WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oczywiście, że przyszedł tu wcześniej, aby Ruthie musiała stać przy ochroniarzach i próbować się dostać samodzielnie. Czy czyniło go to bezczelnym sadystą? Jak najbardziej. Telefon wibrował mu rytmicznie w kieszeni, ale niegrzecznie byłoby przerywać rozmowę w którą był w tamtym momencie zaangażowany. Minęła minuta, dwie, sześć i dopiero wtedy raczył przeprosić towarzystwo, a następnie udać się w stronę bramki. Wydarzenie działo się pod wieczór, a muzeum było tak przepięknie podświetlone, że większość gości i tak znajdowała się na zewnątrz, ale ochroniarze pilnowali, aby nikt z ulicy się tam nie zakręcił. Nie był to w końcu bankiet dla byle jakich ludzi. Posłał jej szeroki czarujący uśmiech, którym miał zamiar zapobiec jej ewentualnej złości. - Panienka Berkovitz jest ze mną Panowie, przepraszam za kłopot - zwrócił się do nich, jakby Ruthie była dla nich jakimś wybitnym utrapieniem i trzeba było się za nią wstydzić. Następnie wyciągnął w jej stronę dłoń, zachęcając ją do przekroczenia magicznej linii.
- Wybacz, ale nie mogłem od razu podejść. Mam nadzieję, że nie czekałaś długo - wyglądał bardzo łagodnie i spokojnie, ale potrafił trzymać emocje na wodzy, nawet jeśli była mowa o satysfakcji i rozbawieniu. - Prawda, że pięknie to wszystko wygląda? - celowo zmienił temat, próbując podkreślić, że znajdowała się w tym wyjątkowym miejscu i o wyjątkowym czasie dzięki niemu. Jeśli miała zamiar zacząć narzekać, to lepiej żeby zastanowiła się nad tym dwukrotnie. Wolała nie wiedzieć do czego był zdolny Elvis, kiedy próbował być mściwy. - Pijesz? - zapytał, wskazując dłonią na kręcącego się nieopodal kelnera z tacą pełną lampek szampana. Była w końcu wygasłą gwiazdą, a te miały tendencje do alkoholizmu. Wolał się upewnić nim zacznie ją upijać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy Ruthie spotkała Elvisa kilka dni wcześniej podczas kupowania świeżej chałki z migdałową posypką w jednej z tych hipsterskich piekarni na którą absolutnie nie było jej stać, ale w której pachniało tak pięknie, że nigdy nie chciało się już wracać do smrodu spleśniałego chleba dobiegającego z zaplecza tego sklepu od-wszystkiego-i-od-niczego na rogu ulicy handlowej w South Parku, nie był to jej najlepszy dzień. Zielona parka z plamą po wylanej wcześniej na rękaw kawie, włosy splecione w rozwalający się kok i nieistniejący już makijaż po skończonej zmianie w pracy - kupić tylko coś pysznego za lwią część napiwków (tak, panie od ślubnych sukien też dostawały swoje groszówki, najczęściej od znudzonych szwagrów przyszłej bielutkiej bezy), wskoczyć w najbliższy autobus i spędzić wieczór gdzieś na ławce w parku ciągiem paląc mentolowe marbloro. Na pewno nie była to idealna chwila na odmalunek starych znajomości, a przynajmniej tak wydawało jej się do momentu, w którym Elvis, po krótkiej gadce o niczym (ach, te czasy w LA; mam nowy zegarek, chcesz zobaczyć?; pamiętasz, jak wyglądałaś, złapana w reflektory i następnego dnia to zdjęcie na okładce Radar? jak sarenka, tuż przed kolizją) rzucił mimochodem, że potrzebuje partnerki na jeden z dobroczynnych bankietów w którym macza palce jego rodzina, i czy może ona, ta spocona i poplamiona Ruthie Ray, nie chciałaby mu towarzyszyć.
Ach, a Ruthie jakże chciała! Oczy rozświetliły jej się na samą myśl o wszystkich tych wpływowych ludziach, których mogłaby poznać podczas takiego wydarzenia towarzyskiego, o kłamstwach, które umiałaby doskonale zaświergotać im do ucha i być może wywalczyć sobie słodkim uśmiechem jakąś nową posadę, oczywiście lepiej płatną. Niech to, mogłaby nawet po cichu robić za finansową dominę czy umawiać się na kawę za hajs z tymi starymi dziadkami śpiącymi na zielonych, którzy do końca czuli się panami świata i wszystko mogli kupić. Cóż, ją na pewno.
W wieczór imprezy założyła ostatnią sukienkę z czasów hollywoodzkich, jaka jej została (reszta popłynęła w siną dal wieziona ciężarówką fedexu po tym, jak odsprzedała je na jednej z internetowych platform) - wściekle granatową, z ładnym - acz nie zbyt głębokim - dekoltem, wyperfumowała się malinową mgiełką do ciała i zapakowała do taksówki obcasy na zmianę (w samochodzie, jak zwykle, siedziała jeszcze w rozchodzonych trampkach). Szczerze mówiąc miała lekką nadzieję, że Elvis otworzy jej drzwi z uśmiechem i powie kierowcy, żeby się nie przejmował, bo przecież on zapłaci, ale nie było go jeszcze w umówionym miejscu spotkania - musiała więc z bólem serca wyciągnąć z portfela wysmagany banknot, przebrać buty siedząc na murku i chowając płaskie podeszwy w dużej, czarnej torbie. Na miejscu będzie szatnia, prawda?
