WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 8 — ..........Niestety czasem zdarza się tak, że auto odmówi posłuszeństwa. Tak właśnie stało się dzisiejszego ranka z samochodem Kenzie, gdy spiesząc się do pracy, nie mogła go odpalić. Męczyła się co najmniej dziesięć minut, ale po takim czasie nawet i ona zorientowała się, że nic z tego. Zadzwoniła więc do mechanika i umówiła się z nim na jutro, a do pracy podjechała taksówką. Zarówno pójście piechotą, jak i czekanie na autobus w grę nie wchodziło, bo wtedy na sto procent by się spóźniła, a na to pozwolić nie mogła. Taksówka wydała jej się więc najlepszą opcją, choć i tak w pracy pojawiła się minutę po czasie. Ale to lepiej, niż pół godziny.
..........Jeśli chodzi jednak o drogę powrotną, nigdzie się już nie spieszyła. Na tyle, że w pracy została po godzinach, aby uzupełnić papierkową robotę i upewnić się, że wszystkie zwierzaki przebywające w klinice na leczeniu, mają wszystko, czego im trzeba. W końcu w domu i tak nic ani nikt na nią nie czeka, a samotny wieczór przed telewizorem jakoś nie poprawiał jej humoru. Wolała wrócić później, wziąć prysznic i od razu pójść spać.
..........Jest już naprawdę późno, gdy wychodzi z kliniki i zaczyna kierować się do domu. Mimo to miasto wciąż żyje, więc kiedy tak idzie chodnikiem, co rusz mija ludzi zmierzających w przeciwnym kierunku. Głównie młodych, zapewne zmierzających na imprezę. Kiedy jednak skręca w nieco spokojniejszą ulicę, nie ma już na niej ani tyle samochodów, ani tylu ludzi. Słyszy jedynie jak jakaś większa grupka, prawdopodobnie samych mężczyzn, idzie gdzieś za nią, krzycząc i śmiejąc się na co najmniej pół dzielnicy. Z jakiegoś powodu czuje nieprzyjemny dreszcz, który wstrząsa lekko jej ciałem, więc machinalnie przyspiesza kroku. I to chyba był błąd, bo chwilę potem słyszy, jak jeden z mężczyzn zaczyna coś do niej krzyczeć, co podchwytuje reszta. Nie odwraca się, po prostu idzie przed siebie, zupełnie ich ignorując i w myślach próbując wymyślić co powinna w tej sytuacji zrobić. Zanim jednak udaje jej się coś wymyślić, słyszy za sobą coraz szybsze kroki. Spanikowana rozgląda się dookoła, a kiedy jej wzrok pada na zaparkowany, ale nie zgaszony samochód zaledwie pięćdziesiąt metrów przed nią, nie myśli zbyt długo — rusza w jego stronę, a potem wsiada na miejsce pasażera bez pytania.
..........Dzień dobry. Wiem, że się nie znamy, a ja tak bez uprzedzenia i bez pytania wsiadłam do pana samochodu, ale śledziła mnie grupka mężczyzn i… Mogę tu kilka minut posiedzieć, dopóki sobie nie pójdą? Oczywiście o ile ma pan chwilę — mówi na niemal jednym wdechu, posyłając nieznajomemu błagalne spojrzenie. Oczywiście nie ma pojęcia czy nie wpadła z deszczu pod rynnę, ale na pierwszy rzut oka wygląda raczej na normalnego mężczyznę, a nie jakiegoś zboka.
..........Obrazek
.............all the spirits gather 'round like it's our last day
.............to get across you know we’ll have to raise the sand

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W ostatnim czasie Dee nie brakowało niczego poza jednym. Uwagą. Uwaga w ostatnim czasie stała sie cennym towarem wśrod społeczeństwa, żebrzącego chociaż o jej skrawek. Każdy ma w sobie coś z egoisty i rzeczą niemożliwą w tych czasach jest odnaleźć kogoś kto kieruje się wyłącznie cudzym dobrem. Z prostej przyczyny. Ludzie zawodzą. Nie dają w zamian tego co my dajemy im, a jeśli do tego dochodzi, jest to marna namiastka, najczęściej wymuszona. Nie zawsze tak jest. Inaczej nie mielibyśmy przyjaciół. Mimo wszystko jednak jeśli chcesz na kogoś liczyć to licz na siebie. Nikt inny o Ciebie tak dobrze nie zadba jak Ty sam. To smutna myśl, ale prawdziwa. Carlisle od samego początku twierdziła, że jest zdana sama na siebie. No dobra. Wcale nie od początku. Wszystko zaczęło się od śmierci jej siostry, a mimo to nic sobie nie robiła z tego żeby podejść do kogoś i sie do niego odezwać. Sprzeczność. Ludzka rzecz. Z jednej strony odcinała się od innych, a z drugiej desperacko łaknęła towarzystwa. Sama dla siebie była zagadką.
Idąc ulicą zauważyła znajomą twarz. Na ulicy. Leżącą tuż pod jej stopami. Gdyby nie patrzyła pod nogi, prawdopodobnie padłaby obok niej. Życie jest ciężkie. Nie można ufać ani ludziom, ani chodnikowi.
- Dzień dobry, odpoczywasz? - zapytała radośnie. Taka już była. Niby to miła, a niby złośliwa, ale w ogólnym rozrachunku troszczyła się o ludzi. Przeważnie.
- Pomogę Ci - dodała dobrodusznie, wyciągając rękę w jej stronę.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outfit godny prawdziwej nowojorczanki Nienawidziła Seattle. Całym. Swoim. Sercem.
