WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

kawiarnia

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miała niebywałe szczęście, że nie znalazła się jeszcze na celowniku bardziej zaawansowanych teorii spiskowych, takich jak masoneria szczepionkowa, spłaszczenie ziemskiej kuli do figury dysku albo wiara w boskich kosmitów; obiło jej się o uszy, oczywiście z racji zawodu, że całe Hollywood to jeden wielki krąg potajemnych zbrodniarzy biorących udział w odsprzedaży dzieci, ale na to akurat z zażenowaniem machała ręką.
Wszystkie osobistości, które miała zaszczyt poznać w krainie płynącej mlekiem, miodem i łzami niespełnionych artystów, nie miały za grosz talentu w dziedzinie utrzymywania sekretów. Każdy plotkował tam na prawo i lewo, zasłaniając dźwięczące melodyjnie tajemnice wachlarzem z dłoni i popijając gorzką kawę w przerwie od zdradzania rozmówcy kolejnych słodkich informacji niejawnych. Podczas hucznych imprez, na których zbierali się wszyscy zainteresowani, każdy trzymał, rzecz jasna, mordę w kubeł - ale po odpowiedniej ilości rundek zabieganego kelnera balansującego na tacy lampki truskawkowych szampanów, maski opadały i większość gości przestawała się krygować. Ach, to były czasy! Dramaty, porachunki, odsłonięte romanse, nieślubne dzieci! Ruthie westchnęła cicho, myśląc o tym, jak bardzo jej życie obsunęło się w totalną nudę. Codzienne wstawanie o tej samej porze, wleczenie się obskurnym metrem do pracy, wpychanie zbyt szerokich kibici w wymarzone białe tiule.
Sen o tej samej wartości godzin, także w weekendy - ciało było tak przyzwyczajone do dźwięku budzika, że otrząsało się z tej pięknej hibernacji punkt szósta trzydzieści. Nie mogła leniuchować, zasłużenie, nawet w sobotnie przedpołudnie!
- Komiksiarze, wow. Brzmi jak poważna sekta - (nawiązując do powyższego: również dobrze, że nikt nigdy nie zaproponował Ruthie w jakiejś udziału, bo pewnie kiwałaby się teraz na brudnym dywaniku w rytm słów wielkiego guru, żeby przyszykować ciało do heroicznego samobójstwa. Była podatna na tego typu atrakcje, naprawdę). - Zdaję się na twoją wizję twórczą. Ładnie wyglądam w dopasowanych ciuchach, ale w kostiumie Robocopa czułabym się z kolei jak z innej planety, a to też fajnie - zawsze chciałam pozwiedzać, więc zgadzam się choćby na taką namiastkę międzyplanetarnych podróży.
Ach, ile jeszcze trzeba było czekać! Urodzić się w tym momencie, kiedy ludzkość dokonuje tak spektakularnych przełomów naukowych, a jednocześnie wiedzieć, że nie idzie do przodu wystarczająco szybko, żeby jeszcze za swojego życia przykleić nos do szyby statku pędzącego przez kolorowe tunele wykopane w przestrzeni od gwiazdy do gwiazdy, czasem przez roztrzęsioną mgławicę. Nostalgia wywołana przez to, że miało się pewność, że nie odkryje się tych innych światów zanim nie obumrą komórki, była przejmująca. Można było, oczywiście, powierzyć się wierze w siły wyższe i w to, że wojaże są prawdopodobne nawet po śmierci - ale Ruthie nie przykładała wielkiej wagi do religii, i, jak na razie, niespecjalnie roiła sobie życia po życiu.
Chciała wykorzystać to, które działo się teraz.
- Tak! To mi się podoba. Masz talent - uśmiechnęła się, tym razem całą pełnią swojej lekko piegowatej buzi. - Potem jadę jeszcze do Watykanu, żeby papież złożył mi cześć, odwracam globalne ocieplenie i wokół mnie wesoło skaczą delfiny, dziękując za czysty ocean. Zbliżenie, jak opalam się na ręczniku z margaritą, odpoczywając po świetnie wykonanej pracy. Koniec numeru.
Cóż... Ruthie by to czytała. Od deski do deski!
- Ruthie-Ray Berkovitz. Była mieszkanka Hollywoodu, obecnie na zasłużonym urlopie - jak zwykle świetnie wyszło jej wysypanie z gardła kompletnego łgarstwa w akompaniamencie pewnego siebie uśmiechu. Mógł przecież nie wiedzieć o niej... wszystkiego - wolała zatem sprawiać pozór damy, której ścieżki życiowe ścieliły się pod stopami tylko dlatego, że sama sobie tego zażyczyła.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Jedno było pewne; o ile bez wątpienia nie zaliczał się do klubu pasjonatów teorii spiskowych (przynajmniej tych z półki „poważniejszych”, które opierały się na domniemaniu rychłej anihilacji świata; bo wyobraźnię miał bujną i nietrudno byłoby wpoić mu te mniej szkodliwe, acz wciąż wyssane z palca, bzdury), tak na pewno Ruthie-Ray Berkovitz znalazła się na celowniku jego spisku. Bo czym innym były te wszystkie podchody i skradanki, jeśli nie sumiennie spełnianymi założeniami niezbyt zawoalowanego, ni górnolotnego podstępu? I kiedy doszło już do konfrontacji, a supły zagwozdek poluźniły się na tyle, by zwrócić dech prawdzie – musiał przyznać, że zupełnie nie tak wyobrażał sobie to spotkanie. Nie tak wyobrażał sobie zetknięcie ze s ł a w ą, w ogóle.
Seattle było wprawdzie tym punktem, który – gdyby popuścić wodze fantazji – na mapie stanu odznaczał się wielkimi literami, zamkniętymi w pstrości neonu. Miasto, ponad którego szarą skorupą rozgrywały się życia wielkie; te znaczące coś ponad kolejną pozycję na liście marnych, często zadłużonych, podatników. Z drugiej strony – nie było to żadne słoneczne Los Angeles, a przy ludziach tłoczących się ulicami w istnych ławicach anonimowości, szansa połowu grubej (lub celebrycko-anorektycznej) ryby malała niemal do zera.
Przed zaskakująco wysokimi piśnięciami zachwytu i prośbami o podpisywanie się wszędzie (na rękach, torsie, zeszycie; gdziekolwiek, dajcie marker!) powstrzymywały go tak naprawdę dwie, zbieżne ze sobą w którymś punkcie, cechy.
Po pierwsze – wrodzone przekonanie, że każdy człowiek jest sobie równy; co było, rzecz jasna, raczej naiwnie-idealistyczną wiarą. Po drugie – ta wewnętrzna wstydliwość, by przesadną wylewność okazywać komuś, kto pierwszy raz widział go na żywe oczy. Choć, trzeba przyznać, zapewne w przypadku samej Ruthie-Ray Berkovitz, połechtałoby to jej ego.
Kochały ją bowiem kamery; i nie była to miłość jednostronna. To bez wątpienia. Bastian dochodził natomiast do wniosku, że na kartce papieru, również, prezentowała się całkiem nieźle.