Na pewno, po kwadransie nerwowego zerkania na migające cyferki w telefonie, na miejscu nie było Elvisa. Ruthie ruszyła zatem ku wejściu zapewniając samą siebie, że z pewnością czeka na nią gdzieś w hallu i to wcale nie był jakiś głupi żart; niestety panowie z ochrony nie byli już o tym tacy przekonani, więc zamiast szarmanckiego gestu oznaczającego "zapraszam" czekały ją z ich strony wyłącznie chłodne spojrzenia i sugestywne stukanie piórem zaopatrzonym w złotą stalówkę w obszerną listę gości.
- Elvis, mój boże - warknęła, kiedy jej dzisiejszy partner pojawił się wreszcie; trochę z wściekłością, a trochę z ulgą. - Sporo czekałam, wiesz? Cieszę się, że pochodzę z plebsu, bo najwyraźniej tych lepiej urodzonych nikt nie uczy poczucia czasu.
Mimo urażonej dumy dała się jednak poprowadzić Elvisowi do środka, rzucając jeszcze przez ramię ostatnie spojrzenie ochroniarzom, które jasno wyrażało, co o nich myśli.
- Wygląda pięknie, a jak wypiję tego szampana to będzie wyglądało jeszcze lepiej - odpowiedziała na jego pytania za jednym zamachem (ha! niezła była, ta Ruthie), sięgając po smukłą szklankę z jasnymi bąbelkami. - Opowiedz mi zatem, co to za okazja? Miałeś jakiś udział w organizacji, czy jak zwykle będziesz tylko wciągał nosem kawior i błyskał uśmiechem w każdą stronę? Czy jeśli zwinę ten kandelabr - machnęła ręką w stronę świecznika, o którym mówiła - zamkną mnie w jakimś więzieniu o zaostrzonym ryzyku? Ostatnio nie stoję najlepiej z kasą.
Ostatnio, mhm.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego brew drgnęła jedynie odrobinę, kiedy zmuszony był wysłuchać jej zawodzeń. Musiała być naprawdę przejęta tym wszystkim, skoro reagowała tak żywiołowo. A może zawsze taka była? Sam już nie wiedział, ale po tym jak przestała być istotna, to trochę ją wyparł z pamięci. Musiał przecież zrobić miejsce na nowe, ciekawsze znajomości. - Nie lubię się spieszyć. No i teoretycznie byłem przed czasem - zauważył, bo to nie tak, że musiała czekać aż w ogóle przyjdzie. Wtedy byłoby o wiele gorzej, a i czas oczekiwania mógłby się znacznie wydłużyć. Coraz ciężej było już w okolicy o parking. - Co masz w torbie? Nie chciałaś jej zostawić w samochodzie? - zapytał niby neutralnie, chociaż tak naprawdę chodziło mu o wzbudzeniu w niej poczucia skrępowania. Nikt inny nie tachał tu ze sobą wielkiej czarnej torebki, ale też Ruthie była jedną z nielicznych osób, które nie posiadały wynajętego na dzisiaj kierowcy. Elvis rzecz jasna się w takiego zaopatrzył, bo nie chciał się potem martwić kwestiami komunikacyjnymi.
Wypuścił mocniej powietrze nosem, gdy tak ochoczo rzuciła się po alkohol i sam zgarnął jedną lampkę. Zaraz potem nastąpiła fala pytań, którą najpierw przeczekał, a dopiero potem podjął się odpowiedzi. - Jubileusz tego miejsca i jedyne co miałem z tym do czynienia, to skromny datek i dopisanie Cię do listy - łgał w tym momencie, bo miejsce to stało w Seattle dopiero osiem lat. Nie miało prawda obchodzić żadnych okrągłych urodzin, ale sprzedawanie jej właściwych informacji byłoby nudne, nieprawdaż? Wolał jej pozwolić na towarzyską wtopę. Na pewno potrafiła się z takich sytuacji wykaraskać, bo miała za sobą miesiące praktyki. Nie był więc szczególnie zmartwiony, chociaż na pewno nie był to koniec jego niecnych planów na wieczór. - Kawior mi się przejadł, ale uśmiechu nigdy za wiele - na potwierdzenie odsłonił oba rządki równych białych zębów i uniósł lekko kieliszek, aby wznieść z nią niemy toast.
