WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

2

…Synoptycy ostrzegają przed nadchodzącymi upałami. W najbliższych dniach temperatura miejscami przekroczy 35 stopni Celsjusza. Szczególną ostrożność należy zachować w lasach, ze względu na najwyższy stopień ryzyka pożarowego. Najlepiej pozostać w chłodnym, zacienionym miejscu i pić dużo wody…

- Sranie w banie. Dobra, koniec tych wiadomości. Synek! Jedz to śniadanie, bierz grabie i na zewnątrz, robota czeka - Clifford skończył swoją poranną kawę, wytarł wąsa z fusów, złożył gazetę i wstał od stołu. Zegar na lodówce wskazywał siódmą trzydzieści. Devon siedział po drugiej stronie stołu, kończąc swojego tosta. Całą twarz miał jeszcze zaklejoną z niedospania. Gdy informacje o pogodzie się skończyły, z głośników poleciała jakaś stara piosenka country. Radio zatrzeszczało, zgubiło sygnał, muzykę przykrył szum. - Cholerne pudło - mruknął pod nosem ojciec i uderzył pięścią w grające urządzenie. Trzeszczenie ustało. Muzyka też. Stanął w progu kuchni, skąd miał dobry widok na duży pokój i leżącego na kanapie, otulonego kocem, przysypiającego jeszcze Cosmo. - Leżycie jak te cielaki przed telewizorem, a potem w głowie przeciąg, przez te wasze bajki zasrane - westchnął ciężko, ubierając buty.
Dev usiadł obok Cosmo, podając mu miskę z płatkami śniadaniowymi. Nie spieszyło mu się, ogólnie. Niech ma trochę radości z tych wakacji, nawet jeżeli to ma być tylko pół godziny wygłupów z bratem na kanapie. - I kto to mówi - prychnął młodemu do ucha rozbawiony, szturchając go delikatnie w ramię. Cosmo pewnie miał na sobie jakąś piżamę po nim, w rakiety kosmiczne albo inne dinozaury i oglądał właśnie jedną z bajek, które piracko zgrał mu na DVD Devon. Jakaś Kung Fu Panda, czy coś. - Za dziesięć minut cię widzę na zewnątrz. Inaczej będziesz rozmawiał zaraz - wyszedł, jeszcze na odchodne mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Pewnie kolejny tekst w stylu, za co go tak bóg pokarał, że takie niewdzięczne nieroby mu dał na dzieci. W dodatku gamonie.
To określenie autentycznie padało z ust ojca dosyć często. Dev pewnego dnia razem z bratem postanowili to policzyć. Wyszło trzydzieści siedem do godziny szesnastej. Potem przestali. - Dosypałem trochę cukru, tak jak lubisz - mama nie byłaby zadowolona, że pakują w siebie białą śmierć (XD!), ale akurat zajęta była nerwowym krzątaniem się po kuchni. Jedną z kur zagryzł w nocy lis i trzeba było ją dobić. Oczywiście zrobił to Clifford, bo ona nie dałaby rady. Ojciec przyłożył bez skrupułów. Jeszcze w szlafroku. - Cudowna kurka.Wspaniała była, kochana Lucy… - usłyszał Dev, kiedy dokonywał tego buntowniczego aktu z cukierniczką w roli głównej. Gdyby mama nie miała masy zleceń, pewnie szyłaby dla tych kur jakieś szaliki, sukienki, czapki. Zbroje na lisy by im uszyła. Tak bardzo kochała te kury. - Idę zgarniać to pieprzone siano. Idziesz ze mną? Możesz usiąść pod drzewem i poczytać, póki nie zrobi się skwar. Weź swoje komiksy albo kolorowanki jakieś. I coś do picia weź - Devon lubił, kiedy Cosmo siadał gdzieś w pobliżu i zajmował się czymś swoim, opowiadał mu rzeczy albo stał na czatach, kiedy Dev robił sobie przerwę na szluga. Dobrze było mieć takiego Cosmo obok. Chociaż ten pewnie wolał towarzyszyć mamie, czego Devon może nie rozumiał do końca, ale nie miał z tym większego problemu, poza tym, że czasem było mu trochę nudno. Ze starszym bratem też może być ciekawie przecież. Dev nawet dał mu raz macha, z czystej ciekawości, jak zareaguje, ale zaraz szybko oboje tego pożałowali. Kaszel młodego zmusił ojca do wyłączenia silnika swojego traktora. Nawet przez chwilę nie uwierzył, że to nagły alergiczny atak.
