WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

f a c k
Widziałam całą dekorację, którą otaczał się w wyob
raźni: ubrania, tkaniny, meble; użyczałam mu broni,
Obrazek
innej twarzy. Wszystko, z czym się stykał, widziałam
tak, jak on sam pragnąłby to dla siebie stworzyć.
To nie tak, że zupełnie nie miał, z kim tego wieczoru spędzić, bo przecież skrzynka odbiorcza wręcz pękała w szwach. No - pękałaby pewnie, gdyby miał telefon, tak. Po długich tygodniach kręcenia i kombinowania, te burżujskie dupki powoli przestawały wierzyć w to, że ciągle jest w naprawie albo mam karę, chłopaki (od brata masz karę...?) i trzeba było w końcu coś wymyślić, więc ostatnio zaczął podawać im numer do Seby łżąc, że to jego, oczywiście. Czy działało? Poniekąd. Choć nie miał zazwyczaj problemów z odnalezieniem się w nowym towarzystwie, pośród kolegów Ashtona czuł się nieco... wyobcowany i nie był aż tak głupi, żeby wierzyć, że naprawdę będą zabiegać o znajomość z nim. Ale dużo innych osób znał przecież, co nie? Spoza szkoły, zdecydowanie, odbijające się rutyną krótkich, niezobowiązujących spotkań. Ciężkie to było wszystkie i ciężkie było przyznanie przed kimkolwiek, że naprawdę, jak ostatni leszcz nie ma, co robić w sylwestra..
Ale wtedy Ashton znowu. Sms rozświetlający ekran komórki Sebastiana (Cosmo, kurwa). Wyjście jakieś, razem wyjście? Dziwnie to brzmiało. Razem wyjście i pozna nowych ludzi. To z kolei brzmiało interesująco. Tu bądź o ósmej, casualowy look, kameralna impreza. Wysłał adres jakiegoś skrzyżowania dwóch ulic w okolicy, której Fletcher zupełnie jeszcze nie kojarzył, ale to nic. Mapa nie pokazywała żadnego klubu pod tym numerem, więc pewnie Ashton chciał dotrzeć razem na miejsce. Wow. Na chwilę jakby zapomniał całkiem o tym, że Mahoney potrafił czasem być zupełnie bucowaty. Jasne, nie uwierzył od razu, ale przy krzyżujących się ulicach zaraz odnalazł klub - najpierw jeden, a potem kolejny, więc to nie mogła być ściema. Zresztą, komu chciałoby się odpierdalać żart z nieprzyjściem w umówione miejsce w sylwestra? Zgodził się więc, pospiesznie całkiem, usunął wiadomości z telefonu Seby i począł szereg przygotowań.
Casualowy look. To znaczy, że musiał wybrać jeden z tych lepszych, bo zaczynał łapać powoli te wielkomiejskie analogie. Niby codziennie, ale jednak elegancko, jak przyjdziesz w swetrze, to dramat. Ogarniał. Czy powinien ubrać się tak, jak do innych klubów do tej pory? Ciężkie to było, szczerze mówiąc. Chyba powinien dopytać Asha, co rozumiał przez casualowy look, ale nie chciał już zawracać Sebastianowi dupy. On też przecież tego wieczora gdzieś wychodził. Zdążył jeszcze zwinąć mu fajki z kieszeni kurtki, a potem trzasnęły drzwi i tyle go widzieli. Nie miał telefonu, nie miał informacji, pewności, co ubrać nie miał. Ale miał fajki.
Tak więc stał przed lustrem i te właśnie fajki palił, i przyglądał się jak układa się materiał ubrań, i nagle wszystko wydawało się jakieś nieodpowiednie. Musiał spalić dwie, zanim wtłukł sobie znowu do głowy. Casualowo. Więc koszula, a nie sweter, ale nienachalna koszula, w jakiś prosty wzór, w kolorach prosty, może w kratę? Może ta, którą podwędził ojcu przed wyjazdem, bo marnowała się, kiedy tyrał w niej w polu? Okej. Więc koszula i dżinsy, i włosy w nieładzie lekkim, i paskudny pryszcz musiał akurat wyskoczyć mu na policzku, ludzie, ale trudno, dobrze? Trudno. Wolał, żeby nikt nie zauważył korektora na twarzy, kto wie, co to za nowe towarzystwo, które miał poznać?
Wyszedł z mieszkania brata za wcześnie, w dodatku zdecydowanie zbyt cienko ubrany, bo żadna kurta nie pasowała przecież odpowiednio do tej ojcowskiej koszuli, a on wolał nie ryzykować. Może najpierw szli z Ashtonem na jakiś biforek? Wypadało prezentować się godnie jakoś, co nie? Cholera, naprawdę nie wiedział, naprawdę nie spytał o tyle rzeczy - ale teraz jakoś całkiem przestało go to już niepokoić, pozostawiając po sobie jedynie gładki ślad ekscytacji. Zobaczymy, zobaczymy wszystko. Czekając na Ashtona na skrzyżowaniu bawił się gazową zapalniczką z wizerunkiem trzech strzał, którą dostał niedawno w prezencie na urodziny. Całkiem zimno było, ale to nic - przestępując z nogi na nogę udawał zawzięcie, że nie marznie wcale i kiedy Ashton pojawił się na horyzoncie, uśmiechnął się krzywo, gasząc na śmietników końcówkę papierosa.
- Aha, świecisz się jak psu jajca, byku - skomentował zaraz jego strój, marszcząc przy tym brwi. Jeśli to było casualowo, to on był Karolem Marksem, naprawdę!

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Potem ozdobię
ubranko


Najlepsze kluby zawsze są ukryte i chronione przed wzrokiem ludzi, którzy nie powinni się tam znaleźć - turystów, nachalnych nastolatków, zbyt głośnych studentów, szczególnie tych którzy z dumą nosili koszulki polo z nazwą swojego bractwa. Dla nich wszystkich było wiele miejsca w tych kolorowych lokalach z plamami na ścianach, gdzie drinki podawało się w towarzystwie parasolek i dziwnych słomek. Obrzydliwe - Florian nienawidził tego całą pasją swojej zatrutej burżuazyjnym życiem głowy. Sukienki z Fashionowy i beżowe chinosy mogły ocierać się tam o siebie do woli w rytm utworów Calvina Harrisa, mogły pić kiepskie piwo i siedzieć na kanapach obitych sztuczną skórą. Nie on, nie było tam przestrzeni dla niego i dla jego znajomych.
A co najważniejsze - nie było przestrzeni ani atmosfery dla nowego fitu od Yves Saint Laurenta, który kupił wraz z czterema innymi przy okazji ostatniego wypadu do LA. W wynoszeniu czterech czarnych toreb z satynową taśmą pomóc musiał mu pracownik (on akurat rozmawiał przez telefon, wiadomo), więc dobrze przynajmniej, że bagażnik samochodu otwierał się automatycznie, prawda? Ostatnie męskie Ready to Wear YSL nie było jakoś szczególnie ciekawe i Florian kręcił trochę nosem, bo ileż można szyć te same koszule i zdobione marynarki, ale Anthony Vaccarello był jednak geniuszem w robieniu rzeczy, w których Flo wyglądał jak z żurnala, więc marudzenie nie trwało długo. W zasadzie skończyło się w momencie, w którym zobaczył odbicie siebie w tym welurowym garniturze i przezroczystej koszuli z bufiastymi rękawami na powierzchni zbyt długiego, zbyt ostro ściętego lustra. Dobra, biorę.
A więc aksamitna marynarka z odbijającymi światło zdobieniami i skórzane buty, których obcas uderzał twardo w betonową powierzchnie nie powinny nigdy znaleźć się w złym miejscu - w miejscu, w którym nikt by ich nie docenił, w miejscu, w którym prześmiardłyby sprayem Axe. I wszyscy o tym wiedzieli. Wiedział on, wiedzieli jego znajomi, wiedział taksówkarz, który wysadzał go na skrzyżowaniu dwóch industrialnych ulic downtown Seattle. Dwie duże imprezownie odznaczające się kolorowymi światłami, zbyt jaskrawymi w swojej istocie - to nie tutaj miał iść. Czekało na niego inne miejsce. Dostał kilka zaproszeń na nieco bardziej wyszukane imprezy noworoczne, ale nie miał wcale ochoty lecieć do Nowego Jorku, a tym bardziej do Berlina - to w końcu wieczór jak każdy inny. Nie było warto.
Żeby dostać się do klubu trzeba było wejść w wąskie przejście między dwoma budynkami, które kiedyś należały do okolicznej fabryki. Skręt w lewo i kolejna cienka droga z całej siły dawała ci znać, że jesteś blisko - znalazłeś swoje miejsce. Nad tobą sklepiają się brudne ściany wysokich budynków, przytłumiona muzyka trzęsie lekko betonowymi płytami, ludzie którzy opierają się o mury w niczym nie przypominają tych, którzy piją niebieskie shoty w tym dużym lokalu kilkadziesiąt metrów dalej.
- St. Verne! - krzyk głośny choć wyrzucony jakby od niechcenia, perfumy od Muglera, cienkie okulary przeciwsłoneczne, choć noc przecież była, grzywka ścięta geometrycznie do połowy czoła, obcisły cielisty golf w czarne półksiężyce - Marine Serre. Doceniał. Alma - niewysoka, bardzo szczupła Koreanka, znana w światku instagramerka i organizatorka najlepszych imprez w Seattle. Tej również. Ustala na palcach, pocałowała go w policzek, drobne palce sięgnęły do lakierowanej nerki. Po chwili odpalała już jego papierosa. Przez kilkanaście minut stali jeszcze przy oklejonych wlepkami drzwiach, zza których bas muzyki próbował wydostać się na ulicę. Jakieś mało znaczące rozmowy - jak kolekcja, jak wyjazdy, Alma ma nowych sponsorów, partnerstwo z COSem i jakąś młodą koreańską marką, której chce pomóc się wybić, reszta czeka na dole, znajomi są, będziemy się dobrze bawić, zobaczysz, Florie. Niedopałek papierosa rzucony do pobliskiej popielniczki. Nie trzeba było przepychać się przez grupki przed klubem, bo sami grzecznie się odsuwali. Duży facet w czarnej kurtce otworzył drzwi. OD razu poznał te wąskie, betonowe schody prowadzące kręto do piwnicy. Czerwone światło, muzyka zagłuszając głos Almy, plakaty gęsto ozdabiające brzydkie w ten designerski sposób ściany wnętrza starego korytarza fabryki. Jeszcze kilka stopni, minęła ich dziewczyna w futerkowej kurtce z fantazyjnie rozmazanym makijażem. W końcu byli na dole. Chyba było chłodno, choć i tak cieplej niż na zewnątrz. Czerwono - fioletowy półmrok i zadymione powietrze, które unosiło się nad wylaną cementem podłogą, wysokie ściany, industrialny sufit pełen miedzianych rur i podwieszonych balkonów. Bas trząsł lekko ziemią, bar wyglądał teraz zachęcająco, a Florian czuł, że bardziej nawet niż na alkohol miał ochotę na jakiś potężny zastrzyk energii. I pewnie dlatego tak ufnie dawał się prowadzić Almie, która ciągnęła go teraz do jednego z tych ukrytych za ciemnymi kotarami pomieszczeń. Po drodze minęli stoły zastawione kryształowymi kieliszkami szampana, które pasowały do tego miejsca w tak nieoczywisty i niezwykły zupełnie sposób.
Ciężka zasłona rozsunęła się w końcu i Florian nie zdziwił się w ogóle widząc, co się za nią kryło - był tu już przecież wiele razy, choć zawsze nietrzeźwy. Teraz trzeźwy był do bólu. Kolejne pomieszczenie - te mniejsze nieco, bez baru, bez didżeja. Zamiast tego welurowe kanapy, dębowe stoliki i znajome twarze i sylwetki. Kolejne całusy w policzek. Bea miała długie włosy, ciemny makijaż, obcisłą sukienkę z marszczeniami, w której jej nogi wydawały się sięgać szyi, a obojczyki mieniły się złotym rozświetlaczem. Modelka, chodziła ostatnio dla Prady. Hisham nosił się w Off White, brzęczał łańcuchami i wszystkim opowiadał z namaszczeniem o swojej nowej epce. Dimitri siedział w pierwszym rzędzie na pokazach Goshy Rubinsky, robił zdjęcia posiniaczonym ciałom, miał twardy akcent i wytatuowane, chude ciało zakryte obcisłym topem od Balenciagi. Więcej ich było, ale reszta zdawała się nie mieć znaczenia, szczególnie teraz, kiedy Hisham podawał mu kieliszek bardzo zimnej wódki. Rozmowy brzęczały w uszach - ostatnia impreza, czy Bea pojawi się w nowym lookbooku Saint Verne, czy ma ochotę na emkę, bo Dimitri akurat miał przy sobie kilka. Dimitri w ogóle miał przy sobie w i e l e rzeczy i liczył na to, że bogate dzieciaki, które pewnie pojawią się niedługo zapłacą za te r z e c z y sporo siana. Nie potrzebował pieniędzy, ale fajne to było uczucie, prawda? Mefedron jakiś, kokaina, molly, może feta. Wszystko jedno.
W końcu nowy rok trzeba było powitać hucznie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1.

