WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

kawiarnia

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- 7 - Wczesne popołudnia po zbyt długim dyżurze należały do najnieprzyjemniejszych doznań w życiu Farrow. Mimo tego, że lubiła, a może nawet już pokochała, swoją pracę, to nocne zmiany wciąż należały do jej największych minusów. Zwłaszcza te, które przeciągały się w nieskończoność, gdzie działo się za wiele, kiedy nie wiedziała w co włożyć ręce, a próg mieszkania hotelu przekraczała o trzy godziny spóźniona. Równie bardzo nie lubiła marnowania czasu, a błędne koło się zamykało - wstawała po kilkudziesięciu minutach drzemki, wlewała w siebie litry niezdrowej kofeiny, a humor pozostawiał wiele do życzenia. Były też dni takie jak dzisiejszy, kiedy wszystko dodatkowo szło nie po jej myśli, kiedy zmęczona musiała wyjść i obejrzeć trzy różne domy niewywołujące w niej uczucia wow. Poddała się, a wracając ze spotkania z agentem nieruchomości, poprosiła, by wyrzucił ją na rogu Belltown, nie z powodu chęci odwiedzin u Hirscha, a dlatego, że mieściła się tutaj cudowna kawiarnia, którą poznała dzięki niemu. Szybka kawa, ciastko zjedzone w biegu i powrót do hotelowego pokoju - taki był plan, spalony ledwie minutę później, gdy wraz z przekroczeniem progu w oczy Farrow rzuciło się nie wnętrze tak przez nią uwielbiane, ale postać siedząca w samym rogu.
Niemal od razu poczuła sprzeczność pomiędzy tym co powinna a co chciała zrobić. Rozum podpowiadał jej, aby zignorowała siedzącą przy stoliku Laurę, wyraźnie smutną, bo przecież jakikolwiek powód miała do tego, aby z posępną miną skubać pysznie wyglądające ciastko - to nie był jej interes. Zaś serce, którym kierowała się przesadnie często nakazywało jej kupić kawę nie na wynos, a w fantazyjnym, dużym kubku i usiąść naprzeciw nastolatki niebędącej wyłącznie jedną z wielu twarzy z lekarskiego gabinetu, a przede wszystkim córką mężczyzny, którego Blue lubiła za mocno.
Nie pozwalając sobie na przesadnie długą analizę, uśmiechając się do młodego chłopaka stojącego za ladą, zamówiła ulubione pozycje z menu i wskazała ustronne miejsce obok Laury na którą teraz patrzyła, dając sobie trzy szybkie sekundy na głęboki wdech, nim podeszła, pukając dźwięczne w drewniany blat stolika. - Mam nadzieję, że to krzesło nie jest zajęte - uniosła kąciki ust do góry, dając wybór dziewczynie, bo choć sama swój już określiła, to była ostatnią osobą jaka odważyłaby się naruszać czyjąś przestrzeń osobistą. - I że ten zaczerwieniony nos i zaszklone oczy, to wina przeziębienia, a nie czegoś poważniejszego - wciąż stojąc, wciąż pozwalając Laurze powiedzieć daj mi spokój, przyglądała się jej twarzy świetnie maskując swój własny niepokój i drżenie dłoni. Nigdy wcześniej nie rozmawiały na neutralnym gruncie, młoda Hirsch nie miała bladego pojęcia o tym co łączyło jej tatę z Blue, a z kolei ona nie wiedziała czy dobrze postępuje przenosząc znajomość na zupełnie inny poziom niż ten do którego dotychczas się ograniczyły. Robiła to dla siebie? Dla Judaha? Dla Laury? Czy w przypadku każdego innego pacjenta, jakiego spotkałaby gdzieś w środku miasta, zrobiłaby to samo? Koniec końców nie naruszała etyki, ale nie zasłaniajmy się nią, gdy ewidentnie Aurelii chodziło o coś innego. Nawet jeśli nie była jeszcze tego świadoma, chciała zostać przez nastolatkę zaakceptowana i prędzej czy później to zrozumie.
Ostatnio zmieniony 2021-02-19, 23:29 przez Aurelie B. Farrow, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