- Alergii to ty dostaniesz, ale na papierosy, jak ci je wybiję z głowy, szczylu głupi!
Ojciec wiedział jak uderzyć, żeby nie było widać. Najgorzej, kiedy dobrze nie wycelował albo bo omsknęła mu się ręka, ale to zdarzało się rzadko, bo z biegiem lat nabrał wprawy i nawet wuefista przestał się dziwnie przyglądać.

Teraz znaleźli swoje miejsce, za niewielkim wzgórzem, gdzie ojca wzrok już nie sięgał. Bezpieczni i niewidoczni byli tuż pod starą, wielką gruszą - jedynym źródłem cienia w tym szczerym polu. Nie było jeszcze dziewiątej, ale upał już dawał się we znaki. Dev przerwał grabienie, przystanął obok, biorąc kilka łyków wody i spojrzał na brata z góry. - Ojciec zepsuł dziś radio. Zaczęło trzeszczeć, więc zajebał z pięści i zepsuł - zaśmiał się, odpalając lekko wymiętą, wyciągniętą prosto z kieszeni spodenek fajkę.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Powieki ciążyły okrutnie, opadając na oczy, nawet jeśli Kung Fu Panda była super naprawdę - znał ją na pamięć już i czasem z Dede mówili do siebie cytatami, bo nikt inny nie chciał nigdy. Franklin zawsze był trochę zajęty niestety i mówił, że to szczeniackie, i głupie, spierdalaj, Cosmo, kiedy pytał czy mogą coś porobić razem, więc od dłuższego czasu nie pytał po prostu. Ale Dede zawsze jakoś miał czas i czasem czytał Cosmo podręczniki pełne niezrozumiałych rzeczy, których musiał się nauczyć, a Cosmo nie mówił mu nigdy tego, ale uważał, że bardzo mądry on jest - ten jego brat. Więc Dede się uczył, a Cosmo słuchał, szkicując coś pospiesznie w rytm jego słów, z językiem zabawnie wyciągniętym na dolną wargę.
Teraz wakacje i Dede już wcale nie musiał się uczyć, ale musiał robić inne rzeczy, bo dużo pracy było w gospodarstwie. I gorąco było bardzo też, w górnej izbie zwłaszcza, więc budzony wczesnym rankiem poranną krzątaniną mamy, przenosił się często na dół, gdzie dla odmiany potrafiło być całkiem chłodno, zalegając czasem na kanapie. Czasem tylko, bo czasem tata nazywał go gamoniem, więc przenosił się na dywan, żeby zrobić mu miejsce. Dzisiaj jednak tata był zajęty widocznie, bo ubierał już buty, a Cosmo nie słyszał nawet, naprawdę nie słyszał, co on tam do niego mamrocze pod nosem. Stresujące to było nieco, bo bał się czasem, że tata może mówić coś ważnego, a on nie usłyszy i potem mu się dostanie, ale teraz w innym miejscu był całkiem, w innym świecie.
A potem kanapa obok odgięła się, więc musiał przetrzeć piąstką oczy, zamrugać kilkukrotnie, a potem wbić w brata zaspane spojrzenie. Potem dopiero odebrał od niego miskę, jednocześnie siadając porządniej jakoś i walcząc z opadającą głową. I kto to mówi. Uśmiechnąć się musiał, odrobinę łobuzersko, bo on nadal bał się trochę tak tacie dogadywać, ale kiedy robił to Dede, zawsze było zabawne.
- Już po nas, ale najpierw nas jeszcze zabije - szepnął konspiracyjnie, przysuwając usta do ucha brata. Potem odwrócił jakoś odruchowo głowę w stronę taty, kiedy ten wciągał na nogi gumiaki, ale zaraz - niezbyt wzruszony tymi głuchymi groźbami, do których chyba wszyscy domownicy zdążyli już przywyknąć - powrócił spojrzeniem do trzymanej nadal w rękach miski płatków, położył ją na nogach, za co mama nakrzyczałaby pewnie i chwycił wreszcie za łyżkę. Słodkie. Dobre. Dede zawsze dodawał cukru, na co mama denerwowała się strasznie, bo cukier był drogi i tylko do wypieków powinno się go dodawać, bo niezdrowy podobno, bo psuje to pełne, tłuste mleko od Lońki - ostatniej krowy, jaka im została po zarazie, która przeszła rok temu. Był jeszcze mały cielak, ale każdy wie, że cielaki wcale mleka jeszcze nie dają. Drugi cielak urodził się chory i tata go zatłukł. Cosmo wtedy płakał, bo chwilę wcześniej oglądał jak się rodził.
