WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Ostatni dzień był cudowny. Noc, choć trochę nie przespana, była chyba najlepszą nocą w jej życiu – pod warunkiem oczywiście, że liczyć tylko te, które pamiętała, bo z samym Russellem miała pewnie niektóre jeszcze lepsze Niemniej jednak, po miło spędzonym czasie z Jacksonem i dziećmi musiała pojechać do fundacji, z powodu jakiegoś spotkania. Co prawda o żadnym nie wiedziała, ale uznała, że jej sekretarka nie może się mylić, prawda? Ubrała się odpowiednio i pojechała na miejsce. Wjechała windą na piętro do biura fundacji, a kiedy z niej wysiadła nieco ją wgięło. Wszędzie stały rozstawione wazony z bukietami róż w barwie delikatnej brzoskwini – które swoją drogą uwielbiała – więc powoli podeszła do młodej dziewczyny, która była zatrudniona na recepcji.
– Skąd te kwiaty, Maddie? – ale nie od dziewczyny dostała odpowiedź.
– Dowiedziałem się, że je lubisz, więc postanowiłem zamówić tyle, by wypełnić nimi całe biuro. – odpowiedział jej Mike, a Sarah zamrugała odrobinę speszona.
– Ale... skąd... wow... – zaśmiała się cicho, a Mike podszedł bliżej niej i ucałował jej policzek, a ją przeszedł lekki dreszcz.
– Może napijemy się kawy? – uśmiechnął się tym swoim wspaniałym uśmiechem i faktycznie tak zrobili. Spędzili całe popołudnie w biurze, pijąc jakąś super kawę i jedząc ciastka w jej gabinecie, który podobnie jak reszta biura, usiany był kwiatami. Rozmawiali o kolejnym wyjeździe, o pogodzie, o wszystkim. I non stop się śmieli przez co jej policzki było nieustannie lekko zarumienione.
– Pani Russell, pani mąż do Pani idzie – rozległ się nagle dźwięk z interkomu, a Mike odchrząknął, wstając z krzesła. – W takim razie ja już pójdę. Wpadnę jutro, w porze lunchu. Wybacz, że użyłem takiego podstępu – puścił jej oczko i faktycznie się zawinął. Po drodze minął się oczywiście z Jacksonem, puszczając mu oczko i uśmiechając się nieco perfidnie. A Sarah... otworzyła okna, żeby złapać oddech, bo czuła się odrobinę zażenowana najpierw obecnością Michaela i kwiatów, a teraz jeszcze nagłe przyjście Jacka... miał facet wyczucie. Kiedy drzwi się otworzyły, odwróciła się w ich kierunku, niemal automatycznie opadając na miękkie krzesło.
– Nie wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziała całkiem szczerze. – Mike właśnie... rozmawialiśmy o wyjeździe. Tym razem gdzieś do Australii – nie była pewna czy na pewno, bo przez większość rozmowy rozkoszowała się zapachem róż i jego uśmiechem, ale to nic. Każdemu się to zdarza w obecności przystojnych ludzi, prawda?
-
Tak więc tak zaopatrzony podjechał pod biuro fundacji bo uznał że po spotkaniu biznesowym będzie zmęczona i głodna, ale to co zastał… Kto kurwa tak robi? Kto kobiecie, która ma męża zastawia całe biuro kwiatami, nosz kurwa jebana mać. Jasne, on tak by zrobił, totalnie. Jack miał skłonności do wielkich gestów (nadal myślał o zakupie wyspy, serio), ale przy S. trochę nauczył się, że hajsem wszystkiego nie załatwi. Mimo to, widząc Mike’a, aż się w nim kurwa zagotowało. No wpierdoliłby temu lalusiowi gdyby tylko mógł. Uśmiechnął się lekko do tego skurwysyna, mając ochotę wyjebać go przez przeszklone drzwi, ale zamiast tego, uśmiechnął się lekko.
– Chętnie pojadę z Tobą – powiedział, wzruszając ramionami. – On ewidentnie na ciebie leci. Nie lubię go – zmarszczył nos, bo ten typ autentycznie go wkurwiał, a Sarah chciła szczerości. Westchnął cicho i wzruszył ramionami pewnie stawiając bukiet i szaszłyki przed nią.