Zmierzając jednak do clou całej myśli – warto wspomnieć, że chociaż Everett siłował się z pozorami opanowania (rozluźnienia, nawet!), tak wiedział, co stanie się, gdy wróci do domu; a gdy abstrakcja całego spotkania zakorzeni się na stałe, właśnie w tym punkcie, pozwalając mu odejść w pojedynkę. Właśnie wtedy, sam na sam z własnymi myślami, da się pożreć miłemu dreszczykowi euforii. Potem, w pamięci, odtworzy taśmę wszystkich głupstw, które palnął („Komiksiarze, lateksy, koka i Lincoln? Bastian, ty idioto!”; te refleksje nadejdą jednak zdecydowanie później). Pozostanie mu albo pogodzić się z takim, a nie innym stanem rzeczy – albo już do końca swojego życia omijać Crawley szerokim łukiem; w obawie, że natknie się tam nie na samą Ruthie-Ray, ale raczej tą cholerną abstrakcję wspomnienia, której nadal ni śnić się będzie, by dać się stamtąd przegonić.
Uśmiechnął się.
I do tego jaka niebezpieczna. Pierzemy mózgi dzieciakom i takie tam. Wszystko się zgadza, nie? Potem zostają narkomanami i skaczą z okien, myśląc, że mogą być jak Superman – wyjaśnił analogię, zdradzając przy tym zapewne, że poziom jego wiedzy na temat zjawiska zbija sobie właśnie piątkę z jakimś organizmem ślizgającym się po dnie Rowu Mariańskiego. W najlepszym wypadku.
Później przytakiwał już tylko, jak psia figurka z ruchomym łbem, wychylanym gdzieś sponad deski rozdzielczej; góra-dół. I nagle – to słowo – Hollywood; jak próg zwalniający wyrosły na drodze, który strącił tego psiaka gdzieś na fotel pasażera (Berkovitz łapała właśnie za kierownicę!). Owszem, brzmiało dumnie. Na tyle dumnie, by Bastian dał wciągnąć się w zastawioną na niego pułapkę. Chciała, by pociągnął ją za język? Załatwione.
Jak tam właściwie jest? – zagaił, zrobiwszy krok w „swoim” kierunku. Pospiesznie sklecony kontakt wzrokowy miał jednak sugerować, by przeszła się z nim jeszcze kawałek („jeszcze pięć minut?”; pragnął ubłagać). – Jak tam jest, tak naprawdę? – sprecyzował. Zawsze – bo i niezależnie od tego jak bardzo łakomy byłby na sławę, gdyby zawisła mu przed nosem niczym marchewka na wystającym zza pleców kijku – miał to poczucie, że, jak to na szczycie – musi bywać tam niezwykle samotnie.
Nie mam co prawda prywatnego atelier, ale... słuchaj, skoro już masz zapozować – słowo się rzekło – to... chętnie bym posłuchał. Zawsze to jakaś odmiana w porównaniu do codziennych opowieści z tego przyziemnego rynsztoku. – Zaśmiał się.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ruthie od dnia powrotu do Seattle nie spotkała na swojej drodze nikogo wartego uwagi. Żadnych sław, żadnych twarzy kojarzonych z rozświetlonych neonami klubów z anielskiego miasta, żadnych figur postawionych wysoko na klasowym regale. Była, co prawda, na jednej imprezie dla ludzi o pękatych portfelach wraz z Elvisem, ale wieczór skończył się szybko i bez żadnej kontynuacji - nie miała nawet okazji zapoznać się z kimś bardziej prominentnym, całą energię skupiając na bezsensownych sprzeczkach z bananowym chłopcem. Obracała się wyłącznie wśród figur z samego dna społeczności, które nie miały do powiedzenia nic ciekawszego niż pijackie historie z zeszłego wtorku. Oprócz tego, rzecz jasna, grzeczne i małostkowe konwersacje z (jeszcze) pannami odwiedzającymi salon, w którym pracowała, ale to też były rozmowy wiecznie oscylujące wokół tych samych tematów - babcinych rad na temat małżeńskiego pożycia (Ruthie nie miała żadnych, więc wymyślała je na poczekaniu - babcia wysyłała jej tylko czasem świąteczne kartki, poza tym nie miały kontaktu), wyższości wianków nad klasycznymi welonami, odpowiednim kroju ślubnego buta. Można było zanudzić się na śmierć, naprawdę. A Ruthie wcale niespieszno było jeszcze do trwonienia kości na pył pod zimną skorupą ziemi.
Brakowało jej artystów. Dziwaków, ekscentryków, utalentowanych bogaczy, biedaków z filmową historią; w Los Angeles większość przypadkowo napotkanych osobników miało swój własny scenariusz wypełniony zatrzęsieniem momentów fascynujących dla każdego słuchacza, barwną garderobę, pałający wzrok wiecznie niezaspokojonych marzeń. A tu? Zupełnie normalne rodziny z poukładanymi dziećmi, biznesmani w identycznych krawatach, grzeczne dziewczyny sączące drugiego drinka, po którym uregulowanie rachunku i powrót do czystego mieszkania. Uwielbiała kolorowe ptaki - a tutaj same kosy. Tak jej się, rzecz jasna, wydawało - tak naprawdę nie dawała nikomu szansy, zamykając się w niedotykalskiej bańce, w której płynęła codziennie przez miasto - nie starała się nawiązać żadnych trwałych znajomości (po co - przecież za niedługo wyjedzie) ani odnowić zakurzonych (wszyscy z pewnością byliby na nią źli). Może dlatego przychylnym wzrokiem patrzyła teraz na Bastiana, który napatoczył jej się kompletnie przypadkowym zrządzeniem losu - brakowało jej figur interesujących, a on, jak oceniła, chyba do takich należał. Da mu szansę.
- Komiksiarz-kryminalista. Muszę przyznać, że pierwszy raz poznaję kogoś z tej konkretnej grupy zawodowej - chętnie pojawiłaby się jako obserwator na jakimś spotkaniu związków, notując sobie w zeszycie wszystkie co ciekawsze momenty.
- Och, nie wiem nawet, od czego zacząć! Słońce grzeje w zupełnie inny sposób niż gdziekolwiek na świecie... - (nie zamierzała przyznać się, że w grupie porównawczej miała tylko kilka miast Ameryki, niech myśli, że nielicha z niej podróżniczka) - ...ludzie są otwarci, a na każdym rogu czeka na ciebie złota szansa. Złoty bilet. Musisz tylko chwycić go szybciej, niż ktokolwiek inny.
Nie wydawało jej się to przygnębiające, choć pewnie powinno - wieczny wyścig, stąpanie po rusztowaniach innych ciał żeby sięgnąć po laurowy wieniec kontraktu w kolejnym serialu niby różniącym się od reszty, ale tak naprawdę zagranym na tych samych, podstawowych akordach; nie widziała nic złego w ciągłym czatowaniu przy telefonie w oczekiwaniu na przełomową wiadomość ani zasypianiu z wytartym mottem sugerującym, że jutro na pewno ktoś ją dostrzeże. To był tryb życia, do którego zdołała się już przyzwyczaić - nieustanna walka. Ze sobą, swoim ciałem, tysiącem rywali do tej samej roli.
