszkloną materią, o którą w cudowny sposób rozbijały się teraz promienie słońca. Mimo że byli tylko w Seattle natychmiast zaczęła wyobrażać sobie jak wspaniały widok musi rozpościerać się z ostatniego pietra w godzinach, kiedy to słońce żegnało się z mieszkańcami miasta.
Po zbliżeniu sie do automatycznych drzwi te natychmiast wyczuwając obecność ludzkiego istnienia w pobliżu, uchyliły przed nią wrota firmowej recepcji. Atmosfera panująca w powitalnym pomieszczeniu zgoła różniła się od tej, którą jeszcze chwilę temu mogła delektować się na zewnątrz. Uliczny zgiełk przedpołudnia od czasu do czasu uwieńczany nerwowo wciśniętym klaksonem teraz został zastąpiony wszechobecną ciszą oraz muzyką prawdopodobnie relaksacyjną mającą za zadanie umilić czas oczekującym. Wszystko to skomponowane w jedną, spójną całość natychmiast budziło swego rodzaju szacunek i poczucie, że wszyscy tutaj byli istotnie pochłonięci obowiązkami. W powietrzu unosiła się uchwytna wręcz sterylność i Bennett natychmiast doszła do wniosku, że gdyby ta przestrzeń należała do niej bez wątpienia ociepliłaby ją całym mnóstwem świetlistych kul, ozdobnych lampek, puszystych dywanów, pamiątek z podróży, słoików ze słodkościami i pastelowymi kwiatami. Mhm, bez wątpienia zostałoby to poważnie potraktowane przez równie poważnych kontrahentów...
Jej teraźniejszym celem była recepcja. Kobieta stojąca na jej straży nie wydawała się być w tym momencie szczególnie zajęta dlatego też Lia doszła do wniosku, że jeśli zajmie jej kilka minut nie będzie to niczym obciążającym. Idąc w wyznaczonym kierunku dwudziestodwulatka uświadomiła sobie, że prawdopodobnie osoba na tym stanowisku uległa zmianie, bo kiedy była tutaj po raz ostatni opisałaby ją jako uprzejmą, ciepłą kobietą w okolicach czterdziestego roku życia. Dziś natomiast miała przed sobą dziewczynę niewiele starszą od siebie, na pierwszy rzut oka.
- Dzień dobry. Czy Prezes jest w swoim gabinecie? - zapytała serdecznie. Kobieta natychmiast oderwała wzrok od ekranu komputera jednocześnie obrzucając nim tę część sylwetki Lii, która widoczna była znad recepcyjnej lady. Sprawiała wrażenie nieco zaskoczonej jej dość bezpośrednim pytaniem. No tak, nic w tym dziwnego skoro dziewczyna, którą widziała tutaj po raz pierwszy od momentu rozpoczęcia kariery tak otwarcie żąda widzenia z Prezesem. Wtedy to Bennett jedynie uśmiechnęła się subtelnie, spokojnie oczekując na odpowiedź. W ramach tej nie dowiedziała się niczego odkrywczego - wyuczone, narzucone przez firmowa etykietę "Za chwileczkę się dowiem. Może Pani poczekać tutaj albo usiąść."
- Ach i jeszcze jedno. Jeśli będzie pytał kto przyszedł proszę powiedzieć, że... Inspekcja w sprawie nielegalnych pozwoleń na budowę, dobrze? - recepcjonistka obdarzyła Lię jeszcze bardziej zdumionym spojrzeniem choć teraz studentka dostrzegła tam i nutę sporego zaniepokojenia. Jedynie skinęła głową niepewnie po czym przystąpiła do wystukiwania numeru wprost do gabinetu Nate'a na klawiaturze telefonu. Wierzyła w jej słowa, a może już węszyła tutaj jakiś niecny podstęp? Trudno powiedzieć, ale Lia osobiście skłaniałaby się ku opcji numer dwa. W końcu Bennett o wiele bardziej przywodziła na myśl figlarną studentkę aniżeli poważnego, bezwzględnego urzędnika państwowego.

autor

Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

#4 | + outfit

Odkąd tylko dzisiejszego dnia otworzył drzwi gabinetu i od razu rzuciła mu się w oczy sterta papierów do przejrzenia, jęknął w duchu. Nawet fakt, że wstał w dobrym humorze, porządnie się dotlenił podczas porannego biegu, założył odpowiedni garnitur i dotarł do firmy z kubkiem ulubionej kawy z zaprzyjaźnionej kawiarni, nie przekładał się zbyt pozytywnie na jego chęci do papierkowej roboty. Nate nigdy nie wyobrażał sobie siebie w roli prezesa, zresztą, nigdy nie uważał siebie za kogoś bardzo znaczącego w firmie. Zdecydowanie bardziej wolał pracę w terenie i gdy tylko to było możliwe, wyjeżdżał na budowę i doglądał spraw bezpośrednio na miejscu. Nie przepadał za byciem w centrum uwagi i jako osoba publiczna. Niestety, wraz ze śmiercią ojca musiał szybko przejąć pieczę nad rodzinną firmą, co wcale nie było takie łatwe, kiedy jednocześnie musiał zmagać się z problemami na budowie po katastrofie i przeżywać żałobę. Rozumiał, że kiedyś musiało to nadejść, ale uważał, że jeszcze miał czas na zaznajomienie się z tematem i odpowiednie przygotowanie. Ale los chciał inaczej.
Mimo tej niechęci zamknął się w gabinecie, włączył sobie cicho playlistę ulubionych utworów klasycznych i z pełnym skupieniem poświęcił się wypełnianiu wszelkiego rodzaju formularzy, podpisów i wystawianiu pieczątek. Oczywiście byłoby to o wiele prostsze i spokojniejsze, gdyby co chwila nie przychodził któryś z podwładnych, żeby o coś dopytać, potwierdzić albo zwrócić uwagę. Ewentualnie odbierał telefony. I tak, odrywany od głównego zajęcia, za każdym razem był wybijany z rytmu. I nawet nie zauważył, jak szybko upływał mu czas.
Dźwięk telefonu, tym razem stacjonarnego na biurku, jakoś szczególnie go nie zaskoczył. Widząc na monitorku numer sekretarki, westchnął znużony i przyłożył słuchawkę do ucha, siląc się na neutralny ton: - Tak?
Głos sekretarki był przyciszony i nieco zaniepokojony: - Panie Nathanielu, przyszła do pana bardzo młoda kobieta. Twierdzi, że jest z inspekcji w sprawie nielegalnych pozwoleń na budowę i prosi o spotkanie.
Nate zmarszczył brwi. Z tego, co było mu wiadomo, nie miał swojej firmie nic do zarzucenia. Jego pracownicy też byli zaufanymi ludźmi, na których można polegać. W końcu nie wybrałby do zespołu kogoś, komu do końca nie ufał. Możliwe jednak, że cała ta katastrofa budowlana sprzed kilku miesięcy ściągnęła uwagę jakiejś wyższej instancji. Chociaż określenie bardzo młoda kobieta niezbyt mu pasowało do osób tak wysokiej rangi. Czy przysłali kogoś bez doświadczenia? Spojrzał na kupkę papierów, które nadal pozostały nietknięte. Jeśli rzeczywiście miałaby zostać przeprowadzona jakaś kontrola to gabinet nie był w tym momencie najlepszym na to miejscem. - Proszę zaprowadzić panią do sali konferencyjnej, zaraz tam przyjdę. I proszę zaproponować jej coś do picia. Dziękuję.
Rozłączył się i westchnął. Jeszcze tego mu brakowało. Wstał, zapiął guzik od garnituru i się poprawił. Choć kobieta na budowie zwykle należała do super-twardych zawodniczek to dzięki swojemu naturalnemu wdziękowi może jakoś udałoby się ją obłaskawić.
Po chwili ruszył korytarzem do konferencyjnej. Zanim wszedł do pomieszczenia, przybrał na twarzy profesjonalny uśmiech, lecz gdy tylko otworzył drzwi i spojrzał na siedzącą przy długim stole dziewczynę, podniósł wysoko brwi. Zupełnie nie takiej postaci się spodziewał. - Hej, młoda. A co Ty tutaj robisz? Nie powinnaś być na uczelni? - Uśmiechnął się, choć nadal wyglądał na zaskoczonego. Podszedł do niej i pochylił się, by złożyć jej buziaka w policzek na powitanie. - I czemu mnie, tak zapracowanego i zestresowanego, jeszcze bardziej stresujesz? Chcesz mnie do zawału doprowadzić? - zapytał z udawanym wyrzutem, ale w jego oczach igrały zawadiackie iskierki. Szczerze mówiąc, ulżyło mu, że nie musiał przeprowadzać żadnej poważnej rozmowy dotyczącej firmy, dlatego wygodnie rozsiadł się na fotelu obok.

