WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#14

Niedziela.
A ona robiła coś zupełnie absurdalnego i idiotycznego. Dlaczego? Gdzieś tam głęboko w umyśle przypominała sobie, że ostatnio Martin strasznie czujnie zachowywał się w zakładzie, chyba zauważył, że Virgo coraz więcej pytała o trudne sprawy na rodzinnych obiadkach. Praktycznie nie chciał zostawić jej samej w gabinecie, sprawdzał czy się nie szwęda (przez co trudno było zapalić!)... Upierdliwiec.
To przypomniało jej z kolei o tym dziwnym zakładzie z Blakiem i o tym, że zremisowali. Chciała go z niego rozliczyć, ale musiała to zrobić poza zakładem, jeśli nie chciała ryzykować, że ojciec ich nakryje.
To by było jeszcze gorsze, niż gdyby nakrył na romansie...
Kiedy zażartowała przy Davidzie, że ostatnio Griffith się coś nie pojawia, był na tyle uprzejmy, żeby uświadomić ją, że gość ma urlop i wspomniał, że przydałby mu się transport z lotniska...
No to się doigrał, bo postanowiła po niego pojechać. Głupie. Ale jak coś jest głupie, ale działa...
Dzień po imprezie z Sao i Molly był ciężki. To znaczy, trwał teraz. Nie miała za bardzo ochoty ani chęci doprowadzać się do porządku, więc włosy miała trochę nieuczesane, spojrzenie trochę zmęczone, na jej twarzy było widać niedobór snu.
Nie była pewna, czy we krwi nie znalazłyby się jeszcze jakieś procenty, mimo to podjechała pod zakład, wsiadła w karawan i wyruszyła na lotnisko.
Ludzie oglądali się z niepokojem, gdy tak charakterystyczne auto zatrzymało się przed lotniskiem, a wysiadła z niego zmęczona blondynka z kartonem opatrzonym dużym napisem "Blake Griffith".
Tak, postanowiła go potraktować jak jakiegoś turystę, który nawet nie rozpoznałby, kto go odbiera. Jakoś tak przypomniały jej się te wszystkie sceny na filmach, jak ludzie stali z takimi kartonami.
Ona była jednak zbyt leniwa. Po prostu, po dostaniu się na lotnisko, usadowiła wygodnie tyłek w poczekalni, na miejscu, z którego miała dosyć dobry widok.
I tak wygodnie siedziala sobie, rozglądając się i z pomocą kartonika w rękach sprzedając dane osobowe Blake'a każdemu, kto przechodził obok...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niedziela.
Jego urlop nieubłaganie dobiegł końca, a słoneczne Miami trzeba było zamienić na deszczowe Seattle. Wydawało mu się, że pomimo tego, iż nie wszystko do końca przebiegło tak, jak sobie zaplanował - czyli w zasadzie norma, powinien się przyzwyczaić - to i tak bardzo dobrze minął mu ten czas. Trochę odpoczął, spędzając leniwe godziny (podsumowując, bo za długo plackiem nie potrafił leżeć) na plaży, jeszcze więcej pływał i biegał. Spotkał się z dobrym znajomym ze starych, studenckich czasów, który pracował w tamtejszej telewizji, zatem przypadkiem wkręcił się jeszcze w pomoc w organizowaniu pewnego eventu. Rzecz jasna nie wziął za to wynagrodzenia, wybierając opcję z: odwdzięczysz się, jak będę tego potrzebował i będziesz mógł mi pomóc. To zdecydowanie było bardziej w cenie, tym bardziej, że specjalnie dużo przyjaciół nie miał, którzy bez wahania pomogliby mu, na przykład, w środku nocy ukryć zwłoki w czyimś ogródku...albo grobie. No może akurat z takim problemem by się do niego nie zgłosił, skoro dzieliło ich od kilku, do kilkudziesięciu godzin drogi, w zależności od tego, jaki środek transportu się wybrało. Blake był wygodny, do tego lubił podróżować samolotem, więc nie widział dla siebie innej opcji niżeli ta.
Przespał w zasadzie prawie cały lot, a pogoda w Szmaragdowym mieście dodatkowo zasugerowała mu, że było to dobre rozwiązanie. Różnica w temperaturze była odczuwalna, a wilgotne powietrze, opady deszczu, jeszcze bardziej nakręcały smętną aurę i zbijały i tak niskie ciśnienie. Ziewnął przeciągle, zasłaniając usta ręką, a drugą dłoń zacisnął na rączce prowadzonej walizki. Idąc przed siebie niemalże przegapiłby siedzącą gdzieś w oddali Virginię, gdyby nie to, że usłyszał za sobą swoje imię i nazwisko. Zmarszczył czoło, na początku nie wiedząc jak go rozpoznali, bo przecież na Florydzie na bank wyprzystojniał, korzystając z promieni słonecznych, wciągając... witaminę D (nie no, po prostu miał ciemne okulary i zarzucił na głowę kaptur), aż tu nagle...
- Na początku pomyślałem, że czymś podpadłem, że chcesz mnie zgarnąć od razu po locie, ale teraz wydaje mi się, że wręcz przeciwnie - rzucił na przywitanie, taksując wzrokiem Virgie. - Przyjechałaś, by odstraszać ewentualnych gapiów, bym mógł szybciej się ewakuować? - zapytał, zupełnie nie dając jej czasu na odpowiedź. Machnął ręką, przy okazji zgarnął tabliczkę i wolnym krokiem ruszył do wyjścia.
- Wiesz, że moje nazwisko pisze się przed dwa f, a nie jedno? - mruknął, oglądając się na nią przez ramię. Nie, to wcale nie tak (chyba nie?), że zrobiła błąd, po prostu musiał sprawdzić, czy jedynie wygląda trochę wczorajszo, czy też jej myślenie zagubiło się gdzieś w procentach wtoczonych w krew, wciąż spało po zarwanej nocy, albo wyławiało abstrakcyjne obrazy malowane przez LSD.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Virgie raczej nie zwróciła uwagi na to, czy Blake wyprzystojniał, natomiast jak tylko się odezwał, przypomniała sobie natychmiast, że miała w gruncie rzeczy zły humor - poimprezowy taki, połączony z nadal złamanym sercem po rozpadzie trójkącika - a przez to jej tolerancja dupkowatości Griffitha była jeszcze mniejsza niż zwykle.