- Hmm...? - zamyślić się musiał, a może znowu przysnąć? W nocy Franklin coś dziwnego robił, trzęsło całym łóżkiem i przez to nie mógł spać przez pół nocy. - Nie chcę do picia - mruknął niezadowolony, bo miał przecież miskę pełną płatków i mleka, ile można pić? Dobrze, że Dede nie kazał mu jeszcze założyć czapki z daszkiem, bo to już byłby dramat. W końcu jednak bez dłuższego marudzenia zjadł te płatki, obejrzeli jeszcze chwilę Kung Fu Pandy (ale da się zatrzymać, Dede? żeby potem leciało dalej? zrobisz tak?), a potem musiał zwlec się z kanapy, wleźć ospale z powrotem po schodach na górę i zagrzebać w jednym z kilku koszy z ubraniami. Kosz na T-shirty był jego ulubionym, bo oprócz tych ze spranymi napisami, w środku były też te nowe koszulki Dede z marihuaną i środkowym palcem (obie te rzeczy Dede mu tłumaczył, kiedy ojciec zagonił ich do sprzątania w oborze), które lubił oglądać sobie i myśleć, że pewnie kiedyś będą jego też, jak reszta z rzeczy w koszu. Nie było sensu robić dla każdego z dzieciaków osobnej szafki - tylko zimo swetry mieli każdy swój, bo były odwiecznym prezentem od mamy na święta i oczywistym było, że nie można podbierać nieswoich rodzeństwu. Tak więc wygrzebawszy jakiś t-shirt ze spranym prawie zupełnie astronautą i napisem, który głosił mniej więcej: ue th gax, a potem parę krótkich spodek, nieco zbyt luźnych w pasie, więc pewnie należących do Franklina, bardziej pospiesznie już zbiegł na dół, żeby stawić się przy drzwiach obok brata, gotowego już do tej dzikiej wojaży.
Lato wreszcie było w pełni, a Cosmo naprawdę lubił lato. Oprócz tych momentów, kiedy szli nad staw i tata krzyczał na niego, że płoszy ryby albo że jak baba się zachowuje, bo nie chce wejść głębiej. Tego nie lubił i zdarzało mu się płakać, a potem Franklin się śmiał. Poza tym było miło naprawdę, bo góry za domem były takie zielone, zwierzęta zazwyczaj szczęśliwe (choć dzisiaj jednoznacznie wykończone, wyczuwające z pewnością zbliżającą się serię upałów), a tata trochę mniej narzekał, a trochę w jego przypadku robiło dużą różnicę. Warzywa w ogrodzie smakowały dobrze, a owoce były słodsze, słońce przyjemnie łaskotało policzki, a oddech urywał się, kiedy przyspieszał, żeby być przy gruszy pierwszy, przed Dede. Przyspieszał, a potem biegł - bez sensu wcale, wyścigując się raczej z samym sobą niż z bratem.
Potem kładł się na brzuchu w cieniu, kładąc na ziemi przed twarzą Dzieci z Bullerbyn. Czytał to już parę razy, ale to nic przecież - lubił patrzeć na litery i zgadywać, co zaraz powiedzą bohaterowie. I czytać głośno czasem, a czasem udawać tylko, że czyta, żeby tak naprawdę przyglądać się bratu albo rysować znowu jakieś bzdury na którejś z czystych kartek wsadzonych luźno pomiędzy strony. Nie chciał przeszkadzać - tata zawsze krzyczał, że pałęta się pod nogami, nawet kiedy on tak bardzo starał się nie zwracać na siebie uwagi, nie generować dodatkowych zmartwień. Poza tym wiedział, że Dede musi bardzo ciężko pracować, bo czasem po szkole i pracy w gospodarstwie zasypiał nad lekcjami, więc Cosmo przykrywał go kocem i odkładał książki na biurko, i czasem zostawał z nim nawet, bo wymyślił kiedyś, że tak mu odda swoją siłę - bo on nie potrzebował siły na razie, bo był mały i nie musiał jeszcze robić takich ciężkich rzeczy, a Dede rąbał już drewno i grabił siano, i przekopywał ziemię. Tak więc wymyślił, że jeżeli będzie z nim leżał i go przytulał, to mu odda jakąś część swojej energii ze spania, i Dede rano będzie wypoczęty, i wesoły, nie będą mu tak drżały ręce ze zmęczenia. Kiedy tata go złapał, to nakrzyczał strasznie, jakieś dziwne słowa mówił, że to źle, że nie wolno, że ma sam spać, ale najgorzej, że obudził Dede i na niego też nakrzyczał, a Dede miał spać wtedy przecież, odpoczywać miał, bo w dzień znowu będzie tak ciężko pracował.