- Do więzienia może nie trafisz, ale na żaden inny bankiet w życiu również - wiedział, że tylko żartowała, chociaż dawno się nie widzieli... może serio zamieniła się w złodziejaszka? Czasy były dla niej trudne, a jakby nie patrzeć, to przylazła tu z wielką czarną torbą. Tak czy siak wstydu narobiłaby tylko sobie, bo on nie zamierzał brać za nią odpowiedzialności.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ruthie odzwyczaiła się już, skoro tyle czasu minęło od jej miesięcy świetności, kiedy to zajmowała honorowe miejsce w kalejdoskopie telewizyjnych gwiazd, od łamania sobie nóg na szpilkach, przytrzymujących chudą kostkę w ryzach bordowego paska stanowczym naciskiem. Miała nadzieję, że nie wygląda teraz pokracznie, drobnymi krokami odmierzając stukot wywołany muśnięciem obcasa w lśniącą, marmurową podłogę. W świecie, w którym żyła teraz na co dzień, czyli świecie pozbawionym wykwintnych bankietów, wypucowanych roleksów i twarzy odmłodzonych szeroką gamą procedur kosmetycznych, szlajała się po mieście bez przykładania większej uwagi do tego, jak wygląda - i tak przecież nikt nie chciał fotografować jej już, kiedy stała w kolejce do budki z gorącym kakałem. Trampki, adidasy z podniszczoną podeszwą, jakieś espadryle w ciepłe miesiące - wolała cicho przemykać pod wzrokiem tłumu, nieskrępowana długą suknią i butami, które zawsze uważała za narzędzie tortur; ale dziś trzeba było odłożyć to na bok, jak i tę nieszczęsną torbę, która ciągle bujała się, zawieszona na jej ramieniu.
- Chryste, dobrze, że przypominasz. Jest tu jakaś szatnia? - rozejrzała się wokół, ale w pomieszczeniu, w którym się obecnie znajdowali, nie było ani wieszaków, ani lady, ani miłych pań wręczających błyszczące czerwone plakietki z numerkami. Znowu, jak to Elvis, wywiódł ją na jakieś manowce.
- Nie mam samochodu, mam tylko buty. Na zmianę. To nic dziwnego, wszystkie dziewczyny takie noszą. Ale muszę ją gdzieś odstawić, albo zaraz niechcący przyłożę komuś w łeb - sugestywnie zerknęła na przechodzącego właśnie mężczyznę z potężną łysiną, za to mniej pokaźną sylwetką; sięgał jej zaledwie do drobnego ramienia. - Kawior ci się przejadł? To co teraz jadasz na lunch, pastrami z kangura? Dla takiego szlachcica, jak ty, to przecież nie bajgle i sałatki.
Poklepała go lekko po ramieniu, żeby (w sposób oczywiście ironiczny) dać mu do zrozumienia, że całkowicie rozumie rozterki młodych paniczów z wybitnym podniebieniem i niekończącymi się środkami pieniężnymi.
- Ech, pewnie i tak nie trafię już na żaden inny. Równie dobrze można zatem odejść z hukiem - uśmiechnęła się, porywając z tacy niesionej przez kelnera pod muszką koreczek z czarną oliwką i zsunęła ją z wykałaczki pomiędzy lekko uszminkowane wargi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmarszczył odrobinę brwi, bo jej pytanie wydało mu się co najmniej niepoważne. - Szatnia? Ummm, nie wiem, nie wydaje mi się. Możesz zawsze zagadać do jakiegoś kelnera żeby Ci schował... - jego ton wskazywał na to, że byłoby to dość żenujące, ale chodzenie z wielką torbą nie wydawało się być lepszą alternatywą. Nie planował angażować się w pomoc z tematem, bo nie był to jego problem. Poza tym... obserwowanie jej zmagającej się z czymś głupim dostarczało mu na ten moment frajdy. - No nie byłoby to zbyt miłe - przyznał, bo kto wie komu by tą torbą przywaliła. Jeszcze ochroniarze musieliby ją wywalić i dopiero by była granda. Na mężczyznę nie zwrócił nawet uwagi, bo nie miał czasu na takich karakanów. Był zbyt zajęty byciem młodym i pięknym.
- Uwielbiam bajgle - przyznał bez skrępowania, uważnie śledząc jej mimikę twarzy. - Wiadomo, że czasem człowiek ma ochotę zaszaleć i się wykosztować, ale bez przesady. Smak nie rośnie wraz z ceną - jego preferencje spożywcze były chyba najbiedniejszym elementem jego osoby. Lubił się uraczyć tanim hot-dogiem albo frytkami z sieciówki. Przeważnie o szóstej rano, kiedy akurat opuszczał Dragona. Wtedy istniało najmniejsze ryzyko, że ktoś go z takimi śmieciami zobaczy.
- Co to za negatywne nastawienie? - trącił ją lekko w dłoń, posyłając pytające spojrzenie. Rozumiał oczywiście do czego się odnosiła, ale mimo to chciał to usłyszeć od niej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Zgłupiałeś? Kelner schowa mi to gdzieś na zapleczu i potem nigdy już tej torby nie odnajdę a do tego nie wrócę do domu, bo pozabijam się na chodniku w tych szpilkach - warknęła, mając od razu w wyobraźni wizję siebie jako rozpaćkanej krwistej kałuży przy ostrym krawężniku / stóp czarnych i odmrożonych po tym, jak zdjęłaby obcasy i wrzuciła do pierwszego napotkanego śmietnika, a resztę drogi próbowała przejść na boso / kręgosłupa wygiętego w pałąk w efekcie zbyt długiego obciążenia nienaturalnym chodem. Boże, głupie buty, a tyle zachodu, tyle potencjalnych zakończeń wieczoru z obrazami prosto z horroru!