- Daruj sobie - burknęła mało kreatywnie, bo rzeczywiście była jeszcze trochę niedzisiejsza.
Przygryzła dolną wargę i skubnęła bezwiednie skórki przy kicuku, zanim podniosła się i dała sobie tę tabliczkę wyciągnąć z dłoni.
Ostatecznie przyjechała tutaj, całkowicie z nieprzymuszonej woli, specjalnie po niego, powinien to chociaż trochę docenić tak? A to, że miała w tym swój interes, to zupełnie inna historia.
- To sobie popraw - żachnęła się na ten rzekomy błąd, mimo że była całkiem pewna, że jego nazwisko zapisała dobrze.
Już bez przesady, nie była już taką analfabetką, jak była upalona to czasem nawet wierszyki pisała. Tylko żaden nie nadawał się do publicznego deklamowania.
- Porywam cię. U mnie, czy u ciebie? - choć raz rzuciła konkretami, zamiast złośliwościami.
Ciekawe tylko, jak długo blondynka to wytrzyma? Zwłaszcza na tak mało neutralnym terenie, ale nie miała specjalnie ochoty rozbijać się po kawiarniach i innych gastronomiach. A zakład pogrzebowy nie był dobrym pomysłem, chociaż teoretycznie w niedzielę nie powinno być tam ojca.
No właśnie, nie powinno, ale mógł być.
A Virgo już się trochę niecierpliwiła.
- Tam - skinęła w stronę karawanu, kiedy wyszli już przed lotnisko.
Podczas tego krótkiego spaceru, skupiła się na odszukaniu klucza w kieszeni, więc teraz okręciła go sobie na breloczku, wokół palca.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie mogło przecież być tak, że ani trochę nie lubiła tej jego dudkowatości. Gdyby pokornie znosił jej docinki, nie podsycał niekiedy atmosfery (nie, nie w takim kontekście, bo wciąż - osobne łóżka były), albo zamierzał tłumaczyć się z każdego słowa, albo sytuacji - po chwili stałby się... nudny, a Biondi - być może - skończyłaby z próbami uprzykrzenia mu życia.
...może taki był na nią sposób? Szkoda tylko, że zdecydowanie rozmijał się z jego charakterem i sposobem bycia. Uśmiechnął się pod nosem z pewnego rodzaju wyższością, kiedy blondynka nie fuknęła na niego w kontrze, a zaledwie coś wymamrotała. Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, że chyba coś nie grało bardziej, niż początkowo myślał, a ten pojedynek w uprzejmościach nie był do końca równy.
- Nie mam jak, zdaje się, że jestem porwany - odpowiedział, zatrzymując się zaraz za wyjściem, gdzie rozdarł tabliczkę na pół i wrzucił do pobliskiego kosza.
- Zostawiam ślady, w razie, gdybyś przetrzymywała mnie za długo. Będą wiedzieć od jakiego momentu zacząć poszukiwania - poinformował, gdy do niego dołączyła. Nie mówił oczywiście na poważnie - nie wydawało mu się, aby Virgie na trzeźwo i z własnej, nieprzymuszonej woli (bez żadnego zakładu) wytrzymała w jego towarzystwie więcej, niż kwadrans. I wzajemnie. Do tego trochę liczył, że gdyby naprawdę ktoś go uprowadził (ciekawe po co), to znalazłby się ktoś inny, kto chciałby go znaleźć, a nie zupełnie olał sprawę...
- Słaby z ciebie porywacz, Vi, skoro mnie pytasz dokąd jedziemy - skwitował z nutą kpiny, ale szybko wzruszył obojętnie ramionami i rozejrzał się odruchowo. Parking był spory, jej wskazówka zapewne ułatwiała życie, by nie było konieczności krążenia po terenie, lecz z drugiej strony karawan był charakterystycznym pojazdem, dlatego dostrzegł go dość szybko.
- Może być do mnie. Zwykle wolę drugą wersję, ale u siebie mam coś, czym trułaś mi dupę ostatnio w smsach. - No i nie uśmiechało mu się jeżdżenie z walizką po mieście, bo jakoś nieszczególnie interesował się wcześniej tym, gdzie pomieszkuje Biondi. Może Luca mu mówił, ale pewnie wyparł to z pamięci, by go nigdy nie podkusiło aby ją odwiedzić. Skoro już o tym, to podał jej swój adres, bo i myślał, aby ona pamiętała ten jego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie zastanawiała się nigdy nad tym, czy lubiła u niego jakąkolwiek dudkowatość. Pewnie zaprzeczyłaby stanowczo, równocześnie zapierając się, że wcale by jej się nie znudziło, gdyby jej się nie odwdzięczał. W końcu chodziło nie o szermierkę słowną, a o zakład pogrzebowy, o coś co było jej, miało być zawsze jej i nie zamierzała tego nikomu oddawać, zwłaszcza swojemu byłemu romansowi, który niedawno wyszedł z więzienia i był podejrzany o morderstwo. Zwłaszcza takiego... tu w zasadzie można było sobie wstawić tysiąc powodów, które blondynka już sobie w międzyczasie wymyśliła, żeby uzasadnić to, dlaczego Blake nie powinien być lubiany.
- Hmpf - mruknęła strasznie merytorycznie na te jego durne wygłupy z zostawianiem śladów.
Zatrzymała na chwilę spojrzenie na koszu, do którego wrzucił jej dzieło sztuki i nie skomentowała tego w żaden inny sposób.
Żadnego grożenia związaniem. Żadnego wygrażania się, że jak się nie zamknie, to nie będzie jechał z przodu tego karawanu. Tylko przeciągłe ziewnięcie, z równoczesnym zasłonięciem ust ręką.
I zmierzenie go podirytowanym spojrzeniem.
- Decyduj, póki mam litość - przewróciła oczami na kolejną docinkę, jeszcze w drodze do auta, które następnie otworzyła i bez pardonu wpakowała się na miejsce kierowcy.
Tam sięgnęła po telefon, omiotła wzrokiem swoją tapetę - zamiast zdjęcia z Lucą i Eme, było tam teraz jej zdjęcie z dwiema osobami, które miały głowy zastąpione świńskimi łbami - wybrała aplikację z GPS i wcisnęła urządzenie Griffithowi.