Na pierwszy rzut oka nie różniło się mocno od Nowego Jorku – te same ceglane budynki, te same śmieci rozrzucone pośrodku ulicy, te same neonowe napisy zachęcające do wejścia. Ale ludzie byli inni. Nudni i zmęczeni, odrzucali swoją poszarzałą cerą i niemrawymi wyrazami twarzy. I ten deszcz przemieszany ze śniegiem, który właził wszędzie i brudził absolutnie wszystko, czego dotknął.
W Wielkim Jabłku wzięłaby szofera lub drogą taksówkę i dojechała na miejsce bez żadnych kłopotów. Tutaj żyła z myślą, że ilość pieniędzy na koncie dramatycznie się zmniejsza, a wydatków wcale nie ubywa, mimo tego, że ojciec finalnie pozwolił jej u siebie zostać. Nie umiała zrezygnować ze Starbucksa i szlajania się po drogich sklepach.
Z każdym kolejnym dniem spędzonym w mieście, które ponoć również nie spało, czuła się, jakby umierała kolejna cząstka jej umysłu. Zabawne, bo przecież sama chciała tu przyjechać.
Wracała z nowej – o zgrozo – publicznej szkoły, w której musiała podpisać kilka papierów. Były ferie, ale wiedziała, że moment przekroczenia ceglanych murów liceum zbliża się nieubłagalnie. Inni uczniowie mierzyli ją wzrokiem, oceniając każdy ruch, mrugnięcie czy uśmiech, którym uraczyła tylko jednego, wyjątkowo przystojnego chłopaka. Cieszyła się, że już stamtąd wyszła.
Stała na światłach jednego ze skrzyżowań, kiedy telefon zawibrował złowróżbnie, aby oznajmić jej, że kierowca Lyfta właśnie odwołał przejazd.
– Kurwa – syknęła do ekranu, tak jakby to miało jej w jakikolwiek sposób pomóc. Zajęła się szukaniem nowego auta, kiedy nagle usłyszała podejrzany chlust. Nim zdążyła się ruszyć, większość błota wylądowała na jej białym kożuchu, przez co ten zaczął bardziej przypominać krowią skórę.
– Kurwa – rzuciła, tym razem o wiele głośniej, a odjeżdżającemu kierowcy pokazała środkowy palec. Stanęła nawet na palcach, mając nadzieję, że dzięki temu zwróci na nią uwagę. – Nie wiem, jak ludzie mogą tu mieszkać – mruknęła sama do siebie i wyjąwszy chusteczkę z torebki, próbowała wyczyścić choć część dowodów zbrodni.
A wtedy poczuła dym. Nie powiedziałaby, że okropny, bo przecież sama nie raz, nie dwa popalała, ale nic jej bardziej nie irytowało niż ludzie, którzy wydmuchiwali go prosto w czyjąś twarz. Wyprostowała się szybko, ale winowajcy nie musiała długo szukać.
– Kochany, czy mógłbyś odwrócić się w drugą stronę z tą fajką? Albo odejść? Najlepiej gdzieś bardzo daleko? – to powiedziawszy, wyrzuciła chustkę do kosza, a jej twarz przystroił wymuszony uśmiech. Wykonała też dość bezczelny gest, mający na celu wskazanie chłopakowi, w którą stronę może iść.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

10.
żartowałam, ten styl i szyk
Nie uważał, żeby Seattle było gorszym miastem niż inne. Nie należał do miejscowych patriotów, broniących któregoś z charakterystycznych budynków przed osądem przyjezdnych krytyków, ale było miastem, a sam Winchester się w nim wychował i, pomijając wakacyjne wyjazdy, spędził całe swoje życie. Doskonale znał niektóre ulice, był przyzwyczajony do budek z jedzeniem, czy straganów z przeróżnymi rzeczami, a ostatnio coraz bardziej entuzjastycznie odkrywał ciemne zaułki South Parku, gdzie miał tę (nie)przyjemność wynajmować małe mieszkanie.
Papierosy palił praktycznie zawsze, z pominięciem przedłużających się obiadów u rodziców, albo kinowych seansów, nic więc dziwnego, że w oczekiwaniu na swojego kierowcę, raczył się tytoniowym dymem, zaciąganym głęboko do płuc, a bliskie otoczenie przechodniów nie było dla niego żadną przeszkodą. Miasto i tak spowijał zapach stęchlizny, mokrego betonu, trochę za długo nie opróżnionych śmietników po świątecznej przerwie, czym więc był jego dodatek na tym świeżym powietrzu?
Spomiędzy ust wymsknęło mu się typowe f-word, kiedy telefon zawibrował, zwiastując odwołanie przejazdu, zaciągnął się więc mocniej papierosem, próbując ugasić rosnące gdzieś w piersi poirytowanie, ale na kolejną z wiadomości, pojawiającą się na ekranie, nie mógł już zareagować ze spokojem. - Kurwa! - niemalże nie zauważył, kiedy jego głos zgrał się z innym, stojącym tuż obok, przez ułamek sekundy ukryty za dymową kotarą, wydmuchaną z jego ust. -Kochana - zaczął z krzywym uśmieszkiem, nie mając w tym momencie najmniejszej ochoty na humorki obcej mu osoby. - Wyglądasz, jakbyś musiała się przebrać, więc droga wolna - chyba bardziej dla zasady, niż z poczucia, że to jemu należało się to konkretne miejsce na skrzyżowaniu, skwitował szybko stan jej butów, które miał absolutnie gdzieś, bo białe gumy przy jego butach już dawno przestały przypominać ten kolor. - Chociaż życzę powodzenia, wszystko stoi - dodał jeszcze, wczytując się bardziej w wiadomość o zatrzymaniu ruchu w okolicy, jeszcze nie wiedział tylko, czy to fałszywy alarm bombowy, wypadek samochodowy, czy pęknięta rura.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak na prawdziwą księżniczkę przystało, skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i wlepiła w chłopaka wściekłe spojrzenie. Była zmęczona, brudna i na tym etapie życia, niezbyt z niego zadowolona, a bezczelność szatyna tylko potęgowała jej złość. Zlustrowała go więc od stóp do głów, nie siląc się nawet na wymuszony uśmiech.
