WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

004.

Coś do zjedzenia, ale przede wszystkim coś do wypicia, to było to, czego James dziś potrzebowała. Teoretycznie inaczej radziła sobie na co dzień ze stresem oraz nadmierną ilością zakuwania, ale ten dzień był inny od pozostałych. Wytchnienie, nawet jeśli w takiej głupiej formie, było tym, czego chciała i na co zamierzała sobie pozwolić. Każdy ma prawo w końcu na ten cudowny moment spokoju. Dobry, ciepły posiłek oraz drink za drinkiem, właśnie takie drobne przyjemności miały zagwarantować dziś Donovan upragniony stan. Proste, nieskomplikowane. Nic tutaj nie mogło pójść źle, prawda?
Dotarła na miejsce, zajęła wolny stołek przy barze, bo przecież nie potrzebowała całego stolika dla siebie. Przyszła sama, tą samotnością też miała zamiar się dziś napawać. Tak szczerze, gdyby istniał w Seattle jakiś lokal obsługiwany przez roboty, to pewnie takie miejsce wybrałby dziś James, ale skoro nie miała pojęcia o istnieniu takiej knajpy to miejsce przy barze wydawało się akceptowalne. I całkiem niegroźne. Na ogół przecież rozmawiasz z barmanem, jeśli ty tego chcesz, a skoro kobieta nie miała na to ochoty, to była bezpieczna. Tak sądziła. Szybko jednak przekonala się, że tkwiła w błędzie. Ledwo zaczęła sączyć pierwszego drinka, kiedy jakiś kretyn wpadł na nią, zataczając się, bo nie można tego nazwać chodem. Na własnych nogach też miał problem się utrzymać. I nie pachniało od niego nowym zapachem AXA czy jakiś lepszych perfum, a jedynie gorzałą. Do tego zmieszaną. Obrzydlistwo.
-Jakieś przepraszam? - zapytała z uniesioną brwią, wyraźnie oburzona, kiedy ów mężczyzna zdawał się w ogóle nie rejestrować, że cokolwiek takiego się stało. Milczał, a choć Donovan dziś potrzebowała ciszy, to jednak nie miała zamiaru puścić płazem takiego zachowania. Szacunek się należał, zwłaszcza kobiecie, i to zawsze. Będzie o niego walczyć.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#2

Tak jak to miał w zwyczaju od powrotu do Seattle, Zachary po zakończeniu pracy, bo nawet ich sprzątaczka już chciała iść do domu, wyszedł na miasto. Nie szukał długo odpowiedniego baru, nie miało to w końcu znaczenia gdzie. Ważniejsze raczej było to, byle szybciej znaleźć się w środku i móc pić alkohol, który miałby wyłączyć myślenie. Dziś potrzebował tego jeszcze bardziej, bo spotkanie sam już nie wiedział czy to co robił z Laną było w ogóle okej. Dobra, oczywiście, że wiedział jak bardzo niestosowne to było, ale nie miał zamiaru się do tego przyznawać. Tkwił więc we własnej ułudzie rozważań, a co mogłoby ją lepiej podtrzymać niż upojenie? Chyba nic. Tak więc Zach nie zamierzał dziś wychodzić z lokalu o własnych siłach, a już zwłaszcza, że jutro zaczynał się weekend. Może i był zapracowanym prawnikiem, ale cenił sobie wolny czas. Niestety, pomimo wielu strat, ten nawyk w nim pozostał. Jutro miał wolne. W niedzielę też. Wolałby te dni po prostu przespać. Może kac gigant mu w tym pomoże. Bardzo na to liczył.
Po kilku godzinach kelnerka przestała jednak donosić trunki do jego stolika. Zaniepokojony tym faktem, bo przecież jeszcze całkiem sporo mógłby zmieścić, ruszył w stronę baru. O dziwo ta wycieczka nie przebiegała tak gładko, jak można byłoby to sobie wyobrazić. Co i rusz mężczyzna podtrzymywał się jakiegoś oparcia krzesełka, stolika... Raczej nie był to przyjemny widok, ani pożądana przez klientów atrakcja. Zachary jednak w zamroczeniu dążył, żeby dowiedzieć się tego, co chciał, nie zważając na nic. Nawet na to, że źle wymierzył odległości i zamiast wpaść w idealną lukę między klientami, niezbyt subtelnie zderzył się ciałem z drobnym pewnej dziewczyny, która oczywiście uraczyła go oburzonym komentarzem.
-Ja? A niby za co? - wyrzucił, podpierając się o bar i bezczelnie zmierzył młodą kobietę wzrokiem. Takim, na jego niekorzyść, pijackim, oceniającym spojrzeniem. Cóż, szykowała się dobra noc, prawda?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#2

Kiedy dostał wczoraj telefon od swojej siostry Mae, to podejrzewał, że może chciała z nim chwilkę o czymś porozmawiać lub po prosić o zaopiekowanie się jej chłopcami przez jakiś czas. Henry nie spodziewał się, że po krótkiej pogaduszce, kobieta wyleci do niego z propozycją, by razem wyszli na jakiś obiad, czy coś. Tłumaczyła to tym, że dawno nie mieli okazji spotkać się we dwójkę, z dala od jej dzieci, czy reszty rodzinki, i zwyczajnie chciała spędzić trochę czasu ze starszym bratem. Trochę się wahał, ale ostatecznie stwierdził, że może mu się to przyda. Zwłaszcza po ostatnim rodzinnym obiedzie, na którym się też pojawił.