- Radio - powtórzył za nim ostrożnie, podnosząc wzrok znad książki na brata i uśmiechając się zaraz. - I kto mu powie, jaka jutro będzie pogoda? - spytał zupełnie szczerze, bo telewizja w Grotto odbierała przecież tylko dwa kanały: wędkarski i chrześcijański, a Cosmo nie był pewien czy rodzicom "sezon na suma" powie cokolwiek więcej niż jemu. Zatrzasnął szybko książkę. Sto siedemdziesiąt. Zapamięta. Dwa susy i już był przy Dede, i już wyciągał ręce do grabi. - Mogę? Pokaż mi - zażądał z uśmiechem, w jakiejś naiwnej nadziei, że on to na pewno zrobi szybciej i będą mogli potem porobić coś innego. Chwyciwszy za kij, odsunął się na parę kroków w tył, żeby zaraz unieść końcówkę grabi wprost do klatki piersiowej Dede. - Ja śnię o Kung Fu! - zaintonował radośnie, mrużąc oczy i posyłając mu wyzywające spojrzenie.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Konspiracyjny szept brata ugrzązł mu w głowie, i rozbrzmiewał cichym echem, kiedy Devon obserwował, jak ojciec opuszcza dom. Clifford był przygarbionym, mocno opalonym od pracy w pełnym słońcu, lekko już łysiejącym mężczyzną w średnim wieku, o żylastych, smukłych, ale umięśnionych ramionach i lekko czerwonych, zapadniętych policzkach. Trudno było wywnioskować, kiedy miał dobry humor, bo zawsze był taki sam. Jego twarz rzadko wyrażała jakąkolwiek konkretną emocję, poza złością lub typową dla niego obojętnością zmieszaną ze zmęczeniem. Kiedy coś przeskrobali, ojciec krzywił się cały i zaciskał mocno wargi. Gdy przyuważył kogoś na pomyłce przy pracy albo gdy obserwował Cosmo czytającego książki, marszczył z pogardą swój kartoflany nos. Kiedy w skupieniu czytał gazetę lub słuchał wiadomości, jego rysy łagodniały, ale zmarszczka na czole wciąż była głęboka. W domu nie odzywał się za często. Jeżeli już się odzywał, to żeby kogoś lub coś skrytykować. Czasem Devon zastanawiał się, co w zasadzie trzyma mamę w tym domu. Była zupełnym przeciwieństwem Clifforda i Dev czasem skarżył się mamie na ojca, ale kiedy ten tracił nad sobą kontrolę, ona rozpływała się w powietrzu. Osoba, która wprowadzała ciepło i radość do tej rodziny, w obecności swojego impulsywnego męża wydawała się być całkiem niewidzialna i Dev nie miał pojęcia, dlaczego tak jest. Uzupełniali się w taki dziwny, niezdrowy sposób. Im starszy był, tym częściej to zauważał.
Naprawdę lubił, gdy Cosmo siadał obok niego i robił te wszystkie rzeczy, które pozwalały na chwilę zapomnieć, w jakiej rodzinie przyszło mu się urodzić. Poza tym, wolał mieć młodszego brata na oku, bo dzieciaki z wioski bywały bezlitosne. Na ich czele stał Franklin, który mimo swojej sprawności fizycznej, nie był tak zaganiany do pracy, jak Devon. Miał zadziwiająco dużo czasu na robienie głupot i zadziwiająco rzadko mu się za te głupoty obrywało. Jednego dnia postanowili z kolegami ukraść beczki do kiszonek z szopy i turlać się w nich z górki. Nie dość, że Franklin jebał strasznie kiszonym ogórem, to wcale nie chciał się umyć, bo stwierdził, że to odgania od niego końskie muchy. Debil.