Zbliżający się wielkimi krokami początek Nowego Roku zawsze wiązał się z wieloma poważnymi decyzjami. Nie, wcale nie tymi życiowymi, bo Ashton już dawno przestał wierzyć w moc postanowień noworocznych i na dobre porzucił wszelkie nadzieje na to, że kiedykolwiek odważy się przejąć kontrolę nad własną przyszłością. W zamian za to wraz z końcem grudnia musiał zastanowić się gdzie, z kim i w jakim outficie będzie oglądał fajerwerki, a to niezwykle ważne przecież. Ofert było kilka, jak zawsze zresztą. Spośród Times Square z mamą, domówki w penthousie kolegi z klasy, klubów ze znajomym z treningów tenisa czy Australii z Richiem i Sophie, ta ostatnia wydawała się najsolidniejszą opcją na wieczór. Złociste plaże, kolorowe drinki w dłoniach i pokaz fajerwerków nad Sydney Harbour Bridge brzmiały naprawdę świetnie, ale miały jeden zasadniczy minus – nie przewidywały obecności Keya. I, jasne, teoretycznie Ashton mógłby go po prostu tam zaprosić, ale rzucona między kończeniem omawiania Zbrodni i Kary, a sprawdzaniem jego eseju pod względem poprawności stylistycznej propozycja wypadu do klubu z jego znajomymi brzmiała jakoś bardziej naturalnie niż oferta wylotu na inny kontynent. A więc Seattle, w porządku. A może nawet i lepiej niż w porządku, bo miał przecież do załatwienia jeszcze coś. Coś, co lepiej było zrobić w starym roku, żeby w ten nowy wejść z gracją i czystą kartą.
Bo naprawdę nie chciał być chujem w stosunku do Cosmo. Mimo wyraźnego sceptycyzmu reszty kolegów wobec tego źle maskowanego, wiejskiego akcentu, ale i faktu, że Fletcher po prostu nie był jednym z nich, Ashton gotów był ciepło przyjąć go w swojej szkole. Co więcej, wcale nie dlatego, że wymagały tego od niego obowiązki przewodniczącego samorządu, ale dlatego, że Fletcher wydawał mu się całkiem w porządku, tak po prostu. No, a przynajmniej do czasu aż Marks z Engelsem nie rzucili się mu na mózg, a ten nie zaczął uskuteczniać swojej agresywnej krucjaty komunistycznej, skierowanej jakby tysiąc razy mocniej w Mahoneya właśnie. A na to Ashton pozwolić nie miał zamiaru, bo właściwie czemu miałby? I teoretycznie mógłby mu zwyczajnie kazać zamknąć ryj, spierdalać i nawet nie patrzeć w swoim kierunku, a kolegom kazać ignorować go aż do czerwca, ale gdzie w tym zabawa? Skoro ta burżuazja taka straszna, to równie dobrze mógł go przecież w tym utwierdzić, prawda? Więc sms (naprawdę miał nadzieję, że brat znowu nie dał mu k a r y): wyjście, nowi ludzie, coś casualowego. Wprawdzie dress code zakładał coś cekinowego czy świecącego w ogóle, ale cekincasual, no literówka po prostu, dysleksję miał, a i autokorekta mogła przecież zrobić swoje.
Na miejscu pojawił się trochę przed umówioną godziną, z kieszenią spodni cięższą o te kilkaset dolców z bankomatu, przy którym wcześniej wysadził go kierowca i promiennym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Nie zwolnił nawet kroku, tylko skinął na Fletchera głową, żeby ten ruszył za nim.
- Twoja stara – zaoferował z klasą w odpowiedzi na jego komentarz. - A ty co? Pozbyłeś się kurtki w ramach poparcia postulatu likwidacji własności prywatnej? – skontrował, bo na widok tej ujemnej klaty wyglądającej zza ledwie cienkiego materiału rozchełstanej koszuli w kratę i jego jakoś chłód nieprzyjemnie przeszył. Ramię w ramię udali się w kierunku tych ordynarnych, popularnych (hatfu!) klubów, które wcale nie były celem końcowym ich podróży, ale nieopodal kolejki formującej się do jednego z nich zauważył czekającego na nich Keya. Musiał umówić się z nimi na tej ulicy, bo tam, gdzie mieli trafić żadne google maps uczciwie by ich nie poprowadziło.
- No, chociaż Ty potrafisz ubrać się odpowiednio do pogody – pochwalił z uznaniem zapięte pod szyję okrycie wierzchnie Khayyama, również nie zatrzymując się przy nim, tylko ciągnąc za rękaw który chwycił między palce. - Wy się jeszcze nie znacie. Key, to Cosmo. Cosmo, to Key – przedstawił sobie panów, pozwalając na te uściski rąk, ale samemu nie zwalniając kroku, żeby ten Fletcher nieszczęsny nie padł na zapalenie płuc zanim jeszcze dotrą do klubu. We trójkę minęli dwa industrialne budynki, potem jeszcze skręt, wąska ścieżka (w sensie drogi, nie blanta i kreski koksu) i już byli na miejscu, o czym świadczył ten przytłumiony dźwięk basu dobywający się ze środka i horda ludzi, którzy wyglądali jak z okładek Vogue ze wszystkich stron świata. Po krótkiej acz intensywnej wymianie argumentów z dużym panem na bramce (nie chodziło już nawet o wiek wpisanego na listę Ashtona, ale ten nieszczęsny fit Fletchera), chłopcy dostali się do środka. Pewnym krokiem poprowadził ich betonowymi schodami w dół, gdzie w szatni pozbyli się kurtek (znaczy Key pozbył, bo płaszcz stanowił cały fit Ashtona, a Cosmo nie miał żadnej) (i czy to była brokatowa u p r z ą ż ? !), chwycił kieliszek szampana, potem zniknęli za kotarą i w końcu dostali się do pomieszczenia, gdzie zebrała się cała ta awangardowa śmietanka. - NIESPODZIANKA – zaanonsował swoje przybycie niczym Emma Roberts na tym niesławnym gifie z AHS i nawet światło mu równie miękko na tych blond włosach osiadło. - Pewnie myśleliście, że już mnie nie zobaczycie – podjął wątek, bo – rzeczywiście - ostatnim razem, kiedy spotkali się w tym gronie, Ashton zezgonował z twarzą na kolanach Hishama tuż po tym jak po raz kolejny bełkotliwie spytał, czy pozna go z Kanye Westem jak już nagrają wspólnie jakieś collabo.
- I kolegów przyprowadziłem słuchajcie! – ogłosił takim tonem, jakby to najwspanialsza wiadomość świata była, uwieszając się rękoma na ramionach Keya i Cosmo. - Mój przyjaciel, Cosmo. Musicie mu wybaczyć, bo nie do końca zrozumiał dress code. Chciałem zaoferować, żeby kierowca cofnął się do domu po coś błyszczącego, ale bałem się, że Cosmo posądzi mnie o wyzysk klasy robotniczej – zaoferował ze słodkim uśmiechem, bo przecież szczere intencje miał, tak? Nic nie można mu zarzucić. - AHA, bo wy nie wiecie. Cosmo jest komunistą rzucił z udawaną powagą, choć takim tonem, jakby to jakiś wyborny żart był. I poniekąd był, zwłaszcza w tym towarzystwie snobów. „Spójrzcie, ten tu zrobiłby wam rewolucję październikową gdyby tylko mógł”, no komiczne przecież. Ale tak naprawdę to wszyscy wiedzieli, że ten cały komunizm to nie żadna faktyczna ideologia, tylko taka chaotic evil wersja „pieniądze szczęścia nie dają”, czyli sposób tych mniej uprzywilejowanych na radzenie sobie z faktem, że w sumie chcieliby żyć tak jak oni, a nie mogą, proste. No, a przynajmniej w mniemaniu siedemnastoletniego Ashtona. - A to mój drugi przyjaciel, Key – oznajmił towarzystwu. - Key oprócz brokatowych gadżetów BDSM lubi literaturę. Boże, wszyscy powinniście usłyszeć jak opowiada o Eliocie – skomplementował go, bo w ustach przyjaciela nawet ten literacki bełkot nabierał sensu.
- Key, Cosmo. Poznajcie kolejno: Floriana, który właśnie ocenia nas wszystkich za fity, bo robi w szmatach. W modzie znaczy się. I ma najlepszy bekhend w mieście. Alma – jeśli dotrwacie, to pod koniec nocy będziecie jej dziękować za ten melanż. Bea podbija feszyn łiki, a Hashim- AHA, a mi w SUPREME nie pozwoliliście?! - serio, dostał takie postscriptum w zaproszeniu - Anyway, na Hashima musimy się dobrze napatrzeć, bo niedługo w ogóle nie będzie miał dla nas czasu i będziemy mogli go podziwiać jedynie spod sceny na Coachelli. No i Dimitri! Dimitri gwarantuje dobrą zabawę, także bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, mam u niego otwarty rachunek – poinformował chłopców, kończąc te piękne introdukcje, które savoir vivre nakazywał.
- Siadaj tu, obok Floriana – popchnął Cosmo w stronę kolegi, samemu lokując się na kanapie gdzieś niedaleko Keya. - Ej, St. Verne, ale przyznasz, że ta koszula to totalnie jak od jakiegoś gruzińskiego projektanta forsującego motywy chłopomanii, nie? Zajebista przecież – pochwalił, żeby nie było.
Ostatnio zmieniony 2020-08-30, 22:08 przez ashton mahoney, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • ___________[ 03 ]
Keyowi treść noworocznych planów z zasady nie robiła większej różnicy – w ciągu ostatnich lat przywykł już do zwyczajności tej nocy, tak samo jak całkiem pogodził się już z tym, że ekstrawaganckie imprezy, drogie lokale i rozmowy z klasą najzwyczajniej w świecie nie są tym, co zaplanował dla niego los. Propozycja spędzenia tej nocy z Ashtonem, co więcej, w towarzystwie jego znajomych z wyższych sfer, była tak samo uprzejma jak zaskakująca. Oswojony z myślą o kolejnym sylwestrze na jakiejś zupełnie losowej domówce Key zupełnie nie spodziewał się tej rzuconej w połowie zajęć propozycji, ale nietrudno domyślić się, że przystał na nią chętnie – nawet jeśli przez kiwnięciem głową z uznaniem dla pomysłu powstrzymywała masa wątpliwości, w tym te dotyczące tego, czy jako osoba całkiem wyrwana z kontekstu eleganckich imprez będzie w stanie się odnaleźć. Myśl o tym, że przez całą noc towarzyszyć mu będzie Ash była jednak wystarczająco pocieszająca, więc propozycja została nie tylko przyjęta, ale i potraktowana przez Keyvana całkiem na poważnie. Wysiłkiem kilku dobrych godzin spędzonych na przekopywaniu najnowszej dostawy w pracy i poprawianiem swoich znalezisk w mieszkaniu kuzynostwa na Chinatown zadbał o to, żeby strojem w miarę wpasować się w przekazany przez przyjaciela dress code, podobnie jak dołożył wszelkich starań do tego, żeby na miejsce dotrzeć na czas. I rzeczywiście dotarł, w samą porę w dodatku, bo wystarczająco wcześnie aby mieć szansę gdzieś pomiędzy tymi budynkami spokojnie wypalić papierosa, starając się, żeby przez gest rozglądania się za znajomą blond czupryną nie przemawiała przypadkiem zbyt duża ekscytacja, którą, chcąc nie chcąc, na myśl o całym tym wydarzeniu jednak odczuwał.
- Ej, Ash, myślałem że motyw przewodni imprezy to cekiny, a nie Willy Wonka – zaoferował na powitanie, uważnym spojrzeniem lustrując ten niedbale narzucony na ramiona brokatowy płaszcz i bez zastanowienia ruszając za przyjacielem i... no właśnie? Tym wzrokiem ciekawskim pomknął zaraz w stronę nowoprzedstawionego kolegi, nie potrafiąc nie zatrzymać go na nim dłużej, ewidentnie dość... zaskoczony. – A jemu kazałeś za Oompę Lumpę do kompletu? – Zmarszczył brwi w zastanowieniu, pijąc oczywiście do kombinacji kolorystycznej tej iście roboczej koszuli którą na swój dzisiejszy fit postanowił wybrać Cosmo. Przez moment lub dwa zastanawiał się, czy to on bardzo błędnie zinterpretował treść smsa dotyczącego obowiązującego na tej imprezie dress codu, czy może niewzruszony północnym zimnem kolega był po prostu szalenie awangardowy i tak ważny, że nawet w tej przywodzącej na myśl stopklatkę z serialu o farmerach koszuli miał zostać tak czy inaczej przez bramki przepuszczony. Nieważne – Key zupełnie niezależnie od treści tych swoich zupełnie nieszkodliwych komentarzy znalazł gdzieś po drodze moment na to, żeby podać mu rękę, uparcie spychając na tyły głowy wrażenie, że ta twarz i sylwetka wydawały się szalenie znajome. Pewnie z którejś z tych burżujskich imprez, nie wyglądał po prawdzie, ale kto go tam wie. Key wnikać nie zamierzał, tak samo jak nie zamierzał czynnie udzielać się w dyskusji z bouncerem, który najwyraźniej dzielił jego dozę sceptycyzmu względem modowych wyborów Fletchera. Chwila, dwie – też nieważne, bo w przeciwieństwie do części towarzystwa Keyvan zupełnie nie musiał martwić się tym, że w ciągu tych kilku niedługich minut zawziętej konwersacji nabawi się hipotermii, bezpieczniejszy od kolegów o ten przyzwoity płaszcz. Z wiedzą o pozycji rodziny Ashtona w całym tym nowobogackim półświatku Seattle, Key wcale nie spodziewał się jakoby nawet największe modowe faux pas przyprowadzonego kolegi miałoby realnie stanąć im na przeszkodzie do wejścia do środka, choć, z drugiej strony, ochroniarz naprawdę długo pozostawał nieustępliwy w swojej otwartej krytyce modnej pięć lat temu kraty i oversizowego kroju. Tak czy inaczej – sceptycyzmowi i niechęci Ashton w trakcie tej intensywnej wymiany zdań zręcznie położył kres, w związku z czym chłopcy rzeczywiście udali się do środka, najpierw pod szatnię, gdzie Key bez cienia skrępowania zrzucił kurtkę i pozwolił cekinom wymyślnej uprzęży elegancko zabłysnąć w przydymionym świetle, a potem za całą tą tajemniczą kotarę. Key pewnie pomyślałby, że to impreza z zupełnie innej ligi niż te, które z okazji nowego roku proponowali znajomi w ostatnich latach, ale z Ashem wiszącym na własnym ramieniu, smukłym kieliszkiem między palcami i w swojej taniej wersji brokatowego szyku (starał się żeby to, jak mocno podniosła go na duchu stylizacja Fletchera nie było zbyt ewidentne) czuł się całkiem na miejscu i swobodnie, nawet skonfrontowany z tym creme de la creme waszyngtonowskich salonów. Nie przeszkodziło też to, że poza komplementem przed reprezentacyjną lożą VIP Ashton chętnie zaoferował również sugestię dotyczącą istnienia praktycznego zastosowania dla jego dzisiejszego looku – Key z godnym podziwu niewzruszeniem uśmiechał się wdzięcznie, zaraz z resztą uważnie wysłuchując tych wymyślnych introdukcji, większość imion starając się na potrzeby niewyjścia na wieśniaka od razu zapamiętać.
