WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Joaquin nienawidził joggingu. Ostatnimi czasy obiecał sobie prowadzenie trybu życia zdrowszego, niż dotychczasowy, który za punkt kulminacyjny dnia zakładał długie godziny pędzane na kanapie w towarzystwie netflixa i paczki chipsów. Wspomniana aktywność fizyczna wyzwalała w nim najgorsze instynkty, o których istnieniu dotychczas nie zdawał sobie sprawy. Za każdym razem, gdy podejmował się krótkiej przebieżki, zadawał sobie jedno pytanie. Jedno, ale wyrażające więcej niż dziesiątki innych. Na jaką cholerę mi to wszystko? Pytanie to brunet jeszcze długie godziny miał z tyłu głowy, zupełnie jakby analizowanie własnego lenistwa mogło mu w czymkolwiek pomóc. Biegnąc między alejkami niczym spłoszone sarnię, czuł się jak nastolatka walcząca w klepie o ostatnią przecenioną płytę Justina Biebera- spłoszony i rozjuszony zarazem. Podobną niechęć wywoływało w nim tylko pływanie synchroniczne, którym zainteresowanie udawał, gdy w licealnych czasach wpadła mu w oko pewna koleżanka, która wręcz nie potrafiła mówić o niczym innym. Cóż, Joaquin miał specyficzny gust jeśli chodzi o kobiety, ale taka już przypadłość Marquezów . Całe szczęście kochana mateczka, wpajała im od najmłodszych lat, że podstawą zgodnego małżeństwa jest intercyza i łeb na karku. Oczywiście zapomniała dodać, że ta zasada w jej przypadku nie do końca funkcjonowała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 5.
Ostatnie wydarzenia w życiu Clive doprowadziły do pewnych czynników - a na pewno do jednego konkretnego; posiadał za dużo wolnego czasu. Bezustannie przebywając we własnej posiadłości głównie w towarzystwie syna Steven'a, oraz jego nauczycielki - z którą w nawiasie relacje dość niebezpiecznie zaczęły „piąć się w swoją stronę” uznał, że potrzebuję ratunku - a może raczej wolnego czasu, by przemyśleć niektóre (istotne!) sprawy. Z tego względu zaczerpnięcie świeżego powietrza wydawało się idealnym rozwiązaniem, mógł na spokojnie rozpocząć swoją pokutę poprzez odnalezienie cichego miejsca dzięki któremu odizoluję się od społeczeństwa. Dlatego wstał wcześniej - niż od półtora roku miał w zwyczaju, wziął szybki prysznic i wyszedł z domu nikogo o tym nie powiadamiając. Bo tak naprawdę, po co? Wszyscy posiadali swoje własne problemy, jak również zajęcia - Callie, większość czasu odsiadywała w szpitalu, jego syn - był zajęty nauczaniem poprzez guwernantkę, a reszta znajomych/przyjaciół/rodziny zajmowali się sobą.
Pewnym krokiem szedł przed siebie co i rusz rozglądając się wokół otoczenia, szukał kogoś? Czy może obawiał się, że rzeczywiście na jego drodze pojawi się osoba, z którą niekoniecznie chciał zamienić parę słów? Od okrutnej diagnozy minął ponad rok, jednakże Parkinson z każdym dniem jakby się pogłębiał - a ego lekarza nie pozwalało mu na zaakceptowanie takiego stanu rzeczy - nie ma co ukrywać, niegdyś był wielkim, podziwianym neurochirurgiem - a teraz? Zwykłym, szarym człowieczkiem z wypisanym na czole „jestem chory.” Owszem, wiedzieli o tym wszyscy - nie tylko najbliżsi, ale także współpracownicy, Ci sami - z którymi niegdyś bez żadnego problemu mógł zagrać choćby w kosza. Aktualnie? Nie byłby w stanie utrzymać piłki w dłoni - to go dobijało, do takiego stopnia, że wolał wybrać najgorszą z możliwych dróg - czyli unikanie wszystkich (czyt. całej Seattle'wskiej społeczności).
Nie spodziewał się jednak, że o tej porze - przeszkodzi mu jedna postać, którą znał od ponad dziesięciu lat - i którą rozpoznałby nawet w milionowym tłumie, nawet podczas koncertu Justina Bibera. - Jakie to musiały nastać czasy, że chirurg o dziesiątej rano ma wolne, a nie stoi wycieńczony przy stole operacyjnym? - rzucił z lekkim uśmiechem wypisanym na swych wargach, aby nieco przechylić łepetynę na prawy bok. - Nie sądziłem, że są tacy, którzy ćwiczą na zewnątrz.. ktoś Cię zmusił, czy przegrałeś zakład?. - dodał, bo sam w momencie swojego „szczytu kariery” raczej wolał wydać fortunę na super/ekstra/klasę siłownię niżeli biegać po parku. Typowy bogacz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Marcy tak naprawdę już nie pamiętała w jaki sposób się poznały, ale nie mogła powiedzieć, że dziewczyna nie była dla niej ważna. Jasne, potrafiła jej czasami dokuczać i śmiać się z tego, czym się zajmuje, ale tak naprawdę to była w stanie skoczyć za nią w ogień. W swoim życiu na palcach jednej ręki mogła policzyć osoby, które znaczyły dla niej dużo. Nie zazdrościła jej jednak i wiele razy proponowała, że jej pomoże, ale ta nie chciała. Z bólem serca patrzyła na to, ile harowała, żeby móc spokojnie odłożyć sobie pieniądze na własne lokum. Szanowała jednak tą zaciętość w tej słodkiej istotce.