#26
outfit
Ostatnio każde popołudnie było najnieprzyjemniejsze. Od dwóch tygodni chodziła smutna, jeszcze bardziej milcząca niż zawsze, niespokojna. Nie pomogła rozmowa z Cosmo i jego rady, dopiero teraz na własnej skórze doświadczała, że w każdym przypadku inni potrafili doradzić, sama komuś też pewnie by powiedziała coś mądrego, ale zastosowanie czegoś u siebie nie było już takie łatwe. Nic nie dało zapisanie się do dodatkowego projektu, a jeszcze wzmocniło poczucie zrezygnowania, kiedy nie mogła się skupić na zadaniu. Męczące były spotkania z koleżankami i udawanie, że wszystko jest w porządku, tak samo jak unikanie rodziców (zwłaszcza mamy, bo ojciec pewnie i tak by nic nie zauważył), którym nie mogła podać prawdziwego powodu swojego złego samopoczucia. Ukrywała się więc, by z nikim nie musieć rozmawiać, by jej smutne oczy nie przyciągały innych spojrzeń i powodowały niepotrzebnych pytań. Siedzenie w bibliotece było irytujące, gdy i tak nie była w stanie przyswoić żadnej wiedzy, zamknięcie się w pokoju i tak oznaczało spotkania z Judah i Laurencem, spacery przy tej pogodzie nie mogły być za długie, dlatego w końcu któregoś dnia wybrała kawiarnię, zaszywając się gdzieś w jej rogu, by nikt jej nie zauważył, żeby nikt obok niej nie przechodził, żeby nikomu nie przeszkadzała.
Jak wielkie było jej zdziwienie, kiedy obok niej stanęła dobrze znana jej kobieta, której nie spodziewała się w tym miejscu. Nie wiedziała gdzie mieszka, nie miała pojęcia, co robi po godzinach pracy, ale tak po prostu nie pomyślałaby, że akurat wpadnie na swoją lekarkę akurat w kawiarni niedaleko mieszkania Hirschów. A właściwie to ona wpadnie na nią, w końcu Laura w kawiarni była pierwsza.
- Oh, doktor Farrow. – uniosła głowę, próbując się uśmiechnąć się serdecznie do młodej kobiety, potrzebując chwili na przeanalizowanie jej słów, które nie do dotarły do niej w pierwszej chwili, Była za bardzo skupiona na skubaniu ledwo napoczętej babeczki oraz próbie przeczytania ze zrozumieniem pierwszego akapitu na stronie otwartej przed nią książki. W myślach powtarzała te zdania już chyba piąty raz, nadal nie potrafiąc zrozumieć ich sensu.
– Oczywiście. W sensie… jest wolne. – dodała zakłopotana, zamykając książkę i odkładając ją na bok, móc nieco przesunąć swój kubek z herbatą i talerzyk z muffinką, chcąc zrobić dla Aurelii miejsce.
- Też mam taką nadzieję, nie chciałabym być poważnie chora. – odpowiedziała, próbując brzmieć jak najbardziej naturalnie. Wskazała krzesło i spojrzała na kobietę pytająco.
– Dosiądzie się pani? – spytała z uśmiechem, pociągając nieco tym swoim zaczerwienionym nosem, jakby chciała potwierdzić jej teorię o przeziębieniu. Chociaż aktorka z niej była marna, już od małego mama potrafiła wyczuć każde jej kłamstewko, dlatego też chyba nie potrafiła nigdy okłamać jej w żywe oczy.
- Słaba pogoda, prawda? Kawiarnia to najlepszy wybór na dziś. – zagaiła, kiedy Aurelia usiadła naprzeciwko niej, czując się zobowiązana do podjęcia jakiejś rozmowy. Nie miała pojęcia dlaczego, w zasadzie znały się tylko na płaszczyźnie pacjent-lekarz, a miała takie poczucie, jakby musiała się z tego swojego siedzenia ze smutną miną w kawiarni wytłumaczyć.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dawno zapomniane problemy nastoletnich serc były dla Aurelie jak coś kompletnie abstrakcyjnego, chociaż ze spokojem można pokusić się o stwierdzenie, że mając na karku trzydzieści lat, jej wybory nie były znacznie lepsze, niż te jakich dokonywali licealiści. Właściwie czy ból po odrzuceniu tracił na sile wraz ze wzrostem liczby świeczek na urodzinowym torcie? Zdawało się, że nie. Złamane serce zawsze bolało tak samo - zawsze najmocniej i zawsze przenikliwie, różnica polegała na tym, że wraz z dojrzewaniem nastoletnie problemy zdawały się blednąć, a te dorosłe przybierały na sile. I że od tych pierwszych dało się uciec do kawiarni, przejeść je słodką babeczką, wypłakać w ramię przyjaciółki albo mamy, a drugim stawiało się czoła w pojedynkę. Widząc więc dzisiaj pochmurną Laurę przy jednym ze stolików - tym najbardziej oddalonym od ludzi w rogu, tak by nikt jej nie przeszkadzał, poczuła dziwny i niewytłumaczalny smutek. Koniec końców, nawet jeśli Blue nie pamiętała ciężaru na duszy sprzed kilkunastu lat, to wciąż była kobietą - obie były i to je łączyło mimo znaczącej różnicy wieku. Jednocześnie sprawiając, że tak łatwo dało odczytać się, że córka Judaha na pewno nie była przeziębiona.
- Nie chcę ci przeszkadzać - uśmiechając się pogodnie, rozplątała obwiązany wokół szyi szalik i odpięła guziki płaszcza, siadając na skraju krzesła, nadal dając Laurze szanse na wycofanie się, na powiedzenie: nie, chcę być sama. Jednak gdy ta rozpoczęła dość niewinną i niezobowiązującą rozmowę, Aurelie poczuła się lekko (!) rozluźniona. - Potworna - przyznała rację jednym skinięciem głowy, rozglądając się dookoła. Nie z powodu zakłopotania, nie potrzebowała rozproszenia, ani ucieczki wzrokiem, zwyczajnie uwielbiała tutaj przebywać, czemu dała wyraz, kierując do nastolatki kolejne słowa: - To jedna z moich ulubionych kawiarni. Jest dość blisko szpitala i mają tutaj najlepszy karmelowy syrop do kawy, mimo że w każdym innym miejscu pijam wyłącznie czarną - wyjaśniła, nieco naginając prawdę, jakby jakimś cudem dziewczyna mogła połapać się w zawiłości relacji, o której nawet nie miała pojęcia. To nie Blue była osobą odpowiednią do uświadomienia Laury o czymkolwiek. O ile w ogóle miało to sens. Wciąż tego nie wiedziała, wciąż w głowie jawiło się więcej znaków zapytania, niż kropek postawionych na końcu zdania. I najpewniej mało roztropnym z jej strony było mówić o sobie, biorąc pod uwagę, jak łatwo przychodziło jej czasami powiedzieć coś nim zdołała to przemyśleć.
- W porządku - odetchnęła, dziękując kelnerowi, gdy przyniósł zamówienie do stolika. - Chcesz mi powiedzieć co z tym przeziębieniem? Wygląda na poważne - upijając niewielki łyk gorącej, parującej kawy, ponownie uśmiechnęła się do Laury zachęcająco. Tutaj nie była lekarzem, nie łączyła je relacja pacjent-doktor, ton rozmowy był swobodny, a jej grunt jak najbardziej neutralny. - Wygląda jakby w mojej magicznej encyklopedii leków nie było żadnego, który mógłby ci pomóc - gryząc ciastko, niegrzecznie mówiła z pełną buzią, chowając usta za dłonią. - Ale też niejednokrotnie to przechodziłam. Te przeziębienia są najgorsze - nie musiały rozmawiać wcale, mogły zmienić temat, albo nie mówić wprost o tym, co naprawdę kryło się za zaczerwienionym nosem, podkrążonymi i błyszczącymi oczami Hirschówny i wybrać drogę na skróty albo krążyć wokół meritum na palcach. Tego powinna nauczyć się od ojca, był w tym niedoścignionym mistrzem i jakże łatwiej mu się żyło.

