WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Romy powoli przekonywała się, że pozostanie w Seattle to będzie właśnie to, co ją czeka. Rozwiązanie było coraz bliżej, a Mason brał to naprawdę pod uwagę, aby tutaj się osiedlić. Wydawało się to być naprawdę sensownym pomysłem, dla obojga. A właściwie dla trojga, bo mała księżniczka Davies będzie miała dziadków i wujków pod ręką. A dziadkowie to będzie pewnie doskonałe rozwiązanie, zwłaszcza, że rodzice mieli tylko dobre chęci, a tak naprawdę nie mają absolutnie żadnej wiedzy ani doświadczenia.
Romy nie byłaby sobą, jakby nie rozmyślała już jak urządzi, lub poprawi mieszkanie, dom czy cokolwiek, które wybiorą w Seattle z mężem. Była architektem wnętrz, uwielbiała urządzać pomieszczenia, więc chciała się rozejrzeć po sklepach, co tutejszy rynek oferuje. Po ciąży pewnie będzie chciała wrócić do pracy, na pewno nie od razu i zapewne nie na cały etat, ale tak naprawdę czy kobieta potrzebuje jakiejkolwiek wymówki, aby iść na zakupy? No właśnie.
Blondynka bardzo się zdziwiła, gdy zauważyła znajomą sylwetkę we wnętrzu sklepu i podeszła w tamtą stronę. Romy starała się utrzymywać stały kontakt z koleżankami i zawsze informować, kiedy pojawi się w mieście, w celach rodzinnych, ale tym razem jakoś nie miała siły ani czasu, o ochocie nie mówiąc, aby każdego informować o tym, że mąż ją zdradził. No i nie miała też siły, aby wychodzić do ludzi. Jednak jako że jej nastrój się poprawił, naprawdę ucieszyła się widząc Sarah.
-Hej-uśmiechnęła się, kładąc dłoń na ramieniu koleżanki, czy wręcz przyjaciółki. Może teraz, jak Davies zostanie w Seattle, to ich relacje znów wejdą na tory czysto przyjacielskie? Nie, żeby coś między nimi się stało, ale jednak odległość robiła swoje...
-
Sarka za to coraz bardziej ulegała zakupowemu szaleństwu dla maleństwa. Początkowo stwierdziła, że nie będzie robić zakupów ani nic, bo to przynosi pecha na początku ciąży (choć była już w piątym miesiącu ciąży, ale to nie istotne) ale ostatecznie w końcu wymiękła. Dziś akurat przyjechała do sklepu z mebelkami, żeby zacząć się rozglądać za łóżeczkami. Wymarzyła sobie jasne drewno z pięknym baldachimem i to był jej dzisiejszy cel.
Wiedziała, że Romy jest w mieście, ale obie były tak zalatane, że nawet nie było okazji się spotkać. Ogólnie od czasów jej wyprowadzki widywały się raczej rzadko i nawet już do tego przywykła, że i kontakt telefoniczny z czasem robił się mniej regularny, bardziej sporadyczny. Teraz miała na głowie milion innych spraw – praca Jacksona sprawiała, że wszystko się komplikowało. Od prezentu od tajemniczej osoby w postaci trumienki dla dziecka, po porwanie dzieci Jacksona z innego związku. To wszystko męczyło ją niesamowicie i dzisiejszy dzień postanowiła potraktować jak cudowną odskocznie od problemów. Wtedy usłyszała za plecami znajomy głos, a potem czyjąś dłoń na ramieniu, więc powoli się odwróciła.
– O, Romy, heej – uśmiechnęła się szeroko, nieco zaskoczona widząc blondynkę w tym miejscu, ale mimo wszystko przytuliła ją na powitanie i ucałowała jej oba policzki. – Myślałam, że wróciłaś już do Atlanty. Kupujesz jakieś meble? – zapytała, marszcząc lekko czoło. Wydawało jej się to dziwne, że ktoś kto przyjeżdża tylko na kilka dni jest w sklepie z meblami, ale mo,ze potrzebowała czegoś dla rodziców? – Jak tam sprawy z Masonem? – na pewno o wszystkim wiedziała.
