WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

kawiarnia

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

jesienne wdzianko na remonty

- Nie miałem pojęcia, że w jednym miejscu może być tyle kurzu - było pierwszym komentarzem, jaki padł z ust Franklina, kiedy Milo wpuścił go do środka.
Ich ostatnie spotkanie podczas ciepłego, lepiącego się do skóry wieczoru regularnie pojawiało się w głowie młodego St. Verne'a. Na przemiał mielił je, analizował i powtarzał wszystko, co między nimi padło i robił to tak często, że teraz było miękkie, swoje i znane lepiej, niż hymn państwowy. Zdawało się leżeć blisko jego serca i wydzielać przyjemne ciepło, takie samo, z jakim Milah zawsze mu się kojarzył - bezpieczne, przyjacielskie.
I swoje.
Chęć na kolejne spotkanie ciążyła lekko obok tego wspomnienia, bo ciężko było z nią walczyć. Rozdarty między ciepłym uczuciem, jakie towarzyszyło łapaniu Milo za rękę, a wizją zrobienia czegoś za plecami brata nieraz łapał telefon i równie szybko jak napisał "hej, masz jutro wolny wieczór?" kasował te wiadomości jeszcze przed wysłaniem, by chwilę pogapić się w ekran, obrócić go parę razy w dłoniach i w końcu z ciężkim ty idioto westchnięciem wcisnąć go do kieszeni i wrócić do czytania podręcznika na studia. Nie mógł wrócić do tego bagna, nie chciał ryzykować i tak nieprzyjemnie odległych relacji z Florianem. Propozycja spotkania więc nie padła z jego strony, ale za to wysłał do chłopaka parę filmików - durnych trochę, gdzie nagrywał najróżniejsze zdania w migowym, zarówno tych, które ustalili wtedy przy pizzy i piwie, jak i zupełnie nowych, randomowych.
"Przepraszam, że spóźniłem się do pracy, musiałem utopić syna w toalecie, bo znowu pytał mnie tysiąc razy czego nie można zjeść".
"Oddam tuńczyka za kilo blondyna".
"Przepraszam, którędy na Marsa?".
"Hej mała, często tu przychodzisz?".
A potem była ta cholerna noc, ten wieczór kiedy wszyscy się upili, kiedy Felicia wyparowała z wyznaniem, że ona też kiedyś widywała się z Milo i Franklinowi do dziś ten szok i wyrzut spać nie dawały. Bo pamiętał reakcję Floriana, który wściekł się niepomiernie i bo pamiętał, że sam przecież czuł się dziwnie przez Milo oszukany, w jakiś sposób wykorzystany, bo w tym pijackim umyśle pojawił się przebłysk, że co, jeśli był tylko na liście ludzi do przelecenia.
Nie poruszył jednak z Milo tego tematu nigdy. Jeszcze wtedy skacowany, z tą stopą obklejoną zakrwawioną, zaschniętą szmatą, kiedy sam lekko drżącymi dłońmi, zagryzając wewnętrzną stronę policzka z bólu próbował jakoś się do rany dostać i ją opatrzyć, a potem zwisał nad toaletą targany mdłościami, obiecał sobie, że tego nie zrobi. Że nie chce wiedzieć, że woli cieszyć się obecnością Milo, bo on i tak miał w życiu mało znajomych, a jeszcze mnie przyjaciół i nie chciał tracić kogoś, przy kim tak dobrze się czuł.
Kontynuował wysyłanie filmików co jakiś czas i innych dziwnych wiadomości, aż w końcu Milo wrócił do tematu lokalu - wysłał adres i zapytał o pomoc. Franklin, już z prawie zdrową stopą trochę jeszcze tylko kulejąc, zgodził się od razu i na pomoc i na zaproponowany termin. Tęsknił. Może był głupi (na pewno), może nierozważny, ale trudno. Raz w życiu w tym rodzeństwie mógł być tym durnym.
Dwa dni później więcej wciągnął na siebie w miarę robocze ciuchy, jesienny płaszcz i wsiadł do samochodu, by pojechać pod wskazany adres. Oglądał niedawno mieszkanie w tej okolicy, ale zrezygnował z niego ostatecznie na cześć czegoś tańszego w gorszej lokalizacji. Pomyślał, że w końcu powinien komuś powiedzieć o przeprowadzce, ale powzięte w duchu postanowienie zostawało zawsze gdzieś na końcu języka i chociaż miał już wszystko zaplanowane, pracę znalezioną, to zwlekał do ostatniej chwili.
Teraz jednak odgonił te myśli, bo już pukał w brudną szybę, by dać Milo znać, że jest na miejscu i już tamten mu otwierał drzwi z tym uśmiechem ciepłym, a "cześć Franklin" miło brzmiało w jego ustach. Przeszedł blisko niego - za blisko - i równie blisko zatrzymał się, rozglądając się z zainteresowaniem dookoła. Zawsze byli za blisko, zawsze zdawali się balansować gdzieś na granicy przyjacielskiego dystansu, a czegoś więcej i to zawsze mieszało mu w głowie, sprawiało, że jednocześnie chciał go przytulić i odsunąć się, oprzeć o jego klatkę i usiąść na drugim końcu pomieszczenia.
"Nieźle" wymigał z szerokim uśmiechem, kiedy Milo za pomocą gestów powiedział "miło cię widzieć".

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

drechol


Od jakiegoś miesiąca, czas uciekał mu między palcami. Wykup lokalu, zaginięcie brata, utrata jednej z ról, powrót Keya, premiera, bankiet, spotkanie z Florianem i Cosmo, a potem… ten cholerny wieczór i kolejne informacje, które w kółko wracały do jego głowy, bo straszne były, bo chyba nie umiał już myśleć o Keyu i nie bać się. I jakim cudem to wszystko zmieściło się w trzydziestu dniach, nie wiedział, nie wiedział też kiedy ten czas zniknął i mętlik w głowie miał. I cieszył się na to spotkanie, bo Franklin był tym typem człowieka przy którym wszystko było łatwiejsze.
Nawet, jeśli tak naprawdę było skomplikowane, bo czy miał prawo wpuszczać znów Floriana do swojego życia chwilę po tak bezpośrednim zachowaniu w kierunku jego brata? Brata, który odrzucał go, o ironio żeby nie zranić Floriana. Ale to nie ważne chyba, albo ważne w tej chwili, usłyszał pukanie w szybę, więc odłożył szpachlę z którą sterczał pod ścianą, tą jedyną faktycznie do otynkowania w bocznym pomieszczeniu i poszedł otworzyć. I Franklin wszedł, blisko, gdzieś w tej strefie był, w której chyba nie powinien, choć miłe to było, choć chyba niewłaściwe. Bo jeszcze chwilę temu skorzystałby z tej bliskości chętnie, próbowałby jej więcej dla siebie wykraść, a teraz nie wiedział na czym stoi i jak to wszystko wygląda, nie mógł zrobić nic, pozostając fer w stosunku do któregokolwiek z braci.