Obgadali, że spotkają się w restauracji znajdującej się w ich okolicy. W końcu oboje mieszkali w tym samym sąsiedztwie. Ze względu na tę bliskość, ciemnowłosy jegomość zdecydował się przejść tam na piechotę. W końcu ruch jest zdrowy dla organizmu! Ubrał się w miarę adekwatnie do pogody, nawet szalik na szyję założył, by go zbytnio nie zawiało po drodze. Spacer był przyjemny. Ogólnie lubił takie aktywności. Pozwalały mu się one zestresować, a także co nieco przemyśleć. Nawet teraz, choć myśli było tyle, że ciężko byłoby je wszystkie wymienić po kolei.
Minęło trochę czasu i pan Brown dotarł wreszcie do umówionego miejsca. Nie zastał nigdzie Mae, więc założył, że będzie musiał na nią chwilkę poczekać. Szybko znalazł więc wolny stolik w jakimś przytulnie wyglądającym miejscu, ściągnął z siebie szalik i rozsiadł się w oczekiwaniu na młodszą siostrę. Hm... w sumie, dopóki ona się nie zjawi, to może przejrzeć menu, za co właśnie się zabrał.
- Co by Pan sobie zażyczył? - nagle ktoś się do niego odezwał i podnosząc wzrok z menu, spostrzegł stojącą przy stoliku kobietę, która musiała tu pracować.
- Na razie nic. Czekam na kogoś i może wtedy coś zadecydujemy, tak? - zwrócił się do kelnerki, która kiwnęła mu głową na znak zrozumienia, po czym wróciła do reszty swoich zajęć, zostawiając Browna samego z karta menu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Jestem, już jestem! – wysapała Mae, dobiegając do stolika znajdującego się przy barze. Posyłając przepraszający uśmiech kobiecie, najprawdopodobniej jakiejś ślicznej studentce, bez żadnych ogródek pochyliła się do przodu i skubnęła okryty szczeciną policzek swego najstarszego brata.
- Pierwszy raz miałam okazję wyjść bez tej szarańczy z domu. I wyszłam o tyle wcześnie, że… – przerwała, aby zrzucić z siebie szalik (od zawsze był z niej wyjątkowy zmarzluch) i przewiesić na poręczy krzesełka
-… siedziałabym tutaj z dobre pół godziny. Dlatego poszłam na spacer. I się zagapiłam! – wyjaśniła, zajmując miejsce u jego boku i pozwalając podać sobie menu, od razu mu się przyjrzała.
- Zabrzmię jak mama, ale mógłbyś zrobić coś z tymi włosami. Wiek buntu nastolatka przechodzi George, a nie Ty – zażartowała, w pierwszej kolejności pragnąc przeczesać jego ciemne strąki. W porę jednak się pohamowała. Byli dorosłymi ludźmi i choć łączyła ich silna, rodzinna koneksja, takich rzeczy nie robiła nikomu, jak własnym dzieciom. Nie chciała, aby Hank poczuł się jak jeden z nich. Jeszcze tego brakowało, aby poślinić kciuk i zetrzeć mu fragment pasty do zębów.
- Co tam? Widziałeś Boba na kubkach? To podobno jakaś nowa forma promocji książek – zmarszczyła nieco swoje brwi, a następnie delikatnie westchnęła, kiedy przypomniała sobie, jak omalże nie przywaliła w słup uliczny, kiedy mijała jedną z pobliskich witryn.
- Co Ty na to, aby kupić takich cały karton i mu wręczyć w prezencie? – oblizała usta, skupiając się wreszcie na karcie, która robiła za coś w rodzaju podkładki pod talerze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Cześć - rzucił siostrze przywitanie, kiedy tam tylko podleciała do jego stolika. Nawet posłał jej lekki uśmiech, lecz zanim zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek inne słowo, to kobieta zaraz zasypała go lawiną słów! Wśród nich dała też radę cmoknąć go na przywitanie, na co mężczyzna odruchowo zareagował wymasowaniem sobie tamtego miejsca i lekkim zaśmianiem się z tego powodu. Mae jak to Mae, nie miała żadnych blokad, jeśli chodziło o okazywanie uczuć bliskim osobom. Tyczyło się to też najwyraźniej rodziny.
- Że...? - mruknął, spoglądając na nią z lekkim zainteresowaniem, gdyż kobieta postanowiła zrobić pauzę na to, by w międzyczasie móc sobie ściągnąć szalik. Chyba oboje myśleli w tych samych kategoriach, tj. by ich nie zawiało po drodze do tej restauracji. Z ust brodacza wydobył się śmiech, kiedy usłyszał resztę historii - Na co ty się tak zagapiłaś Mae? - był teraz szczerze zaciekawiony, co takiego ciekawego zastała na tym swoim spacerze.
- Tu się nie mylisz, że zabrzmisz jak mama - dodał, spoglądając z powrotem na swoje menu, by pokręcić lekko oczami. Mimo wszystko zaśmiał się cicho pod nosem. Mae też była teraz mamą, więc nic dziwnego, że czasami zachowywała się adekwatnie do swojej roli - Wiesz, dobrze mi z tą fryzurą. Zresztą już od dawna się tak strzygę u fryzjera. Ja bym powiedział, że strzygę się adekwatnie do swojego wieku - usilnie próbował usprawiedliwić sposób, w jaki wyglądają jego włosy. Prawda była jednak zgoła inna. Po prostu trochę się zaniedbał. W końcu przed paroma laty nie miał nawet na sobie brody, ale potem po prostu jakoś stracił chęci i przestał na to zwracać uwagę. Jakiś czas temu dopiero zaczął o to bardziej dbać, ale zarost i nieco bardziej zapuszczone włosy na głowie zostały.
