WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podczas, gdy biedna kobieta zaliczała pierwsze dni sławy, on – tracił ją. A raczej wciąż miał, ale coraz to gorszą, co przeganiała tą właściwą. Umarła śmiercią nagłą tak – jak sądził – Linden, co to znalazła się w złym miejscu, o złej porze pod kołami jego zabytkowego samochodu. Zrobiła wgniecienie w karoserii; jak sarenka jakaś, co nagle postanowiła przeciąć drogę i schować się w leśnym azylu. I co? Na co jej to było? Poraniona wyszła. Połamana. Z głową już nie tą, bo odebrała jej wspomnienia. Dobrze, że chociaż on pamiętał i wyjść z umysłu to nie chciało. Żadna whisky, żadna szkocka, żadna czysta nie pomagała. Niech cię, pamięć przeokrutna. Zżera każdego, kto błąd popełni. I pozbawia wspomnień tego, kto sprzed ołtarza ucieka. Po to jednak jest życie, by błędy popełniać, by nie żyć życiem dziwnym i teatralnym, we fleszu. Na nic było krycie się, przekupywanie prawników i innych informatyków, by pozbyli się filmików z sieci. Krążyły wciąż, jednak ucięte, bez wychodzącego Lucasa z samochodu, ledwo stojącego i słaniającego się na nogach. Ludzie pamiętali, że skończyło się to pawiem i jakże epickim upadkiem, bo tak kręciło mu się w głowie.
A mimo to, wciąż zrezygnować z tego nie potrafi. Wciąż kocha szklaneczkę napełnioną burbonem i posmak gorzki, trampkowaty na dzień kolejny. Nauczył się palić podczas spożywania alkoholu, bo wtedy, jak zauważył ostatnio, wchodzi lepiej. I już nie w barach, jak zwykł, a w domu, w zaciszu, z dala od aparatów i detektywów szmatłowców. Upiekło mu się po wypadku, ale nie uczył się na błędach. Pomimo podjętej terapii, wciąż wracał do swojej ciekłej kochanki. Miłość ta skazana jest na śmierć przez zadławienie własnymi wymiocinami okrutną i bezlitosną.
Lepsze to niż potrącenie przez alkoholika jakiegoś, muzyka nieprzeciętnego, mężczyznę zagubionego przez dzieciństwo popierdolone. Choć w rodziców trzeba się wdać, prawda? To jakaś reguła niepisana, a prawdziwa, która zdarza się zazwyczaj, gdy rodzina ma szczęście. I jemu się udało. Wszystkim się udało. Lennoxowi, co postanowił przerwać życie te nędzne oraz Lunie, która nie radziła sobie ze wszystkim, aż pomoc musiała przyjść w postaci zamkniętego ośrodka. Ośrodka doskonale znanego Lucasowi. Wszystkie popaprańce Harlowowie nie potrafili żyć normalnie.

Ślad w pamięci jego pozostał. Usta jej pamiętał i oczy, przerażone, co właśnie zdały sobie sprawę z tego, co nastąpi za ułamek milisekundy. Ale twarz? Nie. Tamten dzień był zalany alkoholem tak dobrze, że nie mógł przedostać się do szczegółów. Sądził, że zmarła z jego winy, czego nikt nie wyprostował aż do dnia dzisiejszego. Oczy jego zamglone wciąż, tego dnia bardziej niewyspaniem niż gorzałą, błądziły po ciele kobiety w poszukiwaniu wszelkich oznak uszkodzeń.
Pomógł jej. Ukląkł, by łatwiej mu było później (by nikt nie zorientował się, że nie jest w stanie wstać, bo wciąż niestrawione promile krążą po jego krwiobiegu) i chwycił ją delikatnie, ostrożnie jakby ukruszyć się miała pod wpływem jego dotyku, powoli pomagając jej wstać. Drżał cały ze strachu, bo wspomnienia wróciły nagle i wyraźne jak nigdy. Dzień listopadowy, deszczowy trochę, chłodny, idealny do uchlania się.
- Zawiozę panią do szpitala. Może… może mieć pani, ten, no, wstrząs mózgu i-i… tak będzie lepiej – głos niepewny zaproponował zgubną pomoc, bo przecież nie był w stanie chwilowo prowadzić. Minie za momencik, ochłonie, naprawdę. I tym razem sprawy weźmie w swoje ręce. Tak jak powinien to zrobić w tamtym roku.
Nie puszczał jej dłoni, przez chwilę topiąc się w jej ciemnych spojówkach. Takie mogły nawiedzać go do końca życia. Wciąż jednak zbyt znajome, by odsunąć od siebie złe przeczucia raz na zawsze. Otworzył zaraz drzwi od strony pasażera i nie chcąc słyszeć sprzeciwu, posadził na siedzeniu Deni, po czym ukucnął przed nią, na chodniku. Jeszcze musiał dojść do siebie, by mogli ruszyć dalej, a tak przynajmniej zaobserwuje jakieś objawy wstrząsu mózgu.
- Ja… Nie… To… Dobrze się pani czuje? Jak ma pani na imię? Ile palców pani widzi? Cholera, wezwę karetkę lepiej, co? Nie jest pani niedobrze? Tylko proszę nic nie mówić nikomu, bo mnie zamkną za kratami. Jak mógłby przyznać się, że to nie był pierwszy raz? Skończyłby całą karierę swoją, co na włosku i tak wisi. A i Luny nie może zostawić, bo go potrzebuje bardzo. Tym razem nie zostawi kobiety na pastwę losu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Maligna jest najmłodszą z Nieskończonych, mimo wszystko jednak, jest starsza od reszty stworzenia.

Rąbek sukienki tamtego dnia jej wystawał z torby przepastnej. Przybrudzony kurzem, co podczas ucieczki osiadł na tiulu. Przedarty w kilku miejscach przez kamyki na drodze pędem rozjuszone. Na sobie miała zaś koszulę przydługą, męską, dowód popełnienia jawnej zbrodni i szorty - starą pamiątkę z czasów dawnego małżeństwa. Oczy niewidzące, w popłochu jakby się znalazły, w ułamek sekundy zaledwie rozszerzyły się w niemym przerażeniu, gdy samochód był już na tyle blisko, by odrzeć ją z ostatniej drogi ucieczki. A potem nic.
Pod ziemię się zapadła - mówili. Od matki telefonów nie odbiera - córka wyrodna. A ona sama została przecież, z dziurą w głowie i tą suknią biedną, zniszczoną, którą pielęgniarka jej przyniosła, nim rodzinę powiadomiła, że to nienajlepszy czas na wyrzuty, bo szoku doznać może i skołują ją tylko mocniej, niźli mogłyby jakkolwiek pomóc. Pozwolili więc tkwić w malignie, choć rozpalona nawet nie była, a czuła się jakby gorączka jej ciało trawiła. Od czasu do czasu okruch wspomnień się zjawiał, siarczysty policzek wymierzony w zapuchniętą od płaczu twarz.
Nie pamiętała ostatnich kilku miesięcy, ale gdyby wpadli na siebie kilka lat wcześniej, może inaczej by to się potoczyło? Może nie samochód do upadku by doprowadził, a dwie upadłe dusze siebie nawzajem? Dusze, co podobne podłoże życiowe miały, bo i Linden z domu normalnego nie pochodziła, gdzie ludzie po ludzku sobie z problemami radzili, tylko siostrę młodszą na odwyki woziła, z rzygowin własnych wyciągała, a brat? Jeden w więzieniu, a drugi spierdolił. I znikąd pomocy tylko ona sama. Sa-ma. Jak wtedy, co pamięci jej zabrakło. Co wśród ton zużytych chusteczek tonęła, a nikt nie kwapił się by koło ratunkowe rzucić. Ten raz jeden kiedy to ona wsparcia potrzebowała. Chociaż odrobiny, namiastki tego co całe swoje życie dawała.
