WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak, brałem to pod uwagę, ale myślę, że na dniach nie będzie to już konieczne, jak Bailey będzie miał inne zajęcia — przyznał. Zainwestowanie w taki gadżet przeszło Brennanowi przez myśl, jednakże wyszedł z założenia, że był to zbędny wydatek. Może gdyby pokusił się o niego w dniu przeprowadzki, to na coś by się taka zabawka przydała, ale swoje sprawy praktycznie pozałatwiał, a to znaczyło tylko tyle, że lada moment on i jego pies mieli mieć zajęcie w postaci pracy. Pracy, za którą obaj zdecydowanie tęsknili i która dla nich obu była wysiłkiem i fizycznym i psychicznym.
Brennan — przedstawił się i również wyciągnął w stronę kobiety dłoń, by móc uściskać lekko tę jej. Kątem oka zerknął na psa, który uważnie się im przyglądał, obecnie tkwiąc w trybie zawodowym, który nakazywał mu utrzymywać czujność i obserwować każdego, kto znajdował się w centrum zainteresowania Langdona.
Coś w tym guście — przytaknął, nie wdając się w szczegóły. Zawsze był oszczędny w słowach, jeśli o tę kwestię chodziło. Zresztą w przypadku innych rzeczy, również nie paplał jak najęty. Był zdystansowany względem ludzi, których nie znał. W pierwszej kolejności musiał ich rozgryźć. Określić próg zaufania, jakim mógł ich obdarzyć, a następnie podjąć decyzję dotyczącą tego, jakie tematy rozmów były adekwatne do rozmówcy. Przez wzgląd na to, często brano go za buca. On nazywał to ostrożnością.
Powiedzmy. Raczej chodziło o uzupełnienie miejscowej kadry. Ktoś musiał się wykazać chęciami na przeniesienie — odparł. Nie miał zwyczaju opowiadać obcym o swojej pracy. Wolał ograniczać się do ogólników, bo doskonale wiedział, że każda informacja mogłaby zostać wykorzystana wbrew niemu i jego współpracowników. To co dotyczyło pracy, w pracy musiało zostać. Po godzinach było wiele innych, lepszych tematów do poruszania w rozmowach z kimkolwiek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Saoirse znająca jego tajemnice.
Leslie i Charlotte znające jego tajemnice.
Perrie poznająca jego tajemnice.
Córka będąca wynikiem rozdziału, którego - mimo upływu lat - Robert Hughes wciąż nie potrafił definitywnie zamknąć.
Leslie dzieląca dom z degeneratem, alkoholikiem, narkomanem.
Charlotte będąca w ciąży z mordercą.
Ivy leżąca... kilka metrów pod ziemią.
Lista przewinień jego pociech była naprawdę długa, choć Robert, mimo podtrzymywanych przez długi czas pozorów, nie uważał, by wszystko było właśnie ich winą. Wiedział, że gdyby tych kilka lat temu postawił na szczerość, połowa obecnie panującego w ich rodzinie bałaganu nie miałaby miejsca. Wszystko byłoby w porządku, a on cieszyłby się spokojem, na który uważał, że w pełni zasłużył. Ciężko pracował przez długie lata, swój interes prowadził uczciwie i z zaangażowaniem, o które nie posądziłby żadnego młodego biznesmena. Jego żona, mimo popełnianych błędów, wciąż była obok niego i stała za nim murem nawet w bezpośredniej konfrontacji z córkami sprzed kilku dni. Nie mógł narzekać. Nie było źle. On jednak wychodził z założenia, że zawsze mogło być lepiej.
Z drugiej jednak strony w typowy dla siebie sposób zdążył znaleźć winnego całego zamieszania. Winnego, który miał niewiele wspólnego z nim i jego córkami (choć testy DNA sugerowałyby coś innego). Zrzucanie odpowiedzialności na barki innych osób przychodziło mu łatwo, szczególnie w odniesieniu do spraw prywatnych. On musiał skupić się na pracy, dlatego poświęcanie czasu i siły kwestiom związanych z domem i rodziną pozostawił Elisabeth. Nie miał pojęcia, czy to właśnie ten podział pchnął go w kierunku ramion innej kobiety, ale był pewien, że gdyby Diana nie stanęła na jego drodze, na świecie nie pojawiłaby się Ariel, a to z kolei... rozwiązałoby wszystkie jego troski.
Nie planował się z nią widywać. Ich ostatnie spotkanie było dla niego jednoznacznym sygnałem, że ich ścieżki skrzyżowały się ze sobą na krótko. Nie zamierzał naciskać, podejmować prób przekonania jej, że mógł nadrobić trzydzieści lat jej życia. Nie mógł. I nie czuł takiej potrzeby, skoro ona i tak nie chciała go znać.
Przeczyła temu jednak teoria o tym, jak wiele informacji na jej temat posiadały jego córki, a to zdecydowanie mu nie odpowiadało i komplikowało stabilną codzienność.
Właśnie dlatego chciał się z nią spotkać kolejny raz.
I zrobił to.
Punktualnie o wyznaczonej godzinie, w ustalonym wcześniej miejscu czekał na pojawienie się blondynki, której widok sprawił, że jego mięśnie napięły się niekontrolowanie.
- Dzień dobry - mruknął, wciskając dłonie do kieszeni pasujących do garnituru spodni. Wysokie temperatury nie były mu straszne, o czym najdosadniej świadczył bijący z męskiego spojrzenia chłód. - Możesz mi wyjaśnić, co ty do cholery wyprawiasz i jakim cudem moje córki wiedzą o wszystkim?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post



Czas…

...tak naprawdę nie leczy ran, jedynie pod przykrywką kolejnych przeżyć i wydarzeń, łagodzi je. Uśpione bolączki czają się w tle, gotowe wybić się na światło dzienne, by znów zaatakować bezlitośnie w najgorszym momencie. Drzemiąc w środku cichaczem zatruwają wnętrze, pozostawiając po sobie jakiś ślad - czy to w skrzywdzonym spojrzeniu, czy też w niewidocznych gołym okiem kompleksach. To one stają się najlepszym fundamentem wszystkich ochronnych murów, dzięki którym człowiek odgradza się od tego co złe i zarazem od tego co dobrym mogło być.

Może kiedyś…

Łudziła się, że może kiedyś zaakceptuje ją taką jaka jest; że może kiedyś wybierze ją i obdarzy ojcowską miłością bez względu na chaos, który ją otaczał. Czekała więc, a czas uciekał. Minuta za minutą, dzień za dniem. Teraz miała dwadzieścia siedem lat i już nie czekała.

I nastał dzień, w którym to może kiedyś zamieniło się na tu i teraz .