Na spotkanie przyszła chwilę wcześniej. Oczywiście wcześniej zaopatrzyła się w potrzebne rzeczy, ale dzięki czasie, który zaoszczędziła, mogła obserwować dziewczynę w akcji i troszkę się z niej potem ponabijać. Tak naprawdę to szanowała to, że dziewczyna próbowała pomóc tym ludziom.
- Hej, jak się trzymasz? - wytknęła jej język i objęła ją mocno, witając się w prawidłowy sposób. - Oczywiście solidnie się zaopatrzyłam na nasz wieczór - oznajmiła dumnie, mając na myśli oczywiście piwa w torbie. Obie ruszyły w stronę stawu.
- Gdzie idziemy? Czy zostajemy tutaj? - rozejrzała się i uśmiechnęła. No i miała prezent, nie zapominajmy o tym. - Przywiozłam Ci magnes z Londynu - rzuciła, z dumą prezentując magnes w kształcie budki telefonicznej jakby to była starannie namalowana laurka, a ona była przedszkolakiem, chwalącym się mamie tym ogromnym sukcesem.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 1.
Człowieczeństwo... zasady moralności, czymże są pośród panującego okrucieństwa wobec wszechświata? Dearisee McPherson wedle swoich trzydziestu dwóch lat żywota, przeszła wiele - nie byłoby kłamstwem, gdyby powiedziano, że prawie wszystko. Począwszy od królowania na szkolnych korytarzach, szaleńczego trybu życia w akademikach - miłości wielkiej i niepowtarzalnej, dobrej - wręcz wymarzonej (jak i wspaniale zarobkowej) prac, małżeństwa z ukochanym, oraz narodziny pierwszej córeczki - a kończąc na zaginięciu (a dokładniej porwaniu) dziecka, bezustannych kłótniach - gdzie wkroczył bezlitosny rozwód, a ostatecznie nagrobek, istniejący od ponad roku na tutejszym cmentarzu - z wyrytym na marmurowej płycie imieniem Emma. Jej najdroższej, najwspanialszej, wyjątkowej latorośli - za którą tęskniła tak niemiłosiernie (a przeszło już dwa lata), że nadal nieustannie budziła się w środku nocy z przeraźliwym krzykiem, a do drobnego ciała blondynki przylegała mokra od potu koszulka. Źle sypiała - to za małe określenie, Dear za każdym razem gdy zamykała oczy - przed nimi ukazywała się twarz małej, rezolutnej dziewczynki, której od bardzo dawna nie było w egzystencji kobiety. Tęskniła - każdego dnia nieustannie przesiadywała przy telefonie, bądź wpatrywała się przez wielkie, wychodzące na główną ulicę okno w jadalni - z nadzieją, że może niegdyś uda jej się natrafić wzrokiem na przebiegającą wzdłuż chodnika sześcioletnią Ems - być może były to złudne marzenia, ale wprawdzie tylko one utrzymywały ją przy zdrowych zmysłach życiu.
Dzisiejszy poranek rozpoczął się jak zwykle - czarna, niesłodzona kawa - w pośpiechu zjedzony (spalony!) tost - następnie wyjście z domu, oraz szybka jazda samochodem do agencji reklamowej. Kilka spotkań, konferencja - rozmowy telefoniczne, wideo-rozmowy - lunch, rzecz jasna wchłonięty samotnie - we własnym gabinecie. Kłótna z przełożonym, podwładnymi - nowy (niezadowolony, bądź zadowolony) klient - obiad, odpuszczony - ciaśniejsze zaciśnięcie paska u spodni; większość ubrań spadła z jej ciała, ale nie miała zbytniej ochoty na „szaleńcze babskie wypady” na zakupy - być może byłoby inaczej gdyby obok siebie posiadała choć jedną, przyjaciółkę „od serca” - ale fakt, że blondynka nie lubiła ludzi „mówił sam za siebie.” Telefon od matki - trzydziesty siódmy tego dnia - odrzucone połączenie (nie mam czasu mamo, pracuję... a raczej ewidentnie Cię unikam, czego nie potrafisz zrozumieć); powrót do pustego domu. Czyżby? Nie tym razem, niedoczekanie.