Ale życie było w stanie powiedzieć tylko krótkie - pierdol się Deni..
Bliska jej była śmierć w blasku Jimiego Hendrixa (hej Lucas, trzeba było skorzystać z okazji i wspólnie utonąć w rzygach!), wśród butelek pustych, którymi zapijała każde, kolejne wspomnienie. Cząsteczkę skrzywienia, które wyparła dzięki amnezji (o, jak wygodnie!). Dziękować powinna za tych chwil kilka, co miesiąc długi trwały, nim flashbacki z niedoszłego ślubu zatruły jej organizm.
Ale wybawiciela w nim nie dostrzegła.

Złapała się drżącymi palcami ramienia jego, tak mocno, że pojedyncze kosteczki pobielały. Jak usta, z których krew na dobre odpłynęła, choć te raczej kolor fioletu sobie upodobały. Jasny, liliowy, ktoś mógłby stwierdzić - trupi.
Jak ta kobieta co ją zabiłeś, Lucas?
Bo zabił, a nie uratował? część jej jakąś, co bez niej już taka sama nie będzie. Ale może to i lepiej! Wciąż zlękniona, nieufna nieco, tyle wszak zawodu jej życie przyniosło w ciągu ostatnich kilku miesięcy. A najbardziej bolała chyba ta niepamięć o stypie wrześniowej, co urna na niej się wysypała i Deni sprawy sobie wtedy nie zdawała, że Bear'a Krzyzanowskiego opłakiwać raz jeszcze będzie. Tym razem w towarzystwie dań instant.
Raz jeszcze oczy wystraszone, zatrzymały się na jego twarzy, spojrzeniu zmęczonym i opuchniętych powiekach. Jego usta - również sine, jakby wina czerwonego się przed dniem opił. I coś znajomego jeszcze, ale jakby tak zabranego wtedy w listopadowy dzień deszczowy. Tym razem bezpowrotnie, bo zakorzenić się jeszcze w głowie nie zdążyło, a już odebrane zostało.
Ale, co?
- Sz-szpitala? - powtórzyła tępo, bo źle jej się miejsce to kojarzyło. Ze śmiercią i śmier-cią, z kolorem białym i trupim, zapachem chemii paskudnym i śmier-ci. A nie chciała umierać. Jeszcze nie teraz. Potrzebna była. Tylko... W głowie tak szumi nieprzyjemnie. - A pan niby może teraz prowadzić? - łypnęła na niego podejrzliwie, bo choć na dobry pomysł wpadł, to ani jej się nie podobał, ani pewna nie była, czy skoro o włos od tragedii się uchyliła, to czy do następnej nie dojdzie. Wszak wsiadać do tego samochodu, to jak wyprawić się na misję samobójczą!
Ale i tak wsiadła. Siłą ją wepchnął, rzec by można. Ale Deni ani siły nie miała, ani kolejnej ciętej riposty naszykowanej, a że z natury człowiek z niej dobry, to i arsenał nie przewidywał powiększania magazynu.
- Czy to podchwytliwe pytania? - spojrzała raz jeszcze na niego, oczy swoje ciemne rozszerzając do granic możliwości, jakby w ciągu tej sekundy wszechświat były w stanie pochłonąć w całości. - O imię mnie pyta! - ze zdenerwowania (i szumu tego w głowie) racjonalnie myśleć jej nie przyszło. Dopiero gdy głowa słowo "karetka" zakodowała, złagodniała nieco. - Deni... To jest... Linden, ale Deni mi mówią - wybąkała pod nosem cicho, spojrzawszy raz jeszcze na siedzenie kierowcy, czy aby na pewno wciąż puste i znów wzrok na Lucasa przeniosła, taksując od góry do dołu, na tyle na ile siły pozwalały.
- A p-pan... A pan się dobrze czuje? - zadrżały jej struny głosowe, zmartwione tak mocno jak brwi jej ściągnięte. I on dobrze nie wyglądał. Czy oboje dostaną w ogóle ratunek?
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Amnezja. Marzył o niej od chwili, gdy zorientował się, że zderzenia karoserii jego samochodu z kobiecym ciałem nie uniknie. Żałość jakaś zawitała w sercu jego poharatanym już na stałe. Myślał o tej biednej istocie, co od życia jednego uciekała, prosto w jego ramiona maskę. Myślał wciąż o jej śmierci. Czy bolało ją to? O czym myślała tuż przed końcem? Miała żal do niego? Do kierowcy tego pijanego, szalonego, co nad samochodem zapanować nie zdołał? Nawiedza go pewnie teraz wciąż, tylko on zbyt pijany jest, by zrozumieć, że duch go prześladuje.
Mgła przysłania umysł i spojrzenie niebieskie pod wpływem whiskacza, co to napił się rano wraz z kawą. Jego nowa metoda na trzeźwość umysłu. Kawę zostawił, zaś szklaneczkę whisky wyczyścił do cna. Tragedia jakaś nieśmieszna, co oceny słabe zbiera wśród publiki. O tak, publika go nienawidzi.
NIENAWIDZI.
Poczciwą kobiecinę zabił, co z ołtarza uciekała przed jednym złym mężczyzną, by trafić na drugiego – gorszego. Koncerty odwołane. Kraty w oknach się pojawiły. Godziny stałe, gdy pielęgniarz stał nad nim, mówiąc: Połknij je. Otwórz buzię. Język do przodu. Co to za życie? Wolałby umrzeć zamiast tamtej niedoszłej panny młodej. Chciał wziąć się w garść, ale nie potrafił. I plan niecny Grace i Arthura na psy zszedł, bo zamiast wziąć sobie przestrogę do serca, on wciąż popełniał te same błędy, bazując na rozpaczy.
Nie miał już Lennoxa. Lunę tracił. Zabił kogoś.
W pierdlu zjedliby go. Albo sam by powiesił się w celi na prześcieradle, bo nie mógłby znieść abstynencji. A tak, ma chociaż trochę przyjaciela, co pytań nie zadaje, a jego ostry smak rozchodzi się po gardle i ulgę przynosi, gdy w żołądku pali. Czy wątrobie? Mniejsza o organ. Straci go wkrótce jak serce złamane po śmierci brata.

Szkoda, wielka szkoda, że nie dowiedział się, że w y b a w i c i e l e m go zwie. Och, jakże wielką ulgę by mu przyniosła! Jak wiele zmarnowanego alkoholu by ocaliła. Lucasa by ocaliła.

Usta wykrzywił i brwi ściągnął, gdy poczuł z jaką siłą się go złapała. Sapnął, wołając w myślach Boga nadaremno, ale odzyskał równowagę i spokój ducha wyjątkowo szybko. Wytrzeźwiał chyba też od razu, po flashbackach z wypadku sprzed kilku miesięcy. Pecha miał jakiegoś chyba, co? By potrącić dwie piękne kobiety w przeciągu roku.
Ciekawe – jakby porównać dwa bóle, które mieli po wypadku, to kto mocniej cierpiał? Kobiecina malutka o sarnich oczętach wystraszonych, co z amnezją walczyła? Czy mężczyzna, lejący się przez ręce i nie pamiętający własnego imienia, bo uchlany był w pestkę przez większość czasu? Jak to można rozegrać? W grach również był marnym przeciwnikiem. Mamy wynik!
Widział gdzieś tą istotę boską, piękną co noc gwieździsta. Gdzie? Musiał sobie… przypomnieć? Głupi!