- No, ja też - wzruszyła ramionami, bo przecież było chyba oczywiste, że za świeżego bajgla była w stanie podpisać wszelkie cyrografy i odsprzedać ostatni kawałek duszy. Potem wyrzygać go, oczywiście, jeśli byłby posmarowany grubą warstwą serka chrzanowego i polany tłustym sosem, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć... a już na pewno nie Elvis. Nigdy nie zwierzała mu się ze swoich psychicznych kłopotów, i nie zamierzała zacząć dzisiaj. - Myślałam, że dla ciebie cena zawsze podwaja wartość. Nieważne, czy chodzi o jedzenie, dziewczyny czy auta. Po prostu jesteś materialistą, Elvis, przyznaj się do tego wreszcie - (ona też była, tak trochę, bo uwielbiała przecież rzeczy piękne i drogie, ale zazwyczaj nie miała na nie funduszy, więc nie mogła uprawiać materializmu w pełni, nie?).
- Negatywne? Nie, realistyczne. Jesteś chyba moim jedynym znajomym z wyższych kręgów, przynajmniej tutaj. Czy czujesz się zaszczycony? - powinien, Ruthie-Ray była przecież stworzona do tego, żeby zabierać ją na bankiety, otwierać drzwi od samochodu, zachwycać się trenem sukienki plączącym się w perski dywan; a dżentelmenów, użyczających jej ramienia na czas podobnych zabaw, było jednak zdecydowanie za mało. Właściwie to był tylko on jeden.
- O! Widzę szatnię. Chodź, zapłacisz za przechowanie jeśli tutaj lecą w takie chamstwo, ja nie mam już żadnych drobnych - pociągnęła Elvisa za rękę, szybkim krokiem podążając w kierunku cedrowej lady, za którą szeregami umiejscowione były złote wieszaki. Niestety, wypucowana łzami podłoga miała to do siebie, że była czysta wręcz szkliście i równie śliska, więc po kilku metrach podeszwa buta popłynęła w szalonym tańcu, i Ruthie była w konieczności złapania Elvisa za ramię tak mocno, że pewnie prawie wyciągnęła mu je z barku.
- Przepraszam. Żyjesz? Nie porwałam ci marynarki? - no, jeśli nawet porwała, to co? Na pewno miał gdzieś schowane trzy zastępcze, każda z poszetką w innym kolorze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przekręcił głowę niczym pies i przyglądał się jej ze zmieszaniem, ale nie wiedział już sam czy był bardziej rozbawiony, czy też zażenowany. - Nie sądzę, abyś miała w niej coś na tyle wartościowego - bo jesteś biedaczką - aby kelner postanowił Cię okraść, bez przesady. W razie czego zawsze można zamówić potem taksówkę - robiła niepotrzebny problem i próbował sobie aż przypomnieć czy zawsze taka była. - Masz wybujałą wyobraźnię - dodał jeszcze, celowo z nutą pogardy w głosie.
Roześmiał się cicho. Próbowała wywrzeć na nim presje? Marne były jej starania, ale bawił go jej pogląd na jego osobę. - Lubię luksus, lubię pieniądze i lubię najwyższa jakość, owszem - bo nigdy nie próbował się z tym kryć. Miał to wypisane na każdym milimetrze swojego ciała. - Ale z jedzeniem jest inaczej - wzruszył ramionami. Skoro tego nie rozumiała, to nie zamierzał jej na siłę tłumaczyć, bo nie po to ją tutaj zaprosił. Chciał ją upokorzyć i dać jej do zrozumienia, że nigdy tak naprawdę do tego świata nie pasowała, a tymczasem gadali o bajglach i kawiorze.
- Nie - odparł szczerze i parsknął śmiechem. Był jedynym bogatym znajomych sporej ilości ludzi, ale to oni powinni byli czuć się przez to zaszczyceni. Mieli szczęście, że miał słabość do gorszego sortu, najwidoczniej nie tylko w kwestii jedzeniowej.
Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Ruthie zaczęła kierować się już w kierunku szatni. Jej hiperaktywność zaczynała go z lekka irytować, ale nie okazywał tego, bo póki co nie był to aż tak wielki problem. Jakby tego było mało, omal nie wylądował na ziemi. Zaparł się mocno, rozlewając przy tym szampana i posyłając jej karcące spojrzenie. - Żyję, ale prawie złamałaś mi rękę - odparł powoli, starając się zachować spokój. Jego policzki pokryły się niestety szkarłatem, który zdradzał jego zawstydzenie. Mogła robić z siebie wieśniarę, ale czy musiała ciągnąć go za sobą? - Ledwo zaczęliśmy, a Ty już się tak upiłaś? - zażartował (na tyle głośno, że parę osób w pobliżu się zaśmiało), po czym wyciągnął do niej pomocną dłoń. Jeden z kelnerów szybko zabrał od niego lampkę, a on sam się wyprostował, aby nie tracić swojej napuszonej postawy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- W sumie po co mnie tu zapraszałeś, jeśli zamierzasz być cały czas takim strasznym gnojem? - mruknęła w odpowiedzi na to, że przecież nikt jej nie okradnie, bo nie posiada nic wartościowego; powoli zaczynał ją irytować, bo faktycznie - po słodkiej jak miód rozmowie, w trakcie której zaproponował jej towarzystwo na bankiecie, teraz chyba wychodziła na wierzch jego prawdziwa twarz i miała wrażenie, że przez cały czas próbuje dać jej do zrozumienia, że jest, krótko mówiąc, jakąś wieśniarą. A zresztą, była przecież - nigdy nie udawała, że pochodzi z królewskich pałaców - ale była trochę zdezorientowana tym, że zamierza jej to wytykać właśnie w tej chwili; zaczęła panicznie przeglądać pamięciowe klisze w celu upewnienia się, że nie zabiła mu matki ani nie potrąciła kota. No, nie znajdywała nic takiego; chyba zawsze była wobec niego w porządku, więc skąd to chamstwo? Czy Elvis Sage był po prostu... zwykłym bucem?
