WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dziś nie jest dzień na ozdobniki, bo wyjdę z transu
ubranko

Anastasia Porter nienawidziła kremu z pomidorów, białej czekolady, obcasów niższych niż dziewięć centymetrów, małych psów, programów kulinarnych i wypadów za miasto. A co najważniejsze - Anastasia Porter nienawidziła przegrywać. Nienawidziła przegrywać prawie tak bardzo jak nienawidziła odbijać się ciałem od tej dokładnie zaprojektowanej przez siebie perfekcji. Kiedy więc wyrzeźbiła smukłymi palcami ideał, trzymałą się go uparcie, wbijając zdobione drogim manicure paznokcie w miękką powierzchnie tej brei, która pomagała jej pojąć sens swojego istnienia. Dlatego chodziła zawsze wyprostowana, dlatego nigdy nie omijała porannych ćwiczeń i wieczornej jogi, dlatego nie jadła pustych węglowodanów i nie pozwalała, żeby na pięknie rozjaśnionej głowie pojawiły się mysie odrosty. Dlatego każda jej ołówkowa spódnica, haftowana koszula i wełniany płaszcz z Arket wyglądała tak zjawiskowo na tle jasnych ścian jej kancelarii. Matka mówiła jej zawsze, że ludzie będą próbowali odebrać jej urodę, jej pieniądze, jej tytuły, ale nigdy nie odbiorą jej tej inteligencji, tej ambicji i tych osiągnieć, które mieszały w cudzych głowach ciężkim zapachem Prady i ruchem pomalowanych matową, beżową szminką ust. Anastasia Porter nie byłą człowiekiem, byłą rzeźbą, byłą postacią z brązu siedzącą za marmurowym stołem kancelarii w centrum z włosami ściętymi do ramion, perfekcyjną jaskółką narysowaną eyelinerem, wyćwiczonym uśmiechem profesjonalisty - Oczywiście Panie Saint Verne, to tylko kwestia podpisania kilku dokumentów.
Walka o prawa do dziecka Floriana ni były co prawda kilkoma dokumentami, ale i tak przebiegły szybciej i bardziej gładko niż z kimkolwiek innym, prawda? Bo Panna Porter nie przegrywała, Panna Porter uderzała pięścią o blat, Panna Porter mówiła Mój klient tak jak nie mówił nikt. Bo nikt nie potrafił. Bo Panna Porter wiedziała co robi i on musiał jej zaufać, jeżeli chciał zostać pełnoprawnym ojcem, który już niedługo będzie łapał małą córeczkę w ramiona i przykrywał ją grubą kołdrą w jej nowym pokoju.
- Nie musi się Pan o nic martwić, tak długo, jak ja się tym zajmuję - jej głos odbił się od wysokich ścian apartamentu na Belltwon, kiedy wstawała z krzesła i wkładała cienki laptop do tej przepastnej torby z monogramem LV. - Sprawa byłą wygrana od samego początku, nikt nie jest na tyle okrutny, żeby oddać małe dziecko chorej babce zamiast ojcu, który bez wątpienia będzie w stanie zapewnić małej Leonie...
- Lucienne.
- Tak, tak, Lucienne, życie na poziomie, w każdym razie. Trzeba dziecko wyciągnąć z tego Fermont...
- Z South Park.