Wygląda jak bezdomny, było pierwszą myślą, która wypełniła umysł blondynki. Zdecydowanie zbyt szerokie spodnie, dziwna czapka. Widząc takich ludzi na ulicy powinno uciekać się w drugą stronę, a jednak ona nadal nie spuszczała z niego wzroku. Zawsze była fanką wyglądu i d e a l n e g o. Nie pozwalała sobie nawet na wyjście na ulicę w dresach, chyba że były to dresy od modnych projektantów. Nowojorska elita uważnie obserwowała, co dzieje się w ich własnym półświatku. Page six wyłapywało każde, nawet najmniejsze faux pas i nie zostawiało na nieszczęśniku suchej nitki.
– Przy tobie nawet oblana błotem wyglądam fantastycznie. Nie ma tu już nadziei – to powiedziawszy, machnęła ręką w jego stronę, tak jakby chciała zaznaczyć, że mówi o jego stroju. – Czekam tu na taksówkę, więc nie, nie nigdzie się nie wybieram. To ty zatruwasz się tym gównem, więc powinieneś wybrać takie miejsce, gdzie nikomu nie będzie to przeszkadzało – ociekała hipokryzją, bo przecież sama nie stroniła od nikotyny. Całość brzmiała tak, jakby zwyczajnie chciała się wyżyć. Ofiarami zazwyczaj bywali przypadkowi ludzie. Jeszcze nie chodziła na lekcje, nie miała też żadnych znajomych w Seattle. Łapała się na tym, że brakowało jej minionów – kilku dziewczyn, które posłusznie kroczyły za nią przez szkolnych korytarzach i którym bez ogródek mówiła, co o nich myślała, a one i tak zawsze wracały z podkulonymi ogonami.
– Czyli kiedy Seattle jest zakorkowane, to ludzie stoją godzinami na skrzyżowaniach? – przecież musiało być jakieś wyjście. Bus basy, którymi mogły jeździć też taksówki? Dorożki? Wszystko, co nie wiązało się z wejściem do komunikacji miejskiej, która powodowały u niej konwulsje. – Jest jakiś inny sposób, aby dostać się na Belltown? – złagodniała, jak to miała w zwyczaju, kiedy okazywało się, że czegoś potrzebuje.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Ałć, zabolało - złapał się gdzieś na wysokości serca, zupełnie nie przejmując się tym, co właśnie rzuciła dziewczyna, ewidentnie zbyt mocno zaplątana w mainstreamie, jak kopia wszystkich tych jednakowych dziewczyn, które tak mocno wyznaczały sobie nawzajem trendy, że chyba już same nie wiedziały gdzie zgubiły indywidualność. I nie, Winchester nie interesował się modą, zakładał to, co było dla niego wygodne, albo po prostu, wyglądało jak jego, wielokrotnie mogąc być posądzonym o brak jakiegokolwiek stylu, ale czy to było najważniejsze w życiu? - Wybrałem, było idealnie, a potem podeszła taka dziewczyna i zburzyła mi aurę i vibe - uśmiechnął się krzywo, po raz kolejny zaciągając papierosem. Nie palił na przystankach, w zamkniętych pomieszczeniach, albo kiedy wiedział, że komuś ewidentnie zapach dymu przeszkadza. Na ulicy te zasady jednak nie obowiązywały, szczególnie, kiedy to on pierwszy przystanął obok znaku, niejako zaklepując sobie miejsce.
- Tak, zawsze tak robimy, to nie jest normalne? - rzucił prześmiewczo, rozglądając się po licznych przechodniach, klnących na dojazd na spotkania, do pracy, dentysty, czy domu. Nie posądziłby jej o próbę wynajęcia miejskiego roweru, już prędzej helikopter na uberze. - Chociaż jest jedno wyjście - dodał po chwili, rzucając niedopałkiem w stronę kosza i, niespodziewanie, zaliczył rzut za całe trzy punkty! Chyba, na koszykówce znał się tak samo mocno jak na podtrzymaniu uprzejmej rozmowy z rozwydrzonymi małolatami. - Schodzimy wtedy do podziemi - spojrzał znów na swój telefon, próbując znaleźć jakąś informację o rodzaju utrudnienia i jego skutkach, bo jeśli alarm był na peronie - nie mieli, czy raczej on nie miał, nawet co schodzić na stację, ale nie - bingo! - Tutaj, w Seattle, pod zewnętrzną warstwą miasta jest sieć kanałów, które mogą doprowadzić cię do właściwie jakiegokolwiek jego punktu, ale nie jest to wiedza, którą zdobywa się na nartach w Aspen - wyglądała na taką, która przerwę świąteczną spędza gdzieś poza domem, w luksusowej chatce, futrzanej czapce i z dużą dawką podkradanego rodzicom alkoholu. Czy tak bardzo się pomylił?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

❧ 33 ❧ Ciężkie, napęczniałe deszczem chmury, wciąż sunęły po niebie, ale wypuszczały z siebie coraz mniej deszczu, dzięki czemu wody na ulicach nie przybywało w takim tempie jak to miało miejsce jeszcze kilka dni temu. Mimo to Seattle wyglądało gdzieniegdzie jak pobojowisko i faktyczne miejsce klęski żywiołowej, bo wielu szkód nie udało się usunąć podczas wciąż namakającego gruntu i wciąż nowych toczących się po ulicach falach deszczówki. Tottie musiała pogodzić się z tym, że jeśli chce dostać się do centrum, to musi skorzystać z podwózki samochodem, bo jazda na rowerze była na tyle szalonym pomysłem, że tancerka nie planowała się go podjąć. Dobrze, że Aura miała zarówno prawko, jak i auto, choć może nie pierwszej młodości, ale jeździło i miało dach, a to w tej chwili liczyło się najbardziej, więc trzeba było korzystać!
