WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

| jakoś parę dni po ostatniej

Jackson był wkurwiony i nie było to zwyczajne wkurwienie. On wręcz się gotował, że po rozprawie to Christine była osobą, której sąd przyznał pełne prawo do opieki nad dziećmi no bo… Z jakiej kurwa racji? Mieli dowody na to, że była agresywna, mieli dowody na to, że nie miała dobrze pod kopułą, tak? Nie rozumiał tego totalnie i obstawiał, że sędzia był przekupiony, dlatego też oczywiście zamierzali się od tego absurdalnego wyroku odwoływać w trybie natychmiastowym. Tak czy siak, Jackson cały chodził z wkurwienia, tym bardziej, że dzieciaki wyraźnie twierdziły, że chcą zostać z nim i Sarah. Najchętniej by pewnie teraz coś rozjebał, ale sobie póki co kulturalnie szedł ulicą, nadal będąc rozeźlonym do granic możliwości.
– Kurwa ona twierdzi że położyłem na niej łapy i wiesz co? Szczerze żałuję, że nigdy na nią nie podniosłem ręki, bo przynajmniej by mi kurwa ulżyło – burknął pod nosem. Nie był damskim bokserem, ale w tym momencie autentycznie był tak zdenerwowany, że najchętniej by zadusił Christine gołymi rękoma. Odetchnął ciężko i policzył do dziesięciu.
– Ten sędzia był przekupiony i to moimi pieniędzmi. I to jeszcze nie na moją korzyść. Jak się odwołam to ich wszystkich pozwę, a jego wyślę na dożywotnią emeryturę – stwierdził, wzdychając ciężko. Naprawdę starał się jakoś wewnętrznie uspokoić, ale ni cholery mu to nie szło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outfit

Sarah siedziała całą rozprawę z szeroko otwartymi oczami bo po prostu nie dowierzała w to, co słyszała. Przedstawiła niby dowody że Jackson znęcał się nad nią psychicznie, pod tytułem jakiś sms typu „jesteś popierdolona” albo nawet sam fakt, że niby wysyłał Sarah do niej, żeby siłą uzyskać rozwodu – tutaj pewnie przedstawiła też zdjęcia z obdukcji bo po tym, jak się z siostrami Herondale pobiła. Mimo to, S. miała nadzieję że słowa dzieci plus fakt tego, że Christine bywała wobec nich agresywna podziałają na jej nie korzyść, ale niestety – dostała prawa do opieki na dziećmi, a Jackson stracił je niemal całkiem, ukrócone jedynie do możliwości decydowania o szkole i wyjazdach poza granicę państwa. Kiedy wyszli z sądu, złapała Jacka za rękę i przez chwilę słuchała jego słów w ciszy.
– Ale za to moja ręka dobrze obiła jej pysk – uśmiechnęła się ledwie widocznie, bo zdjęcia z obdukcji wyglądały pięknie, jakkolwiek by to dziwnie nie wyglądało. Ścisnęła mocniej jego dłoń i pociągnęła go tak, żeby się zatrzymał.
– Skarbie, uspokój się – powiedziała, choć rozumiała go doskonale. Sama czuła się okropnie słysząc decyzję sądu i widząc radosną minę Kryśki. – Odwołamy się, wszystko będzie dobrze, zobaczysz... ta suka jeszcze całkowicie nie wygrała – mówiąc to, ujęła jego twarz w dłonie i ucałowała czubek nosa, lekko gładząc palcami jego policzek. A jakby tak ją zabili?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

On również nie dowierzał, ale się gotował od wewnątrz. Serio, nigdy w swoim całym życiu nie był tak wkurwiony jak dzisiejszego dnia. Wszystko, co usłyszał na Sali sprawiało, że było mu właściwie jeszcze gorzej. Znęcanie psychiczne? No kurwa, przecież ona też go wyzywała od pojebanych skurwysynów? Dlatego im bardziej to wszystko widział, to naprawdę nie był w stanie uwierzyć w to, w jakim Matrixie w tym momencie żyją. Uśmiechnął się lekko, gdy złapała go za rękę i pokiwał głową na słowa ukochanej.
– A tak, zdecydowanie. Należało jej się bardziej – wywrócił oczyma i zatrzymał się, gdy go do tego niejako zmusiła. Odetchnął głęboko i pokiwał głową. Wiedział doskonale, że miała rację, serio – miał tego świadomość, że powinien się uspokoić, bo nie było to szczeglnie korzystne dla jego zdrowia, ale z drugiej strony naprawdę nie potrafił. Był tak poirytowany, że nie był w stanie nawet ogarnąć umysłem decyzji sądu.