W niekomfortowej ciszy spędził zaledwie kilka niedługich chwil, z tylko odrobinę zmieszaną miną przysłuchując się jak Ashton komentuje kontrowersyjną stylizację własnego kolegi – nie to, że spostrzeżenie było nieadekwatne, Key po prostu nie bardzo wiedział jak w tej konwersacji wziąć udział. I dokładnie w momencie w którym zastanawiał się, czy cały wieczór upłynie pod znakiem tych właśnie rozmów, rozmów, w których nie bardzo chyba potrafił wziąć udział, na ciemną stronę mocy pociągnął go obwieszony Off-Whitem Hashim – to znaczy skomplementował fit (o zgrozo, Key już sam nie wiedział jak zareagować), tym samym pozwalając Almie w tej bardzo zaskakującej uprzejmości zawtórować. – Vuitton? Nie, absolutnie nie. – Pokręcił głową zapytany przez samą organizatorkę o to, czy swój przebojowy brokatowy harness wytrzasnął z tegorocznej wiosennej kolekcji LV. – Wiesz, Alma, wierzę w siłę niezależnej mody – otworzył swoją tyradę, w ciągu najbliższych kilku minut dokładnie wyjaśniając Almie, a teraz i przy okazji ewidentnie innym zainteresowanym bardzo wygadanym w kwestii mody (o której, nawiasem mówiąc, nie wiedział absolutnie nic) gówniarzem, dlaczego marki ekskluzywne zabijają indywidualizm w sposób jeszcze bardziej dobitny niż te nieszczęsne odzieżowe sieciówki (tak, znalazł chwilę na to aby zacząć psioczyć na wszystkie problemy fast fashion, zupełnie jakby wcale przymusowo nie musiał na co dzień bywać jego klientem). – To szwedzki projektant. Bardzo awangardowy, pewnie nie słyszeliście, ale w tamtych stronach jest bardzo słynny – tłumaczył ze śmiertelnie poważną miną, tylko tymi okazjonalnymi uprzejmymi uśmiechami mogąc dać upust rozbawieniu jakie wywoływała ilość niedorzecznośći, które z siebie wyrzucał. Zupełnie jakby nie fakt, że gdyby nie przyjemny półmrok, na wierzch szybko wyszłaby prawda o tych kilku krzywych szwach na plecach ręcznie poprawianej uprzęży. – Wiecie, takie brokatowe gadżety, jak to Ashton zechciał nazwać, to jest jego nisza właśnie. Uważam że takich artystów trzeba wspierać, takich... sami wiecie, takich którzy wiedzą czego chcą i którzy potrafią czerpać z prawdziwego życia. Brak wsparcia dla niezależnej sztuki to jest właśnie sedno wszystkich problemów współczesnej mody, na pewno rozumiecie, prawda? – Na wyrazie wsparcia dla nieistniejącego szwedzkiego projektanta wcale nie skończył, z zawzięciem ciągnąc temat problematyczności marek ekskluzywnych, zupełnie jakby wiedział o nich cokolwiek. Ale towarzystwo słuchało i to wystarczało, bo Alma z wielkim wzięciem kiwała głową na zgodę z wymyślanymi na poczekaniu wnioskami na temat problemów moralności mody. – Ale rozumiecie, to nie tak, że mam coś przeciwko YSL, to... wiecie, takie urocze ciuchy, no nie, Ash? – zakończył, wreszcie śmiertelnie poważną minę i zdrowo zadarty nos zamieniając na uśmiech i szturchając przyjaciela lekko w bok.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A więc rozmowy ciągnęły się radośnie tak jak zwykle zresztą, gdy byli razem. Najpierw pytanie - czemu Devona nie ma? Bez Devona było dziwnie i bez sensu trochę, kto nam wytatuuje 1213 albo dziwka na przedramieniu jak Devona nie ma? Dimitri szczególnie mocno za nim tęsknił zawsze, bo twierdził, że Dev ma Slovak Energy i że rozumie, nawet przykuc umiał zrobić poprawnie i Dimek nie musiał krzyczeć, że pięta w dół.
Kiedy już pogodzili się ze stratą, przeszli na normalny i znany dobrze tor rozmów. Nowa kolekcja Marni jest niesamowita i lookbook tak pięknie sfotografowany, Flo i Dimitri są zachwyceni. Poza tym, Dimek będzie robił zdjęcia dla Saint Verne, bo Florian ma dość tej ugrzecznionej aury i skoro teraz on jest za sterem, to wszystko będzie lepsze. Koniec z tymi samymi białymi modelkami, które zatrudniała matka, bo kurwa ile można patrzeć na Taylor Hill i inne te takie, zbyt idealne, zbyt nudne. Więcej ciężkiej sztuki potrzeba, więcej seksu może. Właśnie - seks był ważny, wszyscy to rozumieli. Seksualność była równie istotna w tym gronie co sztuka właśnie, bo przecież te dwie rzeczy przeplatały się ze sobą tak płynnie. Równie płynnie jak te zdania wymieniane za tą kotarą, kiedy siedzieli tak blisko siebie jak zwykle zupełnie nie zawstydzeni swoją obecnością. I byli właśnie w połowie dyskusji na temat tego, że Hisham nienawidzi tego, jak raperzy zwracają się do kobiet w swoich teledyskach (wszyscy oczywiście przytaknęli entuzjastycznie, Hish był złotym człowiekiem z wielkim talentem), gdy ciężka zasłona odsunęła się znowu, a przed oczami zabłyszczało jakoś nagle. Florian musiał aż zamrugać, bo ta tafla cekinów oślepiła go na chwilę.
- Misiek! - zakrzyknęła Bea i podniosła się z miejsca, żeby uścisnąć młodego Mahony’ego i wycałować go w oba policzki. Alma zapiszczała radośnie, Dimitri jak zwykle w milczeniu skinął głową, a Hisham krzyknął coś o tym, że brat mały przyszedł, rozejść się. Flo - kiedy już wzrok odzyskał - zaśmiał się jedynie krótko i mruknął kto zaprosił małolata, na co Alma odparła, że ona oczywiście. No tak. Był gotów rzucić już kpiące Nie będę niańczył dzieciaków, ale wtem dwie inne postaci jakoś mu się objawiły w tym półmroku. Koledzy.
- Miło z twojej strony - rzucił, wbijając badawcze spojrzenie w intruzów, choć byli to intruzi wyjątkowo mile widziani, bo całe towarzystwo uśmiechało się do nich promiennie, a Bea obu cmoknęła w policzek. Jeden miał w twarzy coś, co wydawało się być dziwnie znajome, tak jakby jej rysy widział już w życiu, choć w innej fazie rozwoju. Flo musiał też z rozbawieniem przyznać, że Key wyglądał trochę tak jakby ktoś wrzucił Ashtona do photoshopa i wcisnął odwróć kolory. Niewysoki, ubrany na czarno, z ciemnymi włosami. Drugi wyglądał niepewnie jakość i chował się trochę w ich cieniu, ciężko było dostrzec rysy jego twarzy, nawet strój ciężko było ocenić, choć Ashton szybko postanowił rozwiać wątpliwości. Wyzysk klasy robotniczej? Florian uśmiechnął się nieznacznie. Komunista - Ash chyba miał nadzieję, że uda mu się użyć tego jako obrazy największej, ale towarzystwo pokiwało jedynie zgodnie głowami, Alma i Dimitri rzucili jakieś mdłe ja też choć prawda była taka, że A była dziedziczką zajebistej fortuny, a Dimitri nigdy nie przepracował normalnie ani jednego dnia w życiu, bo z Moskwy przyjechał do USA już jako syn słynnego rosyjskiego fotografa. Przedstawienie Keya dla innych mogło być niewinne, ale Florian wbijał wzrok prosto w twarz blondyna, bo przecież z takim zachwytem mówił o tym Eliocie i trochę zbyt mocno ramię towarzysza ściskał. No dobrze, nastoletnia miłość jest piękna podobno.
Kiedy Ash pchnął swojego kolegę, którego nie ruchał chyba (bo o drugim opowiadał z takim kurwa zachwytem, że musiał mu obciągnąć przecież, nie było innego wytłumaczenia) ten prawie usiadł na jego kolanach, więc ciała zetknęły się na chwilę, a Flo wcale nie spieszył się z odsuwaniem, bo w sumie po chuj. Zaśmiał się tylko krótko, nogę na nogę zarzucił i przez moment dłuższy przyglądał się profilowi chłopaka. Cosmo - śliczną istotą był, w ten najpiękniejszy, androgeniczny sposób. Musiał ześlizgnąć się spojrzeniem po tych krawędziach nosa, zatrzymać się na ustach, z których wcale nie chciał wzroku spuszczać, ale Ashton jak pochodnia świecący nie potrafił się powstrzymać, musiał tę chwilę mu zepsuć jakąś swoją bystrą niezwykle uwagą. Tak więc Florian brwi ściągnął lekko i spłynął spojrzeniem na strój siedzącego obok chłopaka. Krata chyba skończyła się wraz z erą tumblra i Arctic Monkeys, ale ta była bardzo autentyczna taka, jakby ją farmerowi z traktora ściągnął, a taka szczerość w modzie się Flo podobała bardzo. On mu się chyba bardzo podobał, tak wizualnie, słodko te włosy mu się układały i skóra ładnie wystawała spod rozpiętego materiału. Poza tym, docenić trzeba było wysoki stan spodni, większość męskiej populacji nadal broniła się przed nim uparcie twierdząc, ze zbyt babskie są.
- Mhm, chłopomania? Od kiedy znasz takie mądre słowa? - odparł więc i choć słowa skierowane były do Ashtona, to wzrok wrócił do twarzy Cosmo. - Mi się podoba - dodał jeszcze, w końcu na Ashtona patrząc, badawczo przyglądając się temu jego okruciu wierzchniemu. Wyglądał dobrze, oczywiście, w końcu przystojny z niego człowiek był, ale czy on tymi cekinami chciał wszystkich przyćmić? Tragedia. - Usher, nie mówili mi, że już się przeceny na ASOSie zaczęły… - burknął, a dłoń na chwilę wyciągnęła się, żeby pociągnąć go lekko na poły tego stroju fascynującego. Po sekundzie jednak upadła na ramię Cosmo. - Kupuję od nich skórę która się nie sprzedała i robimy z nich torebki i buty - wytłumaczył mu naprędce niewzruszony w ogóle tym, że tak blisko się przysunął, choć miał jeszcze kawałek miejsca na kanapie między nim a Dimitrim. Chciał chyba coś jeszcze powiedzieć, spytać się z jakiej farmy tę koszulę wytrzasnął i czy by mu nie poopowiadał o tym komunizmie, bo Dimi zawsze mówi, że jest beretowym socjalistą choć sam ma Penthouse w centrum. Za bardzo jednak zainteresowała go ta wymiana zdań między Keyem (im dłużej się nad tym zastanawiał, to coraz bardziej wydawało mu się, że to jednak Key ruchał Asha) a Almą i Hishamem. Mądre rzeczy te ciemnowłose stworzenie mówiło, a przyjaciele z takim zachwytem kiwali głowami, ale Floriana ciężko było oszukać w tych kwestiach.
- Awangardowy projektant ze Szwecji? - wtrącił się więc, unosząc ze zdziwieniem brwi. - Brokat i inspiracja pornografią? Dziwne, nie słyszałem o tym nigdy, a znam się całkiem na niezależnych, europejskich markach. Jak się nazywa? - Przechylił lekko głowę, w końcu fascynująco to brzmiało, a on nie mógł zostać w tej smutnej niewiedzy.
- Powinieneś zrobić z nim jakaś kolaborację, wyobraź sobie - dodała szybko Alma, klaszcząc uradowana w dłonie. - Do tych twoich przezroczystych kiecek takie uprzęże...takie w różnych wzorach…
- Barokowych na przykład, albo…
- W taką kratkę farmerską!
- Mógłbym podpisać umowę z Vegą, wiecie...tymi którzy robią skórę z odpadów przemysłu winiarskiego.
- Zajebiste.
Nie zauważył nawet kiedy Bea wstała i bezpardonowo opadłą mu na kolana, obejmując szyję i kładąc głowę na ramieniu.
- Wtedy już na pewno powinnam być twarzą kampanii! Pasuję do BDSM.
- Aha, Bee skarbie, dla ciebie BDSM to trochę podduszania klapsy, Vanila jesteś strasznie.
- Wcale nie! Prawda, Lori?
Flo musiał zaśmiać się znów krótką i cmoknąć ją w grzbiet nosa.
- Florian to też kiepski autorytet w tym temacie.
- Wybacz, A że nie mam w planach przywiązywać nikogo do kaloryfera w najbliższej przyszłości.
- Sabrinie się podobało.
- Oczywiście że jej się podobało, namawiała nas kiedyś do orgii w swoim mieszkaniu, poza tym była trzydziestoletnią reżyserką pornosów, a ty masz mommy issues.
Teraz śmiała się już cała czwórka, a Alma jedynie z rozbawieniem przewracała oczami.
- Mówisz tak jakbyś ty nie ruchał ostatnio tego pięćdziesięciolatka, żłobie. Chłopcy, używacie tej uprzęży? - O ja pierdolę. - Czy to tak tylko ozdobnie, Key?
- Boże, Alma daj im spokój, to takie słodkie mordki - jęknęła Bea i nagle, w ułamku sekundy wręcz, pochyliła się w stronę Cosmo, złapała jego twarz w smukłe, ozdobione masą pierścionków dłonie i pocałowała mocno. Odsunęła się w końcu, żeby tym razem wepchnąć język w usta Floriana. Pachniała alkoholem. Nie wzdrygnął się nawet, przyzwyczajony przecież do tego typu zażyłości w swojej grupie przyjaciół, choć chyba nie spodziewał się wciągnięcia do kółka tego obcego jeszcze bądź co bądź chłopaka. - Proszę, teraz całowaliśmy się wszyscy w trójkę, wiecie? Możemy to kiedyś powtórzyć jeszcze - oświadczyła radośnie, a Alma zachichotała znów. Chaos to był pełny, ale to nic - tu zawsze był chaos.
- No dobra, pograjmy w coś - oznajmiła jeszcze organizatorka imprezy, a Flo widział kątem oka jak odpala papierosa. - Możecie tu palić, nie krępujcie się. Byle nie juula jakiegoś, Hisham wciąż to robi, tragedia. Zadaję pytanie, a wy odpowiadacie, ok? Chcę was poznać. - Oho. - Przyjrzyjcie się nam, komu dalibyście się przykuć do tego kaloryfera? NO CO?! Normalne pytanie, Hish daj spokój!