Żadne zwycięstwo na żadnym polu nie smakowało już później tak słodko.
Poczuła wibracje w kieszeni, wyciągnęła komórkę i spojrzała na ekran. Jolene, kolejny esemes z dramatycznym apelem o pomoc. Westchnęła, bo wcale nie chciała kończyć tej rozmowy, ani wracać do domowego burdelu, ale nie mogła chyba ignorować jej dłużej. Gdyby zmarła na jej warcie czułaby się jednak trochę winna.
- Wiesz co, muszę już lecieć. Ale chętnie ci zapozuję. Masz tu moją wizytówkę z numerem - zadzwoń kiedy dopadnie cię artystyczny świerzb palców - wręczyła mu prostokątny kartonik, schowała swój portret do torebki i okręciła się na pięcie.
I już jej nie było, uleciała w przestrzeń jak dymna smużka.

zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– 1 –
środa, 2/3/2021, by Lady Pissed Off
W swoich listach pytacie mnie, jak mężczyzna powinien kochać kobietę. Na to pytanie nie mogę wam odpowiedzieć, za to doskonale wiem, jak nie powinien jej kochać.
Pospolita kawiarnia nieopodal biura stanowiła swoistą oazę spokoju, miejsce, w którym mogła odetchnąć i rzucić kilkoma kurwami pod nosem, aby następnie niewinnie uśmiechać się w stronę gościa siedzącego tuż obok, jakoby plugawe słowo wcale nic nie wydostało się spomiędzy jej ust. Nie przeszkadzały jej nawet spleśniałe kawałki ciasta układane tak, aby przejściowi klienci nie widzieli zdradliwego, biało-zielonkawego puchu okraszającego niezbyt estetyczne, jadalne ozdoby. Nie przeszkadzała jej też niskiej jakości kawa, powodująca okropną zgagę czy stolikowy ścisk, którego zazwyczaj panicznie wręcz unikała.
Wolała to, od Wiedźmy. Bo Wiedźma czuwała. Nie odpuszczała. Już od pierwszego dnia pracy panny Bowman, postawiła sobie za cel pastwienie się nad biedną, zbłąkaną duszą dziewczyny i przelewanie na nią żalu za własne, życiowe niepowodzenia. Czuła jej oddech na karku nawet wtedy, kiedy oddalała się od Emerald na kilkaset metrów. Swoich pracowników traktowała bardziej jak niewolników, skutecznie utrudniając im codzienność i niewątpliwie badając, gdzie leży ich przysłowiowa granica cierpliwości. A Moon, gdyby tylko nie cechowało ją to parszywe tchórzostwo, już dawno obwieściłby jej przekroczenie i rzuciła papierami.
Wykręciwszy się na krześle tak, aby nikt nie widział ekranu laptopa, przeglądała setki komentarzy pod najnowszym wpisem. Kiedy trzy lata temu spod smukłych palców wylewał się potok słów, nasączonych nienawiścią i wstrętem takich rozmiarów, że nawet jej robiło się niedobrze, nie podejrzewała, że kiedykolwiek będzie w miejscu, w którym się znalazła. Co tydzień stronę odwiedzało tysiące czytelników – zupełnie przypadkiem stworzyła społeczność osób, które na pierwszy rzut oka nie miały ze sobą nic wspólnego. Wystarczyło jednak napisać o tym, co nas wszystkich – ludzi – łączy. Miłość. Zdrada. Seks. Złamane serce. Tematy, które nigdy nie staną się passe i które bardziej lub mniej dotykają każdego. Dlatego paradoksalnie była wdzięczna byłemu chłopakowi, który obudził drzemiącą w niej furię. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z jej istnienia.
Kofeina miała ją pobudzić i przygotować na rychły powrót. W takich momentach żałowała, że godzina lunchowa była jedynie godziną. Telefon zawibrował raz, drugi, trzeci, ale nie spojrzała na ekran – doskonale wiedziała, kto się do niej dobija.
Musiała poczekać.
A wtedy, jakby już oberwała rykoszetem za ignorowanie połączeń Szefowej, papierowy kubek z kawą przewrócił się i wylał swoją zawartość wprost na klawiaturę i dłonie dziewczyny. Ta zaś poderwała się z miejsca i jak poparzona (o dziwo jedynie w przenośni) zarzuciła urządzenie stosem serwetek, infantylnie myśląc, że to uchroni go przed utratą wszystkich danych.
– Więcej serwetek – krzyknęła w stronę stojącego obok mężczyzny, nie rozumiejąc, że prawdopodobnie to on jest sprawcą zamachu. – WIĘCEJ SERWETEK! – kilka osób obejrzało się przez ramię. Wariatka, mruknął nieznajomy ubrany w zdecydowanie zbyt drogi garnitur.
Gdyby tylko wiedział.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wydawało mu się, że na prostą dziewuchę wylewającą swoje żale w internecie wystarczy, że poświęci kilka dni, trochę poszpera w sieci, trochę w śmieciach i ostatecznie któregoś dnia połazi za nią po mieście. Bułka z masłem, kawałek czerstwiejącego ciasta. Szybko i przystępie. Ale ciasto i to co najwyżej pleśniejące znajdowało się za witryną tej urokliwej restauracji w pobliżu ogromnego kompleksu biurowców. Spędził już drugi tydzień na samym tropieniu śladów Moon. Nie miał pojęcia, co robi. Nie potrafił jej rozgryźć. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie wraca do domu codziennie podobną trasą. Dlaczego zmienia swoje plany tak często, że czasem sama wydaje się być nimi zaskoczona?
Był jej cieniem. Tłem. Niczym niewyróżniającym się przechodniem, współpasażerem w metrze, klientem kiosku po przeciwnej stronie ulicy, kierowcą w pickupie za jej taksówką i w limuzynie na pasie obok, mężczyzną na recepcji, trenującym na tej samej siłowni… gościem tej samej, podłej, ale obleganej w czasie lunchu knajpy.
Nie planował zwrócić jej uwagi na siebie. To tłok, zdegustowanie zachowaniem wszystkich tych pracowników korpo, którzy nie potrafili na kilka minut, chociażby, oderwać swojego wzroku od telefonów. Stuk, stuk, stuk – sioprnięcie kawy – scroll, scroll, scroll – kęs kanapki – stuk, stuk, stuk – łyk – scroll, scroll – gryz, do kurwy nędzy. Chciał od tego uciec. Dać sobie spokój, skoro i tak nie przynosiło to żadnych rezultatów. Odebrać wciąż jeszcze żonę z pracy, p o ż y c z y ć jej kartę wejściową i wybrać się w nocy do ich biura, żeby poszperać jeszcze w komputerze panny Bowman (dla ciekawskiego czytelnika – Krzyzanowski domyślił się, a ostatecznie nawet sprawdził, że ta królowa i n t e r n e t u pracuje w tej samej firmie, o jego poślubiona przed bogiem i urzędnikiem stanu ślubna małżonka, ale NIE PRZYSZŁO mu do głowy zweryfikować stopień ich wzajemnego przełożenia, tak pechowy dla Moon).
