WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

0
0

-

Post

Pomimo złośliwości i szczerości, której sobie nie szczędził, nie planował sprzeczać się o jej życie towarzyskie już przy pierwszym spotkaniu po tak długiej przerwie. Był pewien, że nic nie może cieszyć go bardziej aniżeli wieść o jej rozwodzie z Abrahamem, jednak przyszli, potencjalni kandydaci na partnerów już spędzali mu sen z powiek. Zbyt długo wyczekiwał chwili w której Aviana uwolni się od byłego małżonka, a na horyzoncie już pojawiał się temat randkowania, co zdecydowanie rozdrażniło bruneta. Był samolubnym i tchórzliwym głupcem, który ingerował w jej życie aż nad to i sam nie spróbował zawalczyć o nią bardziej, przez co karma uderzała w niego ze zdwojoną siłą. Zamiast przyjemnego spaceru i czerpania radości z jej towarzystwa zdecydował się jedynie ją umoralniać i ganić, choć wcale nie miał na to żadnego przyzwolenia ani ku temu logicznego powodu. Na pewno nie takiego, którym mógłby się z dziewczyną podzielić. Nic dziwnego, że zdecydowała strzelić na niego focha i odwróciła się na pięcie.
- Aviana, daj spokój.. - odparł cicho, przyglądając się sylwetce brunetki, która oddalała się od niego po mimo jego kolejnych słów - Gdzie Ty kurwa idziesz? - krzyknął w końcu, jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Stał i wlepiał się w jej tył, aż w końcu zniknęła z jego pola widzenia. Najpewniej mógł za nią ruszyć i ją zatrzymać ale po raz kolejny zrobił z siebie idiotę, któremu duma nie pozwalała o nią zawalczyć. W końcu nie pozostało mu nic innego jak dokończyć spacer w pojedynkę i wrócić z powrotem do domu, gdzie z całą pewnością ogarną go cholerne wyrzuty sumienia i chęć zapchania jej poczty głosowej żałosnymi tłumaczeniami.

  • zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#szczęśliwigiernieliczą


Ten dzień - od czterech lat powracający w koszmarach, które dosięgały go również na jawie. Niekiedy udawało mu się uśpić własne cierpienie, zepchnąć na dalszy plan w monotonii dnia. Naprawiając łódki, skupiał całą uwagę na ranach dających się zasklepić; nie były to niewidoczne ślady żałoby. Jednakże kiedy kartki kalendarza spadały jedna po drugiej na ziemię, nieuchronnie zbliżała się rocznica końca jego życia, które uleciało wraz z jej ostatnim oddechem wśród fal rozszalałego oceanu. Wszystko traciło znaczenie - trzymanie się w ryzach codzienności, leki brane nad ranem i tląca się nadzieja o ukojenie bólu naznaczającego każdy z jego dni. Demony wyrywały się na powierzchnię, siejąc spustoszenie w i tak rozchwianym życiu Philipa. Odsuwał się od rodziny na pewien czas, starając się, by nie oglądali go w stanie bezwiednego opadania na dno. Nie walczył z wyrzutami sumienia, które na nowo rozszarpywały ledwo zasklepione rany. Wieczny pokutnik.
Naprawdę osiągał kolejne poziomy nieszczęścia, kiedy skierował się w dobrze znanym kierunku z butelką whisky ukrytą w papierową siatkę. Nie starał się zbytnio, by zatrzeć ślady prowadzące do rozpaczy czającej się w jego spojrzeniu... w sercu, jeszcze bijącemu z nieznanego mu powodu. Ignorował oburzone spojrzenia obcych, mijanych na tej ścieżce nieszczęścia - czyjaś niechęć niewiele zmieniała w egzystencji Philipa... co miał z tym zrobić? Ze skruchą wrócić na łódź i przemyśleć w samotności własne zachowanie? W rocznicę jej śmierci nigdy nie wybierał się na cmentarz, bo cóż takiego łączyło go z pustą trumną, znajdującą się kilka metrów pod ziemią? Wpatrywałby się w wyryte w kamieniu litery - Aurora Thornton, ukochana żona, siostra i córka - nie czując w tym obcym miejscu żadnej obecności ukochanej... gdy przez zwidy jego wspomnień potrafił usłyszeć perlisty śmiech Rory w szumie fal rozbijających się o brzeg jej ulubionej plaży. Doskonale potrafił odnaleźć to miejsce - stary pień porzucony parę metrów samego oceanu. Potrafił odszukać w pamięci obraz, gdy opierając się plecami o wilgotne drewno, wodziła palcem po pisaku - niewyraźne dzieła jej wyobraźni. Teraz samotnie usiadł na jego skraju, po chwili zsuwając się na chłodny piasek. Zakamuflowany trunek odłożył obok siebie, sięgając dłonią po kilka kamyczków w różnym kształcie. Co roku układał z nich wieżyczkę, jak to w zwyczaju miała robić jego zmarła żona.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[3.]

