WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
— Jeśli próbujesz wziąć to na siebie, to nie rób tego — poprosiła, mając wrażenie, że chłopak w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, że to ona zainicjowała cały ciąg zdarzeń, który ostatecznie dorowadził do kilku tygodniowego zawieszenia jakiegokolwiek kontaktu między nimi. — Przyznałam się do tego, że majstrowałam przy samochodzie, później zaprosiłam cię na tę nieszczęsną imprezę, choć ledwo trzymałam się na nogach. To moja wina i rozumiem, dlaczego mnie wtedy odepchnąłeś. Oczywiście nie mam ci tego za złe. Takie są konsekwencję robienia głupot — wyjaśniła, uśmiechając się krzywo. Przyznawanie się do błędów nie było łatwe, ale Teddy dużo rozmawiała o tej sytuacji z przyjaciółką, dzięki czemu miała okazję do przemyślenia i przeanalizowania wszystkich kroków, na które się zdecydowała. Wiedziała, że przekroczyła granicę. Gdyby ktoś próbował (nawet równie nieudolnie) poderwać jej chłopaka, wściekłaby się. Weston zachował rozsądek i nie powinien mieć sobie niczego za złe. A Teddy? Poniesie się, jak zawsze.
— Po prostu zapomnijmy o tym wszystkim — zaproponowała, nie chcąc drążyć tematu. Usiadła na ławce zachowując bezpieczny dystans od Bowsleya, a że miała na sobie ciepły, gruby płacz, w ogóle nie poczuła chłodu bijącego od desek.
— Cieszę się — wymamrotała, siląc się na szczery uśmiech. — To znaczy nie, wcale nie cieszę się, że się rozeszliście, bo nie mogę pozbyć się wrażenie, że przyłożyłam się do tej decyzji. Dobrze przynajmniej, że udało wam się dojść do porozumienia — wyjaśniła pokrętnie, wbijając wzrok w kubek z kawą. Spodziewała się, że będzie między nimi niezręcznie. Obiecała sobie, że tym razem postara się zachować neutralność, ale najwidoczniej nie wychodziło jej to specjalnie dobrze. Podobnie jak kłamstwa. Bo choć wcale nie chciała, być powiązana z ich zerwaniem, to częściowo cieszyła się, że Hazel oddała pierścionek.
-
— I to wszystko uświadomiło mi, że nie Hazel była tą, której chciałem. Powinienem zrobić to dawno temu ale zrozumiałem to dopiero gdy mnie pocałowałaś. Więc nie przepraszaj mnie więcej, dobra? — uśmiechnął się w końcu i tak, chciał zapomnieć o tym wszystkim i zacząć od nowa. Nie zamierzał wymazywać z pamięci jedynie pocałunku, który wciąż krążył w jego głowie. Zwłaszcza teraz kiedy znowu była blisko. — Mogę jakoś to naprawić? — zapytał w końcu, przysuwając się nieco bliżej. Nie liczył na to, że blondynka zdecyduje się na taki krok ponownie dlatego postanowił tym razem przejąć sam inicjatywę i zbliżył powoli swoją twarz, muskając delikatnie usta dziewczyny.
-
Gdy dobitnie przyznał, że chciał tego pocałunku, Teddy momentalnie przeniosła wzrok z czubków własnych butów wprost na jego twarz. Może tego właśnie potrzebowała? Zapewnienia, że niczego sobie nie wymyśliła, że choć podejmowała niewłaściwe decyzje, to nie kierowała się niewłaściwymi pobudkami. — Też bardzo tego wtedy chciałam. To był dziwny wieczór, przyjemny, ale dziwny — przyznała, uśmiechając się coraz śmielej. Może wreszcie przestanie się zadręczać? Miała sobie za złe to, że próbowała (dość nachalnie) zwrócić na siebie uwagę chłopaka będącego w związku, ale z drugiej strony… Przecież wiedziała, że nie układa im się najlepiej. Wiedziała, że nie mogą dojść do porozumienia od chwili, w której Weston wybudził się z powypadkowej śpiączki.