- Nie sposób nie widzieć - stwierdził, teatralnie przekręcając oczami. Jego brat to leciał na całego, jeśli chodziło o reklamę swojej najnowszej książki. Oczywiście dobrze, że mu się powodziło! - Mae... ty to masz dopiero pomysły - spojrzał na nią, kręcąc przez chwilę głową, więc pewno wyglądał jakby był teraz ojcem i z rozczarowaniem spoglądał na swoje dziecko - Zróbmy to! - dodał po chwili już z lekkim uśmiechem. W sumie aż go trochę ciekawiło, jakby ich brat na tego typu prezent zareagował. Na pewno by się ucieszył, nie?
Przyglądał się przez chwilę swojej karcie menu, szukając czegoś na zagryzkę oraz do picia. Wreszcie po paru chwilach do ich stolika wróciła pracująca tu kelnerka, by zapytać, czy czegoś potrzebują. Henry od razu zamówił sobie kiełbaski z grilla z dodatkami, jakoś nie zamierzał zbytnio komplikować i poszedł w stronę prostoty. Do tego piwo, bo w końcu przyszedł tu piechotą i nie musiał się martwić o jazdę z promilami. Zaraz po nim Mae zajęła pracowniczkę, by przekazać też swoje zamówienie.
- Co tam u Ciebie? Jak tam ty i ten no... twój... - za koniec trochę się zaciął, bo jeśli miał być szczery, to zdążył zapomnieć imienia faceta, z którym jego siostra się teraz spotykała. Tylko czekać, aż go za to opieprzy!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dlaczego faceci tak niechętnie reagowali na wszelkiej maści pieszczoty? Nawet jeśli był to zwyczajny buziak w policzek? Z lekkim rozczuleniem przyglądała się temu, jak pociera zawilgotniałe miejsce, aby następnie wytrzeć dłoń w spodnie.
- Spokojnie, nie mam w ślinie żadnego kwasu – zażartowała jeszcze, chociaż automatycznie przypomniało jej się to, jak George i Jack śmiali się, że podczas ciąży z Charliem był w niej jakiś mały predator. Na całe szczęście wszystko skończyło się pomyślnie, a ona i jej synowie mogli cieszyć się najzwyczajniejszym bratem na świecie.
- Chyba – dodała tajemniczo, przenosząc wzrok już na wybór dań, które mieli zaraz kosztować. Uwielbiała burgery z grilla, z masą dodatków, które będzie upychać, dopóki nie będzie zmuszona do odpięcia guzika w i tak luźnawych już spodniach.
- Co bierzesz? Mnie kusi ten cheeseburger z grillowanymi ziemniakami – palcem postukała w blat, aby chcąc pokazać mu tę pozycję, którą wybrała.
- Boże, zjadłabym wszystko z tego menu. A zapatrzyłam się na… nie wiem jak to powiedzieć. Obok jest park, nie? Ten, gdzie czasami zabieramy dzieciaki na spacer. I usiadłam na ławce i było mi tak przyjemnie, że nie muszę co rusz krzyczeć na chłopaków, stresować się i szukać ich, czy za nimi biegać, że… w sumie to tak się wyluzowałam, że aż się zasiedziałam – niepewny uśmiech zagościł na jej twarzy, a barki uniosły się i opadły, kiedy to nimi bezradnie wzruszyła. No tak, bywała gapowata. I nawet tak wielka odpowiedzialność, jak piątka dzieci, tego nie zmieniała.
- Daj spokój, okej? Dobrze wiem dlaczego chcesz wyglądać jak menel z ulicy – upomniała go. Najwyraźniej jego serce również ucierpiało, w podobnym stopniu co jej własne.
- Trzeba iść naprzód, okej? – przyganiał kocioł garnkowi. Przez ostatnie lata to jej trzeba było wciskać podobne farmazony, bo popadała w psychiczną ruinę. Co się więc stało, że tak nagle zmieniła zdanie?
Ano nic. Po prostu o wiele łatwiej pomagało się innym, niż samemu sobie.
- Może i Noah i Mitch wezmą w tym udział? Wiesz, im nas więcej, tym na pewno będzie można większą paczkę zrobić – oczyma wyobraźmi widziała już, jak Robby wchodzi do domu i zauważa, że w każdym możliwym miejscu widnieje jego podobizna – nawet na miękkich podusiach.
- Gregg. Masz na myśli Gregga – zaraz sposępniała.
- Albo Rhysa. Już sama nie wiem, jak on ma na imię i czy przypadkiem nie jest jakimś zwyrolem – dodała posępnie, nie wiedząc nawet jak zacząć, aby nie brzmiało to jakoś fatalnie, niż w rzeczywistości.
- To co zamawiasz? -

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Mam przynajmniej taką nadzieję - postanowił się odwdzięczyć za żart, małym droczeniem w kierunku swojej siostry. W sumie, jeśli miała dobrą pamięć, to mogłaby sobie przypomnieć, że Henry to od zawsze był taki nietykalski, jeśli chodzi o formy okazywania uczuć. Chyba jedyną osobą, przy której się tak nie zachowywał, była jego Emily. Jeden z kolejnych powodów, by wierzyć, że musiała być dla niego kimś wyjątkowym.