- Mhmm, to teraz pomyśl, że tego kurzu trzeba się pozbyć. A potem tynk i farba na jedną ścianę, tam gdzie rzutnik ma padać. - dodał jeszcze, bo pracy z tym będzie dość dużo. Zamknął zaraz drzwi, bo zimno już na zewnątrz było. - Potem będę się bawił w hydraulika, zepsuję i poprzeklinam, zanim uznam że dobra, nie znam się i wzywam kogoś kto się zna. - uśmiechnął się lekko, bo jasne, że zamierzał spróbować i nawet miał świadomość, że pewnie mu nie wyjdzie i wściekły będzie, bo jak to mu nie wyszło i jak to zepsuł bardziej? - Potem meble, ustawianie wszystkiego i w sumie najprzyjemniejsza część. W listopadzie otwarcie, nie?
Jego uśmiech się poszerzył, taki był plan i w sumie to prawda jest taka, że ten lokal MUSI zacząć się zwracać szybko, choć ten listopad coraz bardziej nierealny mu się wydawał, choćby sypiał w tym miejscu. Ale próbować będzie i dlatego zawrócił do samochodu po potrzebne oprzyrządowanie. - W sumie to kurz na końcu.
No, i tak tu nabrudzą jeszcze.
- Część mebli też już jest i czeka na skręcenie, jak chcesz się bawić to na zapleczu są. - dodał jeszcze, wskazując właściwe pomieszczenie. - Tam już czysto jest, więc tam mogą sobie stać.
Przystanął zaraz w miejscu, usiłując jakoś to sobie logistycznie rozplanować co-najpierw-co-potem i tak dalej. I wzrok zawiesił bezwiednie na Franklinie poruszającym się po pustej przestrzeni. Jego kroki odbijały się lekkim echem. Może nie powinien był do niego pisać, może nie fer to wszystko było, ale odpowiadał na wszystkie filmiki i bawiły go i wcale nie chciał przestawać się odzywać. Z resztą to by chyba gorsze było, nie?
I nawet go rozbawiło, że Florian zawsze znajdzie miejsce dla siebie, żeby trochę namieszać i chaosu w jego głowie wprowadzić, nawet jeśli nie chodzi o niego, to tak cholernie typowe.
- Florian u mnie był ostatnio. - odezwał się nagle, może nie powinien, ale chyba nie czuł się dobrze z milczeniem, bo przecież to z jego strony się wszystko działo, kiedy Franklin go odsuwał właśnie chyba ze względu na brata. I to on podkreślał jak to wszystko jest zamknięte i jak to się nie widują. I jakie piękne dłonie Franklin ma i jak cholernie jest uroczy. Był, miał. Taka prawda. Ale coś blakło, kiedy tamta cholera znowu weszła do jego mieszkania w którym chyba było jej miejsce. I chyba nie fer to było w jakiś sposób.
- Co ci się w nogę stało? - drugie pytanie jakieś głupie było po tych pierwszych słowach, które brzmiały chyba jak przyznanie się do winy. Choć chyba nie powinny, bo przecież między nimi też nic nie było. A może coś było, była jakaś przestrzeń dla czegoś przez jakiś czas i ta przestrzeń cenna była. Ale było coś poza nią, bo poza tym, że Franklin cholernie jego spojrzenie przyciągał to chyba był też po prostu przyjacielem i to chyba było ważniejsze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Najpierw hydraulika, potem ściana chyba...? - zauważył lukę logistyczną w planie Milah, bo już widział oczami wyobraźni zacieki na świeżo pomalowanych ścianach. Nie był specem od remontów, malowania ścian, czy rur, ale nie ciężko było przewidzieć jak to może się skończyć; głównie kosztownie. Czuł, że nawet gdyby Milah był specem od hydrauliki to zostawianie jej na koniec byłoby słabym pomysłem.
Z ociąganiem zdjął z siebie płaszcz i szalik, bo w pomieszczeniu było niewiele cieplej, niż na zewnątrz. Sama wizja pracy, jaką mieli przed sobą go rozgrzewała i był przekonany, że już za parę minut będzie chciał zdejmować sweter, ale chwilowo nie pomagało to na zziębnięte dłonie, które teraz pchnęły lekko drzwi prowadzące na zaplecze, by tam starannie odwiesić na oparciu jednego z krzeseł płaszcz. Powietrze tu było czystsze i cieplejsze, zapewne za sprawą niewielkiej farelki pracującej w kącie i przez chwilę wizja pracowania tutaj, w warunkach humanitarnych, a nie niczym zwierzęta w kurzu i zimnie, stała się naprawdę kusząca, ale szybko została przepędzona przez myśl, że wtedy będzie siedział sam. Był tutaj, bo chciał pomóc, jasne, ale fakt, że chodziło o pomaganie Milo nie był bez znaczenia.
Przesunął wzrokiem po kubku, w którym znajdowała się niedopita herbata, po porzuconych na jednym z krzeseł "codziennych" ubraniach i papierowym talerzyku z okruszkami. Wyglądało na to, że Milah pojawił się w tym miejscu tuż po odprowadzeniu Młodego do żłobka; zjadł na szybko śniadanie i zabrał się do pracy. Franklin mógł niemal wyczuć w powietrzu to podekscytowanie, stres i pośpiech związane z otwarciem i na sekundę przymknął oczy, a delikatny uśmiech przemknął po jego wargach, bo podobne uczucia momentalnie wykwitły w jego piersi. Chude palce przesunęły się po drewnianym blacie, plecy wyprostowały i St. Verne wrócił do głównej izby, by dołączyć do Milo. Zatrzymał się niedaleko niego, z dłońmi w kieszeniach dresów, nadal trochę krążąc wzrokiem po pomieszczeniu; trochę tylko, bo przywykł do, dla innych nienaturalnego, przyglądania się rozmówcy. Widział, że mężczyźnie jest dziwnie, niezręcznie z tym jego wzrokiem - zwykle ludziom było - więc już zbierał się do powiedzenia czegoś, zapytania za co łapać, kiedy tamten sam się odezwał.
- Mój Florian? - zapytał trochę głupio, bo to była tak niespodziewana informacja, że nic innego nie przyszło mu do głowy. Jaki inny mógłby być Florian przecież, ile jest osób z takim imieniem w Seattle w ogóle, osiem? I co to za "moim" Franklin, kto tak mówi o bracie? Czego Florian chciał od Milo, teraz, kiedy pod nosem cały czas miał Cosmo i Lulu i pracę i Gatsby'ego, gdzie tu Milo jeszcze. Poszedł oddać mu starą książkę? Dać w twarz? Sprzedać mu zestaw encyklopedii? Powiedzieć "wyglądasz jak mój dziadek" i wyjść? Kto tam w sumie wiedział, co Florian robił po godzinach.