Krótka wiadomość dotycząca spotkania zaskoczyła ją, bo jeśli coś wyniosła z ostatniego starcia to właśnie świadomość, że teraz żadna ze stron ponownego przeżyć nie będzie chciała. Dotarło do niej jak w wielkim błędzie tkwiła będąc jeszcze dzieckiem, kiedy to oczekiwała jego uwagi. Pogodziła się w końcu z tym, że czasu nie cofnie, a ten z kolei nie złagodzi jej ran. Musiała zadbać o siebie, zatroszczyć się o swoje wewnętrzne dziecko, które wciąż dopraszało się uwagi ojca, by w końcu ruszyć dalej.
W pierwszej chwili wcale nie zamierzała zjawić się w umówionym miejscu. Szybko jednak zrozumiała się, że taka forma rewanżu nie jest w jej stylu, choć na moment przed wejściem do parku zawahała się, w rezultacie pojawiając się na miejscu z lekkim poślizgiem.
— Nie byłabym tego taka pewna — odparła pewnie i niezbyt grzecznie, ale czy jego widok mógł zwiastować dla niej dobry dzień? Wątpliwe, dlatego nie widziała sensu w stwarzaniu pozorów. I całe szczęście, bo kolejne słowa były tylko potwierdzeniem tego, że z tej rozmowy nic dobrego nie wyniknie.
Choć starała się sprawiać pozory obojętnej, nie była w stanie utrzymać w ryzach swojego zaskoczenia, bo tym jak zaatakował ją bez zahamowania.
— Co ja wyprawiam? Chyba sobie kpisz — prychnęła krzyżując dłonie na klatce. Zniesmaczenie - właśnie to zdominowało wyraz jej twarzy, kiedy wnikliwie się jej przyglądał. Jeśli szukał kozła ofiarnego to nie tędy droga, niepotrzebnie się fatygował przez zakorkowane ulice Seattle. Prościej było spojrzeć w lustro. — Nawet nie wiem, co masz na myśli twierdząc, że wiedzą o wszystkim i prawdę mówiąc... niewiele mnie to obchodzi — obojętność z jaką wypowiedziała te słowa, nie do końca była prawdziwa.
O wszystkim? Czy to oznaczało, że wiedzą też o niej i to nie jako nieznajomej siostrze, ale tym kim naprawdę była? Ciekawość rozsiadła się wygodnie na jej ramieniu i nie dawała jej spokoju. Wierciła przysłowiową dziurę w brzuchu i Darling przeczuwała, że prędko nie da za wygraną.
— To twój problem, że straciłeś kontrolę nad swoim sekretem — oznajmiła patrząc na niego z góry, jakby przeczuwała, że ma nad nim przewagę.
Czy chciała się odegrać? Niekoniecznie, po prostu broniła swojej obojętności, którą w końcu udało się jej poczuć po ich ostatnim spotkaniu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Robert z trudem zapanował nad nerwowym odruchem, jakim było zerknięcie na zegarek zdobiący jego nadgarstek. Choć czekał, nie zamierzał pokazać najbliższemu otoczeniu, że istniało spore prawdopodobieństwo bycia wystawionym. Nie byłby zaskoczony, gdyby Ariel postanowiła zagrać mu na nosie. To było takie w stylu jego dzieci - narobić zamieszania, a potem liczyć, że on wszystko posprząta, nawet jeżeli w międzyczasie to on był najbardziej stratny.
Czy nazwał ją swoim dzieckiem? Owszem. Nauki nie mógł oszukać, nawet jeżeli kwestie typowo międzyludzkie sugerowały, że Ariel i jej matka stały się dla niego obcymi ludźmi. Nie twierdził, że nie ubodło to jego ego, że nie zastanawiał się nad różnorodnymi formami wynagrodzenia im - zwłaszcza jej - pewnych niedogodności i blisko trzydziestu lat życia, podczas trwania których były skazane jedynie na siebie. Nie oczekiwał zrozumienia, przebaczenia, kolejnej szansy. Z drugiej jednak strony uważał, że jego działanie było w pełni uzasadnione, że zasługiwało na chociaż odrobinę wyrozumiałości, bo przecież wciąż wierzył, że wybrał mniejsze zło. Zaprzepaścił szansę na szczęśliwy związek z kobietą, którą kochał, na rzecz rodziny, która już istniała, funkcjonowała, która potrzebowała jego osoby jako głównego opiekuna. Naprawdę próbował. Próbował to zorganizować, naprawić, odpokutować. Ta ostatnia czynność trwała po dziś dzień, czego najlepszym przykładem była ostatnia kolacja z żoną oraz Leslie, Perrie i Charlotte.
- Niepotrzebna złośliwość - odparł markotnie, kiedy jego oczom ukazała się znajoma, ale nieustannie obca sylwetka. Robert Hughes świadomie zignorował chęć dokładnego zlustrowania kobiety wzrokiem. Nie zamierzał szukać podobieństw, zastanawiać się, które cechy odziedziczyła po nim, a które po Dianie.
Ona nie chciała go znać, on sam... nie wiedział, czy chciał poznać ją. Obecnie chodziło tylko o interesy. Jego własne, rodzinne.
- Miałem pod kontrolą wszystko, dopóki się nie pojawiłaś - rzucił z ewidentnym wyrzutem i nieskrywanym niezadowoleniem. Liczył się z taką możliwością, brał pod uwagę to, że Ariel mogłaby zapragnąć poznać człowieka, który teoretycznie miał być jej ojcem, a który w praktyce świadomie tę rolę porzucił, ale nie sądził, że jej pojawienie się w Seattle będzie wiązało się z tyloma konsekwencjami. - Nie wiem, jakim cudem dotarłaś do moich córek i jak wiele zdążyłaś im powiedzieć, ale trzymaj się od nich z daleka - dodał, robiąc kilka kroków do przodu i tym samym zmniejszając dzielący ich dystans.
Bardzo szybko pożałował. Ariel była niezwykle podobna do matki, ale uwadze Roberta nie umknęło tych kilka cech, które mogła odziedziczyć po nim. Ponieważ jednak swoje stanowisko w tej sprawie przedstawiła jednoznacznie, on nie zamierzał pozostawać dłużny. Musiał ratować to, co jeszcze mu pozostało.
- Ile mam ci zapłacić, żebyś wyjechała z miasta? Zorganizuję wszystko. Lot, nowe mieszkanie, załatwię pracę. - Nie miał pojęcia, czy był to z jego strony krok rozsądny. Właściwie to wiedział, że prawdopodobnie najgorszy ze wszystkich możliwych, ale uświadomił to sobie o kilka sekund za późno - dokładnie w chwili, w której padły słowa, których wcale wypowiadać nie chciał.
Nie chciał, ale musiał.
Dla własnego dobra.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie skomentowała jego uwagi, ale to czy złośliwość faktycznie była niepotrzebna dopiero się okaże. Przeczuwała, że niebawem wydarzy się coś złego, jakby napięcie wisiało w powietrzu, a jej mechanizm obronny zaczął generować złośliwości, które powoli wykraczały poza jej myśli. To było bezpieczniejsze posunięcie, niż łudzenie się, że może ten jeden jedyny raz, ojciec będzie zainteresowany jej osobą. Zbyt długi czas czekała na niego, w rezultacie niezliczoną ilość razy zawiodła się. Wtedy jednak była tylko naiwnym dzieckiem, nie skażonym okrucieństwami prawdziwego życia. Teraz, po wielu latach i wielokrotnym zranieniu, już wiedziała, by nie oczekiwać niemożliwego.