Nim zdążył odpowiedzieć na to, co takiego zamawia, to zaraz Mae zasypała go kolejną lawiną słów. Akurat pod tym względem jego młodsza siostra ani trochę się przez lata nie zmieniła. No i oby tego nie robiła, bo każdy z Brownów był wyjątkowy, jeśli chodzi o zachowanie. Może dlatego tyle razy skakali sobie do gardeł tylko po to, aby potem się jakoś pogodzić i z tego śmiać. Taka z nich była... intrygująca rodzinka. Tymczasem wysłuchał ją uważnie, kiedy opowiadała, co takiego zajęło jej czas.
- Nie zrozum mnie źle... podejrzewam, że opieka na dzieciakami jest ważna. Zwłaszcza jak się je samemu spłodziło - zrobił przy tym teatralną pauzę, by wybadać reakcję rozmówczyni na swoje słowa. Kiedy został już usatysfakcjonowany - No ale czasami potrzeba chwil, nawet krótkich, by się trochę odstresować. Jakbyś nic nie robiła, tylko latała za maluchami, to musielibyśmy cię odwiedzać w wariatkowie, Mae! Co by nasi biedni rodzice pomyśleli? - dokończył już swoją wypowiedź i na jego twarzy można było zauważyć, że jeden kącik ust uniósł się do góry, tworząc przy tym wyraźny grymas takiego pół uśmiechu.
Kolejne słowa brunetki niejako wgniotły go w siedzenie i nasz chirurg nie spuszczał z niej oka przez moment, jakby próbując wybadać, o co dokładnie jej chodziło. Po chwili dostał swa odpowiedź, kiedy sprecyzowała, że trzeba iść naprzód ze swoim życiem. Mężczyzna westchnął i na moment wrócił do oglądania menu, jakby próbując udawać, że nie było tematu. Być może w nadziei, że sam zniknie? Niestety kątem oka widział, że Mae wciąż na niego patrzyła, jakby oczekując jakieś reakcji. Nie dawała za wygraną!
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, okej? - rzucił krótko, nawet na nią nie spoglądając. Serio Henry? Tylko na tyle cię stać? Chyba nikt, kto by teraz podsłuchiwał ich rozmowę, nie byłby przekonany jego słowami, a co dopiero własna siostra z krwi i kości.
- Przynajmniej będzie więcej ludzi, między którymi będzie można podzielić koszt całej operacji - wyraził się Henry, kiedy Mae wspomniała, że mogliby dołączyć resztę rodzeństwa do numeru, by kupić wszystkie kubki i co tam jeszcze z podobizną Roberta. Nie no, teraz to naprawdę chciał zobaczyć jego wyraz twarzy, gdy ujrzy ich dzieło!
- To ty nawet nie znasz jego imienia? Serio? - spojrzał na nią z niemałym szokiem. W końcu sprosiła faceta na ich ostatni rodzinny obiad, a teraz twierdziła, że ostatecznie nie wie, jak on ma na imię? To dopiero było ciekawe, ale cóż - Ty jesteś pewna, że on nie jest jakimś oszustem, czy coś? - zwrócił się do towarzyszki, bo jednak jako starszy brat musiał od czasu do czasu włączać wobec niej swój tryb opiekuńczości.
- Po prostu jakieś kiełbaski z grilla z dodatkami. Wiesz, trochę chlebka, jakieś przyprawy. No i piwo. Trzeba czymś popić. A ty co bierzesz? - odwzajemnił się pytaniem w jej kierunku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poszedł w pizdu, a ona nie wiedziała, jak się z tym czuje.
Wiedziała, jak powinna się z tym czuć. Przecież to nie było nic wielkiego. Nie byli w żadnym związku, nie była jego żoną, prawdziwą narzeczoną, dziewczyną, kochanką, siostrą ani tym bardziej matką. Była tylko kumpelą. I chociaż w jej opinii dawało jej to pełne prawo do tego, żeby się o niego martwić, truć mu od czasu do czasu, suszyć głowę o pierdoły i kopać tyłek, kiedy w jej opinii na to zasługiwał, to zgodnie z zasadami kumpelstwa nie powinna się za bardzo wpierniczać ani interesować, kiedy postanowił pójść sobie wieczorem w pizdu. Przecież miał do tego pełne prawo. Powiedział, że wychodzi, że prawdopodobnie wróci nad ranem i tyle powinno jej wystarczyć. Ostatecznie nie musiał się jej spowiadać, nie? Byli dorosłymi ludźmi, którzy po prostu przyjaźnili się i mieszkali pod jednym dachem…
No i nie obchodziło. Ani trochę. Po prostu jakoś tak wyszło, że nie mogła sobie tego wieczoru znaleźć nigdzie miejsca. Kręciła się z kąta w kąt, nie wiedziała, gdzie powinna usiąść na dłużej ani czym się zająć. Na dodatek obawiała się, że jeśli tak dłużej pójdzie, to z tego wszystkiego zacznie sprzątać. To na pewno nie był zdrowy odruch. Nie miało to jednak absolutnie nic wspólnego z tym, że poszedł w pizdu. Bez niej. Po prostu ten dom był zbyt duży, a ona mieszkała w nim zbyt krótko i jeszcze nie czuła się do końca swobodnie. Na dodatek noce były zbyt długie i zbyt ciemne. No i księżyc też był na pewno w nieodpowiedniej fazie. Nie żeby Jack wiedziała, jaka faza jest odpowiednia – ale na pewno nie ta, w jakiej księżyc był dzisiaj, okej?