- Bez przesady. Do wesela się zagoi - poklepała go lekceważąco po ramieniu, bo tak, jak wcześniej naprawdę przestraszyła się na moment, że zrobiła mu krzywdę, tak teraz powoli zaczynał ją wkurwiać. - Chociaż nie wiem, czy ktokolwiek chciałby się z tobą hajtać. Więc może będzie bolało już zawsze. Oj-oj.
Z zaczerwienionymi ze wstydu policzkami słuchała śmiechu pobliskich współbankietowiczów, których bardzo najwyraźniej rozbawiło to, że ktoś mógł upić się tak szybko. Tylko jak? Jak niby upić się tym ich drogim, bezsmakowym szampanem? Ruthie nie wątpiła, że przynajmniej ćwierć tej napuszonej społeczności po powrocie do domu rozwiąże krawat, zroluje rajstopy i wychyli porządną szklanicę wódki. Gra pozorów.
- Na trzeźwo ciężko znieść twoje towarzystwo, drogi - uśmiechnęła się nieszczerze, strzepując mu niewidoczny pyłek z kołnierzyka koszuli. - Możesz w końcu przedstawić mnie komuś, kto może mieć dla mnie robotę? A potem rób co chcesz. Jestem tu w celach biznesowych - ściszyła głos prawie do szeptu, bo chyba nie wypadało chwalić się tym wszem i wobec.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uniósł powoli brwi, szczerze zdumiony tym pytaniem, a zarazem oskarżeniem. Czy naprawdę był aż tak oczywisty? Miał nadzieję, że nie, ale być może ostatnio na zbyt wiele sobie pozwalał. Traktowanie ludzi z góry nie mogło mu przecież uchodzić na sucho przez cały czas, ale Ruthie była pierwszą od dawna, która go skonfrontowała tak otwarcie. - Nie jestem gnojem, po prostu sobie żartuję - wzruszył lekko ramionami, starając się zbagatelizować własne zachowanie. Typowe dla kogoś, kto się znęcał nad innymi. - A zaprosiłem Cię tutaj, bo nie miałem innej towarzyszki w zanadrzu i pomyślałem, że miło Ci będzie wrócić do tego... świata - rozejrzał się dookoła, szukając odpowiedniego słowa, ale ostatecznie i tak postawił na to najprostsze. Powinna była mu dziękować, że mogła zaznać znów luksusu, a nie marudzić. Niewdzięcznica.
Parsknął cicho, kręcąc lekko głową. Komuś tutaj puszczały nerwy. Jej mental breakdown planował na późniejszą godzinę, ale najwidoczniej Ruthie-Ray nie była w stanie już dłużej wytrzymać. - Dobrze się składa, bo i ja nie planuję brać ślubu - miał nadzieję, że ojciec nie zmusi go i Prezki do tego, aby sobie kogoś znaleźli. Nie zapowiadało się na to, ale kto wie czego ten stary cap sobie zażyczy w zamian za dożywotnie dofinansowanie.
- Miło mi to słyszeć - jej poirytowanie go bawiło, więc nie potrafił pozbyć się cwaniackiego uśmieszku z twarzy. Wiedział, że ten będzie tylko podsycał jej negatywne emocje.
- Skoro tego sobie życzysz - skinął lekko głową, okazując jej udawany szacunek, a następnie ruszyli w określonym kierunku, jakby Elvis doskonale wiedział już, z kim przyjdzie im porozmawiać. Dołączyli do grona trzech starszych mężczyzn. Wszyscy byli bardzo zadbani, mieli kruczoczarne i zaczesane w tył włosy, które przeplatały się z siwymi pasmami. Zmarszczki na twarzach i przebarwienia ich skóry zdradzały, że każdy z nich miał już ponad pięćdziesiąt lat. - Witam, kopę lat - na moment wdali się w jakąś głupią i typową dla powitania rozmowę, po czym Elvis odsunął się lekko, aby panowie lepiej mogli przyjrzeć się jego towarzyszce. Przesunął dłonią po jej plecach i wyszeptał jej do ucha, że zaraz wróci, a następnie zostawił ją obcym ludziom na pożarcie, samemu organizując im nowy alkohol. Niespiesznie rzecz jasna, bo nie chciał przerywać jej okazji na zawarcie nowych, wpływowych znajomości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rhys od kilku dni głowił się nad tym, czy powinien odezwać się do Lottie. Poczucie niezręczności i wyrzuty sumienia związane z jego zachowaniem i tym jednym pocałunkiem, wciąż dawały mu się we znaki. Miał nadzieję, że nie wpłynęło to negatywnie na związek kobiety, bo domyślał się że i jej mogło być ciężko ze świadomością, iż dała się pocałować i chętnie ten pocałunek odwzajemniła. Kolejną kwestią było to, że musiał w pełni przetrawić wiadomość o tym, czym się zajmowała. Trochę mu to zajęło, ale ostatecznie po blisko tygodniu od ich ostatniego spotkania, pogodził się w pełni z tym faktem. Policja nie zrobiła mu nalotu. FBI też go nie ścigało. To świadczyło o tym, że Lottie dotrzymała słowa, a on mógł spać spokojnie i sprawiło, że przełamał się pisząc jej wiadomość i zapraszając ją na kolejne spotkanie, które miało być inne od dotychczasowych, na których albo spędzali czas na jego zasadach, albo w ogóle próbowali dojść do porozumienia.
