WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<table> <div class="kp0">
<div class="kp2">
<div class="kp3">

<div class="kp4"> <input type="radio" id="kp4-1" name="kp4-gr" checked><label for="kp4-1"> me </label> <div class="kp5-a"><img src="https://64.media.tumblr.com/22637241dd3 ... jpg"></div> </div>

<div class="kp4"> <input type="radio" id="kp4-2" name="kp4-gr"><label for="kp4-2">about</label>
<div class="kp5"> <div class="kp5-t">about me</div> <div class="kp5-in">

<div class="kp5-info"> <h1>imie i nazwisko</h1> <h2>elijah martinez</h2></div>
<div class="kp5-info"> <h1>pseudonim</h1> <h2>fox</h2></div>
<div class="kp5-info"> <h1>data i miejsce urodzenia</h1> <h2>8 czerwca 1976, San Diego</h2></div>
<div class="kp5-info"> <h1>dzielnica mieszkalna</h1> <h2>Chinatown</h2></div>
<div class="kp5-info"> <h1>stan cywilny</h1> <h2>rozwodnik</h2></div>
<div class="kp5-info"> <h1>orientacja</h1> <h2>hetero</h2></div>
<div class="kp5-info"> <h1>zajęcie</h1> <h2>emerytowany policjant, prywatny detektyw</h2></div>
<div class="kp5-info"> <h1>miejsce pracy</h1> <h2>agencja detektywistyczna Fox Investigations Ltd.</h2></div>
<div class="kp5-info"> <h1>wyznanie</h1> <h2>cynizm</h2></div>
<div class="kp5-info"> <h1>przyjezdny</h1> <h2>w seattle od 20 lat z hakiem</h2></div>
</div> </div></div>

