WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Bandziorem? Świetne słowo, skąd ty je bierzesz? - tutaj się zaśmiał rozbawiony, bo decydowali o życiu wielu ludzi, nie mieli żadnych, najmniejszych skrupułów i był kim? Bandziorem. Jak z jakiejś kreskówki dla dzieci. Jak tu się nie śmiać? - Tak, ale część tych zleceń robił gdy pracował dla nas - ostatnie słowa Alex dość dobitnie podkreślił bo uważał, że gdy już zaczęli z Clintonem współpracować, to wiadomo, że jest to wyłączność. Jak widać denat miał zupełnie inne pojęcie. Jackson zaczął też rozglądać się za innymi interesującymi rzeczami, skoro znalazł kiepsko 'zaszyfrowany' spis jego pracy, to na bank była też jakaś księga przychodów i rozchodów - Ehe... - mruknął wywalając z kolejnych półek następne książki, zeszyty, notesy, słowem cały ten szajs jaki jest w domowych gabinetach. Nic nie zamierzał ukraść, więc miał w nosie bałagan, a poza tym rodzina po czasie zostanie poinformowana, że ma siedzieć cicho.
- Co jest kurwa? - zaklął gdy usłyszał alarm. Wyjrzał przez okno, Aston Martin rzeczywiście dawał znaki życia. Opuścił dom, lusterka nie było - Nosz kurwa - zły był, bo czemu nie? Wyłączył alarm. Rozejrzał się w poszukiwaniu potencjalnego sprawcy, gdy potem uświadomił sobie, że to mogła być podpucha. Pospiesznie wycofał się do wnętrza budynku mając nadzieję, że nikt się nie czai z karabinem snajperskim (yup, obsesja). - Coś ciekawego? - zagadnął Erin, która wciąż wisiała na telefonie i wrócił do biura. Zajrzał do dwóch następnych szafek, gdy alarm zabrzmiał na nowo... Był przygotowany? Niekoniecznie, ale rzucił się znów na zewnątrz licząc, że tym razem zobaczy sprawcę. I zobaczył. Dwóch nastolatków, w tym jeden z kijem baseballowym stało przy jego aucie - ZARAZ WRACAM - zawołał do Erin i rzucił się do auta. Dzieciaki go zauważyły, zaczęły uciekać. Biegł za nimi. W tym samym czasie dwóch innych młodzików pakowało się do wnętrza budynku...
-
– Jest po prostu inteligentny i wyczuwa interesowane kobiety. Jedną co prawda zabrał na wakacje, ale szybko się rozstali. – cóż, była Aniołkiem Victoria's Secret. Nikt nie uwierzy w miłość miedzy długonogą, blond modelką, a niskim, nieco wyłysiałym - acz niesamowicie skutecznym - prawnikiem. Z drugiej strony, wciąż niektórzy wzdychają do Leonardo DiCaprio. Nigdy nie rozumiałam tego ewenementu, ale niech będzie. Trafiłam na wywiad z Gisele, po kilku latach związku z DiCaprio, podobno dojrzała i chciała założyć rodzinę. Chciała skończyć zabawami i alkoholem, a on miał zupełnie inne spojrzenie na świat!
– Nie. To ojciec. – odpowiedziała, gdy Alex zapytał czy znalazła coś ciekawego. – Tak, u Clintona. Pogrzeb poszedł sprawnie. – wyjaśniła, wciąż wisząc na telefonie. Alex znowu gdzieś pognał, a Erin niespiesznym krokiem obeszła biurko Clintona.
– Tato, muszę kończyć. Mam tutaj parę zdesperowanych nastolatków. – odłożyła telefon na blat biurka i uśmiechnęła się do dwóch chłopców. Oni też. Znacznie wredniej, nieco szelmowsko. Ale w kolejnej sekundzie Erin wyciągnęła broń. W końcu takową Alex znalazł w szufladzie Clintona.
– A teraz zapraszam do salonu. – skinęła głową. Gdy jednej z nich zrobił krok w jej stronę, z wielką wprawą odbezpieczyła pistolet. – Czerpię niezmiernie dużo przyjemności z kastrowania. Radzę nie szarżować, bo będzie bolało. Albo zmuszę Twojego kolegę, żeby pozbawił Cię analnego dziewictwa. – uśmiechnęła się uroczo. – Do salonu. – warknęła znacznie chłodniej.