Trzymana przez nią fotografia była nieco pomięta i wytarta w samym centrum, gdzie znajdowała się uśmiechnięta od ucha do ucha kobieca twarz. Niezliczoną ilość razy jej kciuk bezwiednie gładził łagodne rysy, na wieki uwiecznione na kadrze z dalekiej przeszłości. Aurora miała tysiące zdjęć, starannie ułożonych w rodzinnych albumach, ale dziwnym trafem to właśnie to jedno, na którym z rozbrajającą szczerością spogląda w stronę obiektywu, najbardziej zapadło w pamięć Cordelii. Być może wynikało to z przyjemnego wspomnienia, które stanowiło jego nieodłączną część; wyjątkowo upalne lato, rozgrzany piasek parzący stopy i hałaśliwy plusk wody, gdy razem w jej chłodzie szukały ukojenia od gorąca. Miały ponad dwadzieścia lat na karku, a zachowywały się niczym niesforne dzieci spuszczone z czujnego wzroku rodziców. Wtedy tamte wspólne chwile traktowała za pewnik; jako nienaruszalną ciągłość, której nie dało się w żaden sposób zaburzyć. Ach, gdyby tylko wtedy wiedziała, z jakich kruchych i niepewnych fundamentów zbudowane były owe momenty! Ale to zawsze było jej achillesową piętą - nie potrafiła docenić tego, co dzięki łaskawości losu dzierżyła w dłoniach, stale odczuwając nienasycone pragnienie, by zagarniać więcej i szybciej. A wystarczyło wtedy tak niewiele; zatrzymać się na dłuższą chwilę, powiedzieć dwa słowa, które stanowczo za często dusiła w sobie, dać najbliższej osobie odczuć, że czas spędzony był z nią na wagę złota. Musiała wiedzieć. Nawet jeśli jej o tym nie zapewniała, nawet jeśli w ich relację wplątywały się ponure nuty, to musiała czuć, że była ważna. Prawda? Palce Delii bezwiednie mocniej zacisnęły się na zdjęciu, a jej chód stał się odrobinę mniej pewny, mniej zdecydowany. Choć minęły cztery cholerne lata, rozterki ją gnębiące wciąż pozostawały takie same, jak gdyby i je - podobnie jak młodą, pozbawioną trosk Aurorę - ktoś postanowił dożywotnio zamknąć w myślach ciemnowłosej kobiety. Może spokój ducha nie był jej pisany, może miała już po kres swoich dni rozpamiętywać bolesną tragedię, może to były tak rozległe rany, iż nie potrafiły się same zabliźnić, a ona nigdy nie pomyślała, by im jakoś w tym dopomóc. Westchnąwszy ciężko, wsunęła fotografię do kieszeni skórzanej kurtki, przenosząc spojrzenie z kamienistej ścieżki na majaczący się niedaleko pień, z lekkim zaskoczeniem odnotowując, że miejsce to było aktualnie przez kogoś okupowane. Nie zawróciła jednak, pozwalając nogom nieść się dalej naprzód, ze zdecydowanym zamiarem ominięcia przybysza, który najwyraźniej też wśród spokojnego szumu fal szukał wytchnienia. I dopiero będąc bliżej, mimochodem zerkając na niego z ukosa, poczuła jak stopy wrastają jej w ziemię. Los najwyraźniej postanowił z niej sobie zakpić i wystawić ją na próbę, której nie była pewna, czy podoła. Bo widok tego mężczyzny, w tym miejscu, sprawił, że obudziły się w niej wszystkie niechciane instynkty, na co dzień uśpione z tyłu głowy. - Philip - jego imię uleciało z jej ust prawie że automatycznie, brzmiąc przy tym jak najgorsza obelga, co było na swój sposób ironicznie, bo przecież był czas, gdy każdą sylabę traktowała z najświętszym namaszczeniem. Ale to była przeszłość, przeszłość tak dawna, że zdająca się nie mieć miejsca wcale. - Nie powinieneś być gdzieś... tam? - spytała z wyraźnie tłumioną złością, szybkim gestem dłoni wskazując w stronę fal spokojnie obmywających brzeg. Czy chodziło jej o dno czy jedynie odwoływała się do jego życiowej pasji? To dopiero zagadka!
  • Obrazek<br>He said, It's not now or never, wait ten years, <br>we'll be together. I said, Better late than never, <br>just don't make me wait forever.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy żałoba ma swój termin? Wyznaczony w czasie punkt, po którym cały ból rozpływa się gdzieś w powietrzu? Były to tylko płonne nadzieje powtarzane mu w ramach niezrozumiałego pocieszenia. Zdaniem Philipa czas nie leczył ran, ale przyzwyczajał nas do życia z bliznami. Nieprzyjemnymi w dotyku, kiedy nieświadomie wędrowaliśmy opuszkami palców po skórze wspomnień. Wtedy stawaliśmy się bezbroni w starciu z demonami przeszłości wypełzającymi z odmętów podświadomości. I znowuż patrzyłby przez kalejdoskop bólu mieniącego się przeróżnymi kolorami.