Wszystko to w ułamku sekundy przemknęło Franklinowi przez myśl, kiedy procesował tę informację, zdającą się być wyrwaną z innego uniwersum. Może do takiego trafił, może ta knajpa to tak naprawdę portal do innego świata, w który-... zabiję Oscara za wsadzanie mi do głowy podobnych skojarzeń, przysięgam.
Ale inne uniwersum nie było winą Oscara, ale tym, że do tej pory bardzo uważnie, teraz już chyba odruchowo, omijał w rozmowach z Milo tematu swojego brata; bo łatwiej, bo szybciej, bo i tak miał więcej do opowiadania o wszystkim, tylko nie o rodzinie.
A teraz, nagle, Florian został przywołany przez samego Milo i Franklin z jakiegoś głupiego powodu poczuł się trochę... zdradzony? Jakby brunet tylko go wykorzystywał, może tylko wyśmiewał te jego wszystkie wyrzuty sumienia i rozdarcia, jakby były one bez znaczenia, jakby były rozterką dzieciaka z liceum i się nie liczyły, bo co za różnica co się dzieje w głowie żółwia.
- Nie wspominał. Co chciał? - Krótkie pytanie z delikatną emocją w głosie, taką, której sam Franklin nie umiał ustalić. Głupie strasznie. Wiedział, że głupie, więc nawet uśmiechnął się lekko z zaciekawieniem. Uspokoił się trochę, ułamki sekund cała ta gonitwa myśli i emocji trwała, jak na żółwika strasznie szybko jego mózg procesował rzeczywistość.
- Głupio mówić - mruknął, machając ręką zbywająco i na chwilę z zakłopotaniem spuszczając wzrok. - Za dużo alkoholu, za mało gracji - dodał jeszcze, woląc chyba, żeby to brzmiało na skręconą kostkę, niż poharatany szkłem spód stopy. Ruszył się w końcu by podejść do miejsca, gdzie najpewniej miał być blat i rozejrzał się uważniej, oczami wyobraźni ustawiając zlew, ekspresy i miski z owocami. Wyjątkowo świadom obecności mężczyzny za plecami czuł się nieswojo, bo rzadko kiedy intencjonalnie stawał w ten sposób do kogokolwiek; trzymał zawsze w miarę możliwości ludzi w polu widzenia, by mogli mu machnąć na znak, że chcą jego uwagi i coś powiedzieć.
- Do mebli pójdę później, łatwiej ci będzie z dodatkową parą rąk do pomocy. - Odwrócił się w jego stronę, czekając na odpowiedź. Nigdy w życiu tego nie robił, ale pół nocy spędził na googlowaniu remontów, tynków, rodzajów farb i ścian, jakby miał zdawać z tego egzamin do NASA budowlanego, a nie pomagać znajomemu w posprzątaniu nowego lokalu. Jakby Milah mu o tej hydraulice napisał wcześniej Franklin najpewniej przyszedłby przygotowany lepiej, niż święty mikołaj na wigilię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Znaczy ścianę robię tylko tam, gdzie będzie rzutnik, więc ją już można malować, rury idą gdzie indziej, taaam…. e, za barem przyszłym. - pokazał na właściwe miejsce. Tam na szczęście zwykła ścianka była, nie ceglana, więc dobrze. I od tego chyba w ogóle powinien zacząć, ale jednak wolał oddzielne pomieszczenia narazie zrobić i zrobić miejsce, a przy tym mieć świadomość, że już COŚ jest zrobione.
A potem zrobi kilka bzdur z tą ścianą. Czasami bzdury robił, przeklinał wtedy pod nosem, rzucał rzeczami jakie miał pod ręką, a potem nerwy mijały i po prostu wracał do roboty. Jak zawsze, jak to on. Więc tak, najpierw hydraulika i musi zdecydować, czy najpierw naprawia ją sam, a potem wzywa pomocy, czy od razu wezwie specjalistę, choć oczywiste było, że spróbuje, bo on musiał wszystko sam robić, bo coś mu nie pozwalało dzwonić po pomoc, kiedy nie jest tragicznie, bo przecież to nie takie trudne, poczytać wystarczy i robić co piszą, tak? Tak. Nie ma co ludziom głowy zawracać i w ogóle czasu na nich tracić.
- Chcesz coś ciepłego? Czajnik działa, mam tu trochę herbat i kawę. - powiedział zaraz, ruszając we właściwą stronę i też farelkę odpalając, bo choroba w tym momencie była ostatnim na co miał ochotę, za dużo roboty było do zrobienia, tak? No i nie chciał odstraszać swojej siły roboczej. Która pewnie i tak zaraz ucieknie. Bo ton tego pytania był dość jasny, bo to wszystko cholernie nie fer było. Szczególnie po tym jak Milo nie raz powtarzał, że Florian to przeszłość, że to zamknięte przecież.
- Mhm. - mruknął, z początku jakby zapominając, że jego pomruki, które z resztą stanowiły sporą część jego komunikacji z ludźmi Franklinowy nie mówią absolutnie nic. Skinął więc lekko głową w ramach potwierdzenia. Twój Florian, mój były, który ma cholerny talent do mącenia mi w głowie.
Choć to nie Floriana wina, to on, bo może nie powinien niczego zaczynać, kiedy prawda jest taka, że nie potrafił z Florianem spraw nigdy w pełni zamknąć. Nawet, kiedy wmawiał to sobie setki razy i nawet jeśli myślał, że tak było. Bo chyba nawet było, bo nie myślał o nim jak był z Franklinem, ale kiedy tamten nagle znów się pojawił, wszystko zwyczajnie stawało na głowie.
Co chciał?
- Chyba… - patrzył na niego uważnie, starał się dobierać słowa. Bo Franklin go odrzucał, ale to nie było takie proste, bo to jasne że coś między nimi było. Było to napięcie, były te piękne dłonie Franklina, słodkie uśmiechy, nauka migowego, oczy ładne i to jak dobrze razem funkcjonowali. Bo z Franklinem wszystko było łatwiejsze, łatwe jak z mało kim, bo wygodnie z nim było, bo oddawał siebie w taki szczególny sposób.
A on chyba go oszukał, choć wcale nie zrobił tego celowo, wcale nie myślał w ten sposób wcześniej. Bo kusiło go nadal to jaki był Franklin, bo tak spokojnych relacji prawie nie miewał, bo to lekkie było i chyba trwałoby spokojnie, gdyby on się wtedy nie odsunął. Bo on piękny był i łagodny, bo potrafił koić jego nerwy.