<div class="kp4"> <input type="radio" id="kp4-3" name="kp4-gr"><label for="kp4-3">story</label> <div class="kp5"> <div class="kp5-t">my story</div>
<div class="kp5-in">Poranek
<br>
Światło zuchwale wdziera się przez cienkie szczeliny zakurzonych, powyginanych żaluzji w oknach ciasnawego mieszkania na trzecim piętrze starej kamienicy w Chinatown. Jedno wychodzi wprost na fasadę przeciwległego budynku - ponadrywane neony azjatyckich sklepów i jadłodajni, wieczny szmer nigdy niedokończonych interesów; drugie - na załom muru sąsiedniej kamienicy, nadkruszone rude cegły zatęchłe wieczną wilgocią Seattle.
<br>
W szachownicy światła, na niskim materacu rzuconym wprost na podłogę - przydałoby się niby jakieś łóżko, takie sypianie na podłodze naprawdę nie służy moim starzejącym się plecom - w pozycji przegranej i półleżącej, spoczywam ja, Elijah Martinez, nazywany kiedyś Lisem, choć dziś bliżej mi chyba do jakiegoś cholernego Fenka, który przesypia całe dnie i martwi się głównie szukaniem pożywienia i skubaniem własnej sierści. Lewe oko mam przymknięte, prawe rozwarte. Na sobie nic, tylko szare bokserki i plecioną bransoletkę od byłej żony (żałosne?). W lewej ręce - absolutny chaos papierów, akta prowadzonej przeze mnie aktualnie sprawy, która zdaje się nie mieć końca, a początek kompletnie nieodgadniony. Pod prawym łokciem pustawą już butelkę Jack'a. Boże, ale żenada. Przypominam sobie szczeniackie marzenia, które przywiodły mnie w to miejsce, zagoniły w ten niedorzeczny Kozi Róg i parskam śmiechem.
<br>
<br>
Południe
<br>
Jest dobrze po dwunastej (to optymistyczna wersja), gdy udaje mi się zwlec z łóżka, wziąć prysznic, przyczesać niewspółpracujące ze mną włosy i wypełznąć z mieszkania na - co za rzadkość w tym pierdolonym mieście! - jasność zewnętrznego świata. O dziwo, już/jeszcze nie pada (i tak nie zawracam sobie nigdy głowy parasolem) gdy schodzę po skrzypiących schodach i wchodzę do lokalu na parterze sąsiedniego domu. Złoty Smok serwuje same świństwa, ale mój organizm zdążył się już do nich przyzwyczaić - zamawiam więc to co zawsze, siadam przy stoliku w kącie, zamieniam dwa słowa z właścicielem i jego trzema córkami zarządzającymi restauracją (każda po swojemu). Sprawdzam telefon: zero wiadomości od (byłej) żony, (jedynej) córki, (fałszywych) przyjaciół. Jedynie szereg nieodebranych połączeń od mojej asystentki - jęczę pod nosem, rozkładając na stole mały notatnik z planem na dziś.
<br>
Z klientami - aktualnymi, potencjalnymi, dawnymi, ponownie potrzebującymi pomocy wolę spotykać się na mieście, nie w moim Biurze, które jest tak naprawdę zaadaptowanym na zawodowe potrzeby salonem mojego mieszkanka. Z informatorami, kontaktami, dawnymi kolegami, którzy mogą mi się przydać, zazwyczaj chodzę na piwo albo sajgonki, jeżdżę z nimi taksówkami, spotykam się w cieniu parkowego drzewa, na niewygodnych ławkach (kurwa, pewnie stąd ten ból pleców).
<br>
Iris, moja asystentka, mówi, że powinienem zainwestować w rozwój Agencji. Wynająć lokal, zatrudnić kogoś jeszcze, znaleźć wspólnika. Ale Iris jest młoda i naiwna, a w dodatku przeciążona pracą - nic dziwnego, że zaprząta sobie głowę takimi mrzonkami, na które ja nie mam już ani siły, ani energii czy też czasu.
<br>
<br>
Popołudnie
<br>
O tyle, o ile pierwsza połowa dnia upływa mi często na zbieraniu myśli i wewnętrznych monologach, porządkowaniu notatek i adresów, zbieraniu informacji, przeglądaniu gazet, rozszyfrowywaniu działu Ogłoszeń Drobnych, waleniu w klawiaturę podstarzałego macbooka i tak dalej, popołudnie to czas dla Ludzi. Czasem spotkam się z kimś na bardzo późny lunch lub bardzo wczesną kolację, wpadnę na komendę (wiecznie nieproszony) wyciągnąć jakieś informacje z dawnych kolegów i znienawidzonych przełożonych, złapię kawę z którąś z moich Dawnych, i głównie Niedoszłych, Miłości.
Popołudnie to czas dla Ludzi - tych żywych, ale i tych martwych. To teraz najczęściej wracam myślą do moich Matek (prawdziwej: błękitnookiej, jasnowłosej sarenki, Królowej Piękności Nastolatek San Diego 1975, która wpadła z członkiem lokalnego młodzieżowego gangu, Małym Martinezem, w niechcianą ciążę nieomal zakończoną aborcją tuż przed przejściem do ostatniej klasy liceum, adopcyjnych: całej listy opiekunek z domów zastępczych, przyszywanych rodzin, a nawet poprawczaka, do którego trafiłem na dwa miesiące), Ojców (rodzonego, którego widziałem raz - na policyjnym okazaniu, przybranych - których, w większości, nienawidziłem z dziką pasją, wybranych - wszystkich mentorów, którzy motywowali mnie do rozwoju, w życiu i szkole policyjnej), do wszystkich Nierozwiązanych Spraw, które spędzają mi sen z powiek.
<br>
Zazwyczaj wpadam w końcu w taką degrengoladę, że z ulgą przyjmuję nadejście wieczoru i kolejną falę pracy. Jak dobrze jest znów nie myśleć i oddychać chwilą. Nie przeszłością. <br>
<br>
Wieczór...<br>
...spędzam na ogół w domu albo jakiejś lokalnej knajpie, cyzelując raporty nad stygnącą bida-kolacją. Mierzę wzrokiem twarze przechodniów, liczę krople dudniące o szyby.
<br>Choć mieszkam w Seattle od lat, jakoś nigdy nie mogłem się przyzwyczaić, że w tym mieście zmrok zapada tak powoli, leniwie, stopniowo osnuwając sobą ulice i zaułki, czule rozpalając latarnie, rozciągając falę zimna po dachach i daszkach budynków. W moim rodzinnym San Diego ciemność spada na Ciebie jak policzek - bez ostrzeżenia i zapowiedzi, gwałtownie oszałamiając nieprzeniknioną czernią. A tu? Tu wysyła sygnały ostrzegawcze, uwaga, nadchodzę.
<br>
Nigdy tego nie lubiłem, ale przyzwyczajenie jest przecież drugą naturą człowieka. W końcu przywykłem więc do rzeczywistości Seattle, do której przywiodło mnie przeniesienie do którejś z kolei rodzin zastępczych, w jakich wylądowałem gdy moja matka (wtedy już parająca się czynnościami, jakie wybitnie nie przystoją Królowej Balu Maturalnego) straciła prawa do opieki. Zaakceptowałem kleistość tutejszego klimatu, dziwaczność lokalnych pór roku. Zaakceptowałem też bycie Podrzutkiem - kukułczym jajem przerzucanym z jednej rodziny adopcyjnej do drugiej, z jednego Ośrodka dla Trudnej Młodzieży, do innego. Jakoś nigdy nie potrafiłem zagrzać sobie w nich miejsca na dłużej - i tak włóczyłem się aż wylądowałem u Thorntonów, małżeństwa dwojga emerytowanych policjantów i prawników - nieszczęśliwie dopiero w siedemnastym roku życia, a więc na krótko. Ich wyrozumiałość i cierpliwość, zdolność zrozumienia mojej historii i nawyków chodzenia własnymi ścieżkami sprawiły, że było to nie tylko jedyne miejsce, jakie nauczyłem się nazywać Domem, ale też takie, które wrzuciło mnie z powrotem na właściwe (no, właściwsze) tory, ostatecznie nie pozwalając tak całkowicie stoczyć się w dolinę samozniszczenia.
<br>
<br>
Noc<br>
Zanim zasnę - na ogół sam, choć czasem w towarzystwie jakiejś drugiej ludzkiej istoty (płci żeńskiej, zazwyczaj znacząco młodszej, często liczącej na Coś Więcej Niż Tylko To i mającej się wkrótce mocno rozczarować) sporządzam codzienny rachunek sumienia. To nawyk, który wyrobiłem sobie jeszcze w czasach pracy w Policji - na pergaminie myśli spisuję krótki raport z dobrych uczynków i złych decyzji, zasług i przewinień, błędów i sukcesów. W 99% przypadków konkluduję, że zrobiłem za mało, starałem się niewystarczająco, jutro spróbuję znowu, ale pewnie i tak mi nie wyjdzie - i z takim wnioskiem zapadam w płytki, niespokojny sen. Psycholog, który wydawał opinię w sprawie mojej przedwczesnej emerytury policyjnej, podsumował to sprawnie i sprytnie, używając mądrych, profesjonalnych słów. Było tam coś o niskiej samoocenie, toksycznym perfekcjonizmie, niewystarczającym poczuciu sprawczości i syndromie wypalenia. Ależ się tam naprodukował, mądrala! A wystarczyło po prostu napisać, że dałem dupy na całej linii - jako glina, jako ojciec, jako mąż.
<br>
Zanim Morfeusz zamknie mnie w końcu w swoich objęciach (czasem myślę, że lepiej byłoby, gdybym nie zgasił tego ostatniego papierosa, przypadkiem porzucił go na notatkach i już się, tym sposobem, nie obudził...), skanuję w umyśle ukochane wspomnienia. Widzę kaskadę ciemnych włosów mojej ukochanej kobiety, słyszę rozperlony śmiech córki, czuję ojcowski uścisk Thorntona, gdy mówi, że jest ze mnie dumny.
<br>
I na co to? Z czego tu być dumnym? Bo ja z siebie nie jestem na pewno.
<br></div> </div></div>