McPherson zamiast zaparkować swoją furę - jak to zawsze miała w zwyczaju o tej porze, tuż przy własnej posiadłości - niespodziewanie zmieniła swoją codzienność, a co było tego powodem? Cóż, pytanie powinno zostać zadane inaczej albowiem, „kto był tego powodem?” Widok zza szyby Ackley'a Lanaghana - od razu rozwiewa wszystkie wątpliwości - odkąd wrócił ze swojej służby i odkąd zadecydował pomóc kobiecie w odnalezieniu córki (tracąc na to czas, siłę i zapewne zdrowie psychiczne), Dearisee powolnie (wcale nie - bardzo szybko), zaczęła odczuwać wrażenie - jak mocno się do siebie zbliżyli. Praktycznie codziennie bywał u niej na popołudniowej kawce oraz cieście (kupionego w hipermarkecie zza rogiem, lecz za każdym razem kłamała, że zrobiła sama - choć pewnie się tego domyślał, aczkolwiek również nie był szczery mówiąc, że mu smakuję); - być może aktualna sceneria była tylko wyobrażeniem niewiasty, to jednak wolała trzymać się faktu, że należeli do grupy osób cienia pierwszej, prawdziwej miłostki - tej niezapomnianej, a równocześnie szczerej. To widząc go wysiadła z pojazdu - na nieszczęście (a może i szczęście?) mężczyzny, doskonale wiedziała, o której porze i kiedy dokładnie tu bywał i choć uznała, że najlepiej stworzyć z tej sytuacji „niespodziewane spotkanie” - obecność Lanaghan'a wprawiła ją w stan upragnionego spokoju. - Zostałeś wezwany, aby ściągać nieporadne kotki z drzew, czy tym razem nie jesteś tu służbowo? - a jeżeli prywatnie, to przecież nastała idealna okazja by zaprosić go na kawę, obiad, piwo, herbatę, ciasto, a może kolację połączoną ze śniadaniem?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzień upływał mu nadzwyczaj błogo, na nieśpiesznym zgłębianiu się w zakamarki tętniącego życiem Seattle. Podczas dni wolnych od służby starał się spędzić czas na czymś, co wprawi go w dobry nastrój i chociażby po części powoli mu zapomnieć o szarej codzienności. Nie był typem domatora tak, więc pozostanie w czterech ścianach, nie wchodziło w grę, tak długo, jak nie był na tyle chorym, by nie móc o własnych siłach wydostać się z łóżka. Jako że piątkowego popołudnia był zdrów jak ryba postanowił zrobić to co zawsze wprawiało go w zadowolenie. Spacer uliczkami Chińskiego ogrodu na obrzeżach Delridge był nieodzownym elementem jego cotygodniowej rutyny. Zazwyczaj nie gromadziło się w nim tyle młodzieży co w innych, okolicznych parkach toteż było tu nieporównywalnie ciszej i spokojniej. Podsumowując, idealne miejsce, by zebrać myśli i celebrować doskonałą pogodę z kubkiem gorącej herbaty, którą Ackley miał w zwyczaju pijać w ulubionym contigo z odrobiną soku malinowego z całą masą cukru. Przypominał mu o babcinym wyrobie, którego nie były w stanie stworzyć na własną rękę, przez wrodzone lenistwo, toteż zadowalał się kupnym zamiennikiem z całą masą cukru.
Błądziłby między zielonymi alejkami przez najpewniej kolejne kwadranse, gdyby na horyzoncie nie pojawiła się pewna dobrze znana mu blondynka. -Dearisse, cześć! Nie zauważyłem cię.- powitał ją nieco zdziwiony, gdyż wpadła na niego tak niespodziewanie, że ktoś nieco bardziej podejrzliwy uznałby to za podejrzane. Cóż, niestety nie on. - Wszystkie koty bezpieczne, nikogo dziś nie ratuję. Chciałem się przewietrzyć i trochę pospacerować.- wyjaśnił, obdarzając ją promiennym uśmiechem, który pewnie doskonale już znała. Oczywiście, że uznał jej obecność za totalny przypadek. Zresztą w ten właśnie sposób tłumaczył wszystkie dziwactwa Dear, jak gdyby sam przed sobą chciał usprawiedliwić blondynkę, utwierdzając się tym samym w przekonaniu, że wszystko z nią w porządku. Podczas gdy inni najpewniej dawno postukaliby się w głowę i ucięli ę znajomość długie miesiące wcześniej, Ackley nie potrafił wyzbyć się troski i współczucia w stosunku do byłej dziewczyny. Wiedział, że wiele w życiu przeszła i znając historię jej zaginionej córki, nie potrafił być surowy względem postępowania Dear. Z jego perspektywy była jedną z najmilszych i najbardziej dobrodusznych osób, jakie znał. Co było dla niego niemałym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że nie taką zapamiętał ją z dawnych licealnych lat. Cóż ludzie się zmieniają, jedni na dobre inni niekoniecznie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy znała praktycznie każdy przebieg dnia Ackley'a Lanaghan'a? Czy wiedziała gdzie mężczyzna znajduję się w danej chwili? Czy przebrnęła przez wszystkie jego portale społecznościowe, aby odnaleźć choć najmniejszy, a zarazem najbardziej szkodliwy (dla jej psychiki) łączący ich szczegół? Bardzo możliwe. Niepotrzebne skreślić. Oboje byli samotni. Odkąd brunet na nowo zajrzał do życia (jak i serca!) blondynki, robiła absolutnie wszystko by zaglądał do niej częściej - a to zepsuła się pralka - a to skręciła kostkę, więc kto zrobi i przyniesie jej zakupy? A to potrzebuję podwózki (na całe szczęście mieszkał blisko!) - a to „dwadzieścia tysięcy milionów wymyślonych powodów” by go zobaczyć. Nie miał pojęcia jak na nią oddziaływał, na jej duszę, ciało - serce - a nawet oddech. Potrzebowała go, choć przez chwilę - kilka sekund w ciągu jednego dnia by móc normalnie funkcjonować. Obecność Ackley'a wyzwalała w kobiecie chęci, dostrzegała możliwości - a czasem, jej myśli wychodziły poza kres Emmy - zaczęła marzyć, o lepszym jutrze, przyszłości - jednym spojrzeniem wymieniał ledwo dudniącą „pikawę” jasnowłosej - na pełne, potężne bicie serca - bo biło - dla niego.