autor

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Do niedawna była przekonana, że nastoletnie problemy sercowe nie będą jej dotyczyć, że za dużo rozumie i za dużo też naoglądała się nieudanych związków w swojej rodzinie, by pozwolić komuś, by złamał jej serce. Dopiero teraz zrozumiała (ale czy na pewno, i czy do końca?) jak bardzo się myliła. Nie można było postanowić sobie, że do nikogo się nic nie poczuje. Nie można było zakładać, że gdy podejmie się taką decyzję, to i tak ten ktoś nie będzie zaprzątał jej głowy. Nie mogła też komuś zabronić uczuć. I wreszcie, nie mogła mieć pewności, że nawet jeśli ktoś poczuje, to co ona, to nie złamie jej serca. Jak niestety było w tym przypadku.
Czasami wydawało się jej, że jest dojrzalsza od swoich rówieśników, a niekiedy i od starszych od siebie osób, biorąc pod uwagę chociażby jej rodziców. Mama była emocjonalna, zawsze otwarcie mówiła o uczuciach i otaczała ich troską i miłością. Ojciec natomiast nie potrafił ani o uczuciach mówić, ani ich okazywać. A biedna Laura nie do końca potrafiła się w tym odnaleźć, nie zawsze wiedząc, co tak naprawdę jest lepsze, jakby musiała wybierać. Z pewnością kiedyś doceni, że miała okazję poczuć coś takiego do jakiejś osoby, czego potrzebę jakoś podświadomie wzięła od matki. Może też doceni fakt, że przeżyła to w sobie, nie wciągając w to całego świata, jak zrobiły to jej ojciec?
- Nie ma problemu, naprawdę. Nie robię nic specjalnego. – odpowiedziała. Jedynym jej zajęciem w tej chwili było przyglądanie się babeczce, która stała przed nią albo spoglądanie na pracę uwijających się za barem baristów. Nie chciała być sama, ale też nie chciała być z ludźmi, przy których udawanie ją męczyło. Z Aurelią nie znały się na tyle, by czuła się bardzo źle z unikaniem odpowiedzi, jak czułaby się rozmawiając z nieco za bardzo zaangażowaną w jej życie mamą.
- Naprawdę? Uwielbiam ich sezonowe herbaty, dlatego teraz korzystam z ostatnich chwil, kiedy podają zimową. – uśmiechnęła się. Kawa nie była jej ulubionym napojem, natomiast herbatę mogła pijać litrami. W różnych postaciach, zdecydowanie doceniając jej różne rodzaje, smaki i zapachy. Do tego stopnia, że zwykły lipton z saszetki już jej nie zadowalał.
Spojrzała na Aurelię i zmarszczyła czoło, na początku myśląc że naprawdę rozmawiając o przeziębieniu. Czy w takim razie powinna siedzieć w kawiarni pełnej ludzi? Czy nie powinna spędzać popołudnia w ciepłym łóżku, odpoczywając i faszerując się jakimiś witaminami? Potrzebowała chwili, żeby przemyśleć odpowiedź, w międzyczasie sięgając po swoją herbatę i próbując ukryć swoje zakłopotanie za dużym kubkiem. I dopiero po kolejnych słowach kobiety wiedziała, że ona wie. Czy naprawdę udawanie wychodziło jej tak źle, czy faktycznie widać było, że to problemy natury emocjonalnej? Farrow z pewnością miała przewagę przy dokonywaniu diagnozy, od lat widząc naprawdę chorych pacjentów, a i czasem przyłapując tych udających.
Przygryzła delikatnie wargę i odstawiła kubek, wzdychając przy tym cicho i wlepiając w lekarkę zmartwione spojrzenie. – Naprawdę nie ma niczego, co mogłoby pomóc? – dopytała. Plaster na popękane serce, tabletki przeciwbólowe na ten nieznośny ucisk w klatce piersiowej, krople do zmęczonych płaczem oczu, z pewnością coś można było wymyślić. Niestety mogło to pomóc jedynie na niektóre fizyczne objawy, nigdy na emocjonalne. – Czy te… przeziębienia… czy one szybko przechodzą? – spojrzała na nią pytająco, a jej oczy znów się zaszkliły. Była wdzięczna, że krążyły wokół tematu, bo w tym momencie mówienie o tym wydawało się nieco łatwiejsze.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ten problem nie dotyczył wyłącznie nastolatków z burzą hormonów, którą niejednokrotnie można było pomylić z miłością. Z wiekiem niewiele się w tej materii zmieniało - być może, co trafnie już zauważyła Blue, człowiek stawał się dojrzalszy, ale to nie chroniło przed popełnianiem błędów, powielaniem tych samych schematów i wchodzeniem do rzeki po raz drugi, trzeci i piąty, mimo, że wcześniej skąpało się w jej lodowatym nurcie. Miłość nie wybierała - czasu, miejsca, płci. Nie dało się powstrzymać galopującego serca, ani nakazać rozumowi, aby przestał działać na tak wysokich obrotach. Nie można było też powstrzymać rodzącego się uczucia, to była jedna z niewielu rzeczy w życiu, które były kompletnie niezależne od woli kogokolwiek. Miłość była niespodziewana, impulsywna i mimowolna - Z A W S Z E. Szczęśliwa albo nie. Błyskotliwość niewiele miała tutaj do powiedzenia, doświadczenie również. Prędzej czy później Laura posmakowałaby złamanego serca, ale to równało się temu, że w końcu ktoś to uczucie odwzajemni. Miała na to długie lata. A rozgoryczenie rozpierające jej serce teraz to coś z czym nigdy nie nauczy się żyć, ani z czym nigdy się nie oswoi. Tak po prostu było.
Aurelie przez kilka (naście?) ostatnich lat randkowała z paroma mężczyznami, jednych, jak jej się wydawało, kochała, a do drugich czuła wyłącznie fizyczny pociąg. Oddzielała te uczucia od siebie, a jednak nie uchroniła się przed błędami. Widziała i wiedziała co złego czyniła, a i tak parła do przodu w pewnym momencie zatrzymując się na skraju drogi bez jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Też cierpiała. Dziesięć lat temu i pięć. Miesiąc temu i przedwczoraj. A mimo to chciała nadal i być może powiedziałaby to na głos, gdyby w osobie Laury widziała wyłącznie swoją sympatyczną, młodą i zagubioną pacjentkę, a nie córkę mężczyzny wokół którego krążyły wszystkie te spokojne i niespokojne emocje. Dlatego zamiast otworzyć buzię, uśmiechnęła się, wędrując wzrokiem za tym Laury, która przez moment przyglądała się kelnerowi.
- Powinnaś przed każdą wizytą u mnie wpadać tutaj i dostarczać coś dobrego - zażartowała całkiem luźno, bo nawet jeśli nie była specjalistką od mentalnych problemów ludzi, a tym bardziej nastolatek, to praktyka lekarska nauczyła ją, że istotą leczenia każdego pacjenta jest zbudowanie atmosfery i zaufania. Nie żeby teraz zajmowała się w sposób stricte zawodowy rozmową z nastolatką, jednak widząc, że cierpi (mniej lub bardziej), uznała, że komfort to podwalina poprawy jej nastroju. - W zamian oferuję naklejkę dzielnego pacjenta - uśmiechnęła się raz jeszcze, pozwalając aby na kilka chwil zawisła między nimi wcale niekrępująca cisza. Poznawszy Judaha bliżej przyzwyczaiła się do tego, że każdy Hirsch taki jest - milczy, czasami o trzy sekundy za długo, ale to nie oznaczało niczego złego. Tak samo niczym złym nie było to, że Blue zamiast odpowiedzieć, pokręciła przecząco głową, dając sobie czas, by dobrać najbardziej odpowiednie słowa. - Chyba tylko czas, jakkolwiek banalnie to brzmi. Na wszystko potrzeba czasu. Na to, żeby leki zadziałały albo na to żeby człowiek po prostu poczuł się lepiej. I czasu na to, żeby ten kto cię zaraził tym paskudztwem, zdał sobie sprawę jak wielki błąd popełnił. I czasu na to żebyś ty zdała sobie sprawę, że nie z takim przeziębieniem sobie poradzisz, bo pewnie w życiu czekają cię gorsze sezonowe grypy - wzruszyła ramionami wciąż bezpośrednio nie nawiązując do tematu. Nie nazywały rzeczy po imieniu, co dla postronnej osoby mogło brzmieć jak kompletnie pozbawiona sensu rozmowa albo ta faktyczne dotycząca zdrowia, a nie złamanego serca. - Różnie - odpowiedziała. - Czasami szybciej, czasami wolniej, ale wiesz co, Laura? Ostatecznie, kiedy czujesz się już zdrowa, wiesz, że to nie było tak paskudne i... uodparniasz się - wyciągając z torebki chusteczki podała je nastolatce, a sama napiła się przestygniętej, ale wciąż dobrej kawy. - Czasami to wszystko - wskazała ruchem głowy na smutną twarz Laury, szklące się oczy i zaczerwieniony nos. - Nie jest tego warte - bo nie było i ten jeden raz Farrow doskonale wiedziała o czym mówi.