Słysząc jego pytanie, zamilkła. Nie wiedziała, jak odpowiedzieć. Czy mogli coś zrobić? Czy w ogóle powinni próbować naprawić coś, co miało tak pokręcony początek? Czy może dla nich obojga byłoby lepiej, gdyby pozostali przyjaciółmi? Nim zdążyła podzielić się z nim swoimi wątpliwościami, Bowsley przejął inicjatywę. Teddy, początkowo zaskoczona, po chwili ochoczo oddała pocałunek, który (mimo mroźnej atmosfery) był o wiele przyjemniejszy od tego, do którego doszło w taksówce. Niewiele myśląc przysunęła się bliżej niego i nawet zacisnęła dłoń na jego kurtce, jakby bała się, że zaraz znowu jej ucieknie. I nagle, kiedy bariera między nimi naprawdę zaczęła pękać, Teddy odsunęła się bez żadnego ostrzeżenia. Rozluźniła palce i puściła materiał. Przesunęła się, by zwiększyć dystans i w końcu spojrzała na Westona nieco zmieszanym wzrokiem.
— Daj sobie trochę czasu, West. Dopiero co rozstałeś się z Hazel i to może nie być dla nas dobry moment — powiedziała, siląc się na przyjazny uśmiech. Sam przez to przechodziła, prawda? Tuż po tym, jak zostawił ją chłopak, zaczęła inaczej spoglądać na mechanika. I cóż, nie wyszło to najlepiej. — Nie zrozum mnie źle, po prostu nie chcę, byś podejmował pochopnie jakiekolwiek decyzje — dodała, marszcząc brwi. Nawet nie zauważyła, że podczas pocałunku kawa wypadła jej z dłoni i wylała się na ziemię. Na szczęście dostała wystarczającą dawkę emocji, by zapomnieć o zmęczeniu.
-
Kiedy odwzajemniła jego pocałunek i chwyciła skrawek jego kurtki, serce zabiło mu trzy razy mocniej. Muśnięcia warg stawały się intensywniejsze i gdy zdawało się, że wszystko przybierało właściwy kierunek, blondynka puściła go i odsunęła się. Wpatrywał się w nią przez moment, próbując dojść do tego co tym razem zrobili nie tak, jednak nie rozumiał skąd nagły dystans z jej strony. — Chyba nie rozumiem.. — był zaskoczony i wpatrywał się tempo w jej zielone tęczówki, co najmniej jakby próbował cokolwiek z nich wyczytać. Jakie znaczenie miał teraz jego związek z Hazel? Doskonale wiedziała, że nie układało im się od dawna, więc na co miał niby czekać? Rozstali się w pozytywnych relacjach, nie ranili się nawzajem i pragnęli ułożyć sobie życie na swój własny sposób. Obecność Teddy w jego życiu była dla niego istotna, jednak nie oczekiwał przecież tego, że zostaną parą i będą maszerować po bułki do sklepu za rączkę. Byli dorośli i łączyła ich chemia, której sami nie potrafili tłumaczyć. To mu w zupełności wystarczyło by móc w końcu ją pocałować.
— Przecież ci się nie oświadczam, Teddy. To żadna pochopna decyzja i nie wiem co ma do tego moje rozstanie z Hazel? Nasze relacje zmieniły się jeszcze zanim spotkaliśmy się przy szpitalnym automacie z kawą, więc to nie jest jakaś świeża sprawa po której muszę czekać pół roku by móc się z kimkolwiek spotykać. Jesteśmy dorośli — wyjaśnił i podniósł się z ławki na której pozostawił swój kubek z kawą. Schował przemarznięte dłonie do kieszeni kurtki i stanął nad nią.
— W takim razie czego chcesz? Przyjaźni czy przelotnego romansu w taksówce? — zmarszczył czoło i próbował zrozumieć jej nagłą zmianę frontu.
-
— Wybacz — westchnęła, na moment zakrywając twarz dłońmi, by zebrać myśli. — To nie tak… — zaczęła, również wstając. Stanęła przed nim i objęła się ramionami, nie wiedząc co zrobić z rękoma. — Nie chcę traktować tego, jak przelotnego romansu, Weston. Nie wiem, jak ty podchodzisz to takich spraw, ale dla mnie to nie jest zabawa — zapewniła, marszcząc brwi. Nie chciała okazać złości, a jedynie wyjaśnić mu swoją perspektywę, przynajmniej na tyle, na ile potrafiła ubrać to w słowa. — Nie oczekuję żadnych deklaracji ani tym bardziej oświadczyn. Chcę tylko łatwego i czystego startu. Bez wracania do relacji, które może jeszcze się nie przedawniły. Rozstaliście się, to prawda. Ale czy jesteś przekonany, że nic do niej nie czujesz? — spytała, przyglądając się jego twarzy, jakby chciała wyczytać z niej wszystko to, czego chłopak nie mówił głośno. Każdy miał swoją historię i przeszłość, w której ludzie odgrywający najważniejsze role, zmieniali się. Być może etap o imieniu Hazel rzeczywiście się zakończył. Być może wcale tak nie było. Ryzyko istniało zawsze, a Paddington chciała je zminimalizować, bo najzwyczajniej w świecie bała się zranienia – jak każdy człowiek, który odkrywał się przed kimś nowym.