– Wiem, że się odwołamy, ale po prostu boję się, co będzie dalej. Kiedyś poszarpała Hayley. Jak można w ogóle oddać dzieci w ręce kogoś, kto wcześniej w stosunku do nich był agresywny? – spytał trochę retorycznie, bo jednak naprawdę było to dla niego sekretem, tak? Westchnął sobie ciężko i spojrzał na Russell wyraźnie udręczony.
– Po prostu to niesprawiedliwe, S – westchnął, układając dłonie na jej talii i pewnie opierając się czołem o jej czoło, bo jednak… No kurde, strasznie go to wszystko wkurwiało i tylko ona była w stanie go uspokoić. - Chciałbym, żeby ona zniknęła z naszego życia - zagryzł policzki do środka i spojrzał w zielone oczy swojej żony.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przerażało ją to, że gdy między nimi się ułożyło, to rozpadła się sytuacja związana z dziećmi. To było okropnie smutne, bo po pierwsze sama pokochała te maluchy, a po drugie wiedziała, że Christine będzie robiła wszystko, żeby Jackson widywał je jak najrzadziej się da, a kochał ją nad życie i na bank łamał mu ten fakt serce.
– Kiedyś zrobimy jej tak znowu, spoko – mruknęła z lekkim rozbawieniem w głosie, ale zaraz na nowo spoważniała. – Ale najpierw odzyskamy dzieciaki. – ściszyła lekko głos, patrząc w jego oczy. Pomijając już kwestie zdrowotne, to bała się o to, że jeśli Christine czai się gdzieś za rogiem to zrobi z jego wybuchu złości własny użytek. Swoją droga, rozbawiło ją to, że stwierdziła że Jack znęcał się nad nią psychicznie. Zdążyła zauważyć, że Jackson potrafił wybuchnąć, ale nie sądziła, by mógł kogokolwiek z tego tytułu dręczyć, a jeśli czasem mu się zdarzyło zrobić to wobec Kryśki – absolutnie to rozumiała.
– Jest kobietą. Dobrze wiesz, że kobietom się wierzy – taki był świat, nie? Christine przyszła ubrana jak szara myszka, ze związanymi włosami i niemal bez makijażu, zaczęła płakać, a Jackson się zaczął denerwować – komu mieli uwierzyć jak nie jej?
– Wiem, kochanie... – szepnęła, a kiedy oparł się czołem o jej czoło, przytuliła go do siebie, gładząc go delikatnie po plecach w ramach ukojenia nerwów. – Przecież możemy to załatwić. Ogarnijmy jakiegoś tajniaka w czarnych ciuchach żeby ją w nocy zabił i upozorował wyjazd z jakimś latynoskim kochankiem. – wzruszyła ramionami, odsuwając się od niego powoli. Wygrzebała z torebki papierosy, jednego wciskając mu pomiędzy wargi. Niech zapali, może mu będzie lepiej nie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego też to trochę przerażało. Za każdym razem, kiedy jakiś aspekt życia zaczynał mu się układać, to zupełnie inny się walił mu na łeb i totalnie go to irytowało. Odetchnął głęboko, starając się uspokoić. Nie wyobrażał sobie rzadko widywać dzieciaki, chociaż na pewno wcześniej jego szanowna eks żona (zwana również tą głupią szmatą) podniosła argument w sądzie, że nie przeszkadzało mu to, kiedy wyjeżdżał w interesach, a sędzia znów wydał się odpowiedzieć na ten argument zdecydowanie bardziej przychylnie niż na jego kontrargumenty.
– Nie, kiedy odzyskamy dzieciaki już nie chce nigdy jej widzieć. Mam nadzieję, że spłonie w piekle – westchnął ciężko i spojrzał na żonę. Naprawdę obwiał się, że kobieta po prostu zostałaby z tego piekła wypierdolona przez szatana bo była gorsza niż ktokolwiek, kogo znał w tym życiu i we wszystkich poprzednich, jeśli ktokolwiek wierzył w takie rzeczy.
–A może kurwa się nie powinno, szczególnie jeśli są patologicznymi kłamczuchami i kurwa po prostu sukami – westchnął ciężko, bo doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że była właśnie taką osobą. Szkoda, że sąd do tego wniosku nie do końca dojrzał. Odetchnął ciężko i zacisnął usta, a kiedy tak go do siebie przytuliła, to uśmiechnął się blado.