<div class="kp4"> <input type="radio" id="kp4-4" name="kp4-gr"><label for="kp4-4">flaws</label> <div class="kp5"> <div class="kp5-t">my flaws</div>
<div class="kp5-in">
<br>
Żenująca ciekawostka numer jeden, cierpię na postępujący daltonizm. I to wcale nie tak, jak większość facetów, którzy nie odróżniają łososiowego od różowego (albo spódnicy od sukienki...). W moim przypadku naprawdę tracę stopniowo zdolność do rozróżniania nawet bardzo odmiennych kolorów. Niby nic takiego w porównaniu z utratą wzroku czy innych zmysłów (choć "zdrowe zmysły" straciłem już dawno), a jednak przeraża mnie trochę rychła perspektywa życia w kompletnie monochromatycznym świecie.
<br>
<br>
Żenująca ciekawostka numer dwa, cierpię na koszmary senne, mówię przez sen, a czasem nawet lunatykuję - jeśli więc zostaniesz na noc po jakiejś jednorazowej przygodzie, nie zdziw się, gdy zupełnie nieświadomie nazwę Cię imieniem byłej żony albo jeśli znajdziesz mnie włóczącego się w półśnie po ciemności mieszkania.
<br>
<br>
Ciekawostka numer trzy - tym razem mniej żenująca - mówię po hiszpańsku i francusku, w tym pierwszym języku bardzo dobrze, w tym drugim nieco gorzej (i potwornie wstydzę się mojego niedorzecznie zamerykanizowanego akcentu). Wychowując się wśród innych przybłęd i pałętając od jednego domu do drugiego, nabyłem też inne przypadkowe umiejętności, jak na przykład grę na harmonijce ustnej, zdolność dobrego kantowania w pokera, smażenia prawdziwych churros, naprawiania najróżniejszych usterek i rzucania nożem do celu (cel to pojęcie względne - w coś się zawsze trafi).
<br>
<br>
Pomijając wszystkie inne jego konsekwencje, rozwód miał bardzo negatywny skutek dla mojej diety. Kiedyś, przynajmniej od czasu do czasu jadając rodzinne obiady, lubowałem się w warzywach i zielonych sokach, teraz niestety dopadło mnie kulinarne lenistwo. Jadam nieregularnie, chaotycznie, czasem zaczynając dzień od Krwawej Mary i burgera z tłustymi frytkami, a kończąc go mikrą porcją płatków śniadaniowych z (lekko kwaśniejącym już...) mlekiem. Wiem, powinienem się wziąć za siebie, wrócić do koktajli proteinowych i suplementów, ale jakoś... nie mam siły i motywacji. Poza tym czipsy są tańsze niż witamina B6 w kapsułkach, a policyjna emerytura i przychody prywatnego detektywa nie rozpieszczają aż tak, jak moglibyście przypuszczać.
<br>
<br> Klimat Seattle, niespecjalnie regularny rytm dnia, niekoniecznie zbilansowana dieta i raczej mało radosne podejście do życia pewnie przyczyniają się do faktu, że tak często nawiedzają migreny. Zmagam się z nimi od lat (stety-niestety, badania lekarskie wykluczyły raka mózgu), a więc nie dziwcie się, gdy zobaczycie mnie sączącego trzeci tego dnia roztwór aspiryny i mrużącego podpuchnięte bólem oczy w próbie uniknięcia zawsze-zbyt-ostrego światła dnia.
<br>
<br>
Żenująca ciekawostka numer trzy, z wiekiem staję się coraz bardziej sentymentalny. Nikomu nie mówcie, ale coraz bardziej przeżywam kolejne urodziny i coraz bardziej czepiam się wspomnień, aż nader świadomy tempa w jakim upływa czas. Chciałbym móc go cofnąć, przeżyć pewnie rzeczy jeszcze raz lub w ogóle przeżywać je bezustannie, odtwarzać jak ulubiony film.
<br> Gdybym mógł, wróciłbym do czasów małżeństwa i był lepszym mężem. Wróciłbym do okresu wczesnego dzieciństwa mojej córki i był lepszym ojcem. Wróciłbym do dni, w których moja biologiczna matka jeszcze żyła, i zaopiekował się nią bez względu na wszystko.
<br>
Ale - lekcja na przyszłość, dzieciaki, pewnych rzeczy nie da się odwrócić.
<br>
<br>Żeby jednak nie kończyć tej historii tak potwornie negatywnie, pozwólcie mi powiedzieć, że są jeszcze jakieś drobne rzeczy, które trochę mnie w życiu cieszą.
<br>
Na przykład Mack the Knife (nazywany również, czule, Nożykiem), mój rudawy czworonożny przyjaciel, sześcioletnia mieszanka chyba wszystkich możliwych ras psów, którego przygarnąłem z lokalnego schroniska.
<br>
Albo jazz, im starszy tym lepszy, sączący się z ledwie-dyszącego gramofonu ustawionego w koronnym punkcie mojego mieszkania.
<br>
Albo książki - sporo czytam, choć zwykle interwałami, bo niełatwo mi się skupić. Uprawiam tajski boks - kiedyś byłem w tym naprawdę niezły, dziś jestem, powiedzmy, względnie przyzwoitym zawodnikiem. Oprócz tego lubię biegać, w nielicznie wolne dni uciekam z miasta w przyrodę, </div> </div></div>