— Czyżby? — zdziwiła się obarczając go chłodnym spojrzeniem, po czym prychnęła pod nosem. — Zacznijmy od tego, że kontrolę straciłeś w dniu, w którym wpadłeś z moją matką — oznajmiła z wyższością. Czy w dalszym ciągu siliła się na złośliwości? Owszem. Zresztą jego ton jasno wskazywał na to, że nie przyszedł na ckliwe pogaduszki, więc nawet nie próbowała zapanować nad całą sytuacją. W myślach zapewniała siebie, że nie da się wyprowadzić z równowagi, jednak nie spodziewała się tego, co dopiero miało nastąpić.
Ze śmiechem - kpiącym z lekka - przyjęła jego ostrzeżenie, a zmniejszony dystans nie robił na niej żadnego wrażenia. Przynajmniej nie teraz, kiedy krew napędzana złością pulsowała w jej żyłach, napędzając ją do kontrataku. — Och, nie wiesz? Powiedzieć ci prawdę? Czy może podszyć ją złośliwością dla lepszego efektu? — cała historia z poznaniem sióstr Hughes wydawała się jej nieprawdopodobna, a przecież doświadczyła tego na własnej skórze. — Sao, była jedną z pierwszych osób, które poznałam w tym mieście i wyobraź sobie, że wtedy jeszcze nie znałam twojego nazwiska. Można by to nazwać… hmm, przeznaczeniem? — choć brzmiało to nieprawdopodobnie, nie okłamała go. Problem w tym, że on nie mógł mieć pewności, że mówi prawdę. — I prawdę mówiąc szczerze ubolewam, że zniknęła tak nagle, bo po naszym spotkaniu to właśnie z nią chciałam porozmawiać w pierwszej kolejności — niestety spotkanie nie doszło do skutku, a ona pozostawiona sama sobie nie wiedziała, czy właściwie jest sens kopać głębiej.
Zastanawiała się nawet na wyjazdem…
... lecz z jego ust padły słowa, który mogły zmienić bieg zdarzeń.
Słowa, które na nowo przywróciły do życia naiwne dziecko ukryte w zakamarkach jej duszy. Ćśśś... uspokajała je, jednocześnie próbując zrozumieć sens tych pokracznych słów, jakie padły z ust mężczyzny. Powtarzane w myślach raz po raz budziły coraz to silniejszą odrazę. Ból wewnętrznego dziecka, mieszał się z furią odważnej kobiety. Zacisnęła pięść, by szybko ją rozluźnić i nim zastanowiła się nad tym co robi, wymierzyła dłonią w jego policzek.
— Pieprz się! — warknęła cofając krok do tyłu, mierząc go przy tym spojrzeniem pełnym odrazy. — Teraz mnie próbujesz przekupić? Tak jak wtedy, kiedy sugerowałeś matce, by się mnie pozbyła? — syknęła odwracając się tyłem pod naporem bezsilności, która stopniowo zaczynała przejmować nad nią kontrolę. Ból wewnętrznego dziecka zbyt szybko przybierał na sile, a w obliczu tego stawała się bezbronna.
— Niech mi ktoś w końcu wyjaśni, dlaczego w dzisiejszych czasach nikt nie może być z nikim szczery, absolutnie w niczym?! — w rozpościerająca się przed nią przestrzeń wyrzuciła z siebie słowa, które brzmiały jak pełne bezsilności wołanie o pomoc.
Dlaczego miała ponosić winę jego kłamstw?
Dlaczego miała ponosić winę za niego?
Ponownie odwróciła się napięcie. — Jestem cholernie zmęczona marnotrawieniem mojego czasu na kogoś, kto nigdy nie poświęcił mi własnego! Skończyłam z tobą i nie zamierzam wkładać swojego pieprzonego wysiłku tylko po to, aby tobie było lżej — czy podniosła głos? Bardzo, a wściekłość zmieszana z żalem wzniosła jej wypowiedź na zupełnie inny wymiar. — Wsadź sobie te pieniądze w dupę!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ściągnięcie brwi ku sobie mogło zostać zinterpretowane w sposób różnoraki, ale Robertowi bynajmniej nie zależało na tym, by Ariel zrozumiała towarzyszące mu podczas tego spotkania emocje. Ich pierwszą w życiu rozmowę zapamiętał jako pełną żalu, ale jednocześnie przepełnioną nadzieją na to, że mogliby się jakoś dogadać. W końcu to ona chciała się spotkać, to ona chciała go poznać, to ona szukała kontaktu, który został jej umożliwiony. Pojawił się, był gotów przystać na jej warunki, a nawet skłonny wyjaśnić powody swojego postępowania. Ponieważ jednak blondynka zamknęła pewne furtki, twierdząc, że wcale go w swoim życiu nie chciała, on nie zamierzał się jej narzucać. Być może nie świadczyło to o nim dobrze ani jako o człowieku, ani jako o ojcu tym bardziej, ale Robert Hughes - wbrew pozorom - szanował cudzą przestrzeń.
I chyba właśnie to było jego motywacją do tego, by zorganizować dzisiejsze spotkanie w parku. Nienawidził, kiedy ktoś wtrącał się w jego sprawy, kiedy swoją obecnością mieszał, a potem udawał niewiniątko. Czy był zaskoczony taką postawą Ariel? Owszem i to niemiło. Jej matkę zapamiętał bowiem jako kobietę zupełnie inną i był przekonany, że córka poszła w ślady Diany. Oczywiście był świadomy tego, że brak jego obecności mógł mieć znaczący wpływ na kobiece zachowanie, ale przecież wcale jej już nie zależało. Dlaczego więc próbowała zniszczyć jego życie? Jego i dzieci, które stopniowo się od niego odwracały?
- Być może nie zrozumiałaś, ale dobrze, powtórzę raz jeszcze. Trzymaj się z daleka od moich córek, od mojej żony i mojej rodziny. Pojawiasz się znikąd, wprowadzasz zamęt, a potem znów będziesz próbowała mi wmówić, że to wszystko już cię nie obchodzi? - mruknął, z trudem panując nad odruchem, jakim było wykonanie kilku kroków w kierunku Ariel, złapaniem jej za ramiona i potrząśnięcie nią tak, by zrozumiała, że to ona była powodem wszystkich jego zmartwień.
Wszystko było lepsze, kiedy się nie znali.
Dlaczego postanowiła to zmienić?
Czego oczekiwała?
W jego mniemaniu odpowiedź była oczywista, a Robert - dla świętego spokoju - był skłonny jej to dać.
- To nie przekupstwo. Powiedzmy, że to rekompensata za lata, które obecnie tak chętnie mi wypominasz. Sto tysięcy? Dwieście? - mruknął ze szczerością, która podsycona była chłodem. On również był zmęczony i istotnie - chciał się pozbyć problemu. Diana była uparta, czego efekty mógł obserwować obecnie. Nie był zaskoczony, że Ariel odziedziczyła tę konkretną cechę, ale tego dnia była mu ona wybitnie nie na rękę. - Nie będę po raz kolejny tłumaczył ci, że miałem i wciąż mam swoje zobowiązania. Nie będę też wyjaśniał tego, co łączyło mnie z twoją matką. Jeżeli chcesz odpowiedzi, porozmawiaj z Dianą. Obawiam się jednak, że moja wersja będzie się różniła od tej jej - wyjaśnił, wzruszając ramionami. Stanowisko Ariel było jasne, a on nie zamierzał upierać się, że był dobrym człowiekiem. Popełnił wiele błędów, ranił wiele osób, niektóre uczynki próbował naprawić, inne pozostawały w stanie nienaruszonym. Wątpił jednak, że to miało dla niej jakiekolwiek znaczenie.
- W porządku - podsumował, kiedy raz jeszcze odmówiła przyjęcia pieniędzy. Nie zamierzał wciskać ich do kobiecych rąk na siłę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