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Różne rzeczy czasem niefajne w życiu się dzieją, na przykład wiadomości usuwają się same z okienka, w którym piszesz albo jesteś głupi i im w tym pomagasz. No to tak Cosmo czuł się mniej więcej w tamtej chwili, dokładnie jakby odświeżył stronę podczas pisania wyczerpującej wiadomości, która wyrażała jego myśli najgłębsze, a to wszystko przez własne nieprzystosowanie do technologii i jakieś nadzieje wyssane z palce. Oczywiście, nadzieje te dotyczyły osobnika tego pokracznego, co go starzy Ashton nazwali, ale i tak każdy wołał Asher. Słowa nie opiszą tego chyba, jakie uczucia żywił Cosmo do tej hołoty nowobogackiej - ok, opiszą jednak jakieś, np.: nie lubił go, ale na imprezę przyszedł i tak? Nie wiadomo po co, pewnie po ruchanie, jak zwykle, bo ruchanie to jest argument koronny, a mu ostatnio mało jakoś było hook upów, a myślał, że wróci do normy po zerwaniu z Kim. Chyba w głębi duszy jednak nie był takim chujem przeżartym do szpiku kości (jak Ashton na przykład). I w ogóle, to jasne, że się świecił Mahoney jak psu jajca, bo ledwo się na skrzyżowaniu pojawił, a już prawie wypadek spowodował, bo jakiś chłop się samochodem zatrzymał gwałtownie, oślepiony zapewne tym wątpliwej jakości blaskiem (bardzo drogim wszak, już się Cosmo napatrzeć zdążył). No i korowód prawie tutaj się na nich rozbił, a ten idzie, ręce rozkłada, jakby mówił, że a ty co, Cosmo, taki nieubrany?, ale zamiast tego matkę mu obraził, no to na to już nie było nadziei żadnej wcale. Na ten jego surdut, frak, skafander spojrzał tylko (w tym spojrzeniu starając się ulokować cały ten piętrzący się gniew) i zaraz działo najcięższe wyciągnął, żeby odpowiedzieć mu, że:
- No chyba ty - jeszcze rozciągając sylaby z tym wiejskim akcentem, specjalnie go nie ukrywając nawet, żeby się może Ashtonowi wstyd zrobiło, że go taki plebejusz właśnie zdissował najpotężniej. No ale dobra - smoking, garnitur, kapok Mahoneya to już tam gówno (diamentowe) warty, bo przeszli kawałek, a tam wyskoczył człowiek przeróżny, z czymś... dziwnym? Egzotycznym chyba, południowym całkiem, może z Alabamy? Rodzinę mieli w Alabamie podobno, stary mówił, że chuje, rasiści, a potem sam wołał synów słowem na n jakby, ale okej, mniejsza. No więc ten południowiec całkiem z twarzy przyjemny się wydawał i pięknie jeszcze podsumował to wdzianko Ashtona, szkoda tylko, że potem jego też obraził, ale jakby: ok, niech będzie? No bo miał tę kamizelkę jakby taką, błyszczała się i w ogóle, to musiał to Cosmo szanować. A może to seksgadżet jakiś? Odkąd dowiedział się o istnieniu seksgadżetów, wszystko zaczęło przypominać mu seksgadżet, a Wardrobe teraz to w ogóle pewnie z jakiegoś nielegalnego seksualnego spotkania wracał.
Oompa Lumpa czy nie - no trochę jednak się wyróżniał, okej? Bo ten styl casualowy, to sobie Asher-dżdżownica wyssał z palca chyba, bo jak już dotarli do tego klubu, to tam przed wejściem w kolejce same pannice na wysokich obcasach i faceci w kapokach, surdutach, skafandrach też, szminki mocne takie - czerwone, wow, ładne w chuj, Cosmo by chciał taką szminkę... żeby jego kobieta nosiła. No nie na dla siebie przecież, jezu. Dla siebie to miał teraz koszulę farmerską i cieszył się, że kapelusz słomiany akurat tym razem zostawił w domu. Dede chciał wziąć na imprezę, no to mu dał, bo dobrym bratem był.
Okej, więc weszli do środka. Kotara jakaś, wow, Cosmo oczy prawie wyszły z orbit, no bo takie to mu się kojarzą z tymi filmami, co ojciec na komputer ściągał i pakował w folder XXX na pulpicie. Może to klub ze striptizem jakiś? Fajnie, bo Cosmo jako hetero osoba, po prostu bardzo się cieszył, żeby pooglądać jak dziewczyny robią różne rzeczy, na przykład tańczą albo inne różne, no wiecie. A jednak nie ma rur! No cóż, okej, ufff, niestety, ale jakoś to przeżyje, wiadomo. Nie było rur, za to dużo osób ŁADNYCH siedziało właśnie za tą kotarą i pojawili się oni wszyscy w zasięgu jego wzroku tak nagle, że zamrugać musiał kilkukrotnie. Albo to przez te cekiny Ashtona, może one nadal światło mu prosto w źrenice odbijały, no tak. Jakaś kobieta podeszła do nich szybko, jakiś w policzek buziak, więc skrzywił się lekko, bo to trochę jak u cioci Bridget na weselu, ale na szczęście zaraz tutaj wzrok natrafił na obcą twarz - przyjemną bardzo, aż się odruchowo za Windowa schował, bo on taki oboże, a ja jak w oborze. A potem zaś ten Asher-stuleja zaczął gadać, ale - paradoksalnie - im więcej ten typ żałosny mówił, tym bardziej się Cosmo wyłaniał zza pleców Chaira, tym głośniej krzyczące spojrzenie wbijał w to jego lico przebrzydłe i żecokurwa aż gardło zdzierać musiało pomiędzy nimi, bo innej opcji po prostu nie ma.
- Tak, wiecie, bo ASHER nie odróżnia kierowcy taksówki od robotnika, oni mu się w jedno zlewają - tyle wtrącić zdążył tylko gdzieś pomiędzy tym wszystkim, bo zaraz go ten Ashton żałosny oddelegował gdzieś na miejsce siedzące, zaraz obok... oboże, obok tego człowieka pięknego bardzo, na którego upadł prawie, bo potknął się o własne stopy naturalnie, ale to tak nieznaczące się nie wydawało wcale, bo tamten się uśmiechnął tak, że Cosmo zaraz szybko się pogodził z tym, że dresscode mu nie pasował, bo jak mu szczęście dopisze, to tych ubrań być może wcale już nie będzie potrzebował i git. Tak więc usiadł już wreszcie i czuł, że Florian - tylko jego imię zapamiętał jakoś, resztę będzie mylił, to na pewno - wbija spojrzenie w jego twarz, ale nie patrzył przecież - przecież nie mógł, tak? Więc siedział, w kogokolwiek się wgapiając, udając, że mu to różnicy żadnej absolutnie nie robi i ciesząc się, że akurat tym lepszym profilem w jego stronę usiadł, a potem Ashton-kurwamać musiał się wpierdolić znowu, jakoś bardzo bezpośrednio się do jego dzisiejszego rucha... do znajomego jego nowego zwracając.
Chłopomania? Już siły w sobie zbierał, żeby mu odszczekać zaraz za to, ale wtedy odezwał się ten mężczyzna przepiękny, tak blisko, aż Cosmo musiał jednak w jego stronę tę głowę odwrócić i spojrzenia zderzyć się musiały w końcu, i choć niektórych może by to speszyło, to Fletcher nie chciał się odwracać wcale, bo bardzo ładne oczy miał ten cały chłop, co siedział w szmatach. Mi się podoba. Jemu się podoba. Wow. Ty mi się podobasz. Wiadomo, że tak, pewnie każdemu się podoba, więc Cosmo musiał jakiś uśmiech płytki posłać w jego stronę, darując sobie widocznie to intelektualne starcie z Ashtonem. Jakiś nonszalancki gest, dłoń mężczyzny opierająca się na ramieniu i od razu jakoś tak bardziej swobodnie się poczuł, bo zaraz Key swoim dziwnym akcesorium zagarnął sobie większość uwagi, a Cosmo mógł skupić się na uważniejszym ogarnięciu spojrzeniem tych wszystkich osób, które mu się tutaj jawiły teraz przed oczami. O tym projektancie szwedzkim to tak słuchał pół na pół, bo i tak jedyny projektant jaki znał, to ten, co miał na imię Supreme czy coś takiego, bo Asher zawsze pod mundurek go zakładał. Nie, żeby widział często, co tam Asher miał pod mundurkiem. Wcale na to uwagi nie zwracał.
Nie dało się za to nie zwrócić uwagi na to, w jak EKSCENTRYCZNYM kierunku powędrowała ta rozmowa. Podduszanie? Klapsy? Aha, no mógł się spodziewać, to nie Szwedzi czasem ludzi tak rozpruwali na przykład i kijami przebijali? A nie, to Wikingowie chyba. No więc okej - podduszanie, klapsy, Bea siadająca na kolanach Floriana, więc on jakoś odruchowo sięgnął w międzyczasie po ten kieliszek wódki, który Hisham zdążył polać i prawie się popluł przy wzmiance o kaloryferze. O Marksie, oby szybko weszło. Orgia, aha, oni żartowali chyba, co nie? No raczej tak, bo śmiali się wszyscy, więc Cosmo razem z nimi się śmiał, mając nadzieję, że go jakoś ta wódka faktycznie wkręci do rozmowy jak najszybciej, bo czuł się chyba jak nie on faktycznie, kiedy tak nie potrafił wkręcić się w konwersację. Używacie tej uprzęży? Musiał zrobić wielkie oczy i sam wbić spojrzenie w tę dwójkę niepozorną, w Ashera-fiuta i jego kolegę Carpeta, bo kto wie w sumie tych dwóch? Może używają faktycznie, ale do czego? Jego umysł nie zdążył złamać tego szyfru, tej zagadki niemożliwej, bo zaraz poczuł jak cudze szczupłe palce ujmują jego twarz, a usta całują mocno, czego nie mógł wcale się spodziewać, ale skoro już się wydarzyło, to nie zastanawiając się wiele, po prostu ten spontaniczny pocałunek odwzajemnił. Słysząc jej propozycję, zaśmiał się krótko kiwając głową, z jakimś jasne niewyraźnym na ustach, bo naprawdę rozkoszne mieli ci ludzie poczucie humoru!
Okej, więc dobrze, więc jakaś gra - okej, to jego szansa. Nie cierpiał gier w sumie, ale zawsze jakoś sobie radził, więc z wdzięcznością spojrzał na Hishama, który polał znowu, bo to jednak ważne było niemożliwie. Oczywiście Cosmo normalnie czystą leciał bez popity, bo u nich na wsi był zwyczaj, że się dziecku wódki do mleka dolewało, żeby spało dobrze, także mózg zakonserwowany. W międzyczasie Dimitri się nad jakąś tacą pochylał, coś tam kombinował, sypał coś, ale Fletcher nie patrzył dłużej w tamtą stronę nawet, bo zbyt zbity z tropy pytaniem organizatorki imprezy, musiał pospiesznie ten kieliszek z gracją opróżnić, krzywiąc się lekko i starając udawać, że wcale mu to nie robi różnicy, że ten mężczyzna piękny tak blisko jest, z tą zbędną dziewczyną na kolanach wprawdzie, ale to nic, bo ładna była bardzo. Cosmo lubił ładnych ludzi.
- Em - zaczął dzielnie, żeby go nie wzięli za frajera, który na proste w gruncie rzeczy pytanie nie potrafi odpowiedzieć. - Aha, nie wiem w sumie, bo jakoś lubię was na razie wszystkich, to bym nie chciał chyba, żeby się znajomość obróciła tak negatywnie, co nie? Żebyście chcieli mnie przykuwać gdzieś...? - Zmarszczone brwi, spojrzenie błądzące gdzieś po twarzach towarzyszy, bo nie wiedział czy dobrze interpretuje to pytanie, ale jakiś koślawy uśmiech na twarzy Hishama podpowiedział mu, że OKEJ, to nie w tę stronę. - No ale teraz, to chyba każdemu, wiecie, bo zimno tu trochę, ktoś do pieca nie przyłożył przed imprezą - pożalił się, nagle rozluźniony bardziej, już gotowy do kontynuowania swojej tyrady na temat fatalnych warunków grzewczych w tym lokalu, ale wtedy lustrzana tacka znalazła się na stole przed Florianem i Beą, a na niej kilka kresek usypanych równiutko, białego proszku, który tak spoglądał wyczekująco.
I chyba Cosmo od razu zrozumiał, a domysły potwierdziły się tylko, kiedy wpatrywał się w ruchy tej dwójki, zwijającej po kolei banknoty w rulony i nachylającej się nad tacą, pociągającej nosami. I wiedział też - a przynajmniej się domyślał - że ta taca zaraz znajdzie się przed nim właśnie i Florian zaraz wciśnie mu pomiędzy palce ten sam banknot, który on będzie trzymał nieporadnie jakoś, spoglądając z powątpiewaniem na nich wszystkich, ale na Floriana dłużej trochę.
- Czy to jest jakiś proszek magiczny, który sprawi, że faktycznie ktoś mnie przykuje do kaloryfera? - pytanie z żartobliwą nutą, która miała zakryć niepewność właśnie, bo wciąż przecież ten banknot trzymał, wciąż dłoń trzęsła się lekko. - Albo burżuja ze mnie zrobi? To jeszcze gorzej, my, komuniści nienawidzimy bogatych - przypomniał ogółowi, zwłaszcza do Almy i Dimitriego kiwając przy tym głowami, no bo oni też komunistami byli, tak? Trochę drogo ubranymi, ale to może tylko takie pozory.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chociaż riposta Fletchera dotknęła Mahoneya do żywego (nie trudno poznać, że pochodził ze wsi, bo w ogóle obycia nie miał, żeby innym takie rzeczy wypominać), postanowił udawać, że nie przejął się nią wcale. No a tej Keya na przykład nie zrozumiał, bo chociaż Khayyam stale starał się poszerzać horyzonty kulturowe Ashtona, żeby w esejach mógł odnosić się do tekstów innych niż tylko te literackie, to wiele rzeczy wciąż pozostawało dla niego zagadką, jak wspomniany Willy Wonka czy tajemnicza Oompa Lumpa właśnie. Nieważne zresztą, wszystko nieważne, bo Ashton w swoim płaszczu od YSL wyglądał jak młody bóg i też tak się czuł, kiedy z Keyem u boku (i Fletcherem, ale na niego starał się nie zwracać uwagi) tak nonszalancko zmierzał na swój waszyngtoński Olimp, ukryty za warstwą betonowych płyt i ciężkich kotar. No a potem te znajome twarze i moc powitań, śladów szminek ciemnych jak wino na policzkach i ciepłych objęć spowitych wonią awangardy ciał. Był świadomy tego jak bardzo tu nie pasował i że jedyne co z nimi dzielił to podobna ilość zer na koncie, te same metki na karkach i tryb stałej gotowości do zabawy, więc tym bardziej doceniał to, że chcieli go w pobliżu i zawsze w ten sam otwarty sposób dawali mu to odczuć.
I chłopców też ciepło przyjęli, bardzo nawet, co w przypadku Fletchera trochę go zmartwiło, bo halo? On tu próbował go przed towarzystwem skompromitować, a nie przedstawić od najlepszej strony? No ale dobrze, jego błąd, nie pomyślał. Trzeba było wziąć ich na tę domówkę u kolegi, który regularnie udzielał się jako wolontariusz przy wiecach Trumpa no albo opowiedzieć zebranemu tu towarzystwu o praktykowanym przez rodzinę Cosmo uboju świń. To na pewno by nimi wstrząsnęło, biorąc pod uwagę fakt, że prawie wszyscy byli tu na którejś z odmian diet bazujących na roślinach. Ale to też zupełnie już nieistotne, niech się Cosmo bawi i niech błyszczy (znaczy, nie dosłownie, bo dalej był w tej flaneli wysłużonej przecież), bo to jedyna taka noc w jego życiu, tak? A przynajmniej tak mu się wydawało, bo gdzieś między pilnowaniem się, żeby wzrokiem w zbyt oczywistej manierze nie zjeżdżać na mostek Keya, a wychylaniem pierwszego shota przyjemnie schłodzonej wódy wciśniętego mu w dłoń przez Dimitriego, umknął mu fakt, z jaką wnikliwością Florian przypatruje się Fletcherowi. Dlatego też te nagłe i zupełnie nieszkodliwe ataki St. Verne’a w ogóle nie wzbudziły jego podejrzeń, że mogą stanowić coś innego niż tylko ich tradycyjnie praktykowane przepychanki słowne, a nie na przykład jakąś formę obrony nowego kolegi.
- No to już wiesz. Mógłbyś też jechać i coś sobie kupić, Flo – zaproponował zupełnie tymi impertynencjami przyjaciela nieprzejęty. - Mniej pretensjonalną osobowość na przykład – doprecyzował z uśmiechem tak szerokim, że odsłaniał siódemki, a tym samym na oślep wyciągając zwinięte w pięść palce w stronę Dimitriego, bo czuł, że riposta zasługiwała na przypieczętowanie jej żółwikiem. I przez chwilę było pięknie, naprawdę pięknie. Wciśnięty w miękki róg kanapy między swoje ulubione osoby i z ramieniem na jej oparciu tuż za plecami Keya, leniwie przesuwał wzrokiem od jednej twarzy po drugą, niezbyt chętny do wzięcia udziału w dyskusji, ale do przysłuchiwania się z uwagą, co Key każdy zainteresowany miał do powiedzenia już tak.
- Aha co? Jedyna urocza rzecz to ja kiedy Saint Laurent noszę – zaoponował z uśmiechem błąkającym się po wargach, bo co to w ogóle za YSL shaming był? I chociaż nie rozumiał po co, to trochę bawiło go to, jak zręcznie Key wpuszczał w maliny obyte w temacie towarzystwo całą tą gadką o niszowym szwedzkim projektancie czerpiącym inspiracje z kultury BDSM. Wprawdzie i jemu zdarzyło się dla żartu zapewnić Oscara, że ten mega jacht zbliżony rozmiarami do Titanica to łódka, z której w weekendy korzystają na Florydzie, ale… Ale kiedy robił to on, w towarzystwie nie było nikogo, kto mógłby jego wersji zadać kłam. Tu był Florian, a Key chyba nie do końca zrozumiał, jak bardzo St. Verne robi w szmatach. W modzie, znaczy się. I nie to, żeby nie wierzył w umiejętności przyjaciela do wybrnięcia z sytuacji takiej jak ta, ale i tak postanowił zainterweniować, zanim Flo wyciągnąłby telefon, żeby rzeczoną nieistniejącą markę wygooglować. - A WIECIE, ŻE JA W ¼ SZWEDEM JESTEM? – zarzucił ich takim fun factem, licząc, że wprawnie uda mu się zmienić tym temat. I udało. Pierwsza podchwyciła go Bea, dochodząc do wniosku, że to by wyjaśniało, dlaczego jest taki śliczny. Hisham kazał powiedzieć coś po szwedzku i (całkiem słusznie) nie uwierzył, że ten zlepek skandynawsko brzmiących słów to naprawdę dobry tekst na podryw, a nie wiązanka nieprzyzwoitych impertynencji. Na drugim końcu kanapy szczęśliwie rozgorzała już kolejna dyskusja, tym razem nie o Szwedach i ich niszowych markach, a o różnorakich preferencjach seksualnych towarzystwa. I z jednej strony Ash trochę się pod tym błyszczącym płaszczem spocił, bo niedobrze, nie dziś, mnie nie pytajcie, a z drugiej historie takie jak te (pięćdziesięciolatek? reżyserka pornosów? w o w) trochę jednak ciekawiły.
