Strona 1 z 1

staw

: 2020-07-08, 20:38
autor: Dreamy Seattle
<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://bloximages.newyork1.vip.townnew ... /div></div>

: 2021-09-30, 10:30
autor: Cassandra Velazquez
Obrazek - Szlag by to! Pierdolone gówniarze! - wyrwało się z jej ust w kierunki uciekającej grupki dzieciaków, którzy ją nastraszyli, przez co podskoczyła jak spłoszona sarna i utopiła swój aparat fotograficzny. Przez moment mrugała tylko powiekami, zupełnie zdezorientowana faktem, że właśnie straciła swoje narzędzie do pracy i w przyjemności. Musiała szybko kupić nowy aparat, bo inaczej jak wytłumaczy w redakcji, że nie zrobiła zdjęć do artykułu o miejscowych łowiskach, w którym ktoś podtruwa ryby, bo utopiła aparat w stawie? Wyjdzie na amatorkę, która nie radzi sobie w trudnych warunkach, a nie po to harowała tyle lat na swoją reputację, żeby oddać ją tak szybko jak pstryknięcie palcem. Najpierw musiała wyłowić stary sprzęt, który do połowy był w wodzie, a do połowy w chaszczach. Miała nadzieję, że udało się uratować chociaż część zdjęć, ale na wiele się nie nastawiała. Pochyliła się nad nim, gdzie oczywiście, mając zajebiste szczęście, sama wleciała do wody. Była zmarzluchem, a pogoda zupełnie nie zachęcała do kąpieli, więc natychmiast poczuła zimno i czym prędzej wyskoczyła na brzeg, ociekając wodą i szczękając zębami, a jak na złość znowu się poślizgnęła w stoczyła do stawu, a kaczki rozbiegły się na boki, kwacząc zaskoczone nagłym przerwaniem relaksującej dla nich kąpieli. Jak miała pokazać się teraz w mieście, cała zielona od rzęsy wodnej i mokra? Była kolorowym ptakiem, lubiła barwy i niecodzienność, ale nie chciała wychodzić na wariatkę, która postanowiła wykąpać się w stawie...

: 2021-09-30, 17:51
autor: dash middleton
Kiedy była mała, chadzała nad staw nieopodal domu (o ile domem ów ruderę można było nazwać), karmić kaczki. Być może sam fakt, że karmiła dzikie zwierzęta, poprawiał jej humor, a może po prostu w ten sposób wyciszała swoje myśli, ale cholera, lubiła to. Dopiero po latach, gdy płaska klatka piersiowa się zaokrągliła, a chłopcy przestali mieć ją wyłącznie za wkurwiającą dziewuchę (na rzecz wkurwiającej młodej kobiety), uświadomiła sobie, że karmiąc mieszkańców stawu, niemalże ich zabijała. Albo rzeczywiście przyczyniła się do cichych morderstw, pakując w ich niczego nieświadome żołądki, tony chleba. Choć może akurat nie tony, bo takimi ilościami w domu nigdy nie dysponowali, ale kromka przynajmniej(!) się w jej rękach znalazła.
Przerażona ów faktem, w późniejszym czasie zaopatrzyła się ziarna, o których głośno było w internecie i ręcznie wypisywanych kartkach, przyczepionych przeważnie na latarniach. I z taką właśnie paczką wybrała się dzisiaj przemyśleć swoje życie i postanowić "co dalej" z tym nieszczęsnym antykwariatem, którego prowadzić - cóż - nie potrafiła.
Nim zaś choć jedna z kolorowych kaczek dostała choć ziarenko, jej uwagę przykuł plusk. Bynajmniej nie aparatu, bo ten porównywalny do puszczonego w toń wodną większego kamienia był. To człowiek właśnie wynurzał się z zielonych odmętów, równie zielony co ów breja. Niewiele myśląc, na pomoc ruszyła, bo choć momentami wredne, to z Dash całkiem dobre dziewczę było i nie chciała, by na jej oczach rozegrała się jakaś tragedia, zwłaszcza, że niejednokrotnie do takiej na pewno się przyczyniła, jak wywnioskować można z wcześniejszej opowieści.
- Ej, wynocha stąd, bo powiem wszystko waszym matkom! - rzuciła po drodze najszczerszą groźbą, do rozwrzeszczanej przyczyny ów wydarzenia, w postaci kilku rozbieganych dzieciaków. Te niewiele się przejęły, ale by nie kusić losu, usunęły się w cień.
Podreptała na brzeg stawu i wbiła spojrzenie w nimfę wodną, usilnie pod rzęsą doszukując się schowanego w niej człowieka.
- Hm, może jakoś pani pomogę? - zaproponowała nieśmiało, oferując swe usługi w wyławianiu sprzętów i ludzi ze stawowych toni. - Mogę na przykład złapać się drzewa i rękę podać, to łatwiej będzie wyjść i nie wpaść tam jeszcze raz - dodała po chwili, na poczekaniu układając krótki plan działania.