O ile szanowanie cudzej przestrzeni wychodziło mu wyśmienicie, o tyle szanowanie drugiego jako człowieka - tak po ludzku - zupełnie mu nie wychodziło, o czym Darling miała się wkrótce przekonać na własnej skórze. Czy tego spodziewała się po dzisiejszym spotkaniu? Nie, ale należałoby zacząć od tego, że nie spodziewała się niczego spektakularnego. Początkowo nawet chciała zignorować jego zaproszenie uznając, że na spacerki po parku miał wiele czasu. Te zorganizowane po fakcie niczego nie zmienią. OJ, GŁUPIA. Naiwna była sądząc, że to spotkanie łączy się z jakimiś ojcowskimi pobudkami. Idiotką była skłaniając się do jeszcze jednej szansy i teraz powoli docierało do niej, że znów dała mu przyzwolenie na zranienie.
Z czasem będzie tego żałować, teraz jednak była w tak głębokim szoku, że nie kontrolowała swojego mechanizmu obronnego. Zalała ją fala goryczy, a każde kolejne wypowiedzi z jego strony przyprawiały ją o większe mdłości. Obrzydzenie, to jedyna słuszna reakcja na jego postawę.
— Jeśli ktoś tutaj coś źle zrozumiał to ty — zaprzeczyła pogardliwie, by po chwili wyrzucić z siebie kpiące prychnięcie. Ilość informacji do przyswojenia, jaka ukrywała się za jego skrzywionym przekonaniem, była na tyle duża, że na moment zabrakło jej słów. Dopiero po krótkiej pauzie oznajmiła poważnie. — Przypominam, że to ty zainicjowałeś to spotkanie, choć po ostatnim wydawało się mi, że wyraziłam się jasno. Mam gdzieś twoje córki, mam w dupie twoją rodzinę, a z Tobą nie chcę mieć nic wspólnego! — wyznała nie hamując swojej pogardy wobec niego, która nasilała się z każdym kolejnym słowem. — Błędem okazały się całe poszukiwania ciebie i nawet nie masz pojęcia jak bardzo żałuje tego, że dałam się zwieść swoim dziecięcym urojeniom — i choć na moment załamał się jej głos, nie zatrzymało to kolejnych słów — jak bardzo wstydzę się tego, że przez ułamek sekundy miałam nadzieję, że chociaż odrobinę żałujesz tego co mi zrobiłeś! — nie żałował, nawet jeśli kiedyś próbował dać jej do zrozumienia, że było inaczej to i tak jego dzisiejsze zachowanie miało jasny przekaz. — I żebyś wiedział, nie obchodzi mnie to wszystko. Nie obchodzisz mnie ty i twoje rodzinne problemy; to, że tracisz grunt pod nogami też nie jest w kręgu moich zainteresowań, więc nie zrobisz ze mnie swojego kozła ofiarnego. Zrozum w końcu, że winę za to wszystko ponosisz ty sam! Umyłeś ręce w przeszłości i teraz nie masz żadnej kontroli nade mną i z całą pewnością jej nie kupisz — jeszcze nie dotarło do niej w pełni to, że człowiek, który miał być jej ojcem próbował kupić właśnie jej milczenie. — Strach się obleciał, bo w końcu wszyscy zobaczą, jaki z ciebie dupek. I dobrze, wcale nie jest mi ciebie żal, a już na pewno nie teraz, kiedy uważasz, że pieniędzmi byłbyś w stanie zrekompensować mi brak ojca — była wściekła, więc nie rozumiała skąd wzięła się ta łza spływająca po jej policzku bez żadnego ostrzeżenia. Szybko ją przetarła, jakby wcale nie zaistniała podczas tej rozmowy licząc, że umknęła i jego uwadze. — Żałosny jesteś — choć w zasadzie ona również, ale w inny sposób - niewinny, dziecinny wręcz. O ile wcześniej chciała się mu w jakiś sposób wytłumaczyć, może nawet uspokoić, że z jego dziećmi nie miała (i nie zamierza) mieć nic wspólnego, teraz nie zamierzała dać mu żadnej satysfakcji z tego. — Trochę za późno na szukanie winnych, trzeba się było nie pchać mojej matce do łóżka — wzruszyła bezradnie ramionami. — Wiesz, kłamstwo ma krótkie nogi... ale cieszę się, że w końcu cię dogoniło — sumując spotkanie w taki sposób, nie miała już nic więcej do dodania. Chciała odejść, zostawiając go samego z tym całym bałaganem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Robert Hughes nie sprawiał wrażenia poruszonego wybuchami, na które pozwalała sobie Ariel. Lata zbieranych doświadczeń, kierowanie własną firmą, spotykanie ludzi o różnych temperamentach - to wszystko pozwoliło mu nabrać dystansu, odciąć się od emocjonalnie reagujących histeryków, zapomnieć o istnieniu pewnych uczuć. Niektórzy być może stwierdziliby, że był z nich zupełnie wyprany, co rykoszetem odbijało się na całym jego otoczeniu, ale on sam nie miał sobie nic do zarzucenia. Rządził twardą ręką, ale był sprawiedliwy, karał za błędy, doceniał dobre pomysły. Bywał surowy, ale wierzył, że było to z korzyścią dla niego i innych, o czym przekonały się nawet jego dzieci.
Nie rozumiał, co wszystkie jego córki wyprawiały ze swoim życiem, ale chyba nie chciał dłużej przyglądać się tej zbliżającej się wielkimi krokami katastrofie, której prowokatorką była w jego oczach Ariel. Ona z kolei swoim zachowaniem jedynie utwierdzała go w przekonaniu, że jego zarzuty były słuszne.
- Umyłem ręce? Być może. Być może też nie zrobiłbym tego, gdyby twoja matka mnie do was dopuściła - zauważył, zatrzymując wzrok na wysokości kobiecych oczu. Blefował? Prawdopodobnie był do tego skłonny, ale tym razem nie miał w kłamstwie żadnego interesu. Nie chciał mieszać między Ariel a jej matką, szczególnie że Diana niegdyś była mu niezwykle bliska, a łącząca kobiety więź wydawała się bardzo silna, ale był zmęczony odgrywaniem czarnego charakteru, skoro niektóre decyzje zostały podjęte pod wpływem nacisków, szantaży, zranionych uczuć kobiet, które z czasami niejasnych powodów chciały spędzić życie u jego boku.
- Twoja matka niespecjalnie protestowała, kiedy pchałem się jej do łóżka. Kto wie, czasami może nawet sama mnie do niego zapraszała. - Komentarze tego typu zdecydowanie nie były w jego stylu i zupełnie nie pasowały do postawy szanującego się biznesmena, ale ponieważ to Ariel sięgnęła po ten argument jako pierwsza, Robert nie zamierzał pozostać jej dłużny. To przecież nie tak, że uwiódł jej matkę, zrobił jej dziecko i porzucił ją jak niewiele wartą zabawkę.
On i Diana? Wciąż sądził, że to, co kiedyś ich łączyło, było prawdziwe; że to ona była jego największą miłością i że ich życie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie fakt, że Elisabeth pojawiła się w jego codzienności jako pierwsza.
- Cieszę się, że porozmawialiśmy - zapewnił złośliwie, widząc odmalowaną na twarzy blondynki konsternację. Karma jednak bardzo szybko do niego wróciła, bo również i jego mina zrzedła, gdy na horyzoncie pojawiła się tak dobrze znana, znienawidzona postać.
Robert ściągnął brwi ku sobie, dłonie wciśnięte do kieszeni zaciskając w pięści. O ile rozmowa z Ariel wydawała się przyjemnym spacerem, o tyle konfrontacja z Blake'm Griffithem nie była tym, na co czuł się przygotowany.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ignorowanie dźwięków rozgrywających się w tle wychodziło mu nadzwyczaj łatwo; być może zasługą było - między innymi - to, że w ignorowaniu przeróżnych rzeczy, czynników, osób - miał całkiem niezłą wprawę. Nieważne, czy chodziło o wścibskie spojrzenia nieznajomych, którzy poprzez usilne (albo wręcz przeciwnie - rozbiegane i niepewne) próby wdarcia się pod kurtynę ciemnych rzęs, niemo domagali się odpowiedzi na wiele pytań. Tych, na które on sam odpowiedział ciszą, ewentualnie stłumionym prychnięciem, czy pełnym politowania wzrokiem. Nie miało znaczenia to, jak wiele słów usłyszał o sobie samym za swoimi plecami od których odbiły się gorzkie komentarze, cierpkie określenia, naszyte w pośpiechu łatki z napisem: winny. Nie dbał o to; nie w obliczu swojej przeszłości, jaka sprawiła, że potrafił sobie z tym radzić. Nie zawsze na równym, stabilnym poziomie, ale przynajmniej nie dawał nikomu satysfakcji świadomością, iż było w stanie go to zaboleć.
Od jakiegoś czasu - bez premedytacji i po prostu - ignorował Ariel. A może raczej - ignorowali się wzajemnie, a jemu przez myśl zaledwie raz przeszło to, że być może (może; nie wiedział, nie chciał się zastanawiać, w końcu do n i c z e g o między nimi nie doszło) zawinił wspólny, przypadkowy (nie, to akurat było z premedytacją, lecz to ona zaczęła tamtą wojnę) prysznic, a w następstwie odnalezienie blondynki w swojej sypialni.
Nie; głupota, nie mogło chodzić o to.
Ani o to, że za często - i tak bardzo niepotrzebnie, absurdalnie i irracjonalnie - widział w jej profilu coś, co myślami prowadziło do wspomnień o byłej narzeczonej. Pamięć bywała złudna, ale słuch...
Ignorowanie dźwięków rozgrywających się w tle...
Dźwięków w tle.
Dźwięków.
Głosu.
Rozmowy.