– Pomyślałem, że po spotkaniach biznesowych będziesz głodna i przyda ci się towarzystwo i miły gest, ale chyba braknie wazonów na ten bukiet – wywrócił oczyma, ewidentnie zniesmaczony gestem gościa, a widząc ciastka na stoliku, zacisnął lekko usta.
– Pewnie głodna też nie jesteś? – uniósł brwi, bo jednak to go nadal wkurwiało wewnętrznie i zewnętrznie i w ogóle najchętniej to by zajebał typa, co też postanowił w dość niedalekiej przyszłości uczynić.
-
– Jeśli tylko chcesz – odpowiedziała na słowa o tym, że z nią pojedzie. Nie widziała ku temu żadnych przeszkód, choć zdecydowanie może to być dziwny wyjazd, w czym utwierdziły go jego słowa. Podniosła się z kanapy i powoli do niego podeszła, łapiąc go za fragment marynarki i przyciągnęła do siebie. – Nie on pierwszy, ale to nie przy nim się budzę rano, prawda? – musnęła delikatnie swoimi ustami jego wargi, wzdychając zaraz cicho i posadziła teraz tyłek na blacie biurka, biorąc bukiet który przyniósł do rąk. – Wazon się na pewno jakiś znajdzie. A jak nie to, zaraz wyślemy kogoś, żeby kupił nowy. – posłała mu przeuroczy uśmiech. Mike był świetny, odrobinę się jej podobał, ale generalnie nie myślała o nim na poważnie. Był fajnym facetem i tyle. A Jack... cóż, to zupełnie inna historia.
– Właściwie to wszystko zależy od tego, co przyniosłeś, ale pachnie obłędnie... – mruknęła cicho, uchylając wieczko opakowania z jedzeniem. – Czy to jest to o czym myślę? – teraz się wyszczerzyła bo widziała szaszłyki o których rozmawiali. Podobno je uwielbiała przed wypadkiem. Może teraz też tak będzie?
-
– Oczywiście, że chcę. Może dzieciaki te pojadą. Przyda im się wyjazd, przy okazji będziemy robić coś dobrego – stwierdził z szerokim uśmiechem, bo w sumie przecież to wydawało się całkiem spoko opcją, nie? Westchnął cicho, jednak gdy tak go do siebie przyciągnęła to pokiwał głową, wyraźnie się rozchmurzając i odrobinę przeciągając to muśnięcie i pogłębiając pocałunek.
– Racja, po prostu nie ufam temu typowi – westchnął cicho, bo jakoś ten Mike mu śmierdział. Nie lubił typa, naprawdę. Miał ochotę mu pierdolnąć tak dla zasady, ale nie chciał póki co robić cyrku. Uśmiechnął się i skinął lekko głową.
– To jest dokładnie to, o czym myślisz. Pomyślałem, że będziesz może chciała ich w końcu spróbować, a wiedziałem, że masz jakieś spotkania biznesowe, więc uznałem, że możesz po tym zgłodnieć – uśmiechnął się lekko i usiadł pewnie w fotelu, rozpakowując wszystko. – Przyniosłem też prosecco, jeśli masz na nie ochotę – no i wyciągnął pewnie jakąś miniaturową buteleczkę prosecco, czy innego winiarza który Sarka generalnie lubiła. A potem zjedli.