-
Alex zbył mruknięciem odpowiedź o ojcu, nie zamierzał się wtrącać. Zresztą 'los' mu nie pozwolił. Pognał za nastolatkami.
W tym czasie w domu było ciekawie (zapomniałem o tej broni, szlag!), ale panowie młodociani bandziorowie się przeliczyli bo Erin zdecydowanie nie wyglądała na przerażoną. Choć jeden z nich też miał broń i właśnie celował nią w Erin. Dłoń mu jednakowoż drżała, lufa pistoletu zataczała niewielkie okręgi, z grubsza jednak celował w sylwetkę blondynki. Może harde słowa kobiety zrobiły na nich wrażenie, ale szybko odzyskali rezon.
- Lepiej odłóż tę broń paniusiu! Bo jak nasi kumple zleją twojego chłoptasia to potniemy ci tę twoją buźkę - o dzwio nie mówił ten z bronią, a drugi, który wyciągnął nóż sprężynowy. - Odłóż broń to może tylko sami cię przelecimy! - oboje zaśmiali się. Nieco nerwowo, ale jednak się zaśmiali.
CO w tym czasie robił Alex? Cóż, udało mu się dopaść uciekających nastolatków, chociaż w zasadzie to oni czekali na niego. Widocznie uznali, że we dwóch, mając kij baseballowy, sobie poradzą, szczególnie że byli w niewielkim zaułku. Pierwszy po jednym celnym ciosie w twarz padł, drugi zdążył zamachnąć się kijem. Jackson wyciągnął rękę blokując cios ramieniem, które momentalnie zabolało, ale nie dostał w głowę. Dzieciak zamachnął się po raz drugi, ale tym razem cios bykiem rzucił go na ścianę budynku. Podbródkowy, a potem jeszcze Jackson uderzył głową w mur i młody oprych padł jak długi zostawiając krwawy ślad na ścianie. Upadł między kubły na śmieci i inne resztki, dlatego Jackson przestał się nim martwić. Obdarował pierwszego nieprzytomnego kopniakiem w żebra, a potem go ocucił . - Dalej! - warknął i zaczał go prowadzić z powrotem do domu Clintona. Tymczasem obaj nastolatkowie zrobili po niewielkim kroku w stronę Erin...
-
– Chłopcze, trzęsiesz się jak osika, a ja strzelam 10/10. – powiedziała spokojnie. – Jak każdy agent federalny. – dodała, z grobową miną. Gdy bardziej wygadany chłopak zrobił niewielki krok, Erin zmieniła cel. Dosłownie w ułamku sekundy skręciła w lewo i przestrzeliła kolano chłopakowi z bronią. Wiedziała gdzie strzelać, by najbardziej zabolało. Chłopak pewnie zawył z bólu, poza tym przestrzelone kolano skutecznie zaburzyło jego równowagę. Niebezpieczeństwo, że nacisnął też na spust, gdy się zachwiał. Niemniej, szanse by postrzelić Erin, były mniejsze. Zresztą, bez ryzyka nie ma zabawy. Krew się rozlała, chłopak wył na podłodze. Erin natomiast wycelowała w drugiego.
– Tobie przestrzelę tego małego ptaszka. – powiedziała ostrzegawczo. – Pod ścianę. Na kolana. – skinęła głową. Nie zamierzała dawać mu kolejnej szansy. Mogła zastrzelić obu. Gdy jednak ten wijący się po podłodze spróbował sięgnąć po swój pistolet, Erin zacmokała, kręcąc głową.
– Rusz się o milimetr, a przestrzelę Ci czaszkę. A Ty, odłóż ten nóż. Napaść na agentkę federalną. I w dodatku sam się postrzeliłeś... – pokręciła głową z dezaprobatą i niedowierzaniem. Przez okno widziała już wracającego Alexa. Dobrze. Bo muszę powiedzieć, że paskudny z niego ochroniarz. Gdyby nie jego zalety, jakie skrywa w bokserkach i butach, to dawno by kazała go wykastrować i powiesić na haku w rzeźni. Stanowczo się nie spisał. Cudem, że Erin pamiętała o pistolecie Clintona.