Z jakiegoś powodu jednak Franklin traktowany był w domu niczym ten Lasse, który miał zamiar zostać inżynierem. Różnica była jedynie taka, że Lasse faktycznie wpadał na ciekawe pomysły, a Franklin był kretynem do kwadratu i tylko stwarzał pozory bystrego, ale mimo wszystko dzieciaki były wpatrzone w niego jak w obrazek, a dorośli nie szczędzili mu komplementów. Cosmo marzył o Kung Fu i może też marzył o zostaniu indiańskim wodzem jak Bosse, ale był przy tym o wiele mądrzejszy od swojego starszego, skretyniałego brata. Franklin nigdy nie zabierał nikogo ze sobą do pracy. Tylko o nim ojciec używał słowa “duma” i to w kilku przypadkach, chyba tylko po to, by wzbudzić w rodzeństwie jakiś rodzaj rywalizacji. Devon nie traktował tego poważnie, Franklin jednak wyraźnie z nim konkurował i jeszcze wyraźniej - po prostu za nim nie przepadał. Do tego stopnia, że potrafił się z nim poszarpać o głupią, nadłamaną łopatę. Głupi pretekst. Patrz, jestem silniejszy. Kiedyś Devon wszedł do stodoły i usłyszał pociąganie nosem. Kilka sekund potem, ciemna czupryna wyłoniła się ze sterty siana i w jego stronę zwróciła się czerwona, spuchnięta od płaczu buzia Franklina. Dede nie zdążył się nawet odezwać, bo Franklin wybiegł przez lekko uchylone drzwi, wycierając nos w przydługie rękawy bluzy.
Z Cosmo rozumieli się nawet bez słów. Sama jego obecność teraz, pod tą gruszą, sprawiała, że Devonowi praca szła jakoś lżej, przyjemniej. Mimo, że słońce bezlitośnie rzucało na nich te swoje zabójcze promienie, a pot ściekał strużkami po czole, skroniach i karku. W tym maluchu było coś kojącego. Energia, której nie można wytłumaczyć. - Myślę, że dla niego ta pogoda i tak nie ma żadnego znaczenia - ojciec słuchał jej z przyzwyczajenia, tak jak z przyzwyczajenia robił wszystkie inne rzeczy. Miał wbudowany system odruchów bezwarunkowych, które nie były całkiem logiczne, poza tym wszystko traktował z podobną obojętnością, więc dlaczego radio miałoby zostać w jakiś sposób wyróżnione?
I nagle Cosmo podbiega do niego i prosi o te grabie, ale Devon waha się przez chwilę, bo przecież grabiami to jeszcze sobie coś zrobi, krzywdę jakąś. Oko wybije, nadzieje się w głowę, czy cokolwiek. Zmarszczył nieco rozbawiony brwi. Nie chciał wyjść na pana marudę, niszczyciela dobrej zabawy, pogromcę uśmiechów dzieci, dlatego ostrożnie wręczył mu te grabie. Na wdechu obserwował, jak Cosmo zamienia się w mistrza Kung Fu. - Ostrożnie. To może być trochę… ostre - zaśmiał się pod nosem. Chwycił drewnianą końcówkę grabi i odsunął je od siebie delikatnie.
- Hej, leszcze! Powiem ojcu, że bawisz się z Cosmo zamiast pracować! - z samej góry dotarł do nich krzyk brata. Dev spojrzał w dal, mrużąc oczy przed słońcem. Franklin trzymał w dłoniach rączki od taczki - jeszcze widocznie pustej, bo coś za łatwo mu szło. - Może pierw ty sam przestań udawać, że coś robisz! - ile by Devon dał, żeby któregoś dnia to Franklin wpadł na grabie.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Franklin miał kilka cech, które wybijały się stanowczo na przód i było to: bycie denerwującym kapusiem, bicie w szkole dzieciaków z młodszych klas (z czego tata, swoją drogą, był bardzo dumny, bp mierzwił mu zawsze włosy i tłumaczył oburzonej nauczycielce, że chłopcy tak mają i dobrze, że się jego syn bronić umie - panie Fletcher, ale to on zaczął... - bo go pewnie sprowokowali, ot co) i psucie każdej dobrej zabawy w najmniej odpowiednim momencie. Teraz, swoim przedpołudniowym zwyczajem, musiał najwidoczniej akurat rozglądać się po okolicy, w poszukiwaniu jakichś niepokornych dusz, którym mógłby uprzykrzyć życie na któryś z wyżej wymienionych, praktykowanych zawzięcie od kiedy nauczył się chodzić i gadać sposobów. No i znalazł - jasne, że znalazł, jakby przez moment chociaż nie mógł poudawać fajnego brata i pójść dla odmiany podręczyć kogoś innego.