— Zawsze tyle analizuje. Mam umysł naukowca — rzuciła nieco luźniejszym tonem i nawet zaśmiała się głucho, mając nadzieję, że trochę rozluźni dzięki temu napiętą atmosferę.
-
— Nie wiem co to wszystko oznacza oraz co między nami jest ale możesz być pewna, że nie kręcą mnie takie gierki — zaprzeczył, nie chcąc by odebrała jego krok w niewłaściwy sposób. Nie rozstał się przecież z Hazel po to by wdawać się w przelotne romanse z Paddington, w zasadzie nie interesował go żaden chwilowy romans, który stanowiłby pewnego rodzaju odskocznie od jego ostatniego, wieloletniego związku. Nie szukał w związku i chciał oczyścić głowę ale to wcale nie oznaczało, że blondynka była elementem jakiejś popapranej gry. Z każdym spotkaniem narastała chemia, która sprawiała, że Weston poświęcał dziewczynie coraz to więcej myśli i uwagi i nie spiesząc się, chciał zobaczyć dokąd mogłoby ich to zaprowadzić.
— Nie, nie chce wracać do Hazel. To temat zamknięty zarówno dla mnie jak i dla niej. Pochrzaniło się między nami już dawno temu i to nie ma żadnego związku z Tobą — pokręcił głową i spokojnie wyjaśnił, nie chcąc by myślała, że za rozpadem jego związku stała jego relacja z Teddy. Chciał zakończyć temat swojej byłej i zostawić to za sobą.
— Jeśli pytasz o to czy jest mi obojętna to nie. Nigdy nie będzie — nie był pewien czy taka odpowiedź ją satysfakcjonowała ale grali w otwarte karty, prawda? — Jeśli kiedykolwiek będzie potrzebowała mojej pomocy w czymkolwiek to jej nie odmówię. Zdecydowaliśmy, że ten układ działa w dwie strony. Zawsze będzie bliska mojemu sercu ale nie w taki sposób jak myślisz — dodał i ułożył dłoń na jej ramieniu, które delikatnie pogładził. Nie chciał składać przyrzeczeń ani obiecywać niemożliwego, jednak mógł ją zapewnić, że nie zamierzał wracać do Butler ani krzywdzić jej na inne sposoby.
— Nie tak dawno ktoś złamał ci serce, więc nie mogę cię winić. To Ty podejmujesz decyzje ale wiedz, że nie chce się z niczym spieszyć i nie traktuje tego jak zabawę. Może to co nas łączy to jedynie mżawka, która nie przetrwa miesiąca ale mimo wszystko chce spróbować i zobaczyć dokąd nas to zaprowadzi — uśmiechnął się i dłońmi chwycił za jej obszerny kaptur, który nałożył jej na głowę — Zmarzłaś, powinniśmy wracać — zaproponował, widząc jej zmarznięte policzki. nie chciał przecież by się przez niego rozchorowała.
-
— Nie chcę niczego planować, Wes. Nie chcę obietnic i zdecydowanie nie chcę wybiegać w przyszłość, bo oboje dobrze wiemy, że zdarzyć może się wszystko, absolutnie wszystko — powiedziała, mając oczywiście na myśli wypadek, który wywrócił jego życie do góry nogami. Paddington starała się prowadzić poukładane życie. Miała cele, które realizowała i rzadko, naprawę rzadko pozwalała, by cokolwiek ją rozpraszało. A jednak jemu się to udało. — Cieszę się, że napisałeś — oznajmiła i uśmiechnęła się ciepło. Gdy zarzucił jej kaptur na głowę, poczuła przyjemne ciepło – wynikając nie tylko z osłonięcia od wiatru, ale również gestu, który potrafił zmiękczyć serce. Nim cokolwiek dodała, zrobiła krok w stronę Westona. Oparła dłonie na wysokości jego klatki piersiowej i pocałowała go, tym razem bez cienia wątpliwości. Kaptur samoczynnie osunął się jej z głowy, gdy zadarła ją ku górze, by odnaleźć usta chłopaka, ale nie zamierzała się tym przejmować. Po chwili odsunęła się.