- C-co? Ja? No… no a nie? - wzruszył ramionami, przyglądając się swojemu samochodowi chwilę w zamyśleniu. Był pewny, że już więcej żadnego wypadku nie spowoduje. Wsiadł zaraz na miejsce kierowcy i odetchnął głęboko, szykując się do drogi. Może nie powinni jechać do szpitala? Jeszcze posądzą go o coś, a wtedy na pewno trafi na dołek. Nie chciał tego. Przeniósł wzrok na kobietę i uśmiechnął się najbardziej niewinnie i żałośnie jak potrafił. Deni. Ładne imię. Jak Dehli. Ot, w skojarzenia zagrajmy. Karetka – pytania. Szpital – policja. Więzienie – koniec. Przesunął dłońmi po kierownicy, myśląc intensywnie. Nie zawiezie jej do szpitala. Ale jeśli ma wstrząs mózgu? Cholera, no. Kurwa mać! Nawet. – Ja? Czuję się świetnie. Przysięgam, potrąciłem tylko raz kogoś, to… to się zdarzyło przypadkiem, więc… więc, Deni, może zawiozę cię do domu, co? Jestem Lucas. Harlow. Nie porywam cię, przysięgam. Po prostu… szpital kosztuje, nie? – wydukał, zwilżając wargi szybko. Nie odrywał wzroku od kobiety, nadzieję w niej pokładając swoją całą.
Co teraz zrobi?
Deni zakończy jego szczęście?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czas nigdy jej nie sprzyjał. Ni to w dniu, w którym wypowiedziała magiczne niby to "tak", ani w chwili, w której pod koła samochodu wlazła. Coś w dniu jej narodzin najprawdopodobniej poszło nie tak. Jakaś gwiazda ustawiła się bardziej pod skosem, przysłaniając magiczne światło, które miało opłynąć ją łaską i w ten sposób Linden Krzyzanowski od samego początku miała pod górkę. Może nawet pierwszy raz miał miejsce w dniu, w którym miała odegrać główną rolę na jasełkach, ale rodzice pomylili dni, w skutek czego jej debiut nie został nigdy zapamiętany w rodzinie. Co innego ucieczka ze ślubu, nagrana przez kilkadziesiąt telefonów.
Nie dziwne więc, że i pamięć wróciła jej za późno, a sam proceder wypadku był tak mglisty, że niewiele z niego zapamiętała. Kim był sprawca i czy w ogóle został zatrzymany? Być może zainteresowałaby się tym w innych okolicznościach, ale zasypana toną śmieci, niespecjalnie paliła się do poszukiwań. Sama nie chciała zostać odnaleziona, skutecznie unikając odbierania telefonów i kryjąc się głęboko pod drapiącym, szorstkim kocem.
Szkoda wielka, że spod koca się nie wygramoliła i ocalić Lucasa nie potrafiła.

Niebo się zatrzęsło. Nie, to podłoga chyba. Albo mężczyzna, co go kurczowo łapała i to on jej podwaliną miał być, a jedno na drugim się wspierać próbowało. Ale gdzież wsparcia szukać, gdy jedno po zderzeniu z ulicą, a drugie w szoku, nietrzeźwe w dodatku i wątłe jakieś, jakby chorobą niszczone. Czy to rak? Ra-ak. Nie tak. Nie rak. Ale choroba równie poważna. I Deni znała ją od podszewki, choć nie na własnej skórze przeżyła, to osobę wyjątkowo bliską, schorowaną niemal tak mocno jak on, ratowała. Nie raz, nie dwa. Do skutku, choć ten nigdy w całości nie nadszedł.
- Nie wygląda pan... - nieśmiało zaczęła, zerknąwszy raz jeszcze oczyma wielkimi spod ukosa na niego. Była pewna, że choć jest cały, to i on szoku doznał, może bardziej nawet niż Linden, bo ona w swym życiu świadkiem różnorakiej niecodzienności była, i nawet jeśli jakieś wstrząśnienie miała, to nic. To wszystko nic dla Linden, bo twarda była to i z tym sobie radę da. - Nie wygląda pan jakby mógł prowadzić, przynajmniej w mojej opinii, o ile dla pana jest istotna - sarnie oczy powędrowały wysoko, ku górze, ku jego stalowoniebieskim i świdrować zaczęły, jakby równocześnie przyznanie się do winy wyciągały wprost z jego wnętrza.
Nie przekonywały jej przyrzeczenia mętne i zarzekanie się, że radę da, tym razem nikogo nie potrącić. Lękać się nawet zaczęła i to nie o siebie, a o nieznajomego, że w końcu sam sobie krzywdę zrobi. Tak miała ta Deni, że nigdy sobą tylko innymi się przejmowała.
- Lucas - powtórzyła po nim, kiwnąwszy raz jeszcze głową z zadumą. - O, widzisz, a ja raz tylko potrącona zostałam - dziwnie uradowana wyznała, pierwszą łączącą ich (poza wypadkiem rzecz jasna) rzecz, choć w obliczu niemalże tragedii, zgoła dziwny punkt zaczepienia to był. - Może jednak zrobimy tak, skoro chcesz mnie odprowadzić, że przejdziemy się pieszo? Bo wiesz, jeśli zrobiłoby mi się niedobrze w samochodzie nie daj Boże, to jeszcze przeze mnie byś kolizję spowodował, a ja nie chciałabym.... Być znowu... No wiesz. Przyczyną. Ale to nie o to chodzi. Po prostu.... po prostu wybierzmy się na spacer, dobrze? To niedaleko - o ile przecznic kilkanaście można niedalekim dystansem nazwać. Ale Deni ratować go chciała i nie pozwoli mu już za kierownicę usiąść.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sławę za to dostała, a gwiazda – może nijaka, ale – wciąż nad nią błyszczała. Docenić trzeba było, bo nudno w życiu nie miała ta biedna Linden Krzyzanowski. Dogada się z Lucasem Harlowem, który życie sobie niszczy, ale świadomie, bo on lubi tę felerną gwiazdę, która do picia go zachęca. Prosić mogą o wiele, ale zawsze potkną się na prostej drodze. Och, Deni miała takie szczęście, że żaden z telefonów nie nagrał jak stopy jej zaplątują się w przydługi tren! Uratowana. Zbiegła z miejsca zbrodni, serce krwawiące i połamane za sobą zostawiając.
Nie potrafili poradzić sobie z własnymi życiami, więc co dopiero z innymi mieli się wiązać? Lucasowi świetnie się prowadziło z wódką u boku, bo ta to rozumie wszystko. Wystarczy zajrzeć do wnętrza jej ziejącego wielkimi procentami, aż wszystko jasne się staje. No, niekoniecznie jakoś jasne, bo przecież alkohol umysł przyćmiewał, ale lepsze za to.

Mocny uścisk drobnych dłoni na ziemię go sprowadził. Wirowało mu wszystko wokół, a nogi jakoś plątały się, nie mogą znaleźć stabilnego gruntu. Oj, mógł nie pić przed wyjazdem, albo chociaż zagryźć czymś, kiełbasą wiejską od przyjaciela albo śledziem. Miał dwa słoiki śledzi w lodówce, bo taka ochota go naszła i lepiej się do tego piło. I nieważne, że rzucić chciał, gdy tak bardzo to kochał, że nie potrafił jeszcze. Luna, siostra jego najdroższa, pomóc mu miała swoją obecnością, chociaż tu najważniejsza była silna wola, której ewidentnie brakowało. Zanim się obejrzy, a utonie w kieliszku. Gardło jego zostanie zalane palącą cieczą, co dostanie się aż do płuc. Po krztuszeniu się, trochę dłuższym i coraz to bardziej nieprzyjemnym, zwróci resztki marnej kolacji z gotowego dania i odejdzie, z oczami szeroko otwartymi i jakże martwymi. Już widział takie spojrzenie, lecz w innej sytuacji. Oczy znajome wpatrywały się teraz w niego, równie przerażone, co w listopadzie, gdy przed maską samochodu Lucasa się znalazła. Biedna kobieta. Umarła w plotkach.