Unosząc wyżej podbródek, automatycznie odwzajemniła uśmiech mężczyzny - mógł wydawać się on sztuczny, wymuszony - taki jakim obdarowywała wszystkich współczujących, lecz nic bardziej mylnego, nie udawała albowiem tylko Dear (oraz jej męcząca podświadomość) wiedziała, że przy Lanaghan'ie niezmiernie traciła kontrolę od swymi własnymi oczekiwaniami - a posiadała ich niezwykle wiele. Nieznacznie (choć bardzo znacząco, you know what i mean) zmierzyła swego towarzysza jasnymi tęczówkami, calutkiego „od stóp do głów” ostatecznie koncentrując wzrok na jego przystojnej twarzy. - Nie powinieneś się do tego przyznawać. - odpowiedziała z wyczuwalnym zadufaniem w tonie głosu, z pozoru traktując wypowiedź bruneta jako lekko podśmiewającą - bo wprawdzie chciała być zauważana, chciała aby to on ją widział. - Przecież jestem wszędzie. - a czy to nie była najczystsza prawda? Pojawiała się bardzo często w miejscach, które on zapewne nazywał „odskocznią od rzeczywistości.” - Wnioskując... - zaczęła przechylając łepetynę w prawą stronę, aby delikatnie przygryźć swoją dolną wargę, jednocześnie po raz kolejny posyłając towarzyszowi szeroki uśmiech. - ...jesteś dzisiaj wolny, czyli... - krótka, być może troszeczkę wymuszona pauza, zapowiadająca coś co dopiero ma nadejść. Bo co tym razem mogło jej się popsuć? Z czym nie byłaby w stanie sobie poradzić? Do czego tak naprawdę potrzebuję umięśnionych ramion Lanaghan'a? - Zabierz mnie gdzieś. - prośba czy rozkaz? Trudno stwierdzić. Gdzie czujesz się dobrze, gdzie będę mogła zapomnieć, gdzie będziemy mogli się ponieść. Paryż? Włochy? Pieprzona Nibylandia?. - Słyszałam, że otworzyli ostatnio nowy klub jazzowy. - mruknęła, fakt - lepiej na razie wybrać coś bardziej realistycznego. - Chyba mi nie odmówisz, prawda? - typowe, kobiece zagranie - a to dopiero początek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cóż, niewątpliwym urokiem ich znajomości było więc to, że w całym zamieszaniu to ona pomagała za sznurki. Ackley w swej błogiej nieświadomości pragnął z całego serca widzieć dawną ukochaną jako kogoś, kto nie skrzywdziłby muchy, a i do forteli dalej mu niż bliżej. Można by pokusić się więc o stwierdzenie, iż był głupcem. Nie wyciągnąwszy lekcji z ich barwnej przeszłości, zapomniał w mgnieniu oka o licznych scysjach urządzanych mu przez Dearisee. Wystarczyło kilka spojrzeń, rzuconych zza wachlarza kruczoczarnych i gotów był wymazać z pamięci, wszystkie krzywe akcje, których brunetka dopuściła się gdy byli nastolatkami. Zupełnie jakby założenie, w myśl którego ludzie się zmieniają, było czymś więcej niż tylko kłamstwem i oklepanym frazesem, powtarzanym do znudzenia przez naiwne jednostki.
Był przy niej, jednak gdy zniknęła jej córka. Wiedział jak niewyobrażalne piekło przeszła i za nic w świecie nie chciał jej osądzać. Zresztą podobną empatią wykazała się i ona, gdy wiernie motywowała go do porannego wstawania, gdy zdruzgotany po rozstaniu z narzeczoną, starał się poskładać rozbite na kawałki życie.
-Nie powinienem, bo?- zapytał nieco onieśmielony i zdecydowanie zbity z pantałyku. Dar mówiła dużo, do tego robiła to często. A słowa, które padały z jej ust, wielokrotnie wprawiały go w zakłopotanie. Po raz kolejny czuł, że nad nim górowała, jak gdyby wiedziała coś, czego on nigdy nie będzie w stanie się dowiedzieć. Jak gdyby sprawiało jej przyjemność to, że miała władzę. Niemniej była jego przyjaciółką, a przyjaciół nie podejrzewa się o niecne uczynki, prawda? - Doskonale, uwielbiam niespodzianki. - roześmiał się perliście, jak gdyby się z nim właśnie droczyła. Z jego perspektyw spotkanie w parku nie było wynikiem skrupulatnych obserwacji, a niewinnego przypadku. W zasadzie całkiem uroczego przypadku, bo kto nie chciałby spotkać bliskiej sobie osoby podczas dnia wolnego od obowiązków? -Jestem i...nie ma sprawy. Możemy gdzieś pójść.- zgodził się, bo czemu nie? Zresztą wiedział z autopsji, że Dear ciężko było odmówić i najzwyczajniej w świecie nie było warto. Mimo wszystko widział w niej to, czego ona w sobie być może nie dostrzegała. W jego oczach nie była wariatką a kimś, kto potrzebował bliskości i kogoś zaufanego. Czemu, więc miałby jej odmówić? -Serio? Nie wiem, nie słyszałem o nim, ale jeśli chcesz to pewnie. I tak nie miałem żadnych planów. - nie mógł odmówić, mimo iż klub jazzowy nie był w jego stylu. No, ale przecież nie chciał jej rozczarować, prawda? Cały Ackley.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wyszła z domu w pośpiechu. Wiedziała, że to co robi jest złe, ale jedyne wyrzuty sumienia jakie miała, dotyczyły właśnie braku wyrzutów sumienia. Coś się kończy, a coś zaczyna - mówią. Ale to co truło jej organizm, ciągnęło się od dawna, momentami nie pozwalając na wzięcie chociaż jednego wdechu zdrowego powietrza. Te spotkania odrywały ją od rzeczywistości, pozwalając za zasłoną wymyślonego życia, poczuć się wreszcie sobą. Nie planowała tego, zresztą tak jak on, a jednak jakaś wyjątkowo skora do żartów siła wyższa, zlitowała się nad nią, stawiając go na jej drodze. Każda część jej ciała rwała się do tych spotkań, dlatego mimo, że powietrze na dworze było rześkie, koszulka lepiła jej się do skóry, przemieszczając w rytm pośpiesznych kroków.