— Wrócimy do tego tematu tylko, jeśli naprawdę zajdzie taka potrzeba. Od dzisiaj koniec z wiecznym zastanawianiem się, niepotrzebnymi rozważaniami i odnoszeniem się do przeszłości — powiedziała, starając się zabrzmieć tak poważnie, jak tylko była w stanie. Jeśli mieli się dobrze bawić w swoim towarzystwie, to nie mogli wiecznie odnosić się do trudnych sytuacji, z którymi musieli się mierzyć. — A teraz muszę wracać do domu, bo Addie nie daje mi spokoju. Chyba boi się, że zamierzasz mnie porwać i przetrzymywać w bagażniku — dodała, oczywiście w formie żartu.
-
— Widzisz, idziemy w dobrym kierunku, to wcale nie takie trudne — dodał, ciesząc się, że blondynka wcale nie chciała wywierać na nim presji. To zwykle dziewczyny z wyprzedzeniem myślały o zaręczynach, ślubach, dzieciach i wspólnym życiu aż do grobowej deski. Musiał przyznać, że teraz trochę go to przerażało i nie zamierzał w żadnym wypadku wychodzić przed szereg.
Teraz to on poczuł przyjemne ciepło jej ust i łaskotanie puchatego kaptura, który od razu osunął się z jej głowy. Ułożył dłonie w jej talii i odwzajemnił pocałunek, nie mając tym razem cienia wątpliwości i obawy, że którekolwiek z nich zechce tę pieszczotę przerwać.
— Słowo harcerza — ułożył prawą dłoń na sercu i odpowiedział stanowczym głosem. Co prawda skautem nigdy nie był ale danego słowa dotrzymać potrafił. Niczego nie ukrywał i jedyny ciążący na jego barkach problem to już przeszłość, którą jak zdaje się oboje chcieli teraz odrzucić w niepamięć. — Powiedz, że to nie jedna z tych relacji, gdzie w gratisie dostaje też wszystkie nadopiekuńcze i wścibskie koleżanki, które montują ci w telefonie GPS-a i obrzucają mnie morderczym spojrzeniem — zapytał z rozbawieniem i jednoczesnym przerażeniem w oczach. No cóż, kobiety takie już były - kiedy jedna przyjaciółką miała faceta, wszystkie brały aktywny udział w ich związku. To było nie do przeskoczenia! Pewnie przy pierwszym spotkaniu będzie musiał ugłaskać je jakimś dobrym winem i czekoladkami, tak na dobry początek! — No to chodź, odwiozę Cię do domu — rzucił pełen zadowolenia i objął ją ramieniem, kierując się w stronę parkowego parkingu. Odwiózł ją bezpiecznie pod wskazany adres, skradł ostatniego całusa i wrócił do siebie po dość krótkim ale naprawdę udanym wieczorze.
- zt.
-
- Hejka! Przepraszam, że musiałeś czekać - przywitała się ładnie, poprawiając przy tym okulary na nosie i przyjrzała mu się nieco uważniej. - Co właściwie musiałeś u nas załatwić? - dopytała zaraz, bo całkiem ją to ciekawiło, a skoro ich znajomość ewoluowała, to dała sobie niepisane prawo, zadawać mu nieco więcej pytań, niż wcześniej. Miała tylko nadzieję, że Jonathan nie wpadł w jakieś poważne problemy z prawem, bo jednak mu tego nie życzyła. Z drugiej strony czy wyglądał na kogoś, kogo mogłoby coś takiego spotkać? W sumie... gdyby go tak spotkać w ciemnym zaułku, to może się człowiek przestraszyć, ale przy bliższym poznaniu wychodzi na jaw, że jest to człowiek niezwykle zasadniczy, więc raczej szanował ogólne ustalenia prawne... chyba. No bo ostatecznie, co Marianne mogła o tym wiedzieć?
-
W dodatku był przy tym wszystkim zawstydzony, bo nie spodziewał się, że obiektem jego zainteresowania stanie się dwudziestokilkuletnia pannica z prowincji, której jeszcze jakiś czas temu nie tolerował. Aczkolwiek trzeba przyznać, że czynił jakieś kroki i starania - jak na przykład kupienie dla Marianne wielkiej kawy z dużą ilością bitej śmietany i czekoladowych wiórków. Pewnie doceniłaby ten gest. Ba! Może zdradziłby on nieco więcej informacji o uczuciach Jonathana, ale niestety pewne wydarzenia sprawiły, że Chambers nigdy o tej kawie dowiedzieć się nie miała.