-Hm? Ja? Ja czuję się świetnie. Mogę nawet powiedzieć trudne słowo. Ramba… Rababa… Bararbar… – odchrząknął, czoło pocierając dwoma palcami w wielkim skupieniu. Jak się wymawiało rabarbar? Jak udowodnić miał, że w dobrym był stanie? Nie mógł. Niewiasta ta miała rację, a on, Harlow, w takim szoku wciąż był, że na jednej nodze by nie ustał, zwłaszcza z palcem na płatku nosa.
Wyciągnął więc dłonie przed siebie, ale i one nie współpracowały. Drżały, przerażająco intensywnie. Typowo pijacko. Westchnął ciężko, skinając głową. Parsknął zaraz, gdy Deni taka uradowana była na takie zadziwiające podobieństwo między nimi. On potrącił, ona została potrącona. Cóż za zbieg okoliczności zadziwiający! Nigdy nie przypuszczał, że znajomość zawrze na środku ulicy, po tym jak niemal ponownie życia pozbawił kolejnej niewinnej kobiety.
- O, o, znakomity pomysł! Tylko… czekaj, zdjęcie zrobię ulicy, gdzie auto zostawiam, bo mam ostatnio problem z odnajdywaniem się w terenie. Starość, wiesz – zażartował, uśmiechając się przy tym jakże uroczo, by nie zorientowała się, że jest alkoholikiem. Deni, spraw, żebym pić przestał, żebym znów jakieś życie miał wśród ludzi, a nie szklaneczek wypełnionymi przeróżnymi trunkami. Strzelił kilka zdjęć i stanął obok kobiety, ramię swoje jej udostępniając jakby złapać się chciała. Nie wiedział czy by chciała, bo przecież obcym był dla niej, ale on chciał; pragnął tego, bo inaczej runie. Potknie się i w głęboką ciemność wpadnie już raz na zawsze. – Więc? Uciekałaś przed szefem, mężczyzną czy dzikim psem? Czy to ja tak pędziłem? Bo ja nie uciekałem przed niczym, przysięgam.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#2

Przysługi miały to do siebie, że były jak obustronny pakt, z którego potem ciężko się było wykręci, bo w końcu trzeba spłacić dług wdzięczności za nawet jedną cenną informację. Wszelkie pakty, obietnice, wiązały się z pewną presją, czasem trudną do zniesienia, ale skoro się je składa to trzeba ponieść ciężar odpowiedzialności związanej z wypowiedzianymi przez siebie słowami. Konsekwencje rzucania słów na wiatr mogą być czasem nawet katastrofalne, o czym przekonał się niejednokrotnie. Tym bardziej teraz, gdy został przyłapany przez jednego z detektywów przy oczyszczeniu bliskiej mu osoby z zarzutu posiadania przy sobie narkotyków i ceną tego było zrobienie dla niego czegoś przeczącego się z jego wszystkimi przekonaniami. Poszedł do Akademi Policyjnej, by czynić dobro, o czym zapomniał próbując nagiąć zasady dla członka rodziny, ale nie zamierzał przez to postępować wbrew sobie robiąc coś, co równie dobrze może tym bardziej przekreślić jego karierę. Mimo, że wiedział o kilku skorumpowanych gliniarzach pracujących w tym samym komisariacie, to nie spodziewał się uzyskania pomocy od jednego z nich. Powinien lepiej odczytywać intencje innych po tylu latach, jednak niektórym doskonale wychodzi gra pozorów, co doprowadziło go do powstania problemu beż żadnego korzystnego dla niego rozwiązania. Mógł sam pójść do Dustina, który może by coś wymyślił, ale nie miał ochoty słuchać jakichkolwiek pouczeń i morałów by się nasłuchał o popełnionym przez siebie błędzie, kosztującym go naprawdę wiele, dlatego wolał wybrać znacznie mniejsze zło zwane Charlotte Hughes. Pewnie nie pomyślałby o niej, gdyby nie fakt, że przyjaciel mógł mu wspomnieć o ostatnim spotkaniu z nią lub może sam sprawdzając Detektywa Batlera odkrył, że kiedyś z nim pracował - tak, czy owak potrzebował uzyskać o niej kilka informacji.
- Hughes! Musimy pogadać. - Zawołał, zbliżając się bardziej do dziewczyny, gdy tylko odsunął się od wcześniej opieranej plecami ściany. O tym, że ich relacja nie była za specjalnie dobra, pokazywał sam sposób w jakim ją znalazł. Nie napisał, nie zadzwonił by się z nią umówić, nie zapukał do drzwi jej domu, a po prostu namierzył ją dzięki pomocy znajomego. Inaczej pewnie sama z siebie nie chciałaby się z nim widzieć. Liczył się z tym i przez dłuższy czas nie zamierzał zmieniać jej postrzegania co do jego osoby, bo nie cierpiał na jakiekolwiek zaniki pamięci. Wszystko co usłyszał, zobaczył i zrobił tamtej nocy, zostało w jego pamięci do dnia dzisiejszego. - Zdaję sobie sprawę, że jestem ostatnią osobą jaką teraz chciałabyś zobaczyć, ale potrzebuje uzyskać parę informacji na temat Batlera z narkotykowego. Mogę się mylić, ale podobno z nim współpracowałaś chwilę przed tym jak został głównym podejrzanym w sprawie zniknięcia kokainy, którą zabrano dilerą podczas aresztowania. - Widząc niechęć wypisaną na twarzy dziewczyny związaną zapewne z jego niespodziewaną obecnością, starał się mówić szybko i konkretnie, utrzymując jednak ten kontakt wzrokowy. - Nie chcę mieszać Dustina, bo i jego posada może zostać zagrożona, a potrzebuje kogoś kto da mi coś na tego gościa nim zniszczy mi karierę. Chodzą pogłoski, że jest skorumpowany, ale nikt nie chce powiedzieć nic konkretnego. Dlatego może znasz kogoś kto może mi pomóc? Wiem, że już od dawna nie pracujesz w tym fachu, ale nie da się zapomnieć jak dobra w tym byłaś.- Taka prawda, Charlotte była naprawdę świetna o czym do dziś pamiętał. Pewnie gdyby nie tamta ich wspólna noc, gdzie nie wspomniał o fakcie posiadania w tym czasie żony, to może zostaliby naprawdę świetnym znajomymi, a ich relacja opierałaby się na czym więcej niż tylko potrzebie uzyskania przysługi po przez czajenie się, aż wyjdzie z domu.
- Po tym co ci zrobiłem, nie powinienem Cię nachodzić, ani tym bardziej o cokolwiek prosić. Nie wiem już jednak komu mogę ufać, a komu nie. Jezeli nic nie wiesz to przynajmniej chcę zebyś wiedziała, że Cię przepraszam. - Ostatnie słowa wypowiedział najszczerzej jak potrafił. Przychodząc tu nie miał pewności, czy w ogóle Hughes zna kogoś, kto będzie coś wiedział ze względu na fakt, że porzuciła ten cały policyjny świat i czy nienawiść do jego osoby nie będzie powodem, przez który po prostu go oleje. Niemniej jednak potrzebował pozbyć się tego uczucia, iż nasiąka brudną rzeczywistością i polityką ogółu. Tego, że przyszłość w jego wizjach przestała być już kolorowa.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Błędy przeszłości - bo tak zwykła nazywać niektóre swoje decyzje, zachowania oraz relacje - już dawno temu upchnęła na dnie odpowiedniej szuflady w głowie. Do pewnych spraw wolała nie wracać i chociaż wiele z nich było zwyczajnie przedawnionych, to jednak wciąż istniały kwestie, którymi wolałaby zbytnio się nie chwalić. Wiedziała co prawda, że na pewne rzeczy nie miała wpływu, szczególnie jeżeli elementem, który zawiódł, był czynnik ludzki inny od niej samej, ale to wciąż pozostawiało rysę na wizerunku, który może i nie był nieskazitelny, ale wciąż pozostawał tym, który w oczach innych budził szacunek. Takowego Charlotte wolała nie tracić.