I nie rozumiał najwidoczniej, że Cosmo teraz śni o Kung Fu, że jest trochę, kurde, zajęty niestety wymachiwaniem tym kijem złowróżebnym prosto w braterskie lico, a Dede jest w trakcie ważnego szkolenia właśnie i poucza teraz o grabiach albo o kluskach, że ostre - nic go nie interesowało, bo był ignorantem - mama tak mówiła, jak jej nie słuchał ktoś, a Franklin przecież ich nigdy nie słuchał, ciągle za to podlizując się tacie. Dlatego też, kiedy ten głos przeciął przyjemnie zastygłe dotychczas w ciszy powietrze, Cosmo musiał opuścić swoją broń, przechwyconą na powrót przez Dede i w ślad za bratem unieść spojrzenie na wzgórze, u którego szczytu Franklin prowadził dokądś taczkę. Musiał się skrzywić teatralnie - trochę na widok brata, a trochę przez to słońce, od którego osłaniał oczy dłonią, raziło nieprzyjemnie z tego miejsca. I już marszczył gniewnie brwi, i już wymyślał skomplikowaną ripostę, którą chciał temu tam nędznemu następcy Tai Lunga zaraz wygłosić, ale na szczęście wtedy Dede przejął głos, odbijając piłeczkę, bo faktycznie Franklin teraz nie wyglądał na zbyt zapracowanego.
- Ojciec dobrze wie, że pracuję, a nie to co ty, kutafonie! - Kutafon było ewidentnie nowym słowem, którego ich brat wspólny, ukochany, nauczył się w ostatnim czasie. Zazwyczaj były to dwa wyrazy na pół roku, zawsze przekleństwa lub coś na kształt wyzwisk, ale dość często zdarzało mu się przekręcać sylaby i tak, także mało kto rozumiał w sumie, o co mu chodzi. I mogliby odpuścić już, może Franklin by poszedł sobie, bo nudni byli najwyraźniej, ale przecież Cosmo nie mógł tak po prostu milczeć - o nie! On musiał bronić honoru swojego Wielkiego Mistrza, bo nikt go tu nie będzie nazywał... czymkolwiek go tam Franklin nie nazwał.
- Widzę, że jesteś smakoszem. No to może posmakujesz mojej pięści!!! - wydarło się zaraz z tego dziecięcego gardła, głosem jednakowoż bojowym, co piskliwym jeszcze, wprawiając Franklina w chwilowe osłupienie, z którego zaraz wyplątał się z tym swoim paskudnym śmiechem. Cosmo, który nadal marszczył groźnie nos, wpatrywał się surowo w tę zbyt dobrze znaną sylwetkę, zataczającą się teraz z rozbawienia, nie zważając zupełnie na pozostawioną samą sobie taczkę.
- To chodź, Glucie! - odkrzyknięte wreszcie zamaszyście i uwierzcie, że Dede musiał trzymać tego Cosmo narwanego za rękawek koszulki, bo poszedłby zaraz, tak bardzo nie cierpiał, jak go Franklin Glutem nazywał, co miało być oczywiście nawiązaniem do jego rzekomej mazgajowatości. A potem równocześnie stało się kilka rzeczy: nadepnął Cosmo na te nieuważnie ułożone grabie, które zaraz zwróciły się przeciwko niemu, fundując mu pokaźne bęc w czoło, napalony na bitkę Franklin pchał się do taczki, która (zbyt szybko chyba) ruszyła niespodziewanie w dół, prosto na nich, a Dede...
- Mistrzu, błagam, to my go powstrzymamy, przecież do tego nas szkoliłeś! - zdesperowane słowa Cosmo, połączone zaraz z szarpaniem za braterskie ramię, jakby chcąc mu pokazać, że AHA, ON JEDZIE TĄ TACZKĄ JAK NORMALNIE W KUNG FU PANDA, prosto na nas, chodź, Dede, chodź!

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wszyscy dobrze wiedzieli, że Franklin migał się od pracy i wszystko mu tak na sucho uchodziło, ale nikt nie był na tyle odważny, by reagować, bo ojciec nie akceptował żadnego złego słowa na temat swojego drugiego w kolejności syna. Lał go na pewno - od tego nie robił wyjątków. Ale to nie Franklin był zaganiany na dwór o ósmej rano w wakacje. A nawet jak był, to i tak nic sobie z tego nie robił. Zresztą, Clifford był dziś zbyt zajęty naprawianiem swojego wozu na wielkich kołach. W zasadzie robił wszystko, by siedzieć w domu jak najkrócej, bo dzieciaki darły się niemiłosiernie, a on “ma bóle migrenowe i nie może słuchać tych wrzasków”, chociaż pół dnia spędzał zawsze przy głośnym silniku traktora.