ztx2
-
Już do końca wyjazdu miała schrzaniony humor po rozmowie z Jacksonem, chociaż Mike naprawdę próbował zrobić wszystko, żeby jej go naprawić – zabierał ją na więcej spacerów, do jeszcze lepszych knajp i w ogóle, ale myślami ciągle była w Seattle, obok Russella. Jak sprawić, żeby cierpiące serce się uspokoiło? Póki co nie znalazła na to żadnego leku. Po powrocie do domu, nie zastała w nim Jacksona zgodnie z tym o co poprosiła i nagle zrozumiała, jak bardzo ten dom był wielki i pusty bez niego i jego rzeczy. Przesunęła palcami po jednej z pustych półek w której trzymał wcześniej swoje ubrania, czując że ta emocjonalna dziura która się w niej wytworzyła po sytuacji z Los Angeles, nagle się powiększyła i zupełnie tego nie rozumiała, bo przecież sądziła, że gdy się go pozbędzie to poczuje się lepiej, ale teraz... teraz czuła się jeszcze gorzej. Ledwie przespała noc we wspólnej pościeli bo dostania ataku histerii, głównie dlatego odezwała się do niego w środku nocy proponując spotkanie w południe w fundacji. Rano wstała oczywiście całkowicie niewyspana, ledwie dała radę zjeść śniadanie i się ogarnąć. Przed spotkaniem z Jacksonem odebrała papiery rozwodowe od swojej adwokatki i była w fundacji przed czasem. Czekając jednak na windę, poczuła zapach znajomych perfum który wleciał do środka gdy drzwi od biurowca się otworzyły.
– Jackson – szepnęła cicho, niemal bezdźwięcznie poruszając ustami i powoli obróciła się w kierunku skąd nadpływał zapach. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, zaledwie kącikami ust. – Jesteś wcześniej – zauważyła niezwykle inteligentnie i oboje pewnie wsiedli do windy, w której Sarah starała się nie odzywać, tylko stała i wlepiała wzrok w swoje buty. W równie dużym milczeniu weszła na recepcję fundacji, na której standardowo była masa kwiatów od Mike'a – chłopak ewidentnie sobie nie odpuścił, co zaczęła zauważać dopiero pod koniec wyjazdu. Weszli razem z Jackiem do biura, gdzie kwiatów było jeszcze więcej, co odrobinę ją zirytowało.
– Ja pierdole – mruknęła pod nosem, rzucając torebkę na biurko i zaczynając z owego biurka zdejmować wazony z bukietami. Zapach kwiatów przyprawiał ją o mdłości a tamten postanowił wykupić całą kwiaciarnię za rogiem chyba. – Wyjmij z mojej torebki papiery i sobie przejrzyj a ja... posprzątam – mamrotała cicho pod nosem, próbując wszystkie kwiaty wynieść na korytarz albo chociaż ustawić pod jedną ścianą.
-
Tak czy siak, umówił się z Sarah na południe, użył perfum, które tak na nim lubiła, przy okazji ogarnął coś dla Sarah. Nie były to jednak kwiaty, a coś znacznie prostszego – jej ulubione szaszłyki z knajpy, które podawano na pamiętnym sylwestrze, na którym zaczęła jeść mięcho. Jakoś tak mu się wydawało, że to całkiem niezła opcja, poza tym i tak mieli zjeść razem obiad, nie? I tak ogarnął wszystko trochę wcześniej i stanął z jedzeniem na wynos przy windzie, tuż za kobietą swojego życia.
– Wybacz, nie chciałem, żeby jedzenie wystygło. Obiecałaś mi obiad, pamiętasz? – uniósł brwi, wzruszając ramionami. – Chyba, ze nie jesteś głodna. Wtedy nie było tematu – uśmiechnął się niewinnie i spojrzał jej w oczy, chociaż nie był do końca pewien, czy dobrze zrobił. Podziękował w duszy Bogu za to, że to nie on kazał ustawić tutaj kwiatki, bo jej reakcja właściwie wiele mówiła. Uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową.
– Jesteś pewna? To znaczy S, ja podpiszę wszystko, co tylko będziesz chciała, ufam ci – zaczął spokojnie, patrząc jej w oczy. – Ale może byśmy to przegadali? – spytał cicho, bardzo cicho, koszmarnie niepewnie, ale miał nadzieję, że jakoś ją do tego przekona.
-
– Przepraszam, zupełnie zapomniałam – przyznała szczerze, bo natłok wszelkich myśli i stresów po prostu ją od tego tematu odciągnął. Przemilczała to, że na obiad umawiali się zanim dowiedziała się, że jest kłamcą. – Właściwie to trochę jestem, nie zdążyłam dziś nic zjeść – posłała mu delikatny uśmiech, nadal przerzucając zarówno bukiety jak i wazony pod jedną ścianę. Potrzebowała przestrzeni a całe pomieszczenie badyli zdecydowanie w tym przeszkadzało.