Ale w chwili, kiedy Lake miał wyjść… Kawa się rozlała. Rozpłynęła się po blacie, komputerze, notatkach, ubraniu blondynki. Nie było już innego wyjścia. Nie można było się bardziej zakamuflować, ubrać jak dziwak i udawać profesora sztuki. Należało poprawić bejsbolówkę na czubku głowy, która ukrywała jego brak bliskich spotkań z fryzjerem i podać dziewczynie to, co o prosiła. Uratować sprzęt, notatki i damę z opałów.
Podaje jej naręcze serwetek, ale też podnosi komputer i przechyla go tak, by wypłynęło z niego jak najwięcej rozlanego płynu.
Ale to mleko sojowe, sojowe nie tylko błogosławi krowy na łące, ale też nie powoduje uszkodzeń… – mamrocze w kierunku Moon, ale kiedy tylko na jej twarzy pojawia się cień nadziei od razu komentuje – Żartowałem. Musisz to zanieść do informatyka, może nie zalała się płyta główna. Najlepiej go jednak do tego czasu nie włączać – w okamgnieniu w jego głosie pojawia się t r o s k a. Uśmiecha się nieśmiało. Dwadzieścia lat w służbach. Doświadczenie robi swoje. Ma już nową tożsamość. Nie pozbył się swojej arogancji, trudno, musi zostać. Może nawet będzie pasować.
Znam dobrego, całkiem niedaleko – szyje z niebywałą pewnością – Bardziej szkoda tych notatek. Papier chłonie duszę… – dopowiada i postukuje palcem w zamoczone kartki, na których dziewczyna musiała wcześniej coś bazgrać. On, jako nonszalancki, popularny współczesny pisarz docenia pismo ręczne. Kreatywność. Słowo. Przypomina sobie gościa, który od miesięcy publikuje felietony w Seattle Post oraz jest autorem poczytnych powieści. Pod pseudonimem. Z ogromnym apetytem społeczeństwa na ujawnienie jego tożsamości. Mógłby nim zostać. Dla Moon. Na potrzeby powodzenia tej misji. [/i]Na krótką chwilę[/i].
Mogę ci pokazać, gdzie. Ale jeśli uważasz, że to pręga złości na czole i nadęte policzki uratują twój sprzęt to… Nie chcę się narzucać – śmieje się z niej, szczerzy w uśmiechu, wznosi toast swoim kubkiem kawy, obraca na pięcie i powoli rusza do wyjścia z lokalu. Trzy, dwa, jeden… Nie przygotował jeszcze nic w sytuacji, w którym Bowman za nim nie wyjdzie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Żyła w błogiej nieświadomości, nie mając pojęcia, że została zdemaskowana, cokolwiek by to miało oznaczać w kontekście prowadzenia poczytnego bloga. Że kawa rozlana przez nieznajomego (wyglądem przypominającego alternatywnego czterdziestolatka w kryzysie wieku średniego, o losie) nie była zwykłym przypadkiem. Bycie anonimową dawało jej ten dziwny rodzaj bezpieczeństwa i możliwości trwania w błogim stanie satysfakcji – nie musiała obawiać się reakcji tysięcy fanów, którzy niewątpliwie ocenialiby jej wpisy przez pryzmat tego, kim jest ona.
A była zwykłą, przeciętną dziewuchą, bez większych (a co dopiero przemyślanych) perspektyw na własną przyszłość, na co dzień przywoływaną do parteru przez zawistną szefową i potykającą się o własne nogi. Taką z mysim odcieniem blond włosów i nie potrafiącą utrzymać kontaktu wzrokowego dłużej niż te kilka niesamowicie bolesnych sekund. Nawet teraz, kiedy marne serducho biło jak oszalałe na myśl o utracie wszystkich danych, bo przecież w życiu nie pomyślałaby, że wypada zrobić kopię dysku laptopa, w którym właściwie znajdował się cały jej dorobek, spojrzała na niego zaledwie r a z. Krótko i przelotnie.
W szale ratowania stanowczo za drogiego MacBooka, stanowczym ruchem zabrała urządzenie z jego rąk i na powrót położyła na stole, aby móc dociskać do niego serwetki przemoczone już serwetki. Musiała wyglądać co najmniej komicznie, ale liczyło się tylko przetrwanie. Zarówno komputera, jak i jej.
– Bardzo śmieszne – wymamrotała pod nosem, odpowiadając na żarcik po dłuższej chwili, jakby przy okazji zawiesiła się płyta główna jej mózgu. – Nie masz pojęcia, jak ważny jest dla mnie ten laptop – powiedziała głośniej, z wyraźnie zaznaczoną w tembrze głosu irytacją. Zazwyczaj cicha Bowman, teraz dawała ponieść się rozdrażnieniu i przerażeniu, że już NIC NIGDY NIE BĘDZIE TAKIE SAMO.
Ale powinna być na niego zła, prawda? Nie dość, że miał poważne problemy z chodzeniem i był sprawcą całego zamieszania, to jeszcze próbował ją instruować. Klasyczny przykład mansplainingu, którego szczerze nienawidziła. Zalążki zaufania powstałe przez troskę wybrzmiewającą w męskim głosie, szybko zostały zastąpione przez absolutne resztki zdrowego rozsądku.
N i e m o ż e zanieść go do obcego informatyka. Jedną ręką zamknęła klapę, drugą zaś złapała zabrudzone kawą notatki.
– Pamiętam, co na nich napisałam – prawda. Papier chłonie duszę. Zgadzała się z nim i gdyby było im dane pociągnąć temat dalej; rozmawiać o charakterystycznym mrowieniu w palcach, przenoszącym się też wyżej, do nadgarstka, gdy piszesz od kilku godzin i powinieneś przestać, ale nie możesz, bo nie znasz dnia ani godziny, w których wena rozpłynie się w powietrzu… STOP.
– Dziękuję, ale mam swojego informatyka, właściwie zaraz do niego zadzwonię – wsunęła sprzęt pod pachę, a papiery upchnęła do torby. Odważyła się unieść podbródek do góry, gdy wspomniał o prędze i nadętych policzkach, przez co lewo dłoń automatycznie powędrowała w strony twarzy, tak jakby chciała sprawdzić, czy blondyn ma rację.
Miał. Policzki stały się nie tylko nadęte, ale również przystroiły kolorem wstydu. Obserwowała, jak kieruje się w stronę wyjścia, nie mogąc pozbyć się osobliwego uczucia w żołądku, którego za cholerę nie umiała opisać.
– Zaczekaj! – krzyknęła w końcu, gdy jedną nogą stał już na chodniku i w ciągu kilku sekund pokonała dzielącą ich odległość. – Nie uważasz, że coś mi się za to wszystko należy? – pieniądze? Kupon na darmowy lunch? Order pierwszoligowej idiotki stanu Waszyngton?