-
Romy i Sarah nie utrzymywały tak częstych i zażyłych kontaktów jak kiedyś, ale wciąż je utrzymywały. A przyjaźnie rozpoznaje się właśnie po tym, że można porozmawiać miło i od serca nawet jeśli nie utrzymuje się bliskich kontaktów na co dzień. Właściwie w tym przypadku, to może i nawet lepiej.... Zabrzmi to może trochę okrutnie, ale jakby Davies wiedziała, co spotyka jej przyjaciółkę, wśród jakich ludzi się ona obraca, to na pewno martwiłaby się o nią i stresowała tym wszystkim. Romy prowadziła nudne i stateczne życie i jej to nie przeszkadzało.
-Wszystko wskazuje na to, że nie wracam już do Atlanty-powiedziała. Coraz bardziej przekonywała się do tej myśli i coraz lepiej się z nią czuła.- Tak się rozglądam, wiesz... zboczenie zawodowe-zaśmiała się. W końcu była architektką wnętrz, musiała mieć różne wizje, aby urządzać domy swoim klientom... no i samej sobie również!
-Ślicznie wyglądasz z brzuszkiem-zauważyła, zgodnie z prawdą! Mogła z chęcią pomóc, a przynajmniej towarzyszyć Sarah w trakcie zakupów do pokoiku. -Hm... Będziemy próbować wszystko naprawić, tak mi się wydaje-powiedziała, trochę niepewnie. Z niewielkim zawahaniem również spojrzała na przyjaciółkę, aby zobaczyć, jak ta zareaguje na takie newsy. Kobiety różnie podchodziły do tematu zdrady i absolutnie się im nie dziwiła - sama pewnie inaczej by się zachowała, jakby nie była w ciąży.
-
Z jednej strony cieszyła się ze spotkania z Lachlanem, nawet jeśli mieliby wybierać faktycznie tylko garnki, a potem rozejść się w swoje strony. Miała cały dzień wolny, więc spędziła go głównie w mieszkaniu. Trochę odpoczynku, trochę zadbania o siebie i własne potrzeby, trochę wybierania co powinna ubrać i gdy stała tak godzinę przed szafą - zorientowała się w końcu, że co ona właściwie wywala. Nigdy nie miała takiej sytuacji, by chciała się ubrać lepiej dla kogoś, dla faceta. Zawsze stawiała na wygodę i poza jedną, niefortunną randką, która na dodatek się nie odbyła, bo facet ją wystawił, nie zamierzała wbijać się w obcisłe kiecki, a co gorsza szpilki. Brown ją znał, wiedział jak kiedyś się nosiła i mogłaby nawet ubrać worek, a podobałaby mu się - przynajmniej tak kiedyś mówił, okej - więc czy powinna chcieć mu imponować? Na tyle psuł nastrój, że w sumie... olać to. Szli jako znajomi, a nie byli kochankowie, więc dla garnków i całej otoczki nie powinna się spinać.
Czekała na niego przed sklepem o umówionej porze, przeglądając coś na telefonie i dopijając swój koktajl, bo cicho miała nadzieję, że jeśli zgłodnieje bardziej, to może nawet skoczą po zakupach na jakąś kolację. Według tego, co im przekazano, w środku czekała na nich lista z rzeczami, które para młoda chciałaby od swoich gości. O tyle dobre rozwiązanie, że nie musieli się za dużo głowić, po prostu coś wybrać, podzielić się kosztami i mieć święty spokój - przynajmniej do wesela. - Nie wyglądasz na zadowolonego - mruknęła, gdy podszedł do niej, odrywając wzrok od telefonu i spoglądając po chwili na mężczyznę. Chciała być zdystansowana, chciała, by nie czuł się przy niej jakoś bardzo... osaczony? Ich ostatnie spotkanie było też wynikiem wypitego alkoholu i pierwszego szoku. - Może faktycznie liczyłeś na ten sexshop, tylko boisz się przyznać? - Posłała mu cieplejszy uśmiech, lekko zadziorny. - Spoko, nie wydam Cię - szepnęła i pokazała mu, by weszli do środka. Od razu podeszła do kasy, powiedziała, że są od takiej i takiej pary i że powinna być jakaś lista załączona. I faktycznie była. Ale niewiele na niej zostało.