Chłopcy, używacie tej uprzęży?
O nie, nie to tylko. Chociaż lekko spanikowany, wcale nie stracił rezonu i nonszalanckiej postawy. Leniwy wzrok momentalnie powędrował na wspomniany brokatowy gadżet, a potem z niemałym zaciekawieniem na profil Keya, szczęśliwszy o te drugie pytanie, które było kierowane bezpośrednio do niego, bo teraz równie dobrze może odpowiedzieć na oba, tak? Tak, świetnie. No i dalej był chaos, najczystsza chaosu forma, bo Bea nad Cosmo się nachyliła, a potem w tej samej manierze nad Florianem i już im trójkąty proponowała? A potem te pytanie o przykuwanie do kaloryfera, no powariowały te baby, serio. Stuknął się kieliszkiem z Hishamem, bo choć w tych kwestiach ogarnięty był bardziej niż Cosmo, na którego tok rozumowania trochę smarknął w swoją czystą, to zwyczajnie czuł się w tym położeniu nieco niekomfortowo i potrzebował rozluźnić się jeszcze trochę, żeby odezwać się z sensem. A odezwać się musiał, bo i w niego Alma wycelowała palec wskazujący i domyślił się, że wcale nie chodzi o tego sygnowanego logiem SUPREME juula, po którego zdążył sięgnąć do kieszeni marynarki na hasło możecie tu palić i równie szybko schować na te byle nie juula jakiegoś.
- Dosłownie NIKOMU – oświadczył dobitnie, na co przy stoliku rozległy się jakieś pfftnięcia i czyjeś pełne dezaprobaty nuuuudziarz. - Ej no! To nic osobistego przecież, ja chyba po prostu wolałbym... przykuwać? – wyjaśnił z zawahaniem, bo nie wiedział w sumie, skąd miał wiedzieć. Tak coś czuł po prostu. No ale... - No ale jakbym miał już wybrać too.... Tobie, Key. Może w końcu udałoby Ci się zmusić mnie do przeczytania Moby Dicka - zadecydował i aż sobie mentalnie piątkę przybił, bo to przecież genialny unik był. Nie dość, że z prawdą zgodny, to jeszcze niewinny zupełnie i niepozorny taki? Boże, Ashton taki bystry.
Nie to co Fletcher z kolei, któremu Dimitri podsunął pod nos tackę z koksem, a ten wybrzydzał. Zwariował zupełnie? I takiego wziąć na salony, naprawdę...
- Ale Cosmo, spokojnie. Jak się cykasz to przecież powiedzieć wystarczy, nikt Cię tu nie będzie oceniał ani zmuszał – zapewnił kolegę coś za długo nad tą tacką debatującego, po czym nachylił się nad stolikiem i w pełnym pozornego zrozumienia geście położył własną dłoń na tej, w której Fletcher dzierżył zwinięty w rulon banknot. - A ja Ci może po coś innego do baru skoczę, co? Capri Sun? Pomarańczowy? Multiwitamina? – dodał jeszcze z uśmiechem, niewinnym zupełnie i dobrotliwym całkiem, całą siłę woli wkładając w to, żeby kurwa, Fletcher, czyść tę tackę albo podaj dalej, bo zaczynasz mnie już wkurwiać, nie przedarło się przez całą tę warstwę słodyczy w głosie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Entuzjazmu Keya całkiem zaskakująco jakoś wcale nie przygasiło to, że w miarę jak rozkręcał opowieść o bazującym na tematach seksualności projektancie, zewsząd pojawiać zaczęło się więcej pytań – no i tak jak te od Almy czy Dimitriego znosił dzielnie, nieświadomie mając okazję czerpać z ich braku rozeznania w temacie, tak wkraczający do akcji Florian już troszeczkę popsuł mu szyki. Od razu zwrócił głowę w jego kierunku, jak ostatni głąb zamiast wystosować sprawną odpowiedź woląc tylko odwzajemnić ten jego wielki gest podejrzliwego uniesienia brwi. W szmatach robił, Keyowi się trochę zapomniało. To nic, zupełnie nic, bo już znów usta otwierał żeby wytłumaczyć, że projektant szwedzki, ale imię i nazwisko islandzkie, pseudonim właściwie, więc nie może go zdradzić, bo to przecież straszne faux pas i plama na honorze żeby źle wymówić personalia projektanta, a on tu dopiero chwilę, towarzystwo nowe, no przecież nie mógłby. Głupie było to wytłumaczenie, a jeszcze głupsze myśli Keya, który w głowie namiętnie powtarzał Boże, dziadzie, no ale po co zabawę psujesz, w kieliszek sobie zajrzyj a nie się pytasz, choć na twarzy wciąż przyklejony miał możliwie najbardziej przekonujący uśmiech, więc może to i lepiej, że do akcji zaraz wkroczył Ashton z fun factem na temat swojego pochodzenia. Pewnie gdyby miał dla Floriana odrobinę lepsze wytłumaczenie zachowałby postawę absolutnego niewdzięcznika i kontynuował temat, ale tym razem pozwolił Mahoneyowi błyszczeć europejskimi korzeniami, z trudem powstrzymując przemożną chęć zauważenia, że ta zaoferowana przez niego kombinacja słów brzmiała bardziej jakby czytał właśnie nazwy mebli z katalogu Ikea a nie produkował konkretne, sensowne zdanie, no ale dobrze, tak, zwłaszcza że po drodze jeszcze gdzieś rozmowa o brokatowo-farmerskich kolaboracjach i... I Key trochę się w tym wszystkim zagubił, bo towarzystwo było takie otwarte, głośne i pewne, a on wybity z rytmu zbędną wścibskością szanownego projektanta już nie bardzo wiedział jak się od nowa w tą konwersację zaangażować, w związku z czym prędzej czy później i on zainteresował się tą polewaną przez Dimitriego czystą.
No i to dobrze, wyśmienicie nawet, wspaniale kurwa, bo wciąż oscylująca dookoła seksualnych preferencji towarzystwa wcale nie zatrzymała się gdzieś przy podduszaniu i klapsach (o czym, nawiasem mówiąc, Key słuchał bardzo uważnie), ale popędziła prosto w stronę użytkowości założonej przez Khayyama uprzęży. Już się w nim zebrało na panikę, bo nie bardzo wiedział jak wybrnąć z tego. Znaczy, nie bardzo wiedział jak zakomunikować, że on tej uprzęży mógłby w zasadzie użyć, tylko nie bardzo było gdzie, jak i z kim, albo inaczej – nie był pewien, czy chciał to komunikować, tak. Chyba niezupełnie. Pocieszające było to, że krzyżując spojrzenie z Ashtonem i z jego postawy wyczytał to zmieszanie, ale to na nic, stracone wszystko i tak, bo w ostateczności z pytaniem został sam. Czy to tylko tak ozdobnie? No mogłoby być ozdobnie, ale chyba wyjdzie na nudnego wtedy, a to niezbyt dobrze, nie w takim towarzystwie barwnym, więc...?
- My, eee... – zawahał się ciężko, zbity z pantałyku trzy razy mocniej niż przy pytaniu Floriana. Niepotrzebnie, bo już się tymi spłoszonymi spojrzeniami i zawahaniem zdradził przecież, no ale trzeba było z tego wybrnąć. – Tej akurat to by mi szkoda było trochę... bo rozumiecie, te cekiny za delikatne może, bo... no tak, tak właśnie – wyjaśnił, jakoś mocniej się w tą kanapę wciskając bo to już chyba dosyć trudnych pytań, wystarczy.
- Akurat tej?
Na to akurat Key nie odpowiedział już nic, zamiast tego kiwając jakoś niezbyt przytomnie głową i udając wielkie zainteresowanie kieszenią własnych spodni, z której zaraz z resztą wyciągnął to wymięte opakowanie papierosów, namiętnie potrzebując się czymś zająć, tak w ramach unikania kontaktu wzrokowego z kimkolwiek kto nie był Asht... nie no, z nim w zasadzie też, bo jednak zmieszany był trochę zbyt mocno i wciąż żywił te intensywne obawy, że właśnie sobie przed przyjacielem wstyd robił. Przyjacielem i towarzystwem, znaczy, tak, towarzystwo było takie ważne przecież, właśnie dlatego błądził po ich twarzach wzrokiem tak wnikliwie, wcale nie dlatego, że czuł że głupio było tak bez przerw wpatrywać się w profil kumpla, absolutnie nie.
Ostatkami sił powstrzymał się od chrząknięcia – najpierw na dźwięk zabawowego pytania Almy, a potem na odpowiedź którą wystosował Cosmo. Tak jak wcześniej nowopoznany kolega nie budził zbyt intensywnie zainteresowania Keya, tak tym razem dla odmiany z zainteresowaniem wbił w niego spojrzenie, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. Ani podejrzliwości, bo sam już nie wiedział, czy cała ta aura niewinności była tylko doskonale wypracowaną pozą, czy chłop (dosłownie, gdyby tylko Key wiedział) naprawdę aż tak źle radził sobie z wyłapywaniem podobnych aluzji. No ale w porządku, szybko te jego wyjaśnienia poszły w zapomnienie, bo zaraz do odpowiedzi Alma wywołała Ashtona, na co Key bez cienia skrępowania przekręcił się tak, aby zupełnie bezczelnie wbić w niego rozbawione spojrzenie. I nie robić sobie nadziei żadnych, oczywiście, aż tak naiwny nie był, tak. Całej grupie zawtórował z resztą w tym przeciągłym nuuuuudziarz, zupełnie jakby po swoich wymijających odpowiedziach dotyczących używania swojej brokatowej uprzęży nie wychodził na równie nudnego. No ale z kolejnymi słowami przyjaciela omal się tym papierosowym dymem nie przykrztusił, szczególnie w trakcie wyznania dotyczącego tego, że Ash wolałby być tym przykuwającym, musząc dzielnie zawalczyć żeby ten wyraz najszczerszego zdziwienia zamaskować jakimś niby rozbawionym chrząknięciem. Ś m i e s z n e, bardzo śmieszne.
- Tak? Nie wiedziałem że przemawiają do Ciebie takie metody naukowe, zapamiętam – odparł w końcu, nie odrywając spojrzenia od twarzy Ashtona. No, przynajmniej do czasu, w którym Alma na kolejną ofiarę swojego pytania nie wybrała Keya właśnie, co skwitował tylko chwilowym zmieszaniem, bo z tego wszystkiego rzeczywiście zapomniał, że pytanie kierowane było do ogółu, w tym również do niego. – Aha, ja? – spytał głupio, kolejnym zaciągnięciem się chyba usilnie próbując wygospodarować sobie trochę czasu na wymyślenie jakiejś sensownej odpowiedzi, bo sam już nie wiedział, serio. – No ja bym nie wybrzydzał chyba, Cos......inus? Komunista no. Kurwa, jak mu tam....mo. Cosmo całkiem mądrze mówi, lowkey każdemu bym się dał – stwierdził w końcu. – No ale jakbym s e r i o musiał wybierać, toooo... Alma, Ashton, Hashim. NIE WIEM NO – wyrecytował praktycznie na bezdechu, absolutnie nie zamierzając nikogo raczyć jakimikolwiek wyjaśnieniami w kwestii swoich wyborów. I dobrze, bo nikt nie pytał, nawet ten Hashim, który chyba wcale się nie spodziewał znalezienia na tej liście. Chwała mu za to, chwała im za to. Tylko Keyowi nie chwała za to, że od momentu wyrzucenia z siebie tych imion absolutnie nie miał odwagi zerkać w stronę Ashtona.
Trochę żal serce ściskał, że po tej stresującej sytuacji (na szczęście było, minęło i teraz o przykuwaniu do kaloryfera wyzwolonym tonem Bea) w pobliżu wciąż nie znalazło się nic, co ten stres mogłoby załagodzić – srebrna tacka, znaczy się. A nie znalazła się w pobliżu dlatego, że Fletcher wciąż miał ją na przetrzymaniu, przeżywając wewnętrzne rozterki. Tym razem Key coraz mocniej skłaniał się ku przekonaniu, że kolega Ashtona naprawdę musiał po prostu żyć pod kamieniem i nie wiedzieć co i jak, ewentualnie szkolić się w jakiejś bardzo prestiżowej szkole aktorskiej.
- Nie, w burżuja Cię nie zamieni, nie w tym fici... nie zamieni, bezpieczny jesteś – zapewnił, świadomie ignorując całą tą dziwną scenę peer pressure którą właśnie rozgrywać próbował Ash. – Dobra, ale jak nie chcesz to podajcie to tu chociaż – zaproponował, dla odmiany w bardzo przyjacielskim (aha, jasne) tonie, z załączonym uśmiechem nawet.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pytanie Almy było równie bezpośrednie co ona sama i Lori wbił w nią wielkie ślepia pełne rozbawienia jakiegoś i szoku, bo przecież dopiero przyszły te istotki, a ona już je straszyła. Mogła chociaż przeprowadzić jakąś rundkę po wszystkich żeby chłopcom łatwiej i raźniej trochę było - wtedy Flo mógłby zażartować, że Sabrinie by się dał albo może nachyliłby się nad swoim sąsiadem i zaczepnie spytałby się czy nie chce go może do jakiegoś bala w stodole przywiązać zamiast tego, ale Alma nie miała w planach łamać lodów delikatnie. Miała drobną dłoń, ale mocno w taflę uderzała z tej piąstki i trzask się straszny rozległ. Bea nadal siedziała mu na kolanach - po przyjacielsku tak, tak jak zwykle. Bo wszyscy wiedzieli, że trudno sprostać gustom Loriego do kobiet. Dziewczęca i pełna gracji topmodelki Bee, choć bezsprzecznie piękna, córka Algierczyka, który do dziś do zdjęć pozował i chilijskiej gwiazdy telenoweli, nie wpisywała się w te jego chude ramy. Ale kochał ją bardzo, a ona rozumiała go bez słów i chyba widziała to jak na Kraciastego Cosmo patrzy, bo siedząc tak na nim, kopnęła go lekko w łydkę, brwi uniosła znacząco, nachyliła się na chwilę do ucha - porozmawiamy o tym. Przewrócił z rozbawieniem oczami i wypił szybko kolejny kieliszek wódki, który mu podała. Gdzie ta woda cholerna…Hisham uznawał tylko Gray Goose, a Dimitri takie dziwne rosyjskie coś, co gazowane było nieco i kłócili się o to często. Ale teraz byli bardzo zgodni, bo obaj śmiali się i wpatrywali się uważnie w ich gości. Czas było odpowiadać - ogień piekielny tych trzech par butów dosięgał, ale mogli jeszcze wyjść z twarzą.
Więc teraz patrzyli wszyscy. Alma opierała podbródek o rozłożoną dłoń, Hisham łokcie o kolana, Dimitri zza dymu swojego papierosa, który śmiesznie zatrzymywał się na modnie zgolonych wąsach, a nos zmarszczył tak mocno, że te tatuaże, które miał na twarzy teraz tylko szlaczki przypominały. Bea głowę miała pochyloną, uśmiechała się lekko, z takim rozczuleniem na Cosmo patrzyła, a kiedy tylko zaczął mówić dłoń przyłożyła do serca i rozejrzała się po nich z tym słodkim grymasem typu WIDZIELIŚCIE TEGO SŁODKIEGO SZCZENIACZKA O BOŻE. I znów w łydkę go kopnęła, więc Florian zrzucił ją z tych kolan, na co ona zareagowała głośnym śmiechem, mocno szturchnęła go w ramię i wcisnęła się na miejsce między nim a Dimitrim wciąż kręcąc z rozbawieniem głową.
O czymkolwiek Cosmo mówił - nie rozumiał go za bardzo w sumie - brzmiał ładnie bardzo i całkowicie rozumiał ten rozczulony wyraz twarzy Bei. Musiał się nawet zaśmiać krótko, bo to żart był chyba, tak? Wszyscy jakoś tak lekko chichotali, Alma aż usta dłonią zasłoniła, Hishama uśmiech był skrzywiony w taki sposób w jaki skrzywiony jest uśmiech twojego starszego brata, kiedy zrobisz coś bardzo głupiego. Więc Cosmo mówił dalej, a Florian wbił w niego spojrzenie i zamrugać musiał szybko - zimno? pieca? Słyszał, zę wszyscy znów śmieją się cicho, że Dimitri, który skończywszy papierosa zaczął kokainę rozsypywać na lustrzanej tacy, rzuca jakieś krótkie dobrze wybrnął, skubaniec. Faktycznie - wszyscy chyba zgodnie uznali, że chłopak świetnie grał takiego niewinnego. Musiał grać. Bo co innego by robił, tutaj, zaciągnięty przez Ashtona? Ash nie wziąłby chyba na taką imprezę kogoś takiego...malutkiego. Poza tym, chłopak jakoś nie zestresował się nawet tym pocałunkiem, który Bea mu zafundowała, odwzajemnił go nawet, więc nie mógł taki głupi i niewinny być. Ale sprytnie udawał, dupę mu to ratowało.
Potem był Swen, który za chuja po szwedzku nie mówił, bo może Florian był w Szwecji z trzy razy tylko i nie znał w ogóle języka, ale jedno wiedział - nie ma mowy, ze Ash uczył się szwedzkiego. Co najwyżej jakiegoś francuskiego z Keyem w uprzęży albo koleżankami z klasy. I przewrócił oczami, kiedy powiedział, że nikomu, a Alma aż jęknęła, że boże co za nudziarz, tragedia. Ale młody dokończył i na dźwięk tych słów Lori aż się wódką opluł, naprawdę. I zaśmiał się tak szczerze, że brzuch zabolał. Przykuwać wolał, no dobrze. KEYOWI. Ha, wiedział. Aż lekko Cosmo w ramię trącił dłonią, jakby chciał mu przekazać, że haha ruchają się, śmiesznie - słodki ten chłopaczek był, piękny, bystry widocznie, ale kolega tylko. Nie bardzo chciał kolejnego hetero chłopaka uświadamiać albo bawić się w podchody, kiedy pewny nie mógł być i ciężko było cokolwiek wywnioskować po tej kraciastej koszuli i komunizmie. Nowy rok był przecież, wolał go nie tracić na nieudany podryw, nawet jeżeli Cosmo pachniał kurde jakimś...ładnie pachniał bardzo.
Key najwidoczniej dałby się każdemu i Flo pokiwał z uznaniem głową, bo dobre to podejście było. Po co się ograniczać. On się nie ograniczał. Mógł być przypinany i przypinać mógł, na osobę też nosem by nie kręcił. Choć fajnie jakby miała takie ładne dłonie, jak te obok. Zapatrzył się i zamyślał chyba, przyglądając się jak palce się poruszają, gdy Cosmo lekko zmieniał pozycję. Aż, cholera, nie usłyszał tego o Ashtonie. Ale to nic, bo on i tak wiedział, ze na siebie lecą, więc spoko, nawet nie musiał tego słyszeć. Ale skończyli, tak? I Alma już usta otwierała, żeby pewnie kolejne pytanie krępujące zadać, więc Lori postanowił bohaterem być.