– A co jeśli w papierach zawarłam, że musisz oddać mi cały majątek? Powinieneś mimo wszystko sprawdzić – powiedziała cicho, oczywiście żartobliwie bo jego pieniądze naprawdę jej nie interesowały. Pozbywszy się wszystkich kwiatów z pola widzenia, podeszła do małej kuchni obok z której wzięła dwa talerze i sztućce i skierowała się do kilkuosobowego stołu gdzieś w rogu gabinetu i zajęła jedno z miejsc, patrząc na Jacksona wyczekująco. Nie chciała, żeby rozmawiali ze sobą przez biurko. A może chciała po prostu mieć go bliżej? Odetchnęła. – Przegadali co? Nasze małżeństwo, które wydaje się być całkowicie przepełnione twoimi ściemami? Zawsze tak było czy zachowujesz się tak tylko odkąd straciłam pamięć? – przechyliła głowę na bok, zaczynając przekładać jedzenie na talerze. Nie miała ochoty na jedzenie z plastików, więc...
– Nie wiem jak mam to wszystko rozgryźć, J. – powiedziała wprost, w końcu przenosząc na niego wzrok i patrząc mu ze smutkiem w oczy. – Nie ufam Ci i nie sądzę, żeby terapia to zmieniła. Nie chcę więcej obietnic bez pokrycia, sama też nie mogę Ci nic obiecać, dlatego nie wiem czy to wszystko nadal ma sens – tak, nie mogła mu obiecać, że ponownie mu zaufa albo wybaczy, bo nawet nie miała pewności co do jego wierności, a to było dla niej kluczową sprawą – chciała mieć kogoś tylko dla siebie, a nie do podziału z kurwami i w ogóle.
-
– Nie ma problemu, S. Dlatego wziąłem nam coś na wynos. Skoro jesteś głodna, to idealnie się składa – uśmiechnął się szeroko, a skoro nie protestowała przed wspólnym posiłkiem, to po prostu był zadowolony – zupełnie szczerze, uważał, że to dobry krok we właściwym kierunku. Odetchnął cicho i wzruszył ramionami.
– Wtedy oddam ci cały majątek. Dobrze wiesz, że zrobiłbym dla ciebie absolutnie wszystko – uśmiechnął się smutno. Taka była prawda – gdyby chciała cały majątek, oddałby jej cały majątek – nawet Dragona. I było to zupełnie szczere z jego strony. Właściwie nawet chciał, żeby go oskubała, bo mu się zdecydowanie należało. Taki wątek chyba był nawet w jakimś filmie, ale już nie pamiętam w jakim.
–Nie jest przepełnione ściemami, Sarah – powiedział cicho, siadając obok niej przy stole i spojrzał jej w oczy. – Jasne, na początku nie mówiłem ci wszystkiego, ale to dlatego, że liczyłem na to, że sobie przypomnisz, wiem, że to był błąd. Wiem, że nie mogę cię prosić o wybaczenie i to rozumiem – spuścił wzrok, pomagając jej przełożyć jedzenie i zacisnął lekko usta.
– Ja też nie wiem – przyznał, kiwając głową. – Nie będę ich już składał, ale chciałbym, żeby może terapeuta nam pomógł posortować różne sprawy. Nie mówię, że to nas uratuje, ale kocham cię i wiem, że ty mnie też. Chcę nam dać szansę, bo naprawdę wierzę w nas – szepnął, delikatnie układając dłoń na jej dłoni i spoglądając jej w oczy.