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zdarzenia przy recepcji przybrały nieco nieplanowany obrót, ale czy musiało oznaczać to gorszy? Oczywiście, że nie. W początkowym zamyśle Lia nie przewidywała na dziś żadnego większego obchodu po Covington Constructions, oczywiście prócz tego niezbędnego, a więc pozwalającego jej pokonać odległość dzielącą stanowisko recepcyjne oraz prywatny gabinet Pana Prezesa, jak to przecież określiła swojego wspaniałego kuzyna jeszcze chwilę temu.
Jednak kiedy recepcjonistka, którą swoją drogą bardzo podziwiała teraz za profesjonalizm i kamienną twarz w zaistniałej sytuacji, ukończyła krótką i zapewne bardzo rzeczową rozmowę ze swoim przełożonymby chwilę później taktownie, z wciąż nieniknącą klasą poprosić Lię o udanie się z nią do sali konferencyjnej - nie mogła odmówić. Skoro już wzniosła najwyższy z możliwych stopni gotowości, alert doskonały, to z czystej przyzwoitości musiała doprowadzić go do finiszu. Jak zamierzała, tak też zrobiła. Bez jakiegokolwiek, choćby najdrobniejszego słowa sprzeciwu ("Nie trzeba, naprawdę, równie dobrze mogę poczekać tutaj!") uniosła się z fotela dla oczekujących by już tylko podążać za nią dokładnie tam, gdzie ta chciała by się znalazła.
Ta krótka wędrówka pośród korytarzy okazała się być zarazem przeprawą poprzez nostalgiczne wspomnienia. Jak żywe. Pojawiły się nagle, nie wiadomo skąd by niepostrzeżenie przedrzeć się do podświadomości Lii. Gdyby tak cofnąć się w czasie, chociażby o ten jeden rok, to pewnie lada moment spotkałaby tutaj wujka Andrewa, a więc zarazem ojca Nate'a, który zaskoczony (pozytywnie, jasne?!) jej obecnością wykrzyknąłby krótkie "Lia, Kwiatuszku! " i zmusił ją do zjedzenia wszystkich rogalików z nadzieniem owocowym myśląc, że wciąż ma jakieś... Siedem lat? A chwilę później zdałby sobie sprawę, że jednak ma tych lat "nieco" więcej i padłoby najbardziej Klasyczne z Klasycznych Pytań Wujków... "A kim jest ten przystojniak, z którym ostatnio widziałem Cię przy Denny Way?!" Swoimi przemyśleniami oczywiście z kuzynem dzielić się nie zamierzała. W końcu jej celem przyjścia tutaj nie było wpędzenie ulubionej części rodziny w nastroje podłe i w jakimś stopniu na pewno również traumatyczne. Co nie zmienia jednak faktu, że dzisiejszy stan emocjonalny Lii dopełniały... Wyśmienicie. O zgrozo.
Nawet się nie obejrzała, a nieznajoma uchyliła przed nią drzwi do sali, która stanowiła swego rodzaju przedłużenie wszystkiego z czym miała styczność od kilku minut. Rozległy blat w kolorze poszarzałej bieli rozciągał się przez sporą część długości pomieszczenia i nie potrafiła dopatrzeć się na nim choćby najmniejszego zarysowania. Każdy punkt dookoła stołu wypełniały krzesła dla przyszłego klubu dyskusyjneego, który jak łatwo można się domyślić, podejmował kluczowe decyzje i debatował o dalszych losach firmy. Cała reszta na czele z białą tablicą i rzutnikiem sprawiały, że czuła się tutaj praktycznie jak na sali wykładowej w oczekiwaniu na profesora. Pomiędzy licznymi spostrzeżeniami znalazło się i miejsce na uprzejme upewnienie recepcjonistki, że szklanka wody jest wszystkim, co potrzeba jej do szczęścia choć prawdę mowiąc zupełnie potrzebna ona nie była. Kiedy już zdołała się usadowić na miejscu wybranym bez większego zastanowienia, otrzymała informację, że Pan Covington lada moment się tutaj zjawi. Tym samym młoda kobieta opuściła salę konferencyjną wracając do swoich zwyczajowych obowiązków. Była tutaj sama tak krótko, że właściwie nawet nie zdążyła pomyśleć o niczym konkretnym (na szczęście!), ponieważ jej uwagę przykuł już tylko dźwięk kroków sprawiający wrażenie dość pospiesznych i nerwowych. Ich echo niosło się coraz bardziej aż w końcu...
- Kolego! Ale się odstawiłeś! Vogue Paris, edycja trzysta pięćdziesiąta czwarta. Na okładce Nathaniel Covington. Młody, o wielkich ambicjach, skory do ryzyka. Jaki jest więc prywatnie? - natychmiast okręciła się tak by móc patrzeć już bezpośrednio na wejście, a jej słowa podążyły w rozmaitych kierunkach. Jednym z nich był chociażby nieco teatralny podziw, szacunek i uznanie. Drugim? Słodka złośliwość na pograniczu małego, wrednego chochlika. Oczywiście musiała powitać go w należyty sposób - kiedy była dzieckiem nieszczególnie potrafiła odgryźć się starszemu Nate'owi, który bez przerwy atakował ją kąśliwymi uwagami ("Na pewno nie potrafisz przejechać całej ulicy na dwóch kółkach, Bennett! ") dlatego starała się nadrobić swoje ówczesne niedociągnięcia... Teraz!
Więc... Jaki był prywatnie?
Nate bez wątpienia był jej ulubionym kuzynem wśród wszystkich, których mogłaby wytypować i dziś trudno byłoby jej wskazać dokładny moment, w którym ich relacja przerodziła się w najprawdziwszą bratersko-siostrzaną więź. Gdyby z kolei ktoś poprosił ją o udzielenie odpowiedzi na pytanie co najbardziej ceniła w dwudziestodziewięciolatku bez chwili zawahania odpowiedziałaby, że jego troskę, to, że chce dla niej jak najlepiej oraz to, że Nate w jej oczach wydawał się być taki... Stateczny, rozsądny, dojrzały, w przeciwieństwie do samej Lii, która dojrzała może i była, ale rozsądna już nieszczególnie.
- I wręcz przeciwnie! Legendy głoszą, że ludzie wykonujący pracę biurową zazwyczaj nadużywają kawy. Dlatego dziś postanowiłam, że uchronię przed tym Twoje zdrowie i podniosę Ci ciśnienie w o wiele bardziej naturalny sposób! Podobno wszystko co naturalne jest lepsze. - odpowiedziała w chyba najbardziej charakterystyczny dla siebie sposób, a więc kolokwialnie mówiąc, odwracając kota ogonem i nawet gdzieś pomiędzy wierszami można było dosłyszeć jej cichy śmiech. Szczery. Chyba po raz pierwszy dzisiejszego dnia.
- Mam teraz dłuższą przerwę pomiędzy zajęciami i właściwie... - chciałam uciec z uniwersytetu tak daleko jak to możliwe. - Nie miałam żadnych konkretnych planów więc postanowiłam zajrzeć. - spojrzała na Nate'a "nie-powinnaś-być-teraz-na-uczelni" Covingtona nieco pobłażliwie, a powodem tego był fakt, że przecież miał przed sobą Lię we własnej osobie - Lię, która potrafiła czuwać nad swoim dziennym kalendarzem jak nikt inny i świat musiałby stanąć na głowie by ominęła jeden z punktów, które przecież były jak twierdza - nienaruszalne. Nic się w tej kwestii nie zmieniło.
- Pamiętasz jak kilka tygodni temu rozmawialiśmy i wspominałam Ci, że wybieram się na koncert? Mówiłeś wtedy, że też bardzo chciałbyś pójść, ale okazało się, że jest już za późno i bilety nie są dostępne. Jednak nie będę mogła wykorzystać swoich więc może chociaż Ty skorzystasz? Myślę, że świetnie zrobi to zapracowanemu i zestresowanemu tobie. - uśmiechnęła się z widoczną przekorą i w tym samej chwili odwróciła od niego wzrok by chwilowo utkwić go w torebce, kiedy poszukiwała tam prostokątnej, papierowej koperty, w której to skryte były wspomniane, aktualnie nieosiągalne bilety. Kiedy już udało jej się ją wydobyć na światło dzienne przesunęła niespodziankę w stronę Nate'a.
W całkowitej zgodzie z tym, co lubiła najbardziej - tylko i wyłącznie pozytywnie zaskakiwać innych.