-
Ten postrzelony leżał, ten niepostrzelony... nie chciał być postrzelonym. Wypuścił nóż i gdy padła groźba o przestrzeleniu ptaszka złapał się za krocze uciekając jak najdalej. Popatrzył z przerażeniem na drzwi licząc, że może mu uda się ucieć, coś chciał powiedzieć, ale słowa mu ugrzęzły w gardle. Przy czym siedział oparty, wymaganie od niego by klęknął było zdecydowanie niepoważne.
Mniej więcej w tym samym momencie wrócił Alex.
- Znalazłem... - rzucił ale zobaczył jednego zakrwawionego, drugiego spanikowanego pod ścianą. Rzucił na niego tego półprzytomnego - Tak to jest jak spędzasz za dużo czasu w telefonie. Ale widzę, żę sobie poradziłaś.... - powiedział zerkając to na Erin to na rannego napastnika. Zobaczył broń - Bawiłaś się w rewolwerowca? - zapytał, ale że rozmowę zagłuszały coraz głośniejsze krzyki to chwycił broń leżącą na ziemi i po prostu strzelił rannemu w głowę. Ten 'zdrowy' krzyknął, ten otumaniony jakby się przebudził - Zamknij się - warknął Alex i jeszcze zdzielił go w twarz. Trzy razy, by stracił przytomność - Czy teraz twoje pragnienie zobaczenia bandziora jest zaspokojone?[/b ]- zapytał trochę kpiąco nie zdając sobie sprawy z tego, jakie myśli chodzą po głowie Erin. Zaczął natomiast przeszukiwać kieszenie chłopaczków. Chciał sprawdzić, czy to przypadek, czy ktoś ich może nasłał.
-
– Ale muszę powiedzieć, że jako ochroniarz - kompletnie się nie sprawdzasz. Zainteresowałeś się samochodem, nie dbając o moje bezpieczeństwo. – pokręciła głową z dezaprobatą. Nieco zbyt teatralną, z cmoknięciem! – A gdyby to był czyjś plan, żeby nastawać na moje bezcenne życie? – westchnęła ciężko, zamykając szufladę. Zaśmiała się uroczo, siadając na blacie biurka.
– Zadzwonię po kogoś żeby tu posprzątał. Ale musisz wiedzieć, że gydbyś nie cieszył się uznaniem swojej szefowej, to dawno kazałabym Cię poćwiartować. – niewinnie wykrzywiła usta w podkówkę. Skinęła palcem, by nieco się zbliżył. – Dlatego najpierw pocałunek, a potem seks na przeprosiny. Tylko... – wyjrzała zza Alexa, by ocenić sytuację. Stanowczo nie podobał jej się ten bałagan. Za dużo problemów! Tak to jest, jak zostawia się samochód bez nadzoru. Samochód, który wybitnie rzuca się w oczy.
– Nasycona bandziorem? Nie, jeszcze nie. – uśmiechnęła się szelmowsko.. – Bandzior porywa piękną kobietę. Więzi, gwałci, wykorzystuje. Więc...? Czy to będzie dopiero w kolejnej odsłonie filmu? – puściła mu perskie oczko.
-
- Chętnie się w to pobawimy, ale czy czasem nie mówiłaś mi, że nie mamy zbyt wiele czasu i za niecałe dwa dni ma nas tutaj nie być? - zapytał już po pocałunku - Wierzę w twoje talenty, ale raczej przykuta do ściany, z kneblem za wiele nie załatwisz interesów. I nie chcę , aby George wparował do mojego apartamentu, smrodu nie pozbędę się przez pół roku... na bank masz jakiś nadajnik przy sobie. Pytanie tylko, czy o nim wiesz, czy nie wiesz? - mimo całej tej scenerii, humor Alexowi dopisywał stąd te żarty o GPSie. Nie, nie był 'czipowcem' by wierzyć że coś jej - świadomie lub nie - wstrzyknęli, ale to że jakiś jej gadżet był stale śledzony? W to był w stanie uwierzyć.