Najpierw usłyszał kroki cicho stawiane na pisku, lecz podświadomie zignorował dochodzące jego uszu dźwięki świata zewnętrznego. Do czasu - znajomy głos wypowiadający jego imię przebił się głębiej, początkowo wprawiając go w osłupienie. Niczym lunatyk w półśnie powędrował spojrzeniem do jego źródła; ciemnych oczu wpatrujących się w niego z intensywnością odbierającą głos. Rozchylił usta, lecz przez dłuższą chwilę nie wydobyła się z nich żadna odpowiedź. Wydłużał ten moment niepewności; składający się z sekund chaotycznych myśli krążących wokół wspomnień o Hartwoodach, a dokładniej Cordelii. Nie spodziewał się tu spotkać młodszej siostry Aurory, gdyż po pogrzebie żony za wszelką cenę starał się unikać jej towarzystwa. - Cordelia - wyszeptał to tak cicho, że jej imię zmieszało się z szumem fal rozbijających się o brzeg. Nieważne jak długo starał się odszukać w myślach odpowiednie słowa, to już na samym starcie jego próby zostałyby spisane na straty. Dostrzegał to w błysku hebanowych oczu, które wpatrywały się w niego jak w intruza. Cholera - nie miał jej nawet tego za złe, ostatkiem sił nie uginając się pod spojrzeniem brunetki. Wykrzywił usta w czymś, co potencjalnie miało uchodzić za uśmiech, lecz w praktyce było po prostu zwyczajnym grymasem. Bezwiednie powędrował spojrzeniem ku oceanowi, skupiając wzrok na wodzie kołysanej przez wiatr. - Powinienem - O czym właściwie mówił? Nie dało się wywnioskować czy wyłapał podwójne dno jej pytania... a co dopiero, do którego odnosiła się jego odpowiedź. Niemniej jednak w obydwu przypadkach odpowiedziałby twierdząco - nie należał do stałego lądu i równie nie pasował do tętniącego życiem otoczenia; jego serce pochłonął ocean, by pozostawić go w tym stanie bolesnej egzystencji. To przecież powinien być on; gdzieś tam na dnie oceanu, oddany w ofierze rozgniewanemu Posejdonowi. Przekonanie o tym już nigdy nie da Philipowi spokoju, wyryte w jego umyśle niczym mantra powtarzana dzień w dzień. - A Ty nie powinnaś być gdzieś tam? - Głową wskazał kierunek przeciwny wodzie, nie precyzując przy tym dokładnie, o jakie miejsce mu chodziło. Z daleka od żywiołu, który odebrał Ci siostrę. - a tym samym od niego, siedzącego na pisaku w całej swojej beznadziejności. Musiał wyglądać jak siedem nieszczęść, ale trudno było przejmować się tym faktem. Nawet jeśli przez ułamek sekundy jego uczucia zabarwił swojego rodzaju wstyd, że oglądała go w takim stanie po tylu miesiącach. Z powrotem przeniósł wzrok na kobietę, starając się zrozumieć intencje losu - czemu postanowił akurat w tym momencie pozwolić na przecięcie się ich dróg? Nie wystarczająco już fatum zakuło ich w kajdany nieprzemijającej gehenny? - ... ale możesz też zostać - kiedy wyciągał ku niej butelkę trunku w papierowej siatce, wcale nie wróżył, że skorzysta z ukrytego między wyrazami zaproszenia. Dłoń spoczywająca na alkoholu jakby pod wpływem impulsu poszybowała ku górze - skurcz mięśni w odpowiedzi na irracjonalny bodziec. Obecność Deli w żałobnym cierpieniu komplikowała jeszcze mocniej upodlanie się bólem po utracie Aurory. Również nie widział powodu, dlaczego powinna odłożyć na bok całą nienawiść do byłego szwagra i przyłączyć się do zapijania smutków.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zbliżał się już wieczór. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, pozostawiając po sobie bladą łunę, która z każdą, kolejną minutą ginęła, wchłaniana przez granat nadchodzącego wieczoru. Gdzieniegdzie tliły się dogasające ogniska, pozostałości po wycieczkowiczach, chwytających się ostatniego, umiarkowanie ciepłego dnia.
Gdzieś tam, wśród niedobitków szykujących się do powrotu była Sol i choć słońcem była sama w sobie, to równocześnie było tym czego jej brakowało. Naciągnęła wełnianą czapkę po łuki brwi, a puchową kurtkę zapięła pod samą brodę.
Ktoś mógłby rzec, że wyglądała zabawnie. Jak bohater eskapady na Mount Everest, który pomylił filmy. A było jej tylko, a może zimno.
I zimno chłód wiał od Woody'ego, kiedy wrócił z Greenwater. Albo to okres przejściowy tylko? Jak jesień, tylko bez liści tworzących kolorowy dywan pod stopami. Same ogołocone drzewa. Zwalała to na karb śmierci matki. Wszak ową ma się tylko jedną i choć ta również w chłód pod grubą warstwą ziemi się oblekła, gorące uczucie wciąż po niej pozostawało, ale nie na tyle ciepłe żeby ogrzać syna swego w nadchodzącą zimę jego życia.