- Sam nie wiem. - w gruncie rzeczy nie wiedział, ale to by było głupie udawać przed sobą, że do niczego nie doszło. Bo doszło i to o wiele bardziej, niż gdyby ze sobą spali. - Ale to nieprawda, że nic dla mnie nie znaczy. Myślałem, że to zamknięte. Ale wcale nie.
Jakoś brutalnie to brzmiało i rzeczowo, ale nie umiał ubrać w słowa tamtej nocy i tego poranka i tego, czego od siebie chcieli i wcale nie był pewien czego chciał Florian. Bo być może był teraz z Cosmo i być może wszystko właśnie wracało między nimi do normy. A on odsuwał od siebie chłopaka, którego cholernie lubił, nie chcąc go oszukiwać. Może był idiotą.
- Przepraszam.
Zamilkł, bo Franklin się odwrócił. I coś kazało mu podejść i go objąć, bo wiedział, że coś jest nie tak, bo doskonale wiedział kurwa, co. Ale to by raczej było jeszcze gorsze, bo sam go ranił właśnie.
- Pokazałeś to jakiemuś lekarzowi? - spytał dopiero, kiedy Franklin odwrócił się w jego stronę. Bo jeśli kuśtyka tak ze skręconą kostką to trzeba go po prostu wsadzić w auto i zabrać prosto do lekarza jakiegoś. - Może nie powinieneś tu dzisiaj za bardzo skakać.
Krzywdę sobie zrobisz, głupi. Musiał się czule uśmiechnąć, choć musiał też się martwić, kiedy patrzył jak on się porusza. A sam chwilowo nie ruszał się z miejsca, obserwował go tylko i czekał na informację.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Nie masz za co. - Ciepły, niewielki uśmiech i delikatne potrząśnięcie głową w żaden sposób nie zgrywało się z tym, co działo się w jego głowie. Naprawdę wierzył w to, co mówi. Nie ma za co przepraszać, w porządku Milo. Cieszę się, że mi mówisz. Florian zawsze był najważniejszy - dla rodziców, dla nauczycieli, dla przyjaciół, nic dziwnego, że dla ciebie też.
Tylko tak cholernie smutno mu było teraz i całe szczęście, że zawsze go Valeria uczyła trzymania emocji na wodzy i robienia dobrej miny do złej gry (no już nie płacz Franklin, wytrzymasz w tych butach do końca bankietu, wyprostuj się i idź zatańczyć z Maggie). Mógł ten ciążący mu na klatce piersiowej smutek schować przed Milo, zakopać gdzieś głębiej. Szczerość bruneta była ważniejsza, niż próba grania na dwa fronty, prawda?
Potem pogada z Florianem, dopyta o co chodzi. Milo był niebo lepszy dla niego, niż Cosmo. Dobrze, wszystko się dobrze układało. I oni obaj też fajnie razem wyglądali i się dogadywali - Franklin pamiętał ich jeszcze sprzed lat tak głupio zakochanych i szczęśliwych. Bitwy na śnieżki, tak wyjątkowe, bo śnieg w Seattle nie zdarzał się często, wręcz przeciwnie i chociaż zaczynali je we czwórkę, to Milo z Florianem jakoś bardziej w siebie celowali i razem tarzali, popychali na ziemię i młodszych St. Verne'ów zdawali się w ogóle nie widzieć. I Vivi w tym wszystkim, też na pewno doceni towarzystwo Lulu obok.
- Florian zawsze zagarniał wszystko co najlepsze. - Teatralnie wywrócił oczami i uśmiechnął szerzej, chociaż żart był boleśnie szczery i nie był to pierwszy raz, kiedy Franklin doszedł do podobnego wniosku. Ale teraz to nie miało znaczenia, tylko ich szczęście się liczyło, prawda? Prawda.
- Oczywiście, że tak.
Był tym rozsądnym i tak też się zachował, jak już wytrzeźwiał - czy raczej: otrzeźwiał. Był przekonany, że następnego ranka, kiedy zaciskał zęby z bólu podczas odklejania zaschniętej skarpety do na nowo otwartych ran, alkohol jeszcze buzował mu w żyłach, bo miał niezły humor, przystępne samopoczucie i noga nie bolała go nawet tak w połowie, jak wtedy, gdy zabrał się za nią lekarz na izbie, gdzie potem Franklin wylądował. Co prawda usłyszał wtedy, żeby nie obciążać stopy, jak najmniej chodzić i najlepiej o kulach i faktycznie z nich korzystał, głównie w domu. Na zewnątrz robiły się już niepraktyczne, a z opatrzonymi ranami było coraz lepiej z dnia na dzień, więc darował to sobie i co najwyżej kuśtykał jeszcze nad ranem oraz wieczorami; też wtedy, gdy Celina nie była w pobliżu, bo wariowała, jak go widziała, a on był za grzeczny, żeby jej powiedzieć, że ma dać spokój. Gdy tylko znowu przy niej za bardzo utykał usadzała go w fotelu, szykowała okłady i upierała się, by smarował stopę jakimś piekielnie szczypiącym i podejrzanie pachnącym paskudztwem i narzekała w ten swój celinowy sposób, który Franklin skwitować mógł tylko uprzejmym, krzywym uśmieszkiem i potakiwaniem.
- Nie będę skakać, będę pomagać z hydrauliką. Ale najpierw poproszę herbatę. I opowiedz mi jak Vivi zniósł poważną operację swojego pterodaktyla - zarządził w ten swój typowo przyjazny sposób, przysiadając na krześle i przyglądając się Milo. - Czy złamany kark został doklejony do reszty ciała i wrócił do zdrowia, czy potrzebny jest nowy?
Vivi był bezpieczny. Był najbezpieczniejszym tematem teraz, prostym i przyjemnym, odganiającym ten smutek i niebezpieczeństwo dwuznaczności, na którą nagle wcale nie było miejsca. Nie powinno jej tu w ogóle być, od początku nie powinno, wiedział o tym już wcześniej przecież. Podziękował za herbatę, wysłuchał historii i z rozbawieniem zadał do niej pytanie, potem następne i w końcu zorientował się, że Milo próbuje go trzymać z daleka od pracy, więc uderzył otwartymi dłońmi w uda i poderwał się do góry, zarządzając, że pora się za to zabrać i w imię znalezienia wspólnego rozwiązania zabrał za sobą stołek, żeby mieć na czym przysiąść.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Franklin miał prawo do złości, miał prawo czuć się oszukany. Choć Milah wcale oszukać go nie chciał, bo prawda jest taka, że świetnie przy chłopaku było, łatwo było przy nim zapomnieć o problemach jakichkolwiek, inne rzeczy przestawały się liczyć. Uroczy był na swój sposób i łagodny bardzo, chyba nawet zbyt łagodny, zbyt delikatny przy niekiedy cholerycznym Milo, ale jakoś dobrze się dogadywali.