-
-
– Pewnie nie. Ojciec zawsze trzyma rękę na pulsie. I jakimś cudem zawsze wie, gdzie jestem. – poruszyła zabawnie brwiami. Czyżby właśnie planował jakieś niecne porwanie? I dlatego sprawdzał, czy ktoś wie o jej lokalizacji? Przesuwała dłońmi po jego plecach. Właściwie od boku brzucha, do tyłu, a potem w górę. I rzecz jasna wcale nie krępowała się przed wsunięciem chłodnych palców pod materiał jego koszulki. Mruknęła, czując pod opuszkami napięte mięśnie. To lubiła, dobrze zbudowane ciało, zadziorny (nieco wredny) charakter. Miał wszystko co potrzebne do szczęścia.
– Tak. Ty musisz załatwić wszystkie swoje sprawy, a ja przygotować jutrzejszy wylot. Czasu coraz mniej. Niestety, nie zdążysz przykuć mnie do ściany. – szepnęła, przyciągając go bliżej. Objęła Alexa nogami w pasie. Przycisnęła go do siebie i pocałowała.
– A szkoda. Bo masz do tego niesamowity talent. – westchnęła cicho. Oparła podbródek o jego ramię. – Twój młody kolega czołga się do drzwi. Chyba nie chce skorzystać z naszego towarzystwa. – odzyskał najwyraźniej przytomność i wpadł mu do głowy plan ucieczki. Westchnęła nieco rozczarowana zachowaniem nastolatka i puściła Alexa. Pewnie musiał się tym zająć. W tym czasie Erin sięgnęła po komórkę.
– Georgie, przyślij tutaj ekipę Dr. Kaplan. Trzeba posprzątać. – wyjaśniła. Nie wdawała się w szczegóły, tylko zeskoczyła z blatu z wdziękiem nastolatki.
– Zbierajmy się. Posprzątają tutaj za nas. To nie praca dla Króla. – zakołysała biodrami, a potem ruszyła w stronę wyjścia. – Biedne to Twoje auto. Zostaną mu blizny aż do złomowania. – pokręciła głową. Rozejrzała się, ale ulica wyglądała bardzo spokojnie. Jakby n nikogo nie dziwiły strzały, ani wcześniejsze zamieszanie.
-
- Właśnie. Jedynym plusem tego całego porwania byłoby to, że Georgie zszedłby na zawał i jeden durień na tym świecie byłby mniej... - niechęć do osobistego goryla Erin była powszechnie znana, a Jackson nigdy nie odmawiał sobie możliwości dogryzienia mu. Trochę jak w szkole, mówi się trudno. Pocałunki bynajmniej nie były szkolne.
- Co? Ahh... fakt... - Alex westchnął i pozostawił kobietę na biurku. Myślał, że te szczyle dłużej będą nieprzytomne, że odrobina rozrywki. Był poirytowany. I chyba dlatego nie zamierzał tracić czasu na jakieś pierdoły. Chwycił pierwszą lepszą względnie ciężką rzecz i wymierzywszy po dwa mocne ciosy w głowy obu chłopaków - jeden wciąż był nieprzytomny, pewnie miał lepszą śmierć - rozwiązał problem. W filmach byłby czas na moralizatorską gadkę i inne pierdoły. Nikt nie ma na to czasu.
- Możesz mi kupić nowe, w końcu to ciebie ochraniałem... - mruknął, zabrał dziennik Clintona i wyszedł przed dom. Krótki całus i wpakowali się do samochodu. Czy brak lusterka był problemem? Jechało się dziwnie, ale nie było z tym większego problemu, wiem z autopsji. Co dalej? Pewnie odstawił Erin gdzie trzeba, a sam zaczął szykować się do zapowiedzianego przez nią wyjazdu do Azji. Czasu wiele nie było!
zt x2
-
- jeden
outfit
- Pogrzeb nie był wielki, więc domyślam się, że nie tylko Ty podzielasz te uczucia - dodał, stając jakoś bliżej niego. Zagadał z dwóch powodów - pierwszy raz widział, aby ktoś spluwał na nagrobek i musiał przyznać, że go to szczerze rozbawiło. Wiedział, że on zrobiłby podobnie w przypadku swojego ojca. Rodzeństwo to akurat sobie nie zasłużyło, matka... no raczej też nie, ale papa Fletcher? Jakby trzeba było, to zaplułby cały nagrobek. Drugim powodem był portfel, który wystawał mu z tylnej kieszeni. Ostatnio spłacił parę długów i znów zostać praktycznie z niczym. Na cmentarzu nie miał z reguły co kraść, ale skoro nadarzała się okazja, to dlaczego miałby z niej nie skorzystać?
