: 2020-11-10, 23:00
Za jedną z najgorszych dolegliwości czasów, w których przyszło funkcjonować zarówno Lii jak i Ammy zazwyczaj uważana była obojętność na ludzkie nieszczęścia czy też posługując się gotową sentencją, znieczulica społeczna. Oczywiście zaraz po rodzącej się i coraz bardziej powiększającej swoje szeregi populacji bezwzględnych kobiet, którym wydaje się, że mogą wszystko (zimnych suk) i których naczelną przedstawicielką we wściekłych na powrót oczach Bennett była teraz America Raiz. Właśnie dlatego pojawienie się tutaj małżeństwa, partnerów czy jakiekolwiek inne koligacje społeczne nie łączyłyby tej dwójki oraz podjęte przez nich bardzo zdecydowane, nieznoszące sprzeciwu działania sprawiły, że Lia odzyskała choć niewielką namiastkę poczucia bezpieczeństwa we własnym mieście, które w przeciągu ostatnich kilkunastu minut zostało jej brutalnie odebrane i zrównane niemal z powierzchnią ziemi, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Chyba trudno byłoby odszukać lepiej obrazujące określenie dla zaistniałej sytuacji niż "(...)by zniszczyć wystarczyła zaledwie drobna chwila, a by odbudować bądź zapomnieć potrzeba go niewyobrażalnie więcej". I zapewne dokładnie to czekało ją w najbliższej przyszłości. Lia - pyskata, kiedy trzeba (bądź nie trzeba) choć sama uparcie zwykła twierdzić, że to tylko elokwencja na najwyższym stopniu wtajemniczenia - niestety od lat cierpała na syndrom "Nadmiernie rozszalałej wyobraźni". Dlatego nietrudno się domyślić, że od dziś każda nieprzyjemnie i złowieszczo trzeszcząca gałąź podczas samotnej przeprawy przez park zyska zupełnie nowe imię.
Jewel pragnącej zemsty.
Jednak w tym momencie zeszło to na drugi, dziesiąty, a może pięćdziesiąty plan. Pukającymi do drzwi paranojami będzie się martwić nieco później, bo teraz niczego innego nie pragnęła tak bardzo jak zakończenia przypadkowego spotkania i oddalenia się z obskurnej stacji. Po dłuższej chwili zastanowienia dopisałaby do swojej, wyjątkowo przyziemnej teraz listy życzeń, powrót do domu. Do domu znajomego, przytulnego, ciepłego. Bezpiecznego.
Jej wspaniały, radosny nastrój zniknął bezpowrotnie i został zastąpiony przez jego ponure, posępne widmo. Zaplanowane więc spotkanie prawdopodobnie okaże się być kompletną katastrofą.
- Mhm, oczywiście, uszkodziłam Ci wzrok. - podczas gdy Ammy prawdopodobnie starała się wstać, a bynajmniej na to wskazywały jej dość niezdarne ruchy, Lia w tym czasie miała świetną możliwość by przyjrzeć się jej twarzy i ocenić czy zawartość kieszonkowego spray'u rzeczywiście nie była żrącym kwasem, którego wcześniej tak bardzo zaczęła się obawiać. Jednak nie dostrzegła na niej absolutnie żadnych ran, jedynie zaczerwienione oczy wraz z policzkami oraz sączące się łzy. To zdecydowanie przywróciło jej spokój ducha i tym samym skłoniło do szatańsko kuszącego stwierdzenia, że już bez obaw może wrócić do pastwienia się nad Jewel. - Tak bardzo uszkodziłam, że już nigdy więcej nie ujrzysz jak Twoja urojona - tu nastąpiło bardzo wyraźne podkreślenie wskazujące na niebagatelną wagę tego jednego słowa. - Miłość życia spogląda na Ciebie oczyma pełnymi oddania poruszając w ten sposób każdą strunę Twojej duszy. Zaraz zwymiotuję. - ton głosu Lii przybrał barwę przesadną, przerysowaną, z nutą histerycznego dramatyzmu, uwalniając przy tym ogromne pokłady sarkazmu by na samym już końcu skrzywić się z odrazą. Machina, której głównym celem było jak najboleśniejsze słowne dokuczenie drugiej stronie choć przez chwilę nieco zwolniła, teraz na nowo wprawiała swoje tłoki w ruch.