Bezwiednie zmarszczył czoło, gdy krzyk dziecka i śmiech kolejnego, nie był w stanie zagłuszyć słów dwóch znajdujących się kilkanaście stóp od niego osób. Ton był na tyle wzburzony, chłodny, grający emocjami przepełnionymi z kpiną i fałszem, że grymas bezwiednie przyozdobił jego twarz.
A może po prostu zobaczył Roberta, więc ten grymas niezadowolenia był całkowicie uzasadniony. Z wzajemnością.
Krótka analiza i szybkie powtórzenie w myślach tego, co właśnie zagrały jego bębenki uszne, wcale - nie na początku - nie naprowadziły go na właściwe tory tej dyskusji. Dialogu, w jakim nie powinien brać udziału.
Ignorowanie wcale nie wychodziło mu tak dobrze, jak myślał.
- W porządku? - zapytał, z uwagą skupiając wzrok na twarzy kobiety, by powoli, bez większego zainteresowania, przenieść spojrzenie na Roberta, do którego posłał krótkie, pojedyncze skinienie głową.
- Witam - posłał, choć w tym przywitaniu było więcej chłodnej dyplomacji, niż szczerych chęci na nawiązanie dyskusji. Gdyby nie to, że Charlotte była w ciąży i spodziewali się dziecka, najchętniej zignorowałby jego obecność, a tak... nie planował - eh, wbrew sobie - zaogniać konfliktu.
- Mało... - Urwał, rozglądając się po okolicy z cichym prychnięciem. - Wyszukane miejsce wybrałeś na schadzki, więc pozwolisz, że porwę twoją... - No właśnie, co? Znajomą? Pracownicę? Kochankę? Nie zdziwiłby się, gdyby Darling wpisała się w któreś z tych określeń, lecz moment później niepełny obraz zaczęły uzupełniać brakujące puzzle.
...zrekompensować mi brak ojca.
Saoirse. Ich rozmowa. Siostra, którą miały, a była w podobnym wieku.
Iv i te wszystkie, drobne podobieństwa...
...Twoja matka (...) do łóżka...
Kurwa. To nie mogła być ona.
-...córkę - powiedział o dziwo twardo, wbrew całej niepewności i wszelkim znakom zapytania, jakie zaczynały przypominać migające wykrzykniki.
I czekał, aż którekolwiek z nich zaprzeczy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Jasne — rzuciła pogardliwie nie wierząc w żadne jego słowo — bo ty tak niestrudzenie walczyłeś o to, by cię dopuściła — przekręciła oczami jakby ostentacyjnie próbowała dać mu do zrozumienia, że stoi po stronie matki. Niby czemu miałaby zaufać człowiekowi, który przez dwadzieścia siedem lat nawet nie spróbował się z nią skontaktować? Diana z kolei była jej ostoją od zawsze (i na zawsze - teraz nierealne wydawało się to, by mógł zaburzyć idealny układ matki i córki.)
Prawda?
Ariel, prawda?
Cichy głos panoszył się w jej myślach od pierwszego spotkania, a teraz tylko przybrał na sile. Czy matka naprawdę posunęłaby się do tego? Dostosowała historię pod własną wygodę?
Nie, to niemożliwe…
Ariel, jesteś pewna?
Nie była, ale czas i miejsce nie sprzyjały głębszej analizie. Poza tym oczernianie kogoś, kogo nie mógł się uchronić przed paskudnymi komentarzami było nieczystym zagraniem. Jednak czego mogła się po nim spodziewać? Człowieku poruszonym jedynie przez grunt zapadający się mu pod nogami. W końcu zrozumiała jaki z niego człowiek, a to z jaką łatwością oczerniał też ją samą tylko potwierdzało, że jest zdolny sięgnąć wszystko, by uchronić się przed przyznaniem się do własnej winy.
Zaślepiony strachem przed własną klęską nawet nie próbował jej wysłuchać, a szkoda. Może w końcu dostrzegłby, że jego córki nie są tak głupie i naiwne za jakie je ma - bo jak inaczej wytłumaczyć to, że same odkryły prawdę o jego romansie i dziecku, a on nawet nie wziął tego pod uwagę? To jednak nie było już jej zmartwieniem, jak wcześniej powiedziała - umywała ręce od tego syfu. Wprawdzie żałowała, że nie mogła porozmawiać z Saoirse, która szybko stała się jej bardzo bliska, ale na to nie miała już żadnego wpływu.
— Ja też się cieszę, szczerze — przyznała, lecz bez złośliwości. Na jej twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, a ulga z jaką wypowiadała kolejne słowa była potwierdzeniem tego, że nie blefowała. — Teraz czuję ulgę, że nie miałam ojca oraz spokój wiedząc, że nigdy nie będę go mieć — bo nawet jeśli wcześniej łudziła się, że może, kiedyś, gdzieś...spotkają się i porozmawiają - ta bańka prysnęła, a złudzenia naiwnego dziecka rozmyły się w powietrzu wraz z nią. Teraz i ona sama chciała rozmyć się, zniknąć lub zwyczajnie odwrócić się i odejść, ale nagle usłyszała znajomy głos.
W porządku?
Tak, w końcu wszystko jest w porządku!
Choć... chyba nie do końca.
Nie wiem.
Nieee… nic nie było porządku.
Teraz tym bardziej, kiedy obraz zestawiony z głosem, miejscem i okolicznościami połączyły się w całość, zdecydowanie nic nie było w porządku. Czuła jak krew szybciej pulsuje w jej żyłach, jak dech jej zapiera, jak mroczki przemykają jej przed oczami. Otępiała patrzyła na Blake’a, ale go nie widziała - jakby na moment znalazła się w zupełnie innym świecie; świecie swoich skołowanych myśli. — Kurwa — przekleństwo cicho wyszeptane pod nosem, głośno rozbrzmiało w jej myślach.
Co powinna mu powiedzieć? Jak wiele słyszał i co już wiedział? Jak powinna się wytłumaczyć i czemu w ogóle uważała, że powinna? Czy sam nie dał jej przyzwolenia na to, by namieszała w jego życiu?
To proszę bardzo, właśnie to robiła!
...więc pozwolisz, że porwę twoją córkę.
Ocknęła się nagle (tak przynajmniej się jej wydawało, kiedy wyrwana ze swoich myśli nie zdawała sobie sprawy, że najpierw nastała między nimi drętwa cisza), jakby ktoś spuścił na nią kubeł lodowatej wody. — Nie jestem jego córką — zaprzeczyła pospiesznie, bo zranione dziecko urażona duma nie pozwalała rozsiewać takich bredni. O ile początkowo brzmiała przekonująco, tak kolejne słowa mogły zrodzić wątpliwości, ponieważ kryły w sobie zbyt wiele emocji, a przez to brzmiały jak kłamstwo wyssane z palca. — Nigdy nie miałam ojca i nigdy mieć go nie będę — choć mówiła do Gryffitha, spojrzenie utkwiła w ojcu jakby to właśnie jemu ostatecznie chciała dać jasny przekaz.
Czy to oznaczało, że mógł spać spokojnie skoro się go wyrzekła na pieprzone wieki wieków? Czy blefowała? A może naprawdę było jej już wszystko jedno… prawdę mówiąc gdyby miała obstawiać to uznałaby, że jeszcze w przeciągu roku straci wszystkie córki, bo to wyśmienicie mu wychodziło. O, taka Sao na przykład! Nie licząc jej samej rzecz jasna, bo jak można stracić coś, czego nigdy tak naprawdę się nie miało?
Umywała od tego ręce, które teraz podniosła w geście kapitulacji.
Chciała się poddać i odejść, lecz jeden mały impuls nad którym nie potrafiła zapanować sprawił, że wzniosła się na wyżyny wredoty i kiedy już się wycofywała raz jeszcze spojrzała na Roberta.
— Pozdrowię mamę. Tak pięknie dziś o niej mówiłeś…
Czemu to zrobiła?
Nie wiedziała, ale trzeba było jej nie drażnić, Hughes.