– Naprawdę mam ochotę, ale jeśli to zrobimy teraz, to jest jeden problem – oświadczył, odpalając papierosa i zaciągając się nim głęboko – Sąd ogarnie, że coś jest nie tak, bo tak walczy o dzieci. Dopiero potem będzie trzeba coś takiego odjebać… Jeśli oczywiście nie odpuści – tym razem mówił zupełnie poważnie, bo miał tej szmaty serdecznie i z całego serca dość.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak, mimo że adwokat Russella był świetny, to adwokat Christine miał odpowiedź na wszystko – kiedy on powiedział że Sarah jest dla nich dobrą matką, Kryśka powiedziała że jest agresywna i ją bije. Gdy powiedział że chce widywać dzieci często, Kryśka odbiła pałeczkę że kiedyś mu na tym nie zależało. Powiedziała też pewnie, że przecież Sackson planowali założyć własna rodzinę więc dzieci będą im tylko przeszkadzać... a że trafili na jakąś samotną matkę to stanęła po stronie byłej Jacka. Szkoda, że Sarah nie mogła suki tam zapierdolić bo zaczynała naprawdę rozumieć samą siebie sprzed utraty pamięci.
– Złego diabli nie biorą – stwierdziła, wzruszając ramionami. Prawdopodobnie to ona wyląduje w piekle, a Christine ze swoim sztucznym ryjem będzie dosypywała węgla pod kocioł w którym Herondale będzie płonąć. Tak właśnie wyglądała niesprawiedliwość życia.
– Dziwi mnie to, że bardziej uwierzyła w wersję, że to ja rozbiłam wasz związek niż w to, że Christine zrobiła to pierwsza – mruknęła wyraźnie zirytowana tym faktem. – Przecież Kylie dopierdoliła jej po tym jak przyłapała ją na zdradzie i teraz się udaje, że tego nie było? Bez sensu – niestety, związek S i J zdecydowanie nie wyglądał dobrze w świetle prawa, bo papiery rozwodowe zostały podpisane zbyt późno. Odgarnęła swoje włosy związane w luźnego warkocza w tył i również odpaliła papierosa.
– Ale przecież nikt nas z tym nie powiąże, J. Rozegramy to tak, że będziemy w tym czasie na Hawajach czy coś – przewróciłą oczami, bo pomysł był naprawdę dobry, a przecież jego ludzie na pewno umieliby to zorganizować tak, żeby nikt się nie dowiedział, nie? Zaciągnęła się głęboko papierosem, przyglądając się mu.
– Mówiłam Ci, oddajmy jej willę, może to sprawi, że nie będzie chciała nas dłużej zadręczać. Na cholerę nam dwa domy? Po za tym, nie podoba mi się zupełnie ten wystrój. – wzruszyła ramionami, na nowo ruszając powoli i łapiąc go mocno za rękę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie dość, że jej adwokat miał odpowiedź na wszystko, to jeszcze przedstawiał jakieś dowody totalnie z dupy i naprawdę niesamowicie to wkurzało Jacksona. Szczerze mówiąc obstawiał, że te wszystkie wyciągi z smsów są też sztuczne, bo nie przypominał sobie pisania niektórych wiadomości i obstawiał, że było to najzwyczajniej w świecie sfabrykowane. To wszystko, co mówiła – było po prostu bolesne i chujowe i wydawało się, że bezsensowne. Niestety sędzia uwierzyła i trochę wszystko poszło w pizdu.
– Niestety. Jej to by nie chciał nawet sam Lucyfer w piekle – odetchnął ciężko, bo jednak autentycznie tak uważał. W każdym razie, kiedy usłyszał słowa Sarah, pokiwał powoli głową. To też go zdziwiło.
– Wiesz, ta sędzia ewidentnie chciała uwierzyć Christine. Wszystko było udokumentowane, nawet w naszym rozwodzie jest wspomniane o jej romansie. Christine się nawet nie wypierała. Penwnie typiarę zdradził mąż i teraz chce pozbawić penisów całą męską część populacji – wywrócił oczyma, bo jednak niektóre kobiety tak miały. I jakkolwiek rozumiał, że sporo młodsza kobieta była trochę słabą kwestią, biorąc pod uwagę, ze oficjalny rozwód miał miejsce niedawno, tak jednak w separacji byli od dawna, co również było udokumentowane w papierach.