- Po prostu wpisz adres, nie chce mi się myśleć nad kierunkami. - musiałaby wtedy podejmować niepotrzebny wysiłek i jeszcze przypadkiem, o zgrozo, zapamiętałaby adres Blake'a.
A po co jej zaśmiecać nim głowę.
Równocześnie zastanawiała się nad muzyką. Wcześniej odpaliła spotify, ale z przyczyn oczywistych nie mogła tego zrobić teraz - muzykę country ukryła co prawda sprytnie w folderze "haha, wiocha, lol", ale jednak tam była i dosyć często się u niej losowała...
Odpaliła więc radio, zaraz po tym jak przekręciła kluczyk w stacyjce. Włączyło się radio z jakimiś przebojami z lat 80-tych.
- David. - przewróciła oczami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

On w tym bynajmniej nie widział swojej winy, ponieważ był zdania, że po prostu skorzystał z szansy, która nadarzyła się niedługo po tym, jak wyszedł z więzienia. Nikomu nie ukradł części udziałów, nie sfałszował żadnych dokumentów, przy okazji dopisując się do spółki, a legalnie zapłacił swoją część. Jasne, Virgie mogła na to patrzeć inaczej, lecz jemu i tak wydawało się, że jeżeli mogłaby być na kogoś o to zła, to na swojego ojca, a nie na niego. Inną kwestią było to, co ich przez chwilę łączyło, jak i wyrok, choć zarówno jedno jak i drugie (bardzo subiektywnie) dla samego Blake'a nie stanowiło problemu, lecz zdawał sobie sprawę z tego, że mogło ją to drażnić. Uniewinnienie trapiło wiele osób, a część wciąż nie wierzyła, że faktycznie wina na nim nie ciąży. Sam Griffith - wciąż nikomu nie mówiąc - również niekiedy powątpiewał w swoją całkowitą niewinność.
- A gdybyś nie miała, to co? - zapytał spoglądając na nią pytająco. - W zasadzie mógłbym wcale nie chcieć z tobą gdziekolwiek jechać, a raczej nie wdałabyś się w żadną pogoń, by mnie siłą doprowadzić do karawanu. - Na przykład przy jakichś stromych wzgórzach i innych wzniesieniach, z których łatwo byłoby się stoczyć. Wcale też nie wątpił, by blondynka chciała go widzieć w karawanie - najlepiej w zamkniętej trumnie. Nie jej doczekanie, w razie czego na pewno wybierze kremacje. Finalnie wsiadł do wozu bez żadnego protestowania, wcześniej pakując swoją walizkę.
- Uhm - mruknął cicho, bardziej chyba przez to, że kątem oka dostrzegł tapetę. Wpisał adres i podał jej telefon, w tym samym czasie, kiedy z głośników rozbrzmiała piosenka. Uniósł brwi, ze zdziwieniem patrząc na Vi, ale na szczęście prędko mu wyjaśniła. Dobrze, bo przez ułamek sekundy pomyślał, że po tym rozstaniu jest z nią jeszcze gorzej, niż było.
- Ja pierdolę - rzucił pod nosem, z zażenowaniem patrząc w bok. - Zmienię to - poinformował, naciskając przycisk kolejnej piosenki, ale - najwyraźniej - to była jakaś playlista, ponieważ następny był inny hit.
- Nienawidzę George'a Michaela - skwitował, mówiąc pewnie bardziej samemu do siebie, niż do niej. A jak na złość, był już sezon bożonarodzeniowy, więc zaraz będą go puszczać do porzygu. Litości. Ostatnie kliknięcie dało mu więcej nadziei, ponieważ mogli opuścić lotnisko w akompaniamencie Gunsów.

/ zt x 2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I Papierosy nigdy nie należały do wyrafinowanych używek. Nie miały zbyt przyjemnego smaku ale odkąd Curtis pamiętał skutecznie zabijały różnego rodzaju głody. Pierwotny, wywołujący typowe dolegliwości fizyczne, który towarzyszył nam gdy zapominaliśmy zabrać ze sobą drugiego śniadania i psychiczny – w tym przypadku, desperacko brakowało nam towarzystwa będącego na tym samym poziomie, co my.
Opóźnianie się lotów nie należało do rzadkich zjawisk więc wraz z dwoma kolegami z pracy, roztkliwiającymi się nad kolejno odklejającą się podeszwą pracowniczego obuwia i chorobie psa, wylewali z siebie wszelkiego rodzaju żale, wypuszczając między słowami kłęby gęstego, gryzącego dymu przez nos jak rdzewiejące lokomotywy parowe. <br>– A jakie macie plany na weekend? – Tu najczęściej rozmawiało się o sprawach takich jak wietrzna pogoda, plama rozwodnionego najtańszego ketchupu na wyprasowanej koszuli i zagubiona posrebrzana spinka od krawatu, który na samo wspomnienie o nim niezauważalnie rozluźnił. Rozejrzał się trzy razy w prawo, bo raz w lewo to wstyd koszmarny – i uśmiechnął się szerzej. Przełożony nie był ich cieniem patrzącym czy dobrze umyli ręce po wizycie w toalecie, ale wszyscy pracownicy linii lotniczych musieli mieć się na baczności zawsze i wszędzie. Stewardessy nie miały tu łatwego życia, regulamin wymagał od nich nie tylko nienagannego makijażu, co było nie lada sztuką ale również zadbanych dłoni na których mienił się przeraźliwie drogi manicure hybrydowy, podobno niezastąpiony, nie do zdarcia. Mężczyźni mieli trochę łatwiej. Takiego łachudrę wystarczyło wykąpać, wyszczotkować i wbić go w dopasowany, granatowy garnitur z czarnymi, skórzanymi bucikami w szpic – jak na weselę, zapraszamy Panie do tańca.

Widzicie? Znowu się jakiś rozgoryczony babiszon, przy odprawie wyżywa na naszej Prudence. Czy oni nie mogą przynajmniej raz zachować się kulturalnie?