Siostry Whitbread kierowały się w stronę salonu fryzjerskiego, w którym pracowała starsza z bliźniaczek. Aura miała tam jakieś swoje sprawy do ogarnięcia, a Tottie miała w tym czasie podskoczyć do sklepu, by uzupełnić zapasy, które przez ostatnie dni mocno się skurczyły. I wszystko układało się po myśli rudowłosych, aż do momentu, gdy samochód nagle nie postanowił sobie zgasnąć i za żadne skarby nie miał w planie odpalić ponownie (tak to widziała Tottie). Dziewczyny nie miały wyjścia, tylko zepchnęły go na pobocze i po tym jak Aura wezwała pomoc drogową, pozostało im czekać na przyjazd fachowców, którzy z założenia powinni coś zdziałać, jak nie na miejscu, to w jakimś warsztacie. Żeby siostra nie traciła czasu, Tottie zgłosiła się na ochotniczkę, że poczeka na mechanika, bo wydawało się, że pozostały do dopełnienia tylko formalności, a te przecież mógł dopełnić każdy, nawet ktoś, kto nie posiadał prawa jazdy…
Tylko problem pojawił się, kiedy minęło piętnaście minut, pół godziny, godzina… a lawety nigdzie nie było widać. Numer, który Tottie spisała od Aury był ciągle zajęty i sytuacja robiła się patowa. Na dodatek, o ile wcześniej niedaleko nich ktoś parkował, tak teraz nikt nie zatrzymał się ani na minutę. Rudowłosa powoli traciła nadzieję, że cokolwiek się zmieni w kwestii samochodu i już szykowała się do złamania prawa i zostawienia pojazdu w tym niedozwolonym miejscu, kiedy dostrzegła młodego mężczyznę, który właśnie przejeżdżał tuż obok. Jechał a tyle wolno, że rudowłosa nie zastanawiała się długo, tylko od razu wyskoczyła mu przed maskę (może trochę wymuszając zatrzymanie się) i podbiegła do drzwi kierowcy i zapukała w szybkę.
- Przepraszam, czy mógłbyś mi pomóc? Samochód wysiadł, laweta nie przyjeżdża… w tobie jedyna nadzieja! - Może nie do końca przemyślała to powitanie i wywarcie presji na nieznajomym już na dzień dobry, ale czy miała coś do stracenia? Uśmiechnęła się przyjaźnie do nieznajomego, mając nadzieję, że to wystarczy na zachętę do oddania jej przysługi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzień jak dzień. Kolejna próba w filharmonii, do tego chyba najnudniejsza z dotychczasowych. Dyrygent uparł się, by przećwiczyć część koncertu, którą mieli akurat najlepiej opanowaną... ale on chciał więcej pasji, więcej życia i więcej... bosze... czemu ten chłop tak zanudza. By było zabawniej akurat w tej części koncertu nie brał udział Lex! Pewnie dlatego leniwie chodził po budynku zastanawiając się po jaką cholerę przychodził? Spokojnie mógłby siedzieć w domu i się obijać, albo długo spać! Zamówić jakieś niezdrowe żarcie i udawać, że jest panem świata i okolic! No ale nie! Musiał przyjechać i wynudzić się niesamowicie. W takim właśnie sennym i za spokojnym, jak dla Lexa, klimacie wracał do domu. Pewnie to sprawiło, że nie jechał za szybko i nie zrobił z wariatki naleśnika!
Znaczy wróć... przemiłej szalonej dziewczyny, która pojawiając się przed maską jego samochodu wyświadczyła mu jedną przysługę! Rozbudziła zasypiającego miśka! Podniosła mu niesamowicie ciśnienie i jedynie to, że była prześliczna, ratowało całą sytuację! Nie miał ochoty przez to wydzierać się na nią!
-Jasne. Poczekaj. Ustawię się tak by to było możliwe. Wskaż mi tylko odpowiedni samochód. - normalnie pewnie nie chciałoby mu się tracić aż tyle czasu... choć w sumie nie wiedział tego tak na pewno! Może jednak by sam z siebie się zatrzymał? Byli w środku miasta, więc niebezpieczeństwo, że to pułapka było znikome. Plus pełno kamer też sprawiało, że nie musiał się aż tak bardzo bać... chyba? No ale może się mylił i to piękna, ale psychopatka? On wysiądzie z samochodu, a potem obudzi się kuźwa w jakiejś piwnicy bez nerki i paru innych narządów? STOP! Nie dramatyzujmy! To nie horror. Co nie?! Z tą myślą dał pokierować swoim samochodem tak by ustawić go odpowiednio i najbliżej samochodu dziewczyny.