autor

Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

Fakt, że jego sekretarka zachowała się nienagannie w zaistniałej sytuacji, tylko świadczył o tym, na jak dobrym poziomie był jego zespół i był z tego powodu niezwykle zadowolony. On również stawiał na profesjonalizm i, idąc korytarzem, w głowie przetwarzał różne scenariusze, jak mogłaby potoczyć się rozmowa z inspektorem. Wolał być przygotowany na każdą ewentualność. Dlatego, gdy tylko w zasięgu jego wzroku pojawiła się znajoma postać, mógł odetchnąć z ulgą.
- Prywatnie jestem wszystkim tym, czego NIE reprezentuje ten garnitur - odparł stanowczo, słysząc w jej słowach pewną uszczypliwość. Lia doskonale wiedziała, gdzie uderzyć, choć błysk diabolicznego wyrazu jego twarzy doskonale ukrywał fakt, czy rzeczywiście go to dotknęło. Złośliwy uśmieszek mówił jej: O nie, nie, nie dam ci tej satysfakcji! Był prezesem, a to wymagało od niego chociażby odpowiedniego ubioru. Nie przepadał za codziennym ubieraniem się jak szczur na otwarcie kanału, ale musiał należycie reprezentować swoją firmę. Tak, by jego rodzice, gdziekolwiek teraz byli, mogli patrzeć na niego gdzieś z góry i być dumni. Choć Lia dobrze wiedziała, że wolałby biały t-shirt i jakąś marynarkę, dzięki której też wyglądałby przyzwoicie i o wiele normalniej. A najlepiej, jakby mógł paradować we flaneli, idealnej do pracy fizycznej albo na wypady za miasto. Niestety, w takim wydaniu ostatnio można było go zobaczyć coraz trudniej.
I mimo kąśliwych uwag, którymi Lia próbowała się odegrać za stare lata, a może nawet i między innymi dzięki temu, Nate miał do niej słabość. Była dla niego jak rodzona siostra, której nigdy nie miał, poza tym była jedną z nielicznych osób, z którą łączyły go więzy krwi, a został wychowany w taki sposób, by o takie sprawy dbać z należytą pieczołowitością. Mały urwis, który wydawał się kulą u nogi na każdej rodzinnej imprezie, z czasem stał się całkiem pojętną, wesołą, o dobrym serduszku dziewczyną, która nawet nieświadomie potrafiła poprawić humor. I zawsze jakimś magicznym sposobem potrafiła roztopić w nim tę część duszy, której nie pokazywał byle komu, ba, nawet niekiedy się jej wypierał! Wystarczyło tylko jej słowo, a zrobiłby dla niej wszystko. Oprócz jego najlepszej przyjaciółki, była jedyną kobietą, której tak dawał się owinąć sobie wokół palca.
- Naprawdę nie mam pojęcia, co ja bym bez Ciebie zrobił. Jesteś dla mnie zdecydowanie zbyt dobra. - Pokręcił głową z udawaną wdzięcznością, a w jego głosie pobrzmiewał sarkazm, ale zaraz potem na jego twarzy zawitał rozbawiony uśmiech. Zdecydowanie w ciągu najbliższej godziny czy dwóch nie będzie potrzebował kawy. Sama myśl o niespodziewanej kontroli przyprawiała go o przyspieszone bicie serca, więc Lia dopięła swego.
- Rozumiem, i akurat pomyślałaś sobie o ukochanym kuzynie, umęczonym ciężką pracą w szklanym biurowcu. Jak miło - przyznał z uwielbieniem w głosie, teatralnie chwytając się za serce. I choć można było wyczuć w jego wypowiedzi nutkę sarkazmu, to jej odpowiedź nie wzbudziła w nim żadnych podejrzeń. Sumienność była jedną z tych cech, które w niej cenił, poza tym chyba jeszcze nie zdarzyło się, by go okłamała, prawda?
- Żartujesz? Czemu nie będziesz mogła pójść? Tak na to czekałaś! - Uniósł brwi, przypatrując się dziewczynie ze zdziwieniem. Koncert jednego z jego ulubionych zespołów to coś, na czym dawno nie był i na pewno taka chwila wytchnienia dobrze by mu zrobiła. Sięgnął po kopertę i z ciekawości zajrzał do środka. Bilety tak ładnie błyszczały w świetle jarzeniówek i zwiastowały dobrze spędzony wieczór. Odłożył kopertę na stół i przesunął ją z powrotem w stronę dziewczyny. I chociaż była to kusząca propozycja, to znacznie bardziej interesował go fakt, co zmieniło plany Lii. Nie należał do pazernych i nie mógł przyjąć czegoś takiego, a przynajmniej dopóki nie pozna jej powodu. Może był on tak błahy, że wcale nie musiała tak drastycznie do tego podchodzić?
- Dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć. Jesteś młoda i Tobie zdecydowanie bardziej należy się fajna zabawa. Korzystaj, póki masz okazję. Później wciągnie Cię świat dorosłości, pracy i przeróżnych rachunków do opłacenia, facet i dzieci zajmą resztę życia prywatnego i nim się obejrzysz, a cała się pomarszczysz i będziesz żałować, że trzydzieści lat temu mogłaś się wybrać na ten koncert. - Uniósł dłonie w górę w geście pt. “Co poradzisz”. Jeśli powód, dla którego rezygnowała z fajnego wyjścia był bzdurny to właściwie nie było powodu, dla którego miałaby nie pójść, a on nie mógł pozwolić na to, by tak sobie po prostu odpuściła. On, mimo przemożnej chęci zatrzymania się w czasie, by nie przeskoczyć w przyszłym roku w próg trójki z przodu, niestety wcale nie należał już do osób szczególnie młodych, o czym mogły świadczyć ostatnio spotkania ze znajomymi prędzej przy planszówkach albo dobrym filmie niż gdzieś na mieście.