Gdy wyraziła chęć na te spotkanie, szczerze się ucieszył. Plan miał prosty. Zabrać ją na spacer i do miejsca, które miał nadzieję dostarczy jej trochę frajdy. Jemu zresztą też, zważywszy na to, że były zainteresowania które ich łączyły. Kolejnym punktem tego planu, było nie zdradzanie się z tym, jaki był cel ich wędrówki. Miała to być niespodzianka. Element zaskoczenia, by sprawdzić czy wpasuje się z takim pomysłem w jej gusta. Nie wiedział czemu mu tak zależało na tym, by tak się właśnie stało. Może dlatego, że wciąż dźwięczały mu w głowie jej słowa o tym, jakie niegdyś miała plany na swoje życie które porzuciła, a może dlatego że lubił jej uśmiech. Może nawet chodziło o jedno i drugie.
W umówionym dniu, pojawił się pod jej domem punktualnie. Samochód zostawił na parkingu, dzięki czemu mogli skorzystać z nieco lepszej pogody i trochę się dotlenić, po drodze biorąc kawę na wynos w jednej z kawiarni, by się rozgrzać bo chociaż nie padało to lekki mróz potrafił się dać we znaki, a do muzeum sztuki mieli spory kawałek. Nie spieszyli się jednak. On sam nie pamiętał kiedy właściwie ostatni raz zobaczył taki kawał Seattle z pieszej perspektywy. Miał zwyczaj poruszania się wszędzie samochodem, a to nie pomagało w dostrzeganiu miejsc, które były w tym mieście wyjątkowe, ale na co dzień niedostrzegane a co za tym szło zapomniane.
Po ponad godzinnej przechadzce, dotarli na miejsce. Miał już bilety, więc nie musieli się fatygować do stania w kolejce, która ku jego zaskoczeniu ustawiła się przy wejściu do budynku.
Jesteśmy. Ostatnio szaleliśmy za miastem, dzisiaj postawiłem na kulturę. Zaskoczona? — rzucił, gdy kierowali się do wyjścia. Wydawało mu się, że w kobiecym wyrazie twarzy dostrzegł lekkie zaskoczenie i to pozytywne. Miał nadzieję, że nie widział tego co chciał widzieć — Wejściówki mamy już kupione. Wcześniej tu nie byłem, ale czytałem sporo dobrych opinii. Podobno artystyczne dusze mogą się tu odnaleźć — dodał i przepuścił ją w drzwiach, by mogła wejść do budynku i skierować się w stronę szatni, gdzie mogli zostawić kurtki.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Snucie najróżniejszej maści przemyśleń w ostatnim czasie przychodziło Charlotte niezwykle łatwo. Dotychczas sprawiała wrażenie osoby - mimo ewidentnie artystycznej duszy - bardzo twardo stąpającej po ziemi. Nie bujała w obłokach, nie gdybała, nie dawała sobie zbyt wiele czasu na to, by przebywać w sferze marzeń i wyimaginowanej rzeczywistości. Brała to, co miała, czerpiąc z tego, co oferowało prawdziwe życie i na co sama sobie zapracowała. Dotychczas uważała ten system za bardzo udany, jednak w ostatnich tygodniach wszystko zaczynało się walić. Znów.
Pobyt w Aspen, choć sprawiał wrażenie bardzo produktywnego, nie wniósł do jej relacji z Joelem żadnych znaczących zmian. Minęło zaledwie kilka dni, a oni wciąż zajmowali się sobą oraz swoimi sprawami, świadomie ignorując obecność drugiej osoby w mieszkaniu. Mijali się, skupiali na pracy i obowiązkach lub - jak w przypadku Charlotte - spotkaniach z innymi ludźmi.
Była zaskoczona wiadomością od Rhysa, jednak nie z powodu jej samego pojawienia się, ale faktu, że została wysłana tak późno; niemal po tygodniu od ich ostatniej rozmowy. Blondynka wielokrotnie chciała wyjść z inicjatywą, jednak tamten pocałunek i prawda o jej zawodzie skutecznie ją od tego pomysłu odciągały. Uznała, że potrzebował czasu; że musiał to wszystko przeanalizować. Nie mogła odebrać mu tej szansy.
Zaproszenie na spacer przyjęła jednak z tym większym entuzjazmem. Ostatnie wydarzenia przytłaczały ją z niewyobrażalną siłą, pod naporem której coraz mocniej się uginała. Była zmęczona.
- Biorąc pod uwagę to, jak skończyła się ostatnia wycieczka niespodzianka? Trochę - przyznała bez ogródek, kiedy dotarli w wybrane przez mężczyznę miejsce. Kojarzyła ten budynek. Będąc w okolicy, wielokrotnie zachwycała się jego architektonicznymi cechami. Robił wrażenie, przyciągał wzrok i sprawiał, że po prostu chciało się wejść do środka - bez względu na to, co się w nim znajdowało. - I co dla nas zaplanowałeś? - zagaiła, kiedy przekraczali próg budynku, zatrzymując się w ogromnym holu. Jemu też musiała się przyjrzeć z każdej strony, dlatego kurtki oddali do szatni dopiero po dłuższej chwili.