-
– Na całe szczęście twoje pieniądze to mało interesujący kąsek – brudne pieniądze, należy dodać i chyba tylko dlatego Sarah by ich nie wzięła. Jasne, niby z nich korzystali i w ogóle, ale generalnie nie chciałaby stać się ich jedyną właścicielką, poza tym... pieniądze to nie wszystko, przynajmniej dla niej, dlatego zaraz posłała mu ciepły uśmiech. – Wydaje mi się, że... że miałam jakieś retro z wyjazdu do Cabo – powiedziała cicho i niepewnie, bo właściwie to nie było nic specjalnego, coś bardziej jak myśl niż wspomnienie, ale chciała mu o tym powiedzieć. Chciała, żeby wiedział, że pewne rzeczy do niej wracają w ramach straszaka, gdyby postanowił znów w jakimś temacie kłamać. Może powinna to wykorzystać? Gdy położył dłoń na jej dłoń, lekko się wzdrygnęła ale nie dlatego, że ją od niego odpychało ale bardziej przez to, że przez jej ciało przeszedł jakiś dziwny dreszcz.
– Jaką mam pewność, że to wszystko się więcej nie powtórzy? – zapytała wprost, ale nie zabrała dłoni, właściwie to przykryła ich ręce swoją drugą dłonią i nadal wpatrywała się w jego błękitne oczy. – Jaką mam pewność, że za kilka dni nie okaże się, że jest jeszcze jakaś sprawa o której mi nie powiedziałeś, a jest dla nas ważna? – mimowolnie nachyliła się do przodu, zmniejszając między nimi odległość i przekręciła się tak, żeby siedzieć całkowicie przodem do niego. Przeniosła jedną dłoń na jego udo. – I co jeśli się okaże, że naprawdę z którąś z tych dziwek się przespałeś? Okej, uznajmy, że wierzę w to co mówisz, ale co w sytuacji gdy szukając dowodu natrafisz na to, że jednak to zrobiłeś? Wtedy też mnie okłamiesz? – ściszyła głos, bo lekko się jej w tym momencie załamał. Łatwo było być twardą, gdy był daleko i się nie widzieli, ale teraz znowu zaczynała mięknąć. Nie chodziło nawet o samo uczucie jakim go darzyła, ale też fakt, że mieli mieć dziecko – którego zdjęcie z usg schowała w papierach rozwodowych, ale skoro ich nie przejrzał, to nie miał szansy go zobaczyć.
-
– Jak uważasz – wzruszył ramionami, bo nie miałby problemu z tym, żeby Sarah wzięła jego majątek. On z pewnością by sobie jakoś poradził, zarobił nowe, zrobił cokolwiek, serio. Po prostu jedyna wartościowa rzecz w jego życiu została spierdolona przez niego samego i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. – Och… To dobrze, może przypomnisz sobie więcej – uśmiechnął się blado, trochę smutno, bo jednak mimo wszystko to był jakiś promyk nadziei w tym całym gównie.
– Nie masz. Musiałabyś mi zaufać, a zaufanie wymaga czasu – wzruszył ramionami, mówiąc zupełnie szczerze. – Wszystko ci powiedziałem. Nie zataiłem niczego poza tamtym jednym wieczorem, S. Nie zataiłem niczego, od tamtego wieczoru, kiedy ci to obiecałem - oświadczył spokojnie, by westchnąć cicho i pokręcił gwałtownie głową. Nie, zdecydowanie by już tego nie ukrył.
– Powiedziałbym ci. Dlatego, że zasługujesz na to, by znać prawdę, Sarah. Nawet jeśli chciałabyś mnie potem na zawsze zostawić. Zresztą, takie rzeczy zawsze wypływają na wierzch – powiedział, patrząc jej w oczy. Mówił zupełnie poważnie, kochał ją nad życie i chyba zaczynał rozumieć tę świętoszkowatą postawę Alexa. Dziewczyny były cudowne i zasługiwały na prawdę, tak po prostu.
-
– Jest taka szansa – wzruszyła delikatnie ramionami. Nie mówiła o tym, że przypomniała sobie też troszkę rzeczy związanych z ciążą, bo te fakty zdecydowanie silniej się objawiały. Najgorsze było to uczucie strachu, które w momentach tych wspomnień ją obarczało. Miała wtedy ochotę schować się w domu, żeby chociaż temu dziecku nic złego się nie przytrafiło.