-Ok... już wysiadam. Pokombinujemy jak to ogarnąć! - jak powiedział tak też zrobił. Spokojnie. Poradzi sobie... o ile przeżyje! Nie no... żarcik!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pewnie dopiero po fakcie dotarło do Whitbread co właściwie zrobiła i że mogło skończyć się to tragicznie, gdyby kierowca na siłę zatrzymanego samochodu wcale nie jechał tak wolno albo w stresie pomylił pedały i wcisnął gaz zamiast hamulca. Ba! była przecież jeszcze opcja, że celowo mógł zwiększyć prędkość, chcąc ją ominąć, bo mało to się słyszało o cwaniaczkach, którzy specjalnie rzucali się pod koła, by wymusić odszkodowanie. Miała szczęście, że mężczyzna od początku przejawiał chęci do współpracy, choć też nie mogła być w stu procentach pewna, że kiedy nie patrzyła nie wykonał połączenia z policją, by szaloną rudą zgarnęli, nim narobi większych szkód.
- Dziękuję. To tamten samochód - wskazała ręką na krzywo zaparkowany wóz, za nic nie umiejąc w tym momencie podać jego marki. Zawsze zresztą myślała o nim w kontekście: samochód Aury, ale wątpiła, że gdyby podała taką nazwę uprzejmy młodzieniec wiedziałby o który pojazd chodzi.
Odsunęła się, by nieznajomy mógł zaparkować, ale nie spuszczała go z oka. Pewnie gdyby ktoś tak zachowywał się wobec niej, czułaby się niekomfortowo, ale znów… nie pomyślała o tym, bo wszystkie jej myśli krążyły wokół zepsutego auta, którym miała się chwilę zaopiekować. Jeszcze raz spróbowała dodzwonić się do mechanika, ale znów nie przyniosło to efektów.
- Znasz się na samochodach? Bo ja nie mam pojęcia, co tu się stało. Jechałyśmy, zatrzymałyśmy się na zmianę świateł i kiedy ruszyłyśmy ponownie, to wszystko nagle się wyłączyło. Popchałyśmy go tu, bo rozkraczył się na środku drogi. Siostra zaglądała pod maskę, ale nie wiem, czy to nie pogorszyło sprawy, bo tam coś zaczęło syczeć i dymić… - Tottie starała się podać jak najwięcej konkretów, ale z marnym skutkiem, do tego znów wyglądało, że zaraz mocniej się rozpada, dlatego rudowłosa z nadzieją popatrzyła na mężczyznę. - Może znasz jakiegoś sprawdzonego mechanika? Bo nas chyba olali. Laweta miała się tu zjawić kilkadziesiąt minut temu… - dodała, zerkając na wyświetlacz. Te ciągłe próby połączenia mocno wyczerpały baterię w komórce Whitbread, co też dobrze nie wróżyło jeśli chodzi o przyszłościowy kontakt z kimkolwiek...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnął się ciepło do dziewczyny kiedy mu dziękowała, w sumie póki co za nic! Albo za to, że jej nie przejechał? W sumie... logiczne! Mógł spanikować i wcisnąć nie ten pedał co trzeba, ale na ich szczęście nie doszło do tego! Nie chciałby skrzywdzić tak ślicznej dziewczyny... w sumie nikogo by nie chciał, ale samo pomaganie pięknemu rudzielcowi w pewnym sensie rekompensowało poświęcenie mu czasu. Niektórzy samcy alfa, ci bardziej myślący nie tą częścią ciała co trzeba, uznaliby, że jeśli jest mała szansa by zaliczyć to nie warto pomagać. Na szczęście Lex do takich osób nie należał. Nie potrzebował perspektywy nagrody by ruszyć pupę i coś zrobić. W sumie żadnej nagrody nie potrzebował, oprócz jednego magicznego słowa, które w sumie już dostał! Czego trzeba chcieć więcej?! No właśnie! Jednak dobrze wychowane z niego dziecko! Mama byłaby dumna!
Wysiadł z samochodu i zamknął go pilotem, bardziej odruchowo niż bojąc się, że ktoś mu coś podpierdoli. Wbrew dziwnym myślą, jeszcze z przed chwili, nie bał się dziewczyny. Nie wyglądała na morderczynię. Wręcz przeciwnie. Urocze dziewczę niczym z obrazka! Brakowało jedynie spokoju i uśmiechu na ustach i byłoby idealnie. Może jeszcze jakiś kwiat we włosach? Wróć Romeo na ziemie coś do ciebie Julia mówi! Skup się... bo uzna cie za idiotę!
-Mogła pójść elektryka. Nie jestem mechanikiem, jestem tylko pianistą... ale spokojnie. Poradzimy coś na to. Postaram się jakoś pomóc. Jak tylko będę umiał! - uśmiechną się uspokajająco do kobiety. Nigdy specem od samochodów nie był. Nie chciał nawet na takowego pozować. Jednak tyle co wiedział to jak sprawdzić co się mniej więcej dzieje pod maską... a resztą zajmie się mechanik!