W oczekiwaniu na odpowiedź Krzyzanowskiego, pokracznie próbowała włożyć zimowy płaszcz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez chwilę zwątpił. Może jego intuicja zardzewiała i nie potrafił już taką łatwością manipulować ludźmi, jak robił to codziennie przed kilkoma miesiącami? Kiedy w odliczaniu w myślach minął już t r z y a Moon nadal nie było za nim słychać, odczuł lekki niepokój. Niekoniecznie o swoje ego, czy pielęgnowanie próżności, ale… Wiedział, że ma tylko jeden strzał. A naiwna blondynka była w całym tym przedziwnym układzie zrządzeń losu bardzo istotnym elementem. Za długo tkwił w miejscu. Za długo, jeśli nie chciał wrócić do więzienia na o wiele dłużej, niż zaledwie sześć ostatnich miesięcy. Bowman miała informacje, którymi prędzej czy później musiała się z nim podzielić. Był więc O KROK od paniki, kiedy usłyszał za sobą ten delikatny, chociaż silący się na pewność głos. Dobrze, że zanim nonszalancko odwrócił się przez ramię w jej stronę, nie mogła dotrzeć ulgi, która przez moment wymalowała się na jego twarzy. Zaczekaj! Był na to kurwa za stary.
Musiał kontynuować tę gierkę.

Jest pisarzem z ogromnym sukcesem na koncie, więc patrzy na ludzi z góry. Nie jest na każde zawołanie. Na jego uwagę trzeba sobie zapracować. Żeby mieć m o ż l i w o ś ć rozmowy z nim, musisz go sobą zainteresować. Nie będzie ci nadskakiwał. Nie będzie na kiwnięcie palcem. Całym sobą wyrażał będzie raczej olbrzymi dystans, niż pragnienie poznania. Może dlatego właśnie, wczuwając się w rolę, postanawia okazywać blondynce odsetek należnej jej uwagi. Poprawia więc stosik gazet, które trzyma pod pachą i wyciąga z kieszeni zmięty plik jednodolarówek. Podaje dwa banknoty sprzedawczyni na ulicznym straganie i wybiera najpiękniejsze jabłko z całego asortymentu rozłożonego na woskowanej serwecie. Puszcza oczko do starszej Azjatki, która próbuje odliczyć należną mu resztę. Jest w końcu też bogaczem, a nie byłym agentem bez pracy. Wgryza się w czerwoną i wypolerowaną skórkę owocu i dopiero wtedy, ale jakby od niechcenia, wraca spojrzeniem do dziewczyny. No dobrze robaczku, zobaczmy, co uda nam się razem wypracować.

Wybacz, ale nie rozumiem. Zaproponowałem pomoc, obraziłaś się, jak gdybym chciał za pomocą mojego p o d s t a w i o n e g o informatyka wyciągnąć z twojego komputera zapiski z twojego pamiętnika, listy miłosne do byłego chłopaka, plan diety od topowej influencerki czy nie wiem, zdjęcia kotów? Ulubione p o r n o ? – bawi go to. Zawstydzanie jej przynosi pobłażający uśmiech na jego usta, który znika przy kolejnym kęsie jabłka. Dla Lake’a w tym wydaniu jest zwykłą pracownicą jakiegoś ultranudnego korpo. Nie ma pojęcia, co kryje w swoich czeluściach oblany kawą Macbook. Nie wie, co z taką pasją blondynka wyklepuje na klawiaturze wieczorami po pracy.
Więc jeśli nadal planujesz jechać przez pół miasta do s w o j e g o informatyka na drugi koniec miasta, to nie ma problemu. Zapłacę za naprawę komputera. Tłum w tej kawiarni to pomyłka, na pewno nie sprzyja bezpiecznej pracy – wzrusza nonszalancko ramionami, ale nie przestaje uważnie lustrować jej spojrzeniem. Kim jesteś Moon Bowman, skąd wiedziałaś, że syn jednego z największych biznesmenów w Seattle był tego dnia w porcie. Czy na pewno wiesz z kim?
To jak, mam zostawić ci swoje namiary? Czy jednak chcesz skorzystać z natychmiastowej pomocy? Joe jest najlepszy, wyratował już chyba pół tego miasta – nie narzuca się, mówi wręcz od niechcenia, wskazując palcem szyld sklepu z artykułami komputerowymi za rogiem. Czysty przypadek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mark Collins, trzydziestopięcioletni dziennikarz ze sporym dorobkiem na koncie. Znany z kontrowersyjnych artykułów i dociekliwości. Przyczynił się do rozwoju wielu karier, jednak bez oporu niszczył również czyiś dorobek zawodowy, wyjawiając nieprzychylne informacje na temat danej persony, czy firmy.
Z początku nie chciał podejmować się tej sprawy. O Johannie Thomspon wiedział niewiele, a prawnicy nigdy nie byli najbardziej lubianą przez niego grupą zawodową. Stwarzali zbyt wiele problemów i często z łatwością wymigiwali się od odpowiedzi na trudniejsze pytania. Ostatecznie jednak uległ prośbom swojego młodszego brata, choć może to przedstawione przez niego informacje na temat rodziny młodej prawniczki podsyciły jego ciekawość i sprawiły, że umówił się z nią na spotkanie. Miało być ono spowodowane chęcią przedstawienia jej osoby szerszej publice i rozmową na temat jej ostatnich dokonań na sali sądowej. Jednak pytania, które zamierzał zadać pannie Thompson krążyły również wokół zupełnie innych kwestii. Zapewne o wiele mniej dla niej przyjemnych i pochlebnych.
Na umówione spotkanie przybył przed czasem. Ze spokojem zajął miejsce przy jednym ze stolików i rozłożył swój sprzęt. Z dokładnością wszystko przetestował, aby mieć pewność, że po zakończeniu wywiadu nie okaże się, że cały materiał nie został nagrany, a on jedynie zmarnował swój czas.
Wciąż nie zdecydował również co zrobi z nagraniem. Początkowy plan był taki, że w całości przekaże je bratu, a on swojej przyjaciółce - Maeve Thompson, która była jego głównym źródłem informacji i siostrą jego dzisiejszej rozmówczyni. Jednak nie lubił się ograniczać. Bezinteresowna pomoc nie była jego domeną. Nie chciał łamać obietnicy złożonej bratu, jednak w przypadku ujawnienia kontrowersyjnych informacji nie był pewien, czy zdoła się powstrzymać przed ujawnieniem ich swoim odbiorcom.
Z letargu myśli wyrwał go nagle kobiecy głos. - Witam, Mark Collins - wstał z miejsca i wyciągnął w kierunku prawniczki dłoń w geście powitania. Jego twarzy przyozdobił pełen profesjonalizmu uśmiech. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza Pani, że będę nagrywał naszą dzisiejszą rozmowę? - zapytał w ramach grzeczności, jednak nie spodziewał się z jej strony problemów. Powinna być na to przygotowana - Zamówmy może coś do picia, a później przejdziemy do powodu naszego dzisiejszego spotkania - dodał jeszcze, a już po chwili przy stoliku pojawiła się kelnerka. Sam pokusił się jedynie o szklankę wody, a Jo pozostawił pełną dowolność w wyborze.