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli Nate miewał jakiekolwiek chwile zwątpienia czy nieżyjący już rodzice odczuwają ujmującą chlubę patrząc na obecne poczynania swojego jedynego syna, to choć Lia nie była absolutnie żadną wszechwiedzącą istotą, w tym przypadku posiadała tą pewność, że tak właśnie jest. Ona również była z niego niesamowicie dumna i miała nadzieję, że nie tylko podświadomie zdawał sobie z tego sprawę, ale i zwyczajnie to czuł spędzając czas w jej towarzystwie chociażby. Tym elementem, który budził w niej chyba największy podziw był fakt jak szybko Nate zdołał otrząsnąć się po utracie ojca - utracie ojca w nagłych, katastrofalnych i niespodziewanych okolicznościach, warto podkreślić. Zdecydowanie nie była to ta sytuacja, gdy członek rodziny od lat boryka się z bardzo trudną dolegliwością i choć nadzieja nigdy nas nie opuszcza tak bolesna świadomość jaki może to mieć finał nieustannie tli się w zakamarkach świadomości wywołując tym samym ogromny lęk. Więcej niż pewnym jest, że Lia, próbując znaleźć się w skórze Nate'a,a więc człowieka zmagającego się z poczuciem nieodwracalnej straty, nie potrafiłaby w tak oszałamiającym tempie stanąć na nogi, wrócić do tego, co jeszcze niedawno nazywane było codziennością. Tymczasem Nate był prezesem świetnie prosperującej firmy i robił wszystko co w jego mocy by kontynuować dzieło rodziców, a zatem sporą część ich życia, w którą włożyli mnóstwo czasu i energii. Odchodząc od sukcesów ściśle zawodowych i przechodząc do kwestii zdecydowanie dla niej istotniejszej, dziś był także chłopakiem, który potrafił żartować, potrafił odpowiadać na wszystkie jej uszczypliwości i nawet gdyby przyjrzeć się z ogromną dokładnością, na jego twarzy nie było nawet cienia smutku. Czy to nie było niesamowite?
- Hej! Nie mów tak jak gdybym widywała się z Tobą tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuję! Nie tak łatwo jest Cię złapać, Panie Prezesie, dlatego postanowiłam odrobinę pomóc szczęściu. - z jej ust natychmiast wybrzmiał kontrargument i choć mężczyzna w tym momencie zasypywał ją sarkazmem niczym te asy wyrzucane z rękawa garnituru, tak tym razem ona obdarowała go najprawdziwszym wzburzeniem choć oczywiście to wszystko wciąż utrzymane było na tej żartobliwej płaszczyźnie. Czego ona tak właściwie mogłaby chcieć od Nate'a albo jakie interesy mogłyby ją do niego sprowadzać? No właśnie, żadne. Choć może i był taki jeden, stanowiący wartość kompletnie bezcenną, ale aktualnie niesamowicie jej potrzebną. Rozmowa. Bez krzyków i awantur. Niewiele, a jednak tak wiele. Aczkolwiek teraz niespecjalnie wiedziała jak powiedzieć o tym kuzynowi odczuwając niezbadany dotąd strach, którego najprawdopodobniej w ogóle doświadczać nie powinna. Zwyczajnie bała się, że powie zbyt dużo, zbyt mało czy zbyt nieodpowiednio.
- Dziękuję Nate. Właśnie spowodowałeś, że mam ochotę umrzeć w wieku dwudziestudwóch lat. Brawo. - wymowne spojrzenie oraz ironia odbijająca się o perfekcyjne ściany sali konferencyjnej były tym z czym w tej chwili musiał zmierzyć się mężczyzna. Słowa te stanowiły bezpośrednią reakcją na jego zapowiedź świetlanej przyszłości panny Bennett, a zwłaszcza tej części o rachunkach do opłacenia i licznych zmarszczkach - to wtedy przez jej twarz przebiegł największy grymas obrazujący niechęć. Nie da się ukryć, że było to spotkanie dwóch, zgoła odmiennych światów i poglądów. Nate'a - realisty oraz Lii - wiecznej optymistki i idealistki. Dziewczyna, (może naiwnie, a może i nie) bardzo mocno wierzyła w to, że jej przyszłość każdego dnia będzie malować się w kolorowych, pasjonujących barwach, a także w to, że wszyscy jesteśmy sterem, żeglarzem, okrętem własnego życia i możemy zrobić wszystko by było ono wielką przygodą. Oby nigdy nie przyszło jej spotkać się z grubym murem w tym aspekcie.
Choć mimo wszystko, w jej prywatnym odczuciu Nate nieco dramatyzował - może i dzieliła ich pewna różnica wieku, ale ona także z wielką przyjemnością porzuciłaby nocne wędrówki po miejskich klubach na rzecz wspomnianej sesji przy planszówkach.
Jednak teraz nastał jeden z najtrudniejszych momentów.
- Czy jeśli powiem, że moje koncertowe towarzystwo się wykruszyło, a oprócz tego dopadło mnie coś na kształt... Jesiennej chandry i aktualnie najwiekszą frajdę sprawia mi spędzanie czasu w domu, a nie w przeludnionej arenie z piskami na widok gitarzysty w pakiecie, to mi odpuścisz, przestaniesz unosić się honorem i będziesz się świetnie bawił za mnie? Wiesz, ze sprawisz mi tym jeszcze większą radość niż gdybym była tam sama? - jako że Nate w dalszym ciągu siedział naprzeciw Lii uśmiechnęła się do niego w kompletnie rozbrajający, ciepły sposób, który świadczył jedynie o tym, że mówiła w tym momencie najszczerszą prawdę i jej intencje były jak najbardziej krystaliczne. Dlatego w kompletnie nie czuła się w żaden sposób poszkodowana i nie miała tego poczucia jak gdyby cokolwiek jej umykało - w przeciwieństwie do Pana Covingtona. - Jak widzisz, są dwa. Możesz kogoś ze sobą zabrać, wiesz? Tylko nie Harrisa, dobra? Nadal go nie znoszę i nie chcę umilać mu życia. - tym razem w czekoladowych tęczówkach dziewczyny błysnęła ta drobna, łobuzerska iskra by chwilę później sięgnąć do przejrzystej szklanki i niespiesznie sączyć przez słomkę nieco wody z cytryną. Historia nienawiści skierowanej do wspomnianego kolegi Nate'a sięgała bodajże dwudziestych siódmych urodzin mężczyzny, kiedy to podczas trwania przyjęcia Lia postanowiła bajecznie pokłócić z Harrisem o przedmiotowe traktowanie kobiet. Wspaniałe wydarzenie. Po ponownym odstawieniu naczynia na jasny blat, na znak swojej wrodzonej ruchliwości uniosła się z krzesła by chwilowo oprzeć się o cienką krawędź stołu.
- Przepraszam, powinnam zapytać już wcześniej. Nawet nie uprzedziłam, że zajrzę. Nie przeszkodziłam Ci w niczym, prawda? Nie wyrwałam Cię z żadnego zebrania, zupełnie nic? - tym razem zapytała już z pełną powagą i lekkim przejęciem wymalowanym na twarzy. Najwyraźniej niezbyt rozsądnie i niezbyt zawczasu zdała sobie sprawę, że swoim żartem rzeczywiście mogła odciągnąć Nate'a od bardzo istotnych obowiązków najwyższej rangi. A to ostatnie czego by chciała.

autor

Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

Nie miał wyjścia, musiał sobie z tym wszystkim poradzić, zwłaszcza, że na początku uważał, że został z tym sam. Jednak takie wspaniałe duszyczki jak Lia utwierdzały go w przekonaniu, że w razie jakichkolwiek problemów miał do kogo się zwrócić. Jej wsparcie i czynienie wszelkich wysiłków, by rozpogodzić jego dzień, były nieocenione. W tych trudnych chwilach wiele jej zawdzięczał, choć wcale o to nie prosił. Po prostu wiedziała lepiej, czego wtedy potrzebował. Właściwie gdyby nie najbliższe osoby i samozaparcie, pewnie do tej pory byłby zgorzkniały i uciekałby przed obowiązkami prezesa. Jeśli chciał czegoś dokonać na polu zawodowym to musiał być twardy i nie okazywać słabości. Nie chciał nikogo zawieść, co tyczyło się nie tylko jego zmarłych rodziców, ale również pracowników i inwestorów. Dlatego tak bardzo angażował się w powierzone mu zadanie.
- Też się za Tobą stęskniłem - odparł zupełnie szczerze z szerokim uśmiechem na twarzy, który miał moc łagodzenia wszelkiego rodzaju zdenerwowań z nadzieją, że i Lii wzburzenie okiełzna. Zdecydowanie za mało czasu ostatnio jej poświęcał, ale właściwie to ona była od tego, by przypominać mu o świecie poza pracą. Kiedy rzucał się w wir pracy dobrze było mieć kogoś, kto go z tego wyciągał. Więc bardzo dobrze się stało, że wpadła!
- Pomyśl sobie, co JA mam powiedzieć? W przyszłym roku stuknie mi trzydziestka, wyobrażasz to sobie? - zapytał, kręcąc głową z niedowierzaniem. Kiedyś uważał, że w wieku trzydziestu lat będzie miał już żonę, gromadkę dzieci i dom na przedmieściach, teraz sama myśl o tym przyprawiała go o mdłości. No cóż, wystarczył tylko jeden huczny rozpad związku uważanego za idealny, by zburzyć jego wyobrażenia o przyszłości, ba, nawet w ogóle przestać zastanawiać się nad tym, jak mogłaby wyglądać jego przyszłość. A związek zapowiadający stałość, jakiego oczekuje się po okazaniu pierścionka, okazał się tylko pięknym złudzeniem. W tym momencie dla Nate’a liczyło się tylko tu i teraz.
- A Ty nie miałaś iść na ten koncert ze swoim chłopakiem... Hunterem, hm? - zapytał, marszcząc brwi, a parę sekund później jego analityczny umysł połączył fakty i nagle dostał olśnienia, więc dodał podejrzliwie, ale przy tym bardzo ostrożnie: - Czy to on jest powodem Twojej jesiennej chandry? - W jego głosie można było wyczuć nutę niepokoju. Nigdy nie przepadał za tym typem i nie rozumiał, co Lia w nim widziała, ale nie mógł jej tak po prostu zabronić spotykania się z nim, bo i tak pewnie by nie posłuchała. A w niektórych kwestiach potrafiła być bardzo uparta. Ostatecznie więc starał się nie okazywać przy niej niechęci do tego gościa i po prostu go tolerować, aczkolwiek wcale nie było to takie proste, bo wcale nie wyglądał na tak fantastycznego, za jakiego Lia go uważała. Wystarczyło tylko jedno wspólne spotkanie, by wzbudzić w Nathanielu podejrzenia. Covington chciał ją chronić przed wszelkim złem i złamanym sercem, ale ta sytuacja była zbyt delikatna, by mógł tak po prostu się wtrącać. Musiał jej więc pozwolić na zdobywanie nowych doświadczeń, również tych niekoniecznie miłych. Jednocześnie podczas tego wspólnego posiłku, gdy Lia na moment wyszła z pomieszczenia, Nate wykorzystał chwilę, by zasugerować Hunterowi, że jeśli tylko w jakikolwiek sposób skrzywdzi dziewczynę, będzie miał z nim do czynienia. I zamierzał się z tego wywiązać, o ile tylko Lia da mu znać, że coś jest nie tak. - Na koncerty nie chodzę z mężczyznami - pokręcił głową w rozbawieniu. Ten rodzaj wyjścia był idealny na randkę albo spędzenie dobrego czasu z przyjaciółmi. A w tym przypadku miał na myśl konkretnie jedną, najlepszą przyjaciółkę niezwiązaną więzami krwi.
- Właściwie wyrwałaś mnie od sterty papierkowej roboty, ale bardzo dobrze się złożyło, bo strasznie tego nie znoszę i przyda mi się mała przerwa - uspokoił ją z uśmiechem, po czym przygryzł wargę i chwilę się nad czymś zastanowił. - A najlepiej by było, gdybym przewietrzył trochę głowę. I zjadłbym coś dobrego. Co powiesz na wspólny lunch? - rzucił propozycją. Oprócz śniadania na szybko do tej pory żywił się tylko kawą, przydałoby się więc wrzucić coś na ząb. W końcu gdy człowiek był najedzony, lepiej mu się myślało i pracowało. Poza tym to stanowiło idealny pretekst, by wybadać, co wprawiło Lię we wspomnianą chandrę. Naprawdę martwił się o nią i chciałby jej jakoś pomóc.