autor

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

- Zapamiętam. – odpowiedziała z uśmiechem. Na szczęście nie bywa często u lekarza, ale dobrze było leczyć u kogoś, komu zależy, kto troszczy się o pacjentów i kto potrafi normalnie rozmawiać, chociaż na chwilę przełamując barierę lekarz-pacjent. Dla niej Aurelie była do tej pory Doktor Farrow, która szybko rozpoznawała objawy przeziębiania, teraz natomiast stawała się bardziej rzeczywistą osobą, która lubiła dobrą kawę. Jeszcze nie wiedziała, że niedługo stanie prawdziwa do bólu, gdy okaże się, że spotyka się z jej ojcem, ale na razie pozostawała w błogiej nieświadomości. I to nie tak, że miałaby coś przeciwko, w końcu Aurelie była inteligentną i przepiękną, ale musiałaby tę informację najpierw przetrawić. Do tej pory nie poznała wielu kobiet, z którymi spotykał się ich ojciec, a jeśli już, to i tak nie przywiązywała się do ich obecności, bo dość szybko znikały z jej życia.
- Ach, jak ja kiedyś lubiłam te naklejki. – zaśmiała się cicho. To były te czasu, w jej przypadku niezbyt odległe, kiedy jedynym problemem było to, czy lekarz pamiętał, by taką naklejkę jej wręczyć, a wtedy jeszcze jej lekarzem nie była Farrow. Teraz Laura naklejki uważała za niepotrzebne śmieci, o czym nie chciała wspominać, żeby nie być niemiła. Na chwilę skupiła spojrzenie na swojej herbacie, ukradkiem spoglądając na milczącą lekarkę. Doceniała jej towarzystwo i sposób, w jaki postanowiła poprowadzić rozmowę, tym samym sprawiając, że młoda Hirsch czuła się nieco swobodniej. Na tyle swobodniej, by kontynuować temat swojego przeziębienia.
- Naprawdę nie chcę się tak czuć… - westchnęła. – Mam nadzieję, że szybko mi przejdzie. – dodała szybko, okłamując Aurelię i samą siebie w tej kwestii. Doskonale wiedziała, że jej uczucia były na tyle silne, że nie mogły zniknąć w ciągu kilku dni. Z jednej strony bardzo chciała poczuć ulgę, zrobić coś, by serce przestało boleć, a z drugiej strony przywoływała bolesne wspomnienia, bo przez ułamek sekundy, kiedy udało się jej zapomnieć o bólu, czuła te wszystkie pozytywne emocje związane z tymi uczuciami. To było przedziwne. – Może jest możliwość, by zaczepić się przed kolejnymi przeziębieniami i sezonowymi grypami? – spojrzała na nią pytająco i westchnęła cicho. Nie chciała już nigdy więcej się tak czuć. A czuła się zraniona i oszukana, nie mogła więc pozwolić, by ktoś jeszcze wykorzystał jej słabości przeciwko niej. – Mam nadzieję, że tak będzie. Liczę tylko, że poczuję się lepiej prędzej niż później. – dodała siląc się na delikatny uśmiech. Sięgnęła po podawaną jej przez Aurelię chusteczkę i przyłożyła ją do policzka, po którym spływała łza. Zaśmiała się cicho, kiedy Farrow wskazała na nią głową. – Teraz to wiem… gdybym wiedziała wcześniej, z pewnością pilnowałabym się bardziej, żeby nic nie poczuć. – wymamrotała i wzruszyła lekko ramionami. Jeszcze niedawno była gotowa zrobić dla niego naprawdę wiele ryzykując w szkole, ale także poza nią, teraz wiedziała, że popełniła błąd. Powinna była postawić siebie na pierwszym miejscu, tak jak zrobił to on.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Aurelie wykonała mimowolny ruch, pochylając się nad stolikiem i zupełnie tego nie kontrolując, ułożyła dłoń na dłoni nastolatki, lekko ją ściskając w geście niemego wsparcia. Rozumiała co miała na myśli, aż przesadnie dobrze, bo przecież czy sama nie tkwiła w relacji (relacjach?), które prowadziły ją na skraj przepaści? - Może powinnaś skorzystać z najstarszego lekarstwa na świecie i... po prostu leczyć się tym czym się zatrułaś? Nie tak dosłownie, to chyba jasne, ale to na pewno nie zaszkodzi - uśmiechnęła się pokrzepiająco, prostując się i opierając na powrót o zajmowane przez siebie krzesło. Czy taka rada nie była najlepszą, jeśli nic innego nie dało się zrobić? Czy nie warto było po prostu rzucić się w wir randkowania i zabawy, aby zapomnieć o tym co przykrego ją spotkało? - Za parę chwil będzie lepiej, zobaczysz. Musisz się uodpornić. Następnym razem niech twój krok będzie pierwszym i ostatnim - Blue wciąż tej sztuki nie opanowała do końca. Czasami wykonywała pierwszy krok, ale nie potrafiła zrobić ostatniego, najczęściej samotnego. W innym przypadku pozwalała wytyczać ścieżkę komuś innemu, finalnie sama tę drogę kończąc. Nigdy jednak nie od początku do końca nie parła do przodu samotnie. Może nie potrafiła? Miejsce i czas nie było najlepszymi do tych rozważań, bo przecież rozmawiały o Laurze, nie o niej.
- Nie jestem najlepszym doradcą, Laura - uśmiechnęła z przekorą, podsumowując całą ich rozmowę. Zdecydowanie daleko było jej do doradzania komukolwiek z prostej przyczyny - mimo trzydziestu lat na karku wciąż popełniała błędy, powielając je i nie wyciągając wniosków. Gdyby istniała szczepionka uodparniająca na mężczyzn, to przyjęłaby ją z wielką chęcią, być może nieco by zmądrzała? Żaden, Ż A D E N, facet nie był złotym strzałem, nawet jeśli tak jej się wydawało na samym początku. Biorąc więc pod uwagę jak młoda była Laura i ile życia przed nią... podobne uczucia będą towarzyszyć jej jeszcze niejednokrotnie. Nie dało się przed tym uchronić, bo serce kobiety było całkowicie niezależne od jej woli. - Mężczyznom niezależnie od wieku wszystko przychodzi jakoś łatwiej. Chorowanie i zdrowienie - bo przecież wciąż rozmawiały tylko o grypie, prawda?