- Oczywiście, z South Park. Co za różnica zresztą? - Spora, ale nie dla Panny Parker, która już zakładała torbę na ramię, już poprawiała misternie ułożone w niby-to-niedbałe fale włosy, a jednak nie zrobiła ani jednego kroku, bo jedne z drzwi w korytarzu otworzyły się nagle. Nie spodziewała się tego na pewno, bo otworzyła lekko usta i poczęła wpatrywać się w szparę między framugą a drewnianą powierzchnią drzwi, jakby czekała aż wyjdzie z niej duch bezgłowej królowej albo jej własna matka. Florian oglądał tę scenę, opierając się o kuchenny blat, obejmując dłońmi kubek kawy i wiedział - już wiedział - co się dzieje i co tej kobiecie chodzi po głowie. I nie była to bynajmniej ta mała górka banknotów, którą dostanie, wychodząc z mieszkania, nie - Cosmo. Cosmo wyszedł z pokoju, zaspany chyba trochę, bo przecież byłą ósma trzydzieści dopiero, a ona obróciła głowę w stronę swojego pracodawcy, zalewając go tym oburzonym i rozczarowanym lekko wzrokiem. - Dzień dobry? - w tych słowach, które skierowane miały być chyba do jego chłopaka, choć wymawiane prosto w jego twarz, czaiło się pytanie i nakaz wytłumaczenia sobie - co on tu robi? Rozmawiali o tym. Nie powinno być nikogo w tym domu teraz, opieka społeczna może przyjść w odwiedziny w każdej chwili, każdego dnia, a ten chłopak - leczący się narkoman - nie może po prostu tu B Y Ć. Na pewno nie teraz. - Panie St. Verne, rozmawialiśmy o tym.
Serce stanęło na chwilę, kiedy oczy Floriana szukały twarzy Cosmo, jakby chciały powiedzieć wracaj do pokoju, zajmę się tym. Ale przecież wiedział, że nie było czym się zajmować nawet, nie było już ucieczki. Nie od Panny Parker, jego adwokatki która już nabierała powietrza w płuca, już wypalała jego profil swoim nieznającym sprzeciwu spojrzeniem.
- Nie może tu być tego... - I głowa odwróciła się znów do Cosmo, uśmiech na twarzy stał się okrutnie sztuczny, zbyt słodki chyba, wykrzywiał brzydko tę piękną bez wątpienia twarz. - Wybacz, słonko. To nic osobistego. Po prostu wolałabym, żeby Pan St. Verne zrozumiał, że w każdej chwili może sie tu pojawić....
- Rozumiem przecież, wszystko rozumiem, nie musimy wcale...
- Oj, musimy. Musimy - ucięła surowo nim kolejny jej uśmiech w akompaniamencie przeszywającego spojrzenia wbił się w zmęczoną, śliczną twarz Cosmo - Pan Fletcher? Anastasia Porter. - I wyciągnęła do niego rękę, choć w jej głosie nic nie wskazywało na to, że chciała go poznawać. - Myślałam, że wrócił Pan już do domu. Sytuacja jest dosyć wyjątkowa, prawda?
- Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym - te wtrącenie z florianowych ust wpadło między nich szybko i gwałtownie, bo głupio mu było, źle, że znów go okłamywał, znó zatajał. Ale musiał, nie wiedział jak mu powiedzieć, nie wiedział czy powinien, nie wiedział czy to nie pogorszy sytuacji, takie wszystko było kruche, rozpadać się zdawało na jego oczach. Ale kochał przecież i chciał się z nim tym dzielić i bal się - najbardziej na świecie się bał - że Cosmo poczuje się niechciany, jak zbędny balast. A nie był przecież, nawet jeżeli Anastasia Porter we własnej osobie tak właśnie uważała.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