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy brunetka miewała dni, którym przyświecały rozmyślania na pograniczu tych egzystencjalnych i filozoficznych, ich tematyka bardzo często krążyła wokół sprawiedliwości. I wcale nie mowa tutaj o sprawiedliwości pokroju "Dlaczego ten przypadek przestępstwa otrzymał tak niską karę pozbawienia wolności? Przecież zasłużył na zdecydowanie więcej!" Myśli te wędrowały w zdecydowanie inne obszary i sięgały daleko - tam, gdzie ludzkie życie dopiero zaczynało kiełkować. Otóż, na jakiej podstawie rzeźbiony był przebieg naszego życia? Czy jest to jakaś szalona loteria, w której po mocnym zakręceniu kołem fortuny jeden otrzymuje nieszczęścia w liczbie trzech, a drugi w liczbie zero - ten najbardziej wygrany spośród wszystkich? W tym przypadku patrząc na Nate'a, "ruch jego kołem" musiał być wyjątkowo nietrafny i feralny. Utrata mamy, utrata ojcu w wieku, w którym zdecydowanie nie powinno tracić się rodziców. I by tego nie było mało - słowa, które zdecydowanie powinny być przeplatane z pokaźnymi dawkami sarkastycznego śmiechu, do puli nieszczęść dochodziły jeszcze zaręczyny zerwane nagle, kiedy nikt nawet nie pomyślałby, że taki oto scenariusz może zaistnieć w tym życiu. Lia miała wielką nadzieję, że to już koniec i w zupełności wyczerpał swój limit na całą resztę istnienia, wszak trudno było jej sobie nawet wyobrazić co jeszcze mogłoby spaść na tego chłopaka.
Aczkolwiek musiała przyznać, że chyba łatwiej było jej rozmawiać z kuzynem o wypadku wujka aniżeli utracie miłości życia. O dziwo, tym razem kompletnie nie wiedziała w jakich kategoriach powinna była ująć tę kwestię. Próbować go pocieszyć i odmienić tok myślenia za pomocą wszystkich górnolotnych historii o tym, że właściwie to nie powinien być smutny, a wdzięczny losowi, bo mógł zaznać tych wszystkich wspaniałych uczuć począwszy od zakochania bez pamięci, poprzez miłość samą w sobie, a kończąc na usłyszeniu magicznego "Tak" od ukochanej, a przecież jest tak wielu ludzi na świecie, którzy nigdy nie mieli tej okazji i naprawdę było to na swój sposób przerażające. W ostatecznym rozrachunku uznała jednak ten argument za zwyczajnie kiepski i porzuciła go na rzecz milczenia. Najwyraźniej i tutaj ulepieni byli z dokładnie tej samej gliny darząc ogromnym szacunkiem życie uczuciowe drugiej strony i nie pozwalając sobie na żadne bezwzględne komentarze. Lia wychodziła z założenia, że jeśli w życiu Nate'a pojawi się ktoś wyjątkowy z pewnością sam jej o tym powie, nieważne czy będzie to za rok, za lat trzy, a może dziesięć. Nie uważała by wścibskość i dociekliwość były najlepszymi doradcami... Gdziekolwiek.
- Właściwie... Wyobrażam to sobie bardzo, bardzo wyraźnie i nie mogę doczekać się tego momentu, wiesz? Zorganizuję Ci taką imprezę urodzinową o jakiej jeszcze nie słyszało Seattle! - stwierdziła z tak ogromnym entuzjazmem i podekscytowaniem w tonie głosu, że niemożliwym było przejście obok niego obojętnie (i bez zapalającej się czerwonej lampki). Czy Nate powinien zacząć odczuwać jeszcze większy strach przed swoimi znienawidzonymi, trzydziestymi urodzinami? Zdecydowanie tak! Lia z organizatorskim zapałem, talentem do kreowania wszelakich mniej lub bardziej szalonych eventów, a i niemałym doświadczeniem na tej płaszczyźnie bez wątpienia sprawi by ten dzień był dla jej kuzyna niezapomnianym przeżyciem na długie lata oraz by czuł się wtedy najważniejszy na świecie. Oczywiście jak to ona - najpierw powiedziała, później pomyślała. Mogła utrzymać swoje zamiary w tajemnicy choćby dlatego, że jeśli zdecydowałaby się na popularny patent z imprezą niespodzianką na czele oraz wydarzeniami poprzedzającymi w postaci wszystkich jej członków, którzy przez cały dzień niby "zapomnieli o złożeniu jakichkolwiek życzeń", Nate może się wszystkiego zawczasu domyślić. Cóż, jak to mówią życiowe mądrości, za głupotę się płaci i najwyraźniej będzie musiała wysilić się jeszcze bardziej. Ale... Nie potrafiła się powstrzymać na myśl o spiskowaniu i knuciu intryg z przyjaciółmi i znajomymi kuzyna!
- Może... - i nagle wszystko się skończyło czego niepodważalnym dowodem była atmosfera w pomieszczeniu, która uległa gwałtownemu pogorszeniu. By to się stało wystarczyły zaledwie dwa słowa - pewne imię, które padło z ust Nate'a oraz określenie swoim chłopakiem, którego tak właściwie nadal nie wiedziała czy ma, a może jednak nie. Ironiczne uwagi, uśmiechy ciepłe, złośliwe, radosne, gwar wesołych rozmów zastąpiło wszystko to, co można było utożsamiać ze słowem smutek. Śmiały wzrok, który nagle został odwrócony od Nate'a by utkwić go w miękkiej, podłogowej wykładzinie; parabola kącików ust, która gwałtownie zmieniła swoje położenie z uniesionych na opadające; przygnębienie i gorycz, który nagle przejąła dowodzenie nad głosem dziewczyny. Nate mógł być praktycznie pewien, że odnalazł odpowiedź na swoje pytanie rzucone w przestrzeń choć Lia jeszcze nie oznajmiła mu tego wprost. I choć ogromna część dziewczyny chciała to wszystko z siebie wyrzucić - bez litości, tnąc rzeczywistość słowami przykrymi i bolesnymi - by nie musieć dłużej borykać się z tym w pojedynkę, a taki stan rzeczy utrzymywał się przez ostatni tydzień... Tak teraz po raz kolejny miała wątpliwości. Właśnie ze względu na fakt, że Nate nie okazywał zbyt dużej sympatii w stosunku do jej chłopaka nie chciała jeszcze bardziej pogarszać jego sytuacji w oczach Covingtona, czując powinność by w jakiś sposób go chronić. Choć jednocześnie doskonale wiedziała, że działało to w obydwie strony i druga strona konfliktu także nie przepadała za tą pierwszą. Nie była głupia ani ślepa i potrafiła rozróżnić lubić kogoś naprawdę , a lubić kogoś, bo tak wypada.
Ostatecznie jednak niemoc i bezradność przechyliły szalę zwycięstwa na swoją stronę.
- Wiele kiepskich rzeczy wydarzyło się ostatnio. - przez twarz dziewczyny przebiegł teraz cień ponurego półuśmiechu. W dalszym ciągu nie patrzyła na Nate'a zawzięcie dręcząc teraz frędzelki wykańczające jej szal byleby tylko zająć czymś dłonie.
Praktycznie w pełni uspokojona zapewnieniem kuzyna jakoby nie stanowiła bezpośredniej przyczyny przerwania bardzo istotnej części jego intensywnego dnia w pracy, w końcu zdecydowała się odwrócić głowę.
- Jasne, nie mam nic przeciwko. - nad odpowiedzią nie zastanawiała się nawet ułamka sekundy. Przede wszystkim dlatego, że pozytywnie rozpatrzona propozycja dawała jej możliwość spędzenia z nim czasu. Po drugie dlatego, że konieczność powrotu na uczelnię była ostatnim czego w tej chwili chciała. A po trzecie - i ona sama również nie miała okazji by zjeść dziś lunch. - Tylko nie chodźmy do żadnego miejsca dla... - sztywniaków. - poważnych ludzi! - wiedziała, że życie zawodowe Nate'a zmusza go do częstego odwiedzania takich właśnie dystyngowanych, oficjalnych restauracji, w których często odbywały się rozmowy z inwestorami. I wiedziała też, że są to obiekty, w których kelner pięć razy w ciągu godziny podchodzi do swoich zazwyczaj zasobnych gości by pytać ich czy przystawka jest wystarczająco smaczna, czy wszystko w porządku, czy czegoś im potrzeba, a może konieczna będzie kolejna butelka wina. Lia natomiast chciała w spokoju porozmawiać z kuzynem więc celowała tam, gdzie kelnerka była tak pochłonięta pracą, że jedyne na co miała czas to pobranie zamówienia. - Pamiętasz, kiedyś po moich egzaminach byliśmy w takiej kameralnej knajpce... Nie pamiętam nazwy, ale wiem, że było to jakieś dziesięć minut stąd i jedliśmy tam najlepsze pancakes jakie kiedykolwiek miałam okazję spróbować. Może tam? - tak, wszyscy doskonale wiemy, że naleśniki intensywnie polane syropem klonowym nie były ulubionym posiłkiem prawdziwego faceta, który na swoim talerzu koniecznie potrzebował ujrzeć solidny kawał średnio wysmażonegi steku, ale... Czy nie zostało wspomniane, że Nate miewał do swojej kuzynki słabość?