I prawda jest taka, że Milah sądził, że wszystko jest zamknięte - łatwiej było tak myśleć, kiedy Floriana nie było już tak długo i łatwo było z perspektywy czasu widzieć, jak bardzo źli czasem dla siebie byli, jak krzywdzili siebie wzajemnie i jak ciągłe kłótnie potrafiły odbierać urok pięknym chwilom. Bo obaj nie potrafili rozmawiać i słuchać nie potrafili i obaj zbyt uparci potrafili być. Milah bardziej, wszystko bardziej, jego choleryczność tylko wszystko podbijała i to, że nie panował nad nerwami, a potem źle się czuł ze sobą. Ostatnie ich wspólne miesiące wszystko niszczyły przecież.
A teraz nie było go od dawna i życie trwało swoim rytmem - głównie wokół Viviego i wokół prób stłumienia jakiejś samotności, jaka mimo wszystko wracała. I w tych próbach pojawiał się Franklin, cichy i spokojny, uroczo wesoły, który wpasowywał się w jego przestrzeń doskonale przecież i wcale nie był w niczym gorszy, chyba dogadywali się lepiej i docierali do siebie i Milo naprawdę wierzył, że to ma sens.
Do chwili, w której Florian nie pojawił się znowu jak cholerne tornado, wywracając wszystko, wyciągając uczucia, które chyba jednak nigdy nie zniknęły, a przykryte zostały jedynie codziennością.
Ale Franklin się nie wściekał. Nie przyjmował przeprosin. Po prostu uśmiechał się dalej i odsuwał na bok i Milah wcale nie wiedział co o tym myśleć i chyba miał nadzieję, że po prostu nie zależało mu, że to tylko flirty przecież. Więc też uśmiechnął się lekko. Głupi żart.
- Zaraz się zarumienię.
Oczko mu puścił tylko, wzruszył ramionami.
- Jasne, herbata raz. - zaraz przeszedł przez pomieszczenie po którym lekko odbijało się echo, faktycznie wlał wody i nastawił czajnik. Kilka kubków oczywiście miał tutaj, często ktoś tu do niego przychodził, a póki było zimno, trzeba się ratować chociaż tym. Sobie więc kawę przygotował, jemu herbatę owocową.
- Ah, no tak. - westchnął na wspomnienie plastikowego prehistorycznego ptaka, który przy okazji ich ostatniego wspólnego spaceru zaliczył poważny upadek. - Kark przyklejony, Vi pilnował go w czasie całej operacji i jeszcze później, na noc wziął go do łóżka nawet, żeby mieć pewność że się obudzi, jeśli coś by się złego działo, a kolejnego dnia bawili się już razem z pluszowym tyranozaurem.
Vivi to bezpieczny temat, lekki i prawie zawsze radosny. Bo ten dwulatek to najważniejsza osoba w świecie Milo i, chociaż czasem ojciec wkurza się na dziecko, pewnie nawet zbyt często, to kiedy mówi o nim, jego ton często łagodnieje i się zmienia. Bo wystarczy, że ten dzieciak powie tata i nawet kiepski dzień staje się przecież lepszy.
Więc mówił dalej - o kolekcji zabawek, o cudacznej zabawie na placu zabaw i, że młody już razem z nim niektóre piosenki śpiewał, nawet sporo tekstów pamiętał jak na takiego malucha. I w międzyczasie wziął się za robotę, ostatecznie siadł przy tej rozkutej ścianie, bo kiedy o tym czytał to wszystko wydawało się jasne. Więc sprawdził, czy zawór jest zakręcony, ale był, musiał być przecież, wody w układzie być nie mogło, więc dobry początek nie?
- Trochę trudno mi uwierzyć, że to wszystko serio będzie działało. Knajpa w sensie i w ogóle. - przyznał jeszcze, bo to takie abstrakcyjne jakieś było. No, ale zabrał się za odkręcanie starych elementów, które szły w inną stronę niż potrzebował, do momentu w którym się nie okazało, że chcąc odkręcić kolanko, zaczął kręcić całą rurą, więc zaraz panicznie pokręcił w drugą stronę, bo cholera wie czy tam w środku coś nie pocieknie. Znaczy hydraulik bez wątpienia by wiedział. Cóż.
- Jebnę tym złomem, przysięgam. - prychnął pod nosem, opierając się o ścianę i sięgając po swoją kawę. Czy to moment w którym zadzwoni po specjalistę? Oczywiście, że nie, jeszcze nic nie płonie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ciuszek

To był dziwny wieczór, dziwne spotkanie, to ostatecznie jest dziwna znajomość, zaczęta na instagramie, od rozmowy o pizzy. Nie narzekał jednak na przebieg tamtego spotkania, chyba potrzebował go bardzo, nawet jeśli kolejny dzień przechorował kompletnie, bo przesadził zarówno z winem, jak i z szotami, czy piwem, a skoro cokolwiek zdecydował się wymieszać, to musiał być w końcu solidnie pijany. Dobre było jednak to uczucie, kiedy alkohol pomagał rozluźnić napięcie, jakie budowało się w nim od długiego czasu, kiedy można było pogadać o kompletnych bzdurach nie związanych z dramatami dookoła.
Nie spodziewał się, że Lance faktycznie będzie zainteresowany pracą w Liberte - a jednak faktycznie odezwał się znowu, trzeźwy, zdaje się zresztą, że całą ich eskapadę przetrwał dużo lepiej niż sam Khayyam. Skoro na trzeźwo nadal był chętny, pozostała kwestia jego obecnej pracy, a potem pokazania mu jak działa Liberte i świeżo po nowym roku mógł w sumie zaczynać.
- W pizzerii jakoś przyjęli ten cios? - uśmiechnął się nieznacznie, choć chyba już w samych nerwowych gestach dało się wyczuć, że średnio jest w nastroju do radosnych small talków. W sumie nieszczególnie w nastroju był na cokolwiek już od dłuższego czasu. Wszedł jednak do knajpy, którą Lance miał dzisiaj otworzyć z Charlie, podobnie jak poprzedniego dnia, z tym że dzisiaj on popołudniu zmieniał dziewczynę, która najwidoczniej zdążyła się już ulotnić.
Dodatkowej osoby potrzebowali już od dawna i to poluźnienie grafiku miało dać trochę spokoju wszystkim, choć od pewnego czasu też Florian przychodził tutaj pomagać. Pierwotnie Milah chciał go po prostu czymś zająć, szybko się jednak okazało, że faktycznie potrzebne są dodakowe ręce.