-Jasne. Znam. Odholuje was pod jego warsztat. W sumie to niedaleko. Zaraz do niego zadzwonię i powiem mu, że będziemy za parę minut. Spokojnie... wszystko będzie ok! - uśmiechnął się uspokajająco do dziewczyny, a potem wsiadł na minutę do jej samochodu tylko po to by podnieść maskę. Patrząc na to co się dzieje wyjął telefon i zadzwonił do mechanika.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie jestem mechanikiem, jestem tylko pianistą...
Słowo-magnes, które w tej chwili skutecznie przyciągnęło uwagę Tottie do dłoni mężczyzny, jakby próbowała ze smukłości jego palców wyczytać, że nie rzucił tego stwierdzenia na wiatr, a faktycznie ma do czynienia z muzykiem. Rudowłosa z widocznym zainteresowaniem spojrzenie z rąk nieznajomego, przeniosła na jego twarz, posyłając mu przyjazny uśmiech.
- Pianistą? Naprawdę? Ale ekstra! Grasz w jakimś zespole? Albo koncertujesz z innymi muzykami? - próbowała się dowiedzieć, bo może ma do czynienia ze sławnym pianistą, którego zagoniła do - jakby nie patrzeć - brudnej roboty, która mogłaby zniszczyć mu dłonie - jego narzędzie pracy. - Jak byłam młodsza… dużo młodsza, to przyjaciel mojego brata uczył mnie podstaw gry. Bardzo mi się podobało - przyznała, spuszczając wzrok na wspomnienie tamtych lekcji, które miały swój niebywały urok nie tylko dlatego, że pozwalały zdobyć nowe umiejętności, ale też w dużej mierze zyskiwały dzięki obecności takiego, a nie innego nauczyciela, który w tamtym przyprawiał o szybsze bicie serca…
- Ta elektryka… to coś poważnego? Myślisz, że da się to naprawić, czy trzeba będzie oddać samochód do kasacji? - zapytała Tottie, może trochę głupiutko, ale nie była zorientowana, czy naprawa takich usterek nie okaże się droższa, niż kupno nowego samochodu - ten, którym jeździły bliźniaczki, miał już swoje lata.
Na wiadomość o odholowaniu rudowłosa odetchnęła z ulgą, bo to zawsze jakiś postęp, krok do przodu w drodze do uzyskania fachowej diagnozy, co dalej. Kontrolnie spojrzała w stronę samochodu wybawcy, zastanawiając się, czy ma hak albo inną możliwość zaczepienia innego pojazdu, by móc go ciągnąć, ale skoro mężczyzna to zaoferował, to musiało tak być. Ponownie uśmiechnęła się do pianisty, czekając na jego polecenia.
- Będę do czegoś potrzebna? - zapytała, by się upewnić, czy poradzi sobie sam, czy ona może się na coś przydać. Wyglądało na to, że nie jest świadoma, że samochód ciągnięty za holującym go pojazdem musi mieć kierowcę...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Księga druga: Rozdział 1 - Katharsis

Cóż ją podkusiło na złożenie takiej wizyty fatalnej, żeby wino pić z byłym mężem i jego nową kobietą? Jak intruz wtargnęła do mieszkania znanego aż nader dobrze, choć obecnie obce się wydawało, rozpoznawalne znikomo. Ściany surowe, minimalizm w czystej postaci, wnętrze pozbawione duszy Deni, co rozrzucona w jej mieszkaniu została. Kwiaty w dużych donicach, liściaste przeważnie, powtykane w kąty i kwietniki, z których zwisały, bo roślina jedyną formą życia była, o którą zadbać potrafiła lepiej niż o siebie. Płótna przybite do ścian z obrazami, każdy jej etap życia ukazującymi to w pejzażach, a raz w plamach kolorowych, co kształtu żadnego nie miały. I sztalugi, przykurzone już nieco, za wieszaki na ubrania służące, bo odkąd z ołtarza ucieczki się dopuściła, sumienia nie miała by im życie dać na nowo. Choć powiedziałby ktoś, że już dźwignęła się z kolan, dno opuściwszy, to wciąż po lodzie stąpała kruchym, który załamać mógł się w każdej chwili.
I ten dzień może był właśnie takim, w którym promienie przygrzały mocniej, ułudę dając, ze światło do życia wraca, a w rzeczywistości ta podłoga z wody zamarznięta zaczęła znikać, topiel przygotowując, by Deni wreszcie w lodowatej wodzie skąpać.

Wino - za dużo go było zdecydowanie - w stan delikatnego otępienia ją wprowadziło. Zmysły przytępiło, więc i nie widziała zbyt dobrze, ani nie słyszała zanadto. Jak przeklął starszy pan trącony ramieniem i sąsiadka minięta gdzieś po drodze pod nosem mruknęła, że ta Kshee-sha-now-sky znów dobrego dnia jej nie życzyła. Ale głowa w chmurach się unosiła, ponad chodnikami i burzą dezaprobaty, a w niej układanka, w której elementy pomieszane i żadnego dopasować do siebie dobrze nie można było. I gdzie tam miejsce Linden? Jakby z innego pudełka się wzięła, nie pasowała nigdzie, tylko na siłę próbowała się wcisnąć jak trójkąt w miejsce koła.