Gdy w końcu zamówione przez nich napoje stały na stole przyszedł czas na pytania. Z uśmiechem na twarzy wcisnąć przycisk nagrywania na dyktafonie, a następnie spojrzał wprost na brunetkę - Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem Pani dokonań. Wspinanie się po szczeblach kariery idzie Pani wprost doskonale, jednak tak jak wspominałem w naszej rozmowie telefonicznej nie chciałbym skupiać się jedynie na Pani karierze. Uważam, że może stać się Pani inspiracją dla wielu czytelników, czy raczej czytelniczek, więc może zaczniemy od samego początku. - odparł i spojrzał w kierunku ekranu laptopa, aby spojrzeć na przygotowane wcześniej notatki - Pójście na studia prawnicze i toczenie batalii na sali sądowej od zawsze było Pani marzeniem, czy może jako dziecko widziała się Pani w roli kogoś zupełnie innego? - zapytał ponownie kierując wzrok w jej stronę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wywiady do prasy stanowiły nieodłączną część kariery każdego adwokata. Te udzielane tuż po wyjściu z sali sądowej stresowały najbardziej. Nagła fala pytań, nerwy, atmosfera zgiełku i lekkiego podniecenia wyrokiem, z którym nie wszyscy do końca się zgadzali. Dodatkowe krzyki i chęć uzyskania odpowiedzi jako pierwszy przed resztą… to nic przyjemnego.
Co innego umówiony wywiad w miłej i spokojnej atmosferze, który najpewniej nie uczyni żadnych szkód, a co więcej wywinduje karierę i rozpoznawalność w mieście. Na tym zależało Johannie i za żadne skarby świata nie przypuszczała, że spotkanie z przystojnym redaktorem będzie klasycznym wpuszczeniem w maliny. Nigdy też nie przypuszczała, że jej siostra Maeve potrafi być tak bezwzględna w dążeniu do realizacji własnych planów a jednocześnie przebiegła.
Na umówione miejsce dotarła krótką chwilę przed czasem w klasycznej czarnej sukience imitującej marynarkę ze złotymi guzikami, a prócz stroju zapewniającego jej pewność siebie, zabrała również dobry nastrój bo przecież co może pójść nie tak?
– Witam, Johanna Thompson – uścisnęła ciepłą ale nie wilgotną dłoń mężczyzny zajmując miejsce po drugiej stronie stolika. – Nie, w zupełności to rozumiem – przecież zdobycze technologii były po to żeby z nich korzystać. Tym bardziej jeśli ułatwiały i znacznie przyspieszały prace. – Oczywiście. Dla mnie woda z cytryną – odwzajemniła miły uśmiech nie spodziewając się, że już niebawem poczuje gorzki posmak porażki i złości i bez plasterka cytrusa samotnie dryfującego w dużej szklance. Nie przyszła tutaj towarzysko a służbowo więc rozpraszanie się kawką z dużą ilością pianki nie wchodziło w grę.
Poprawiając pozycję narzuciła nogę na nogę przesuwając również długie ciemne włosy na plecy. Idealnie wyprostowana śledziła czekoladowymi tęczówkami każdy ruch dziennikarza nie potrzebując słowa klucz do rozpoczęcia.
To teraz, to jej przysłowiowe pięć minut.
– Owszem, jak każda mała dziewczynka miałam marzenia i plany, które z biegiem czasu stały się jedynie miłym wspomnieniem z beztroskich lat. Będąc w pierwszej klasie bardzo chciałam zostać baletnicą. – uśmiechnęła się delikatnie na powrót do tamtego okresu kiedy wszystko było takie proste a jednocześnie szczęśliwe – ona sama była szczęśliwa. – Sądzę, że to ze względu na stroje. Różowe albo białe sukieneczki, rajstopki i buciki wiązane lśniącymi tasiemkami. Wtedy myślałam, że pójdę do szkoły tańca i zostaję światowej sławy baletnicą, która występuje na największych scenach świata – pokręciła delikatnie głową. – Teraz cieszę się, że te plany pozostały w sferze niezrealizowanych marzeń, do których miło czasem wrócić – odpowiedziała wyczerpująco na pytanie nie chcąc wyprzedać faktów i kolejnych pytań.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z uwagą wsłuchiwał się w jej słowa i tylko co jakiś czas odrywał od niej wzrok, aby zapisać w notatniku kluczowe słowa, które mogłyby okazać się pomocne przy redagowaniu wywiadu.
- Rozumiem - przytaknął kończąc zapisywanie ostatniego wyrazu - Większość Pani klientów powinna być szczęśliwa, że jednak zrezygnowała Pani z kariery baletnicy - odparł unosząc przy tym kąciki ust w przyjaznym uśmiechu - Kto wie czy z innym obrońcą udałoby im się wyjść bez szwanku z sytuacji w których się znaleźli - stwierdził, gdyż przed rozmową z nią uważnie przestudiował informacje o sprawach sądowych w których brała udział. Część z nich zdawała się być z góry przesądzona na niekorzyść jej klientów, a jednak Panna Thompson potrafiła dokonać niemożliwego i zgrabnie wyciągnąć ich z bagna w którym się znaleźli. Często zapewne naginając przy tym prawo na swoją korzyść, ale do tego nie zamierzał jeszcze nawiązywać. Było zbyt wcześnie. Najpierw musiał zacząć od czegoś lżejszego.
- Z pewnością wrócimy później do Pani sukcesów - mruknął i kątem oka zerknął na ekran komputera. Każde kolejne pytanie miało przybliżyć go do głównego celu tej rozmowy, a mianowicie wyciągnięcia z niej niewygodnych informacji, którymi jak przypuszczał jej siostra miała zamiar ją zaszantażować. Nie popierał w pełni tego typu praktyk, a już zwłaszcza w rodzinie, jednak był to wręcz idealny materiał na artykuł. Nie potrafił się więc oprzeć pragnieniu bliższego przyjrzenia się całej sprawie
- Zatem co było punktem zapalnym przez który zdecydowała się Pani pójść akurat na studia prawnicze? - uniósł brwi i w oczekiwaniu na jej odpowiedź upił łyk wody ze szklanki. Z informacji które posiadał wynikało, że to ojciec był jednym z czynników, które zdecydowały o obranej przez nią ścieżce kariery. Był ciekaw czy młoda prawniczka do tego nawiąże. Jeżeli tak to zdecydowanie pomoże mu to w dalszej części rozmowy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Bardzo miło mi to słyszeć i nie zaprzeczę, że dokładam wszelkich starań aby sprostać wymaganiom klientów a te stają się coraz bardziej wygórowane – wiadomo, że każdy kto płaci (i to nie małe pieniądze) wymaga najlepszej obsługi, doradztwa i co najważniejsze – wygranej na sali sądowej. A ona jako odpowiedzialny (heh) obywatel starała się za wszelką cenę sprostać tym wszystkim wymaganiom. Czy robiła to dla kasy, czy dla kariery, czy to z innych powodów – ważny był ranking. A ona lubiła się piąć w górę, pokonywać kolejne szczebelki aby osiągnąć w życiu jak najwięcej. Bo na chwilę obecną żaden inny cel jej nie przyświecał. Nie miała narzeczonego ani dziecka, nie miała własnej rodziny, pomiędzy którą musiałaby dzielić swój czas. Była wola i niezależna a to sprawiało, że mogła robić to na co miała ochotę.
– W moim zawodzie nie ma miejsca na gdybanie. Liczą się fakty – wykończyła dzięki czemu mogli przejść do dalszej części.