cosmo & florian
Obrazek

Ile much brzęczało wokół ciebie
czystego mimo brudu, gdy przeklinałeś
niebiosa kolei i swą kwietną duszę?
Przede wszystkim było dziwnie. Uwierały rzeczy, które powinny układać się wygodnie w ramionach. Bo był u Floriana, mieszkał u niego, był też Bajzel i był Gatsby, który ostatnio polubił go jakoś bardziej, był Dede, który przychodził czasem, kiedy indziej wpadała Felicia. Nie było Keya. Nie było Keya i to było brutalne, i bolesne, bo tylko Key ze wszystkich osób na świecie wiedział. Nie było też Floriana.
Był, to znaczy. Był wczesnymi rankami, czasem późnymi wieczorami, rzadziej w popołudnia, ale znikał przecież, tak często znikał, że to prawie jakby go nie było i mieszkanie na Belltown nie różniło się w gruncie rzeczy aż tak bardzo od tego nieszczęsnego ośrodka, do którego Flo z uporem maniaka chciał go ciągle odsyłać. Nie było Flo, bo dużo pracował, choć Cosmo miał nadzieję, że kłamie - niech nie pracuje tyle, niech się nie zadręcza tak, niech nie męczy, niech odprawi doktor Snave i terapeutkę, to wszystko za dużo kosztuje. Niech nie pracuje, tylko wychodzi z Devonem na miasto, niech to będą białe kłamstewka, niech ma swoje życie też, niech spotyka się z Dimitrim i Beą, i całą resztą, niech chodzi na imprezy, upija się w barze, zabiera Gatsby'ego na długie spacery. Do kina niech chodzi, zjada lody tak długo, że przy końcu roztapiają się i trzeba nabierać je łyżką jak herbatę, niech spotyka się z tymi ludźmi z modowego światka dlatego, że chce - a nie dlatego, że musi. Niech szczęśliwy będzie, kurwa, bo nie był chyba, bo ciężko było przy Cosmo być szczęśliwym.
Niech więc będzie smutny, jeśli chce, ale niech z tym smutkiem nie ucieka w tę pracę, to niezdrowe przecież, cholernie niezdrowe. Już nawet nie chodzi o to łóżko, przeraźliwie puste bez ostrzeżenia, w środku nocy, kiedy płytki sen zostaje przerwany przez ustanie miarowego oddechu tuż obok, kiedy materac odgina się, nie nosząc na sobie przy jego boku już żadnego ciężaru. Ale Cosmo leżał tylko, czekał w napięciu, przeraźliwie nieruchomo, także nie oddychając, zaciskając zęby mocno na wardze, żeby stłumić odetchnięcie z ulgą, kiedy wracał do niego zaraz. W toalecie może był albo po wodę, nieistotne. Tylko chodź tu. Więc odwracał się do niego i przytulał, udając, że to przez sen wszystko, równając oddech, a potem z powrotem zapadając w nieświadomość dopiero wtedy, kiedy klatka piersiowa Flo znowu zacznie unosić się miarowo.
Ale czasem nie wracał i wtedy było strasznie. Bo pracował, dużo pracował. Wyszedłem wcześnie rano - raczej późno w nocy, po prostu nie chciał go martwić. Nie wracał, więc Cosmo był sam, odcięty zupełnie od wszystkich, od Flo odsunięty, on sam w dużym łóżku, pustym, obcym całkiem, bo nie należało do niego. Nic w tym domu nie należało do niego i on też już chyba do siebie nie należał, bo miał limity na komórce, te wszystkie tabletki do zjadania i zakaz kontaktowania się z jedyną osobą, która była w stanie jakkolwiek zrozumieć to, jak się czuł. Bo Florian nie rozumiał, bo nie mógł, nie był w stanie - bo Cosmo nic nie mówił przecież, bo omijał te wszystkie niewygodne tematy, bo ledwo potwierdził, że ktoś ich pobił, a to dlatego tylko, że ślady były nie do ukrycia. Nie mówił o Deanie ani o Craigu, ani o tamtych dwóch ćpunach, od których brali strzykawkę, o kierowcach ciężarówek o spaniu za śmietnikiem. Nie mówił, bo to rzeczy, o których się nie mówi raczej i zbywał tę terapeutkę, i nie mógł jej znieść, bo chciała rozmawiać o tym, o czym nawet z Flo nie chciał zamienić ani słowa. Więc milczeli głównie na tych spotkaniach wszystkich albo rozmawiali o jakichś bzdurach zupełnych, a kiedy czasem próbował, naprawdę próbował ubrać w słowo to, co działo się w tej popierdolonej doszczętnie głowie, ona na nowo irytowała go jakąś błahostką, której musiał wypatrywać uparcie, byle znaleźć jakiś punkt, do którego mógł się przyczepić. Ale dla Floriana próbował dalej, tak?