Poczekał aż nieznajomy zacznie mówić, bo choć i tak wydawał się pogrążony w zamyśleniu, to musiał go dodatkowo jeszcze czymś zająć. Lubił myśleć o sobie jako o specu od drobnych kradzieży, a łatwość z jaką wysunął mu ten portfel... no coś pięknego. Udane łowy zawsze poprawiały mu humor, a takich mu brakowało w ostatnim czasie. Po tym jak przyłapano go podwójnie, najpierw w mieszkaniu, a następnie w pracy, miał moment zwątpienia we własne umiejętności. Chwile takie jak ta działały podbudowująco. No... tak przynajmniej myślał, kiedy wyobrażał sobie bogatą zawartość portfela. Zerknął kątem oka w lewo, kciukiem rozwierając przegrody jego własności i odkrywając, że nie było tam nic wartościowego. Momentalnie zmarszczył brwi i zawahał się. To zawahanie sprawiło niestety, że zaliczył niewypał numer trzy. Portfel wyślizgnął mu się z ręki i upadł na ziemię, kawałek za nogą Uriah. - Uhm, portfel Ci spadł - mruknął, czując lekki stres w związku z tym niewypałem. Szanse, że mu uwierzy były nikłe, ale nie znał go przecież. Może w jego głowie scenariusz w którym portfel wypada z kieszeni, pomimo iż nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu, okaże się mieć absolutny sens? Pochylił się i zgarnął z ziemi worek na śmieci, ponieważ zbierał je jak co dzień i zaczął się od niego powoli oddalać. Może jak pozostanie niewzruszony i wróci do swojego zajęcia, to tym bardziej uniknie niewygodnej rozmowy? Żałował, że w ogóle do niego podszedł. Jak zwykle kontakt z drugim człowiekiem okazywał się być złym pomysłem. Musiał w końcu zacząć wyciągać wnioski ze swoich przeżyć.
-
Uriah stał przez chwilę w bezruchu, wodząc wzrokiem po napisie, świeżo wykutym w kamieniu grobowym, przewijając myśli, refleksje i wspomnienia w sposób, w jaki można by przewijać rodzinny album czarno-białych fotografii, lecz robił to bez życzliwej sentymentalności, bez poszanowania, bez nostalgii. Był dogłębnie przekonany, że nienawidził swoich rodziców, a jednak, gdy podsumowywał w głowie wyrok na matkę, okazywało się, że nie zarzucał jej nic złego lub nieprzyzwoitego, lecz jedynie chłód, obojętność, niewdzięczność – nawet to jej zarzucał, jak gdyby mogła zmienić swoje zachowanie jednym gestem, podczas gdy on nie ponosił najmniejszej winy, oprócz tej chyba, że był dzieckiem zbyt słabym, zbyt lekkomyślnym, zbyt wrażliwym. Wobec ojca zarzuty były oczywiste, dowód na jego winę Uriah nieustannie odnajdywał w labiryncie własnych myśli, w bliznach pozostawionych na ciele, we wspomnieniach budzących w sercu poczucie grozy i trwożliwej obawy, mimo to w jednej chwili odniósł wrażenie, że to, jak matka nieumyślnie odwracała wzrok od tej tragedii było gorsze, niż jakikolwiek cios, który w życiu otrzymał. Ma za swoje, pomyślał w triumfalnej puencie swych przemyśleń, została ukarana za swoją bierność wobec rzeczywistości, a nawet szerzej – wobec zła. Czy nie była to zbrodnia gorsza od przewidywalnej, fizycznej przemocy jej męża? Usatysfakcjonowany, uniósł rezolutnie głowę i splunął na nagrobek.
– Skąd ten pomysł? – odparł zaraz cierpko na pytanie, które dotarło do niego niespodziewanie zza pleców, lecz nie odwrócił się, wciąż usilnie wbijając klin swego spojrzenia w białą pianę śliny, która spływała opieszałym strumieniem po pierwszej literze imienia jego matki. Brak szacunku to słaby odwet za długie lata zmarnowanego życia, mimo to wykonany gest wprawił go chłodne, pełne triumfu zadowolenie. Dopiero kiedy nieznajomy wspomniał o portfelu, Uriah odwrócił się ku niemu, wyraźnie niezadowolony, że ktoś mu przerywa, na krótką, acz wystarczającą chwilę zawieszając wzrok na znajomej twarzy mężczyzny, który, najwyraźniej świadomy konsekwencji swoich poczynań, odwrócił się natychmiast, ruszając powoli w przeciwną stronę.