autor

Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

- Prędzej zrobię sobie jakiś wypad za miasto, z dala od ludzi i przeczekam to sobie w ciszy i spokoju - westchnął, wyraźnie sceptycznie nastawiony co do jej pomysłu. Nienawidził być na świeczniku, więc huczna impreza urodzinowa nie należała dla niego do zbyt przyjemnych. Wręcz przeciwnie, już wyobrażał sobie tę męczarnię i sporą ilość alkoholu, która musiałaby ukryć fakt, że nie bawił się dobrze, gdy wszyscy na niego patrzyli. O wiele lepszym wyjściem w tej sytuacji był wyjazd na odludzie, gdzie mógłby zwyczajnie pochodzić po górach, popływać kajakiem czy po prostu posiedzieć przy kominku ze szklanką whiskey. Z dala od problemów tak zwyczajnie się wyciszyć, przestawić psychicznie na tę trójkę z przodu i dojść do wniosku, że przekroczenie tego magicznego progu nic nie zmieni. I właśnie sobie uświadomił, że strzelił totalną gafę, mówiąc Lii o swojej alternatywie, bo znając ją, i tak wymyśli coś tak nieoczekiwanego, że Nate nie będzie mógł z tego wybrnąć.
Cholera… przemknęło mu po głowie, gdy zobaczył diametralną zmianę w nastroju Lii, z pogody ducha w przygnębienie. Nie musiała nic mówić, od razu załapał, że powodem tego był jej domniemany chłopak. A to automatycznie sprawiło, że Nathaniel również nieco spoważniał i zacisnął mocniej szczęki. Nie chciał, by widziała, że poziom irytacji tym facetem wzrósł mimo, że jeszcze nie wiedział dokładnie, czym sobie zawinił. W każdym razie jeśli coś spowodowało tak głęboki smutek jej kuzynki, musiało oznaczać, że gość porządnie spierdzielił sprawę, a tego nie zamierzał puścić płazem. Ale w tym momencie najważniejsza była Lia i czuł się zobowiązany do okazania jej pełnego zainteresowania. Poza tym nawet nie wyobrażał sobie teraz wrócić do pracy, gdy ona go potrzebowała. Wyjście na lunch okazało się idealnym pretekstem do zbadania sprawy. Pochylił się w jej stronę i delikatnie ujął jej dłonie, uwalniając je od zabawy frędzelkami.
- Cieszę się, że do mnie przyszłaś - przyznał szczerze, posyłając jej pełen ciepła uśmiech, tym samym dając jej znać, że zawsze mogła na niego liczyć. Nie miał rodzeństwa, czego strasznie żałował, choć niestety nie miał na to żadnego wpływu. Dlatego relacja z Lią była dla niego tak ważna, że dla niej był gotów rzucić pracę i spędzić z nią resztę popołudnia. Rodzinę i przyjaciół zawsze stawiał na pierwszym miejscu.
Zaśmiał się mimowolnie na wzmiankę o miejscu dla poważnych ludzi i odparł: - W takim razie muszę dokonać pewnych zmian w wizerunku. - Poluźnił krawat, po czym zupełnie go ściągnął, poprawił kołnierzyk i trochę zmierzwił włosy. - Lepiej? - zapytał z uśmiechem. Niestety nie miał w zapasie czegoś stricte casualowego, a w naleśnikarni i tak będzie się wyróżniać. Chociaż tyle mógł zrobić, by nie wyglądać na typowego wilka z Wall Street. - Jasne, że pamiętam. Ta góra naleśników to była dla nas pestka. W takim razie ruszajmy. - Wstał i pociągnął Lię za rękę. Po drodze skręcił na moment do gabinetu po płaszcz, portfel i telefon, a w recepcji sekretnie przekazał pracownicy, że nie będzie go do końca dnia.
Przemierzając trasę w kierunku naleśnikarni, którą wyznaczyła kuzynka, rozmawiali niezobowiązująco na temat projektu, w jakim niedawno uczestniczyła Bennet. Już z zewnątrz lokalu, do którego dotarli, przyglądając się wnętrzu, miało się wrażenie przytulności tego miejsca. Te odczucia okazały się jak najbardziej trafne, gdy tylko przemierzyli próg restauracji, bo już od wejścia było czuć przyjemnie zapachem kawy i słodkości, jakie na nich czekały. Zajęli wygodne miejsca przy stoliku w loży z klimatycznym oświetleniem, gdzie mieli zapewnioną prywatność. Kelnerka z sympatycznym uśmiechem przyniosła im menu i oznajmiła o specjalnościach na dziś. Wybór był naprawdę ogromny, począwszy od zwykłych naleśników, przez pancakes aż do racuchów. Przy czym dodatki można było dobrać nie tylko na słodko, ale było też sporo wariantów na wytrawne, co stanowiło idealną alternatywę dla Nate’a. Zamówił więc sok ze świeżo wyciskanej pomarańczy i do tego naleśniki klasyczne z nutą Toskanii. Miał sentyment do Włoch i ich kulinarnych przysmaków, a smaki szynki dojrzewającej, oliwek, mozzarelli i suszonych pomidorów przypominające tamten klimat, nieco zaspokajały jego tęsknotę za tą częścią Europy.
Po złożeniu zamówienia w mgnieniu oka na stoliku pojawiło się zamówienie. Lia jednak nie wyglądała na szczęśliwą, z wolna skubiąc swoje pancakes. - Co się dzieje, Słońce? - Nate zapytał łagodnie z wyczuwalną troską w głosie. Sam nie potrafił jakoś szczególnie skupić się na jedzeniu, gdy gdzieś z tyłu głowy nadal zastanawiał się, co się stało, że Lia była taka smutna.