<div class="kp4"> <input type="radio" id="kp4-5" name="kp4-gr"><label for="kp4-5">more</label> <div class="kp5"> <div class="kp5-t">and more</div> <div class="kp5-in">
<div class="kp5-c-info"> <h1>imię/ nick z edenu</h1> <h2>-</h2></div>
<div class="kp5-c-info"> <h1>kontakt</h1> <h2> pw, listy polecone</h2></div>
<div class="kp5-c-info"> <h1>narracja</h1> <h2>czas przeszły, 3 osoba </h2></div>
<div class="kp5-c-info"> <h1>zgoda na ingerencję MG</h1> <h2>tak, ale litości!</h2></div>
</div> </div></div>

</div></div>
<div class="kp1"> <h1>elijah "fox" martinez</h1> <h2>matthew mcconaughey</h2></div> </div></table>
Ostatnio zmieniony 2020-10-02, 14:00 przez elijah martinez, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<table>
<div class="akcept0">
<div class="akcept1">akceptacja!</div>
<div class="akcept2">Serdecznie witamy na forum, twoja karta została zaakceptowana. Możesz teraz dodać tematy z relacjami, kalendarz oraz telefon i cieszyć się fabularną rozgrywką, którą musisz rozpocząć w ciągu 3 dni.</div></div>
</table>

autor

Zablokowany

Wróć do „Karty postaci”