W końcu uznała, że to absolutnie bez sensu i że musi wyjść. Nie dlatego, że on też poszedł w pizdu, a po prostu dlatego, że chciała. Dokładnie z tego samego powodu, z jakiego robiła większość rzeczy – bo chciała i już. Wieczór w barze przecież nie zaszkodzi, prawda? Dwa piwka wśród obcych ludzi na pewno pomogą jej się jakoś ogarnąć z tym dziwnym stanem… Który w sumie nie wiadomo dlaczego w ogóle był dziwny. Wypiła jedno przy stoliku w kącie, udając, że wcale nie jest sama (nie żeby podejrzewała kogoś o to, że mógłby chcieć się do niej przysiąść – wolała jednak dmuchać na zimne, bo szaleńcy zdarzają się wszędzie), a potem zdecydowała, że dobrze będzie faktycznie nie być tak do końca samą, a jak głoszą prawa barów ludzi najlepiej poznaje się w toalecie lub na fajce. Ponieważ nie czuła jeszcze potrzeby odwiedzenia toalety (co dość dziwne po jednym piwie, ale Jack na pewno uznałaby, że to jedna z magicznych właściwości irlandzkiego pęcherza), wybrała się na fajkę. Kiedy tylko wyszła przed bar, ogarniając się ciaśniej szalikiem jedną ręką, a drugą szukając w kieszeni kurtki papierosów, stanęła na coś twardego i okrągłego i prawie wykręciła sobie na tym kostkę. Zaklęła dość głośno, odstawiła stopę na bok i spojrzała pod nogi.
- Co do… - rzuciła dla odmiany pod nosem, tylko do samej siebie, marszcząc brwi. Rozejrzała się wokół, zastanawiając się, czy ktoś ją wkręcał. W najbliższym otoczeniu zauważyła tylko jednego faceta, on jednak nie sprawiał wrażenia w najmniejszym stopniu nią zainteresowanego. Zmarszczyła brwi mocniej i schyliła się, żeby podnieść przedmiot. Obejrzała go bliżej. Z daleka w nikłym świetle wyglądał jak kauczukowa piłka. Kiedy jednak wzięła go do ręki, stwierdziła, że nie jest żadną piłką. Wiedziała, czym jest i że raczej nie powinno go tu być o tej porze roku. Po raz kolejny zerknęła na gościa niedaleko. Czy to możliwe, że… Zamiast zastanawiać się nad tym dłużej, postanowiła po prostu go zapytać. - Przepraszam… - zagaiła, podchodząc bliżej. - Czy to twój kasztan? – zapytała, wyciągając przed siebie dłoń, na której najspokojniej w świecie leżał jak gdyby nigdy nic jesienny kasztan. W grudniu. No spoko.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • — 14
Niemyślenie to ciężkie zadanie. To znaczy, niemyślenie o jednej konkretnej osobie, o pewnych wydarzeniach, o stosie przedziwnych pytań, o braku odpowiedzi, o wynikających z pewnych faktów komplikacjach, a wreszcie też o tym, co dalej. Od kilku już dni Gabe robił wszystko, by wiecznie otaczać się pracą — wziął nadprogramową sprawę, co wymuszało liczne nadgodziny, a tuż po tym, gdy odkładał teczki na bok, wędrował do baru. Zawsze z kimś, nigdy sam, chociaż wyłącznie w ramach przyjacielskich debat nad piwem. I to całkiem mu pomagało — skupiając się na cudzych zmartwieniach, kompletnie idiotycznych, nie myślał o sobie. Unikał też Kylie, unikał Marianne i oczywiście też Raelynn, wykręcając się po prostu tą nową, nudną tak naprawdę sprawą. Wyjątkowo niezwiązaną z rozwodem. Sprawa Wainwrightów na szczęście wyznaczona została na styczeń, tak więc zyskiwał kilka naprawdę niezłych tygodni, zanim… no, zmuszony będzie podjąć kilka ciężkich decyzji. Dzisiejsza noc należała jednak do niemyślenia, nieskupiania się na perspektywie utracenia pracy, a także możliwej ucieczce z miasta (jeśli tylko Mari mu pozwoli, to zaszyje się w Asotin i nawet bóg go tam nie odnajdzie). A więc nie myśląc wcale o sprawach, o których tak naprawdę myślał, czekał przed jednym z barów niecierpliwie, oczekując nadejścia grupki znajomych, jeszcze z czasów studenckich. Wszystko wskazywało jednak na to, że picie będzie musiał rozpocząć w samotności, co owszem, nie byłoby takie złe, ale wiadomo, jak tego typu imprezy niekorzystnie działają na ludzi. Poświęcając się więc uparcie dalszemu oczekiwaniu i niemyśleniu zupełnie przegapił moment, w którym podeszła do niego nieznajoma. Z podarkiem. Początkowo nawet nie zrozumiał jej słów, wpatrując się ze zdziwieniem w ładny okaz kasztana. Absurdem tej scenki zapewne stać się miało to, że Gabe instynktownie sięgnął do kieszeni, jakby chcąc sprawdzić, czy faktycznie to jego zguba. — Przepraszam? — rzucił dość mocno zdezorientowany, dopiero teraz podnosząc na nią wzrok. — Sprzedajesz coś? Sprzedajesz T O ? — zapytał ostrożnie, rozglądając się dookoła. Może to był żart, którego nie rozumiał, a może jednak poważna sytuacja. O ile kasztany mogą być poważne. — To chyba nie jakaś nowa, przedziwna forma prochów, co? — dopytał zaraz, marszcząc przy tym czoło. Skąd mógł wiedzieć, nie znał się na tym wszystkim, ale okolica była dość szemrana, noc ciemna