- Przepraszam, że muszą Państwo tego słuchać. - w ramach przerywnika zwróciła się do nieznajomych wybawicieli z opresji, którzy przecież nieustannie tutaj byli, tuż obok niej. Głos Lii na krótką chwilę przeszedł znaczną transformację i rzeczywiście przeistoczył się w przepraszający i skruszony. Ci zapewne już kilka minut temu zdołali zostać wprowadzeni w stan ogromnej konsternacji próbując tym samym odpowiedzieć sobie na kilka klasycznych pytań z jakimi musiał mierzyć się każdy widz telenoweli wprost z Ameryki Południowej. Otóż, kto kogo i komu zabrał, kto tutaj jest winny... Tak naprawdę.
Wróćmy jednak do...
- I przestań wreszcie bredzić! To już sobie wyjaśniłyśmy! Nie raz! Żadnego I love it when you call me señorita nie będzie! Nie w tym życiu! Nie w Twoim życiu! Zrozumiano?! - kiedy America tak zawodziła, tak lamentowała nad smutnym losem swojego narządu wzroku była całkiem znośna i budziła nawet do życia jakieś kiełkujące ziarnko współczucia. Natomiast teraz najwidoczniej znów postanowiła powrócić do swojego zwyczajowego wcielenia przeobrażając się w tą wiecznie nieszczęśliwą bohaterkę ballad rodem z epoki romantyzmy - tą która rzucała się w przepaść z powodu tragicznej miłości, a później objawiała się jako zjawa powtarzając tylko Zabrałaś mi go, zabrałaś...
Stąd też nawiązanie do popularnej ostatnimi czasy skocznej, popowej piosenki, która atakowała z niemal każdej rozgłośni radiowej i która opowiadała historię strudzonej pracą kelnerki o kubańskich korzeniach (ta przynajmniej trudniła się TYLKO kelnerstwem!) oraz przystojnego chłopca i jego motocyklu, któremu wyjątkowo wpadła w oko.
Jedno jest pewne - jeśli "będzie dane" usłyszeć ją Lii w przeciągu kilku najbliższych miesięcy bez wątpienia zmieni kanał na zupełnie inny, nawet gdyby przez resztę drogi miała uraczać swój zmysł estetyczny muzyką aż do bólu klasyczną.
- Chcesz chusteczkę? - rzuciła niechętnie w przestrzeń tunelu bez jakiegokolwiek zaangażowania, wznosząc przy tym oczy ku górze jak gdyby prosząc w ten sposób o litość i jak najszybsze rozwiązanie konfliktu. Niech otrze swoją czarne łzy, niech pojedzie do tej przeklętej pracy, niech wsiądzie w pociąg, który jako pierwszy ukaże się na stacji, niech nigdy więcej się nie zbliża i...
Zniknie z ich życia.
Gratis do posta
Jewel pragnącej zemsty.
Jednak w tym momencie zeszło to na drugi, dziesiąty, a może pięćdziesiąty plan. Pukającymi do drzwi paranojami będzie się martwić nieco później, bo teraz niczego innego nie pragnęła tak bardzo jak zakończenia przypadkowego spotkania i oddalenia się z obskurnej stacji. Po dłuższej chwili zastanowienia dopisałaby do swojej, wyjątkowo przyziemnej teraz listy życzeń, powrót do domu. Do domu znajomego, przytulnego, ciepłego. Bezpiecznego.
Jej wspaniały, radosny nastrój zniknął bezpowrotnie i został zastąpiony przez jego ponure, posępne widmo. Zaplanowane więc spotkanie prawdopodobnie okaże się być kompletną katastrofą.