- Musimy? Nie przypominam sobie, żebym cokolwiek musiała. - Zdziwienie dosadnie odmalowało się na jej twarzy, gdy nieco szybsze tempo spaceru wynikające z naglącego ją czasu zostało przerwane przez dźwięk głosu - pozornie znajomego, jednak dopiero widok twarzy niespodziewanego rozmówcy sprawił, że połączyła odpowiednie odłamki układanki.
Westchnęła, zatrzymując wzrok na wysokości oczu znajomego. Nie zamierzała udawać, że to spotkanie było jej jakkolwiek na rękę, choć daleka była od histerii, złości czy jakichkolwiek innych emocji - zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Do osoby Williama podchodziła raczej obojętnie, zwłaszcza że również życie codzienne nie dawało im zbyt wielu okazji do spotkań.
- Podobno? Nachodzisz mnie na środku ulicy i nawet nie zadałeś sobie minimalnego trudu, żeby sprawdzić, czy faktycznie z kimś takim współpracowałam? - mruknęła, unosząc brew tym razem już w geście świadczącym o ewidentnym rozbawieniu. Być może nie powinna była z niego kpić, ale sam William musiał przyznać, że nie podszedł do tej rozmowy zbyt przygotowany. - Dustin ma jakąś dziwną skłonność do pakowania się w kłopoty. Nie wiem, jakim cudem trzymacie się razem. W końcu on jest porządny, a ty to... ty - westchnęła przeciągle, z trudem panując nad odruchem, jakim było uniesienie się kącików warg. Cwaniacki uśmiech nie był czymś, co gościło na jej twarzy często, ale bywały sytuacje, kiedy nawet ona pokazywała tę nieco mniej spokojną i subtelną stronę swojej natury.
- Co mi zrobiłeś? Błagam cię - parsknęła śmiechem, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej. - Doceniam przeprosiny, ale to nie tak, że za tobą rozpaczałam. Jeżeli masz się przed kimś kajać, to chyba przed swoją żoną? Eks żoną? Sama nie wiem. Przez tyle lat sporo mogło się zmienić, zwłaszcza jeżeli pozostawałeś tak samo wierny. - Ostatniemu słowu celowo nadała kpiący charakter, choć wciąż nie było w tym ani żalu, ani złości. Raczej rozbawienie związane z naiwnością mężczyzny.
- Masz szczęście, że nie chcę, żeby Dustin miał problemy - burknęła, ruszając przed siebie, chociaż tym razem dużo wolniej, by mieć pewność, że William podążał za nią. - O co chodzi z tym Batlerem? Czemu miałby niszczyć karierę akurat tobie? Nie jesteś taki znowu ważny - skomentowała zawadiacko, zerkając na Williama kątem oka.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Każdy ma swoje wspomnienia, zarówno te dobre jak i te złe. Często jest tak, że nie chcemy o czymś pamiętać, ale to uporczywie do nas wraca z podwójną siła. Czasem dzieje się to w koszmarach, kiedy to nasza przeszłość zawładnia obiema półkulami mózgu i podsyła obrazy, których nie chcemy ponownie oglądać. Czasem nachodzą one również w środku dnia, gdy ktoś lub coś nawiązywało chociaż po części do tego, co tak bardzo chciało być przez nas zapomniane, ale bez posiadania mocy wymazania tego, nic nie możemy zrobić. William miał takich wspomnień wiele - błędów z przeszłości, będących jego pięta achillesową, jednak tamta noc nie należała do jednej z nich. Żałował, ale nie na tyle by uprzątać sobie tym głowę do dnia dzisiejszego. Zrobił wiele gorsze rzeczy w swoim życiu, które powinien, a nawet i musiał odpokutować, a że wierzył zresztą w pokutę oraz bycie rozgrzeszonym to starał się od jakiegoś czasu zadośćuczynić chociażby po przez bycie dobrym detektywem.
- Źle sformuowałem to zdanie. Oczywiście, że nic nie musisz. - Próbował naprostować swoje słowa, ale te nieodpowiednie i tak już zostały wypowiedziane. Potrzebował z nią porozmawiać i nawet jeżeli nie miał zbyt dobrze wyrobionej u niej opini na jego temat , o czym zdawał sobie sprawę, to potrzebował uzyskać nawet najmniejszych informacji. Wszystko mogło chociaż trochę mu pomóc, by zdołać wybrać odpowiedni kierunek ku rozwiązania trudnego dla niego problemu. - Robie wszystko po omacku, Charlotte. Twoje nazwisko pojawiło się w jednej ze spraw, którą i on się zajmował, dlatego tu jestem. Nie mam jednak pewności, czy wiesz o nim trochę więcej, niż do tej pory zdarzyłem się dowiedzieć. - Odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy. Jego niespodziewana najście napewno nie robiło dobrego wrażenia po tak dużym odstępie czasu, kiedy ostatnio się widzieli i w jakich stosunkach zakończyli znajomość, ale obecnie miał to po prostu gdzieś. Mógł iść do Dustina, a jednak wybrał to mniejsze zło, choć może w całe nie było takie małe jak mogło mu się zdawać.
Nie zamierzał w żaden sposób komentować jej słów o najlepszym przyjacielu, a tym bardziej o nim samym i tego jaką opinie miała na jego temat. Mogła uważać go za dupka, podrywacza, chama lub prostaka. Mogła mówić co tak naprawdę chciała, lecz nie ruszało go to w jakikolwiek sposób, ponieważ nie znała go naprawdę. Swoje zdanie co jego osoby miała wyrobioną jedynie przez pryzmat tamtej nocy, gdzie przekroczyli wszelkie granice, a następnego dnia dowiedziała się o istnieniu jego żony. Popełnił błąd i zachował się niepoprawnie, ale zrobił też wiele dobrych rzeczy w swoim życiu. - Nie zamierzam się przed nią kajać, tym bardziej, że nie ma już jej w moim życiu. Jestem tylko czlowiekiem, któremu przez chwilę wątpliwości oraz dużej ilości alkoholu zdarzyło się popełnić błąd. Gdybym jednak miał żałować za każdy w swoim życiu, to pewnie by mnie tu nie było, a mimo to chce żebyś wiedziała, że przykro mi, iz poczułaś się wtedy po części oszukana lub wykorzystana. - Powiedział co czuł i nie zamierzał dodawać już nic więcej. Mogła przyjąć jego przeprosiny lub zepchnąć je w niepamięć, liczyło się teraz tylko to, czy mu pomoże, dlatego szedł za nią przez cały ten czas. - Może i w twoim odczuciu nie jestem, ale niedługo mam zostać kapitanem w swoim oddziale.- Nie powiedział jej tego, by się chełpić, tylko by wiedziała jak w uległo zmianie i by wiedziała, że bardzo zależało mu na tej pracy. Przystanął po chwili na moment, by wyjąć z kieszeni kurtki paczkę papierosów i jednego odpalił sobie od razu. - Sprawa wygląda tak, że uratowałem sióstr przed wylądowaniem w areszcie, a może nawet i więzieniu , a Batler przymknął na to oko. Teraz jednak chce to wykorzystać, licząc, że zdobędę dla niego dowody z jednej z zamkniętych już spraw. Potrzebuję wiedzieć, czy znasz kogoś, kto pomoże mi go dorwać. Jest skorumpowany, a jednak udaje mu się ze wszystkiego sprawnie wyjść. - Nie wiedział jak jej to wszystko wyjaśnić, tak by dobrze go zrozumiała, ale liczył , że mu się udało.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Być może jej pierwsza reakcja była nieco przesadzona - szczególnie jak na osobę, która zarzekała się, że przeszłość zostawiła za sobą, a do pewnych sytuacji wolała nie wracać - ale William zwyczajnie ją zaskoczył; swoją obecnością, tym, że zaczepił ją na niemal środku ulicy i że prosił o pomoc po tak długim czasie bez jakiegokolwiek kontaktu. Konsternacja, jaka odmalowała się na kobiecej twarzy, była prawdopodobnie zaledwie zalążkiem wielu innych emocji, których ona starała się nie okazywać.