Nie było go pod umówionym drzewem, ale miał jeszcze czas. Wzrokiem omijała bezdomnych ludzi, modląc się w duchu żeby żaden z nich nie pokusił się o to żeby do niej podejść. Ręką wygrzebała paczkę fajek z torebki, w której panował chaos, tym samym generując kolejny powód rozmowy z niechcianymi ludźmi. Czekała już dobrych kilka, ale długich minut, a jego wciąż nie było. Zaczęła się niecierpliwić. W międzyczasie kątem oka dostrzegła znajomą sąsiadkę na spacerze z pupilem. Odwróciła się plecami, mając nadzieję, że ta jej nie zaczepi. Za późno. Podeszła z niewinnym pytaniem jak mija dzień, a kiedy Panam użyła zdawkowej odpowiedzi, otworzyła puszkę Pandory. Z przyklejonym uśmiechem, zamieniła się w słuch, kiwając entuzjastycznie głową, przy każdej nowej ploteczce. W duchu jednak rodziła się ogromna chęć rąbnięcia swojej rozmówczyni w głowę czymś co miała pod ręką. Aktualnie była to zapalniczka.
Kiedy już straciła nadzieję, przed oczami zjawiła się znajoma postać. Nie dała po sobie znać jak bardzo równocześnie cieszy się na jego widok i go nienawidzi. Widziała go przecież "pierwszy raz".
- Angela jest wielką przeciwniczką papierosów, a tak się składa, że zapaliłabym kolejnego, więc może dam jej trochę przestrzeni i zapalę z Tobą?- zapytała z uśmiechem, modląc się w duchu żeby Angela, zagorzała przeciwniczka nikotyny i substancji smolistych wreszcie się od niej grzecznie odpierdoliła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#3

Frankie powoli się zadomawiała w Seattle, a przecież o to chodziło - to miał być jej dom na najbliższy czas. Co prawda nie przyjechała się tu bawić, ani nawet szukać swojego powołania, tylko miała pracować, a także wymyślić, co tak naprawdę ma ochotę robić w życiu. W końcu była taka umowa z jej rodzicami - robi sobie przerwę od nauki, ale nie poświęca tego na imprezowanie, tylko robi coś konkretnego. Usługiwanie komuś może nie do końca było tym, w czym widzieli się Webberowie, ale przyjęli propozycję córki. Zwłaszcza ojciec Fran był dla niej niesamowicie wyrozumiały i zgadzał się niemal na wszystko.
A jak młoda blondynka odnajdywała się wśród obcych dzieci, niemal 24 godziny na dobę? Cóż, raz lepiej, raz gorzej. Czasem miała ochotę na różne twórcze zabawy, wycieczki do muzeów i tak dalej. Innego dnia, nie odnajdywała się w tym, włączała bajkę i zamawiała pizzę, myśląc, czy może jednak zrezygnować z bycia au pair.
Ten dzień był jednak raczej ten lepszy. Wzięła samochód i wpakowała chłopców do samochodu, obiecała że kupią sobie jakieś lody, czy inne szejki i poszukają jakiegoś fajnego placu zabaw. To musiała być fajna perspektywa dla dzieciaków, prawda? Tak się wydawało Frankie.
Niestety, dziewczyna coś pomyliła i wylądowali w ogrodzie japońskim, a tam nie było placu zabaw... Brytyjka skupiła się na swoim telefonie, by zlokalizować, gdzie pobłądziła. Chłopcy jednak dokazywali i ganiali się po ścieżce, bo jeszcze nie zdecydowali się, aby wejść do środka. Może jak nie będzie alternatywy, to Frankie zarządzi jednak odwiedziny tego japońskiego parku. -Ej, młody!-zawołała do jednego ze swoich podopiecznych, który nie zważał na nikogo i nie patrzył przed siebie, ani na boki. Dziewczyna w ostatnim momencie złapała go za rękę, bo potknąłby się o smycz psa, którego prowadził przypadkowy mężczyzna. -Patrz gdzie biegasz, okej? Nie chcemy abyś rozbił sobie kolano, albo wybił zęby, nie?-wróciła się dość głośno, ale to ewidentnie było do dziecka, a nie do tego mężczyzny. On przecież nie biegał, tylko szedł po ludzku, spokojnie. Było to dość stanowczo powiedziane, ale nie była to połajanka, przynajmniej Frankie nie miała ochoty opieprzyć malucha.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Można by rzecz, że Mitcha życie w ostatnim czasie stało się dziwnie uporządkowane - oczywiście, praca nadal wysysała z niego życiodajną energię, a niebezpieczny Duch nadal pozostawał na wolności, niekiedy i śmiejąc im się prosto w twarz. Zabawa w kotka i myszkę jakby przybrała na sile, jednakże Brown czuł się dziwnie spokojny. Egzystencjalne spokojny.