-
Najwyraźniej na starość mu odbijało. Cóż poradzić?
Zobaczył ją jak tylko dotarł na miejsce. Wyglądała tak, jak ją zapamiętał i może dlatego tym razem nie zestresował się aż tak, jak poprzednio. Oglądanie jej w wydaniu, do którego był przyzwyczajony, jakoś go nie przerażało.
A jednak, został powitany słowami ”nie wyglądasz na zadowolonego”. Zmarszczył nos, patrząc na nią z lekką konsternacją.
- Chyba taką mam twarz – stwierdził po prostu, po czym pokręcił głową, słysząc jej pytanie. Ta to miała tupet, serio. – Tak, bardzo. Ale obiecaj, że to zostanie między nami. – Po czym przewrócił oczami, bo już wiedział, że nie wyjdzie z tego nic dobrego.
Jak tylko weszli do sklepu i rzucili pierwsze spojrzenie na zostawioną przez młodą parę listę, Lachlan od razu zaczął wątpić w słuszność swojego udziału w całym przedsięwzięciu, a to dlatego, że prezenty, które im zostały, były okropnie głupie.
- Namiot turystyczny? – przeczytał na głos jedną z pozycji. Kto, do diabła, chciał dostać w prezencie ślubnym namiot turystyczny? – Patrz, i jeszcze zajęli nam garnki. – No dramat, naprawdę.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
- Jak dla mnie to całkiem przystojną - uśmiechnęła się, przygryzając dolną wargę. Poczuła ulubiony zapach i zawiesiła się na moment na oczach bruneta. Chciała coś powiedzieć, zwrócić mu na to uwagę, ale wystarczył tylko uśmiech. Wiedział, że rozpoznała wodę toaletową i że pewnie miała od razu z nią setkę wspomnień. - Niech będzie, ale coś za coś - nastawiła policzek na buziaka. Niech ją teraz przekupuje, nie ma tak łatwo! A gdy dał się zaszantażować, w żartach oczywiście i ich specyficznym poczuciu humoru, weszli oboje do sklepu. Los nie był dzisiaj po stronie tej dwójki, biorąc pod uwagę beznadziejną listę i pozycje, które zostały. - Bezsensu - mruknęła cicho i skrzywiła się, rozglądając się na boki - no nie wiem, to może weźmy jakąś wyciskarkę. W ogóle mam wrażenie, że wraz z tym ślubem to się wprowadzają do pustego domu - a może do tego namiotu? Kto wie. Ekspedientka też nie była zbyt pomocna i zainteresowana ich rozterkami nad listą produktów, bo głównie patrzyła na Browna i robiła maślane oczy. Eme tylko zacisnęła mocniej szczękę i stanęła naprzeciwko niego, wsuwając dłonie do kieszeni jego jeansów. - Mm.. laska myśli, że może napisać na rachunku swój numer telefonu i ją zabierzesz na romantyczną randkę i seks na tylnym siedzeniu samochodu - syknęła cicho gdzieś w mostek Lachlana, po czym zadarła głowę do góry, spoglądając na mężczyznę. Czy Campbell była zazdrosna?
-
Uniósł brew, patrząc na nią z lekkim uśmiechem.
- Schlebiasz mi, znowu. – Nie byłby sobą, gdyby nie zwrócił jej uwagi na to, jak często dawała mu do zrozumienia, że uważała go za przystojnego. Może gdyby naoglądał się w przeszłości więcej romansów, zawisnąłby nad nią i sugestywnie odpowiedziałby czymś podobnym, ale to zdecydowanie nie była jego bajka.
Pokręcił lekko głową zanim nachylił się i delikatnie dotknął swoimi ustami jej policzka. Jakim cudem dał się w to wciągnąć? Ilekroć znajdował się sam na sam ze swoimi myślami, dochodził do wniosku, że w gruncie rzeczy mógł uznać to ich spotkanie po latach za coś luźnego i niezobowiązującego, ale kiedy już ją widział, czuł, że przepadł jak kamień w wodę.