- I czy póki co nie żałujesz? - zaszedł na zaplecze, żeby odwiesić swój płaszcz i zerknął w stronę stolików. Ruch był nawet niezły jak na tę porę dnia, co było zarówno plusem, jak i minusem, bo prawda jest taka, że Milo bardzo liczył na spokojny wieczór, ale też na to, że kawiarnia się po prostu utrzyma. Zabrał się zaraz za przygotowywanie kawy dla siebie, pod ekspres podstawił swój ciemno niebieski kubek. Już po chwili w powietrzu dało się wyczuć przyjemnie cierpko-gorzki zapach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I don't know what this is or where to begin
This fills me up with bliss, don't tell me this was a dream
Nie wiedział jak to wyjaśnić, ale szczerze czuł się tak, jakby nagle zmienił całe swoje życie. Poprzez nową pracę poznał wiele nowych osób. Klienci Liberte w niczym nie przypominali klientów Pagliacci Pizza. Obie grupy oczywiście lubił i szanował, ale tutaj po raz pierwszy czuł się jakiś taki... zawstydzony? Połowa ludzi, którzy przekraczali próg skromnej knajpy Milah, wyglądała jakby urwali się rodem z jakiegoś filmu i przyglądał się im z szczyptą zazdrości. On sam, nawet jeśli był konwencjonalnie przystojny i dobrze zbudowany, był jedynie zwykłym dzieciakiem. Starał się zachowywać tak, jakby wcale tak nie uważał, ale Liberte przebudziło w nim sporo samoświadomości. Może to brzmieć negatywnie, ale nic bardziej mylnego! Laurence czerpał garściami z tego miejsca. Uczył się nowych rzeczy, chętnie wdawał się w konwersacje z klientami i zdążył obejrzeć nawet parę filmów, o których wcześniej w ogóle nie słyszał. Życie było tutaj dobre, inne, ale dobre.
Szefa przywitał szerokim uśmiechem, zupełnie nie dostrzegając, że coś jest z nim nie tak. Milah miał swoje humorki, do czego zdążył się już przyzwyczaić. Laurence to z kolei był zabójczo pozytywny i zdawało się, że energia nigdy go w tym miejscu nie opuszczała. - Szef proponował mi podwyżkę, więc wiesz... - posłał mu wymowne spojrzenie, zaraz jednak śmiejąc się z tego radośnie. Czy było się z czego śmiać? Rzucił pewną pracę z większą wypłatą na rzecz miejsca, które wciąż jeszcze raczkowało. Strasznie był nieodpowiedzialny, ale był młody i miał do tego prawo. Prawda?
Dokończył zamówienie i zaniósł je do stolika, przy którym dodatkowo spędził chwilę na rozmowie z dwie młodymi dziewczynami. Jeśli Milah wcześniej nie był pewien umiejętności Lauriego, to teraz nie miał już powodów do tego, aby w niego wątpić. Może i tłumów tu jeszcze nie ściągał, ale parę osób już mówiło do niego na Ty i potrafił im wcisnąć dodatkowy kawałek ciasta. Może on powinien był zostać jakimś handlarzem w ogóle?
- Żałować? Absolutnie nie, no co Ty - zmarszczył brwi, jakby Khayyam powiedział coś idiotycznego. Nawet gdyby coś mu w tym miejscu nie pasowało, to było jeszcze zbyt wcześnie, aby pozwolił to sobie zauważyć. - Okej, musisz coś spróbować - rzucił nagle i zniknął na zapleczu, aby wrócić z kawałkiem czegoś, co wyglądało jak mała pizza na bardzo cienkim cieście. Trzymał to oczywiście na papierowej tacce, bo tak z łapy by mu nie dał. - Wiem, że nie spytałem czy mogę.... ale tak pomyślałem sobie wczoraj i rano upiekłem mini pizze, bardzo proste, bo chodziło o ciasto. Wyłożyłem ze swoich na składniki jak coś, nie chciałem brać z kasy bez Twojego pozwolenia. Sprzedaliśmy wszystkie kawałki w trzy godziny, ten odłożyłem dla Ciebie - przygryzł dolną wargę, wręczając mu swój mały sekretny projekt. Na jego twarzy malowała się duma oraz obawa, bo jakby nie patrzeć, to się trochę rozpędził chłopak.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- O nie, a ty odpuściłeś, tym bardziej doceniam poświęcenie. - uśmiechnął się nieznacznie, prawie jakby w tę podwyżkę wierzył. Choć może i możliwe, nie dziwne jeśli człowiek chciał zatrzymać pracownika, który siedział u niego od dawna i znał się na swojej robocie. On sam, choć chciałby być super pracodawcą, przeliczał finanse tego miejsca i póki co nikomu kokosów zaoferować nie mógł.
Zdawało się, że Lance czuje się w kawiarni bardzo swobodnie i chyba bardziej naturalnie niż sam Milo, który zerknął za chłopakiem zagadującym klientów. Sam zdjął swój kubek z ekspresu i odstawił, żeby napój przestygł odrobinę.
- Co wykombinowałeś? - uniósł lekko brew, kiedy chłopak z zapowiedzią wrócił do niego, by zaraz schować się na zapleczu i po krótkiej chwili wrócić z pizzą, po części przypominając mu o tym, że wypadałoby w sumie coś zjeść po całym dniu. Zaśmiał się jednak pod nosem.
- Pizzermena z pizzerii przegonisz, ale pizzerii z pizzermena nie, czy coś? - zaczepił go, choć przekąskę chętnie od niego złapał, choć chyba coś mu się nie podobało, chyba terytorializm się trochę odzywał, bo nie do końca go informacje o tym poranku cieszyły, nawet jeśli efekt był dobry.
- Raczej ustalaj na przyszłość takie rzeczy, lubię mieć coś do powiedzenia w temacie tego, co się tutaj pojawia. - dodał zaraz, chcąc żeby sytuacja była jak najbardziej jasna. - Podobnie jak w tym, ile wydajemy na robienie rzeczy i, ile one potem kosztują. I nie chcę, żebyś wkładał swoje pieniądze w to miejsce, nawet drobne to lekko mówiąc nie na miejscu.
Nie podobałoby mu się wyciąganie czegokolwiek z kasy bez jego wiedzy, ale chyba wykładanie własnych pieniędzy przez pracowników wydawało mu się równie słabe i mogło prowadzić do nieporozumień - a kwestie finansowe powinny być czyste i jasne.
- W sensie wiem że chciałeś dobrze, pizza jest świetna, ale nie powtarzaj tego. - dodał jeszcze, chcąc trochę ten ton załagodzić, bo wiedział przecież, że Lance po prostu wszedł w to miejsce ze sporym entuzjazmem i starał się, żeby jak najlepiej działało. Liczył też, że wystarczy raz wyjaśnić mu sprawę, żeby sytuacja się nie powtarzała. - Możemy dzisiaj to rozplanować nawet konkretnie, skoro ruch nie jest jakiś szalony.
Dodał, łapiąc w końcu ten swój kubek i wywalając do kosza pod ladą pustą już tackę.