Curtis uniósł pytająco brew, kiedy przechadzali się wolnym spacerem wzdłuż zapełniającego się wnętrza na wskroś sterylnego lotniska. Krzyki, o których wspomnieli o dziwo nie dotarły do jego uszu, ale ciekawskie spojrzenie wymknęło się w kierunku wyraźnie zagubionej koleżanki. <br> – Tylko plotkować umiecie, a pomógłby jeden z drugim. Gorsi od tych wszystkich bab razem wziętych... – Rozbawienie było jak najbardziej na miejscu, ale Curtis ku ich zaskoczeniu odłączył się, kroki kierując ku pracownicy, na plecach czując zaś wbijające się w niego spojrzenia. Dziewczyna, która próbowała po bliższych oględzinach całkiem spokojnie wyjaśnić roztrzęsionej kobiecie swój problem, nie należała do najbrzydszych, co nie umknęło uwadze niezdrowo zainteresowanych sytuacją kolegów. Świadczył o tym dopingując gwizd typowej, samczej aprobaty zza ramienia Slatera. Bez ostrzeżenia zrównał się z nieznajomą spojrzeniem.<br> – Dobrze mi się wydaje, że potrzebujecie pomocy? Co się stało? – Na krótko utkwił w niej swoje nieco zmęczone spojrzenie, przyglądając się jej fryzurze, której kolor przypominał trochę czekoladę, a ona sama zdawała się być jak zachód słońca – albo wschód? Nie gorąca, a ciepła. Ugryzł się w koniec języka przyłapując się na myśli, że na pewno prywatnie, w życiu które nie miało z nim nic wspólnego musiała być bardzo miłą dziewczyną z mieszkaniem wypełnionym po brzegi zielonymi paprociami i monsterami. – Zgadza się, że w tym terminie mieliśmy lot z Belgii ale to nie możliwe, żeby Pani bagaż wyparował. Jaki kolor walizki? Kod? – Pytał nad wyraz dociekliwie nim nie podrapał się po policzku, próbując przypomnieć sobie taką, którą mu opisywała. I wtedy to spadło na niego jak grom z jasnego nieba. Skusił się na JEJ walizkę, a raczej na drogocenną zawartość.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Statystyki mówią, że co roku linie lotnicze gubią około dwudziestu pięciu milionów sztuk bagażu. Mogła stać z zegarkiem w dłoni i odliczać do dziewięćdziesięciu, aby spokojnie stwierdzić, że w okolicach tej właśnie sekundy ktoś wyklina pod nosem bądź macha nerwowo rękami przed wzrokiem zdezorientowanej obsługi lotniska. Wiedziała o tym, bo ostatnie dni spędziła nad wertowaniem internetowych zakamarków w poszukiwaniu bardziej szczegółowych informacji niż te, które udzielono jej w punkcie zgubionego bagażu. Wypełnienie protokołu, podanie adresu i uspokajające proszę czekać, wszystko przyjdzie na nasz koszt, gdyby coś było nie tak, to zadzwonimy szybko zmieniło swą formę w niepewne dzwonię, a wy nic nie wiecie. Podobno pierwsze trzy dni są kluczowe – jeśli w tym czasie pod drzwiami nie zmaterializuje się utracona walizka, szanse na odnalezienie zagubionego tobołu maleją.
Upływ tygodnia pozwolił zapuszczać korzenie niespokojnym myślom - ta misja nie zakończy się powodzeniem.
Przy pierwszym telefonie to ona przeprosiła za zawracanie głowy; w końcu poświąteczno – przednoworoczny okres był gorący na wszelkich możliwych liniach, nawet tych lotniczych (a może przede wszystkim?). Przytłumiony głos dochodzący z drugiej strony słuchawki bynajmniej jej nie uspokoił. Po dokładnym wyrecytowaniu magicznego kodu PIR nikt nie roześmiał się w tle z radością, nie odetchnął z ulgą ani nie zawołał entuzjastycznie, że sprawa jest na dobrym torze. Liczyła ilość nieprędkich stuknięć w klawiaturę i wstrzymała oddech w oczekiwaniu na cokolwiek, a gdy po przedłużającej się ciszy przycisnęła mocniej telefon do ucha, by wyrzucić nerwowe halo? usłyszała jedynie, że choć ich połączenie wciąż trwa, to system wypluwa wyniki zbyt sennie, aby móc stwierdzić cokolwiek. Oddzwonimy.
Nie oddzwonili. Nie odebrali również żadnego z trzech połączeń w kolejnej dobie.
Mimo nocnego odgrażania się spod półprzymkniętych powiek poranek zdecydował się zmyć z jej głowy irracjonalny pomysł o dogadaniu się z Blakiem i pokonywaniu kolejnych kilometrów przylotniskowego terenu w karawanie – zbędne było napędzanie cyrkowej machiny w sytuacji, w której chodziło o jej własność. Dlatego spokojnie i z rozciągniętym uśmiechem na ustach udała się do kobiety o miodowych włosach, aby zakończyć przedstawienie. Obsługa przygotowała dla niej jednak dodatkowe, vipowskie atrakcje – musiała przejść przez labirynt uśmiechniętych twarzy (przepraszam, ja się tym nie zajmuję, proszę podejść do X; tak, to tutaj, ale tej konkretnej sprawy nie znam, zaraz sprawdzimy w systemie, zawołam Y; proszę czekać, już podchodzi Z), kiwać uczynnie głową, by odblokować kolejne etapy wyuczonych uniesień kącików ust i dyktować raz po raz te same magiczne zaklęcia, które wyraźnie straciły na swej użyteczności. Karuzela przyspieszała, a ona traciła wiarę w momencie, kiedy zapytano ją o wygląd walizki – przecież już w pierwszym kwadransie od utraty dokładnie określiła rodzaj i kolor bagażu, a nawet wskazała jego typ na udostępnionych jej tablicach wspomagających. Powinni mieć to chyba odnotowane?
- Tak. Taki kolor. – Westchnęła zrezygnowana i pokiwała głową, kiedy obsługująca po wyczytaniu serii chińskich znaczków z ekranu pokazała palcem burgund, 325. - Znaki szczególne: prawy górny róg, konstelacja koziorożca wykonana ściegiem krzyżykowym, odręcznie. O tym też wspominałam – przypomniała po chwili z nędzną nadzieją na rozjaśnienie sytuacji. Cóż, nie mogła powiedzieć, aby była choćby w minimalnym stopniu zaskoczoną wyraźną dezorientacją wypisaną na twarzy rozmówczyni, która nie była pewna czy Lunarie mówi prawdę, czy może wrzucona w ramiona narastającego napięcia i nerwowości postanowiła bezczelnie sobie z niej zażartować.
Bynajmniej.