jak wiadomo co, tak więc istniała taka ewentualność. Prawda? — Czy po prostu wyznajesz jakąś przedziwną wiarę? — dodał jeszcze, patrząc to na dziewczynę, to na kasztana. Na kościołach także się nie znał, więc mimo wszystko mogło chodzić i o narkotyki, i o jakąś sektę. Gabe był mocno zagubiony w tym momencie, bo jednak kasztany zbierał po raz ostatni, gdy miał lat siedem i jeśli dobrze pamiętał, były one rzadkością w mroźnym grudniu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bardzo szybko stało się dla niej jasne, że to nie był jego kasztan. Teoretycznie miała nieco więcej niż dwie szare komórki (w tym jedną służącą do oddychania) i nie wypiła jeszcze aż tak dużo, aby większość z nich postanowiła się wyłączyć - potrafiła się jeszcze zorientować, że popełniła błąd. Zresztą, co ona sobie tak właściwie wyobrażała? Że ktoś mógłby zgubić kasztana? No i co z tego? To tylko kasztan. Każdej jesieni rośnie takich na drzewie dziesiątki, setki, a może nawet tysiące - nie była żadnym dendrologiem i ni chuja się na drzewach nie znała, więc tak na dobrą sprawę tych kasztanów na jednym drzewie mogło być nawet miliony. Dlaczego ktoś miałby byc do tego jednego zgubionego tak przywiązany, żeby ucieszyc się, że ktoś inny go odnalazł? Dlaczego ktoś w ogóle, do cholery, miałby zgubić kasztana? Jack musiała się poważnie przemyśleć i na szczęście zrobiła to całkiem szybko. Już po jego pierwszym pytaniu sama odruchowo zerknęła w stronę kasztana, który wciąż jak gdyby nigdy nic leżał na jej wyciągniętej ręce. Zmarszczyła nawet brwi. Czy chciała go sprzedać? Lepszym pytaniem na pewno byłoby, czy mogła go sprzedać. Gdyby tylko chciał go kupić... Może mogliby negocjować? Może... Szybko otrząsnęła się z tych myśli. Zamiast się nimi dzielić wzruszyła ramionami. - To po prostu kasztan - odpowiedziała w ten prosty sposób na wszystkie jej pytania. Zawahała się jednak. Przestąpiła z nogi na nogę. - To znaczy tak myślę - uzupełniła, tym razem otwarcie mowiąc o tym, co akurat przeszło jej przez głowę. Zerknęła jeszcze raz na kasztana, tym razem jakby z większą uwagą. Chyba nie był jakimś najnowszym rodzajem narkotyku... Prawda? Nie słyszała jeszcze o tym, żeby ludzie pobierali moc z kasztana - a lubiła myśleć, że jeszcze nie była aż tak stara, żeby totalnie wypaść z obiegu w takich kwestiach. Z drugiej strony nie była też osobą szczególnie zainteresowaną kwestiami narkotyków. Szybko odrzuciła od siebie te wszystkie myśli. Były absurdalne, a ona była na nie jednak zbyt trzeźwa.
- Znalazłam tego kasztana tam. - Kiwnęła głową w kierunku wejścia. - Prawie się o niego potknęłam. Pomyślałam, że to może twój, bo to jednak dziwne, żeby spotykać takie przypadkowe kasztany w środku zimy - wyjaśniła, jak miała nadzieję, całkiem logicznie i wzruszyła ramionami. - Zwłaszcza że tu nie ma kasztanowców... - dodała po chwili kolejną rzecz, która rzuciła jej się woczy. - Chyba... - dodała po raz kolejny, bo naprawdę nie była dendrologiem, a o tej porze roku drzewa juz od dawna nie miały żadnych liści. Zresztą, czy to w ogóle było aż tak istotne? Najwidoczniej kasztan nie był żadną zgubą. Mogł nawet nie być ani trochę ważny. Niepotrzebnie robiła wokół niego aferę i poświęcała mu więcej uwagi, niż było to konieczne. - Przepraszam za to. Jestem Jack - przedstawiła się grzecznie. - Jacklyn - uzupełniła, żeby nie było żadnych wątpliwości. Z jakiegoś powodu uznała to w tamtym momencie za istotne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oczekiwania narodzone w ułamku sekundy, związane z zadanym mu przed momentem pytaniem, naiwnie wprowadzały go w stan wielkiej ekscytacji. W normalnych okolicznościach skupiałby się raczej na tym, by uciec czym prędzej; zważając jednak na swój stan niemyśleniaokimś, ta nazbyt śmiała wędrówka po wszelkich możliwych scenariuszach została przez niego wymuszona. I chociaż unikał całe życie narkomanów, naciągaczy i bogobojnych dupków, żywił obecnie sporą nadzieję, by pytanie posłane przez nieznajomą zwieńczone było zapierającą dech w piersiach opowieścią. Kasztan tymczasem okazał się kasztanem, a życie po raz kolejny udowodniło Gabe’owi, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek cuda. Westchnął cicho, nie kryjąc przy tym rozczarowania. Przez moment przyglądał się jej w ciszy; to, jak waży cudaczne znalezisko, jak mierzy jego długości (jakby dysponując wiedzą, jakie miary są odpowiednie), jak uporczywie usiłuje wyczytać z niego odpowiedzi. A gdy te przeprowadzone naprędce badania skończyły się fiaskiem, Hargrove wyciągnął dłoń, by mógł jako drugi niezależny ekspert orzec, że owszem, jest to kasztan. Po prostu.