Jona czekał na nią w umówionym miejscu, a gdy po przeciwległej stronie ulicy dostrzegł wysiadającą z taksówki Mari, poczuł lekki, przyjemny ucisk gdzieś w okolicy mostka. Ogólnie cieszył się na jej widok, ale trwało to ułamki sekund, po których przyszedł czas na złość. Miał wrażenie, że znał mężczyznę z którym żegnał się rudzielec, co gorsza już wcześniej snuł podejrzenia, że tą dwójkę może coś łączyć, a teraz otrzymał ku temu dowód. Niestety w tamtej chwili odezwała się jego porywcza natura. Skrytykował sam siebie, za durne snucie nadziei, za dziecinne podchody i w przypływie niepohamowanej złości wyrzucił kubki z kawą do stojącego nieopodal kosza na śmieci, a sekundę później trzymał już papierosa w ustach, by chociaż odrobinę zatuszować rosnącą w nim frustrację.
Wrócił spojrzeniem do Chambers, gdy taksówka już odjechała. Drgnął niepewnie, gdy Mari o mały włos nie wpadła pod nadjeżdżający samochód, to też nieco złagodziło jego złość, a raczej przerodziło ją w chwilową obawę, po której emocje nieco opadły, ale nadal humor pozostawał wiele do życzenia.
- Nie czekałem długo - skłamał, bo z kancelarii wyszedł pół godziny temu i kręcił się jak idiota po okolicy nie wiedząc, czy napisać tego sms'a, czy może jednak nie - cóż jak widać mógł sobie odpuścić. - Sprawy związane z wypadkiem, w którym brałem udział jakiś czas temu. Russell się mną zajmuje - wyjaśnił szorstko, ale po ponownym zaciągnięciu się papierosem nieco spuścił z tonu, bo jednak... Marianne nie była winna jego niedojrzałemu zachowaniu i łudzeniu się, że mogłaby czegokolwiek się domyślić. Mógł mieć pretensje tylko do siebie. - Dobrze cię widzieć - przyznał w końcu, bo była to prawda, a przy tym jeszcze kilkanaście minut temu prawił jej w wiadomościach komplementy, wiec teraz nie mógł wyjść na skończonego buca. - Jak udał się weekend w górach? - Zapytał z miejsca, byleby pociągnąć jakoś rozmowę i odejść od śmietników, które zdradzić mogłyby jego nieodpowiedzialne zachowanie. - Przejdziemy się? - Zaproponował, a przy tym dość stanowczo skierował się w stronę skweru, przy okazji lekko układając dłoń pomiędzy łopatkami Marianne. Niby tylko musnął jej ciało, ale poczuł się przy tym po raz kolejny jak zawstydzony dzieciak.
-
- Z wypadkiem? - podchwyciła zainteresowana, jednocześnie ciesząc się, że Jona nie był zły za to czekanie. - Coś ci się stało? - dodała kolejne pytanie, jakoś tak mu się przyglądając, jakby ten wypadek miał mieć miejsce dopiero co. Może i było to absurdalne, ale jednak się przestraszyła o niego, czego nawet nie próbowała ukryć, czy jakoś zatuszować. Dlatego też kiedy on jej mówił, że dobrze ja widzieć, trochę machinalnie pokiwała głową, nadal uważnie na niego zerkając. Chyba z tego stanu wyszła dopiero, gdy Jona zapytał o wyjazd w góry.