– Mój Boże. – z przemożną satysfakcją wypowiadał to imię nadaremno. – Myślisz, że jestem aż tak głupi? – warknął, nagle pozwalając by w ton jego głosu wkradła się podżegana groźbą irytacja. Kątem oka spojrzał na swój leżący na ziemi portfel. – Mieszkanie w South Park niczego cię nie nauczyło, co? Że żeby kraść... – nagle przyszpilił rudzielca wzrokiem – ...to trzeba mieć jakieś umiejętności?
-
Uwierzył w to, że ujdzie mu to na sucho. Grobowa (oho) cisza za jego plecami po pierwszym, drugim, trzecim kroku zwiastowały, że krępująca sytuacja była już przeszłością, a on mógł powrócić do szarej codzienności. Tak przynajmniej sobie wmawiał, dopóki nie usłyszał głosu mężczyzny, tym razem o wiele wyraźniej i z niezaprzeczalnym poirytowaniem, które zabarwiało jego wypowiedź w negatywny sposób. Stanął w miejscu, westchnął cicho i odwrócił się na pięcie z udawanym zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Ponownie nie odpowiedział na jego pytanie, tym razem nie chcąc dzielić się szczerym przemyśleniem. Nie znał go i chyba nawet nie kojarzył, choć jak się okazało, jego tożsamość była znana wyższemu mężczyźnie. Wpadł jak śliwka w kompot. Szybko dotarło do niego, że zaprzeczenie byłoby teraz żenujące i zbędne - zamiast tego parsknął więc śmiechem, wprost emanując protekcjonalnością. - Żeby kraść, trzeba mieć co - wskazał podbródkiem na portfel, który jak obaj wiedzieli, nie krył w sobie nic cennego. Marne były jego próby obrócenia kota ogonem, ale nic innego nie przyszło mu do głowy. Uriah miał rację, Flint szwankował w kwestii swych złodziejaszkowych podbojów i kompletnie nie wiedział co było tego powodem.
-
– Musisz być bardzo zdesperowany. – odparł z warkliwym przekąsem, marszcząc nieznacznie czoło i lokując ostrą włócznię spojrzenia bezpośrednio na pobladłej twarzy mężczyzny. Frustracja, którą kierował dotąd w stronę zmarłej matki, jej błędów, decyzji i słów, których nigdy do niego nie wypowiedziała, obrała teraz za cel rudowłosego nieznajomego, wyraźnie strapionego nie tylko swym gromkim niepowodzeniem, lecz także przymusem kontynuowania rozmowy, od której najwyraźniej bardzo chciał uciec. – Nie uważasz, że człowieka w mojej sytuacji nie powinno się ograbiać bardziej, niż los zdążył go już oskubać? – ruchem głowy wskazał na nagrobek, jak gdyby pragnął w ten sposób dobitniej dać Flintowi znać o ponurej żałobności swego położenia. W gruncie rzeczy nieszczególnie czuł się co prawda stratny, wszak matka, choć zmarła dopiero kilkanaście dni temu, w jego życiu nieobecna była już od dawna.
Uriah westchnął cicho i schylił się po portfel, który wciąż leżał bezwładnie na ziemi, pomiędzy podgniłymi, brązowymi liśćmi, po czym otrzepał go niechętnie prawą ręką i schował do kieszeni kurtki. Kojarzył mężczyznę wystarczająco dobrze, by niemal natychmiast rozpoznać jego twarz, charakterystyczne rysy i przydługie, ognisto rude włosy, jednocześnie jego udział w startych kliszach własnych wspomnień, tych przyćmionych używkami i alkoholem, skondensowanych do pojedynczych, wyrwanych z kontekstu sytuacji, szarych i zbitych w twarde grudy, niby lepkie kule pecyny, był znikomy, zatarty i ciężki do zidentyfikowania.