Parsknął cicho na jej komentarz. W gruncie rzeczy tak to właśnie wyglądało i Lachlan szczerze nie rozumiał sensu niektórych propozycji prezentów zamieszczonych na liście.
- Wyciskarka nie brzmi najgorzej – zgodził się, ale nie oderwał wzroku od kartki. – Chlebak? – przeczytał kolejną pozycję, w środku umierając z zażenowania i ze wstrzymywanego śmiechu. Oni brali ślub czy otwierali własny bar mleczny? – Bukowy wałek do ciasta – kontynuował, zupełnie ignorując ekspedientkę. Dopiero kiedy poczuł dłonie Emerald w swoich kieszeniach, otrząsnął się (być może trochę gwałtownie, bo dotknęła jego nóg zdecydowanie zbyt nagle) i spojrzał na stojącą za ladą kobietę. Słysząc szept Eme, uśmiechnął się lekko. Była niemożliwa.
- A ty przejmujesz się tym, ponieważ?... – Nie byłby sobą, gdyby dał temu ujść na sucho, zwłaszcza że ciekawość odnośnie jej odpowiedzi wzięła górę. Tłumacz się, Campbell.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
Uśmiechnęła się po pocałunku w policzek, bo choć był to gest bardzo delikatny, wymuszony szantażem, to jednak widziała, że nie oponował jakoś za bardzo. Na pewno nie bardziej, niż przed tym całym szukaniem prezentu. - Pewnie ten wałek to po to, by go lać, a buk chyba jest mocnym drewnem - zaśmiała się cicho, rozglądając się za wymienionymi rzeczami z listy. Dorwała wzrokiem oczywiście wyciskarkę i pewnie jakieś fancy chlebaki, ale ostatecznie nie ruszyła się po nie. Wolała „oznaczyć teren”. - Nie lubię się dzielić wiesz? A teraz... jakby nie patrzeć, jesteś moim partnerem na ten ślub, tak? - Mhm.. kłamstwa, Emerald, kłamstwa! Przynajmniej w tym ślubowym temacie. Nawet odwróciła wzrok na moment i spłonęła lekkim rumieńcem. Jedną dłoń wysunęła z jego kieszeni i przesuęła po torsie mężczyzny, poprawiając ostatecznie palcami materiał koszulki i jego skórzaną kurtkę. Musiała przyznać, że bardzo dobrze w niej wyglądał, ale nie wypowiedziała tych słów, bo jeszcze znów będzie narzekał, że mu schlebia. Podążając oczami za dłonią w końcu wróciła wzrokiem do tych Lachlanowych i przygryzła dolną wargę. Chlebaki musiały być bardzo romantyczną scenerią.
-
A co do komplementowania jej to wychodził z założenia, że znała swoją wartość i miała w domu lustro, więc zdawała sobie sprawę z własnego piękna. Jasne, od czasu do czasu pewnie mógłby się pokusić o jakąś miłą uwagę, ale zazwyczaj robił to jak na kalekę przystało, czyli koślawo i w ogóle tak, że potem dookoła było słychać tylko głęboko zażenowanego świerszcza. Wolał więc nie otwierać gęby bez powodu, bo jednak, jak już to ktoś zauważył, jego amebowatość zawsze brała górę.
- Słabość do buźki czy do mnie? – zapytał, patrząc nad nią spod uniesionych brwi i myśląc nad tym, czy kobiety serio były aż tak skomplikowane, czy to po prostu on urodził się z brakami w inteligencji emocjonalnej. Ostatecznie nie doszedł do żadnego wniosku, chociaż wydawało mu się, że obie opcje były równie prawdopodobne. Emerald była chyba najbardziej nieprzewidywalną osobą, na jaką natknął się w całym swoim życiu i zawsze istniała szansa na to, że zinterpretuje jego słowa czy zachowania inaczej niż mógłby się tego spodziewać. Z kolei o tym, że nie był specjalnie empatyczny czy domyślny, wiedział już od dawna i każda kolejna osoba przewijająca się przez jego życie tylko mu o tym przypominała.