- Jedno pytanie do mnie teraz.
Zaśmiała się, zbita z tropu widocznie.
- O tobie wszystko wiem już, pączusiu…
- Daj spokój, czegoś na pewno nie...jestem pijany, odpowiem na wszystko.
- Na górze wolisz czy na dole?
- Aha, oczywiste przecież, myślałem, że wszyscy wiemy, że…
I poczuł jak twarze przyjaciół odwracają się ku niemu, jak oczy zmrużone się w niego wbijają. Jak scena z kreskówki wyglądali teraz.
- O staaaaryyy…
- Nie mam kurwa pojęcia.
I okłamał ich, Almę okłamał, bo wcale odpowiadać nie miał zamiaru, tylko z uśmiechem słodkim i szerokim nachylił się nad tacką, w palcach trzymając ten rulon z banknotu. Fajnie. Wsadził go w palce tego stworzenia pięknego obok, przyzwyczajony do tego, że Ashton się w tańcu nie pierdoli, ale Cosmo wcale taki pewny się nie wydawał. Przyglądał się mu, bo widział, że ręce się trzęsą, że odwleka moment i zaraz ktoś krzyknie żeby nie przetrzymywał. No i stało się - Usher sięgnął po jego rękę z tą uwagą złośliwą. Czy to ta słynna presja rówieśnicza? I jakoś za bardzo go namawiali, a Florianowi trochę żal go było, więc ułożył dłoń na jego plecach w czyście braterskim, wspierającym geście.
- Ej, nie musisz wcale, nie słuchaj Eliasa Erikssona, on by nawóz wciągnął jakbyś mu podał pod nos - ściszonym głosem to powiedział, bynajmniej nie dlatego, że nie chciał Ludviga Johanssona obrazić, po prostu młodego nie chciał teraz zawstydzać. - Możemy coś innego ci załatwić, molly na przykład, albo po prostu się napijesz, co Młody? - I klepnął go jeszcze po tych plecach, żeby mu odwagi dodać trochę, żeby raźniej mu było. Młodemu żeby było raźniej. Temu młodemu, co miał takie ładne usta.
No i powyciągali, bo kto bogatemu zabroni. I w międzyczasie jeszcze kolega Levi - artysta w dokerce - przyszedł robić zdjęcia analogowe i koniecznie chciał Almy portret, a potem dostał kieliszek wódki i jedną kreskę, opowiedział cośtam o swojej nowej wystawie i zagroził, że ich jeszcze złapie z obiektywem. I wtedy chaos znów - głośny pisk. Alma, oczywiście. Pobudzona już była widocznie i nietrzeźwa, więc nim się obejrzał śpiewali z Hishamem, Beą i Dimitrim partię Estelle z American Boy, którego skomplikowany remix właśnie wypacał didżej za kotarą. Flo patrzył trochę z rozbawieniem i nawet zaśmiał się, kiedy przy refrenie Bea objęła go ramionami, a Hisham pokazał na niego palcem, więc jakimś cudem z pamięci Flo wyrwało się rozbawione Hey Sister, It's really really nice to meet ya. I śmiali się wszyscy ci jego przyjaciele tak uroczo (bo długo żeśmy się z tego zaśmiewały wspólnie z moją koleżanką Beatą), że aż mu się miło wyjątkowo zrobiło. I Dimitri z Hishamem resztę piosenki odśpiewali, Dimek nawet na stole ustał i zeskoczył zaraz, porwał Almę za rękę, a wtedy ta podskoczyła uradowana, słysząc zmianę melodii i basu za zasłoną.
- Tańczyć idziemy!
Oho, to był ten moment. Więc tak. Alma Dimitriemu na plecy wskoczyła jak pchła jakaś, Bea Flo pociągnęła za nadgarstek, a Hisham chyba właśnie młodzież po ramionach klepał - no już, nie chcecie przegapić jak Dimitri śpiewa Doję cat. Dał Bei zaciągnąć się za kotarę w ślad za resztą przyjaciół, wprost w te czerwono - fioletowe światła, ten dym, w ten tłum na wylanej betonem podłodze. I miłe to było, przyjemnie muzyka uderzała do głowy, Flo kochał tańczyć przecież i zawszę masę wdzięku miał - nie tyle co Alma jednak, która właśnie swoje martensy na platformach stawiała mocno na ziemi, wciskając się ślicznie w grupę dziewczyn, z których każda wyglądała jak alternatywna modelka, tatuatorka albo bogata narkomanka słuchająca Sweater Weather przynajmniej trzy razy dziennie. Dimitri gdzieś zniknął, Bea tańczyła obok, ramiona mu zarzuciła na szyję, a on bardzo uważnie wyglądał Cos...Hashima. Hashima wyglądał. Hashim był super fajny gość.
- Elfik ci się podoba?
Szerzej oczy otworzył, boże BEA HASHIMA SZUKAM MÓWIŁEM PRZECIEŻ.
- Elfik?
- No ten chłopak komunista, tak sobie właśnie elfy wyobrażam.
- Naćpałaś się? - zapytał więc inteligent wieczora, umysł ostry jak brzytwa.
- O boże, co jeżeli się zakochacie dziś i pocałujesz go o północy, a potem będziecie razem, wyjdziesz za niego, będziecie mieć dzieci, ja urodzę wam jedno i umrzecie razem po takim długim życiu pełnym…
- Bea czy możemy nie fantazjować o mojej śmierci właśnie?
Jęknęła z niezadowoleniem, ale sekundę ten grymas trwał tylko, bo zaraz wypatrzyła coś za jego ramieniem, ożywiła się nagle, odsunęła gwałtownie i po sekundzie dosłownie wróciła do niego za przedramię ciągnąc za sobą Cosmo.
- ELFIK! Gdzie misiak i jego kolega, ten od BDSM? - Wyciągnęła jeszcze szyję, ale te nietrzeźwe oczy chyba nie mogły złapać trzeźwości. - Popilnujesz Loriego, dobrze chochliku ja pójdę Ashforda poszukać może, bo się martwię o niego, on taki bejbiś kochany…
I jak stała, tak zniknęła, a Florian mógł tylko wbijać w chłopaka spojrzenie w akompaniamencie tego rozbawionego uśmiechu. Swatka roku.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Dobra, teraz na poważnie.
Fascynowali go wszyscy po kolei, kiedy się tak przepychali słownie i jedno odzywało przez drugie, i nawet nie odczuwał przesadnie tego, że niekoniecznie potrafił teraz wymierzyć tak, żeby wtrącić się w rozmowę z czymś tematycznym. Nie przywykł chyba do siedzenia przy stoliku z takimi barwnymi ludźmi - nudziarze z liceum nie mogli równać się z tym półświatkiem, do którego zaprosił go Ashton, podobnie zresztą jak ci zupełnie przypadkowi ludzie, których całował w klubach, a których usta smakowało zawsze podobnie, papierosami albo wódką, a spojrzenie krzyczało zawsze o uwagę jedynie. Uwagę, którą dawał, bo sam jej potrzebował przecież, dlatego tam przychodził, dlatego rozbijał się po klubach, na picie w których nie miał pieniędzy, wychylał małpkę albo dwie w kiblu, udając, że to szczyt dobrej zabawy.
Tutaj nikt nie żebrał o atencję - bo oni wszyscy wydawali się lśnić jak gwiazdy absolutne, bo każde z nich skupiało na sobie od razu spojrzenia, bo każdy z nich wydawał się ważny. Nie, jak tamte dzieciaki ze szkoły, których starzy zajmowali stołki w urzędzie miasta i prowadzili rozprawy na najwyższych szczeblach stanowych. Ważni w ten nonszalancki, obojętny prawie sposób, tak przyrodzony, jak by się mogło wydawać, naturalny zupełnie, choć przecież gdyby Cosmo chciał naśladować jakoś tę całą manierę, w której oni poruszali się tak swobodnie, byłby jedynie karykaturalny. Nie lubił naśladować zresztą - wcale. Choć lubił zmyślać przecież, bo to była kolosalna różnica, pomiędzy naśladowaniem a wymyślaniem, bo wymyślić można było rzeczy całkiem niestworzone, jak przykuwanie do kaloryfera na przykład (choć powoli zaczynał do niego docierać ten seksualny kontekst), a naśladowało się jedynie to, co znany i spotykane. Nudne.
Oni byli autentyczni, więc byli ciekawi. Czy Cosmo również był ciekawy dla nich? Czy dla Floriana był ciekawy na przykład, bo ten przyjemny uśmiech i spojrzenie zahaczające czasem o profil jego twarzy, sugerować mogło, że tak, że owszem, ale to wydawało się przecież takie abstrakcyjne - czemu miałby chcieć patrzeć? Może codziennie widywał takich jak on, których Ashton zapraszał do loży, sadzał blisko niego, także mógł przysuwać się blisko i haczyć dłonią o ramię? Może, ale nawet jeśli, to nic przecież, bo Cosmo nie przeszkadzało to wcale. Bo byli młodzi obaj i obaj piękni, i mogli się tym cieszyć chyba teraz. Nawet w grupie, przy Ashtonie nawet i jego znajomym, który tak chętnie o tej swojej uprzęży opowiadał i pochwalił chyba podejście Cosmo do całej tej rzeczy z grzejnikiem. Bo to takie przyjemne było czuć na sobie spojrzenie cudze, Floriana zwłaszcza, bo miał taką symetryczną twarz, ładne oczy i przyjemny głos, i otwarty był tak przyjemnie - ale to jak wszyscy oni, choć wyprzedzał przecież Hishama, Dimitriego też wyprzedzał. Na niech Cosmo się tak nie zagapiał, przecież, a na Flo zerkał chyba coraz częściej, chętniej coraz, choć nadal krótko, żeby podejrzeń nie wzbudzać żadnych.
A potem ta tacka nieszczęsna, zawahanie zbyt długie, komentarz Ashtona, na który musiał odpowiedzieć spojrzeniem zimnym. Już miał odpyskowywać mu z jakąś twoją starą. ale nagle poczuł dłoń Floriana, tak idealnie układającą się na plecach, po których musiał przebiec krótki dreszcz. Ściszony głos, oddech muskający uszne małżowiny, uśmiechnął się koślawo pod nosem, choć to chyba niekulturalne było wobec wszystkich innych, którzy nie mieli okazję usłyszeć, tych słów, które St. Verne do niego kierował. Młody. Klepnięcie po plecach, jak z Devonem się poczuł nagle, co było myślą równie abstrakcyjną, co nie niepokojącą, więc odsunął ją zaraz od siebie. Słowa Keya już zupełnie zignorował, jakimś totalnie obojętnym spojrzeniem go jedynie obrzuciwszy i całkiem pewny siebie (choć niemniej zestresowany), nachylił się nad tą tacką, mocniej zwijając rulon. Ręka jeszcze odrobinę się trzęsła, a całą kreskę musiał na dwa razy wciągnąć, zupełnie koślawo jakoś przez nią brnąc, żeby zaraz odłożyć ten banknot na tackę właśnie, ani trochę nie myśląc o tym, że chyba podać go następnej osobie powinien. Ktoś inny zrobił to za niego - nieważne całkiem. Trochę kręciło mu się w głowie, więc spojrzenie jakoś odruchowo wbił w twarz Floriana, szukając stałego punktu. A potem siekło.
Siekło, więc każdy mięsień twarzy wibrował nagle lekko, nagle kąciki ust unosiły się w uśmiechu szerokim całkiem, do Floriana wyłącznie adresowanym chyba, choć nie taki był plan ani trochę. Ashton. Głowa odwracająca się zbyt szybko albo zbyt wolno w jego stronę, musiał podnieść się z miejsca gwałtownie, do kanapy przygwoździć go tym spojrzeniem jednakowo rozbawionym, co nadal złośliwym trochę, zanim rzucił krótkim:
- A teraz sam idę sobie po soczek, bo Ashtonowi od małego niańka wszystko nosiła, to by wylał jeszcze na te cekiny, a szkoda. Soku szkoda. - I odwracając się na pięcie płynnie całkiem, ruszył faktycznie w stronę tego baru, ciesząc się do siebie samego z tej jakże udanej riposty. No i na Capri multiwitamina też.
Niewzruszony zupełnie wcale osobami oceniającymi jego dzisiejszy strój, przechodził między ludźmi, całkiem swobodnie zresztą, uśmiechając się co jakiś czas, a nawet kiwając na niektórych głową, jakby byli co najmniej znajomymi i to serdecznymi całkiem. Przy barze wyciągał już z kieszeni jakieś drobniaki, które na ten wieczór odłożył sobie rozmyślnie, ale barman pokręcił głową, coś do niego mówiąc o tym, że nie trzeba, że VIP, coś tam, a on słyszał, ale nie słuchał szczerze mówiąc, powtarzając tylko co chwilę, że multiwitamina koniecznie, a potem patrząc na mężczyznę z oburzeniem, kiedy pytał czy dolać do tego wódki chociaż. Co chłop robił na tym stanowisku? Odpowiedział, że nienienie, miłego wieczoru, taaaak, rok szczęśliwy, haha i ze szklanką upragnionego soku odwrócił się znowu w stronę, z której przyszedł. I muzyka dudniła przyjemnie całkiem, po lewej tańczyli ludzie, po prawej gdzieś te znajome kotary, da radę przecież. Po drodze jakaś kobieta spytała czy może zrobić mu zdjęcie i pochwaliła, że fenomenalnie wyszedł na okładce ostatniego Vougue'a, więc on podziękował jej za to serdecznie, cyknęli fotkę, a potem Cosmo ruszył dalej, niewzruszony całkiem tym, co się wydarzyło właśnie.
Gdy wrócił do loży, siedział tam już kolejny gość - wciągał kreskę akurat, kiedy Fletcher z uśmiechem siadał udo w udo z Florianem, bo to nagle takie oczywiste się wydało, że nie chciał się odsuwać wcale, że potrzeby nie było żadnej. Rozmowa się kręciła wokół wystawy jakiejś i tym razem jak tylko usiadł, zaraz wbił się do tematu - mówił, że w sumie to on nigdy na wystawie nie był, ale chciałby bardzo kiedyś taką zobaczyć i w ogóle jaki super aparat, a pokażesz zdjęcie jakieś? Gdzieś między żartami, między Beą i Dimitim śpiewającym, między zaśmiewaniem się z jakiegoś wyjątkowo udanego kawału, ta dłoń musiała opaść w którymś momencie całkiem nonszalancko na kolano Floriana, palce zacisnąć odruchowo na materiale spodni i to też dziwne mu się wcale nie wydawało - normalne jakieś takie, tak jak to, że teraz mężczyzna tak blisko był bardzo, że całym bokiem się stykali ze sobą, że głowa w którymś momencie prawie się nawet oparła na jego ramieniu, ale zreflektował w ostatniej chwili, że to średni pomysł, bo Ashton siedzi, a poza tym ciężko tak będzie mu się piło Capri, nawet przez słomkę.
A potem idziemy tańczyć - komenda krótka, na którą poderwać się musiał, z łapą Hashima zaraz gdzieś na ramieniu, chociaż on akurat nie potrzebował żadnej zupełnie zachęty. Uwielbiał tańczyć przecież, a teraz miał energii tak dużo i ochoty, i chyba szczęśliwy był całkiem w tym momencie krótkim. Na początku trzymał się przy Hashimie dość blisko, zaraz jednak wpakował się nieuważnie do jakiejś grupki dziewczyn, które pytały czy ta krata farmerska to jakiś nowy, gorący tren z Azji i narzekały, że do Ameryki to wszystko w takim ślimaczym tempie dociera (!), więc on wykorzystał ten moment, żeby przekrzykując uparcie Doję Cat wyjaśnić im, dlaczego zamawianie z Aliexpress to wspieranie wyzysku chińskich pracowników. Nie rozumiały chyba o czym mówi (albo nie słyszały - nic dziwnego), ale i tak ochoczo kiwały głowami na jego słowa, a sam Cosmo był zbyt zaaferowany własnym monologiem, żeby zadbać jakkolwiek o komfort swoich słuchaczek. Fascynującą opowieść przerwały mu szczupłe palce Bei, ciągnące go nagle za ramię. Nie zdążył nawet powiedzieć niczego ani pożegnać się w żaden sposób ze swoimi nowymi koleżankami, bo zaraz przed oczami wprost wyrósł mu Florian, na co on uśmiechnął się zaraz, bo jakoś mu pociesznie było, o. Po prostu tak. Z pewnym opóźnieniem też zareagował na pytanie Bei o... miśka? Chuj wie, chuj z nim, ramionami wzruszył zupełnie nieprzejęty losem swoich wątpliwej jakości towarzyszy dzisiejszej nocy, drgając tylko lekko na słowa popilnujesz Loriego, żeby zaraz odprowadzić ją wzrokiem gdzieś w tłum.
Spojrzenie wróciło do tej twarzy, której wreszcie mógł przyjrzeć się bezpardonowo, z tym samym uśmiechem błąkającym się wciąż na ustach, żeby wreszcie zacisnąć palce na ramieniu mężczyzny i unieść podbródek, żeby sięgnąć do jego ucha.
- Wyjdziesz ze mną? Za mało tu miejsca. - Za mało. Na co? Po co? Gdzie wyjdziesz, na zewnątrz? O to musiało mu chodzić, na to wskazywał wzrok niechętnie uciekający w stronę drzwi. Ale przecież na głos tego już nie powiedział, za to dodał zaraz krótkie: - Lori - bo pasowało do niego niezwykle takie zdrobnienie wymyślne, a kiedy nachylał się nad nim tak, to Cosmo miał wrażenie, że jego zapach na stałe jakoś wwierca się w nos i to było przyjemne uczucie. Jakby chciał, żeby został z nim na dłużej.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasem trzeba miękko na ziemię wrócić.
Życie bywało miękkie - choć czasem tylko, choć częściowo jedynie. Kolorowe elementy w tym śmietniku złych decyzji, wyrzutów, płaczu, uderzeń w policzek. Kolorowe, świecące, miękkie, pachnące wanilią pewnie i ciepłe takie, takie w które się wtulasz, twarz wtulasz i oddychasz głęboko, zaciągasz mocno. Jak narkotyk - uszczęśliwiające w płytki sposób, w najmniej trwały ze wszystkich.
Ludzie mieli te swoje rytuały i wyobrażenia, gdy nadchodził trzydziesty pierwszy dzień grudnia. Pocałunki o północy, obietnice, rachunki sumienia, wielkie słowa z pijanych ust, kiedy rzucali się w ramiona swoich przyjaciół. I te postanowienia cholerne - takie głupie i naiwne. I życzenia - co chcesz dostać w nowym roku? Czego potrzebujesz, o czym marzysz? Ale oni przecież mieli wszystko. Mili buzie ładne, młode jeszcze, pieniądze na koncie i masę ślicznych rzeczy - mieszkania z dużymi oknami i samochody z salonów, którymi jeździło się na drogie zakupy i wystawne brunche. A tam piło się szampana wymieszanego ze świeżym sokiem pomarańczowym, jadło francuskie tosty, rozmawiało o tych problemach, które problemami nie były tak naprawdę. Bo w bajce żyli, a w bajkach ci źli przegrywają zawsze, w bajkach jest się długo i szczęśliwie, całuje się pięknych ludzi, mieszka w zamkach, w bajkach wszystko ciągnie w górę i nawet chwile na dnie tylko przystankiem są krótkim. A on był kiedyś na dnie już i miał wrażenie, że jeszcze jedną nogą w nim stoi, bo to nie było tak niedawno przecież. Bo czasem budził się w sypialni swojego apartamentu i nie potrafił długie minuty zrozumieć czemu jest tutaj, a nie w tym ciasnym, londyńskim mieszkaniu i czemu Milo obok nie leży. I płakać się chciało, swędziało w nosie, więc wstawał szybko, zapinał koszulę, parzył kawę i zapominał. Na ten dzień zapominał. A potem wieczorem pod prysznicem czuł jak Harvey ciężko dyszy w kark i robiło się niedobrze i dreszcz przechodził, choć woda ciepła była, bo na dnie bywało bardzo zimno.