Ktoś za to najwyraźniej postanowił sobie zakpić z niej – obróciła się zaskoczona, gdy jej ciało przeszył dźwięk nieprzyjemnego, prostackiego gwizdu.
- Przedzieramy się przez kolejne bolączki w poszukiwaniu Świętego Graala – odparła, wbijając podejrzliwe spojrzenie w twarz nowoprzybyłego. Przez chwilę zastanawiała się, czy to kolejna z liter alfabetu, do której uszczęśliwiona kobieta zdecyduje się ją przekierować, ale szybkie omiecenie wzrokiem jego sylwetki i stroju wyparło tę myśl. Steward. Następny lotniskowy uśmiech do kolekcji. - Lot z Brukseli, lądowanie dwudziestego piątego grudnia w godzinach wieczornych – zaczęła, aby następnie wyrecytować obojętnie formułkę złożoną z wszelkich numerów zawartych na bilecie i odcinka karty pokładowej wręczonej w jej dłonie podczas odprawy bagażowo – biletowej. Modlitwa, którą znała na pamięć.
- Intensywnie burgundowy. Jak wytrawne wino. W waszym katalogu numer trzysta dwadzieścia pięć - Powtórzyła po raz kolejny tego dnia, rejestrując kątem oka, jak obsługująca ją kobieta wręcza mężczyźnie ksero protokołu nieprawidłowości bagażowej i kwit poświadczający nadanie bagażu.
- Oczywiście, że nie mógł - skomentowała kwaśno uwagę o bagażach, które nie mogły przecież przyjąć nowej formy skupienia i wyparować czy ulotnić się w jakkolwiek inny sposób. Nawet z lotniska. - Z tego właśnie względu pofatygowałam się po nią osobiście. Aby nie obarczać państwa zbędnymi kosztami przesyłki, podpisać niezbędne kwity i dokonać wszelkich innych formalności, które pozwolą komuś mi ją przekazać do rąk własnych. Tylko nie wiem, na co właściwie wciąż czekamy. Czyżby sam Kapitan chciał mi ją wręczyć osobiście? - Nie była w stanie powstrzymać się od ironicznej uwagi, choć przecież sytuacja bawiła ją coraz mniej. Nie tylko ją - nawet kobieta w spiętych ciasno włosach odpuściła sobie sztuczne podtrzymywanie uśmiechu na rzecz poddenerwowania zastaną sytuacją.
Ostatnio zmieniony 2021-01-03, 16:51 przez Lunarie Vanderlaan, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przedstawiciele homo sapiens mimo tego, że w wielu przypadkach nie należeli do najbystrzejszych okazów stąpających po Ziemi na ogół wiedzieli, że ze swojego kurnika jaj się nie kradnie i naprawdę rzadko można było zetknąć się twarzą w twarz z pazernym złodziejem, który w pracy nagminnie podkradał papier do domowej drukarki lub wodę z dystrybutora po to, żeby w szafce mieć darmowy zapas w razie słynnego W.
Ona nie miała jeszcze najmniejszego prawa wiedzieć, że zaszczyt zetknięcia się właśnie z takim głuptasem do potęgi entej kopnie ją z zaskoczenia szybciej, nim na niebie wybuchną pierwsze jarmarczne fajerwerki tak też nic dziwnego, że serce na myśl o konsekwencjach czynu, który może – ale nie musi – wyjść na jaw, zabiło mu mocniej na co odchrząknął rzeczowo wyraźnie sprzeciwiając się niepokojowi, który bez zaproszenia wdzierał się między spisane na kartce litery, dwie kobiety i szczegółowe wspomnienia zawartości bagażu Vanderlaan.
Pracownica zapytała, czy wszystko w porządku,a on starając się zachować wyuczony spokój skinął ku niej krótko głową z mniejszym zainteresowaniem prześlizgując się spojrzeniem po raporcie.
W sprawie Świętego Graala czym prędzej już dziś skontaktuje się z naszym ekspertem, panem Indiana Jonesem który – o ile nie będzie uciekał przed wielkim głazem – zrobi wszystko co w jego mocy, aby odzyskała Pani zgubę. – Miał w sobie coś z nachalnych świadków Jehowy, którzy bez jakiejkolwiek zgody wciskali do gardła innowierców słowo Boże. On w ten sposób dzielił się firmowym uśmiechem numer siedemnaście zataczając krąg prawie, że piekielny swoim palcem wokół kodu PIR. – Burgund z konstelacją koziorożca, czyli innymi słowy... Fioletowy, z wyhaftowaną kozą z Pacanowa. W Brukseli kują kozy?. – To nie było najbardziej profesjonalne doświadczenie jakie mogło przydarzyć się jej na lotnisku ale o ile miała dystans do sytuacji nawet mimo malującego się na twarzy niepokoju mogła zauważyć, że w jakiś sposób starał się rozluźnić nerwową atmosferę żartem niskich lotów. Oddanie drogocennych poszlak w postaci papierów stojącej obok współpracowniczce było tylko kwestią czasu.
Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że wiem gdzie znajduje się Pani bagaż i tu zaskoczę, że byłbym w stanie w ciągu następnej doby zwrócić go Pani ale najpierw zrobimy test który upewni nas w przekonaniu, że dobrze trafiliśmy. – Przyklasnął w dłonie z nieukrywanym entuzjazmem, bo w ciągu tych kilkunastu minut rozmowy dotarło do niego to, że n i k t nie dojdzie do tego, kto pierwszy położył paluszki na słynnej torbie z Koziołkiem Matołkiem bo nie możliwym wręcz było, że ma przed sobą jakąś świruskę lubującą się w sprawach kryminalnych.
Co określiłaby Pani mianem najbardziej i najmniej wartościowego, w przewożonym bagażu? Mogło się w nim znajdować coś niedozwolonego? – To co nie wykrywał skaner mogły wyłapać zwierzęta, więc nielegalne towary, takie jak narkotyki – których nie miała, bo dobrze przetrzepał wszystkie jej poukładane w kostkę skarpety – mogły być skutkiem konfiskaty bagażu.