autor

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Na twarzy Laury pojawił się delikatny uśmiech, kiedy poczuła na wierzchu swojej dłoni ciepło palce Aurelie. Nieznacznie kiwnęła głową, dając jej tym samym znać, że rozumie ten gest i docenia go. Od kilku dni właśnie takiego zrozumienia i wsparcia potrzebowała. Nawet jeśli Farrow nie miała pojęcia o jej problemach, a sama Laura nie zdradzała zbyt wielu szczegółów, nawet najmniejsze wsparcie drugiej osoby dużo dla niej znaczyło. Zdecydowanie wolała takie gesty, niż niekończące się pytania, złote rady, do których inni i tak nie potrafili się sami stosować i bagatelizowanie jej problemu.
- O tym kompletnie nie pomyślałam. To znaczy słyszałam to już gdzieś, kiedyś… ale wydawało mi się, że w tej sytuacji raczej powinnam unikać tego, czym się zatrułam? – spojrzała na nią nieco niepewnie, ale jej pokrzepiający uśmiech sprawił, że sama również się uśmiechnęła. – Spróbuję. – dodała i wzruszyła lekko ramionami. Tylko czy na pewno tego właśnie chciała? Czy nie było za wcześnie? Czy był ktokolwiek, kto w tym momencie wydawał się na tyle interesującą osobą, by pozwolić jej zapomnieć o tym, który ją zranił? Miała nadzieję, że tak, bo nie chciała się tak czuć całe życie. Niestety znała ludzi, którzy przez lata nie potrafili wyleczyć się z nieszczęśliwej miłości i takiego scenariusza na swoją przyszłość z pewnością nie chciała.
- Zapamiętam. – przytaknęła, biorąc sobie do serca radę Aurelie. W tej krótkiej chwili, którą miała na przeanalizowanie jej słów, brzmiała ona naprawdę dobrze. Dawała poczucie, że następnym razem będzie panować nad sytuacją i podejmie takie decyzje, które nie pozwolą nikomu złamać jej serca. I to nie tak, że sama chciała te serca łamać, po prostu… wydawało się jej, że serca mężczyzn nie są tak bardzo na to podatne. Co tylko Farrow potwierdziła po chwili. Laura pokiwała powoli głową i sięgnęła swoją herbatę, która po dwóch niewielkich łykach się skończyła. Odłożyła kubek i podniosła wzrok na swoją towarzyszkę. – To wszystko powinno być łatwiejsze… - westchnęła i pokręciła z rezygnacją głową. Po co to wszystko, skoro i tak w końcu ludzie łączyli się w pary? Czy nie mogło być łatwo od początku? – Dziękuję. – uśmiechnęła się blado do lekarki, czując, że ta rozmowa nieco jej pomogła.
- Nie będę pani przeszkadzać. Niech pani skorzysta z wolnej chwili i wypije spokojnie swoją kawę. Ja powinnam już wracać do domu, mam dość długi esej do napisania. – naprawdę nie chciała jej zawracać więcej głowy swoimi sercowymi rozterkami, chciała za to uszanować jej wolny czas, którego jako lekarz miała niewiele. – Jeszcze raz dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia. – odezwała się zbierając swoje rzeczy, chcąc zostawić Aurelię samą przy stoliku. Posłała jej jeszcze jeden uśmiech i zarzucając plecak na ramiona, wyszła z kawiarni.

/zt. x 2

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oczywiście, że zgodził się na to, aby pozostali pracownicy wyszli wcześniej, samego skazując się na sprzątanie sali. Co prawda i tak pomogli mu na tyle na ile byli w stanie, ale czekało go jeszcze około pół godziny roboty. Nie miał ku temu żadnych obiekcji, bo miał stosunkowo dobry dzień. Do Liberte przyszedł dopiero na szesnastą, a z racji, że mieli dzisiaj wieczór filmowy, to ruch był nieco spokojniejszy. Najwięcej sprzedał wina, bo od tygodnia mieli już na to pozwolenie i jak się okazało, mieszkańcy Seattle nie potrzebowali zbyt wielu pretekstów, aby zamówić sobie lampkę czy dwie. Nie oceniał ich, bo sam lubił popijać w knajpach. Człowiek czuł się przez to jakiś taki.... bardziej kulturalny i w ogóle.
Przetarł stoliki, szyby lodówki z zewnątrz oraz policzył pieniądze w kasie. Został mu już tylko ostatni przystanek, ale że nie lubił tego robić w ciszy, to zapuścił sobie jakiś starszy kawałek, który chodził mu ostatnio po głowie.
SOUNDTRACK Napełnił czerwone wiaderko, przygotował sobie mopa i rozpoczął choreografię do mycia podłóg. Gdyby był to serial, to na bank miałby teraz fajną składankę scen, kiedy w rytm muzyki porusza się z kijem, pokonując kolejne połacie drewnianej podłogi. Nie był nawet świadom, że podśpiewywał sobie coraz głośniej, a i ruchy zaczęły przybierać na gracji. - Sylviaa - tym razem bardziej świadomie, odrzucił mopa na ziemię, co wywołało nieprzyjemny łoskot, ale tylko na chwilę. - Yes, Mickey? - odchylił lekko głowę do tyłu, uśmiechając się szeroko. - How do you call your lover boy? - odchylił się jeszcze dalej, przymykając powieki. - Come here, loverboy! - rozpostarł ręce na boki i wykonał płynny ruch dłońmi. - And if he doesn't answer? - udał zmartwioną minę, kołysząc lekko biodrami i wykonując parę kroków w miejscu. - Oh lover boy... - wyprostował się, wodząc dłońmi po swoich bokach. - And if he still doesn't answer?! - podparł ręce na biodrach, otwierając oczy i marszcząc brwi, jakby chciał wyglądać groźnie. - I simply say... baaaaa - zrobił obrót, tak, że zwrócił się twarzą do drzwi i wtedy też dostrzegł, że ktoś stał w środku kawiarni, patrząc na jego mały performance. Szybko spauzował utwór poprzez zegarek i odchrząknął, prostując się z zawstydzeniem. Był prawie pewien, że zakluczył drzwi, ale najwidoczniej prawie było tutaj słowem kluczowym. - Mamy zamknięte - poinformował, a następnie parsknął śmiechem, bo mimo wszystko sytuacja była dość unikatowa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • rozdział siódmy