- Skąd pomysł, że to ona będzie go lać? – zapytał zupełnie poważnie, ciekaw tego, czy jej teoria działałaby też z taką zamianą ról. Nie, żeby był fanem przemocy domowej, niezależnie od tego, kto ją wymierzał, a kto ją otrzymywał.
Słuchał jej wytłumaczenia z powątpiewaniem wypisanym na twarzy.
- Mhm – przytaknął głucho, próbując załapać jej spojrzenie. Na próżno. – I to dlatego tak się czerwienisz? – Skąd miał wiedzieć, że wypominanie kobietom rumieńców było słabe? Nie znał się na nich aż tak, zresztą Emerald już raczej zdążyła się na nim poznać i wiedziała, że najpierw mówił, a później myślał. Nigdy na odwrót. – No ale jeśli to naprawdę cię martwi to obiecuję, że nie masz czym się przejmować. – Nie miał zamiaru zmieniać partnerki na ślub. I to nie tylko dlatego, że fajnie było zaoszczędzić hajs. – To co wybieramy? Wyciskarkę, wałek czy chlebak? – Mogli też pomyśleć o czymś innym, ale Lachlan raczej nie znał Silasa na tyle, aby móc kupić coś w ciemno i się tym nie przejmować.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
- Nie schlebiaj sobie - mruknęła tylko zadziornie, bo jednak co jak co, ale skoro on nie miał do niej słabości, to ona nie zamierzała pokazywać mu tego, że robiła za jego plecami maślane oczy. Zwłaszcza mając go w tej cholernej, skórzanej kurtce. On nawet nie zdawał sobie sprawy, jak działał na brunetkę, jak budził coś, co wydawało jej się, że dawno zostało pogrzebane. Nigdy nie sądziła, że się spotkają, że będą coś robić razem, ale gdy miała ostatnio na przyjęciu możliwość przebywania przy nim naprawdę blisko - coś pękło. A sentymenty zrobiły swoje. Choć, może to po prostu samotność, którą odczuwała ostatnio. - A widziałeś kiedyś, bądź nie wiem... wyobrażałeś sobie, by facet lał swoją żonę wałkiem do ciasta? - Uniosła brew do góry, bo kompletnie nie rozumiała do czego zmierza ta rozmowa. Ona sobie tylko zażartowała odrobinę, bo nie wydawało jej się, by jej dobra kolezanka miała dryg do pieczenia.
Way to ruin a moment. Nagrodę wygrywa Lachlan Brown. Wywróciła oczami, gdy zapytał o rzeczy, które wybierali ostatecznie. Odsunęła się, biorąc to za kompletny znak. Nawet jego słowa wydawały się być po prostu grzecznością, a nie czymś, co mogłaby nazwać grą słów, flirtem. - Weźmy tą wyciskarkę, jesteśmy we dwójkę. Wałek to chyba za mało - mruknęła cicho, podchodząc do wystawki z wyciskarkami i pokazała ekspedientce jakiś model, średni, nie zbyt drogi, ale nie taki co się rozwali po jednym użyciu - miejmy to z głowy - spojrzała przelotem na bruneta i gdy kobieta kasowała ich wybór i pakowała na prezent, Eme prezszła się po sklepie. Z różnych względów. Po pierwsze, by ochłonąć, bo bliskość Browna okazała się być bardzo tricky, po drugie, chciała mu dać przestrzeń, by nie naruszać jej już bardziej. - Jesteś głodny? - Zapytała, oglądając owy zestaw noży.
-
Nie uznałby jej tylko jako ”wspomnienie dobrej zabawy”. Lubił ją i niezdrowo go do niej ciągnęło, ale wszystkimi siłami powstrzymywał się od wykonania jakiegokolwiek głupiego ruchu. Miał głupie przeczucie, że gdyby coś się między nimi zdarzyło, później nie mógłby wyrzucić jej z głowy, a to zaś znacznie utrudniałoby mu codzienne funkcjonowanie. Chyba musiałby zaadoptować piątego psa, żeby odreagować. I o ile on nie miałby nic przeciwko kolejnej kulce futra na czterech łapach, tak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego małe mieszkanie w Chinatown nie było odpowiednim miejscem dla tylu zwierząt.