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Droga do lokalu wytypowanego przez samą Lię okazała się nie być najprostszą czynnością z jaką przyszło się jej kiedykolwiek zmierzyć. Stawiaj podeszwy butów na chodniku, słuchaj, odpowiadaj, inicjuj rozmowę, przytakuj, uśmiechaj się kiedy trzeba - schematycznie, ale niestety nie wtedy, gdy swój aktualny stan emocjonalny mogła porównać do tego reprezentowanego przez najnowszy model robota - dzieła wyjątkowo uzdolnionych studentów Wydziału Automatyki. Jednym słowem mówiąc, potrafiła wykonać całe mnóstwo czynności jeśli tylko zaszła taka potrzeba, ale każda z nich była jedynie zautomatyzową koniecznością, nie zaś czymś w co brunetka włożyłaby garść prawdziwego przejęcia, energii i zaangażowania. Garść prawdziwej siebie. Lecz mimo wszystko naprawdę robiła to, co było w zasięgu jej (aktualnych) możliwości by Nate miał poczucie, że tutaj jest, nie tylko ciałem dotrzymując mu kroku, ale i duchem. W jakimś stopniu był to wyczyn porównywalny do wygrania bitwy, w której już na samym starcie otrzymuje się niechlubny tytuł głównego kandydata do przegranej - zwłaszcza jeśli myśli Lii rozbiegały się teraz na dwóch frontach i na tych dwóch frontach musiały podjąć także walkę. Może nieco zbyt chaotycznie i gorączkowo starała się stworzyć w okowach swojego niespójnego umysłu choć zarys opowieści, którą mogłaby przedstawić ulubionemu kuzynowi - łagodną, niezdradzającą zbyt wielu nieprzyjemnych szczegółów. Nie trzeba być wybitnym geniuszem i inteligentem stulecia by wiedzieć, że opanowany i niepozorny teraz Nate w końcu zacznie zadawać pytania, bo przecież sama dała mu ku temu solidne podstawy zjawiając się dziś, dość niespodziewanie, w Covington Constructions za co teraz zdecydowanie skarciła samą sobie.
Lecz nie był to jedyny powód uderzenia we własne ja w kwestii słuszności podejmowanych decyzji.
Nie powinna... Pod żadnym pozorem nie powinna oszukiwać Nate'a, sprzedawać mu brzydkich bajek opakowanych w piękny, kolorowy papier prezentowy z kokardą u samego szczytu, obdarowywać półprawdami i niedopowiedzeniami. Zawsze był dla niej taki dobry, ciepły, wyrozumiały i absolutnie nie zasługiwał na brak zaufania czy wyrafinowane kłamstwa. Póki miała jeszcze jakikolwiek wybór ... Nie chciała zepsuć choć tego.
- Nawet nie wiem od czego zacząć Nate więc może najpierw po prostu bardzo przeproszę za to, że obciążam Cię tym... Wszystkim. Możesz mi wierzyć, że czuję się z tym fatalnie, bo nie dość, że sam wiele przeszedłeś w swoim życiu osobistym, masz mnóstwo spraw na głowie, to jeszcze by tego nie było mało, musisz przejmować się jakąś niestabilną życiowo małolatą. Ale... Trudno byłoby mi znaleźć odpowiedniejszą osobę do tej rozmowy. Jeśli wybór padłby na tatę pewnie dostałby jakiegoś ataku paniki, a nie chcę go martwić. Swoich rówieśniczek z kolei nie uważam za życiowy autorytet. Ciebie zdecydowanie bardziej. - rozpoczęła, delikatnie i zarazem starannie odkładając sztućce na brzeg dużego talerza, którego niemal cała powierzchnia wypełniona była znakomicie prezentującym się wizualnie, nietypowym lunchem. Ruch ten świadczył o tym, że niewątpliwie na mężczyznę czeka dłuższa historia.
- Ostatnie dwa tygodnie były pełne kiepskich wydarzeń. Myślę, że nie będziesz ze mnie dumny. - brunetka wbiła swoje łokcie w blat stolika tylko po to by móc podeprzeć okolice podbródka na jednej z dłoni. W głębi duszy modliła się już chyba tylko o to by Nate w dowolnym momencie tej opowieści nie zaczął na nią krzyczeć, bo zachowała się głupio, nieodpowiedzialnie czy nierozsądnie. Tego już chyba nie potrafiłaby znieść.
Jednak klamka zapadła i nie było już odwrotu.
- Kiedy jakiś czas temu byłam za miastem zaczepiła mnie dziewczyna, którą widziałam po raz pierwszy w życiu twierdząc, że... Ukradłam jej chłopaka. - dopiero wypowiadając te słowa na głos, pośród względnej ciszy panującej w restauracji zdała sobie sprawę jak groteskowo to brzmi i chyba właśnie dlatego przez twarz dziewczyny przebieg cień ponurego półuśmiechu. - Była bardzo wulgarna, bardzo agresywna i nieszczególnie dostrzegałam w niej chęć do polubownego rozwiązania tej sytuacji. Doszło do bójki, ale jakimś cudem z tego wybrnęłam. Na początku myślałam, że będę mogła machnąć na to wszystko ręką i wrócić do normalności, ale... To chyba jednak nie działa w ten sposób. Nie wiem Nate, mimo wszystko trochę mnie to przeraziło i odrobinę się obawiam. Nigdy nie spotkałam nikogo z takim... Szaleństwem w oczach. - mówiąc to wszystko uparcie wpatrywała się w jeden z obrazów zawieszonych na gładkiej fakturze ściany przedstawiający martwą naturę w postaci kosza owoców i towarzyszącego im kieliszka wina. Doszła do wniosku, że póki co tyle informacji odnośnie nieprzyjemnego incydentu w zupełności mężczyźnie wystarczy. Cóż, "szczęście" należało dawkować w odpowiednich ilościach, prawda? Co nie zmienia faktu, że w wielu momentach głos brunetki ulegał charakterystycznej transformacji zyskując wiele drżących nut. Było to definitywną oznaką jej niepewności, obawy jak i zdenerwowania. Najwidoczniej ostatni tydzień radzenia sobie z problemami w pojedynkę i niedopuszczania do siebie absolutnie nikogo, istna kołyska uczuciowa doprowadziła jej opanowanie i stabilność do kompletnej ruiny.
- Kilka dni później z kolei pokłóciłam się z Hunterem. Tak... Bardzo, bardzo pokłóciłam. Wiesz, że nie przepadam za imprezami, ale tym razem dałam się namówić i to chyba się na mnie zemściło. Spotkałam tam dawnego znajomego. Rozmawialiśmy tak jak my tutaj teraz. Kompletnie niezobowiązująca pogawędka o tym co słychać, bez jakichkolwiek gestów, zupełnie nic, a mimo wszystko Huntera bardzo zezłościł ten widok. Chyba już się domyślasz jaki to wszystko miało finał. - aż chciałoby się powiedzieć klasyka męskiego gatunku na czele z wrzaskami, pięściami i strużką krwi sączącą się z bezlitośnie rozciętej brwi.
- Wiesz Nate, kompletnie tego nie rozumiem. Jesteś facetem więc może Ty będziesz w stanie mi to jakoś logicznie wyjaśnić, skąd biorą się takie zachowania. Nie wiem, może gdzieś popełniam błąd? Nigdy nie zrobiłabym osobie, którą kocham żadnego świństwa. Z nikim nie flirtuję na boku, a to wciąż się dzieje i nie potrafię odnaleźć żadnych podstaw do aż takiej zazdrości. - Lia nie znosiła wszystkiego, co niosło ze sobą słowo przemoc i konieczność podziwiania takich oto dantejskich scen bolała podwójnie.
Czy mogła powiedzieć, że w tym momencie nastąpił prawdziwy cud, kamień spadł jej z serca, a przytłaczającą szarość na nowo zastąpiły kolorowe barwy? Zdecydowanie nie. Wszystko było dokładnie takie samo jak kilkanaście minut temu i nadal czuła się tak cholernie nieszczęśliwa.