Taniec z grabiami w wykonaniu Cosmo od początku nie wyglądał na bezpieczny, ale Devon zauważył zaraz, jak bardzo młodszy brat wziął sobie to szkolenie do serca. Któregoś dnia będzie musiał używać tych grabi w inny sposób, ten bardziej przyziemny i nudny. Kluski, grabie, cokolwiek. Niech teraz ma z tego jakąś frajdę. Dev nie chciał mu psuć zabawy, chociaż robota stała właśnie w miejscu i w każdej chwili jakaś postać mogła wyłonić się na tej górce, zauważyć te poczynania. Jednak ten kabaret miał się dopiero zacząć. Koniec również nie zapowiadał się przyjemnie.
Dede na to zabawne, wcześniej niezasłyszane przezwisko, wywrócił teatralnie oczami. Gotów był teraz swojego brata obdarzyć gromkimi brawami, w nagrodę za systematyczne poszerzanie swojego słownika. Dzięki Franklinowi połowa dzieciaków z Grotto używa coraz to dziwniejszych i bardziej wymyślnych przekleństw, które bardziej żenują, niż imponują. Dlatego Dede zakazał Cosmo naśladować Franklina. I chyba nawet nie trzeba było dwa razy powtarzać, te cenne rady nie poszły w las. Uczeń przerósł mistrza.
Pełen zdumienia i rozpierającej dech w piersiach dumy, z ręką opartą na biodrach obserwował, jak Franklinowi opada szczęka. Nawet z tej odległości widział. W tym małym ciele było tak dużo bojowego zacięcia, tyle drzemiącej, walecznej energii, że Devon już zapomniał zupełnie o tym Kutafonie. Jego złośliwy śmiech zaś doprowadzał go do białej gorączki. Mało było rzeczy, które potrafiły go wyprowadzić z równowagi, ale z pewnością śmiech Franklina plasował się gdzieś na podium. - Zaraz nie będzie ci do śmiechu, zadbam o to! - zacisnął pięść, drugą ręką przytrzymując tego narwanego malca, ale tak naprawdę jedyne, co był w stanie z siebie wydusić w tym upale, to głośne, zmęczone “Spierdalaj”. Już wydostawało się z jego gardła, jednak ugrzęzło nagle, urwane w połowie. Potem padło słowo na G i Dede stracił kontrolę nad sytuacją (jeżeli w w ogóle ją miał, bo Franklin w każdej sytuacji usilnie próbował przyćmić jego autorytet tego najstarszego). Nie miał pojęcia, jakim cudem te grabie postanowiły zaatakować jego brata, ale właśnie pędziła w ich kierunku kolejna katastrofa pod tytułem “Franklin w rozpędzonej taczce”, więc nie było czasu do stracenia. Chwycił Cosmo za koszulkę i rzucił się z nim, jak z jakąś szmacianą lalką, ratując ich oboje przed zderzeniem. Oni upadli na stos zgrabionej, suchej trawy, a Franklin z impetem wpadł prosto w pień gruszy. Nie stracił przytomności, poza tym, że wszędzie było pełno krwi. Jęczał przy tym przeraźliwie z bólu, co jeszcze bardziej wpieniło Dede, bo czego on się kurwa spodziewał?! - Masz za swoje, cymbale! - z nimi się nie zadzierało, po prostu.
- Powiem ojcu! - wył, wygrzebując się z taczki.
- Że zamiast przerzucać końskie łajno, zjebałeś się na taczce z górki, prosto na nas i wylądowałeś na gruszy? - spytał sarkastycznie, wstając i sprawdzając, czy buzia Cosmo jest cała. Może przyspieszył proces wypadania mleczaków? - Ja zawsze byłem z ciebie dumny. Od samego początku byłem z ciebie dumny. Pokaż zęby, mistrzu.
- Powiem, że to ty mnie zepchnąłeś! - Franklin, czerwony od płaczu, wskazał oskarżycielsko palcem na starszego brata. Devon aż prychnął kpiąco. - Leć do mamy, niech ci zszyje mordę
Wtedy Franklin wziął do ręki gruszkę leżącą na ziemi i cisnął nią w Devona. Potem kolejną i kolejną. Gruszki leciały jak pociski, ciężkie i duże, trafiając w różne części ciała. Mało brakowało, a dostałby w głowę. - Broń się, Cosmo! - kucnął i podał bratu gruszkę. Franklin nie dawał za wygraną, a oni nie mogli pokazać, że są słabsi! Wojna trwa.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

O boże, o kurczaczki.