- Mhm, oczywiście, uszkodziłam Ci wzrok. - podczas gdy Ammy prawdopodobnie starała się wstać, a bynajmniej na to wskazywały jej dość niezdarne ruchy, Lia w tym czasie miała świetną możliwość by przyjrzeć się jej twarzy i ocenić czy zawartość kieszonkowego spray'u rzeczywiście nie była żrącym kwasem, którego wcześniej tak bardzo zaczęła się obawiać. Jednak nie dostrzegła na niej absolutnie żadnych ran, jedynie zaczerwienione oczy wraz z policzkami oraz sączące się łzy. To zdecydowanie przywróciło jej spokój ducha i tym samym skłoniło do szatańsko kuszącego stwierdzenia, że już bez obaw może wrócić do pastwienia się nad Jewel. - Tak bardzo uszkodziłam, że już nigdy więcej nie ujrzysz jak Twoja urojona - tu nastąpiło bardzo wyraźne podkreślenie wskazujące na niebagatelną wagę tego jednego słowa. - Miłość życia spogląda na Ciebie oczyma pełnymi oddania poruszając w ten sposób każdą strunę Twojej duszy. Zaraz zwymiotuję. - ton głosu Lii przybrał barwę przesadną, przerysowaną, z nutą histerycznego dramatyzmu, uwalniając przy tym ogromne pokłady sarkazmu by na samym już końcu skrzywić się z odrazą. Machina, której głównym celem było jak najboleśniejsze słowne dokuczenie drugiej stronie choć przez chwilę nieco zwolniła, teraz na nowo wprawiała swoje tłoki w ruch.
- Przepraszam, że muszą Państwo tego słuchać. - w ramach przerywnika zwróciła się do nieznajomych wybawicieli z opresji, którzy przecież nieustannie tutaj byli, tuż obok niej. Głos Lii na krótką chwilę przeszedł znaczną transformację i rzeczywiście przeistoczył się w przepraszający i skruszony. Ci zapewne już kilka minut temu zdołali zostać wprowadzeni w stan ogromnej konsternacji próbując tym samym odpowiedzieć sobie na kilka klasycznych pytań z jakimi musiał mierzyć się każdy widz telenoweli wprost z Ameryki Południowej. Otóż, kto kogo i komu zabrał, kto tutaj jest winny... Tak naprawdę.
Wróćmy jednak do...
- I przestań wreszcie bredzić! To już sobie wyjaśniłyśmy! Nie raz! Żadnego I love it when you call me señorita nie będzie! Nie w tym życiu! Nie w Twoim życiu! Zrozumiano?! - kiedy America tak zawodziła, tak lamentowała nad smutnym losem swojego narządu wzroku była całkiem znośna i budziła nawet do życia jakieś kiełkujące ziarnko współczucia. Natomiast teraz najwidoczniej znów postanowiła powrócić do swojego zwyczajowego wcielenia przeobrażając się w tą wiecznie nieszczęśliwą bohaterkę ballad rodem z epoki romantyzmy - tą która rzucała się w przepaść z powodu tragicznej miłości, a później objawiała się jako zjawa powtarzając tylko Zabrałaś mi go, zabrałaś...
Stąd też nawiązanie do popularnej ostatnimi czasy skocznej, popowej piosenki, która atakowała z niemal każdej rozgłośni radiowej i która opowiadała historię strudzonej pracą kelnerki o kubańskich korzeniach (ta przynajmniej trudniła się TYLKO kelnerstwem!) oraz przystojnego chłopca i jego motocyklu, któremu wyjątkowo wpadła w oko.
Jedno jest pewne - jeśli "będzie dane" usłyszeć ją Lii w przeciągu kilku najbliższych miesięcy bez wątpienia zmieni kanał na zupełnie inny, nawet gdyby przez resztę drogi miała uraczać swój zmysł estetyczny muzyką aż do bólu klasyczną.
- Chcesz chusteczkę? - rzuciła niechętnie w przestrzeń tunelu bez jakiegokolwiek zaangażowania, wznosząc przy tym oczy ku górze jak gdyby prosząc w ten sposób o litość i jak najszybsze rozwiązanie konfliktu. Niech otrze swoją czarne łzy, niech pojedzie do tej przeklętej pracy, niech wsiądzie w pociąg, który jako pierwszy ukaże się na stacji, niech nigdy więcej się nie zbliża i...
Zniknie z ich życia.
Gratis do posta