Dopiero teraz spojrzała porozumiewawczo na Blake'a, jakby chciała się upewnić czy wciąż planował ją porwać. Zdawała sobie też sprawę z tego, że będzie musiała z nim porozmawiać, ale ta konkretna chwila naprawdę temu nie sprzyjała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Posławszy Ariel przepełniony pobłażliwością uśmiech, Robert świadomie podjął decyzję o tym, by nie komentować kwestii tego, jak bardzo (nie) starał się o to, by Diana dopuściła go do siebie i ich dziecka mimo tego, jak zakończyła się ich relacja. Istotnie mężczyzna wybrał żonę i już posiadane potomstwo, spokojne życie w Seattle i brylowanie wśród miejscowej śmietanki towarzyskiej, ale nie oznaczało to, że nie myślał, że nie wspominał, że nie próbował. Duma Diany okazała się silniejsza niż jego determinacja, w wyniku czego powstał konflikt, którego zwyczajnie nie dało się przeskoczyć. Robert z premedytacją odsunął się w cień, a wszelkie informacje i tak zwane trzymanie ręki na pulsie organizował po kryjomu, bez wiedzy osób zbędnych (czytaj - własnej żony i dzieci).
Stojąca nieopodal niego blondynka - tak łudząco podobna zarówno do Diany, jak i do niego, co stopniowo zaczynał zauważać coraz częściej i mocniej - niespodziewanie stała się jednak tym mniej absorbującym jego uwagę elementem. Jej pojawienie się w Seattle i życiu jego córek (bo tyle rozumiał z rodzinnej kolacji sprzed kilku dni) wprowadziło swego rodzaju zamieszanie, ale z perspektywy czasu Robert był skłonny stwierdzić, że nawet w połowie nie tak ogromne jak to, które swoją osobą prowokował Blake Griffith.
- Wydaje mi się czy jesteś ostatnią osobą, która ma prawo komentować moje wybory? - mruknął, zadzierając głowę w geście pewności, że nie; zdecydowanie nie miał prawa komentować ani tego spotkania, ani niczego, co jakkolwiek wiązało się z rodziną Roberta. Stracił to prawo dawno temu, dokładnie w momencie, w którym Hughes musiał pogodzić się z odejściem córki, która z przyczyn bliżej mu nieznanych na męża postanowiła wybrać akurat Griffitha, a za swoją naiwność zapłaciła najwyższą cenę.
Robert westchnął, na samo wspomnienie ostatniej rozmowy z córkami oraz bzdur, które wygadywała Charlotte.
- Sugeruję, żebyś nie wtrącał się w cudze sprawy, a jeżeli już bardzo chcesz zająć się którąś z moich córek, to może wybierz tę, która ponoć jest z tobą w ciąży - odparł, wbijając wzrok w spojrzenie Griffitha i przez krótki moment ignorując obecność Ariel.
Nie miał pojęcia, skąd się znali, jaka była ich relacja, ale jednocześnie nie sprawiał wrażenia zaskoczonego tym, że również ona wpadła akurat na Blake'a.
- Zdecydowanie pozdrów. I nie zapomnij zapytać o to, o czym... - zaczął, urywając, gdy niespodziewanie dopadła go ochota na zaczerpnięcie większej dawki powietrza, co z niezrozumiałych dla niego powodów okazało się niemożliwe. Suchość w ustach i mroczki przed oczami były zaledwie zapowiedzią ucisku, który poczuł na wysokości serca, układając w tym miejscu jedną ze swoich dłoni.
Sekundy mijały, a ból nie ustępował. Właściwie przybierał na sile, sprawiając, że nogi były jak z waty, a oddychanie wiązało się ze wzmożonym wysiłkiem, pod wpływem którego Robert osunął się najpierw na kolana, a potem całkowicie na ziemię. Nie był zachwycony tym, że ostatnim obrazem, jaki zobaczył, była jego córka w towarzystwie Blake'a Griffitha, ale to nie miało żadnego znaczenia, kiedy tracił kontakt z całym otoczeniem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Twarde zaprzeczenie wypowiedziane przez Ariel wywołało na twarzy mężczyzny konsternację wyrażoną - między innymi - pytającym zmarszczeniem brwi. Dlaczego się temu dziwił? Daleko idące wnioski spowodowane zasłyszanymi paroma zdaniami i strzępkami wypowiedzi obu stron, bynajmniej nie mogły być czymś na tyle pewnym, aby mógł zasypywać ich swoją irracjonalną teorią.
A z drugiej strony - dlaczego nie, i jak bardzo była niemożliwą?
Kolejne słowa i zachowanie zarówno Ariel, jak i Roberta, po raz kolejny zasugerowały mu, że być może nie wygłupił się tak, jak przez moment pomyślał, lecz nie chciał w to wnikać, ani dociekać w relacje między głową rodziny Hughes, a przypadkiem poznaną pośród górskich szczytów pogodynką. Blake Griffith nie był też osobą, jaka z butami wchodziła w środek konfliktu innych ludzi, a w następstwie próbowała albo go naprawić, albo wręcz przeciwnie, zaognić. Jego trudny, skomplikowany charakter nie był wyznacznikiem tego, że i lubił mieszać w życiu innych, niezależnie, czy darzył ich sympatią, czy wręcz przeciwnie.
- Wydaje mi się, sugeruję... -
powtórzył, wywracając lekceważąco oczami. - Te parę lat temu byłeś bardziej pewny siebie - stwierdził z kpiącym uśmiechem, w tak jawny sposób nawiązując do odwiedzin Roberta w zakładzie karnym, w którym aktualnie Griffith odbywał wyrok. Nie był to miły czas, ani przyjemna rozmowa, wszak usłyszał wtedy, że nie wie, czy Robert życzy mu tego, by zdechł przed wyjściem na wolność, albo spędził długie lata i zestarzał się za kratkami.
- Najwyraźniej w konfrontacjach twarzą w twarz na neutralnym terenie nie czujesz się tak dobrze - oświadczył gorzko, dodając do tego ciche prychnięcie. Zignorował nawiązanie do Charlotte, jak i noszonego przez nią dziecka, bo nie chciał, by mężczyzna używał ich jako tematu, jakim mógł go dotknąć. Nie powinien tego robić, skoro chodziło o jego córkę i przyszłą wnuczkę.
- Poczekam... - Ruchem głowy wskazał pobliską ławkę, przy której planował przysiąść i zapalić papierosa, w oczekiwaniu na zakończenie rozmowy prowadzonej przez tę dwójkę. Co prawda już się żegnali, aczkolwiek nie chciał, aby Ariel nie czuła się komfortowo mówiąc o matce i jej - ewidentnie - przeszłości z tym zakłamanym ch... człowiekiem, więc wolnym krokiem ruszył we wskazanym kierunku, w międzyczasie wyciągając z tylnej kieszeni paczkę złotych Marlboro. I to zaabsorbowało go na tyle, że odwrócił wzrok w stronę Roberta dopiero wtedy, kiedy jakiś niespokojny charkot zaczął dobiegać zza swoich pleców.
- Co do... - Nie dokończył, urywając myśl wtedy, kiedy ojciec sióstr Hughes (i Darling) runął na ziemię. Pytającym wzrokiem omiótł twarz pogodynki, nie zdążając nawet zapalić fajkę wetkniętą między wargi.
- Wierzysz w karmę? - Bo skoro on - jak widziała; dobrze, że była świadkiem - nic mu nie zrobił, to na pewno było to zasługą właśnie karmy. W końcu go dopadła, a Griffith sam nie wiedział, czy woli, by wcześniej w ręce mu wpadła poszukiwania zapalniczka, czy może telefon. Nie pogniewałby się, gdyby Ariel wpadł szybciej smartfon do rąk; w końcu on, wedle rad, nie powinien wtrącać się w cudze sprawy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post