- Wiesz, że już nie pracuję - dodała, unosząc brew. Nie było to co prawda pytanie, a raczej stwierdzenie powszechnie znanego faktu, przy którego pomocy chciała ostrzec mężczyznę. Nie była osobą decyzyjną, nie miała wielu możliwości, nie posiadała siły sprawczej, która jakkolwiek ułatwiłaby mu pracę i prowadzenie tego konkretnego, nieco samozwańczego śledztwa.
Istotnie - nie mogła powiedzieć, że jakkolwiek Williama znała. Docierające do niej strzępki informacji dotyczące jego osoby były bardzo sporadyczne i nie budziły większego zainteresowania Lottie, tak samo zresztą jak zastanawianie się nad tym, czy ich relacja mogłaby potoczyć się inaczej, gdyby on od początku był szczery. Ponieważ jednak co by było, gdyby... nie należało do grona uwielbianych przez nią sformułowań, mężczyzna stał się odległym wspomnieniem, którego nie spodziewała się ponownie spotkać na swojej drodze.
- Aha - mruknęła pod nosem, kiedy Will pozwolił sobie na nieco dłuższy wywód. Mimo uszu puściła wzmiankę o jego żonie, o tym, że ich małżeństwo najwidoczniej - a to ci niespodzianka - dobiegło końca oraz o innych rzeczach, które ponoć wyszły mu w życiu lepiej. - Niech będzie - podsumowała, tym samym znów dając mu do zrozumienia, że nie żywiła urazy. Była w takim momencie swojego życia, że przeszłość naprawdę nie miała żadnego znaczenia.
- I nie boisz się tego, co zrobi, kiedy wykonasz jakiś krok? - zagaiła, dłonią starając się odpędzić od siebie papierosowy dym. Ten konkretny zapach nigdy jej nie przeszkadzał, ale od momentu dowiedzenia się o ciąży Charlotte zwracała uwagę na wiele dotychczas ignorowanych elementów ze swojego otoczenia. - Ty postanowisz go wykiwać, a on wykorzysta informacje o tobie. Kiepsko to wygląda - skwitowała, zerkając na swojego rozmówcę kątem oka.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciężko było mu odnowić kontakt po tym co zrobił, w sumie nawet nie wiedział jak to zrobić, dlatego po prostu zaczął żyć dalej. Gdzieś tam mimowolnie usłyszał co nieco o dziewczynie i dotarły do niego jakieś nowiny, którymi uraczył go najlepszy przyjaciel, ale nawet to nie spowodowało, że znalazł w sobie odwagę, by do niej napisać, zadzwonić, czy spotkać się twarzą w twarz aby wyjaśnić tamto zdarzenie. Teraz jednak potrzebował z kimś pogadać, nawet jeżeli miała być to dziewczyna z przeszłości, do jakiej nie powinien wracać. Owszem, były takie momenty, które chciał złapać i zamrozić, schować je gdzieś przy sobie jak ta ich wspólnie spędzona noc. Ale nie dało się ich po prostu mieć w innej formie niż jako wspomnienia, które łatwo traciły kolor, ostrość, blask. Kiedy budził się pochmurnego poranka, na przeszłość padało szare światło, nawet jeżeli w tamtej sytuacji świeciło słońce. Obrazy przesiąkały teraźniejszością, po prostu więdły, a on bezradnie obserwował jak kolejne elementy układanki bezpowrotnie znikały w chaosie.
- Wiem o tym już od jakiegoś czasu. Nadal zastanawiam się czemu w ogóle odeszłaś? Myślałem, że lubiłaś tą pracę. - Stwierdził, choć mógł to zrobić blednie, bo choć w jego odczuciu wyglądała na oddaną swojej pracy, tak nie znał uczuć oraz myśli jakie znajdowały się wtedy w głowie dziewczyny. Pewnie gdyby ich relacja nie potoczyła się tak jak widać na załączonym obrazku, to mogło być zupełnie inaczej, ale prawdą jest, że nie ma co gdybać na ten temat. Teraz jest teraz. Jutro jest jutro i nie wiadomo, co tak naprawdę wydarzy się w każdej kolejnej sekundzie.
- Jaki bym nie zrobił i tak będzie lepszy niż dać mu za wygraną. Jedno ustępstwo od narzuconych reguł nie powinno aż tak rzutować nad utratą wszystkiego, co tak długo się budowało. - Naprawdę ciężko było stwierdzić co czuł w tym momencie. Przez jego umysł znowu przetoczyła się chmara myśli, które wirowały jak spłoszone ptaki, a on nie potrafił nad nimi zapanować. Jedynie papierosy potrafiły chociaż w małym stopniu zniwelować stres, ale nie do końca. - Lepiej żeby on został wykiwany w taki sposób, by zorientował się po fakcie i nie mógł już nikomu zaszkodzić w żaden sposób. Najlepsze byłoby morderstwo. Znasz jakiegoś płatnego mordercę?- Przez chwilę udawał, że się nad tym zastanawia, ale oczywiście był to kiepski zart na rozładowanie negatywnych emocji gromadzących się w nim, jak i między nimi. - W sumie to teraz nie wiem nawet jak ty mogłabyś mi pomóc, nie licząc, że powiesz mi czy masz jeszcze kontakt z kimś w FBI. - Taka prawda. Teraz, gdy tak bezradnie stał wpatrzony w twarz starej znajomej, zastanawiał się co on w ogóle sobie myślał, zaczepiając ją od tak. Może potrzebował tak naprawdę wybaczenia?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Czemu?
Pozornie proste pytanie kryło w sobie więcej niewiadomych niż ktokolwiek mógłby przypuszczać - włącznie z Charlotte, która po dziś dzień nie umiałaby podać jednoznacznie brzmiącego powodu swojej rezygnacji z pracy. Układy, korupcja, zachwiana hierarchia wartości i sprawy balansujące na granicy tych priorytetowych oraz zamiatanych pod dywan. Była zmęczona tym, jak niewielki miała wpływ na otaczającą ją rzeczywistość, jak marny odsetek pewnych rzeczy zależał od niej i jak nic niewartym pionkiem stała się w grze ludzi zawodowo znajdujących się wyżej od niej.
Ostatecznie jednak wzruszyła ramionami.
- Może potrzebowałam zmiany? Nigdy nie zastanawiałeś się nad tym, co byś robił, gdyby nie wydział zabójstw? - zagaiła, nie kryjąc zaskoczenia związanego nie tyle z padającym na głos pytaniem, ale faktem, że naprawdę ją to zainteresowało. Dotychczas raczej sporadycznie zastanawiała się nad tym, jak pewne sprawy postrzegali jej koledzy po fachu. I choć ulica wydawała się prawdopodobnie jednym z najgorszych miejsc na tego typu dyskusję, to jednak Lottie nie zamierzała uchylać się przed wymianą poglądów.
A nuż dowiedziałaby się czegoś ciekawego?
- Zapytał detektyw aspirujący na kapitana - westchnęła przeciągle w niby rozczarowaniu, jednak igrający w kącikach warg uśmiech sugerował, że ten akurat żart zadziałał całkiem skutecznie.