autor

Life's a game made for everyone and love is a prize
Awatar użytkownika
31
180

prezes/inżynier budowy

Covington Constructions

the highlands

Post

Mimo prowadzenia zwyczajnej konwersacji Nate wcale nie czuł się dobrze widząc, jak Bennet reagowała na wszystko, co mówił. Pod żadnym względem nie przypominała samej siebie, co mogło świadczyć o tym, że ktoś ewidentnie podmienił jego Lię. Musiała czymś się naprawdę bardzo przejmować, że nastąpiła w niej taka nagła zmiana. Nie mógł ukryć niepokoju, jaki nasilał się z każdą chwilą, gdy słyszał te zupełnie wyzute z życia odpowiedzi. Dlatego też nie męczył jej jakoś szczególnie, sam rozwijając swoje wypowiedzi i opowiadając o swoich czasach na studiach, nie omieszkując przy tym wspomnieć, że czuł się jak dinozaur, gdy tak porównywał swoje studenckie czasy do teraźniejszych. W pewnym momencie z pełną swobodą złapał jej rękę, przełożył przez swoje przedramię i ścisnął jej dłoń swoją wolną, by poczuła się choć trochę lepiej i raźniej, idąc z nim pod rękę. Widząc ją w takim złym stanie, zrobiłby wszystko, byle tylko jej jakoś pomóc.
Kuszący, jeszcze parujący posiłek, na niego również nie działał jakoś szczególnie zachęcająco. Z resztą, nie potrafił skupić się na jedzeniu, bo jemu także udzielał się nastrój Lii. Zaniepokojony, obserwował każdy ruch dziewczyny i zachodził w głowę, co też takiego mogło się stać. Gdy usłyszał przeprosiny, pokręcił głową wskazując tym, że zupełnie nie zgadzał się z tym, co powiedziała.
- Nawet tak nie myśl! Nic nie jest ważniejsze od Ciebie. Zapamiętaj, że cokolwiek by się nie działo, jestem tu dla Ciebie i zawsze będę, dlatego naprawdę ze wszystkim możesz się do mnie zwrócić - powiedział głosem pełnym troski, co dawało wrażenie, że pobrzmiewająca w powietrzu ciepłość jego słów wydobyła się z głębin jego duszy. Rzadko można było go spotkać w tak uzewnętrznionej odsłonie, ale przed swoją najukochańszą siostrzyczką nie musiał niczego ukrywać, a w tym momencie chciał ją zapewnić, że zupełnie nic innego poza nią się nie liczyło. Przy czym całkowicie pominął jej stwierdzenie, że uważała go za autorytet, co oczywiście ogromnie mu schlebiło, ale jednocześnie twierdził, że nie zasługiwał na takie określenie. Choćby dlatego, że może wyglądał na dobrze ułożonego mężczyznę, ale w rzeczywistości oprócz pracy nie miał żadnych powodów do dumy. Jego szczęście sprowadzało się tylko do spełnienia zawodowego i ulotnych rozrywek, które nie wnosiły do jego życia lepszych zmian. Wiele mu brakowało do bycia autorytetem, zwłaszcza w dziedzinie miłości.
Oparł się o kanapę tak, by móc wyprostować rękę o kant stolika i patrzył na nią w oczekiwaniu. Nie popędzał jej, cierpliwie czekając, aż zbierze myśli i przedstawi swoją historię. Nigdy nie dała mu powodów do zawodu i miał pewność, że i tym razem przesadzała, czując się winna czynów, które zaraz miała mu wyznać. Słuchał jej uważnie, starannie kontrolując każdą swoją reakcję, by nie dawać jej choćby cienia wrażenia, że ją oceniał. Gdy jednak wspomniała o bójce, wyprostował się i położył łokcie na stole, opierając o splecione dłonie swój podbródek.
- Jesteś cała? Gdzie był wtedy Hunter? Mówiłaś mu o tym zajściu? Powinnaś z nim wyjaśnić tę sprawę, bo tak nie może być. Twój chłopak powinien Cię chronić przed takimi sytuacjami, a nie być ich powodem. - Westchnął ciężko. Przeczuwał, że ten typ był podejrzany, ale mimo wszystko miał nadzieję, że to tylko pozory i nie ściągnie na Lię żadnych kłopotów. - Powiedziałaś, że zdarzyło się to na przedmieściach. Jeśli uważasz, że byłaby w stanie najść Cię na Twoim terenie, to powinnaś być na to przygotowana. Nauczę Cię paru tricków z samoobrony. Musisz wiedzieć, jak się bronić w takich sytuacjach - odparł stanowczo. W tej kwestii nie przyjmował żadnej odmowy i jednocześnie poniekąd czuł się współwinny temu wszystkiemu. Mógł przecież wcześniej wpaść na taki pomysł i wykorzystać swoje umiejętności na poczet szkolenia swojej kuzynki. Oczywistym było, że nie mógł być w każdej chwili przy Lii, więc chociaż mógł nauczyć jej samodzielnego radzenia sobie w akcji. A ona siłą rozumu powinna bardziej zadbać o swoje własne bezpieczeństwo.
Z kolei bójka w wydaniu Huntera jakoś szczególnie go nie dziwiła, aczkolwiek przysłuchiwał się temu w pełnym skupieniu. Można to było uznać za wyczyn, że ani razu nie przewrócił oczami ani nie westchnął ostentacyjnie, wskazując tym na niechęć do tego wątpliwej bohaterskości młodzieńca. Zachowanie iście rodem z epoki kamieniołomu. Gdy jednak Nate wziął głębszy oddech, ton jego głosu był jak najbardziej rzeczowy:
- Niektórzy reagują tak chorobliwą zazdrością, bo tak naprawdę mają problem z samym sobą. Nazywa się to kompleksem niższości - poczucie bycia gorszym i tutaj w efekcie przerażenie o stratę ukochanej osoby. Pewnie ma to podłoże psychiczne na wskutek jakichś wydarzeń z przeszłości. W takim szale jest się tak zaślepionym, że postronni muszą uważać, by nie oberwać, próbując ich rozdzielić. Brałaś czynny udział w tej bójce czy tylko się temu przyglądałaś z boku? To znaczy, chcę wiedzieć, czy się przypadkiem nie naraziłaś na linii frontu? - dopytywał w celu upewnienia się, że nie wyrządzono jej fizycznej krzywdy, bo o psychicznej nie musiał wspominać. Gołym okiem było widać, że jest bardzo źle. A wiedząc, kto jest tego głównym powodem, miał ochotę go odszukać i sprać.
- Zdecydowanie nie w Tobie tkwi problem. Jesteś wspaniałą, piękną i oddaną dziewczyną. Ale nie jesteś niczyją własnością, by traktować Cię jak lalkę, która ma tylko i wyłącznie naskakiwać swojemu facetowi, jakby był pępkiem Twojego świata. Masz prawo do spędzania czasu z kimkolwiek tylko zechcesz, a jeśli on tego nie szanuje, to na czym właściwie opiera się wasz związek? Jeśli nie ma do Ciebie zaufania to każda nawet drobnostka będzie powodowała jedynie rozczarowanie i ból. W takiej sytuacji ten układ, w jakim tkwicie, nie ma prawa nazywać się związkiem, a tkwiąc w nim ranisz też sama siebie. - Nie chciał pogarszać sytuacji, ale skoro postanowiła wyjawić przed nim prawdę i pytała go o zdanie to odpowiedział jej równie szczerze, co myślał na ten temat. Najgorsza prawda była lepsza niż pięknie zawoalowane kłamstwo, prawda? Hunter obciążał ją swoimi problemami i najgorsze było to, że pewnie nie widział w tym nic złego. A jeśli sam tego nie dostrzegał to ktoś musiał mu w tym pomóc. Nathaniel strasznie żałował, że pozwolił, by wydarzyło się to wszystko wtedy, gdy Lia zorganizowała wspólny posiłek z Hunterem. Widocznie jego groźba nie zrobiła na chłopaku większego wrażenia, a mógł go zdecydowanie bardziej postraszyć. Gdyby tylko wiedział, co się stanie, mógłby jakoś zapobiec jej złamanemu sercu. - Powinien Cię przeprosić za to, że doświadczasz takich… wrażeń. Nic go nie usprawiedliwia. I jeśli nie rozumie tak prostych rzeczy to znaczy, że jest kretynem, który nie zasługuje na skarb, jakim jesteś Ty - powiedział cicho, spoglądając na dziewczynę. Nie zasługiwała na takie traktowanie. Była pięknym kwiatem, który dzięki miłości powinien się rozwijać, a nie być deptanym. - Ale ja również Cię przepraszam, że nie udało mi się ochronić Ciebie przed tym. - Spuścił wzrok. Był jak starszy brat, czuł się zobowiązany do trzymania nad nią opieki i czuwania. I właśnie to spieprzył.
Starał się, by dalsza atmosfera na lunchu była możliwie jak najbardziej przyjazna, tylko po to, by w końcu na twarzy Lii zawitał choć cień uśmiechu. Sytuację postanowił naprawić przez wcześniejsze zwolnienie się z pracy i spędzenie reszty dnia z ukochaną kuzynką.
/zt x2

autor

Lyn [ona]

ODPOWIEDZ

Wróć do „Covington Constructions”