Czekaliśmy na wizytę osobistą, Panno... Vardelang? Vanderlaan? Nic mi nie wiadomo o wizycie Kapitana, ale od kilku dni mamy wzmożoną aktywność grupy interwencyjnej, więc proszę zważać na słowa.– Uniósł na nią spojrzenie znad dokumentacji z której z trudem nachylając się nad biurkiem i mrużąc podejrzliwie oczy, wyczytał nazwisko. Skinieniem ręki zaprosił ją na bok, aby nie blokować kolejki która zdążyła za nimi wyróść jak grzyby po deszczu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Była zmęczona. Zmęczona na tyle, że zaczynała tracić zrozumienie do wygiętych ku górze kącików ust, które nie miały absolutnie nic wspólnego z naturalną życzliwością. Zaczynała odczuwać, że ciąży im jej towarzystwo. Im wszystkim; od pana z bramki, przez kobietę wklepującą księżycowe personalia do systemu, aż w końcu po tego nowego człowieka, który również uśmiechał się irytująco pięknie, wyuczenie i jakże pogodnie. Harmonijne zespolenie studiowanych przed lustrem grymasów zaczynało jej się zlewać w zwykłą plamę powyginanych nienaturalnie warg, dodających otuchy w pierwszej godzinie lotniskowego pobytu. Teraz nie czuła ani pocieszenia, ani spokoju.
Zmrużyła oczy - z uśmiechu nowego trudno było odczytać jakąkolwiek odpowiedź.
– Słucham? – zapytała zaskoczona nagłym wyrwaniem z prowadzonych kontemplacji. Ściągnęła w niezrozumieniu brwi, nie chcąc dać wiary w słowa, które dorwały się przed sekundą do jej uszu. Mogła parsknąć z oburzeniem, odsądzić go od czci i wiary i w końcu wyrazić dobitnie targające nią emocje – przecież już teraz nerwowość przeciskała się przez ramy jej opanowanego ciała, zwalczając coraz skuteczniej postanowienie o spokojnym i polubownym załatwieniu sprawy. W tym wszystkim było jednak coś na tyle absurdalnego, że nie mogła nie docenić pierwiastka świeżości, który uruchomił się w powietrzu pod wpływem towarzystwa stewarda. Nie wiedziała, czy taki był jego cel, ale z niepokoju i tłumienia w sobie potencjalnej agresji przeszła w stan skołowania; nie tyle czuła, jakby ktoś zapoznał jej głowę z ciężkością obucha, ile wprowadzono ją zdecydowanym i sprawnym krokiem w tematykę nowej rozmowy. Może do kozłów jej jeszcze trochę brakowało, ale - a i owszem - zbaraniała. Zbaraniała na tyle, że język automatycznie schował się za zębami, blokując szczątkowe myśli o ignorancji mężczyzny; burgundowy to to samo co fioletowy?!
Nie mogła mimo to zaprzeczyć jednemu – zyskał jej uwagę.
– Drogi panie, naprawdę doceniam chęć wprowadzenia kolejnego elementu rozrywkowego do tych poszukiwań, ale to kiepski pomysł. – Cyrk był cyrkiem, przedstawienie z ich strony musiało trwać. Ona nie przyszła tu jednak rozgrywać rund i błądzić w labiryncie, nie prosiła o zamknięcie w ogromnych rozmiarów escape roomie i nie pisała się na długie wędrówki po nitce do kłębka. Westchnęła krótko, motywując się myślą, że przecież przeszła już tyle formalności i powtórzeń tej samej rozgrywki po raz czterdziesty recytując to samo, że może ten oto człowiek ma ją doprowadzić do końca etapu w dość nietypowy (typowy dla siebie?) sposób. – Byłabym wdzięczna, gdyby w tym przypadku bardzo duże prawdopodobieństwo nie tyle graniczyło, co wręcz pokrywało się z pewnością co do lokalizacji i dobrego stanu mojego bagażu. – Nieco spokojniejszy ton opuścił jej wargi, bo przecież – jakby nie patrzeć – każda próba pomocy była na wagę złota. W tamtym momencie ani przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, że niecodziennością jest sytuacja, w której to steward ma największe pojęcie o procesie poszukiwawczym i aktualnym położeniu utraconego przez podróżującego bagażu. Ciężko ją było jednak za to winić; obsługa dryfująca w strefie pasażerskiej sprawiała wrażenie równie zagubionych, co jej własna walizka. - Test? Ja sama nie wiem, czy dobrze trafiłam – roześmiała się, kręcąc z niedowierzaniem głową. Absurd gonił absurd, ale co jej szkodziło wyrecytować ponownie wszystko to, co pierwszego dnia wypisała w formularzu, a przez kolejnych kilka dyktowała w słuchawkę i – dzisiaj - stronę uśmiechniętych twarzy? Zadarła wyżej brodę i osiadła wzrokiem w okolicach jasnych tęczówek mężczyzny. - Zawsze przeszukują państwo zawartość zagubionych bagaży? – Uniosła brew w niedowierzaniu i uśmiechnęła się krzywo, bo jedynego sprawdzenia rejestrowanej torby podróżnej doświadczyła kilka lat temu; poproszono ją na bok, aby osobiście otworzyła walizkę. A co jeśli jednak kolejnym etapem jej walki miało być określenie wartości walizki w celu pokrycia przez linie lotnicze odszkodowania? Zdecydowanie wolała zahaczać ustami o brzeg emaliowanego kubka, chłodzić wiecznie zimnymi dłońmi gorące wypieki na twarzy, które wykwitły pod wpływem nalewki śliwkowej z cynamonem i goździkami oraz - w końcu - nosić na palcu pierścionek z turkusem. Dokładnie ten, który przez wiele lat nosiła Babcia, aby złożyć go w lunariowych dłoniach przed siedmioma laty. - Wszystko jest wartościowe. Od guzików w swetrze po biżuterię. Nawet jeśli był tam złamany długopis, to bardzo by mi zależało, aby wrócił w moje ręce. - Przysunęła się nieco bliżej nieznajomego, aby w ciszy wysłuchać kolejnych słów, przygryźć brzeg policzka w celu powstrzymania się przed poprawieniem błędnej wymowy nazwiska i - w końcu - spojrzeć na niego z lękiem.
Co jeśli ktoś podrzucił jej środki drażniące psi węch? Co jeśli jakiś koszmarny przypadek sprawił, że jej walizka znalazła się nie tam, gdzie powinna, zupełnie nieprzypadkowo? Czy ktoś przy niej majstrował?