Więc może to tylko kostium i kreacja taka aktorska - ta marynarka ze zdobionego weluru, ta koszula, spod której skóra prześwitywała tak delikatnie, spodnie mocno paskiem spięte, pierścionki na palcach, obcasy butów stukające o beton. Przebranie. Wysoko uniesiony podbródek, śmiech radosny, te gesty takie nonszalanckie, od niechcenia rzucane. I może Cosmo dał się nabrać - dał się? Podobał mu się taki? Pewny siebie, otwarty, niewzruszony tą bliskością, którą sam narzucał. Bo miłe było ciepło jego ciała, ta dłoń na kolanie - dłoń na kolanie. Chyba zrozumiał. Przez sekundę dosłownie miał ochotę ją złapać, pociągnąć wyżej, między uda wcisnąć. A może złapać w palce, wstać z kanapy, pociągnąć za sobą do jednego z tych pokoi na zapleczu. Pamiętasz jak mam na imię?
Ale powstrzymał się, bo chyba się bał, bo chyba nie powinien. Tak niewinnie brzmiał ten chłopak, sok pił chyba naprawdę i ręce mu się trzęsły, kiedy pochylał się nad kreską. Poza tym - może to nie ten dzień. Może ochoty nie miał. Taki seks - bez sensu, szybki, głupi, bez zdejmowania ubrań nawet - przejadł się już, a nigdy mu nie smakował nawet przecież. Ale kiedy tańcząca radośnie Bea mówiła o Elfiku, Florian uśmiechał się lekko. Bo faktycznie coś eterycznego było w tej obcej istocie, która przylegała do niego bokiem na tej kanapie. I ustał z tym faktem znów twarzą w twarz, kiedy Bee uciekła gdzieś w tłum, kiedy stworzenie te piękne stało tak blisko i przyglądało mu się tak bezczelnie - twarz księcia z rysunkowej bajki i te włosy tak miękko opadające na czoło. I każdy element tej twarzy jak z okładki, taki równy i wyrzeźbiony równo. Jeden z tych profili, o których śnią nastolatki. I gdyby Cosmo wyższy był i nie kładł dłoni na kolanach innych chłopaków, to zostałby na pewno królem jakiegoś balu.
Wyjdziesz ze mną? Usta blisko ucha, ktoś obił się o jego ramię. Kiwnął tylko głową. Za mało miejsca - na co? Klub był duży, duży był parkiet, długi bar, dużo pomieszczeń. Ale na zewnątrz faktycznie zawsze było go więcej. Lori - nieznaczny uśmiech. Jak ładnie to brzmiało w jego ustach. Ładne to były usta - pełne takie. Lubił pełne usta. Musiał zapalić.
Ręka na ramieniu, jakieś ciche Chodź próbujące przebić się przez kolejne wersy piosenki. Przepłynęli przez ten tłum, a potem w górę po tych twardych schodach. Ściany się zwężały, mijały ich kolejne grupy ludzi. Aż w końcu zimne powietrze uderzyło w nozdrza, rozmowy i odgłosy miasta otoczyły ich jakoś ciasno, więc ciągnął go tak jeszcze chwilę, kilka sekund jeszcze, aż tłum się przerzedził, a ten zaułek wąski zamienił się w ślepą uliczkę za jednym z ceglanych budynków. I okolica była piękna, naprawdę - ogrodzenie z siatki, wysokie ściany zasłaniające niebo i zagłuszające samochody, te kontenery i śmietniki, te kartony porozrywane przez bezdomne koty. I oni tacy piękni w tym wszystkim. I te papierosy wyciągane z wewnętrznej kieszeni, metalowa zapalniczka - chcesz? I po chwili dym unosił się gdzieś nad głową. Miał uspokoić myśli, ale było chyba gorzej.
- Zimno ci pewnie - mruknął jeszcze, brwi zmarszczył i wzrokiem spłynął na tę jego rozpiętą koszulę. Więc zsunął z siebie marynarkę, zarzucił mu na ramiona. - Dobrze ci w niej. - Uśmiech był łagodny, słodki bardzo, chociaż papieros wcisnął się szybko między wargi. I teraz mu było zimno - bardzo zimno - bo przecież ta koszula cienka była, przezroczysta praktycznie, taki cały sens jej był. Wcisnął rękę do kieszeni. Przeżyć musiał, musiał lekko głowę przechylić, przyjrzeć się jeszcze towarzyszowi swojego zmarzniętego papierosa. Jeszcze chwilę. Za długo może. - Mógłbyś modelem być, masz dobrą twarz - oznajmił więc nagle, bo ta uwaga dobrze usprawiedliwiała zbyt wydłużone spojrzenie zbyt dokładnie badające rysy, zbyt intensywnie zaczepiające się o usta. - Jak dasz mi namiary na siebie, to coś ci zorganizuję. - Tak, bo przecież o to chodziło właśnie. O pracę. Więc starał się od niechcenia mówić, uśmiechać się przyjaźnie bardzo, ręki z kieszeni nie wyciągać, nie kłaść na jego szyi - ledwo się powstrzymał. Dłoń zamarła w ruchu i szybko opadła na materiał koszuli. Papieros wciśnięty między zęby. Potrzebował drugiej ręki żeby zapiąć mu ten cudowny, kraciasty koszmarek. Bo zimno było przecież, zmarznie tak. Ostatni guzik, więc ręce wróciły do swoich poprzednich zajęć, z daleka od tego ciała, które pewnie piękne było bardzo pod ubraniami. - Na parkiecie Tallulah aż na głowę swoim znajomym wchodziła żeby na ciebie popatrzeć - rzucił zupełnie nagle, zupełnie chyba sam nie spodziewając się, że to powie. Widział przecież tę buźkę śliczną nieopodal, zapatrzoną w Cosmy profil, kiedy stali tak chwilę z Beą między tymi rozbawionymi grupami ludzi. - To młodsza siostra Almy, przesłodka, Dimitri często robi jej zdjęcia, śliczna wyjątkowo - wytłumaczył, kiedy kolejna chmura dymu opuściła płuca. - Powinienem cię przedstawić, należy ci się jakaś rozrywka w taką ważną noc. - I zaśmiał się radośnie, o ścianę się oparł obok i trącił go lekko ramieniem. Znowu stykali się bokami. Znowu blisko tak. Czemu nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że to jego miejsca właśnie? Jak najbliżej tego chłopaka.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Zazwyczaj tak było właśnie.
Czyjś uścisk przesuwał jego rękę z kolana między nogi - nonszalancko niby, ale to był sygnał. Wiedział i czuł przede wszystkim przecież. Albo chwytał go ktoś za nadgarstek i prowadził gdzieś, a on szedł i dobrze wiedział, po co szedł. Wszystko było grą w gruncie rzeczy, a on w tę grę chętnie grał i chętnie wchodził, i chętnie uczestniczył, i wszystko chętnie - bo po to tu był przecież, prawda? Nie tylko po to, żeby się uczyć, ale też żeby z życia korzystać. Nawet jeżeli był niecały miesiąc po zerwaniu, nawet jeżeli coraz więcej wątpliwości nachodziło go, kiedy myślał o kontynuowaniu nauki. Bo jeszcze do niedawna był tak pewny przecież! Ale teraz pracował w tym klubie, solidarnie z bratem przesyłał pieniądze i jakoś dawał sobie radę, prawda? A co jeżeli to wszystko nie było mu potrzebne? Studia, dyplom - czy to tak naprawdę liczyło się w tym świecie? Coraz częściej dochodził do wniosku, że pieniądze się liczyły tylko, a on pieniędzy nie miał, tak więc nigdy nie będzie się liczył i żadne tytuły mu w tym nie pomogą. Dzisiejszy wieczór był tylko jednym z wielu potwierdzeń tej tezy.
A jednak nie było tej dłoni prowadzącej jego dłoń w inne miejsce, jednak pozostały jedynie subtelne spojrzenia i przyjemne w odbiorze uśmiechy, a Cosmo czuł, że w jakiś sposób to wszystko jest ważne - choć jednocześnie czuł się całkiem mocno zagubiony, bo cały ten świat był obcy całkiem; bo może tutaj nie prowadziło się rąk między uda, może nie przyciskało pocałunkiem do ściany. Może wychodziło się w innym momencie w tym świecie - w świecie, o którym wydawało mu się, że go znał bardzo dobrze, ale nie znał przecież, bo trzy miesiące w burżujskiej szkole nie są w stanie zrobić z ciebie syna bogatego inwestora.
Nie są, a mimo to jakoś zbyt swobodnie czuł się w ich towarzystwie, jakoś zbyt chętnie wstawał do tańca, a teraz zbyt chętnie sięgał ucha Floriana i wymawiał słowa, które tak wygodnie układały się na języku, Wyjść stąd. Dłoń prowadząca go po schodach ku górze, na zewnątrz. Powiew chłodnego powietrza - w tamtej chwili przyjemnego, choć po ciele przebiegł przejmujący dreszcz. To nic przecież, bo Florian wciąż był tak blisko i było dobrze. Kilkanaście metrów i ślepy zaułek, papieros wyciągany pospiesznie, więc on wydobył swojego też, choć był tani i obrzydliwy, nie smakował mu wcale. Chcesz? Ognia, tak. Spojrzenia skrzyżowane w momencie, kiedy Flo odpalał mu fajkę, mocne zaciągnięcie się, które objęło przyjemnie rozochocone aromatem unoszącego się wcześniej w loży, nikotynowego dymu. Zimno ci pewnie. Nie wiedział czy było mu zimno, bo czuł przecież teraz tak wiele innych rzeczy - radość przede wszystkim, ale i tak marynarka spoczęła ciężko na jego ramionach, a on musiał wreszcie unieść znad papierosa spojrzenie na tę zbyt przyjemną do oglądania twarz. Modelem. Zaśmiał się krótko i gardłowo, zaciągnął kilkukrotnie, spuszczając na moment wzrok na podłoże, żeby zaraz znowu unieść go na mężczyznę. Zorganizuje mu coś. Znalazł siłę jedynie, żeby pokręcić energicznie głową, którą zaraz oparł o ścianę, ze spojrzeniem wbitym wciąż we Floriana. Bo może dla niego to było naturalnie całkiem - bycie modelem - ale dla Cosmo wydawało się to tak samo abstrakcyjne, jak zostanie w tamtej dokładnie sekundzie wykładowcą na uczelni. Należy ci się jakaś rozrywka w taką ważną noc. Śmiech krótki, któremu Fletcher czuł się zobowiązany wtórować, udając, że perspektywa zbliżenia się za bardzo, w całkiem oczywisty sposób już, nie była mu wcale obca i nieznajoma. Tak blisko byli przecież, przecież Tallulah zerkała na niego ciągle - tak? Nie zwracał uwagi trak naprawdę, ale teraz przecież patrzył, nie, wgapiał się wprost w jego ślepia, z jakimś napędzanym kokainą uśmiechem na wargach. A potem po prostu zdjął marynarkę, nie przestając uśmiechać się do niego tak samo nietrzeźwo, żeby okryć go zaraz, szczelnie całkiem, żeby upewnić się, że ten błyszczący w świetle miejskiej latarni materiał na pewno dobrze utrzymuje się na ramionach. Dłoń na ramieniu, dłoń na policzku.
- Nie chcę zniszczyć - wyrzucone z siebie jakoś bezrefleksyjnie całkiem, choć było przecież najszczerszą prawdą. W jednej ręce wciąż trzymał papierosa, drugą natomiast układając uparcie na policzku mężczyzny i myśl o tym, żeby go teraz pocałować pojawiła się tak całkiem uparcie nagle, że musiał włożyć naprawdę dużo energii w to, żeby ją powstrzymać. Zamiast tego, nie puszczając nadal jego policzka, ułożył drugą rękę na ramieniu Floriana, żeby zaraz wypowiedzieć już centralnie w jego ucho:
- Miałem kiedyś sen - zaczął półszeptem, policzkiem prawie ocierając się o jego policzek, a ustami muskając delikatnie małżowinę jego ucha. - I w tym śnie biegłem przez miasto nocą... Pobiegniesz ze mną? - Pytanie rozbrzmiało między nimi, a spojrzenia skrzyżowały się na moment, a potem już nic, bo odwrócił się gwałtownie, bo odrzucił gdzieś na bok ten niedopałek papierosa, bo stopy o asfalt uderzać zaczęły i nie czekając wcale na jego odpowiedź poczęły przemierzać kolejne metry, nagle przemykające pod podeszwami butów zaskakująco szybko.
I biegł naprawdę, oglądając się czasem odruchowo za siebie, mijając tych wszystkich poruszonych przechodniów i uśmiechając się szeroko do siebie samego - to przede wszystkim. Metr za metrem, Florian niedaleko całkiem, goniący go uparcie całkiem, zardzewiała bramka na placu zabaw jednego z pobliskich osiedli. Otwarcie jej zajęło mu chwilę, aż w końcu zdesperowany przeskoczył ponad nią - żeby opaść zaraz wprost na kolana i dłonie, ale ból jakoś nie miał znaczenia teraz przecież. Bo teraz podniósł się pospiesznie z gruntu do pionu i do zjeżdżalni biegł, aby w końcu musiał oprzeć się o drabinkę i przyciągnąć biegnącego za sobą Floriana wprost do ust, za ramiona go pochwycić.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A on nie chciał bardzo, nawet jeżeli miał ochotę - wciskać dłoni między uda, łapać za nadgarstek. Nie lubił łapania za nadgarstek, takie to zimne było, takie obojętne. Kilka centymetrów niżej można było spłynąć, spleść palce - ale to przecież intymne, tyle emocji w tym geście było. A złapanie za nadgarstek to półśrodek, to łapanie za dłoń bez emocji - mam cię, chodź, ale nie łap mnie za rękę, bo do tego musi mi na tobie zależeć. A nie zależy najwidoczniej.
I nie lubił też seksu w klubach, nie lubił tego przyciskania do drzwi toalety. Bo nie było to przyjemne, nie o tym przecież fantazjowało się pod prysznicem, nie o tym myślało siedząc na kościelnej ławce na ślubie znajomych. O innych rzeczach - o dużych wannach i miękkich materacach, o kocach rozłożonych na trawie gdzieś w starym ogrodzie, o ręczniku na piasku, na dzikiej plaży. Bo Florian lubił czuć i przeciągać, lubił słuchać szeptów, powoli zdejmować ubrania i dotykać całym sobą, i spać w objęciach, i przynosić śniadania, i patrzeć tak długo aż każda krawędź i każdy pieg zostaną na zawsze w pamięci. Piękny jesteś, Cosmo - mógłby mu tak mówić. Mógłby.
Nie chcę zniszczyć. Ciężar materiału na ramionach. Ktoś taki jak ty nie mógłby zniszczyć jakiejś szmaty. Nie obchodziło go to - głupia marynarka, naprawdę nieistotna. On był istotny teraz, bo kładł dłoń na jego policzku. Dłoń na policzku - taki słodki gest, czuły taki. Chciał się w nią wtulić, pocałować wnętrze w tym nagłym, gwałtownym przypływie uczuć. Bo pogłaskał policzek, bo oddawał marynarkę, bo tak patrzył, kładł rękę na ramieniu. Tak dawno nikt tego nie robił - nie dotykał go tak, jakby był ważny i piękny. Uczucia mu brakowało, ale nie chciał go szukać w tej desperacji. Słoneczko. Zakuło coś. Zapomniał o papierosie, ten tlił się gdzieś w palcach. I nagle policzek przy policzku, usta przy uchu. Pocałuj mnie.
Ale nie pocałował i Florian też się na to nie zdobył. Zamiast tego słowa - urocze. Pijane trochę chyba. Brzmiały wierszem, nierealnie brzmiały. Miałem sen. Ja też miałem i chyba w nim byłeś, chociaż nie widziałem twojej twarzy.
Zryw nagły. Chyba myślał, że Cosmo żartuje, ale on biegł już i na sekundę zostawił Flo takiego samego, takiego skonfundowanego, z niedopałkiem w palcach. Ale w końcu zrozumiał - biec miał. To umiał, prawda? Z Gatsbym biegali po parku w centrum i lubił to robić, ale teraz było inaczej zupełnie - i to lubił nawet bardziej. Więc biegł, dogonić próbował oddalające się plecy, najszybciej jak potrafił, ale trudno było strasznie, bo zimno okrutnie, bo nietrzeźwy był, bo buty się nie nadawały, bo miasto rozstawiało przed nim masę pułapek. I omijał tych ludzi, przeskakiwał te cholerne studzienki myśląc czy nie złamie sobie nogę zaraz. I śledził te plecy, które skręciły do jednego z parków i kierowały się prosto na ten stary plac zabaw. Dłonie wbite w siatkę, kolana uginające się pod nim, kiedy lądował obok. A potem te ramiona i ten pocałunek. Piękny, zimny taki, z oddechem łapanym desperacko. I coraz szybszy, coraz bardziej chaotyczny, coraz mocniejszy, coraz bardziej mącący w głowie, więc musiał palce w siatkę ogrodzenia wplątać oprzeć się, bo inaczej pewnie by się przewrócił. I w końcu zaczęło brakować sił, musiał się od niego oderwać, położyć głowę ciężko na jego ramieniu. Powietrze było takie ostre, zimne, bolało w gardło, w płuca, a on chyba dyszał głośno, chyba trząsł się trochę. A miałeś sen, że umierasz na zapalenie płuc?
- Co było dalej? - powiedział w końcu, kiedy oddech uspokoił się trochę. Głowa uniosła się z ramienia i Florian czuł, ze loki wchodzą mu do oczu. I naprawdę zimno było, bardzo zimno - marynarka. Nie było marynarki. Pewnie zgubił ją po drodze, może już pod klubem. Nieważne. Tyle innych rzeczy było ważnych teraz. Na przykład jego dłoń opierająca się kciukiem na podbródku Cosmo, unosząca go lekko, tak żeby w oczy mu patrzył. Piękne były oczy tego chłopaka. - W tym śnie - co było dalej? - głos się chyba ściszał, ale teraz byli sami w tym świecie i słyszeli się doskonale. - Znaczy, wiem co było, bo jestem we wszystkich twoich snach i sam je projektuję, ale chcę to usłyszeć od ciebie. - Uśmiechnął się lekko, bo przecież wszystkiego teraz chciał słuchać, byle tylko on mówił.