– Mam nadzieję, że tu nie mieszkasz. – burknął nareszcie, pół-żartem pół-serio, pozwalając by kąciki jego ust drgnęły lekko, w komicznym, acz wyważonym przejawie rozbawienia. Pamiętał dzień, w którym ze starego, sparciałego materaca podniosły go krzyki rzucane Flintowi na odchodne i chociaż nigdy później szczególnie nie przejmował się dalszymi losami mężczyzny, nagle roznieciła się w nim wątła potrzeba wnikliwości – choćby tylko dla odwrócenia uwagi od własnego nazwiska wyrytego na ciemnej fakturze kamienia nagrobnego.
-
- Znudzony - poprawił go, bo taka była prawda... chyba. Jego twarz potwierdzała jego wersję, chociaż faktycznie każdy grosz był dla niego istotny. Może nie był teraz w najgorszym możliwym punkcie swojego (ponownie - zbyt długiego) życia, ale to nie oznaczało, że zamierzał przestać kraść. Kto wie kiedy mu się takie zdobycze przydadzą.
Nie był w stanie się powstrzymać - parsknął śmiechem, takim jadowitym i wyraźnie kpiącym. - Naplułeś na ten grób, więc wątpię aby ta strata aż tak Cię dotknęła - brew powędrowała mu ku górze, a dłonie niecierpliwie poprawiły chwyt na wściekle niebieskim worku na śmieci. - Z resztą... im większa rozpacz, tym łatwiej - wzruszył ramionami, a wargi na moment zadrżały jakby szykowały się do uśmiechu. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Straszne było, że tak mówił i myślał, ale sprawdziło się już nie raz. Skoro ktoś miał kasę na pogrzeb, to równie dobrze mógł poratować grabarza małym napiwkiem, co nie? To on musiał przecież te groby sprzątać. Zasługiwał na te pieniądze.
- Niestety jeszcze nie - czasem zdarzało mu się przespać w szopce na narzędzia, ale przecież nie będzie mu o tym mówić. Nie potrzebował kpiny, a już tym bardziej współczucia ze strony innych. - Ale mam już wybrane miejsce dla siebie - tym razem udało mu się już uśmiechnąć, żartując z wizji swojej śmierci. Uwielbiał to robić.
- [ koniec ]
-
Zawsze kiedy Zoey miała przed sobą trudną decyzję do podjęcia, przychodziła tutaj. I… pewnie powinna tu też przychodzić, kiedy było jej smutno albo bardzo wesoło, ale prawdę mówiąc…. miała dość spory problem z przychodzeniem tutaj. Patrzenie na ich nagrobek było po prostu strasznie bolesne. Minęło tyle lat, a ona dalej się nie pogodziła z tym, że już nie miała swoich rodziców obok… i to było naprawdę ciężkie, patrzeć na ich nagrobek i uświadamiać sobie, jak mało pamięta z ich wspólnego życia. Nie pamiętała na przykład jakie były ich ulubione potrawy. Pamiętała wspólne posiłki, ale… co najbardziej lubił jeść jej tata na deser? Co było ulubionym jedzeniem jej mamy? Nie była w stanie znaleźć w swojej głowie odpowiedniego wspomnienia, I może miała tylko kilka lat, więc miała prawo nie wiedzieć i nie pamiętać, ale i tak była na siebie zła. Dlatego przychodziła tutaj i trochę było jej wstyd. I tak, wiedziała jakie to głupie, w końcu to był tylko nagrobek, a oni… oni byli gdzieś tam pod ziemią, ale i tak czuła jak ten kawałek kamienia ją po prostu ocenia. Dlatego siadała na trawie i nie miała odwagi nic powiedzieć na głos. Po prostu patrzyła, zamiast rozmawiać z nagrobkami, czy zamiast się modlić, jak ludzie dookoła. I czuła się przez to gorsza, ale hej, mieszkała w samochodzie, nie miała pracy, jej życie było… naprawdę beznadziejne. I tak nie miała im nic ciekawego do powiedzenia. Nic z czego mogliby być dumni. Dlatego schowała twarz w dłoniach i prawie podskoczyła, jak nagle usłyszała za sobą pęknięcie gałązki pod czyimś ciężkim butem.
- A niech to… - rzuciła cicho, łapiąc się za serce i wbijając wzrok w mężczyznę stojącego nad nią. - Pan… pan do nich? - zapytała, bardzo zdziwiona. Bo co robił u jej rodziców?