Czerwone światło biło po oczach wyraźnie z sygnalizacji, co na niej "stop" wymalowane było, ale nie zauważyła, robiąc pierwszy krok na jezdnię, ani przy drugim i trzecim. Dopiero przy czwartym, gdy samochód nadjechał zza rogu, a kierowca w ostatniej chwili hamulec nacisnął i pisk wydało auto, budząc ją z letargu, by w ostatniej chwili uskoczyła w bok, potykając się o krawężnik. Jedna noga z drugą się splątała, coś na wzór pokracznego tańca tworząc i gdy chwycić się latarni wystarczyło żeby przed upadkiem się uratować - nie wyszło, znowu za późno. Leżała. Skąpana w tym świetle promieni zdradzieckich, co do reszty lód rozpuściły. Zbita o płytę chodnikową, jak wazon co prędzej czy później pisane mu było spaść z szafki.
W głowie ptaszki ćwierkały. Albo to szum jakiś się wkradł podstępem. I kręciło się lekko, wina sprawka to chyba. Przed oczami biało, znów to słońce cholerne. I bolało ją coś. Wewnątrz i na zewnątrz. Nie wiadomo co bardziej.
- Uważałbyś, kierowco niedzielny! - sapnięcie pełne złości, wydarło się z ust skrzywionych, chociaż Deni nigdy tak by nie powiedziała. Nie ona. Ona miła zawsze była przecież i przeprosić powinna w tej sytuacji, bo to jej wina, a niczyja inna. Tylko ten alkohol przez nią przemawiał i zdarzenia z dnia dzisiejszego na duszy ciążące, pogrzebały na chwil parę Linden Krzyzanowski, na jej miejsce postawiwszy dotąd niewidziane alter ego.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

and I swear I'm never gonna lose me again

Dzień ten nie należał do najlepszych nie tylko dla Linden Krzyzanowski. Głosy ciągle w głowie prowadziły dialogi ze sobą, osądzając go coraz to bardziej. Jeden mówił, aby nie wsiadał do samochodu. Drugi zaś, że przecież trzeźwy jest. Jeszcze inny: obecny, ale nieprzytomny. Kłótnie słyszał, te rodziców i specjalistów. Doskonale pamiętał rozmowy na korytarzu pod jego ówczesnym pokojem. Bogaty synalek kasiastego mężczyzny musi wyjść ze szpitala całkowicie zdrowy. Po tym już niewiele zachowało się w jego głowie, na nośniku jakimś zardzewiałym, co to powinien wyświetlać daty z przypomnieniem „to wydarzyło się dwa lata temu!”. Nie było tak. Ma ubytki, zaczynające się od śmierci Lennoxa. Dobijał pamięć piciem, bo gdy nie robił tego, złe duchy wracały na wewnętrzne kłótnie i odtwarzanie wspomnień, które umarłe być powinny.
Ty powinieneś był zginąć, nie brat twój. – To już nie jest wspomnienie, a wymysł wyobraźni, bo głos miał ojcowski, pomieszany z matczynym szlochem. Co było prawdą?
Zabiłeś tą niewinną dziewczynę. Jak się z tym czujesz, mor-der-co? – Alter ego jakieś, oskarżające bez większej wiedzy. Państwo Harlow nie wspomnieli o śmierci potrąconej dziewczyny, może, by nie dobijać Lucasa bardziej? Nie chcieli stracić drugiego syna? Mają go wciąż tylko ze względów finansowych, bo wciąż potrzebuje wsparcia przez karierę, która upadła.
Upadła nie przez błędy własne.
Upadła przez gówniarza jakiegoś, co nagrywał wtedy.

A czy tak chcesz żyć dalej, Lucas? Czy jesteś pewny, że bez smaku cierpkiego i ostrego w przełyku, dasz radę? Nie dasz.
Wszystkie te spotkania to gówno prawda, na nic się nie zdają. Podpisy zbiera i lata za prowadzącymi jak dzieciak za księdzem, zbierając podpisy tak cenne dla jego bierzmowania wolności. A może mógłby pójść za kraty? Przestałby martwić się, że brakuje mu na jedzenie, że paparazzi śledzi go, gdy odlać się chce w krzakach przy drodze, że matka go nachodzi w ramach rodzicielskiej kontroli. Tak będzie wyglądać teraz życie? Jak w cyrku albo show telewizyjnym.
Teraz też widział samochód w tylnim lusterku; jechał za nim od budynku, w którym miał spotkanie niby-anonimowych-alkoholików. Trzymał dystans cały czas, a jednak zgubić się nie dał. Miał nadzieję, że uda mu się uciec w mieście, wśród wąskich uliczek, przechodniów i świateł. Stał się nieuważny, patrząc częściej w tylnie lusterko niż przed siebie. Nie kontrolował już sygnalizacji, czując jak ciśnienie podnosi mu się do czerwoności. Żadnej, kurwa, prywatności.
Prasa nęka go od dziecka; wcześniej dzięki matuli, co do telewizji poszła pracować. Później wybrał sam taką ścieżkę, ale chciał grać muzykę, a nie pozować do zdjęć z obcymi ludźmi (którym zawdzięczał platyny, ale czy to takie ważne?). Denerwowało go, że postrzegają go jako przystojnego muzyka, a nie utalentowanego pianistę, a różnica jest wielka.

Zahamował w ostatniej chwili. Przed oczami natychmiast pojawiły się tragiczne urywki wspomnień (wymysłu jakiegoś może?), gdy potrącił kobietę rok temu. Ledwo wyszedł z zakładu, nie może teraz tam wrócić, do tych jęków pacjentów, leków otępiających i spojrzeń krzywych ze strony personelu. Nie zniesie tego po raz kolejny, musi trzymać się dzielnie dla Luny.