Owszem. Nie wiedziała jednak, że w celu wydobycia czegoś, a nie wzbogacenia zawartości bagażu o substancje, które mogłyby jej narobić kłopotów. – Nikt nie wspomniał, abym przyjechała na miejsce. To był mój pomysł - powiedziała cicho, kiedy już przeszli na bok. - I mam nadzieję, że gdyby było coś nie tak, to już wcześniej państwo by się ze mną kontaktowali. - Bo nie mam sobie nic do zarzucenia.
- Nie przewoziłam niczego, co mogłoby wzbudzać niepokój. - Utkwiła pewne spojrzenie w jasnej twarzy, nie mając pojęcia, czy powinna się bronić dalej, czy może nadmierny słowotok rzuci na nią falę podejrzeń.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- To bardzo częsta taktyka tj. nie zapraszanie osoby podejrzanej i nie informowanie o tym, że znaleźliśmy coś nie do końca właściwego. - Nie miało to nic wspólnego z prawdą ale ten mężczyzna wydawał się, przynajmniej na pierwszy rzut oka wiarygodny. Może to sprawka schowanej głęboko w kieszeń spodni laminowanej plakietki z napisem steward? Jakby znikąd zjawił się, żeby stanąć po stronie poszkodowanej kobiety, ryzykując tym samym utratą posady, za niezawoalowane zdradzanie tajemnicy biznesowej – o czym wspomniał już ściszonym głosem, rozglądając się trochę niepewnie na boki bo sytuacja naprawdę była bardzo delikatna. Zaprosił ją na jedną z ławek.
- Ludzie po zawiadomieniu się boją i po prostu uciekają, zmieniają swoje dowody osobiste, wylatują do innego miasta... - Kontynuował swoją bajeczkę, a kiedy już usiadł miał wystarczająco dużo miejsca na zaplatanie swojej niewidzialnej pajęczej nici kłamstewek wokół wsłuchanej w niego Vanderlaan. - Żartuję sobie z Pani. - Dodał w końcu z najmilszym, parszywym uśmiechem jaki mógł z siebie teraz wymuskać zakładając nogę na nogę, a na nie skrzyżowane ze sobą palce jakby znajdywali się w ukrytej kamerze, a to wszystko było tylko jednym wielkim kabaretem. - Spokojnie. - Wyprostował się, natychmiast zatrzymując tę karuzelę śmiechu i obrócił się do niej, poważniejąc na tyle na ile był w stanie, a nie było to zadaniem prostym. - Bagaż został już w tamtym tygodniu uznany za zaginiony, w ciągu dwudziestu czterech godzin na koncie na pewno pojawi się odszkodowanie, a zaświadczenie o tym, przyjdzie drogą listową. - Poinstruował ją zaraz swoim spojrzeniem szukając drobnej dłoni Lunarii, którą pochwycił, wystarczająco mocno, aby powstrzymać jej ewentualne zerwanie się z miejsca.
- Na własne oczy widziałem, kto się na niego skusił i chociaż nie było to łatwe, udało mi się go odzyskać. Nie jestem jednak pewien, czy znajduje się w nim wszystko, ale nawet połowa byłaby lepsza niż nic. Prawda?. - Wspominanie o tym, że trzymał to wszystko w swoim wynajmowanym mieszkaniu na pewno nie było tak ważne jak to, że kobieta może nie tylko dostać sowity zastrzyk gotówki, który jemu również był w tym tygodniu bardzo potrzebny ale przede wszystkim odzyskać cokolwiek co z sentymentu było dla niej ważne.
- Spotkajmy się jutro, około godziny osiemnastej na Bell Street at Pier 66. - Zaproponował. I wtedy też puścił jej dłoń, nie pytając o numer bo wszystko było w papierach, a do tych wystarczyło po prostu zerknąć, spisać co należy i trzymać się tego, że podawała go sama. Poważnie zastanawiał się nad tym, czy najpierw nie sprawdzić jej intencji – względem potencjalnego złodzieja-heroicznego znalazcy zagubionego dobytku. Spotkanie oko w oko z jakimś agresywnym bodyguardem, który patrzyłby na niego spod ukosa nie byłoby przyjemnym doświadczeniem. To, że Luna nie wyczuła lub nie obwieściła wprost, że ma do czynienia z kłamcą nie znaczyło, że taki goryl nie będzie bardziej śmiały, w swojej ocenie.
- Dlaczego miałabyś się na to zgodzić? Nie wiem. Może z tego samego powodu, z jakiego sam wstrzymałem się przed rozpowiedzeniem tego wokół? - Zawahał się, tym razem to on wstał ze swojego miejsca i nadstawił uszu, na komunikat informujący o nadchodzącym odlocie. - Złodziejem jest jeden z naszych pracowników, który nie dość, że jest od niedawna uzależniony od narkotyków dla których tak kradnie, to na dodatek ma ciężarną dziewczynę. Tylko on utrzymuje rodzinę, a pozbawienie go pracy, wysoka grzywna i kto wie, co jeszcze... - Spojrzał na nią przepraszająco, jakby skarcił sam siebie za to, że nie ma wystarczająco twardego serca, aby wpędzić kogoś w poważne tarapaty.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niepokój w sercu narastał wraz z każdym kolejnym słowem padającym z ust mężczyzny. Przychyliła głowę w jego stronę, wsłuchując się z uwagą w tajemnice służbowe, których brzmienie osiadło na jej twarzy dezorientacją. To musiała być pomyłka. Była właścicielką najzwyklejszego, poświątecznego bagażu, który chował w sobie bezmiar rzeczy prozaicznych, zwykłych i dla przeciętnego oka niekoniecznie interesujących. Opadła z ciężkim westchnieniem na wskazaną przez stewarda ławkę, nie będąc już pewną, czy faktycznie chce, aby zaginiony bagaż odnalazł drogę do jej dłoni.
- Wylatują do innego miasta… – powtórzyła tępo, zastanawiając się w duchu, czy fakt, że jednak stawiła się osobiście na lotnisku nie powinien zmyć z niej wszelkich podejrzeń. Gdyby miała coś na sumieniu, to o wiele bardziej racjonalnym było wykupienie biletu do Meksyku w jedną stronę. Po wylądowaniu wskoczyłaby w budkę telefoniczną oznakowaną numerem 2137, wybrała połączenie z papą Gonzalez, przy pomocy szyfru przekazała, że słuchaj no, jesteśmy w czarnej dupie i w wiadomości zwrotnej usłyszała kod do tajnej skrytki z nowym dowodem osobistym, kluczykami do mieszkania i sakiewką wypełnioną pesosami. Jednak była tutaj; początkowo zniecierpliwiona, a teraz coraz bardziej przerażona tym do jak nieprzewidywalnych i obarczających jej dobre imię sytuacji mogło dojść. Bez jej udziału.