: 2021-10-04, 09:16
autor: Cassandra Velazquez
Cassie od dziecka lubiła miejsca, gdzie był spokój i szum wody oraz wiatru, kwakanie kaczek. Czuła się wtedy wolna, mogła być sobą i pozwolić sobie na odrobinę luzu, zamiast siedzieć spięta, wyprostowana, słuchająca kazań ojca, które zdawały się nie mieć końca. Cokolwiek zrobiła wbrew zasadom, ojciec wyszukiwał odpowiedni werset i rozdział w Piśmie Świętym, czytał jej i sprowadzał na ziemię, że jeśli nie będzie postępować godnie i sprawiedliwie, czeka ją piekielna otchłań. Można sobie wyobrazić przerażoną ośmiolatkę, skuloną na krześle, snującą w głowie straszne obrazy związane z diabłem. Gdzieś w głębi duszy i umysłu nadal tkwiły myśli o piekle, ale odsunęła je głęboko i próbowała utopić w odmętach pamięci. Skaza jednak pozostała i miała tam tkwić przez wiele, wiele lat. Przypomniała sobie o nich właśnie w tym momencie, kiedy rzucała klątwy na bandę dzieciaków, przez które straciła aparat. Życzyła im wszystkiego najgorszego, wpadnięcia pod samochód, utopienie się w jeziorze czy morzu, cokolwiek, w zamian za stracony sprzęt. I dumę, bo w zasadzie chyba ona ucierpiała przy tym najbardziej. Oczy jej płonęły z wściekłości i złości, a na domiar złego usłyszała damski głos. Świetnie! Jeszcze tego jej brakowało, żeby jakaś inna dziewczyna czy kobieta widziała ją uklejoną i mokrą. Najważniejsze było jednak to, że wyłowiła aparat z wody, a przymocowany do niego pasek, zawiesiła sobie na szyi, próbując wygramolić się ze stawu, ale stopy się jej ślizgały, powodując efekt odwrotny od zamierzonego. Z początku nie miała zamiaru dać sobie pomóc, nauczona być niezależną od ponad sześciu lat, ale koniec końców uległa jej propozycji.
- Obawiam się, że chyba nie będzie innej możliwości. Nie dam rady wygramolić się sama, bo buty mi się ślizgają - odparła na wpół z uśmiechem, na wpół ze złością, że musi mimo wszystko, skorzystać z pomocy. Po krótkiej chwili już była na ziemi, lekko dygocząc z zimna.
- Cassandra, ale wolę Cassie, w żadnym wypadku nie Pani... nie mam ani wyglądu, ani nazwiska, ani kasy na tytułowanie - próbowała jakoś obrać to w żart. - Znasz może tych gówniarzy? Normalnie bym się tym nie przejęła, ale przez nich straciłam sprzęt warty kilkaset dolarów, rodzice powinni za to beknąć.. - zapytała swojej wybawicielki. Mieszkała w Seattle od sześciu lat, ale nie znała przecież całego miasta, liczyła więc, że może jej bohaterka bez peleryny wie cokolwiek na ich temat.
Położyła aparat na suchym terenie i zaczęła rozbierać go na części, z których wszystkie ociekały wodą. Zagryzła usta, bo miała ochotę wybuchnąć płaczem.
- Chyba nie da się z tym nic już zrobić, chociaż może jakby wysuszyć się kartę pamięci... - powiedziała bardziej do siebie niż do niej, ale spojrzała na nią, jakby pytając o radę.

: 2021-10-17, 23:32
autor: dash middleton
Gdyby Dash miała sięgnąć pamięcią czasów, w których matka czytała jej do snu, prawdopodobnie nie znalazłaby nic poza mętnym obrazem Kate produkującej się podczas recytowania etykiety do szamponu, tyłu paczki dania instant albo bardziej ambitnie - broszury reklamowej, jednej z tych, które wysypywały się ze skrzynki pocztowej, a miały na tyle przykuwający wzrok obrazek, że jakimś cudem nie trafiały prosto do śmietnika, a przeżywały jeszcze dzień czy dwa na cienkim stosie ułożonym na szafce w przedpokoju.
Widziała wahanie w oczach dziewczyny i wcale nie miała jej tego za złe. Wręcz przeciwnie, rozumiała to. Nic bardziej przez całe życie nie denerwowało jej bardziej niż żal w cudzych oczach. Pełne politowania spojrzenia na dzieci Middleton, poubierane w za duże rzeczy zebrane z darów dla ubogich albo uprzejme uśmiechy, podszyte złośliwą chęcią podbudowania własnego ego.
Zaczekała chwilę, pozwoliwszy młodej kobiecie podjąć decyzję, choć ta w zasadzie była z góry skazana na porażkę w bezlitosnym starciu z obślizgłym brzegiem.
- Czasem najwięksi zostają pokonani przez błahe rzeczy - wysunęła w jej kierunku niepewnie swój szalik, bo stanie tutaj przemoczonym na wskroś przy takiej pogodzie nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, a choć tyle była w stanie zaoferować.
- Dash - przedstawiła się, bo była po prostu Dash. Żadna Shadia i zdecydowanie żadna pani. - Nie znam, ale myślę, że nie mogą mieszkać daleko skoro przychodzą tutaj w grupie - stwierdziła tonem, który z pewnością przybrałby detektyw o niskich standardach. - Mogłybyśmy popytać w okolicy. Na pewno ktoś kojarzy tak dużą grupkę, ale... Może najpierw byś się przebrała? Nie chciałabym żebyś dodatkowo nabawiła się przeziębienia płuc - dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Tym samym, którym za kilka lat być może będzie zwracać się do własnej córki, a tymczasem miała okazję wypróbować go na nowej znajomej-nieznajomej. - Nie znam się na takim sprzęcie, aleee... Może chciałabyś zajrzeć do mojego antykwariatu? Może znalazłybyśmy coś vintage co nadawałoby się jako tymczasowy zamiennik?