Mimo tego, że to prawdopodobnie jej pierwszy wywiad, to musiała przyznać, że czuła się świetnie mogąc opowiadać o swojej pracy. Na ten moment pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że rola rzecznika prasowego jest dla niej stworzona. Szkoda tylko, że nie podejrzewała podstępu i zasadzki.
– Chęć pomocy innym – odpowiedziała szybko, może nawet zbyt szybko? Była nastawiona na szczerość ale z dużą dawką ostrożności i doskonale wiedziała czego powinna unikać. Rozmowy o rodzinie wcale nie wchodziły w grę. Nawet jeśli ktoś chciał wyciągnąć z niej informację to bardzo zdawkowo udzielała odpowiedzi doskonale wiedząc, że nie jest to stabilny grunt.
– Poza tym nigdy nie czułam pociągu do medycyny a jednak to bardziej kojarzy się z pomocą, ratowaniem życia – fakt faktem nigdy nawet nie myślała o tym aby zostać lekarzem ale odpowiedź była celowa. Miała za zadanie skierować pytania na zupełne inne tory.
– Kocham to co robię i kolejny raz pragnę podkreślić, że nie wyobrażam sobie siebie w innym miejscu niż to, w którym jestem obecnie – opowieść o ojcu, o tym jakie był powód wyboru kierunku kształcenia – to wszystko było tajemnicą, którą pozostawiła dla siebie. Tym bardziej, że w rodzinie rozpoczął się gorący sezon na bunt i ostatnie o czym teraz chciała mówić to ciemna strona interesów Thompsonów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- W moim również panno Thompson, więc coś łączy - mruknął uśmiechając się przy tym nieznacznie, choć miał wielką ochotę prychnąć śmiechem. Fakty w zawodzie prawnika. Prędzej ich naginanie na własną korzyść, aby tylko jak najwięcej ugrać w sprawie.
Nie dało się ukryć, że nie pałał wielką sympatią do mecenasów prawa. Niejednokrotnie zaszli mu za skórę. Zaczynając od potyczek w sądzie, gdy w sprawach o zniesławienie ich klientów starali się wyciągać największe brudy z jego życia, a kończąc na jego sprawie rozwodowej, którą jego była żona założyła niby z powodu jego wiecznej nieobecności w domu, a tak naprawdę okazała się, że zdradziła go z reprezentującym ją w sądzie obrońcą. Oboje zamierzali puścić go z torbami, jednak na szczęście pokrzyżował im plany i nie otrzymała od niego nawet złamanego grosza.
Nie dało się ukryć, że odpowiedzieć prawniczki niezbyt przypadła mu do gustu. Liczył na pociągnięcie tematu jej rodziny, jednak ona nie chciała nawet o niej wspomnieć. Nie zamierzał jednak po sobie czegokolwiek pokazywać. Z udawanym uśmiechem na ustach przewrócił kartkę notesu w którym jak do tej pory udało mu się zapisać jedynie nic nie znaczące bzdury i spojrzał na nią. Zdecydowanie nie lubił bzdurnych gadek o niczym i tego gdy jego rozmówcy wymigiwali się od udzielenia odpowiedzi zgodnej z prawdą.
- Rozumiem. - mruknął pod nosem, choć nawet nie wierzył w jej szczere chęci pomagania innym - To bardzo szlachetne z Pani strony, jednak nie znalazłem nic o sprawach pro bono w których ostatnio brała Pani udział. Reprezentuje Pani głównie duże korporacje, które znane są z tego, że wykorzystują swoich pracowników - stwierdził uważnie przy tym lustrując jej twarz, aby doszukać się jakichkolwiek zmian w jej wyrazie. - Dajmy na przykład tą w której kilkoro klientów Max-Corp złożyło pozew zbiory odnośnie tego, że przez produkowane przez nich narzędzia doznali poważnego uszczerbku na zdrowiu gdyż były one wadliwe i nie dawały się one do użytku - odparł nie zaglądając nawet do swoich notatek. Chciał jej przez to pokazać, że podszedł do tematu jej osoby na poważnie i zrobił porządny research, aby tym razem nie próbowała się uchylić od odpowiedzi - Nie jest to bezpośredni atak w Pani stronę, jednak sama stwierdziła Pani, że chce pomagać innym, a pomogła Pani firmie która nie dość, że dzięki Pani pomocy nie ponosiła za to żadnej odpowiedzialności i nie wiadomo nawet czy usunęła wszystkie wadliwe produkty z obiegu, to jeszcze dodatkowo straszyła tych ludzi pozwem o zniesławienie - stwierdził nie zmieniając ani na chwilę tonu głosu. Wciąż brzmiał przyjaźnie, choć ono mogła odbierać jego słowa w zupełnie inny sposób - Proszę się tylko nie irytować moimi słowami. Przeprowadzamy wywiad i chciałbym znać Pani zdanie na ten temat - dodał, aby nieco ją uspokoić. Zdecydowanie nie chciał, aby wybiegła z lokalu zdenerwowana jego wypowiedzią, choć takie zachowanie również byłoby zapewne z korzyścią dla niego, gdyby tylko chciał ją obsmarować w swoim artykule.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Coś nas łączy i to więcej niż mogłoby się wydawać. Dziennikarze byli jak hieny. Zdolni zrobić wszystko żeby wyrwać kawał mięcha z jakiejś sensacji albo chociaż najmniejszy ochłap prawdy. Wiadomo, im więcej kontrowersji, ludzkiej krzywdy, krwi i sytuacji zupełnie nieakceptowanych przez społeczeństwo tym artykuł bardziej poczytniejszy. Czy była gotowa na taki obrót sprawy? Może nie do końca spodziewała się tak szybkiego przejścia z bycia miłym niczym puchata kuleczka do postawy raczej atakującej ale nie urodziła się wczoraj. Nikt z czystej sympatii, dobrej woli ani niczego innego nie wychwala drugiej osoby pod niebiosa. Gdyby miał to być artykuł o tym jak świetnie Aśka radzi sobie w prawniczym świcie, po którym kroczy nie naginając rzeczywistości to albo musiałaby tej hienie zapłacić albo się z nią przespać – niedoczekanie.
– Świadczenie darmowych usług to również duża odpowiedzialność, na którą trzeba poświęcić odpowiednią ilość czasu. Nie ukrywam, że duża część mojej kariery związana jest z prowadzeniem spraw dużych przedsiębiorstw a to potrafi wykluczyć mnie nawet na kilka miesięcy. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której wzięłabym na barki zbyt wiele obowiązków i ktoś mógłby przez to ucierpieć. Oczywiście moim marzeniem jest otworzenie własnej kancelarii, w której cel byłaby wpisana bezinteresowna pomoc osobom, których nie stać na opiekę prawną ale do tego potrzebne jest doświadczenie, które aktualnie zdobywam – obróciła kota ogonem tłumacząc, że jej napięty grafik nie pozwala czynić tyle dobra ile by chciała, fakt, jaka ona jest biedna…
Rozmowa przestawała być przyjemna a wręcz zaczęło robić się gorąco co Thompson kwitowała jedynie coraz szerszym uśmiechem. Coś w jej oczach, w jej spojrzeniu było niepokojące. Jakby tańczące ogniki, które wcale nie są charakterystyczne dla osoby, w której tli się strach.