– W sumie, to nie jest najgorsza opcja. To kiedy lecimy na te Hawaje? – uśmiechnął się szeroko i spojrzał jej w oczy. Pokiwał też powoli głową, bo opcja z willą i z tym, żeby oddać ją Kryśce nie była najgorsza. – Z jednej strony racja, ale z drugiej lubię willę. Poza tym, wystrój można ogarnąć na nowo, a nieruchomości zawsze się przydają – zaciągnął się papierosem. – I naprawdę chcesz dać cokolwiek Christine? Suka nie zasługuje na złamany grosz – wzruszył ramionami, bo taka prawda.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak, Sarce nawet trochę smutno się słuchało tego co mówiła Christine bo nawet jeśli nie znała na tyle dobrze Jacka – a raczej nie pamiętała – to doskonale wiedziała, że większość to zwykłe brednie. Nie był okropnym, oschłym człowiekiem jak go przedstawiała tylko facetem, który trafił na jebniętą ex żonę jako małolat i teraz za ten błąd młodości musiał odpowiadać nie tylko on ale i ich wspólne dzieci, a to się aktualnej Pani Russell w ogóle nie podobało.
– Kupmy jej kota, będzie jej lepiej niż w samotności. Chociaż nie, nawet kot by się na nią wypiął – prychnęła niemalże, bo zachowanie sędzi po prostu ją zdenerwowało. Kto tak robi? Ewidentnie było widać, że Christine zrobiła wszystko pod publikę i naprawdę nie rozumiała, jak ktoś mógł jej uwierzyć. Ona by nie uwierzyła, ale tez nie była do końca obiektywna. – Na szczęście twojego penisa nie da rady się pozbyć, a przy następnej sprawie trzeba będzie wyciągnąć największe brudy jakieś posiadacie z tą suką. W-s-z-y-s-t-k-i-e. – wymownie uniosła teraz brew w górę, bo naprawdę tak było. Musieli wytoczyć jakąś ciężką artylerię, żeby jednak to Jackson znów wrócił do roli opiekuna dzieciaków. Nie wyobrażała sobie nawet tego, że dzieci miało by nie być w domu. Odrobinę ją to przerażało, że mieli by nie jeść wspólnych śniadań ani nie oglądać z nimi głupich bajek wieczorami.
– Po powrocie z Australii, chociaż myślę, że nie powinieneś nigdzie jechać. Skoro dzieci są u niej... musisz być w domu, w razie gdyby znowu od niej uciekły. A tydzień szybko zleci – posłała mu czuły uśmiech. Jasne, wolałaby, żeby pojechał z nią. Ostatnie wycieczki razem były super, ale w obecnej sytuacji to nie najlepsza opcja. – A ja chcę Hales i Maxa w domu. Może oddanie willi to jakiś sposób? Przecież jej chciała, więc zamieńmy się – willa za dzieci. Boże jak to strasznie brzmi... – pokręciła głową. Ta kobieta ją naprawdę przerażała swoim podejściem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jackson naprawdę nie uważał, że był aż tak chujową osobą. To znaczy miał sporo za uszami, ale nigdy nie zdradził swojej żony – bynajmniej nie zanim ona to zrobiła i był naprawdę dobrym ojcem. Zdecydownie lepszym niż Christine kiedykolwiek była matką, ale no… Nie mógł teraz na siłę odbierać jej dzieci, bo sąd zarządził inaczej, a na przyszłość zdecydowanie nie chciał mieć większych problemów.
– Prawda – pokiwał głową i westchnął cicho, by zaraz pokiwać głową. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Słysząc słowa o Australii, westchnął sobie cicho, bo właściwie miała rację, chociaż nie sądził, że dzieciaki uciekną, miał świadomość, że Christine będzie ich teraz pilnowała bardziej niż kiedykolwiek, bo były jedyną sprawą, która ich ze sobą łączyła.
– Ona nie odpuści z dziećmi, ale faktycznie opuszczę wyjazd do Australii w takim razie. – pokiwał głową, jakby sam sobie przytakując. – Wolałbym pojechać z tobą i dzieciakami, ale skoro sytuacja jest jaka jest… – odetchnął ciężko, trochę smutno, obejmując kobietę i dał trochę za wygraną, bo faktycznie to rozważał. – Zobaczymy – rzucił cicho, a potem pojechali sobie do domu.


ztx2

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

urok chwili

Patrząc teraz na Othello Kingsley'a przypadkowy obserwator - może robiący sobie właśnie krótką przerwę w wieczornym spacerze chodnikiem po drugiej stronie ulicy, może opuszczający szybę w samochodzie zatrzymanym przepisowo na światłach, a może spoglądający na chłopaka z góry, przez bijące ciepłym światłem okno minimalistycznie urządzonego mieszkania w jednej z tutejszych kamienic - szybko założyłby pewnie, że chłopak znajduje się tu w pojedynkę. Nie miał naokoło siebie wszak żadnych przyjaciół, żadnego wianuszka podobnych mu, dobrze, choć jakby celowo niedbale ubranych młodych ludzi przekrzykujących się w kolejnych aktach łechtania nawzajem swoich ego, żadnej zgrabnej, choć trochę za chudej młodej dziewczyny z uwielbieniem w oczach i alkoholem w żyłach uwieszonej jego kanciastego ramienia okrytego sztuczną skórą ramoneski. Wsparty tyłkiem o duży uliczny gazon z dogorywającymi pod wpływem niskich już, jesiennych temperatur gladiolami, sprawiał wrażenie, że może na kogoś czeka, ale nie czekał. Othello trwał, trwał, trwał, widzącym-niewidzącym wzrokiem mierząc pustoszejące restauracje i wypełniające się kluby. Może - pomyślałby pewnie ten potencjalny widz obserwujący chłopaka z odległości - na kogoś czekał?