Zaraz potem uświadomiła sobie jednak, że tego typu rozwiązanie było raczej krótkoterminowe, czego najlepszym dowodem były doświadczenia i wspomnienia związane z pewnym wieczorem w domu pogrzebowym, gdzie jej siostra (nie)przypadkowo doprowadziła do śmierci nachodzącego ją faceta. To również brzmiało jak sensowny powód do tego, by rzucić ciepłą posadę w FBI - kim bowiem była, aby łapać przestępców, skoro kilka miesięcy temu pomagała tuszować coś takiego?
- Poza Dustinem? Z nikim. - Nieznaczne wzruszenie ramionami pokazywało, jak obojętny był jej stosunek do większego grona dawnych znajomych. Właściwie i wspomnianego mężczyznę mogłaby zaliczyć do tego kręgu, bo przecież poza ich ostatnim, zainicjowanym przez samego zainteresowanego spotkaniem, nie utrzymywali swojej relacji na zbyt zażyłym poziomie. - Tamta sprawa była strasznie poplątana i nie pamiętam zbyt wielu szczegółów. Obawiam się, że moje rozmazane wspomnienia i twoje domysły to niewystarczająca amunicja, aby wyruszać na wojnę - przyznała markotnie, niekoniecznie zadowolona z takiego obrotu spraw.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W dzieciństwie snuje się wiele planów na przyszłość, marzy się o zostaniu astronautą, piosenkarzem, treserem delfinow lub jeszcze kimś innym. William już od dziecka czuł, że chce pracować w policji i nie była to tylko fantazja, która pojawiła się wraz z pierwszym obejrzanym serialem o detektywach, a coś znacznie silniejszego - chęć pomocy innym ludziom. Rodzice widzieli go raczej jako przyszłego prawnika lub zarządcę jakieś dobrze prosperującej firmy, ale nie zamierzał dążyć w kierunku spełnienia ich oczekiwań, a kierował się od samego początku własnymi. Był tak zaślepiony pragnieniem dojścia jak najdalej, że po drodze nie zastanawiał się nad planem awaryjnym i tym co może wydarzyć się, gdy nie przyjmą go do akademii. Dopiero od kilku lat, widząc klęski swoich przyjaciół, tego jak łatwo można stracić wszystko co dotychczas się budowało, zaczął myśleć nad innymi zajęciami. Nad tym co będzie robić, gdyby nagle stracił pracę lub nadszedł czas by samemu po prostu się zwolnić.
- Szczerze to przez dłuższy czas się nie zastanawiałem. Wiedziałem i czułem, że właśnie to chcę robić. Mógłbym jedynie zakładać, że gdyby mi nie wyszło już na samym początku, pewnie byłbym teraz w wojsku. Tam też robiłbym coś dobrego. - Odpowiedział, przez dłuższy czas jeszcze nad tym rozmyślając. W młodym wieku rzadko zakładał, że coś może pójść nie pojego myśli, bo to było bardzo demotywujace dla człowieka i sprawiało, iż on się cofał w swoich poczynaniach. Dlatego Will brał życie za rogi, działał tak, by dojść do celu i nie pozwalał sobie na żadne pesymistyczne myśli. Większość osób powinno właśnie z taką świadomością działać w spełnianiu swoich marzeń oraz celów, ale nie każdemu się to niestety udaje. Można więc powiedzieć, że miał po części szczęście, lecz zwykł nazywać to po prostu ciężką pracą. - Jeżeli by jednak coś się stało to pomyślałbym nad prowadzeniem nocnego klubu lub jakiegoś innego biznesu. Ty za to czym się teraz zajmujesz? - Spytałam, bo nie wiedział nic tak naprawdę o obecnym zajęciu Charlotte. Mógł się tylko domyślać na co zmieniła pracę w FBI, a skoro miał teraz okazję to chciał trochę się dowiedzieć o jej życiu o ile mu na to pozwoli. Nie zamierzał przecież pytać kumpla, bo jeszcze wysnułby jakieś swoje pokręcone teorie i w dodatku nie wiedział on o tym, że kiedyś przespał się z dziewczyną.
- Będę świetnym kapitanem, idącym do celu po trupach. - To jednak nie należało w naturze mężczyzny. W przeciwieństwie do niektórych, on wolał utrzciwie wspinać się po szczeblach w drodze do awansu. Czasami noga mu się omsknęła i popełnił jakiś błąd, ale w jego odczuciu nie było to czymś złym lub okropnym, gdy w grę wchodziła własna rodzina. W tym wszystkim znajdą się przecież gorsi ludzie, jednak miał to szczęście, że znajdował się pod skrzydłami naprawdę świetnego człowieka, który za kilka tygodni miał przejsc na emeryturę.
- Jeżeli o Duncana chodzi to tej rozmowy nie było, nawet gdyby przyszło nam się niespodziewanie spotkać we trójkę.- Rzekł stanowczo, chcąc mieć pewność, że jego przyjaciel nie zostanie wtajemniczony w jego problemy, bo jeszcze mu brakowało do tego użerania się z nim. - Nie zamierzam wyruszać na wojnę dopóki czegoś nie znajdę. Mimo wszystko dzięki. Nawet jeżeli nasza relacja się skomplikowała, liczę, że nie trzymasz do mnie urazy.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Kwestie co by było, gdyby zawsze należały do grona spraw, które traktowała raczej po macoszemu. Marnowanie czasu nie było jej ulubionym zajęciem, a właśnie tak się czuła, ilekroć tylko zastanawiała się, co innego mogłaby robić w życiu i co by się zadziało, gdyby w przeszłości podjęła inne decyzje. Może te, które sugerowali rodzice? Może te, które sama rozważała? Może całkiem odmienne od ścieżek, którymi ostatecznie wyruszyła?
Czy znalazłaby się w akademii i czy przez kilka lat faktycznie pięłaby się po kolejnych szczeblach policyjnej kariery?
Czy na tak długi czas porzuciłaby talent oraz pasję, jaką było malarstwo, w kierunku którego mogłaby się rozwijać, decydując się na inny kierunek studiów?
Czy porzuciłaby pracę w FBI na rzecz współpracy z przyjacielem w jego studio tatuażu?
Czy jej siostra zostałaby zamordowana, a jej niedoszły mąż stał się ojcem dziecka, którego Charlotte obecnie oczekiwała? Czy w ogóle byłoby jakieś dziecko, relacja z Blake'm i wieloma innymi osobami?
Nie miała pojęcia.
Obecnie czuła tylko, że wcale nie żałowała, a nawet więcej - była szczęśliwa, że jej życie i codzienność toczyły się w ten sposób; że miała wokół siebie bliskie i zaufane osoby, że nie była sama, że wszystko miało większy sens, a ona miała do kogo wracać.
- Nigdy nie posądziłabym cię o bycie tym dobrym gościem - mruknęła bardziej do siebie niż do swojego rozmówcy, całość kwitując niewinnym wzruszeniem ramion. Will kojarzył się jej raczej ze złym gliniarzem, którego niekonwencjonalne metody działania wcale nie musiały podobać się kolegom po fachu czy przełożonym. Nie byłaby zaskoczona również wtedy, gdyby okazało się, że miał za uszami więcej niż był w stanie przyznać na głos. Na koniec dnia brała jednak pod uwagę również to, że mogła być względem niego po prostu niesprawiedliwa.
- Nocny klub. Tak, to zdecydowanie do ciebie pasuje - skwitowała z przekornym, nieco teatralnym uznaniem, ale zawadiacki uśmiech miał dać mężczyźnie do zrozumienia, że tylko się zgrywała i że wcale nie musiał brać tej uwagi do siebie. Nie żeby to mu groziło. Nigdy nie sprawiał wrażenia zainteresowanego tym, co komu się wydawało na jego temat.