  • You brought it on yourself, Darling.


Głupia, mogłaś nie przychodzić! Mogłaś nie prowokować iii właściwie to... nigdy nie powinnaś go szukać, prawda? Sama sobie jesteś winna!
  • Winna.
Winna swojego głębokiego upokorzenia, które powoli rozpływało się wewnątrz nie, przy tym subtelnie drażniąc duszę oraz ciało. Narastało - póki co - dyskretnie, z każdym jego kpiącym uśmiechem, pogardą, kontratakiem, oskarżeniem rzucanym bezpodstawnie. Wzrastało w każdym zrozumieniu sytuacji i tego, jaka naiwna była łudząc się, że to mogło wyglądać inaczej; że ta historia mogła być inna.
Winna swojego lęku przed tym co dotąd było nieznane. Winna swojego wstydu po tym, kiedy okazało się tak złe, jak jej dotychczasowe wyobrażenia — dupek, a nie ojciec.

Może i była:
w i n n a, głupia i naiwna,
ale już nie będzie!

Chociaż nie miała już nic więcej do dodania podczas rozmowy z Robertem, ale nie dlatego milczała. Tak naprawdę pochłonęła ją cicha obserwacja tego, jakie wzburzenie w mężczyźnie powodował sam widok Blake’a, nie mówiąc o późniejszej wymianie słów. Niestety drobna satysfakcja (tak, niewątpliwie czuła ją, kiedy Robert gimnastykował się w słownej potyczce z Griffithem) niespodziewanie ustąpiła zdziwieniu, kiedy w męskiej rozmowie przewinął się wątek ciąży. Dosłownie na ułamek sekundy podniosła zdumione spojrzenie na Blake’a - na szczęście skupionego na wymianie zdań z Robertem - szybko jednak wbiła swój wzrok w ziemię. Czuła się źle; jakby znalazła się w nieodpowiednim miejscu i o wyjątkowo złym czasie. Nie chciała tego słuchać, tak jak nie chciała użerać się z myślami, które szybko zmąciły jej myśli po tym co usłyszała. Jakie dziecko? Z którą córką? Kiedy? Cholera, przecież to nie jej sprawa! A jednak wraz z odkryciem prawdy o Robercie szybko zrozumiała, że Saoirse jest jej siostrą, a tym samym Blake jest byłym narzeczonym zmarłej siostry. Fakt, że jest jeszcze jakaś siostra nie był zaskakujący, przynajmniej do chwili, kiedy odkryła, że istnieje jeszcze jakieś dziecko. Im dłużej jej myśli lawirowały wokół tego tematy, tym bardziej chciała się od tego uwolnić. To było zbyt porąbane.

Musiała myśleć o sobie, bo to o nią w tej chwili chodziło. Zebrała więc resztki sił, by odciąć się od ich wymiany zdań i rzuciła ostatnie słowa w kierunku ojca, nie licząc na odpowiedź. Pragnęła wycofać się wraz z Griffithem, a papieros w jego dłoni przyciągał ją jeszcze bardziej i pewnie zrobiłaby to, gdyby nie ostatnie słowa Roberta.

Nie zapomnij zapytać o to, o czym…
— O co? — dumą uniosła się nie zadając pytania na głos, choć jej spojrzenie zdradzało zaciekawienie, jakie w niej zapłonęło. Skupiona na chęci otrzymania odpowiedzi w pierwszej chwili nie zorientowała się nawet, że z mężczyzną dzieje się coś niepokojącego.
— Zabrakło ci słów, huh? — dokładając do tego kpiące spojrzenie cieszył się widokiem skołowanego mężczyzny i dopiero jego dłoń przyłożona do klatki piersiowej rozpaliła czerwoną lampkę w głowie Ariel. Ciekawość ustąpiła nagle zdziwieniu, a zamiast kpiny na jej twarzy zagościł lekki niepokój. Stała jak sparaliżowana, nie rozumiała co właściwie się dzieje. Przyglądała się jak ojciec upada na ziemię, lecz nie potrafiła ruszyć mu na ratunek. Przykuta do ziemi potrafiła jedynie unieść wzrok na Blake’a, a cenne sekundy mijały…
...jedna, druga, trzecia.
  • I tak nigdy go przy tobie nie było, co za różnica.
Nie wiedziała ile czasu minęło do momentu, kiedy stresowy paraliż odpuścił, ale gdy tylko to się stało działała jakby ktoś nią sterował. Bez zastanowienia sięgnęła po telefon, wykręciła numer alarmowy i zgłosiła zasłabnięcie starszego mężczyzny w parku informując przy tym o bólu w klatce piersiowej.
  • I tak nigdy go przy tobie nie było, co za różnica.
Żadna, ale może gdyby właśnie zależało jej na nim, nie działałaby wystarczająco trzeźwo by mu pomóc. Teraz kierowała się tylko jedną myślą: chciała mieć święty spokój, a śmierć Roberta na jej własnych oczach jej tego nie zapewni.

— Pomóż mi — polecenie zostało rzucone w stronę Blake’a, który wciąż stał wystarczająco blisko. — Wyprostuj mu nogi — w pierwszej pomocy najlepsza nie była, ale do dziś pamiętała babcię klęczącą na kuchennej posadzce, na której leżał dziadek oraz to jak układała go w pozycji półsiedzącej w oczekiwaniu na karetkę. Jak się później, już w szpitalu, okazało - nie przeżył zawału, ale musiała coś zrobić.
Cokolwiek…
Jedynym oparciem dla Roberta - o zgrozo! - mogła być ona sama, dlatego usiadła na klęczkach za człowiekiem, którego ojcem zwać nie zamierzała, po czym, gdy nogi miał już wyprostowane, przechyliła go w swoją stronę, by plecy i głowę swą oparł na jej nogach.
  • I tak nigdy go przy tobie nie było, co za różnica.
Złośliwy głosik w jej głowie nie zelżał, a jej frustracja narastała z każdą kolejną sekundą, w której nie była w stanie usłyszeć dźwięku nadciągającej karetki.

— Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, ale wolałabym, byś nie umierał na moich oczach… — oznajmiła cicho.

