- - z parkingu w szpitalu
Nawet jeśli obecność Jordana była zaskakująca. Nawet jeśli sama jego osoba wzbudzała w niej sporo wspomnień – niekoniecznie tych pozytywnych, chociaż akurat i takich nie brakowało. To i tak dobrze było go widzieć. Gestem dłoni zaprosiła go do auta, gdzie po chwili wyjeżdżali ze szpitalnego parkingu. Nie żartowała, gdy mówiła, że knajpa którą im polecała była niedaleko. Jednak kolejka przed wejściem jasno sugerowała, że nie uda im się jednak dostać stolika. Chwila zastanowienia i stanęło na kolacji na wynos.
Włoska pizza i wino domu. Standardowe zamówienie Alderidge tym razem w wersji na wynos. Nie mogła nie wziąć butelki – jej zdaniem – najlepszego włoskiego wina w tej części Seattle, zwłaszcza gdy usłyszała, że Jordan nigdy w tej restauracji nie był i nigdy go nie próbował. No cóż mogła być specjalistką od pierwszych razów.
Zatrzymała się przed budynkiem, w którym mieszkała i razem z całym tym majdanem weszli do środka. Wrażenia?
Było pusto.
Widać, że dopiero się urządzała, chociaż wróciła do miasta ponad dwa miesiące temu. W mieszkaniu nie było wiele mebli, pachniało jeszcze nowością i panował w nim charakterystyczny dla Posy chaos. Porzucona para szpilek przy wejściu, jakaś koszula, której nie odwiesiła do szafy albo skórzana kurtka. Nigdy nie miała zapędów do bycia perfekcyjną panią domu, a porządek nigdy się jej nie trzymał. Zawsze twierdziła, że ma lepsze rzeczy do roboty niż utrzymywanie pedantycznego ładu w swoim otoczeniu – Wybacz brak luksusów, ale dopiero się urządzam – rzuciła, gdy tylko przekroczyli próg mieszkania i zapaliła chociaż część świateł, by o nic się nie zabili. W salonie stał niski stolik (i to na nim wylądowały kartony z pizzą), a przy nim niestety tylko poduszki – ciagle nie zdecydowała się jakie chce meble. Generalnie miała problem z podejmowaniem ważnych, życiowych decyzji jeśli chodziło o to wnętrze – Rozgość się, czuj się jak u siebie – a ona z kuchennej szafki sięgnęła kieliszki do wina.