A więc była trucizną.
Jadem wstrzykiwanym ludziom kryształowym, czystym i bezgrzesznym. Chorobą paraliżującą ich niewinność. Niczym więcej. A przynajmniej tyle udało się jej ustalić z podsłuchanej dziś rozmowy, kiedy to jej ojciec, w którym nadal pokładała jakieś dziecięce nadzieje, ośmielił się wyznać, że Lean ludzi niszczy. Że samą siebie zniszczyła na własne życzenie, a teraz w ramach egoistycznego buntu odbiera radość także innym. Bardzo dobitnie wskazał swojej żonie, by córki się pozbyła — tanią wymówką, otwartym wyproszeniem, jakkolwiek, byleby tylko Lean dała im święty spokój. A więc dała; wyszła, nim matka zdążyła wypowiedzieć jakiekolwiek słowo. Błądziła potem po mieście, po raz pierwszy czując, że już dłużej nie da rady. Telefon wyciągnięty w geście paniki uzmysłowił jej, że nie ma nawet do kogo się odezwać. Nie miała bliskiej przyjaciółki, nie miała dobrych znajomych. Miała za to rozpadający się związek i pewność, że ktoś, kto powinien ją kochać, darzy ją szczerą nienawiścią. A więc jej rodzice mieli rację; nie miała nikogo, bo wszyscy mieli jej dość. Została sama. W pierwszym odruchu powędrowała nad rzekę; tam, gdzie skarpa umożliwiłaby prosty skok, a oddalona ulica, przedzielona kawałkiem dzikiej natury, nie miałaby prawa zaoferować jej pomocy. Siedziała tam bezczynnie kilka godzin. Czas mijał, zimno targałem jej ciałem, a ona tkwiła tak, nieruchomo, zastanawiając się, czy gdyby przepadała nagle, ktokolwiek by jej szukał. Może dziesięć lat temu wystawiłaby świat na tę próbę, ale teraz była już przecież dorosła. Rzekomo rozsądna. Co z tego, że sama; mogła jakoś i tak sobie ze wszystkim dać radę. A więc po raz pierwszy od dziesięciu lat postanowiła się upić.
Nie pamiętała, który bar jej polecano. To było tak dawno temu; nazwa wymówiona z dziwnym akcentem jako echo pozostała w jej głowie, raz po raz układając się w inną całość. Zniechęcona spekulacjami, pchnęła pierwsze drzwi, zza których dobiegała odpowiadająca jej muzyka. Spodziewając się tłumów i wieczoru karaoke, doznała lekkiego szoku, gdy w pustym już lokalu ujrzała jedną samotną duszę, wirującą w rytm znanej jej piosenki. Uśmiechnęła się. A Lean uśmiechała się naprawdę rzadko, w zasadzie nigdy, bo jak dotąd była pewna, że po prostu nie potrafi. A gdy nieznajomy roześmiał się po groźnie brzmiącym komunikacie, pewna była, że chce z nim tu zostać. Że musi, bo inaczej zrobi coś głupiego i niewybaczalnego. — Potrzebuję pomocy — wyjaśniła, kierując się w stronę obcego mężczyzny, zamiast do wyjścia. Nie interesowało jej to, że lokal jest zamknięty. — Pracujesz tutaj? — spytała, rozglądając się dookoła, oceniając każdy kąt tego miejsca w sposób krytyczny, lecz litościwy. Podobało się jej to wnętrze. Zatrzymując się kilka kroków od niego zwątpiła jednak w słuszność tego wszystkiego. Czy powinna i tego biednego człowieka skazywać na cierpienie, i mu odbierając resztki szczęścia? — Zawsze zamykacie tak wcześnie? — rzuciła ostatnie z pytań, uważnie się mu przyglądając.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmarszczył brwi, wyraźnie zmieszany, kiedy kobieta zaczęła się do niego zbliżać. Po swoim oficjalnym komunikacie spodziewał się raczej przeprosin i szybkiej ucieczki. Tak zwykle reagowali ludzie w Pagliacci, gdzie wielokrotnie był osobą zamykającą knajpę. Jak widać nieznajoma nie była jednak spłoszona godzinami urzędowania Liberte. Mało tego - potrzebowała pomocy. - Chętnie pomogę, o ile będę w stanie - jego rozbawienie przeszło w życzliwy uśmiech. Miał dobry humor, więc nie zamierzał robić sceny. Nie zmopował fragmentu przez który przeszła, więc nawet mu jeszcze nie zdążyła nabrudzić. Weszła tu z jego własnej winy, więc nie zasługiwała na złe potraktowanie nawet w najmniejszym stopniu. Z resztą, Laurence starał się promować to miejsce jako najprzyjemniejsze pod słońcem, więc musiałaby mu chyba pobić okna, aby się na nią jawnie wkurzył.
Rozejrzał się wraz z nią, ciekaw jak postrzegała to miejsce. Nie kojarzył jej kompletnie. Ani z samej kawiarni, gdzie chyba i tak wcześniej nie była, skoro zadawała mu takie pytanie; ani z budynku w którym oboje mieszkali. Jak widać różnica ośmiu pięter była wystarczająca, aby nigdy wcześniej na siebie nie wpadli. A może po prostu jej nie pamiętał? - Jestem właścicielem - nie chciał tego mówić z jakąś pretensją, ale był zwyczajnie dumny. Wiedział, że wyglądał jak gówniarz, który raczej jest od kelnerowania i bycia ładną buzią... no może ewentualnie od gotowania, ale żeby właściciel kawiarni? Traktował to miejsce jak swoje dziecko i nie zamierzał udawać, że tak nie było. - Zamykamy za ostatnim klientem - chyba, że na zmianie popołudniowej był ktoś inny niż on. Gdyby to od niego zależało, to mógłby tutaj siedzieć do późnej nocy, o ile tylko ktoś by tego potrzebował. Czyżby właśnie nadarzała się na to okazja? - Zawsze odwiedzasz nowe knajpy o takich porach? - zapytał w taki dokuczliwy, ale jednocześnie pozytywny sposób. Kąciki jego ust nadal unosiły się ku górze, ale teraz dołączyła do tego również lewa brew. - Powiedzmy, że ten występ był w gratisie - machnął ręką w kierunku wiadra i mopa, który leżał żałośnie na podłodze. - Ale musisz za to zamówić lampkę wina - humor jak widać mu dopisywał, ale było coś w jej braku skrępowania takiego, że sam poczuwał się skory do spontanicznych decyzji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#2