- Pizza to w sumie spoko opcja. - przynał jeszcze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnął się tylko. Miał szczerą nadzieję, że była to właściwa decyzja. Oczywiście na ten moment nie wyobrażał sobie, że coś mogłoby pójść nie tak. Czuł się w Liberte rewelacyjnie, goście byli super, współpracownicy również... no żyć nie umierać! Nie chciał też zapeszać, ale od czasu tamtego skręta na moście zaczął o wiele więcej pisać. Niektóre pomysły szybko traciły na atrakcyjności i lądowały w koszu, ale grunt, że kreatywność nie odchodziła od niego nawet o krok.
- Na to wygląda - roześmiał się głośno... może trochę zbyt głośno? Ciężko określić przy jego chorobliwym entuzjazmie. Przyglądał mu się z ogromnym oczekiwaniem i nadzieją. Wiedział, że ciasto było dobre, ale potrzebował to usłyszeć od samego Milah. Niestety szybko okazało się, że mocno się przeliczył. Momentalnie poczuł, że jego wielkie anielskie skrzydła zostały brutalnie podcięte, a mina z szerokiego uśmiechu dosłownie stopiła się w konsternację oraz skrępowanie. - M... masz rację, przepraszam - przyznał cicho i przytaknął mu szybko. Wiedział doskonale, że przeginał i się zapędzał. Nawet w tym durnym markecie z najbardziej ekologicznymi produktami, kiedy wybierał najdorodniejsze pomidory na sos, głos wewnątrz szeptał, że Milah nie będzie z tego całkowicie zadowolony. Jak zwykle wygrała jednak jego niecierpliwość, dynamiczna natura i chęć pomocy. - Tak jest. Jasne. Myślę, że za godzinę, dwie, zrobi się jeszcze luźniej, to może wtedy - starał się dalej uśmiechać i podtrzymywać pogodę ducha, ale gołym okiem dało się dostrzec, że było mu zwyczajnie głupio oraz przykro. Zbawieniem okazała się być para, która zebrała się w międzyczasie ze swojego stolika i opuściła lokal. Laurie rzucił im jeszcze przyjazne do zobaczenia, a następnie chwycił za tacę i ścierkę, aby wyminąć szefa i zająć się swoją faktyczną pracą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Milah nigdy nie był mistrzem rozładowywania napięcia, typowo swoim sposobem postanowił więc po prostu odczekać moment - na szczęście pojawili się klienci do skasowania, kolejni weszli, sam mógł po części zająć się porządkami, kiedy Lance przygotowywał kolejne kawy.
- W sobotę Florian wpadnie pomóc. - uprzedził w pewnym momencie i uśmiechnął się pod nosem, kiedy kolejni klienci wyszli. - Ja mogę nie dać rady być cały dzień, a na weekend lepiej żeby była dodatkowa osoba. Mam nadzieję, że się nie pożrecie, w głębi duszy to miły człowiek.
Nie do końca miły, wiedział przecież, Milah wiedział, że przy nim Florian trochę inny jest, kochany, czuły, skupiony na drugiej osobie, na nim i na dzieciach, ale między ludźmi różnie z tym bywa, tym bardziej jeśli wmówi sobie, że ma powody do zazdrości.
Nie wątpił jednak, że dadzą sobie radę, Flo nie będzie przecież sabotował jego knajpy, a Lance dorosłym człowiekiem jest, najwyżej potem mu powie że a żmijowatego faceta.
- Z resztą pewnie będziecie zajęci. Jak dam radę, też przyjadę, pewnie na popołudnie jak dzisiaj. - zerknął w rozpiskę pod ladą, z której wynikało że w niedzielę z kolei ma siedzieć on z Charlie. Lekko podniosło mu się ciśnienie na samą myśl, bo może nie planował zwalniać dziewczyny, ale chętnie dałby sobie chwilę, zanim spędzi z nią cały dzień. Trudno.
- Plus opiekunka mówi coś o wolnym, więc jeśli Florian będzie zajęty, będziesz miał okazję poznać mojego szczyla jakoś w przyszłym tygodniu. I pewnie jego córkę też, spróbuję wziąć im jakieś gry i usiłuję usadzić w miejscu, to będzie coś. - w sumie gdyby nie Florian, Vi pewnie byłby tu z nim na prawie każdej zmianie, więc nie zamierzał marudzić na dwójkę dzieciaków od czasu do czasu, tym bardziej że dobrze czasem spędzić z nimi trochę czasu. - Mam nadzieję, że okażesz się wytrwały i nie będziesz miał dość mnie, ich i tego miejsca.
Zamilkł na moment, bo Lance ruszał do jednego ze stolików z zamówieniem, sam przygotował kawę dla kolejnego i zaczekał po prostu aż chłopak wróci.
- Masz jakieś pomysły poza tą pizzą?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Czas najwyższy, żebyśmy się poznali - uśmiechnął się zawadiacko. Słyszał o nim już tyle, że zaczynał być coraz bardziej ciekaw. Wyśledził go już oczywiście w social mediach, ale na tyle dyskretnie, że ten nie mógł się zorientować. Przeczuwał, że faktycznie może być im się ciężko dogadać, ale... no trudno. Jeśli taki był koszt pracy tutaj, to nie zamierzał odpuszczać. Z resztą... ten cały Florian to zbyt straszny się nie wydawał. Laurence mógłby go sprowadzić do parteru w trzech ruchach, o ile pojawi się taka potrzeba. Wątpił, bo spodziewał się raczej potyczki na inteligencję, ale no... tylko w fizycznej miał ewidentną przewagę. - Nie ma sprawy szefie. Ja i Floruś na pewno sobie poradzimy - wyszczerzył się. Postanowił na dzień dobry wymyślić mu jakieś przezwisko, które świadczyłoby o braku szacunku. Ależ z niego był duży dzieciak czasami.
- Podobno mam talent do dzieci, więc dla mnie bomba - chodziło mu oczywiście do obcowania z nimi i zabawy, a nie produkowania, bo w tym się jeszcze nie sprawdził. Zdarzyło mu się jednak mieć paranoję, że gumka pękła, ale żadna samotna matka mu jeszcze pod próg nie zawitała na szczęście. - I nie wiedziałem, że Florian też ma dziecko - bo jakimś cudem ten fakt umknął im przy każdej wcześniejszej rozmowie. Trochę grubsza sytuacja niż przypuszczał. Nie, żeby go to jakoś szczególnie obchodziło, heh... - Dość Ciebie? - zrobił oburzoną minę, szybko uzmysławiając sobie co właśnie powiedział. - I Liberte?! No chyba sobie żartujesz - machnął ręką. Całe szczęście, że miał robotę do wykonania i szef nie widział jego konsternacji na twarzy. Kiedy powrócił, na nowo pojawił się temat, który sprawił mu wielką przykrość jakiś czas temu. - Na pewno jakieś małe eventy? W czasie, kiedy jest najmniej osób. Może planszówki dla nieznajomych? Albo slamy poetyckie? A z jedzenia, to mógłbym porobić wariacje na temat ciasta francuskiego, bo nazwa w końcu zobowiązuje - znów było po nim widać, że myślał nad tym wszystkim wcześniej i że mu zależało, ale starał się to mieć jak najbardziej pod kontrolą, aby Milah ponownie go nie ugasił w brutalny sposób.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Mhm, w to nie wątpię. - zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową. Spodziewał się, że jeśli Florian zostanie tak nazwany, zje Lance’a w ciągu pierwszej pół godziny. Ale cóż poradzić, w sumie bawiła go ta sytuacja o tyle, że nie spodziewał się nawet odrobinę, że zazdrość Loriego może mieć jakiekolwiek podstawy. Lance jest hetero - prosta informacja, przyjęta, czemu miałby w to nie wierzyć? - W razie czego możesz się skarżyć na messengerze.