Robert dalej bałaganił w ich wspólnym mieszkaniu, co zwykle kończyło się większymi lub mniejszymi urazami. Aktualnie paradował z siniakami, niezbyt widocznymi ze względu na tatuaże zdobiące jego przedramiona chociażby.
Dzisiejsze popołudnie zamierzał wykorzystać bardziej aktywnie. Chciał też sobie zrobić mały odpoczynek od notatek, tych wykonanych samodzielnie - a dotyczyły one aktualnie prowadzonej sprawy. Potrzebował odwyku, od natłoku informacji i profilowania sylwetki seryjnego mordercy.
Spacer w towarzystwie psa zdawał się być ku temu najlepszy. Wybrał się zatem w pojedynkę (nie licząc już biszkoptowego labradora, jego psiego przewodnika) do japońskiego ogrodu. Raine była zawalona pracą, bo przecież Duch nie był jedyną personą, którą się zajmowała; toteż wolał nie zawracać jej głowy póki co. Wszak oboje byli pracoholikami.
Milo idealnie prowadził go wśród przechadzających się ludzi, a biała laska ostrożnie badała grunt pod kątem niebezpiecznych niedogodzeń. W powietrzu czuło się lato. Gorące, wręcz parne powietrze zwiastowało burzę, albo raczej zachęcało do jej nadejścia. Woń kwiatów przyjemnie drażniła nozdrza; gdzieniegdzie dało się usłyszeć pracowite bzyczenie pszczół, bo to dzięki nim park wyglądał tak kolorowo i bajecznie.
Radosny śmiech oraz głośne krzyki dzieci ganiających się wokół niezaprzeczalnie przypominały o królujących wakacjach. Jeden taki rozrabiaka o mało nie wpadł na Mitcha. Znaczy, ten nie mógł tego dostrzec, rzecz jasna, lecz wyczuł koło siebie ruch, wychwycił odgłos butów szuranych o podłoże. Do tego, pies się nagle szarpnął, jakoby próbował uchronić swojego właściciela przed możliwym wypadkiem.
- Spokojnie, Milo -odezwał się, przystając także w miejscu. W tym momencie usłyszał kobiecy głos i jej wyraźną reprymendę w stosunku do chłopca. Miała rację, jednakże dzieci zawsze beztrosko korzystały z życia, nie zawsze zważając wtedy na ewentualne komplikacje - Ależ nic się nie stało - odezwał się zatem w kierunku matki, siostry, ciotki? Nie bardzo mógł dokładnie do stwierdzić.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pogoda faktycznie była taka, że nie chce siedzieć się w domu, zwłaszcza w takim miejscu jak Seattle, kiedy wakacyjna pogoda była raczej krótkim okresem, ze względu na panujący tu klimat. Nie było to Miami, czy Kalifornia, kiedy ciepło jest cały rok, a gorąco przez ponad połowę. Tutaj trzeba było cieszyć się tym co jest. Nie można było siedzieć w biurze non stop. Frankie trochę obawiała się takiego życia, nudnego, przewidywalnego życia z pracą od dziewiątej do piątej. Tutaj szukała... natchnienia, tego czegoś. A może przede wszystkim beztroski i pomysłu na samą siebie. Przecież w takich sytuacjach zmiana otoczenia (o kilka tysięcy kilometrów) może być dobrym pomysłem, prawda?
-Ale mogło...-powiedziała, jakby sama brała odpowiedzialność za takie zdarzenie. Przecież to ona miała się zająć szalejącymi chłopakami, dbać o to, aby ani im się nic nie stało, ani oni nie zmalowali niczego złego. Taka już rola niani.
Dopiero teraz poskładała wszystkie puzzle, psa w kamizelce, laskę i tak dalej. Mężczyzna musiał być niewidomy, więc chłopcy tym bardziej powinni być ostrożni! Jednak postanowiła się na razie ugryźć w język, bo nie do końca wiedziała na jakie słowa uważać, aby nie wyjść na głupią dziewuchę, która wyzywa niewidomych od ślepych i tak dalej.
-Vinc, ale zapytaj się czy można psa pogłaskać-powiedziała, zauważając drugiego chłopca, który przybiegł do nich, zaciekawiony tym, co jego brat zbroił, że niania go łaja w miejscu publicznym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#01 Gdy przeszło trzy lata temu, Nana przyjechała do Seattle z początku młodziutka dziewczyna, czuła się nieco zagubiona i samotna, ale również na swój sposób oczarowana ogromnym, malowniczym miastem z tysiącem nieodkrytych jeszcze przez nią możliwości. Żyjąca do tej pory pod kloszem, Mayumi w końcu zrozumiała, że właśnie tutaj może być sobą i żyć tak, jak ona tego chce, a nie w sposób, w który nakazuje jej apodyktyczny, kontrolujący wszystko ojciec. W prawdzie jej wyjazd z rodzinnego miasta, był od początku zaplanowany i krok po kroku przez niego kontrolowany, ale w tym miejscu przynajmniej nie musiała spowiadać się z każdej podjętej przez siebie decyzji. Owszem blondynka posłusznie realizowała założenia Tanga, rozpoczynając praktyki w należącej do niego kancelarii prawnej, ale jednocześnie korzystając z jego niewiedzy, wróciła do porzuconej wcześniej wielkiej pasji, jaką od zawsze był dla niej balet. Tańcząc Nana czuła się wolna. I choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pomimo niezaprzeczalnego talentu nigdy nie będzie mogła realizować się zawodowo, zadowalała się marną namiastką swego dziecięcego marzenia, nie prosząc o nic więcej...