autor

my bedroom smells like rotten food and i guess so do i
Awatar użytkownika
19
172

nie mówimy o tym głośno

ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej

south park

Post

Cosmo nie wiedział jeszcze czy robi to wszystko dlatego, że lubi, czy dlatego, że mówił sobie, że lubi, czy dlatego, że powinien lubić - ale to nieważne było teraz, bo teraz każdy dźwięk odbijał się w głowie tak głośno i dosadnie, twarz była całkiem rozluźniona, kolana podrygiwały w rytm muzyki, a uśmiech stale wykrzywiał usta, choć nie wiedział nawet, z czego tak się cieszył. Bo nie myślał nagle o tych stosach notatek, które musiał przerobić do powrotu po szkoły po nowym roku ani o tych wielkich zaległościach w literaturze, którymi straszyły go anglistki, marszcząc surowo brwi w wyrazie dezaprobaty, ani o tej pracy, która stresowała go chyba najmocniej na świecie, bo pracował wtedy w jakiejś przesadnie eleganckiej restauracji dla snobów, w której menadżer potrafił zatrzymywać go po godzinach, żeby nawrzeszczeć na uśmiech niedostatecznie szeroki czy jakiś mankament stroju, na który nikt inny nie zwrócił uwagi. Nie było, niczego nie było - byli tylko ci ludzie, których nie znał zupełnie, a Ashton teraz rozmywał mu się całkiem między nimi, bo zachowywali się wobec siebie neutralnie całkiem i to było naprawdę w porządku, bo Cosmo już nie myślał o tym, że przyszedł tu dla Ashtona tylko właśnie, jeszcze walcząc ze sobą o to, żeby na pewno wyglądać casualowo, a nie odstawić za bardzo, bo wyjątkowo wyróżniać się wcale nie chciał - tylko wpasować. I wyszło to wszystko na odwrót zupełnie, i ludzie zerkali w jego stronę zbyt często, ale on przecież lubił tak naprawdę znajdować się w centrum uwagi, zwłaszcza pięknych ludzi, a teraz widział, że wokół niego wszyscy ludzie są piękni, także on też czuł się piękny i wszystko było takie miękkie, i swobodne.
Równie oczywiste wydało się wyjście stamtąd, wsparcie się o ścianę w zaułku, odebranie papierosa i oddanie mu z powrotem tej marynarki. Wszystko takie gładkie, uśmiech wciąż tak bardzo swobodny, sekundy rozciągały się tak mocno, a on nie był już pewien, gdzie do końca się znajduje, ale to nic. Bo dobrze się czuł i to było teraz najważniejsze - dobrze, w pełni dobrze po raz pierwszy od.. od kiedy właściwie? Od zerwania z Kim? Wcześniej jeszcze... Od przyjazdu tutaj? A może jeszcze wcześniej? Nie wiedział, ale skoro czuł się dobrze, to nie miał zamiaru tego kryć i nie miał też zamiaru kryć tego, że Florian przyciągał go do siebie całym sobą jak magnez - nie musiał chyba, prawda? W tym zaułku nikt ich nie znajdzie, nikt nie zauważy. A jednak drżąca myśl zwyciężyła nad drżącym pragnieniem, żeby całować go już teraz - drżąca myśl, krótki impuls. I pobiegł.
Nienawidził biegać - każda forma sportu niosła ze sobą jakieś negatywne skojarzenia, ale teraz biegł dlatego, że chciał, a nie dlatego, że musiał. I było zimno być może - być może faktycznie, może zimno ci pewnie było całkiem słuszne, ale to nic, bo rozgrzeje się zaraz, bo jeśli nie ten bieg, to to serce bijące zbyt szybko, to ten pocałunek mocny, to palce zaciskające się na ramionach Floriana i przyciągające go do siebie - blisko, bliżej. I uśmiechał się cały czas, jak dzieciak, prosto w te usta zbierające kolejne całusy z jego warg, choć zazwyczaj pilnował się tak bardzo - nie, nie musiał pilnować się nawet, bo po Milo nie było przecież już nikogo, kto sprawiał, że chciałby się w te znane usta uśmiechać ciągle, bo kiedy był z Kim nie pozwalał sobie na takie okazy jakiegoś rodzaju słabości. Ale tych warg nie znał zupełnie, nowe były, wyjątkowo miękkie i smaczne wyjątkowo, teraz głównie papierosami i jakimiś resztkami alkoholowego oddechu, którego nie umiał odróżnić od własnego. I uśmiechał się, bo to nie była rzecz, którą zwykł robić - wciągać kokainy, wychodzić z klubu w środku imprezy, biegać, przeskakiwać przez ogrodzenie i całować z drżącym wciąż od niedawnego biegu oddechem ciężko uderzającym w usta mężczyzny.
Co było dalej? Kolejny uśmiech, bo uśmiechanie się przychodziło tak prosto, nawet jeśli działanie koksu słabło błyskawicznie, bo teraz miał przecież jego kciuk na podbródku i to lodowate powietrze gdzieś wokół. Wciskało się między te dwa ciała tak nieprzyjemnie całkiem, a Cosmo nie chciał go tam, bo nie powinno być między nimi żadnej wolnej przestrzeni, bo jak najbliżej siebie powinni teraz być. Tak więc jeszcze trochę go przyciągnął, choć wydawało się przed chwilą, że nie da się już bardziej. Sam je projektuję. Kolejny uśmiech i spojrzenie padające wprost w jego oczy.
- Widziałem cię w tym śnie. Sam siebie tam umieściłeś? - Dłoń przesunęła się z ramienia na szyję, na kark. Ogrzać go chciał trochę, choć to na nic przecież, bo obaj dygotali teraz, ale grunt, że razem, że blisko. - Paliłeś blanta przy huśtawce, o tam. - Jakieś bliżej nieokreślone kiwnięcię głową. - Ze mną - dodał szybko, żeby nie pomyślał czasem, że chce się go pozbyć; nie - że odsunąć się chce od niego, bo nie chciał wcale, bo mógłby zostać tak już, gdzieś pomiędzy Florianem i kolejnymi szczeblami drabinki, z oddechem, który wprawiał ciężko wiszące między nimi, zimne powietrze w serię drżeń. A teraz ręka, która do tej pory przytrzymywała wciąż ramię St. Verne'a oderwała się od niego wreszcie i na początku miał plan sięgnąć nią po paczkę papierosów, w której miał skręconego blanta właśnie, ale było tak zimno, a Lori był tak blisko, więc wolał chwycić go za tę dłoń, która wspierała się do tej pory kciukiem o jego podbródek, i przesunąć ją powoli na policzek, przytrzymać na chwilę, na chwilę przechylić głowę, bo jej wnętrze wydawało się rozkosznie ciepłe nawet teraz, gdy palce kostniały im z zimna. - W tylnej kieszeni - poinstruował w końcu, zbyt zajęty teraz ostrożnym całowaniem tej dłoni, naznaczaniem jej drobnymi śladami łaskoczących pocałunków, które same zaczęły się wyrywać chyba, a on nie musiał ich powstrzymywać.
Nie chciał.

autor

kaja

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Florian zawsze uważał się za artystę, był nim chyba. Świadczył o tym ten piękny dyplom artystycznej akademii zdobyty w trudach i z rocznym opóźnieniem. Świadczyła o tym pracownia w mieszkaniu wypełniona szkicami i skrawkami materiału rozsypanymi po podłodze tak gęsto, że zgubił gdzieś pod nimi dywan. Świadczył o tym tytuł dyrektora kreatywnego pod którym podpisywał się zamaszyście na firmowych papierach. I świadczyły modelki za kulisami pokazów i lookbooków siedzące na tych składanych krzesłach w dresach, ze znudzeniem przeglądając instagrama. Telefony od iD, bo chcieli zrobić wywiad z Florianem, więc ta wytatuowana stylistka ubierała go w bluzę Balenciagi, roztrzepywała włosy, a potem ktoś robił zdjęcia, potem ktoś jego nazwisko wpisywał grubą czcionką na minimalistyczną okładkę. Wiec był artystą, a może nawet bardziej niż artystą był kimś. Tym słynnym It boyem mógł być, tym chłopakiem, który przecież s u k c e s odniósł, który taki zdolny był, a do tego taką miał twarz przyjemną. Więc robili z nim wywiady, sesje zdjęciowe mu robili, kręcili filmy, w który opowiada o nowej kolekcji i o tym, co zakładał na nowojorski tydzień mody, pytali co myśli o nowym Guccim - Florian St. Verne był gwiazdą tego ciasnego półświatka i wszyscy w nim wiedzieli, że będzie jeszcze jaśniej świecił niedługo. Bo przecież na tych analogowych zdjęciach palił papierosa przed klubem obejmowany w szyi przez Gigi Hadid, tak? I w tym wszystkim sztuka się zgubiła, ale on wiedział, że w nim jest. I że ma oko do rzeczy pięknych i wyjątkowych.
I Cosmo taki był. Był piękny i wyjątkowy. I Florian w świetle świata mody, w blichtrze jego wychowany i do niego przyzwyczajony, nie mógł uwierzyć, że on też z niego nie pochodzi. Że to nie on zamiast niego na tych stronach iD i Vogue jest, że to nie on pije wino z Alessandro Michele. Chuj z tym, nie wierzył, że to nie on jest na wszystkich najważniejszych i najpiękniejszych obrazach, ze to nie jego Michał Anioł rzeźbił, bo nigdy - nigdy w tym swoim szybkim i kolorowym życiu - Florian nie widział kogoś tak bliskiego ideałowi. I może idealnego właśnie, bo choć ludzie mówili, że perfekcja nie istnieje, to chyba musieliby cofnąć te słowa, kiedy twarz Cosmo była blisko. Przeprosić za nie. Florian malować umiał, umiał kreślić kształty węglem szybko bardzo, umiał ołówkiem szkicować bez odrywania rysika od papieru. I mógłby rzucić modę, całe życie by mógł tylko Cosmo rysować i malować, i cały swój talent oddać tej twarzy, tej szczęce, szyi, tym ustom - najpiękniejszym ustom jakie widział. Mógłby latami próbować oddać lekkość tych włosów i szczerość tego uśmiechu, a i tak by poległ. A potem mógłby próbować upinać na nim materiały, a i tak nic nie byłoby wystarczająco dobre dla niego. Znał go kilka godzin, a był tego pewien. Pewien jak nigdy. Bo ludzie bywali przepiękni i o niektórych Florian myślał często, ale ten chłopak uderzył go tą swoją urodą, tą wolności, tym głosem i ręką na kolanie zbyt mocno. Wstać nie mógł, upadł mu do stóp chyba.
Kiedy go całował, wszystko wydawało się nieistotne takie, takie małostkowe. I kiedy mówił, Florian chciał słuchać i chciał nauczyć się na pamięć tego jak słowa wypowiada, bo mówił ślicznie, akcent miał uroczy. Paliłeś blanta pod ogrodzeniem - czemu miał wrażenie, że mu też to się śniło? Że śniła mu się sztruksowa kurtka z vintage shopu zamiast wełnianego płaszcza od bottegi, że śnił mu się niedopalony papieros, małe miasteczko, senne takie, nie głośne Seattle i środek wiosny, chłodna noc. I że Cosmo mu się śnił, śniło mu się, że podszedł, ze coraz bliżej był, że śmiał się i mówił, głowę przechylał. I pocałunek mu się śnił, choć inny był. Inny, ale równie piękny.
Te pocałunki na dłoni były rozczulające chyba, więc Flo patrzył na niego jakoś głupio zauroczony, bo wciąż nie wierzył - jak można tak pięknym być? Skąd takie istoty się biorą? Chyba nigdy tak naprawdę nie gustował w młodych chłopcach z równymi buziami - niższych, drobniejszych. A teraz nie mógł przestać myśleć o tym, jak cudownie byłoby go dotykać i leżeć nad nim, przytulać, mówić, że jest jego tylko. Więc nie kwestionował niczego - sięgnął do tylnej kieszeni jego spodni, wyciągnął jedną ręką paczkę papierosów. Nie chciał odbierać mu tej dłoni, więc policzkiem otworzył pudełko, i złapał w zęby jednego, dłuższego niż reszta papierosów - skręta na pewno. A potem paczka trafiła do jego kieszeni, z której wysunął jeszcze zapalniczkę i podpalił szybko. I zimne powietrze od razu wypełniło się zapachem marihuany. Więc zaciągnął się raz, drugi, a potem za trzecim pochylił się nad nim, złączył ich usta i wydmuchał ten dym do jego buzi, zanim znów go pocałował. Miał wrażenie, że każdy pocałunek staje się coraz ważniejszy, że usta są coraz cieplejsze.
- Jestem naćpany chyba - mruknął, choć prawda była taka, że koks przestawał działać, alkohol też. I był on po prostu. Zauroczony okrutnie. - Ale mam wrażenie, że powinieneś być ze mną zawsze już. - Takich rzeczy nie mówiło się w normalnych okolicznościach. Ale to nie były normalne okoliczności i nie bał się historii snuć, i nie bał się mówić rzeczy zbyt wielkich. - Albo chociaż wrócić ze mną do domu - szeptał wciąż w jego usta i to było takie piękne, cudowne takie. I krótki śmiech, wsadził blanta między jego wargi, odsunął trochę głowę. - Jesteś taki… - cudowny, mój powinieneś być - niesamowity. Jasny taki. Jak promyk słońca, powinienem tak na ciebie mówić, co? Promykiem będziesz - mówił, przyglądając się uważnie, jak pali tego blanta, a potem unosząc rękę, żeby dłonią zaczesać do tyłu jego włosy, zsunąć ją na kark, przyciągnąć twarz znów do swojej twarzy i pocałować jeszcze raz, czuć w ustach smak marihuany, szerzej rozchylić wargi. Zostać tu na zawsze. Ale teraz chwycił go w końcu za rękę, wplątał palce w jego palce - nie za nadgarstek, bo przecież nienawidził tego. I pociągnął go do tej starej huśtawki, głowa dał znać, ze ma usiąść, a kiedy już to zrobił, na kolana przed nim upadł, położył głowę na jego kolanach. Spodnie będą brudne, ale kogo to obchodzi? Tak było dobrze.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”