- Znajomy otworzył studio tatuażu. Pomagam mu. W papierkowej robocie, tworzę projekty i tego typu rzeczy - odparła z nieskrywaną obojętnością, nie uważając, by było to coś niezwykłego. Nie miała możliwości zaprezentowania swoich prac i tego, jak dobrze sobie radziła, toteż jej słowa równie dobrze mogły zostać odebrane jako czcze gadanie.
- Jeżeli przypomnę sobie coś istotnego, dam znać - zapewniła, celowo ignorując kwestię Dustina, którego istotnie nie zamierzała informować ani o tym spotkaniu, ani o rozmowie, ani o każdej innej sposobności, jaka mogłaby przytrafić się jej oraz Williamowi do tego, by wymienić się czy to informacjami, czy kurtuazyjnymi uprzejmościami.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nikt nie powinien marnować swojego czasu na myślenie o przyszłości, czy przeszłości, a powinien zająć się tu i teraz. Życie ma się jedno, a śmierć czeka nas wszystkich. Niektórzy doznają jej we śnie, innych zabierze choroba, najgorzej jednak, gdy ludzkie życie zostaje odebrane przez drugiego człowieka, z czym William ciągle zmaga się w swojej pracy. Wciąż patrzy na przemoc, na wojny gangów lub te poza ich stanem, które przez ludzkie ręce odbierają synów i gwałcą córki. Powinien przez to wszystko uodpornić się już na cudzą śmierć, jednak nie potrafił, tym bardziej nie w przypadku bliskich mu osób. Nie ważne czy byłby świadom tego, że zbliża się wielkimi krokami, czy dowiedziałby się o tym nagle - bo ból i tak będzie równie silny w przypadku obu sytuacji. Dlatego starał się iść przez to życie z uniesioną głową, robiąc to co kochał i nie zastanawiając się co zrobił źle oraz jak mógł to naprawić. Pracował, znajdował czas dla przyjaciół i dbał przede wszystkim o swoją rodzinę, głównie o wiecznie naćpaną siostrę, która ciągle mu to utrudniała.
- Powinienem poczuć się urażony, ale to moja winna, że poznałaś mnie od tej złej strony w życiu prywatnym. Jeżeli jednak chodzi o pracę, to staram się wykonywać ją jak należy. - Każdy ma wady. Tak ten świat jest stworzony i na tym polega idea życia. Nie może być zbyt szaro, ani zbyt kolorowo. Nie powinno się jednak kogoś skreślać, ani patrzeć tylko przez pryzmat jednego popełnionego błędu, choć w przypadku Charlotte, nie miał jej tego za złe. Zasłużył sobie tym co zrobił. Do dnia dzisiejszego nie powiedział nawet byłej żonie o swoim wyskoki, co czyniło go może i złego gościa, ale skoro wszystko się rozpadło z zupełnie innych powodów, to czemu miałby jeszcze dolewać oliwy do ognia w tamtym momencie? Will z tego powodu swoje za uszami miał, jednak nie było nic więcej co by jeszcze ukrywał.
- Może nawet dostaniesz drinka na koszt firmy, o ile plan zostanie kiedyś zrealizowany- Odparł, oczywiście wyłapując jej zgryw i nie doszukując się w tym jakiegoś drugiego dna. Na obecną chwilę było mu dobrze w pracy, która posiadał i jedyne co chciał zmienić, to czas oczekiwania na nadchodzący awans. Zależało mu na tym bardzo i nie chciał, by ktokolwiek stanał mu w tym na drodze. Wszystko się okaże w ciągu kilku tygodni.
- Super sprawa. Skoro ta praca sprawia Ci teraz przyjemność w jakimś tam stopniu, to się cieszę. Mysle nad jakis tatuazem, więc może jeszcze na siebie wpadniemy.- Powiedział, posyłając jej ledwo widoczny usmiech. Nie zamierzał już dłużej zawracać dziewczynie głowy, bo pewnie miała ważniejsze rzeczy do zrobienia i tym bardziej, nie uzyska od niej żadnych ważnych informacji. Przynajmniej spróbował, miał okazję przeprosić, a może nawet zmienić troche postrzeganie swojej osoby? - Będę wdzięczny. Miłego wieczoru. - Zaraz po swoich slowach, odszedł w zupełnie innym kierunku, zostawiając dziewczyne w spokoju.

//ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#6
Walentynki. Dzień zakochanych, kiedy pary wychodziły na ulice celebrować swoją miłość, jakby tylko ten jeden dzień w całym roku potrafili obchodzić. Dominic od dawna nie interesował się tym świętem, jakby wcale nie musiało dla niego istnieć. Co więcej, uważał, że to całkowita komercja i nakręcanie ludzi na niepotrzebne koszta. Oczywiście, kiedy spotykał się z dziewczynami, nie sposób było pominąć tego wątpliwej przyjemności święta, bo stworzona wokół tego atmosfera zwyczajnie nie pozwalała o tym zapomnieć, co tym bardziej wzbudzało irytację mężczyzny. Zamiast przyglądać się szczęśliwym parom trzymającym się za rękę i tego jednego dnia udającym, jak fajnie być w związku, albo co gorsza, samemu to robić, najchętniej zamknąłby się w pokoju i spokojnie usiadł przed komputerem, odpalając Wiedźmina. Niestety, tego roku nie było mu to pisane.
Coroczna organizacja imprezy charytatywnej na rzecz walki z białaczką w weekend około walentynkowy tym razem przypadła pani Colton. Według kółka wzajemnej adoracji (jak to zwykł mawiać Dominic), w którym jego mama prężnie działała, połączenie akcji charytatywnej z walentynkami wydawało się znakomitym pomysłem na jednoczesną zabawę, pokazanie się w elitarnym gronie, jak i szczytny cel. Sam wstęp kosztował całkiem sporo, nie wspominając już o zbiórce pieniędzy już na miejscu, i to właśnie czyniło go wyjątkowym. A on, jako jedyny syn pani Colton oraz lokator rezydencji, nie miał możliwości wymigania się z tak znamienitej imprezy.
Mimo usilnych prób nakłonienia go przez mamę, żeby znalazł partnerkę na wieczór, jakoś nie miał szczególnej ochoty na poszukiwania towarzyszki. Dlatego też miał nadzieję, że jeśli po powrocie do domu Andrea mu to wypomni, mógłby wyłgać się prostym, niewinnym kłamstwem - domniemana partnerka w ostatniej chwili źle się poczuła i nie była w stanie dotrzeć na miejsce. Jak na dżentelmena przystało, dla pozorów wyruszył samochodem po to, żeby pojechać po towarzyszkę.
Ubrany w czarną marynarkę, z delikatnie odchylonym kołnierzykiem białej koszuli, krążył bez celu po mieście, odliczając minuty. Mimowolnie ukradkiem spoglądał na przechadzające się pary, które czekały z niecierpliwością pod kinem na seans, jeździły po lodowisku, jadły kolację w restauracjach, czy po prostu postanowiły wyjść na romantyczny spacer, aż w końcu łapał się na tym i przewracał oczami. Kiedy tak, ciągle dekoncentrowany przez nadzwyczaj liczebną ilość osób na mieście, powracał wzrokiem na chodnik, nagle na jego skraju zamajaczył mu znajomy, blondwłosy pukiel włosów. Akurat machała na taksówkę, która przejechała jej tuż przed nosem. Nie zastanawiając się nad niczym, wrzucił kierunek i stanął tuż przy niej. Gdy szyba od strony pasażera odsunęła się do dołu, pochylił się nieco w stronę dziewczyny.
- Potrzebujesz podwózki? - zapytał, przyjmując na twarzy delikatny uśmiech. Skoro i tak już jeździł po mieście to co mu szkodziło spędzić w aucie jeszcze trochę czasu?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Georgetown”