Tego dnia Panna Mayumi zdecydowała, że uda się do znajdującego się w Delridge parku, gdzie będzie mogła choć na jedną, którką chwilę odciąć się od wszystkiego i zaczerpnąć odrobiny tak cholernie potrzebnego jej oddechu. Docierając na miejsce, blondynka rozsiadła się wygodnie na jednej z wolnych ławek. Właśnie wtedy w oddali, dostrzegła coś, co skutecznie przykuło jej uwagę. Konkretniej rzecz ujmując, był to ktoś - mężczyzna, który tak jak ona, siedział sam i najwidoczniej pogrążony był we własnych przemyśleniach.
Miał w sobie coś majestatycznego w połączeniu z czymś, czego przynajmniej na tę chwilę, Nana nie potrafiła jeszcze dokładnie sprecyzować. To jednak wystarczyło jej do tego, aby wyjąć z plecaka swój ukochany szkicownik i uwiecznić ten widok, rozpościerający się przed jej oczyma. Zabierając się do pracy, spoglądała czasami aż nazbyt często w kierunku interesującego ją nieznajomego. Nie wzięła pod uwagę, że jej niecodzienne zachowanie może zwrócić czyjąś uwagę - jego uwagę....
Niespełniona tancerka ze swoją artystyczną duszą, była tak bardzo pochłonięta ową, wykonywaną przez siebie czynnością, iż nawet nie zauważyła, że "obiekt" jej zainteresowania znikł z pola widzenia. Co więcej, znajdował się tuż za jej plecami, chytrze zaglądając przez ramię kobiety, gdzie miał swobodny wgląd do szkicowanego przez nią obrazka...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#2

Dzień, jakich wiele, nieszczególnie porywał Tayanga, przeżywającego obecnie mało pasjonujący okres życia, naznaczony rutyną dnia codziennego i poszukiwaniem ciszy, w której dane mu będzie w pełnym skupieniu pochylić się nad grubym skoroszytem - jego ostatnim nieodłącznym towarzyszem. Na spiętych dość niedbale kartkach czernił się gęsty zadruk, będący scenariuszem, z którym Tay miał właśnie czas zapoznać się przed startem intensywnych prób teatralnych. W morzu literek rzucały się w oczy akapity oznaczone kolorem i te były dla młodego aktora najważniejsze - kwestie przypisane jego bohaterowi, do wykucia na blachę i wyrecytowania nawet po brutalnej pobudce w środku nocy. Zatrzymywały jego wzrok na dłużej, czytane do znudzenia, zapamiętywane i ćwiczone w domowym zaciszu, żeby na pierwszych spotkaniach z resztą obsady móc zaprezentować w miarę wykształcony obraz przydzielonej roli. Ostatnio nauka i ciągłe próbowanie zdominowały codzienność Taya, czyniąc dni nużącymi i ciągnącymi się bezlitośnie jak niekończące się historie. Jakby zegar złośliwie spowolnił.
Tayang nadmiar wymarzonej ciszy miał we własnym domu. To były idealne warunki, by w świętym spokoju przyswoić sobie wyróżnione markerem kwestie, ale po kilku dniach spędzonych w ponurych czterech ścianach, zaczął poszukiwać urozmaicenia w pobliskich parkach, kawiarniach i najbardziej malowniczych alejach Seattle, które rzucały mu się w oczy. Zmiana otoczenia okazała się zadziałać doskonale. Przytłaczająca rutyna dała się przełamać widokiem dywanów zieleni na skwerach, aromatem kawy w ulubionym lokalu, zmiennością miejskiego otoczenia. O skupienie w takich warunkach było trudniej, ale ile przyjemniejsza stała się ta nudna praca!
Każdego dnia starał się odwiedzać inne miejsce, by nie zbrzydły mu urodziwe zakątki miasta, więc zapuszczał się coraz dalej, w mniej znane okolice, nawigując mapą w telefonie - aż dziś ta potrzeba zmiany otoczenia doprowadziła go do jedynego w swoim rodzaju chińskiego ogrodu. Niezwykłe otoczenie, utrzymane w orientalnym stylu, skutecznie przykuło uwagę Tayanga, na dłuższą chwilę każąc zapomnieć o dzierżonym w dłoniach, wyświechtanym skoroszycie. Przypomniał sobie o nim, gdy zwiedziwszy pobieżnie malowniczy teren, dotarł do ławeczek. Spoczął na jednej z nich, żeby pogrążyć się w tekście, a później, powtarzając kolejną znajomą kwestię zapatrzeć się na nieokreślony punkt w dali. Przez dłuższą chwilę zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że został dostrzeżony przez nieznaną spacerowiczkę. Tak by pewnie trwał w tej nieświadomości, gdyby kolejne spojrzenie na tekst nie uderzyło go w oczy światłem słonecznym, o tej porze dnia zjadliwie odbijającym się od bieli kartek. Rażące promienie zmęczyły jego oczy, przez co przerwał swoje zajęcie i omiótł spojrzeniem okolicę, instynktownie poszukując kojącej barwy roślin.