— Może serwują gdzieś niedaleko te smażone i właśnie uratowałaś mu życie — podzielił się z nią swoim spostrzeżeniem, jakże mądrym, po czym oddał jej kasztana, nie potrafiąc dorzucić do tego już niczego więcej. Mimo początkowego rozczarowania, cała ta sprawa miała mimo wszystko na niego dość zbawienny wpływ — myśli jego pochłaniała bowiem nagła sympatia dla nieznajomej, która wbrew wszelkiej logice postanowiła oddać się tak naiwnej sprawie. On sam pewnie po prostu by go rozdeptał, a już na pewno nie szukałby jego właściciela. — Możemy rozwiązać tę zagadkę — rzucił z przekonaniem, nawet jeśli nie tyle samo założenie było idiotyczne, co tak śmiała propozycja. Tyle że Gabe naprawdę nie mógł zostać sam, bo prawdopodobnie oszalałby i popełnił przy tym jakąś głupotę. Z dwojga złego sprawa kasztana wydała się mu więc lepsza. — Gabe — przedstawił się także, uśmiechając się lekko. Cóż, dziewczyna wciąż mogła reprezentować ciemny margines tego miasta, realizując aktualnie jakiś niecny plan, ale niekoniecznie się tym przejmował. Gdyby poprosiła, pewnie nawet oddałby jej po dobroci jedną z nerek, byleby tylko mieć jakąś interesującą alternatywę na ten wieczór. — Masz ochotę na drinka, Jack? Jestem pewien, że ktoś tam w środku na pewno wie więcej o kasztanach — zaproponował, naturalnie trzymając się neutralnego planu, wobec którego mieli jedynie rozwiązać tę zagadkę. Brzmieć to mogło oczywiście dwuznacznie, ale nawet jeśli Jacklyn była ładna, to Gabe nie zamierzał jej podrywać, ani też jakkolwiek tej sytuacji wykorzystywać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jakie to szczęście, że Jack dupkiem była tylko trochę, bogobojna nie była wcale, a jeśli chodziło naciąganie, to od czasu do czasu próbowała tylko naciągnąć swoją własną Babcię na zrobienie specjalnie dla niej swojej słynnej zapiekanki pasterskiej. Kwestię narkotyków i ich spożywania wolałaby przemilczeć. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy w życiu nie zapalił zioła... Okej, nie żeby coś, nieznajomość tematu jointów się zdarzała i spoko. Jack jednak do ludzi niezaznajomionych nie należała. I nie było jej z tego powodu wstyd. Pochodziła z Irlandii, lubiła zielone, to leżało w jej naturze. W tamtym momencie jednak była praktycznie całkowicie trzeźwa, mimo że jej stan z uzasadnionych przyczyn mógł wzbudzać pewne wątpliwości - jakby nie było, pierdoliła jakieś bzdury o kasztanie, o którego się potknęła. Bycie na haju przynajmniej by ją usprawiedliwiało. Tymczasem zmuszona była jedynie do spuszczenia wzroku w poczuciu umiarkowanego zażenowania, gdy usłyszała zawiedzione westchnięcie w odpowiedzi na swoje mierne i niezbyt kreatywne wyjasnienia dotyczące kasztana. Faktycznie, mogła się bardziej postarać. O ile ciekawiej by było, gdyby ten kasztan w jej dłoni nagle odnalazł swoją własną historię, swój cel życiowy i swoje przeznaczenie? Ha! Niestety, Jack była na to zbyt dużą realistką i nie potrafiła wymyślać szalonych historii ot tak, na pstryknięcie palców. Mimo że bardzo by chciała. Zazdrościła ludziom kreatywnym, szczerze. Posłusznie przekazała kasztana, kiedy nieznajomy wyciągnął w jej stronę dłoń, a potem usmiechnęła się szczerze, gdy w przeciwieństwie do niej postanowił przypisać mu jakaś historię.
- Tak właściwie spotkałam go na progu. Może sam uciekł i właśnie wchodził do baru... Myślę, że w tym jest gdzieś dowcip. No wiesz, wchodzi kasztan do baru... Tylko że nie wiem gdzie - dodała, przejmując z powrotem kasztana i przywołując na twarz uśmiech. Nigdy nie słyszała dowcipu o kasztanie, który wchodziłby do baru i nie potrafiłaby wymyślić jego pointy, choćby od tego zależało jej życie. Z dowcipów za jeden z lepszych uważała własne życie, ha-ha. - Może sam nam opowie? - palnęła głupio i bez przemyślenia, bardzo szybko reflektując się, że ta abstrakcja z kasztanem w roli głównej zaszła już chyba nieco za daleko. Dlatego parsknęła. - Zdecydowanie potrzebuję drinka - przyznała, stwierdziwszy, że naprawdę potrzebowałaby odrobinę więcej alkoholu, jeśli mieliby skutecznie rozwiązywać zagadki kasztanowców zimą w Seattle. - Ale nie chciałabym przeszkadzać, nie czekałeś na kogoś? - zapytała po chwili całkiem kulturalnie. Zaczepiła go, jakby nie było, totalnie z dupy, atakując szaloną opowieścia o kasztanie, który wchodził do baru. I chociaż sama nie miała innych planów na ten wieczór, to przeciez nie znaczyło, że nikt inny nie mógł ich posiadać, prawda?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I on nie należał do gatunku tychże kreatywnych jednostek, z tak wielką łatwością przypisujących nieopowiedziane jeszcze historie do dopiero napotkanych zdarzeń. Nawet jeśli podczas batalii sądowych oratorem bywał wyśmienitym i naraz potrafił zmyślić powody, dla których to jego klient nie powinien jakkolwiek pokutować za podjęte decyzje, tak poza pracą jawił się jako człowiek niezdolny do snucia barwnych opowieści. Stąd ta nadzieja, że uraczony zostanie — tak dla odmiany — nie tylko zapierającą dech w piersiach opowieścią, ale i stanie się częścią przygody, w którą nikt mu potem nie uwierzy. Nie skreślał jednak jeszcze Jack. Było w niej coś, co nie pozwalało mu przejść obojętnie i raz na zawsze zrezygnować z kontynuowania dyskusji na temat kasztana; bądź co bądź, po raz pierwszy tak niewinna rzecz stała się przedmiotem tak poważnych rozważań.