Ale nie czekał. Nie czekał, bo nie musiał. A to dlatego, że Othello Kingsley bynajmniej nie był tutaj sam.
Oj, nie. Oj, nie.
Po jego lewej, w sukience zbyt letniej jak na tę porę roku, z chudymi pośladkami balansującymi na krawędzi donicy i kościstymi kolanami smaganymi wiatrem, siedziała Runa Kaalen (Runa, która znów nie odpisała na jego smsa). Po prawej o gipsową konstrukcję opierała się biodrem Meadow. A przed nim, z błyskiem w oku i szaleńczym uśmiechem - jak zawsze gdy był w dobrym nastroju, a był w nim najwyraźniej dzisiaj - wygłupiał się i stroił miny Adam.
Adam. Jego Adam. Jego najlepszy przyjaciel, jego brat - brat z wyboru, brat z braterstwa krwi. Żywy. Nie, wróć. Jak żywy.
- Wiesz, że ich tu nie ma, Kingsley... - wieczorny harmider: rozmowy przechodniów, trzaskanie i klikanie zamków w barowych i restauracyjnych drzwiach otwieranych i zamykanych z coraz większą częstotliwością, odległy sygnał karetki i nieco bliższy, chrapliwy jazgot samochodowego klaksonu, docierał do bruneta jak przez mgłę. Dopiero po chwili dźwięki te przeciął jakiś, bliższy głos, i trochę zajęło, nim Othello zorientował się wreszcie, że to jego własny. Zamrugał gwałtownie, zaskoczony i rozbawiony tą nagłą realizacją: i Adam i Runa i Meadow prysnęli, a on znów był tu sam jak palec, w przedziurawionych na lewym kolanie jeansach, z nosem zaróżowionym od chłodu, twarzą pobladłą od wódki, dogorywającym papierosem w dłoni. W piątek wieczór, dawno już zgubiwszy grupę dalekich znajomych, z którymi wyszedł "na miasto". Naćpany, to jedno (i standard), ale także - w ramach piątkowych celebracji - pijany w sztok i nagle szalenie tym faktem rozbawiony. - Och, kurwa. To się załatwiłeś... - "t-się, zł...twiłeś", artykulacja rozmyta falą spożytego wcześniej alkoholu, smutny, cichy monolog - Chłopaku!

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mknął na swojej elektrycznej hulajnodze, pokonując ulice Seattle zawrotną prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Zastanawiająca była jego obecność w tej okolicy, o takiej porze, kiedy przecież ostatnie zajęcia tego dnia już dawno się skończyły. Posiadał jednak wiedzę, nie tak tajemną jak chciałby, aby odczuwać jakąś większą dumę z powodu bycia wtajemniczonym, lecz jednak wystarczającym do świadomości bycia w grupie nielicznych, jeżeli to mógłby być powód do pewnej umiarkowanej wyniosłości. Otóż, wciśnięty, pomiędzy za drogą dla studentów restaurację, a nierobiący najlepszego wrażenia sklep z zaskakująco szeroką ofertą produktów, w tym wegańskich, stał uroczy lokalik prowadzony przez Włocha. To jeszcze nie było sekretem. Ściągani zapachami ziół, sosów pomidorowych i długo duszonych mięs tak studenci, jak i pracownicy uniwersytetu wpadali w przerwach między zajęciami się posilić, zabierając jedzenie w wygodnych kartonikach. Jednak wystarczyło pojawić się o odpowiedniej godzinie, zapytać po włosku o odpowiednią rzecz, a z kuchni mogła trafić w ręce szczęściarza paczuszka z najlepszym na mieście wysuszonym makaronem. Logan był wyczulony na sztukę kulinarną, wielkim szacunkiem darząc mistrzów kuchni, a także swoje własne kubki smakowe, zbyt długie przesiadywanie w domu go męczyło, więc wyruszenie w drogę po taki skarb nie było dla niego poświęceniem.