- Cieszę się, że się odezwałeś - podjęła po krótkiej pauzie, w trakcie której ruszyli przed siebie krętymi korytarzami budynku. Charlotte zdawała się w tej kwestii jedynie na Rhysa oraz jego pomysły. Mimo wszystko nadal darzyła go zalążkiem zaufania.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rhys domyślał się, że milczenie ze strony Lottie mogło mieć te samo podłoże co jego własne. Mimo to czekał na wiadomość z autentycznym zniecierpliwieniem, sięgając dość często po telefon. Częściej, niż miał to w zwyczaju robić do tej pory. Za każdym razem walczył z samym sobą, myśląc że może warto dać jej jeszcze jeden dzień. Sobie również bo był to zawsze jeden dodatkowy dzień na przemyślenia i możliwość wyluzowania po tym, jak informacja o jej zawodzie uderzyła w niego niczym grom z jasnego nieba. Ostatecznie poległ w swojej wytrwałości. Tydzień to był wystarczająco długi okres czasu, by w końcu się przełamać. Nie chciał by z tygodnia zrobiły się dwa, trzy i by koniec końców czasu minęło na tyle dużo, że odezwanie się byłoby pozbawione jakiegokolwiek sensu. Urwany kontakt na dłuższy czas nigdy nie był łatwy do odbudowania.
Koniec z takimi niespodziankami. Jak mówiłem, więcej się tam nie pojawię, a inne formy... Cóż, przestępczości, niekoniecznie mnie kręcą — nie kłamał. Wyścigi miały w sobie to coś, z czego dobrowolnie po latach zrezygnował, ale cała reszta możliwości jakie dawał świat, a które były nielegalne? Wolał się od nich trzymać z daleka. Miał jeszcze na tyle rozumu by wiedzieć, że były rzeczy złe i jeszcze gorsze. Jak już miał się jakiś trzymać to tych będących mniejszym złem, ale jak wspomniał, nie miał na to ochoty. Teraz jego głowę zaprzątały sprawy związane z otwarciem własnego studia. No i z Lottie i ich znajomością.
Wstępnie wystawę, którą tu dzisiaj organizują. Prace jakiś mniej znanych malarzy, którzy próbują się wybić. Przy okazji możemy obejrzeć co tu mają ciekawego, a potem... Przyznam szczerze, nie wiem. Zobaczymy gdzie nas nogi poniosą i na co będziemy mieć ochotę. Możemy skoczyć na kolację, do kina, albo przejść się jeszcze po mieście i odkryć ciekawe miejsca, a w parku nakarmić kaczki — jego prosty plan okazał się na tyle niedopracowany, że nie miał w zanadrzu żadnych planów dotyczących czasu spędzonego razem po wystawie. Improwizował więc, gotów wziąć pod uwagę zdanie Lottie i jej zachcianki. Najważniejsze, że mogli ten dzień spędzić razem. Jemu było obojętne w jaki sposób. Mógł robić wszystko, byle tylko całkowicie zażegnać niezręczność ostatniego tygodnia i odzyskać swobodę w ich kumplowskiej relacji.
Odezwałbym się wcześniej, ale trochę się wahałem. Potem zrozumiałem, że skoro nie zrobiono mi nalotu na mieszkanie i nie skuto mnie kajdankami, to nie może być tak źle, jak myślałem że jest. No i chyba trochę liczyłem na to, że odezwiesz się pierwsza, ale skoro tak się nie stało, uznałem że trzeba w końcu wziąć sprawy w swoje ręce — nie, to wcale nie był wyrzut, że nie odezwała się pierwsza. Świadczył o tym doskonale widoczny, błąkający się w kącikach jego ust uśmiech.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Powiedzieć, że poczuła ulgę, to jakby nie powiedzieć nic. Naprawdę nie chciała, by Rhys wpakował się w kłopoty - bez względu na to, jakie byłyby jego motywacje. Chęć zarobienia większej sumy pieniędzy bez niepotrzebnego wysiłku brzmiała jak argument dobry, ale nieco dziecinny. Charlotte nie mogła tego zaakceptować. Wiedziała, jak różne bywały sytuacje w życiu każdego człowieka i jak często pojawiały się podbramkowe momenty, ale łatwy zarobek nie usprawiedliwiał głupoty i kłopotów, w które mężczyzna mógł wpakować nie tylko siebie, ale również ją i osoby ze swojego otoczenia.
- To dobrze. Wolałabym nie używać na Tobie kajdanek - westchnęła przeciągle, nieświadomie nadając tej wypowiedzi drugiego, zdecydowanie mniej odpowiedniego dna. Zgarnianie go z miejsca przestępstwa nie byłoby żadną przyjemnością, ale trzymanie go pod kluczem w domu brzmiało jak coś, co mogłoby się spodobać każdej ze stron, gdyby nie oczywiste względy. - Jak się tam dostałeś? Na te wyścigi? - zagaiła niespodziewanie, unosząc brew. Była ewidentnie zaciekawiona kryjącą się za tym historią, jednak bardzo szybko zreflektowała się wymownym machnięciem dłonią. - Nie, nie mów. Te informacje... mogą wiele skomplikować - mruknęła pod nosem, chcąc po prostu zapomnieć.