I wtedy cichutka artystka została zdemaskowana! Pośród zieleni Tayang zauważył jasnowłosą osóbkę, która zawzięcie tworzyła coś w notesie i pewnie jego wzrok prześlizgnąłby się po niej beznamiętnie, gdyby akurat nie uniosła głowy. Spojrzała na niego. Przyjrzała się jego sylwetce i znów zajęła się rysunkiem, co nie wyglądało na przypadek. Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz i jeszcze, aż szczypnęła Taya zaciekawieniem, więc kiedy twarz dziewczyny znów zniknęła za kurtyną jasnych włosów i oprawą szkicownika, wstał i po cichu, tłumiąc kroki na miękkim trawniku, obszedł jej ławkę, by zerknąć przez kobiece ramię i zaspokoić swoją ciekawość.
Na starannym szkicu zobaczył... siebie. Nie poczuł zbytniego zaskoczenia, w końcu nie bez powodu dziewczę raz po raz unosiło na niego wzrok i nurkowało w swoim rysunku - tylko delikatna nutka rozbawienia odcisnęła na jego ustach łagodny uśmiech. Pewnie by tak dalej trwał w milczeniu, czekając, aż nieznajoma w końcu zorientuje się, że role się odwróciły i z obserwatora zmieniła się w obiekt obserwacji, gdyby nie fakt, iż zatrzymał się blisko niej. Każdy ruch powietrza mógł go zdemaskować, przynosząc do niej zapach męskich perfum.
- Matko jedyna! Mój nos naprawdę tak wygląda? - zagadnął, zabarwiając głos teatralnie wyolbrzymionym przestrachem i w geście przejęcia przysłaniając dłonią usta - choć spomiędzy palców wychylał się dostrzegalny uśmiech rozbawienia. Nie chciał speszyć dziewczyny. Ujawnienie się wydawało nierozerwalnie z tym łączyć, ale nie mógł się powstrzymać w sytuacji ze swojej perspektywy całkiem zabawnej i uroczej na swój sposób.
Ostatnio zmieniony 2021-08-21, 12:35 przez Tayang Batbaatar, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

01.

Odkąd jego siostra umarła, Winston rzadko kiedy czuł się naprawdę radosny. Większość swojego czasu poświęcał pracy, która, choć nadal była jego pasją, to nie sprawiała mu już takiej frajdy, jak kiedyś. W domu albo znowu siadał do roboty, albo szedł na siłownię czy w inne miejsce, nad którym nie musiał się za bardzo zastanawiać nad swoim życiem czy chociażby nad samym sobą. Egzystował w ten sposób przez całe miesiące, nie znajdując w sobie siły na to, żeby cokolwiek zmienić i szczerze mówiąc, zdążył się przyzwyczaić do tego stanu rzeczy. Wszystko jednak zmieniło się, kiedy poznał Auden. Początki ich znajomości niewątpliwie były niecodzienne, ponieważ na jednej z lekcji jogi pomylił ją ze swoją zmarłą siostrą, co raczej nie wróżyło dłuższej znajomości, ale rzeczywistość okazała się być zupełnie inna. Zaprzyjaźnili się i od tego momentu w jego progach zagościło o wiele więcej światła, niż dotychczas. Ponownie poczuł, że żyje i nie jest jedynie tylko pustą skorupką. Początkowo sądził, że to, co czuje to kobiety to tylko przyjaźń, ale w końcu przestał się oszukiwać i przyznał przed samym sobą, że jest zupełnie inaczej. Jednakże ani myślał o tym, aby jej o tym powiedzieć. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest teraz w dobrym stanie psychicznym i nie chciał, żeby Wadsworth musiała męczyć się z nim bardziej niż dotychczas. Nie rezygnował jednak ze spędzania z nią czasu, dlatego dzisiaj na przykład zaprosił ją do chińskiego ogrodu botanicznego, mając nadzieję, że to miejsce jej się spodoba.
Spacerując w towarzystwie Auden, musiał ciągle przypominać sobie, że ich spotkanie nie jest randką, bo atmosfera panująca w tym miejscu była iście romantyczna, a w dodatku Wadsworth wyglądała tego dnia naprawdę pięknie, zresztą jak zawsze. Przez te swoje myśli czuł się jak ostatni idiota, ale choć bardzo chciał, to nie był w stanie nic na to poradzić. Miał tylko nadzieję, że nie zrobi ani nie powie nic niestosownego, bo gdyby Auden odeszła z jego życia, sporo by na tym stracił. Od dawna nie czuł się tak dobrze, jak od momentu, w którym ją poznał, więc nic dziwnego, że chciał, aby trwało to jak najdłużej. Zastanawiał się czasami, czy nie wykorzystuje jej i nie jest zbyt samolubny, ale przecież sam niejednokrotnie proponował jej swoje wsparcie i nie starał się być pasożytem, więc chyba nie było aż tak źle.
I jak ci się tu podoba? — spytał w pewnym momencie ich wędrówki, ciekawy opinii kobiety na ten temat. Zależało mu na tym, aby otrzymać pozytywną odpowiedź, skoro on to miejsce wybrał.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Delridge”