Zatrzymał się pod knajpką, zapukał do drzwi, otworzył je, wsadził głowę do środka i coś krzyknął. Na odpowiedź zareagował entuzjastycznym kiwaniem głowy oraz firmowym szerokim uśmiechem. Zamknął z powrotem drzwi i oparł się o ścianę obok, wcisnął ręce w kieszenie kurtki, skrzyżował długie nogi i czekał, machając lekko stopą w sobie tylko znanym rytmie. I stał się przypadkowym obserwatorem. Jego spojrzenie pomknęło swobodnie w kierunku szczupłej sylwetki bruneta. Ile to dni minęło od ich rozmowy? Jeden z wielu... Już nie pamiętał dokładnie. Chłopak wyglądał jakby na kogoś czekał, ale gadał do siebie. Może pod czapką miał schowane słuchawki bezprzewodowe? Logan przyglądał się dalej, korzystając z tego, że Tołstoj go nie zauważył, mógł bez oporów i bez uwagi na społeczną etykietę obserwować. Szybko zorientował się, że dzieciak jest pijany, stąd może to dziwne nienaturalne zawieszenie. Ale czekał na kogoś, prawda?
Drzwi otworzyły się tuż obok przy akompaniamencie dźwięku dzwoneczków. Ręka która się wynurzyła z głębi lokalu wcisnęła Loganowi zawiniątko. - Ah, grazie! A presto, Edo... - zapakował paczkę do torby, postawił nogę na podeście i... nie odjechał. Jakieś niechciane poczucie odpowiedzialności za studenta, z którym raz porozmawiał zmusiło go do rozważenia kilku opcji. Chłopak wyglądał jakby średnio kontaktował. Jeśli sytuacja zastała go w samotności, a nad Seattle zaszło już przecież słońce, jego najbliższa przyszłość nie wydawała się być wolna od zagrożeń.
Tylko sprawdzi.
- Hej, Tołstoj! - zawołał, ale nie zatrzymał się na tym kroku. Właściwie wykonał ich kilka, żeby znaleźć się zaraz obok bruneta. Położył mu rękę na ramieniu i zajrzał w oczy, szukając w nich błysku zrozumienia. - Hej, wszystko ok? Jesteś sam? - rozejrzał się wokół, próbując znaleźć odpowiedź na to pytanie, wypatrując kogoś idącego ze wzrokiem utkwionym w podpitym chłopaku.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Runa pokiwała głową, kosmyk włosów wysunął jej się zza perfekcyjnego łuku ucha i opadł na brew, przysłonił błysk błękitnej tęczówki. W tej samej chwili Adam i Meadow podążyli za nią w komicznej synchronii - zrobili to samo, zgodnie jak bliźnięta. Potakiwali mu, tylko potwierdzając jego słowa. Załatwiłeś się, Othello. Oj, tak. Oj, tak, tak, tak.
W chwili, w której brunet zorientował się, że w tym punkcie zagiętej czasoprzestrzeni w której się znajdował kiwa głową tylko jedna osoba - on sam, bo przecież znajduje się tutaj zupełnie samotnie - ogarnęła go kolejna fala rozbawienia. Świadomość tego, co jest rzeczywistością, a co halucynacją, przychodziła i odchodziła. Zmieniała się tak, jak zmieniały się uliczne światła - i teraz Othello zresztą wgapił się w nie jak zahipnotyzowany, bezwiednie wystukując ich rytm otwartą dłonią.
Zielone - stuk ręką o kant chudego kolana.
Czerwone - stuk stuk, dwa krótkie uderzenia jak otwarcie prostego utworu.
Stuk. Stuk stuk. Pomyślał, że tak dawno nie grał na pianinie. Och, tak dawno... Matka była za to na niego wściekła. Stuk. Stuk, stuk. Taka wściekła...
- Tołstoj!
Głos - jakby znajomy, ale jakby i zupełnie obcy, rozległ się gdzieś po lewej stronie jego wychłodzonego ciała, przedarł przez mgłę odurzenia i jakimś cudem wdarł do świadomości studenta. Co? Tołstoj? Znał to nazwisko. Tołstoj, Tołstoj... Rosyjski klasyk, urodzony chyba we wrześniu... W którym to... 1827? 1828? Widział datę na okładce, był pewien. Ale nie tylko... Tak brzmienie nazwiska, jak i głos, jakim je wypowiedziano, przywiódł Kingsleowi na pół-przytomną myśl jakieś skojarzenie, jakiś odległy obraz i...