- Nie przypominasz faceta, który lubi karmić kaczki - jej cichy śmiech z pewnością miło połechtał męskie uszy. Mógł czuć się urażony lub zaskoczony, ale ona naprawdę nie posądziłaby go akurat o słabość do spędzania czasu nad stawem w miejscowym parku. Nie oznaczało to jednak, że z wejścia ten pomysł odrzuciła. Wszystkie propozycje Rhysa brzmiały niezwykle ciekawe, a na pewno lepiej niż perspektywa szybkiego powrotu do domu, gdzie atmosfera wciąż była... taka sobie.
- Myślałeś, że na Ciebie doniosę? - nie zamierzała kryć zaskoczenia i urazy jednocześnie. Nie miała pojęcia, w którym momencie swojego życia popełniła błąd, w wyniku którego tak wiele osób z jej otoczenia wątpiło w jej szczere intencje. Najpierw Blake i nieudane spotkanie urodzinowe, które potraktował jak zupełnie niezamierzone przesłuchanie, teraz Rhys, który przez blisko tydzień żył w strachu o to, kiedy do jego drzwi zapuka policja. - Musiałam... poukładać swoje sprawy.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Też bym wolał, żebyś ich nie używała. Chociaż jak o tym pomyślę, to kajdanki mają też całkiem przyjemne zastosowanie — odparł bez cienia jakiegokolwiek zażenowania. Walił prosto z mostu co mu ślina na język przyniosła i wcale się tym nie przejmował. Co jak co potrafił być szczery aż do bólu. Ponadto wychodził z założenia, że byli dorośli a tego typu żarciki nie były niczym złym, zwłaszcza że oboje zdawali sobie sprawę z tego, że drugie zastosowanie kajdanek w ich przypadku nie wchodziło w grę.
Przez kumpla. Długa historia — wzruszył ramionami. Nie wiedział czy chciał o tym opowiadać. Jakby nie patrzeć, była to dość niechlubna część męskiego życia. Rozdział, który wiązał się z problemami, w jakie pakował się na niemal każdym kroku. Był młody i głupi, wydawało się, że żył przekonaniem, że licho go nie złapie. I chociaż ponosił konsekwencje tego co robił, to z perspektywy czasu wiedział, że igrał z ogniem bo te mogły być dużo gorsze. Ostatni wyścig nie wskazywał na to, by Rhys poszedł po rozum do głowy, jednakże tak jak zapowiedział, miał to być ostatni w jego życiu. Co za tym szło, kiedy Lottie poprosiła by o tym nie opowiadał, skinął głową. Było mu to na rękę i nawet nie próbował się z tym faktem kryć.
Nie? To kogo twoim zdaniem przypominam? — zagaił wtórując kobiecie śmiechem, gdy rzuciła tą uwagą. Domyślał się, że na pierwszy rzut oka mógł wyglądać jak ktoś, komu bliżej było do oblegania miejscowych spelunek, niektórzy żyjąc stereotypami mogli go brać za przestępcę, bo wiara w to, że tylko oni nosili na skórze tatuaże, była na porządku dziennym. Były to jednak złudne wrażenia. Rhys lubił obcować z naturą. Cenił sobie spokój, jakiego mógł zaznać nawet w miejscowym parku. To pozwalało się zrelaksować i odpocząć po długim dniu spędzonym w pracy.
Poczuł się trochę zaskoczenia, gdy wyłapał zaskoczenie zmieszane z lekką urazą. Nie chciał zabrzmieć tak, jakby jej nie ufał. Ufał. Miał jednak spory dystans to wszystkich, którzy pracowali w policji i musiał oswoić się z faktem, że trafił na wyjątek od dotychczas znanej sobie reguły.
Nie. Znaczy się... Do tej pory każdy gliniarz, z którym miałem styczność stawał na głowie, żebym dostał to, na co zasługuję. Ufam ci, ale cień niepewności pozostał. I chociaż wiedziałem, że mogę ci wierzyć kiedy zapewniłaś, że mnie nie sypniesz, to chyba wolałem założyć taką możliwość, żeby się nie rozczarować — wyjaśnił. Nie wiedział czy rozumiała do czego zmierzał. Fakt był jednak taki, że polubił ją, ich spotkania, spędzony we dwoje czas. Założenie, że mogłaby się jednak obrócić przeciwko niemu było prostsze, bo zgrzyt jaki by po tym zapanował w ich relacji, byłby na pewno łatwiejszy do zniesienia, niż rozczarowanie, jakie mogłoby go dopaść, gdyby nie była do końca szczera, a on ślepo zaufałby nie w stu, ale w stu jeden procentach. Kolejny jednak raz pokazała, że była jedną z tych osób, którym zdecydowanie mógł zaufać. Doceniał to — I jak poszło? Ułożyłaś sobie co musiałaś? — spytał zaciekawiony. Nie wiedział czy miała na myśli swój związek, czy może rodzinne relacje czy coś jeszcze innego, ale był ciekaw, czy wszystko poszło po jej myśli.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „South Lake Union”