No więc czoło bolało, bo atak tych grabi był całkiem niespodziewani i buzia musiała przez moment trwać taka rozdziawiona szeroko, bo Franklin naprawdę pędził wprost na nich w tej taczce, i gdyby nie interwencja Dede, to chyba niewiele by zostało po tym wątłym, kosmicznym istnieniu. Na szczęście jego mistrz zaraz powalił go na ziemię i chłopiec już w sumie nie pamiętał o tym, że nieźle go te grabie skosiły po twarzy, bo Franklin naprawdę wjechał porsto w gruszę i zaczął w dodatku jeszcze skomleć. Więc już się ten Cosmo podnosił pospiesznie z ziemi, zbierając zęby z trawnika.
- Widzę, że znalazłeś naszą chlubę, święte drzewo brzoskwiniowe! - zdążył wtrącić gdzieś między naukami głoszonymi przez Dede i potem dopiero zestresował się chyba nieco, bo dużo krwi było, więc te oczy zrobiły się na moment większe, bo nie powinno czasem umrzeć już to franklinowe dziadostwo? No nie, najwyraźniej, choć jak z cielaka tyle krwi leciało, to zdechł zaraz, po kilkunastu minutach i Cosmo było bardzo przykro, więc jakby Franklin też zdechł, to też by mu było chyba przykro. Nie tak bardzo, jak po cielaku, ale nadal. I przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie powinni mu z Dede pomóc pójść do domu, ale w międzyczasie musiał okazać swoje pokaźne uzębienie mistrzowi, bo ten tak zażądał, a słowo mistrza jest przecież święte.
Więc nie bolał już ten ślad po grabiach, choć pewnie niezłe limo mu po tym wylezie za parę godzin i łobuzerski uśmiech wkradł się na usta, kiedy Dede tak powiedział, dogadał tak temu Franklinowi nieznośnego, który po batalii ewidentnie przegranej nie umiał nawet pozbierać godności z ziemi i odpuścić. No trochę zdyział się Cosmo, kiedy zagroził, że powie tacie, że to ich wina, ale że Dede niezbyt się tym przejął, to i on musiał udawać, że ta wątpliwa groźba wcale go nie rusza.
Poza tym podekscytował się chyba nieco, bo zawsze jak się ekscytował, to uszy robiły mu się takie czerwone i poruszał ustami, jakby chciał coś wtrącić ciągle, ale nie bardzo wiedział co i nie mógł dobić się jakoś do swojej kolejki, ale wtedy Franklin rzucił w Dede tą gruszką i potem następną, i jeszcze jedną, a to musiało wyzwolić gniew mistrza, więc na to zawołanie do walki, Cosmo zaraz musiał się zerwać w gotowości i chwycić swoją gruszkę, i z tym pełnym zaangażowania okrzykiem ruszyć do boju:
- Technika Palca Zagłady! - Okręcił się wokół i cisnął tym owocem, który wprawdzie ledwo uderzył w ramię Franklina, ale lepsze to niż nic, co nie? Zwrócił tym samym na siebie uwagę napastnika, który niczym dziki zwierz zamachnął się swoim owocem i nawet tak dobrze wyszkolony Smoczy Wojownik jak Cosmo nie był w stanie uchylić się przed oberwaniem w brzuch, co zabolało. Na moment jakieś łzy boleści pojawiły się w tych oczach, ale potem przecież przebiła się przez nie potrzeba zemsty, a on nie chciał się poddać, bo nie był jakimś mięczakiem, tak?! No ale zanim zdążył sięgnąć po kolejną gruszkę, to już Dede wymierzał cios, ale gruszka przeleciała tuż nad franklinowym ramieniem i to jeszcze bardziej zdenerwowało Cosmo. Więc zamachnął się mocno i... i ten owoc tak odbił się od podłoża, że wrócił do niego z powrotem, uderzając w ramię. Śmiech Franklina rozbrzmiał głośno i zaraz ten głupol rzucał kolejną gruszką w Dede i trafił go nawet gdzieś w klatkę piersiową. I Cosmo chciał walczyć dalej, naprawdę chciał, ale bolało trochę, tak? No trochę bolało, ale w takich chwilach mógł liczyć przecież na swojego wspaniałego mistrza, który kolejnym uderzeniem, trafił gruchą prosto w tę poobijaną i tak już potężnie mordę Franklina.

Franklin: 7, 5
Cosmo: 3, 1
Dede: 2, 8

autor

kaja

Zablokowany

Wróć do „Gry”