Wszystko dla Floriana było teraz, bo Cosmo gdzieś chyba w tej walce zabrakło. Dla Floriana tylko, bo Florian płaci za to wszystko, bo Florian tyle mu daje, Florian tak się stara, a on jest niewdzięczny, strasznie niewdzięczny i to do tego stopnia, że palce za paskiem spodni parzyły nadal, a mocniejsze pocałunki smakowało dobrze tylko przez chwilę. I okrutne to było przecież - bo udało się z Milo jakoś, a on nadal nie wiedział czy to dzięki tamtej whiskey, czy nagłemu przypływowi upartości, czy gwarancji bezpieczeństwa, jaką była obecność Khayyama mimo wszystko - bo jeśli Cosmo nawali, to jeszcze on będzie, bo chodzi o to tylko przecież, żeby Flo było dobrze wreszcie, żeby cokolwiek miał z tej męczarni, przez którą Fletcher ciągnął go za sobą, bez pytania o pozwolenie.
I teraz, kiedy kolejnego ranka to łóżko było puste, znowu coś ściskało go za klatkę piersiową, znowu źle było, znowu ręce się trzęsły i dłonie szukały już telefonu do wystukania wiadomości - dzień dobry, już w pracy, czekać z kawą? tęsknię - ale przebijające się przez drzwi odgłosy rozmów sprawiły, że palce zawisły ciężko nad wyświetlaczem. Był w domu? Rozmawiał z kimś? Oglądał telewizję? A może słuchał radia? Rozmawiał chyba. Dalej szybko poszło - naciągnął bluzę jakąś na górę, a potem też ogrodniczki, zbyt gwałtownie zerwał się do drzwi, aż zakręciło mu się w głowie, ale to nic. Flo tam był, w domu był, z kimś jeszcze w dodatku, z kobietą jakąś? I to na pewno nie była Fela, brzmiała zupełnie obco. To pewnie było nieodpowiednie - naciskać tę klamkę, wychodzić na korytarz, aż wreszcie zatrzymywać się w przedpokoju ze wzrokiem utkwionym w tej nieznanej zupełnie twarzy.
- Dzień dobry - odwzajemnione odruchowo, ze zmarszczeniem brwi zastygłym na twarzy. I już chciał coś więcej powiedzieć, już szedł przed siebie, żeby stanąć bliżej, żeby spojrzeniem zetknąć się z Florianem także, ale przy kanapie musiały zatrzymać go kolejne jej słowa. Rozmawialiśmy o tym. - O czym? - Spojrzenie znowu wróciło do kobiety, a potem ponownie do St. Verne'a. Nie miał bladego pojęcia, co się dzieje, kim jest ta baba, co tu robi o tej godzinie i czemu wpatruje się w niego jak w ducha, czemu gromi Floriana spojrzeniem, czemu ma w głosie tyle pretensji, i czemu nie może tu być tego, skoro to było tutaj na wyraźne życzenie Loriego? Nie miał zamiaru odwzajemniać tego sztucznego uśmiechu, nie miał na to siły ani ochoty, więc po prostu wbijał w nią nadal podejrzliwy wzrok, zaciskając mocniej wargi, kiedy nazwała go słonkiem. Nie lubił tak. Ścisnął jej rękę nie siląc się na żaden komentarz, ale dopiero, kiedy uderzyła w niego tym krótkim myślałam, że wrócił pan do domu, odwrócił głowę w stronę Floriana, wtrącającego się zaraz w dyskusję w ten irytująco lakoniczny sposób. Spojrzenie zawisło na chwilę na twarzy St. Verne'a, serce chyba przyspieszyło ze stresu.
- O czym? - powtórzył znowu, bardziej dosadnie tym razem, odsłaniając przed nimi swoją niecierpliwość. Do jakiego domu? Nie było już domu, żadnego domu nie było przecież, dokąd miał wracać? I co to za rzecz, o której ciągle mówili tak enigmatycznie i zdawkowo? - Porozmawiajmy teraz. Flo? - zagadnął w końcu, wbijając w niego spojrzenie tak silne, że mogłoby z pewnością stłuc ten kubek, który mężczyzna trzymał w ręce. Zaraz jednak opamiętał się i odwrócił głowę w stronę tej całej Amelii Pitcher. - Wychodziła już pani, prawda? To do widzenia. - Odrobinę zbyt dużo irytacji rozbrzmiało w głosie, ale nie chciał rozmawiać z nim przy niej. Przecież ufał mu, tak? Ufał, choć w kratni stała teraz gula, której nie potrafił przełknąć.
Czy Flo chciał się go pozbyć?

autor

kaja

Zablokowany

Wróć do „Gry”