  • [ k o n i e c / cd. tutaj ]

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

002

Halloween było dla niej dniem jak każdy poprzedni i każdy kolejny, który po nim nastąpi. Nie kręciły jej przebieranki, wzajemne straszenie i chodzenie po cudzych domach w celu wyłudzenia od pozostałych słodyczy. Nie mniej jednak nauczyła się już, że dzieciaki mają narąbane w głowach i wolała nie ryzykować sytuacją z zeszłego roku, kiedy po odmowie poczęstowania bandy kościotrupów cukierkami musiała szorować drzwi po tym, jak zostały wymazane ludzką kupą. Nie chciała wiedzieć, kto to zrobił i jak. Grunt, że zacisnęła zęby, zatkała nos klamerką i wyczyściła wszystko dokładnie, powstrzymując odruch wymiotny. W tym roku postanowiła poczęstować bachory, czym tylko się da i w tym celu, kiedy skończyła pracę, poszła do delikatesów, kupić różnych słodkości: od lizaków, po cukierki i wszelkiego rodzaju gumy i batony. Po drodze wstąpiła jeszcze do galerii sztuki, żeby obgadać ostateczną datę dostarczenia obrazów i ani się obejrzała, a zrobiło się późno. Dzieciaki i młodzież, a nawet niektórzy dorośli, wypełzli już na ulicę w swoich potwornych przebraniach. Nie. Nie była sztywniarą, ale nikt nie lubi, kiedy idzie sam w nocy, a nagle przed oczami materializuje mu się jakiś stwór rodem z horroru. Mijała duchy, wampiry, szkielety, zombie, kilku Michaelów Myersów, Jasonów Vooheesów i co tam sobie jeszcze obmyślili szaleni ludzie. Mimo tych wszystkich mijanych osób ciągle miała wrażenie, że jest śledzona i czuła się podwójnie nieswojo, kiedy nikogo nie dostrzegała. Bo niby jak, skoro była jedyną nieprzebraną osobą? Idąc za słowami znajomego policjanta, skręciła dwa razy w lewo, ale mimo wszystko owo uczucie nie zniknęło. Przyspieszyła kroku, bo od mieszkania dzieliło ją jeszcze kilka ulic, ale wrażenie obserwowania zniknęło tylko na chwilę i znowu się pojawiało.
Nie zamierzała chować głowy w piasek czy uciekać, by dać przeciwnikowi przewagę, gdyż pewnie tego oczekiwał. Zamiast tego sięgnęła do torebki, ale jej dłoń nie owinęła się wokół puszki z gazem pieprzowym. Wybrała inną torebkę i w tym momencie przeklinała cały świat, a dochodząc do ciemnego, pełnego nieznanego parku, przez moment puściła się biegiem, by przy jednej z ławek znaleźć sporych rozmiarów kamień. Nie przeszło jej przez myśl, że może nim kogoś zabić, że pewne ma paranoję i tak dalej, w tej chwili liczyło się tylko to, że czuła zagrożenie i musiała się bronić. Skryła się za pobliskim krzakiem i słysząc czyjeś nadchodzące kroki, wyskoczyła nagle na środek alejki, zamachując się prowizoryczną bronią, rodem z epoki kamienia łupanego. Wzięła jednak zbyt słaby zamach i zamiast w głowę wycelowała w ramię, co pewnie domniemany napastnik boleśnie odczuł.
Ostatnio zmieniony 2021-12-06, 10:19 przez Elizabeth Moore-Hirsch, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nienawidził Halloween.
Amerykańskie święto co roku działało jak magnes na najgorsze szumowinny półświatka z całego stanu, a on, John Mitchell, szanowany dyrektor FBI i wielokrotny zwycięzca nagrody największego nudziarza roku, każdego 31-ego października miał ręce pełne roboty. Wraz z szalejącymi w ostatnim czasie naśladowcami Rodziny Mansonów, rząd kładł coraz większy nacisk na znalezienie i unieszkodliwienie zagrożenia, które przybyło do Seattle ze słonecznej Kalifornii, a to oznaczało nie podwojenie, lecz potrojenie roboty dla służb specjalnych.
Powinien siedzieć w ciepłym biurze i pozwalać, aby przez cały wieczór podwładni przybywali z papierami, ale nie mógł tak po prostu wytrzymać w jednym miejscu. Pozostawiając zaskoczoną Willmę Asford, swoją zastępczynię, przemierzał samochodem okolice Seattle, walcząc z potrzebą zawitania do Camp Taho, gdzie jeszcze przed świętem strachów wysłał syna na przeszpiegi ośrodka rekreacyjnego dla młodzieży. W głowie Johna rodziły się teorie, które miały sens wyłącznie dla niego, a także te bardziej realne, choć nieprzekonujące dostatecznie jego upór; pragnął, aby przeszłość wyszła na wierzch. Dzięki temu mógłby nie tylko położyć sprawie kres, ale dowiedzieć się także czegoś więcej. Czegoś, czego żaden urząd, stopień wtajemniczenia ani dostęp do tajnych papierów rządowych nie mogły mu dać.
Prawdę.
Pomimo powoli nadciągającej mgły, był to wyjątkowo ciepły wieczór dla mieszkańców Seattle. John poprawił czarny wełniany płaszcz i wyciągnął z kieszeni paczkę napoczętych Luckies. Zatrzymał się przed wejściem do parku, odpalił papierosa i przeszedł przez stalową bramę wejściową. Chciał jak najszybciej pokonać trasę powrotną do samochodu, który zostawił po drugiej stronie parku w wyznaczonej strefie strzeżonej, i sprawdzić zebrane informacje z mieszkania przy Oxbow. Mogło to mieć krytyczne znaczenie dla ostatniego odkrycia z miejsca morderstwa w tej dzielnicy.
Nogi Johna przyspieszyły samoczynnie. Na samą myśl o posunięciu sprawy do przodu oraz konieczności tłumaczenia przed burmistrzem, dlaczego FBI zmarnowało tyle czasu, Mitchella dopadała biała gorączka. Skręcił na rozwidleniu alejki w prawo do niewielkiego zagajnika, dalej przeszedł przez alejkę krzaków i już miał cisnąć papierosem do nieopodal napotkanego kubła, gdy zza niego wyskoczyło coś...
Cukierek albo psikus!
Dziecięcego.
Cukierek albo psikus! Cukierek albo psikus! — wrzeszczał mały chłopiec z wysmarowaną na czerwono twarzą. Kolejny powód, dlaczego nie lubił tego święta. — Panie, cukierek albo kości ci zabiorę!
Och, tak? I co dalej będzie?
Zabiorę na cmentarz i zrobię z nich zupę!
John skrzywił się ostentacyjnie. Paskudna wyobraźnia bachorów nie przestawała go zaskakiwać.
Posłuchaj, ty—
Ach, kurwa! Ty durna babo, prawie mnie w oko trafiłaś!
Mitchell i mały strach obejrzeli się dookoła. Groźny głos pełen oszczerstw kierowanych do nieznajomej kobiety dochodził zza krzaków po drugiej stronie alejki, gdzie jedna z lamp ulicznych zaczęła mrugać złowrogo.
Nagle John poczuł pociągnięcie za rękaw.
Proszę pana, co to jest "kurwa"? — zapytał mały strach, patrząc wielkimi oczami na niego.
Mama nie nauczyła cię, aby nie rozmawiać z obcymi? — mruknął, ale nie wyrwał ręki.
Mówiła, ale to Halloween. Wszyscy są obcy. Mam z wszystkimi nie rozmawiać? Z kurwami też nie?
Cień pobłażliwego uśmiechu przemknął po twarzy Johna.
Tak byłoby najlepiej.
Wtedy nie zbiorę cukierków!
Wracaj tu! — Znów ten głos. — To nie ma sensu!
Chłopiec wcisnął swoją dłoń w wielką dłoń Mitchella. Rozległo się zgrzytanie piasku pod pospiesznymi krokami. Szpilki. Albo coś podobnego. Zza zakrętu wyskoczyła kobieta, zachwiała się i pobiegła dalej w kierunku mrugających lamp.
Wracaj, kurwa! — wrzasnął mężczyzna goniący za Elizabeth. — Powiedziałem wracaj! — Uniósł rękę nad głowę i zaczął czymś wymachiwać, co wyglądało jak podłużna pałka albo kij... a potem zaczął biec za uciekinierką.
Masz, na cukierki i bilet. — polecił John, wyciągając z kieszeni spodni luźnego piątaka. — Jedź do domu. — I nie czekając, rzucił się za tamtą dwójką.
Wracaj! Chcę tylko pogadać!

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Georgetown”