Heath ostatnio dość dużo czasu spędzał w kawiarniach. Być może nawet zbyt dużo. Nie każdy był tak pochłonięty swoimi sprawami, żeby nie zauważyć kogoś, kto przysłuchuje się rozmowom, przygląda ludziom i robi z tego notatki. Został zauważony i potrzebował solidnego alibi, żeby nie napytać sobie biedy i uniknąć konieczności tłumaczenia się przed policją. Z całą pewnością tamta ruda i piegata wykręciłaby magiczne 911, gdyby Heath się nie ukrył. Lawirując między stolikami dostrzegł, że przy jednym z nich siedzi samotna blondynka. Frost postawił obok szklankę z mrożoną kawą i uśmiechnął się do nieznajomej przysiadając się na wolnym miejscu naprzeciwko.
- Mam nadzieję, że nie czekasz zbyt długo.- położył obok egzemplarz tej samej gazety, która leżała obok Audrey, co mogło sugerować, że to miał być znak rozpoznawczy. Niezależnie od tego, czy gazeta została tu przyniesiona przez kobietę, czy ktoś ją zostawił... w pobliżu nie było nikogo, kto miałby taki sam magazyn, co uwiarygodniało domniemaną pomyłkę. - Heath. - podał jej rękę właściwie nie dając dojść do słowa. Tym samym ruda, która uchwyciła go wreszcie na celownik zobaczyła, że znalazł to, czego szukał i jest raczej nieszkodliwym romantykiem niż niebezpiecznym stalkerem. Przystanęła na chwilę, by się upewnić, że się nie myli, po czym wreszcie odpuściła i poszła, a Frost mógł odetchnąć z ulgą. Nie przeszkadzało mu to w tym, by brnąć dalej w tą szaleńczą i skręconą naprędce mistyfikację, co sobie tłumaczył tym, że przecież rude były dziwne. Ta konkretna mogła wrócić i namieszać mu w życiu. Nie potrzebował takiego urozmaicenia w swoim życiorysie. - Miło wreszcie cię zobaczyć. Nie mówiłaś, że jesteś taka śliczna.- rozsiadł się wygodniej na krześle, jakby miał zabawić tu dość długo. Był spokojny, uśmiechnięty i mimo tej całej gadki sprawiał wrażenie dość nieśmiałego gościa.
Udawał, że nie dostrzega zaskoczenia, które z pewnością musiało pojawić się na jej twarzy. Nie codziennie przytrafiają się w końcu takie spotkania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego doba – jeśli za miarę obrać sobie nawarstwione zwały obowiązków – w chwili obecnej pękała w szwach. Brakowało przestrzeni na oddech łapany pospiesznie – w przerwie – do tego piersią niepełną. Haust za haustem powietrza bowiem – coraz parniejszy okazywał się w czasie kuchennej, zwartej krzątaniny. Te z kolei przypominały dziwaczną hybrydę wyścigów opartych na długim dystansie z fragmentami sprintu, kiedy pora dnia zahaczała o godziny szczytu.

Czy można uznać, że się wypalał?
A czy nie takie właśnie było jego przeznaczenie? Sparzony lotem zbyt bliskim słońca.

Pracy potrzebował jednak tak, jak potrzebuje się tlenu – z tą tylko różnicą, że tlen odpowiadał za życia podtrzymywanie. Praca – dawała temu życiu słodki komfort usprawiedliwienia; dla decyzji, które podejmował z nieudolnym skutkiem. I dla odpowiedzialności za nie, w stanie boleśnie wybrakowanym. Praca, pęczniejąc wygodnie w widełkach dnia – czas wszelki zajmowała własnym jestestwem, nie pozwalając Icarusowi na zbyt dalekie błądzenie myślami. Drogę do Niej do Nich zastawiała w sposób postawny.
To nie tak, że nie pluł sobie w brodę. To nie tak, że nie żałował.
Za fasadą ciągłych zajęć splątanych ze sobą wężykiem nieskończoności nie było tego, po prostu, widać.
Ale tego dnia obydwie sfery życia krokiem nieostrożnym wpadły na siebie – w kolejce priorytetów (a jednocześnie w komitywie – zdaje się – szyderczej, przeciwko mężczyźnie) zdeterminowane, by miejsca, pod żadnym pozorem, nie ustąpić.

Co widzi Teddy Theodora Dolittle?
Widzi, zapewne, skrawek lady. Kubeczek świeżo wypełniony saszetkami cukru. Narożnik kasy fiskalnej, terminal. Widzi rozmyty zarys cudzej sylwetki, zasiadającej pod oknem (dwudziestodwuletnia Bridget – zawsze zajmuje to samo miejsce, zawsze z telefonem w ręce, zawsze z uśmiechem na twarzy). Widzi też przeszłość – jak na złość, niedającą się wykreślić z życia – która krokiem naiwnym w pewności siebie przekracza próg kawiarni.

Czego Teddy Theodora Dolittle nie jest świadoma? O czym wiedzieć nie może?
Nie widzi ostatnich piętnastu minut, w czasie których Peregrine, tępo wpatrzony w deskę rozdzielczą samochodu, nie odważył się z niego wysiąść. Nie widzi wzbierającego w nim przerażenia, ilekroć analitycznym odruchem zapędza się w potrzebę sporządzanego rachunku sumienia. Nie widzi tego, o czym porozmawiać nigdy nie dał jej szansy nie mieli okazji.

Staje przed ladą, oddzielającą go od dziewczyny. Patrzy na nią ale w akcie samoobrony przekonać próbuje samego siebie, że nie widzi. Palcem wskazującym zahacza o zabawny dzwoneczek, sygnalizujący potrzebę obsłużenia.
Wiem, że powinienem zadzwonić, ale byłem niedaleko i pomyślałem, że… że i tak wiem, że planowo powinnaś mieć teraz zmianę. Więc… uh, jestem. Tak wyszło. – Tłumaczył się. Nie potrafił zapanować nad zdradliwą tendencją do uzasadniania; skłonność wzbierająca w nim wprost proporcjonalnie do prawdopodobieństwa, że za wszystkim kryje się drugie dno. Teddy musiałaby go nie znać (czy znała, kiedykolwiek?), by nie zwęszyć przysługi, czającej się gdzieś w powietrzu. – Widzę, że nie ma zbyt dużego ruchu. Możemy pogadać, przy kawie? Obiecuję, że nie zajmę ci dużo czasu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • Tak wyszło.
Dwa proste słowa, które w ustach innego człowieka nie miały dla niej większego znaczenia. Z kolei w jego ustach wzbudzały nieprzyjemne mrowienie w brzuchu, powodując przy tym uczucie mdłości. Brwi automatycznie zwężały się, kiedy starała się ignorować to, jak dany zwrot na nią oddziałuje… a oddziaływał paskudnie, bo dziwnym trafem Icarusowi wszystko jakoś tak wychodzi.

  • Tak wyszło.

Dwa proste słowa, ale nie te, które pragnęła z jego ust usłyszeć.



— Szkoda, że nie uprzedziłeś — odpowiedziała wprost, co zaskoczyć go mogło, chociaż nie powinno. Miękka była to fakt, poniekąd dlatego w odpowiedzi - zdecydowanie częściej niż sobie na to zasłużył - otrzymywał: w porządku; nie szkodzi; jasne, rozumiem, lecz nie dziś. Dlaczego? Klucz do pozyskania odpowiedzi dobrze się ukrywał, gdzieś w jej przekrwionych oczach i cieniach tuż pod nimi, które resztką podkładu ledwo zdołała ukryć. Przemawiało przez nią zranieniemęczenie, które dotkliwie odczuwała, jednocześnie nie mogąc pozwolić sobie na ukojenie bólu odpoczynek. — Miałabym szansę przygotować się na twoje kolejne wymówki — dodała ciszej, kończąc bezradnym westchnieniem i kiedy już mogło się wydawać, że słabość do niego świetnie dziś zamaskowała, kącik ust drgnął delikatnie w górę - oh! czy to uśmiech? - kiedy ścierkę bawełnianą nerwowo przez palce przeciągała.