- Eh? - Othello odwrócił się przez ramię; wydawało mu się, że gwałtownie, ale było to zwyczajne pijackie złudzenie, tak naprawdę przecież poruszał się mozolnie, niczym w stanie letargu. Z początku nie dostrzegł źródła zawołania, ale zaraz... Och, ja cię kręcę!
- Cześć, mamo - fenomen: nawet kompletnie załatwiony mieszanką procentów i używek, Othello Kingsley był na tyle sprawny umysłowo, by powitać wykładowcę porcyjką ironii. No dobrze, nie był to może sarkazm najwyższych lotów, ale wymowny na tyle, żeby szybko przekazać blondynowi jakie uczucia chłopak żywi względem jego obecności. Co za utrapienie! Chciał się tylko zabawić, a tu pan profesor zjawiał się znikąd, zadając mu takie nudne, iście rodzicielskie pytania!
Świat zbiegał się i rozbiegał, rozchodził w szwach i mienił różnorodnością kolorów gdy Othello próbował skupić wzrok na mężczyźnie. Rozpoznał go? Och, oczywiście. Najwyraźniej żaden nie zapomniał o tym drugim.
(Dlaczego?!)
- Sam? - zadarł głowę w jakby-roztargnionym trochę ruchu; jego twarz wydawała się w nikłym, ulicznym świetle, być zarówno twarzą dziecka, jak i zupełnie dorosłego, może nawet starego, a z pewnością zmęczonego życiem człowieka. Ale w oczach krył się jakiś błysk - więcej niż tylko iskra alkoholu. Roześmiał się, trochę chyba szaleńczo: - No pewnie, a ty nie? Sami się rodzimy i sami... umieramy!

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rzucony w wir innych spraw, pracy, spotkań, treningów czy drobnych atrakcji, mniej znaczących epizodów nie pozostawiających po sobie żadnych szczególnych zmian w życiu, Logan pozwolił wspomnieniu rozmowy z czytającym Tołstoja studentem umknąć, zostać zasypanym serią świeższych obrazów. Wystarczyło mu jednak spojrzenie w zielone oczy, doświadczenie jednego grymasu, by wrócić na oblany promieniami jesiennego słońca kampus. Do bolącego kolana i do blizny na mlecznej skórze. Do żarzącej się końcówki papierosa, zagiętego rogu kartki, irytacji, satysfakcji, rozbawienia, zaciekawienia i grzechoczących tabletek w blistrze. Widział teraz, że chłopak podchodził z podobną swobodą do alkoholu, co do leków przeciwbólowych. To jego sprawa, jego życie, jego błędy.
Wszystkie te myśli, a z gardła wyrwało się niechętne "Ugh". Nie mógł zostawić dzieciaka na ulicy, wyglądał przecież jakby nie tylko przyciągał kłopoty, ale wręcz ich pragnął. Innego dnia, w innym miejscu. Logan niestety już go zauważył i z wyprzedzeniem zaczął być atakowany przez wyrzuty sumienia. Był świadom, że dziobałyby go jak sępy niecierpliwie poganiające konającą ofiarę, kiedy szukałby w następnych dniach bladej twarzy pośród szarej studenckiej masy, jedynie ciężar mogąc zrzucić w momencie, gdy i jeśli jego spojrzenie skrzyżowałoby się ze złamaną zielenią oczu.
Nie mógł zostawić go tak po prostu na ulicy.
- A gdzieś tam w środku mamy jakieś towarzystwo - odpowiedział sarkastycznie, mrużąc jedno oko. Samo skrzywienie się nie było jedynie dodatkiem do drobnej uszczypliwości, lecz także naturalną reakcją na silną woń alkoholu, której chmurą był otoczony chłopak - Jeżeli nie zniechęcimy do siebie wszystkich wokół - dodał po chwili, zdradzając jakie uczucia żywił w tym momencie do bruneta. Powinien móc go zostawić, zgodnie z własną filozofią życiową nie angażował się w sprawy innych, dopóki sami go do tego nie zaprosili. Oczywiście, w zależności od stopnia zażyłości był na wstępie bardziej lub mniej zainteresowany jakąkolwiek ingerencją, czy wyjściem z inicjatywą. Też, od jakości życia jego najbliższych było uzależnione jego własne szczęście, więc gdy sprawa dotyczyła Eileen, Papy Shepherd, czy któregoś z jego przyjaciół pozwalał sobie na bezinteresowne oddanie. W tym przypadku wciąż targały nim wypracowana obojętność i nabyta odpowiedzialność, wyrywając sobie szponami prawo do podjęcia decyzji.