Przed wypowiedzeniem jakiegokolwiek zaadresowanego do niej komplementu musiał się trochę w sobie zebrać. Nie chciał powtarzać utartych frazesów; nie chciał się też tłumaczyć, w razie gdyby spróbowała zacząć łapać go za słówka tak, jak on to robił z nią.
Już miał na końcu języka coś w stylu ”nie muszę, schlebiasz mi wystarczająco”, ale w ostatniej chwili zamknął usta. Nie chciał denerwować jej bardziej niż zazwyczaj, więc tylko pokręcił głową i rozglądnął się po sklepie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby stanowić jakiś godny prezent. Szybko jednak się zniechęcił.
- Może jest fanem pieczenia halloweenowych tortów – zasugerował, bo nagle w jego głowie pojawiło się parę dziwnych teorii. Dlaczego rozmawianie o potencjalnych problemach w nieswoim związku było łatwiejsze niż rozmawianie o własnych uczuciach czy chociażby rzucenie najprostszym komplementem?
Boże, on naprawdę był upośledzony.
Tym bardziej, że w ogóle nie załapał, dlaczego tak nagle wycofała się z rozmowy i odeszła w stronę wyciskarek (brzmi prawie jak ”odeszła w stronę słońca”). Zmarszczył brwi, odprowadzając ją spojrzeniem. Nie wtrącał się w rozmowę z ekspedientką – zaufał jej przeczuciu. On w końcu nie miał żadnego doświadczenia z wyciskarkami. I z kobietami, jak widać.
Kiedy kasjerka ich podliczyła (i w dodatku jeszcze jakoś ładnie zapakowała ich prezent), zapłacił za tę nieszczęsną wyciskarkę, po czym wrócił spojrzeniem do gapiącej się na noże Emerald. Czy to była jakaś iluzja?
- Trochę – przytaknął mimowolnie, biorąc pudło pod pachę i prawdopodobnie gniotąc jakąś piękną, ozdobną kokardkę. Co za subtelność. – Chcesz przejść się do Eve Fremont? Mają tam jakieś obiady – zaproponował, ostrożnie zbliżając się do niej i noży. Na rogu ulicy był też co prawda McDonald's, ale tego jej nie zaproponował. Na szczęście nie mieli po czternaście lat.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
Halloween. Zbliżało się nieubłagalnie. Lubiła to święto, ale dawno go nie obchodziła. Może w tym roku powinna postawić na jakieś zmiany? - A Ty jesteś, bo może mówisz z własnego doświadczenia? - Uniosła brew ponownie, patrząc uważnie na Lachlana, unikając tego uśmieszku, który cisnął jej się mocno na usta. - Dawno nie drążyłam dyń i nie byłam na festynie halloweenowym pod miastem. Wiesz, dom strachów, budki ze słodkimi gałkami ocznymi, dyniowe latte - uśmiechnęła się - no i oczywiście kostiumy - przygryzła dolną wargę - jakbyś chciał, mogę przyjąć jakieś towarzystwo - zaproponowała mu spędzenie Halloween razem. Nie wiedziała czy miał plany, ale mogła spróbować. Bo mimo, iż ją wkurzał i chciała go tym wałkiem walnąć, wciąż miała słabość. Musiała jednak odejść, musiała mu dać przestrzeń, nie narzucać się, bo skoro żadne aluzje do niego nie docierały, skoro była mu obojętna i nawet zazdrość nie działała na Browna, no cóż. Zostaną tylko znajomymi i pewnie po ślubie będą od czasu do czasu gadać. - Możemy - kiwnęła głową, gdy zjawił się obok niej. Obrzuciła spojrzeniem pudło i westchnęła - pognieciesz to Lachlan - poprawiła wstążkę, ułożyła mu do w rękach tak, by nie rozwalił przy najbliższej okazji i skierowali się do wyjścia.
