: 2021-06-04, 18:28
No właśnie, dlaczego?
Dlaczego nie pozwolił jej podjąć tej decyzji razem z nim? Dlaczego nie spytał, dlaczego nie wyjaśnił? Dlaczego nie przyznał się do niczego, gdy któregoś dnia wrócił do ich mieszkania z żebrami płonącymi żywym ogniem, tłumacząc swój wyraz twarzy ciężkimi zakwasami po treningu? Dlaczego zdecydował sam o tym, co było dla niej dobre, samemu wyłączając się z równania tam, gdzie zaczynała jego obecność tworzyć więcej problemów niż rozwiązań?
Bo wiedział, że Thornton nie dałaby za wygraną. Że nic nie było w stanie wystraszyć ją na tyle, by pozwolić, by wrócił prosto w wojnę podczas gdy ona ponownie przyjęła rolę zatroskanej kobiety czekającej w domu. Bo kiedyś powiedziała mu, że absolutnie nigdy nie zgodziłaby się na powtórkę tego, co przeżyła ze swoim byłym mężem, a dokładnie do tego mogło się to sprowadzić.
Bo Syria była jedynym miejscem, w którym czuł się istotnie bezpiecznie. Bo samemu nie wyobrażał sobie uciekania przez resztę życia po różnych zakątkach świata. Bo miała swoją rodzinę, swoich przyjaciół, bo kochała Seattle i uważała je za swój dom. Bo miała plany na siebie, na swoją przyszłość, których z nim nie mogłaby zrealizować.
Bo już raz poświęciła całą siebie dla niego. Zrezygnowała z Nowego Jorku, zrezygnowała z kariery swoich marzeń po to, by żyć z nim, we wspólnym domu, rzucając swoje poprzednie życie. Nie mógłby poprosić jej o zrobienie tego po raz drugi, a wiedział, że do tego to wszystko się sprowadzało.
- Musiałem - odrzucił słabo, nawet ciszej niż poprzednio. Nie zdziwiłby się, gdyby jego słowa niknęły w większym podmuchu wiatru, ledwie do niej docierając.
I tak niczego nie wnosiły. Nie było dla niego odpowiednich słów. Nie mógł wyjaśnić, ani zdradzić żadnych powodów. Częściowo dlatego, że wciąż nie wiedział, na ile ten rok wystarczył by mógł powrócić do Seattle.
Częściowo dlatego, że czuł się jak skrajny idiota, któremu ta historia wyłącznie by zaszkodziła.
Drgnął, unosząc lekko brwi w górę. Jej zarzut go zaskoczył. Wybił z rytmu, choć chwilę wcześniej z trudem odwzajemniał jej spojrzenie.
- Nie zabrałem jej nigdzie - odpowiedział, zgodnie z prawdą, nim poczucie winy znów zagościło w jego podświadomości. Sączyło się, jak trucizna do jego myśli. Tylko wymieniłem z nią dziesiątki wiadomości. W końcu jest moją przyjaciółką. - Wiedziała, gdzie byłem i kiedy wróciłem. Przyjaźnimy się, dalej.
Wiedział, że przepraszam nie wystarczy. Ale, cholera, do czego miało wystarczyć? Nie liczył w końcu na nic. Przynajmniej nie wprost, nie na głos, choćby we własnej głowie. Jedynie po cichu, nie potrafiąc tego przed sobą przyznać, liczył, że z ich losowego, przypadkowego spotkania wyniknie coś... innego.
Innego niż nienawiść.
Naiwność towarzyszyła mu w końcu od lat.
Dlaczego nie pozwolił jej podjąć tej decyzji razem z nim? Dlaczego nie spytał, dlaczego nie wyjaśnił? Dlaczego nie przyznał się do niczego, gdy któregoś dnia wrócił do ich mieszkania z żebrami płonącymi żywym ogniem, tłumacząc swój wyraz twarzy ciężkimi zakwasami po treningu? Dlaczego zdecydował sam o tym, co było dla niej dobre, samemu wyłączając się z równania tam, gdzie zaczynała jego obecność tworzyć więcej problemów niż rozwiązań?
Bo wiedział, że Thornton nie dałaby za wygraną. Że nic nie było w stanie wystraszyć ją na tyle, by pozwolić, by wrócił prosto w wojnę podczas gdy ona ponownie przyjęła rolę zatroskanej kobiety czekającej w domu. Bo kiedyś powiedziała mu, że absolutnie nigdy nie zgodziłaby się na powtórkę tego, co przeżyła ze swoim byłym mężem, a dokładnie do tego mogło się to sprowadzić.
Bo Syria była jedynym miejscem, w którym czuł się istotnie bezpiecznie. Bo samemu nie wyobrażał sobie uciekania przez resztę życia po różnych zakątkach świata. Bo miała swoją rodzinę, swoich przyjaciół, bo kochała Seattle i uważała je za swój dom. Bo miała plany na siebie, na swoją przyszłość, których z nim nie mogłaby zrealizować.
Bo już raz poświęciła całą siebie dla niego. Zrezygnowała z Nowego Jorku, zrezygnowała z kariery swoich marzeń po to, by żyć z nim, we wspólnym domu, rzucając swoje poprzednie życie. Nie mógłby poprosić jej o zrobienie tego po raz drugi, a wiedział, że do tego to wszystko się sprowadzało.
- Musiałem - odrzucił słabo, nawet ciszej niż poprzednio. Nie zdziwiłby się, gdyby jego słowa niknęły w większym podmuchu wiatru, ledwie do niej docierając.
I tak niczego nie wnosiły. Nie było dla niego odpowiednich słów. Nie mógł wyjaśnić, ani zdradzić żadnych powodów. Częściowo dlatego, że wciąż nie wiedział, na ile ten rok wystarczył by mógł powrócić do Seattle.
Częściowo dlatego, że czuł się jak skrajny idiota, któremu ta historia wyłącznie by zaszkodziła.
Drgnął, unosząc lekko brwi w górę. Jej zarzut go zaskoczył. Wybił z rytmu, choć chwilę wcześniej z trudem odwzajemniał jej spojrzenie.
- Nie zabrałem jej nigdzie - odpowiedział, zgodnie z prawdą, nim poczucie winy znów zagościło w jego podświadomości. Sączyło się, jak trucizna do jego myśli. Tylko wymieniłem z nią dziesiątki wiadomości. W końcu jest moją przyjaciółką. - Wiedziała, gdzie byłem i kiedy wróciłem. Przyjaźnimy się, dalej.
Wiedział, że przepraszam nie wystarczy. Ale, cholera, do czego miało wystarczyć? Nie liczył w końcu na nic. Przynajmniej nie wprost, nie na głos, choćby we własnej głowie. Jedynie po cichu, nie potrafiąc tego przed sobą przyznać, liczył, że z ich losowego, przypadkowego spotkania wyniknie coś... innego.
Innego niż nienawiść.
Naiwność towarzyszyła mu w końcu od lat.