Uśmiechnął się na moment szerzej.
- Zobaczymy. Do tej ekipy trzeba mieć trochę cierpliwości. Ale postaram się ich zająć no, zobaczymy co z tego wyjdzie. - ostatecznie dzieciaki i tak muszą się nauczyć zachowywać poza domem, jeśli im akurat nie odbije, powinno nie być źle. - Tylko żadnego cukru, bo zmienią się w demony. Przez święta biegali właściwie ciągle z przerwami tylko na kolejne pierniki, dali radę zamęczyć mojego brata, husky’ego i chyba-doga. - wspomnienia ze świąt wciąż się go trzymały, aż dziwne że Key przeżył niektóre zabawy, w które został wciągnięty, a z drugiej strony Milo szczęście, że oba smarki zdecydowanie wolały wieszać się na młodszym Khayyamie. - Jak ci zleciały święta w ogóle?
Zagadnął jeszcze, kiedy kolejna klientka odeszła z kubkiem kawy na wynos.
- No, ma. Próbuję się jej podlizać, chyba powoli zaczyna mnie akceptować, ale zajmie to pewnie moment. Plus ja mam drugie w drodze. - skoro już są w temacie, czemu nie zaprezentować w pełni tej gromadzącej się rodzinki. Dziwnie poważnie to brzmiało, kiedy w swojej głowie podsumowywał, że naprawdę mają się zajmować wspólnie trójką dzieciaków.
- Takiego ducha potrzebujemy, oby się utrzymał. - uśmiechnął się zaraz szerzej w odpowiedzi na całe te zaprzeczenia.
W końcu też robiło się powoli trochę mniej ludzi i mogli przystanąć bardziej, niż zagadywać się w przejściu, lub pomiędzy klientami. Milo nastawił wodę na herbatę i przysiadł z boku, kiedy Lance opowiadał o swoich pomysłach.
- Wieczorków poetyckich raczej bym nie zniósł. Jeden bufon na jedno pomieszczenie to maks. Obawiam się, że stare kino i wiersze w jednym pomieszczeniu to by było już za dużo. - zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową. Wyobrażał sobie nadętą atmosferę i górnolotne dyskusje. - Ale planszówki to całkiem spoko myśl. W sumie możnaby ich generalnie trochę kupić i niech będą na jakiejś półce.
Przyznał.
- W sumie, może faktycznie możnaby poszukać więcej francuskich przepisów poza tym. Zrobiłoby się całkiem spójnie. Ciasto francuskie brzmi spoko. - skinął jeszcze lekko, wyjmując telefon.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Zapamiętam sobie - też się zaśmiał. Nie było opcji, aby dał po sobie poznać, że ma problem z Florianem. Musiał zachować twarz i udawać, że go lubił albo przynajmniej szanował. Ostatnie czego potrzebował, to żeby go Milah zwolnił, bo nie dogadywał się z jego gachem. Miał nadzieję, że koleś nie będzie mu zbytnio utrudniał tego planu. Nie nastawiał się jednak na przyjemną zmianę w pracy.
- Zero cukru, copied - na twarzy miał wielki wyszczerz, ale wyobraził sobie to, co mu brunet próbował opisać i zaczynał żałować, że w jego familii nie było małych dzieci. Owszem, również nie mógł narzekać na nudę w towarzystwie Hirschów, a Taylor mentalnie był pięciolatkiem, ale to jednak nie to samo. Zupełnie jakby czytał mu w myślach, Milo zapytał go o święta. Nabrał powoli powietrza do płuc, ewidentnie mając w głowie jakieś konkretne sceny oraz niekoniecznie pochlebne skojarzenia. - W miarę szybko, na szczęście. Jestem z wielkiej żydowskiej rodziny, która nie jest zbyt normalna, więc bywało trudno, ale dałem radę - zaśmiał się krótko. Tyle mógł mu zdradzić. W szczegóły nie chciało mu się wdawać, bo Khayyam na bank nie miał ochoty słuchać o jego nienormalnym bracie, nerwowym ojcu czy matce z którą się nie dogadywał. Babcia to już w ogóle wisienka na torcie, a wujaszkowie też ostatnio zdawali się być jacyś dziwni. Z drugiej strony... sam Laurence też lekko się zmienił na przestrzeni ostatnich miesięcy, więc taka kolej losu po prostu. - Czekaj, co? - zatkało go i to tak konkretnie. Stanął z dziwną miną (lekko otwarta buzia, zmarszczone brwi i mina, jakby był lekko zły? Ale złości nie czuł, po prostu mięśnie twarzy mu zastygły w dziwnym momencie, o) i poczekał na wyjaśnienia. Kusiło go, aby zażartować o trudzie utrzymania sprzętu w spodniach, ale darował sobie, bo nie byli jeszcze na tym etapie, a poza tym... Milah nadal był jego szefem. Czasami zastanawiał się czy nie lepiej byłoby zostać jedynie znajomymi, ale... no już teraz było za późno i liczył jednak, że był dla niego najpierw znajomym, a potem pracownikiem i że nie traktował tych dwóch rzeczy bardzo różnie.
Też się roześmiał, bo kiedy brunet wyraził swoje obiekcje, to też dostrzegł problem. - Okej, masz rację, zrobiłoby się za ciężko. Planszówki mogę przyciągnąć klientów, którzy normalnie by tu nie przyszli - no bo umówmy się, Liberte miało specyficzny klimat, który nie kojarzył się raczej z nerdami czy planszówkowiczami.
- Jak chcesz, to mogę Ci przygotować parę drobiazgów do zjedzenia, wypiszę co by ile kosztowało w kontekście składników i potem wybierzesz? - znów chciał bardziej, więcej i mocniej, więc jego propozycja ponownie wykraczała poza obowiązki zwykłego kelnera, ale on szybko się rozpędzał. Milah chyba już to dostrzegł i lepiej, żeby zaczął się przyzwyczajać.
  • [ koniec ]

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Belltown”