zt x2 tu
-
Maureen może była powalona, może miała coś z głową, może co nieco jej się w głowie przestawiło po 30-stce w konsekwencji czego nie była w stanie się oprzeć kupowaniu bzdur do domu. Całe szczęście było ją na to stać, bo inaczej to jej syn jadłby chleb z masłem, ale w sypialni paliłyby się piękne świeczki. Teraz w sumie na nic innego nie mogła za bardzo tam liczyć, odkąd z jej mężem bywało różnie. Nikt jednak nie powiedział, że przy kłótniach nie można mieć romantycznego nastroju i pachnącego pokoju! Tak samo jak można mieć ładne nowe poduszki, śliczne zasłony i całą resztę, którą miała w planach właśnie kupić. No ale nie będzie przecież sama! Cale szczęście, że Lola chciała się z nią tu przejść, może będzie robić za wentyl bezpieczeństwa w momencie, w którym Maura postanowi kupić zbyt wiele ramek na zdjęcia, których nawet nie będzie miała gdzie postawić.
- Pamiętaj, że nie mogę kupić kolejnej cukierniczki... ani dywanika do łazienki, bo już ich mam za dużo... i nowych zabawek dla psów! Chociaż nie, im nie będę żałować - bo akurat zwierzaki i jej syn James mogli dostawać co chwilę cos. Nie było to najbardziej wychowacze, ale trudno! Maureen była bardzo blisko ze swoim dzieckiem i chciała żeby to utrzymało się jak najdłużej, a niestety chłopiec powoli zaczął wchodzić w wiek dojrzewania i cóż, nie potrzebował tej matki az tak często. Dla Maureen był to jakiś sygnał, że może warto zastanowić się nad kolejnym powiększeniem rodziny, póki jeszcze mogła to zrobić. Nie rozmawiała o tym jeszcze z mężem, ale miała takie wrażenie, że już chyba wie jakby cala ta rozmowa wyglądała i czym by się skończyła. No i nie, nie byłaby to radosna próba spłodzenia potomka.
-
Czy Gabi ostatnio robiła coś sensownego? Czy tylko cieszyła się z tego, że wprowadziła się do Barta i pod to podporządkowywała swoje życie? Spokojnie, spokojnie, czas na pracę ktoś taki jak ona zawsze znajdował, ale ewidentnie korzystała z tego, że chwilowa przerwa w wyścigach spowodowała, że nie rusza się z miasta. Poza tym, dajmy się nacieszyć dziewczynie, nie miała zbyt wielu znajomych takich, z kim mogłaby rozmawiać o czymś takim. Przecież z kumplami od samochodów nie będzie rozmawiać na takie tematy! Już musiała, a raczej chciała, powiedzieć jednemu typowi, który ewidentnie liczył, że w końcu ją zaliczy i czasem zachowywał się ... cóż, buracko.
Jednak wiedziała, że sporo osób z jej znajomych pracuje na etatach, także w porze wczesno popołudniowej wszyscy raczej pracowali, albo najwyżej jedli późny lunch, więc nawet nie próbowała dzwonić do kogokolwiek. Z resztą, nawet nie wiedziała co chce obejrzeć, czy kupić. Pewnie nie zdecyduje się na nic, więc nie będzie potrzebować pomocy.
Przechodziła akurat przez dział kuchenny - to ją nie interesowało, nie zamierzała iść aż tak daleko i kupować nowe sztućce, tylko dlatego że z tych w mieszkaniu korzystała Vesta. Oszczędzi tego swojej karcie kredytowej, skorupki jej również nie interesowały, dopóki kubki i szklanki nie były wyszczerbione.
Nieco się zdziwiła, gdy usłyszała znajomy głos. Nie spodziewała się nikogo tu spotkać. A jednak! To była Lorna, bo nie dość że głos pasował jak ulał, to jeszcze wygląd też się zgadzał. Jako, że kobieta rozmawiała przez telefon, to tylko zamachała jej ręką, nie przeszkadzając. Jednak nieco zwolniła kroku, spacerując między stołami śniadaniowymi, na wypadek, jakby koleżanka miała ochotę do niej zagadać, jak już zakończy rozmowę.