Szkoda, że nie uprzedziłeś - może lepiej ukryłabym swoje słabości.

— Raczej masz świadomość tego, że wcale nie obawiam się sytuacji, w której zajmujesz mi dużo czasu — przecież zawsze ci go brakuje, Peregrine! Wymowne spojrzenie powinno wystarczyć, ale gdyby chciał, z chęcią szczegółowo wyjaśni mu skąd to przekonanie. Akurat dzisiaj była w nastroju do prania brudów, w przeciwieństwie do parzenia kawy. Niestety od pracowniczych obowiązków nie ucieknie, dlatego sięgnęła po dwa kubki i odwróciła się do ekspresu, by przyrządzić dla nich kawę.

Wyobraźnia droczyła się z nią, gdy nie mogła wyzbyć się wrażenia, że jego spojrzenie na sobie odczuwa. A może zwyczajnie chciała go czuć? Tęskniła. Od ponad trzech lat naiwnie wierzyła w niegobierała się na jego wymówki, wciąż pozwalając mu na bycie zadufanym w sobie idiotą sobą. W efekcie pozwalała spychać samą siebie na dalszą pozycję, aż w końcu znalazła się w miejscu, w którym znajdował dla niej czas na szybką kawę, w dodatku nie bez powodu. Głupia była, bo to znosiła łudząc się, że któregoś dnia znajdzie dla niej nich wystarczająco dużo czasu. I kiedy głos rozsądku przebić się próbował przez hałas wydobywający się z ekspresu, gulę w gardle poczuła przełykając ślinę. Zęby zacisnęła spieniając mleko, jakby miało ją to dziś uczynić niezłomną, a wszystko po to, by nie pęknąć w chwili, kiedy z gotową kawą odwróciła się do niego.

Skinąwszy na niego wyszła zza lady kierując swoje kroki do najbliższego stolika. — O czym chciałeś porozmawiać? — zapytała wprost, zajmując pierwsze lepsze miejsce.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nigdy nie chodziło o wybór, Teddy. Czyżby? Więc o co innego?
To nigdy nie było tak. Jak?
Ah-a. No, tak. Następnym razem uprzedzę. – Przy następnej okazji. Bo tym właśnie były ich spotkania. Okazyjnym zderzeniem dwóch światów. Ogonem rozognionej komety, która – wbrew starannie odczytywanym rejestrom – w widocznej sferze nieboskłonu pojawiała się zawsze na przekór zapowiedziom. Nigdy za wcześnie. Zawsze spóźniona. Ale wracała. Tocząc kolejne okrążenie, choć z odległości pomiędzy niebem a ziemią, zdawała prześmiewczym grymasem traktować cierpliwość tych, którzy jej wyczekiwali.
Nerwowy uśmiech. Od zawsze podziwiał determinację swojej Teddy Theodory.

Miał rację. Nigdy nie chodziło o wybór.
Nigdy nie chodziło o – jeden – wybór. „Tak” albo „nie”. Zostać – czy odejść.
Zawsze chodziło o w y b o r y. Ciągłe, małe, drobne, pozornie nieistotne. O muśnięcie policzka – na pożegnanie, przed rozpoczęciem kolejnego dnia pracy. O powrót do domu – lub zostanie po godzinach. O niedobory we wspólnie spędzonym czasie. O każde „jutro”, „przepraszam” i ”następnym razem”. O to, czy spojrzeniem zahaczyć o smukły kształt ramienia wznoszący się przy parzeniu kawy; nawet wtedy, kiedy ich wspólne życie, na nowo, zdecydowali się podzielić na dwoje.
Przyzwyczajeni – ale czy pogodzeni?

Teddy czuje na sobie jego spojrzenie.
Gdyby tylko miał czas – myśli sobie – mogłoby mu tego brakować.

Odsunął krzesło. Chrobotliwe rzężenie nóżek przeciągniętych po deskach posadzki. Usiadł. Czekał. Siedział. Czekał. I siedział, i czekał, i myślał – i patrzył, jak ona podchodzi do stolika, jak stawia kawę, jak robi wszystko to, o co – przed chwilą – ją poprosił. I czuje się z tym źle, ale to – dziwnym trafem – w swoich myślach decyduje się pominąć. Jeszcze przez chwilę pozwolił trwać niemrawej ciszy. Palcem zahaczył o porcelanowy uchwyt filiżanki. Opuszką palca przemknął po wnętrzu wąskiego łuku. Nienawidził tego fasonu – niezbyt komfortowy, trudny w przytrzymaniu, parzył palce. A jej spojrzenie? Piekło po sercu.

Chrząka. Bierze głęboki oddech.
Mam szansę na naprawdę dobry kontrakt. Sęk w tym, że w trakcie rozmowy z tym moim potencjalnym pracodawcą wyszedł temat rodziny i… Słuchaj, po pierwsze. Nie zawracałbym ci głowy, gdyby to nie było konieczne, dobrze? W każdym razie, rozumiesz… Facet ma ewidentnie bzika na punkcie rodziny. I, no, wiesz. Wartości rodzinnych. On to traktuje bardzo poważnie, a dla mnie to jest być albo nie być. W trakcie rozmowy okazało się, że mamy dzieciaki w tym samym wieku, coś tam – dużo by gadać. Okropnie się w to wszystko wkręcił i… – Źrenice przebiegły przez smugę ledwie widocznej mgiełki, unoszącej się ponad tafelką naparu. – Jeden wieczór, Teddy. Zabierzemy Aurorę, na pewno będzie się super bawić. Nie ustaliliśmy terminu, więc możemy go dopasować pod ciebie.
Nie patrzył jej w oczy. Nie potrafił. Cała ta prośba – przetoczona przez filtry wyobraźni w formie każdego możliwego tonu, scenariusza, gestykulacji, przy żadnej z prób nie brzmiała tak idiotycznie, jak teraz. Ale o tym musiał się przekonać na własnej skórze. Jak widać. Otwartą dłonią potarł krótki dystans własnego karku. Moment odwagi, choć jej jakość – wątpliwa. Zerknął na brunetkę.
To niepowtarzalna szansa. No i… więcej pieniędzy. – Idioto! Tu nigdy nie chodziło o pieniądze.Gdyby trzeba było opłacić młodej jakieś zajęcia. Będzie chciała balet? Będzie miała balet. Będzie chciała jeździć konno? Będzie jeździć. Będzie chciała wszystko naraz? Proszę bardzo! No, Teddy, wyobraź to sobie, co? – Uśmiech. Cierpki; na wzór skazańca, który przed własnym straceniem zażądał po raz ostatni spróbować słodyczy z dzieciństwa. Życzenie zmarnował – na to tylko, byle zachłysnąć się ułamkiem chwili o smaku przeszłości.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Belltown”