— Musimy zapytać barmana, on na pewno wie, jak to się kończy — nawet jeśli w pewnym wieku pewne zachowania nie przystoją, tak zachęcony jej śmiałością gotów był potraktować tę sprawę z należytą powagą. Wszystko, byleby nie zostać samemu z myślami, tak niegrzecznie uciekającymi nie tam, gdzie powinny. Posłał jej więc ciepły uśmiech, jasno wskazujący, że doskonale rozumie tak wysublimowane poczucie humoru. Gotów był się popisać jakoś, by wskazać jej, że dorównuje jej poziomem, ale jednak i mu żadna piękna puenta nie przychodziła do głowy. Za to wizja wspólnego picia była jak najbardziej atrakcyjna, jako że i tak miał dzisiaj w planach stoczenie się do roli pijaka. A Jack zdawała się do tego dobrym kompanem. — Jeśli mamy z nim rozmawiać, to zdecydowanie musimy się napić kilku porządnych drinków — przyznał z rozbawieniem, zgadując, że już po piątej kolejce będą w stanie porozumieć się jakoś z kasztanem. Po dziesiątej za to poznają w końcu prawdziwy powód jego obecności w tym miejscu, a po piętnastej być może uda im się wraz z kasztanem obalić rządy tego świata. Plan całkiem idealny jak na tę spokojną, dość pogodną noc. — Powiedzmy, że to na ciebie czekałem — powiedział z uśmiechem, ruszając w stronę wejścia do baru. A potem, jak na dżentelmena przystało, przytrzymał drzwi, by panna Jack wraz z kasztanem mogli swobodnie dostać się do środka, po czym ruszył ich śladem. — Dwa razy podwójny rocket fuel i puenta żartu o kasztanie, który wchodzi do baru — zażądał od barmana, gdy już z Jack wywalczyli dwa stołki, dość perfekcyjnie umiejscowione. Nie do końca był w stanie zachować powagę wobec barmana, który nie wiedział, czy są to żarty czy mierne popisy pijanej już osoby, ale powiedzmy, że Gabe dzisiaj zamierzał odrzucić na bok rozsądek i zaszaleć w końcu, nawet jeśli oznaczać to miało zachowywanie się jak osoba niezrównoważona psychicznie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No tak! Barman! Dlaczego nie pomyslała o barmanie? Przecież powinno być oczywistym, że jeśli ktoś w otoczeniu wiedział cokolwiek o dowcipach z cyklu "Wchodzi Ix i Igrek do baru" to będzie to właśnie barman! Wydało jej się to logiczne... Przynajmniej na swój sposób, bo niestety była jeszcze za mało podchmielona, żeby dostrzegać logikę w totalnie abstrakcyjnych rozwiązaniach, ale za to mocno doceniała, że nowo poznany znajomy - Gabe - tak płynnie dopasował się do jej narracji. Poczuła się zdecydowanie swobodniej ze swoim kretyńskim i niezbyt lotnym poczuciem humoru i w jego towarzystwie. Ba! Może nawet poczuła się swobodniej ze sobą samą. Może.
Grunt że nadawali na podobnych falach. W końcu zgodnie stwierdzili, że do takich rozmów, takich żartów i takich historii potrzebnych jest im kilka drinków więcej. I to było jak najbardziej w porządku.
- To nie jest twój klimat, co? Jakieś dziewczyny próbujące ci wmówić, że znalazły twój kasztan - parsknęła pod nosem zupełnie mimowolnie. - Wybacz. Kiedy powiedziałam to na głos, zabrzmiało naprawdę idiotycznie - przyznała, bo potrafiła usłyszeć całkiem nieźle to, co wygadywała. Jeśli chodziło o dystans do samej siebie, Jack posiadała całkiem spory. Gdyby istnialy zawody w dorzuceniu cieżkiego obiektu na dystans, jaki się do siebie posiadało, najprawdopodobniej byłaby solidną kandydatką do złotego medalu. Zakończyła to krótkim potrząśnięciem głową, ale mimo wszystko - uśmiechała się. Jakby nie było, uważała to za dość zabawne. Frajerskie - ale zabawne. - To nie jest też mój klimat, żeby nie było. Nigdy wcześniej nie potknęłam się o kasztan. Zdarzyło mi się na schodach. Ale o kasztan? Nigdy - zaznaczyła z absolutną szczerością, gdy oboje zajmowali już miejsce przy barze, a Gabe zamawiał drinki i puenty ich prywatnych żartów. W gruncie rzeczy Jack nie spodziewała się żadnej. - Więc... Jakie są twoje plany na ten wieczór, Gabe? - postanowiła zapytać. Nie ze względu na jakiekolwiek oczekiwania - przyszła tu w końcu bez absolutnie żadnych. Była zwyczajnie ciekawa. I jakby nie było, to wydawało się znacznie bardziej konkretne od dywagacji na temat kasztana. W tematach życiowych Jack czuła się jednak nieco lepiej niż w tych dendrologicznych, umówmy się.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Columbia City”