– Nie wiem nawet ile czasu będę potrzebować – ona również powiedziała to szczerze. Nie wiedziała czy będzie to kwestia dni, tygodni, może miesięcy? Nie skomentowała jego słów, tylko pokiwała powoli głową, nieco mocniej zaciskając dłoń na jego udzie. Próbowała się zebrać w sobie, żeby mu choć troszeczkę zaufać, bo nie chciała się rozstać. Potrzebowała go – bała się ciąży, tego co będzie dalej, bała się wracania do pustego domu, ale jednocześnie nie wiedziała jak sprawić, żeby obraz z poranka po wieczorze kawalerskim Alexa wymazać. – Możemy... spróbujmy z tą terapią – wydusiła w końcu, przygryzając dolną wargę. Może to nie oznaczało, że jest między nimi dobrze, ale mogli przecież spróbować, prawda? Najwyżej się wycofa, gdy nie będzie dawała rady. Sięgnęła po teczkę z papierami, chcąc wyciągnąć z niej zdjęcie i wtedy otworzyły się drzwi od biura.
– Dzień dobry, słoneczko. Przyniosłem Ci trochę zakupów żebyś przetrwała ten dzień – powiedział Mike, bez krępacji wchodząc do pomieszczenia i całkowicie ignorując fakt obecności Jacksona. Stanął wręcz pomiędzy nimi, stawiając na stole siatkę z zakupami i zaczynając ją wypakowywać.
– Mike, może porozmawiamy trochę później, my... – zaczęła, ale zaraz urwała widząc całą serię słodyczy i innych tego rodzaju rzeczy.
– Woda dla Ciebie, sok z kiwi dla dziecka – wyszczerzył się do niej, doskonale wiedząc, że oprócz ostrego, fazowała też na wszystko co lekko kwaśne i zawiera właśnie kiwi. A potem odwrócił się do Jacksona. – Sarah powiedziała Ci już, że spodziewamy się dziecka, prawda? – przechylił głowę na bok, uśmiechając do niego czarująco i stanął tak, żeby Sarah tego nieco perfidnego spojrzenia widzieć nie mogła.
– Co ty... – aż ją zatkało. My? Jakie kurwa my?
-
– Poczekam na ciebie tyle, ile będzie trzeba, Sarah. Mówię poważnie – powiedział cicho, a w jego oczach pojawiła się nadzieja, że jednak trochę wygrał z Mikiem, mimo zastawienia całego biura chwastami i ciągłego wtrącania się między niego a ukochaną. Gdy przytaknęła na terapię, uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową. – Znajdziemy kogoś razem. Kogoś, kto będzie nam obojgu odpowiadał – powiedział od razu, bardzo entuzjastycznie, ale wtedy przyszedł Mike.
– Znowu on – mruknął pod nosem, wywracając oczyma, ale i tak czuł się trochę wygrany, bo przecież to z nim S. zdecydowała się odbudować relację. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie kolejny tekst Michaela. Słysząc, że spodziewają się z Mikiem dziecka, oczywiście coś mu zaśmierdziało gównem, ale jednocześnie Jackson tak bardzo się odpalił, że gdyby to była gra komputerowa, to wszystko widziałby na czerwono.
– Dosyć tego, kurwa – dopadł w tym momencie do Mike’a, sprzedając mu piękny prawy prosty, a potem po prostu rozłożył go na łopatki. – Jesteś w ciąży? Tamten test był Twój? Już wtedy byłaś w ciąży Z NIM? – zarzucił ją pytaniami, chociaż rozsądny głosik w jego głowie mówił, że dziecko może być przecież też jego.
– Oczywiście, że ze mną. Ja nie ruchałem żadnych dziwek – rzucił Mike z ironicznym uśmieszkiem, za co dostał po raz drugi w ryj.
– Nikt cię nie pytał, zamknij ryj – mruknął do mężczyzny, ewidentnie oczekując odpowiedzi od szatynki i nie schodząc z szarpiącego się Mike’a. Może zmizerniał, ale zdecydowanie siły mu teraz nie brakowało.