Wysiadł z auta, z kolanami jak z waty, a dłońmi drżącymi. I normalnie, sprzed wypadku, zrobiłby awanturę paniusi jakiejś, co weszła na czerwonym świetle (czy to dla niego czerwone było? stop – mówiło wyraźnie, a ty jak zwykle swoimi ścieżkami łazisz). Podszedł do ciała leżącego, z ulgą przyjmując, że żywe wciąż. Wstrzymywał oddech długo, więc i jemu w głowie się zakręciło od niedzielnej wódki, gdy kucał obok niej.
- Prze… przepraszam – przetarł twarz dłonią, opierając się jednym kolanem na ziemi. – Nic się nie stało… pani? Nie zauważyłem, przepraszam. Pomogę pani wstać – wyciągnął dłoń ku niej, zachęcając do zaufania i pochwycenia jej.
Przy mnie pani nie zginie.
Istota piękna, wystraszona sarenka co pod pociąg wybiegła rozpędzony i bezlitosny. Gotów był przyjąć krytykę i od najgorszego zostać zwyzywany. Zacznie w końcu może patrzeć dalej niż wsteczne lusterka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chwilę sławy Linden Krzyzanowski przeżyła rok niecały, raptem kilka miesięcy temu . W listopadowe popołudnie wczesne, pośród wiatru podmuchów zimnych i w scenerii dość ładnej, bo kościółek na uboczu, z posesją sporawą, z datków wiernych wybudowaną, co rosły na niej drzewa, klony przeważnie, z liśćmi o kształtach nieregularnych, zielonych - już nie, ale czerwonych, żółtych i pomarańczowych. Głębie oczu podkreślały Linden i do westchnień czułości pełnych doprowadzały, przez czterdzieści minut następnych, gdy w biel odziana, mnąc sukni rąbek, wytrzymała na ołtarzu ten długi kawał czasu, co do omdlenia i wymiotów niemal ją doprowadził, aż wtem na pięcie obróciła się, a reakcję to na ekranach smartfonów uwieczniono, a co poniektórzy, Ci złośliwi z natury, do sieci wrzucili, by odsłon krocie zebrać. Kompilacje powstały nawet i Deni biedna niemal na czele fail army stanęła, jednak... Nie pamiętała.
A to przez to, że karma - hetera. Winna wszak była i ucieczki swojej, i tego że w ramionach męża byłego kryła się godzin kilka później Nie dziwne więc, że wszechświat, wiedzący o wszystkim (bo wszech- przecież jest), nauczkę dać jej postanowił. Nie chcesz Deni pamiętać o tym? A proszę. Be careful what you wish for. Jak obiecał, tak zrobił, samochód znikąd (zza rogu) zesłał, by ten trzask-trzask wspomnienia jej odebrał. Nie wybiórczo, a wszystko zagarnął, a łup ukrył skrzętnie, gotów oddać w momencie najmniej spodziewanym. Udało mu się łachudrze. Do przysłowiowego grobu ją wpędził, z opakowaniach po daniach instant złożonego, spoiwem ze zużytych chusteczek łączonym i winem zalanym, by na dnie osiadł.
Sprawca - nieznany. Albo informacja to zatajona była? Śniła o nim czasem, ale twarz jakby rozmazana, bez rysów żadnych. Nie należała do nikogo.
Deni, patrz, szczęśliwy to dzień Twój!

Twarz znajoma jakby, choć pewna była, że nie zna sprawcy. W głowie huczało, burzy echem, która rozpętała się w trakcie uderzenia głowy o chodnik. Niezbyt mocno, bo rękami zamortyzowała, a te piekły niemiłosiernie, informując, że skóra zdarta i goić się przez najbliższy tydzień będzie. Zawirowało przed oczami. Czy to na karuzeli była? Ach, nie. Na ulicy! To wino może się odezwało, we krwi zagotowane, zbyt szybko przez organizm przyjęte. Czknęła. Cichy odgłos wyrwał się jej z ust, ni to pisk, ni kaszlnięcie.
Znów wbiła wzrok przerażony wkurwiony w oczy zmartwione. Niebieskie chyba, całe niebo granatowe się w nich ukryło, deszcz zwiastując. Czarne prawie przy źrenicach rozszerzonych. Prychnęła, mlasnęła i na dłoniach poranionych podnieść się spróbowała, ale ciało jakby paraliżu doznało.
- Nic mi nie jest - skłamała, w walkę żałosną się wdając z grawitacją i chodnikiem, i jegomościem nieznajomym, którego - mogłaby przysiąc! - już widziała wcześniej. Bitwa nierówna, bo siły niewidoczne przewagę znaczną miały i Linden wstać nie chciały pozwolić, choć szamotać się zaczęła jak zwierzę spłoszone, i gotowa do ucieczki już, już... Ale na nic to, kiedy ciało posłuszeństwa odmawia! Zrezygnowana, ręce ku górze wysunęła, by z pomocy oferowanej skorzystać i oczy już mniej ogarnięte złości szałem, zabłyszczały przeraźliwie w całej swojej bezradności.
- Czy ja już widziałam pana wcześniej? Często tak pan kobiety potrąca? - łypnęła na niego nieufnie, w myślach nagłówki gazet wertując, a bo może to stąd go kojarzyła? Młody mężczyzna, na oko lat trzydzieści, poszukiwany za potrącenie kobiety na pasach. Ale nie, takiego nagłówka nie widziała nigdy. Czy myliła się może? Albo to niepamięć sprzed miesięcy kilku wszystkiemu była winna.
<center>...</center>

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Georgetown”