Brodziła w kamieniach. Bez celu, idąc drogą znaną tylko swoim stopom, które nadawały kierunek. Zbierała myśli, ale bezskutecznie, bo te lawirowały i wymykały się gdy tylko próbowała je nieśmiało pochwycić. Żadna głębsza analiza nie wchodziła w grę. Zostawało tylko błądzenie, ale nie bez celu. Choć wśród gąszczu sznurków w głowie, nie potrafiła się przedrzeć, to miejsce napawało ją spokojem.
Przychodziła tu odkąd odkryli je wspólnie. Nie z Woodym. Ani nikim innym, tylko z Kaydenem, którego wspomnienie już po latach zdążyło się zatrzeć, w tym miejscu nabierało kolorów, jakby stawał się żywy, namacalny, o tam, na przykład, na brzegu kamienistej plaży, gdzie woda rozbijała się o wystające głazy.
Za każdym razem wystarczyło zamknąć oczy, mrugnąć i znikał. Nie pojawiał się już więcej, do następnego razu. Jak zjawa, która po krótkim powitaniu, rozmywała się w gęstniejącym od pary wodnej powietrzu.
I tym razem przymknęła powieki, na chwilę dłuższą niż zazwyczaj. Pozwoliła wedrzeć się zapachom wilgoci, kamienia i pobliskiego lasu do płuc. Jak za każdym razem, przygotowana była na to, że komemoracja zniknie, ale choć oczy otworzyła, postać wciąż tam tkwiła.
Grzechem byłoby nie pozwolić wiedzionym ciekawością nogom obrać nowego kierunku. Odwrócić się - ot tak - i wrócić do zajazdu, nie mogła. Jakby nagle zapomniała jak to jest chodzić, mimo że wciąż stawiała kroki. Nie znikał. Obraz stawał się wyraźniejszy, pomimo ciemnej kurtyny mroku, powoli chowającej pod połami swojego płaszcza pobliskie otoczenie. Nawet ogniska, tlące się jeszcze ostatkiem tchu, niknęły w tężejącej szarości.
- K-Kayden? - cichy głos wyrwał się spomiędzy rozchylonych warg. Jedna z nich, ta dolna, zadrżała. Była pewna, że choć to fizycznie niemożliwe, jej serce podeszło do gardła.
Jeszcze tylko kilka sekund, a przekona się, że to wszystko zwykła fantasmagoria. Podobny człowiek, inna twarz. Nic więcej niż głupia wyobraźnia, która postanowiła sobie z niej zakpić.
Odwrócił się, dopiero po chwili, jakby wyrwany z sennego letargu, który ktoś postanowił mu zmącić. I nie była to niczyja inna twarz, niż ta, która wracała czasem do niej w chwilach nostalgii.
- Nie wiedziałam, że jesteś w Seattle - znów słowa popłynęły z jej ust, nim zdążyła je starannie przemyśleć i poddać selekcji. W jej głosie kryła się nuta zarzutu, której bardziej się wystraszyła niż tego, że to co brała za omam, okazało się być rzeczywistością. Zupełnie jakby Seattle było wielkości Greenwater, a wieść o powrocie każdego syna marnotrawnego mogła obejść je w ciągu doby.
Nie. Zupełnie nie tak to wygląda Sol.
- Nie chcę Ci przeszkadzać. Pewnie na kogoś czekasz - ukłucie zazdrości? - P-po prostu... P-po prostu myślałam, że to nie Ty - zupełnie jak u dziecka przyłapanego na gorącym uczynku, na jej bladych policzkach rozkwitły dwa rumieńce. Spuściła wzrok w ziemię, czubkiem zabrudzonego trampka, wiercąc dół wśród mniejszych kamyków.
<img src="https://64.media.tumblr.com/ae72ef07d1d ... 825d5.gifv"; width="220">
I'm coming up only to hold you under
I'm coming up only to show you wrong
And to know you is hard, we wonder
To know you, all wrong we were

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Sand Point”