-
– Dobrze, możemy nawet zaraz zacząć poszukiwania – skinęła głową, nadal nie do końca pewna czy ten pomysł był na pewno odpowiednią opcją, ale skoro mu tak bardzo zależało, to mogli spróbować. Niestety, świat potem oszalał, bo słowa Michaela sprawiły, że szatynka nie wiedziała czy zacząć się nerwowo śmiać, krzyczeć czy jebnąć okropnym płaczem – szczególnie gdy Jackson się na niego rzucił.
– Jackson, przestań... – powiedziała cicho, ledwie słyszalnie gdy Russell wymierzył mężczyźnie strzał w twarz, no nadal przemawiał przez nią okropny szok wynikający z całego zamieszania, ale gdy obaj uwalili się na ziemię, odchrząknęła. – JACKSON! – wrzasnęła, łapiąc go za materiał marynarki, ale nie wiele się to przydało, bo Mike zaraz spod Russella wyciągnął dłoń i strzepnął łapkę Sarah.
– Sarah, nie! – warknął, mając w głowie na tyle oleju, by nie pozwolić ciężarnej ładować się w takie przepychanki. Posłusznie więc się odsunęła, mimowolnie otaczając dłońmi płaski brzuch i przyglądając się facetom. Zmarszczyła czoło po słowach Jacksona.
– Nie... za kogo ty mnie masz? – pokręciła głową, czując napływające łzy do oczu, bo jednak nie było to zbyt miłe podejrzenie. – Mike, co ty kurwa wygadujesz? – syknęła, robiąc kilka kroków w tył, żeby zachować bezpieczny dystans od nich, bo Michael splunął sobie tylko krwią na jej piękny, kremowy i miękki dywan, po czym przerzucił Jacksona tak żeby to on teraz znalazł się pod nim i sam mu jeden strzał zaserwował. Siły miał pewnie mniej niż sam Russell, ale na bank wykorzystał po prostu jakąś chwilową słabość względem rozmowy jeszcze-małżonków. Sarka mimowolnie zasłoniła oczy, gdy Mike wymierzył cios w kierunku Jacka, bo... nie był to miły widok oglądać, jak twój mąż dostaje w pysk nawet jeśli tyci się mu należało. Michaelowi zresztą też.
– Nie zasługujesz nawet na miano męża, a co dopiero kurwa ojca. Każdy będzie lepszym mężem i ojcem jej dziecka niż ty – nie dawał za wygraną Mike.
– Przestańcie, proszę – szepnęła Sarah, bo pewnie jeszcze się tam trochę kotłowali na ziemi a ona nie miała ochoty być tego świadkiem. Faceci to dość prymitywne stworzenia, nie żeby sama najebała raz w podobny sposób Kryśce, ale to przecież co innego....
-
– Bądź tak miła i się odsuń – warknął, pierwszy raz w życiu wdzięczny, że Michael na coś się przydał. Nie zamierzał wciągać w to ciężarnej kobiety, nawet jeśli potencjalne dziecko miało nie być jego. Odetchnął ciężko, a kiedy kobieta się odsunęła i odpowiedziała na jego pytanie, tym bardziej zaczął napierdalać Michaela.
– I co, myślisz, że jak kurwa sobie pomarzysz, że może nosić twoje dziecko, to to będzie prawda? Jebany szmaciarz! – westchnął ciężko, a gdy nagle znalazł się nad nim i wymierzył cios w jego stronę, Jackson tym razem splunął krwią, ale nie na dywan. Nie, on splunął prosto na Mike’a. Jak prawdziwy, dorosły samiec alfa – no ja pierdole, jako autorka stwierdzam, że Jack jest pojebany. Tak czy siak, zaraz znów znalazł się nad Michaelem.
– Na szczęście to nie ty o tym będziesz decydował – powiedział, wymierzając mu kolejny cios, ale gdy Sarah poprosiła, żeby przestali, wstał z Michaela, kopnął go jeszcze w żebra na do widzenia i otrzepał marynarkę, by przenieść wzrok na Sarah.
– Miło by było, gdybym dowiedział się od ciebie. Nie w ten sposób i nie od tego szmaciarza. Jeśli chciałaś się z nim widzieć, to mogłaś się ze mną umówić na inną godzinę – westchnął i przetarł krew z rozciętej wargi rękawem.