Tylko czy ktokolwiek by w to uwierzył?
Cóż. Ona łyknęła bajeczkę nieznajomego w całości.
- No chyba pan żartuje! – wybuchnęła jakże idiotycznymi słowami, które w zestawieniu z tymi, które przed chwilą opuściły usta mężczyzny brzmiały dość komicznie. Spojrzała na niego ze złością, marszcząc w irytacji nosek i brwi. Drżącą dłonią odgarnęła opadającą na oczy grzywkę i odwróciła wzrok, chcąc jak najszybciej poderwać się do pionu i opuścić ten chory spektakl. - Ciężko zachować spokój w sytuacji, w której ktoś nieustannie sobie kpi z czyjegoś pecha – wytknęła mu, wyrywając w złości dłoń z nałożonego przez stewarda imadła; ta drobna gwałtowność wystarczyła do wyładowania pierwszych połaci irytacji i pozwoliła jej zostać na miejscu. Pokręciła głową i zanurzyła dłonie w kieszeniach płaszcza, sprawdzając, czy nie zabłąkał się w tamtejszych rejonach jakikolwiek papieros, którego i tak nie mogła w obecnym położeniu odpalić. Unikała przez dłuższą chwilę wzroku mężczyzny, bynajmniej nie puszczając mimo uszu wypowiadanych przez niego słów. - I naprawdę nikt nie mógł mi tego powiedzieć od razu? – mruknęła niezadowolona, zastanawiając się nad funkcjonującym tu systemem, w którym o losach zagubionego bagażu od osoby specjalizującej się w pomocy podróżującym wie więcej byle steward. Tak czy siak, miała już jakiś pogląd i trop; walizka przepadła, a wraz z nią turkus ulokowany na srebrnej obrączce. Żałosna namiastka odszkodowania była tym, co uzyska w ramach rekompensaty za jego bezpowrotne zniknięcie. Przygryzła wnętrze policzka i opuściła głowę w dół, wpatrując się tępo w środkowy, ogołocony palec, który nie dźwigał na sobie standardowego ciężaru. Miała szczerą ochotę pokazać go wszystkim tu zebranym.
- Jak to? – Uniosła gwałtownie głowę, wpatrując się ze ściągniętymi w dezorientacji brwiami w mężczyznę. - Bagaż zaginął, ale został przez pana odzyskany? Kto chciał go zabrać? Czy to ktoś podejrzany? Jak wyglądał, może go znam? A jak nie, a pewnie tak jest, to oby mu ręce uschły, psiamać! – Nie miała pojęcia, w którym momencie język zaczął układać się we francuskie inwektywy, którymi obrzucała nieznajomego, nie zdając sobie przy tym kompletnie sprawy, że ten siedzi tuż obok niej. On – złodziej – bohater. Odetchnęła ciężko i odliczyła w głowie od dziesięciu do jednego, by uspokoić zszargane nerwy i wrzącą w żyłach irytację. - Prawda – przytaknęła cicho, zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Przepraszam. I dziękuję – powiedziała szczerze, po krótkim zawahaniu kładąc swoją dłoń na dłoni nieznajomego i ściskając ją niepewnie; nie był to gest dla niej typowy, ale zdążyła wywnioskować (może mylnie), że mężczyzna ten nie ma problemów ze spontanicznym, nieoczekiwanym dotykiem. - Ale czy wobec tego odszkodowanie ma sens i… – Zawahała się, nie będąc pewną, czy w takiej sytuacji kwota jej się należała, ale zaraz jej myśli zajęły rozważania na temat może-połowy zawartości, która mogła odnaleźć drogę do jej dłoni. Co utraciła, a co ponownie przytuli do serca? Nagle okazało się, że potrafiła przewartościować zawartość bagażu; połamany długopis nie był tak istotny jak utrata skoroszytu, a wełniany beret był niczym przy przekazywanym z pokolenia na pokolenie lusterku toaletowym. Ta zagwozdka i chęć sprawdzenia co faktycznie udało się ocalić sprawiły, że była w stanie przystać na wiele. Nawet na dość niecodzienną propozycję spotkania się z pracownikiem lotniska poza jego obrębem.
- Nie ma pana jutro na zmianie, a uratowany dobytek zalega i graci mieszkanie? - zapytała niepewnie, kiedy ich dłonie się już rozłączyły. To wydawało jej się najlogiczniejszym wytłumaczeniem, które na szybko stworzyła w głowie; kto chciałby przechowywać w domu łachmany obcej kobiety? Pocieszającym był fakt, że nie tylko jej zależało na czasie. Drobne pierwiastki powątpiewania i lęku rozmywał kolejnymi słowami - nie chciał wkopać znajomego. Dbał o kompanów podniebnych podróży... a może o siebie samego? Łatka kapusia mogła być pogrążająca, jednak w jej mniemaniu krycie takich osób mijało się z celem. Podniosła się z ławki i uniosła podbródek, aby sięgnąć wzrokiem tęczówek nieznajomego. - Czasami ktoś musi mocno obić sobie tyłek, by móc przewartościować pewne rzeczy - stwierdziła, wyciągając dłoń w pożegnaniu w stronę mężczyzny. Przeniosła wzrok w okolice jego klatki piersiowej, ale nie zlokalizowała plakietki z imieniem i nazwiskiem. - Dziękuję za pańską pomoc. I odwagę. - Uścisnęła krótko jego rękę, aby wpić je po chwili w połacie kieszeni.
- Mam nadzieję, że nigdy jej panu nie zabraknie - Uśmiechnęła się kącikiem ust i przez chwilę odprowadzała wzrokiem odwróconą do niej tyłem sylwetkę, która udawała się na kolejny lot. Obróciła się przez ramię, westchnęła ciężko i ruszyła przed siebie - byle do domu, byle odpocząć i dać głowie trochę wytchnienia przed jutrem.


koniec

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „International Airport”