Co to w takim razie mogło oznaczać?
– Gdyby korporacje wykorzystywały swoich pracowników i zostało to udowodnione oraz poparte dowodami, w pierwszej kolejności zostałyby nałożone na nie kary pieniężne, zostałyby przeprowadzone kontrole mające na celu sprawdzenie czy nieprawidłowości zostały usunięte a mi nic na ten temat nie wiadomo – zmieniła nogę, która spoczywała na drugiej przepijając te wszystkie kłamstwa łykiem chłodnej wody. Doskonale wiedziała o czym mowa ale jeszcze lepiej wiedziała jak bardzo wzbogacił się jej portfel przy takich sprawach. Szła więc w zaparte bo czy kłamstwo powtarzane wiele razy nie staje się prawdą?
– Od kiedy dziennikarze zaczęli się tłumaczyć się ze swoich pytań? Jestem Pan pewien zaczerpniętych informacji czy to jedynie pomówienia? – ostatnie zdanie dało jej dużo do myślenia. Albo facet, z którym siedzi był nowicjuszem albo grunt, na który wszedł był dla niego bardzo niepewny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chociaż nic się nie zmieniło to wszystko wydawało się zupełnie inne. Jakby odeszła i wróciła do zupełnie innego świata. A może to tylko ona była odmieniona po tej ciągnącej się w nieskończoność nieobecności. Świat pozostał niewzruszony, ale wszystko wydawało się takie inne, nowe. Jakby na nowo odkrywała cywilizację, na nowo badała świat, który był jej tak długo nieznany, który porzuciła wracając znów do zboczy francuskich gór.
Nie miała sił na wiele. Właściwie to nie posiadała ich na nic. Plecak zdawał się ciążyć na plecach dużo mocniej niż by tego chciała. Ciągnął ją w dół odbierając ostatnie resztki energii tłoczące się w przemęczonych nogach. Droga do mieszkania zdawała się nie kończyć, z każdym krokiem odległość rosła o kolejne kilka. Im dalej tym gorzej, im bliżej tym dalej.
Zapach świeżo mielonej kawy wbił się w jej nozdrza niespodziewanie. Już zupełnie zapomniała, że na drodze do jej mieszkania stała kawiarnia. W jednej chwili poczuła, że wszystko czego aktualnie potrzebuje to właśnie łyk gorącej kawy. Nogi zboczyły z trasy, a ręce delikatnie otworzyły drzwi uważając by nie zahaczyć niczego na wejściu do kawiarni swoim wielkim plecakiem. Zaciągnęła się mocniej otaczającym ją zapachem czując jak momentalnie wstępuje w nią odrobina więcej sił.
Kolejka zdawała się ciągnąć w nieskończoność, choć minęła dosyć szybko. Zanim zdążyła się obejrzeć wszystkie stoliki były już zajęte, a ona nierozważnie poprosiła o kawę na miejscu licząc, że zdejmie tobół z pleców i chwile odpocznie zanim przyjdzie jej dalej maszerować w stronę mieszkania, w którym nikt na nią już nie czekał. Odbierając napój rozejrzała się szukając jakiegokolwiek wolnego miejsca dopiero po chwili dostrzegając samotnie siedzącą dziewczynę, która miała naprzeciwko siebie miejsce dla zbłąkanej duszy.
-Pardon, si ce siège est occupé?-Dopiero po jakimś czasie dotarło do niej, że przecież wysiadła z tego cholernego samolotu, że to już nie jest Francja, że przyszło jej powrócić na amerykańskie tereny.-Przepraszam, odruch. Chciałam spytać czy to miejsce jest zajęte? Zamówiłam kawę na miejscu i nie mam gdzie się teraz podziać.-dodała z uśmiechem na ustach jakby próbując przekonać do siebie nieznajomą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 3.
Chodzą plotki, że życie do najłatwiejszych nie należy; a zwłaszcza powroty. Często myślała o ucieczce w zimne kraje, do jeszcze większej ilości deszczu i wiatru, do wiecznego zachmurzenia i permanentnej depresji. Tylko wtedy powrócić do domu by nie potrafiła. Yael, jej starsza siostra, jakoś dała radę odciąć się, ale straciła przez to dobre kontakty z Teresą. Czy chciałaby tym ryzykować? Raczej nie. Za bardzo lubiła swoje miejsca w tym deszczowym mieście. I równie mocno uwielbiała kawiarnię, w której przesiadywała długie godziny, czytając poezję albo chociaż przeglądając social media.
Dostarczała dobrej energii do swojego organizmu, czując zapach świeżo mielonej kawy i słysząc dźwięk ekspresów. Wyjątkowo spory ruch mieli tego dnia, lecz to nie powstrzymywało ją od zostania na miejscu i wypicia kawy lub dwóch nad niewielkim tomikiem poezji. Nie spieszyło jej się, w końcu omijała zajęcia, więc chciała wykorzystać ten czas najlepiej jak mogła. Uwielbiała taką słodką bezczynność, która według niej nie należała do marnotrawstwa czasu. To się liczyło i tylko to. Takie chwile również potrafią mieć wielkie znaczenie dla jednostki.
A teraz mogła obserwować ludzi znad książki: znajomych bądź nie. Mężczyzna brał z dziesięć kaw – pewnie jest na stażu w jednym z wieżowców, w którym liczyły się tylko szybkość, ilość i pieniądze. Współczuła im zawsze, odnotowując w pamięci, że nigdy nie chce należeć do takiego wyścigu szczurów. Matka z dzieckiem – jej rozlała się kawa zaraz po zakupie i barman zrobił jej nową, na koszt firmy. Zawsze szanowała takie zachowania, bo przecież nie zdążyła nawet upić dyniowego caffe latte. Przychodziły też grupki studentów, którzy brali kawę na wynos. Wchodzili i wychodzili, często nawet bez dzień dobry rzuconego na szybko.
W tym cały ferworze i pełności kawiarni, nie zauważyła jak przed nią zrzuca ktoś tobołki ze swoich ramion.
- Non, le siège n’est pas occupé – rzuciła odruchowo, zanim usłyszała tłumaczenie. Uniosła w końcu spojrzenie na dziewczynę i uśmiechnęła się delikatnie, może nawet nieco rozbawiona. Lekcje francuskiego spod przymusu rodziców w końcu na coś się przydały. – Proszę bardzo, ja i tak już powoli kończę kawę. Taki dziś ruch tutaj, jak nigdy – zagaiła, rozglądając się po pełnej kawiarni. Pokręciła głową niedowierzająco. Już dawno tak nie było, naprawdę. – Pochodzisz z Francji? Jeśli oczywiście mogę spytać. Jest jeszcze opcja Kanady, ale jakoś mi nie pasuje… – odłożyła książkę na bok, opierając się o stolik łokciami. Nie chciała wyjść na wścibską, ale lubiła zagadywać ludzi, więc dlaczego nie? Jeśli dziewczyna okaże się turystką, może Teresa będzie miała przyjemność wprowadzenia ją do deszczowego miasta tak, by zapamiętała coś więcej niż tą nieszczęsną pogodę.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Squire Park”