- Co wziąłeś? - spytał w końcu, wciąż badając twarz chłopaka uważnym spojrzeniem, ze skrzywioną miną wyrażającą niechęć. Sam się na tym złapał, więc rozluźnił drobne mięśnie twarzy, starając się wyglądać przynajmniej minimalnie przyjaźniej.
Drgnął lekko w kierunku domu, kiedy przeszedł go dreszcz wywołany przenikliwym chłodem. - Jeśli na nikogo nie czekasz to chodź, zimno mi - mruknął i odkręcił się, ruszając z miejsca, mając nadzieję, że może chłopak mieszka gdzieś po drodze. Najwyżej wezwie mu ubera.
- Rusz się, Tołstoj. Nie chcę iść sam.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Othello uśmiechnął się ponownie, krótko, wydając z siebie cichutkie parsknięcie - i wypuszczając dwa śmieszne, srebrzyste obłoczki zmienionego w parę oddechu - tuż nad zuchwałym zygzakiem górnej wargi.
- To jakaś sugestia? - najoczywistsze z pytań (z jeszcze oczywistszą na nie odpowiedzią) zawirowało w krótkim tańcu na końcu odrętwiałego alkoholem języka, a potem skapitulowało, przyciśnięte do nic-nie-czującego podniebienia jego czubkiem. Niewinny! Jestem niewinny!, zdawał się przekornie wyrażać każdym jednym gestem, choć była to oczywiście nieprawda. Zaczepiał. Prosił się. Sprawdzał, jak daleko może się w tej swojej butności posunąć i do czego ich to doprowadzi - czy jasnowłosy mężczyzna, taki niby wiecznie niewzruszony, cyniczny wręcz, zdejmie wreszcie zbroję opanowania, pozwoli jej opaść z łoskotem na oszroniony chodnik, złapie Othella za poły kurtki, uniesie w powietrze, potrząśnie nim wreszcie? A może jednak nie? Może po prostu go tutaj zostawi, uznając dalsze użeranie się z zadziornym studentem za niegodne jego cennego czasu?
Och, Othello widział przecież mikro-drgnienia brwi Shepherda, napięcie rosnące w okolicach stosunkowo wąskich, ładnie wykrojonych warg, drobny skurcz w kącikach oczu obsianych ledwie dostrzegalną siatką pierwszych zmarszczek. A więc... wkurzał go? Wkurzał go? Jeśli tak... to dobrze. Wspaniale! Oznaczało to bowiem, że wywierał na mężczyźnie jakieś wrażenie. Dobre, złe - nieważne. Jakieś. Budził w nim coś oprócz obojętności. Nareszcie
- Co wziąłem? - zachichotał pod nosem. - Sprawy we własne ręce... Coś sobie do serca... Wziąłem... wziąłem... na luz - z rosnącym rozbawieniem recytował wszystkie związki frazeologiczne, jakie przychodziły mu w tej chwili do rozczochranej łepetyny.
Co on wyprawiał?
Nie wiedział. I nie dbał o odpowiedź na to pytanie. Bawił się świetnie, a co ważniejsze, nie czuł jeszcze chłodu ( ani - w sumie - niczego innego; no, może oprócz pragnienia, żeby wywoływać w rozmówcy - nie, nie byle jakim rozmówcy tylko tym właśnie, w którym utkwił jednocześnie intensywne, a jakby i sennawe spojrzenie), a więc gdyby od niego to zależało, mogli tu tak tkwić, zajęci słownymi przepychankami, choćby i do rana.
Szanowny profesor Shepherd miał na ten temat jednak zgoła inne zdanie.
- Z tobą? - słowa blondyna autentycznie zaskoczyły Othella. Czy to przypadkiem nie Logan jeszcze niedawno tak stanowczo odmawiał mu wspólnego pójścia na wódkę? Jasne, była to propozycja tak niespodziewana, jak i niestosowna - ale czy to jego "nie chcę iść sam" było niby bardziej stosowne? Bardziej uzasadnione?
- A niech mnie! - przez chwilę myślał, że się przesłyszał, ale chyba jednak nie: jego rozmówca ruszył bowiem w sobie tylko znanym kierunku, ale zaraz odwrócił się przez ramię, spoglądając nań nagląco.
Jak zaczarowany (abra-kadabra, jestem pijany, pójdę z Tobą wszędzie, Loganie kochany...) Othello odepchnął się dłońmi od chropowatej powierzchni donicy i, potknąwszy się jeszcze po drodze na sznurowadle własnego trampka, podążył za towarzyszem. - Ty zaś postanowiłeś wziąć mnie... - wreszcie zrównał krok z tym wykładowcy, najwyraźniej nadal pozostając w nastroju na przysłowia i powiedzonka - pod swoje skrzydła, hm?

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „University District”