- Było wspaniale... domek był cudowny! Był tam nawet kominek, ale taki mega elegancki i łóżko takie piękne, duże! W sumie sam masz duże łóżko, ale na tamtym były czekoladki, a za oknem taki widok, że łoooo, niemożliwy był! - jej wypowiedź przepełniona była emocjami i już na powrót oczy jej błyszczały, bo jednak strasznie ją ten wyjazd ekscytował. W końcu to była jej pierwsza w życiu prawdziwa wycieczka. Pewnie też kogoś, kto bywał już na takich, jej wypowiedź bawiła, ale no... trudno, Chambers totalnie się tym nie przejmowała. Za wiele radości sprawiło jej to, czego tam doświadczyła. Przez to nawet nie zauważyła, kiedy Jona położył rękę na jej plecach i zaczął ją prowadzić. - Generalnie był tam śnieg i no trzeba było to zobaczyć. Ludzie tam jeżdżą na nartach! Pierwszy raz widziałam, żeby ktoś na nich jeździł - zaśmiała się, wypowiadając kolejne głupoty, kiedy w końcu dotarło do niej, jak Wainwright ją prowadzi. Nie miała z tym problemu, ale zaczęła to sobie tłumaczyć tym, że mało jednak pod ten samochód nie wbiegła, no i on zawsze tak się przejmował, więc nie wiedziała, czy nie powinna go uspokoić jakoś. Dlatego też położyła mu rękę na ramieniu, delikatnie przejeżdżając po nim dłonią. - Hej, wszystko u mnie gra, jakby co - powiedziała to tak totalnie znikąd, że dopiero po wypowiedzeniu tych słów dotarło do niej, jak bezsensownie to zabrzmiało i zrobiło jej się nieco głupio. - No bo pomyślałam, że się boisz, że nie wiem, wbiegnę gdzieś pod samochód, albo coś, stąd ta ręka - zaśmiała się nieco nerwowo, aby zakryć swoje zażenowanie, bo może jednak lepiej było sobie podarować tą wypowiedź.
-
- Nie nic. To było dawno temu, nie ma się czym przejmować - przyznał zgodnie z prawdą. - Teraz chodzi o problemy z ubezpieczalnią. Nic godnego twojej uwagi - dodał, bo nawet jego niekoniecznie interesowały wszystkie powody dla których nie otrzymał jeszcze odszkodowania. Wierzył jednak, że Russell ma do tego zupełnie inne podejście i za jakiś czas pieniądze pojawią się na jego koncie.
Zdecydowanie więcej swojej uwagi był gotów poświęcić kwestii wyjazdu Marii w góry. Musiała przeżyć tam naprawdę dobry czas, bo opowiadała o tym z niesamowitą ekscytacją, która jakimś sposobem wpłynęła także na Jonę, poprawiając mu przy tym nastrój. Zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że lubił w Marianne tą spontaniczność, otwartość i naturalność, tak nieoczywistą dla niego i ludzi którymi się otaczał.
- Czekoladki? I pewnie zjadałaś wszystkie sama, od razu? - Oskarżył ją, ale przez tą jej radość, uśmiechnął się zaraz przeinaczając to zdanie formę żartu. - A ty jeździłaś na nartach? - Zagadnął ją zaraz, chociaż podejrzewał, że pewnie nie odpuściła sobie takiej możliwości, skoro już znajdowała się w górach. Coś mu mówiło, że charakter Chambers nie pozwoliłby jej nie spróbować wszystkiego.
Szli kawałek, a że wymijali kilku ludzi i wózek z hot-dogami, to Jona nadal trzymał tą dłoń na jej plecach. On przypisywał temu więcej niż wypadało, ale nie spodziewał się, że i Mari zacznie postrzegać ten gest w takich kategoriach. W sensie, ona spojrzała na to inaczej, ale i tak speszył się, gdy nagle poczuł jej dłoń na ramieniu.
- Słucham? Ja.. Tak? To dobrze, ale... - Nie wiedział kompletnie o co jej chodzi i chyba zorientowała się, że wprowadziła go w jakiś stan konsternacji. - Nie.. Ja.. - Kurwa! Jakby nie mógł zażartować powiedzieć, że właśnie tego się boi i wyjść z twarzą. - Nie chciałem, aby ktoś na ciebie wpadł i jakoś tak... Przepraszam. - Jakby mógł najchętniej udałby, że musi pilnie jechać do szpitala i uciekłby z tego spotkania czym prędzej, ale było za późno, a on już był za stary na tego typu zagrania. Aczkolwiek na takie zawstydzanie się także, więc sam był zaskoczony tym jakie reakcje potrafiła wywołać w nim obecność Chambers. Oczywiście zabrał dłoń i dalej ruszył przed siebie, a po wyrzuceniu wypalonego papierosa do rynsztoka, włożył ręce do kieszeni płaszcza i zacisnął mocniej palce. - A co u ciebie poza wyjazdem? Jakieś nowe znajomości? Plany? - No detektywem to był kiepskim, ale trochę korzystał z łatwowierności i otwartości Marianne. Zdążył zauważyć, że była gadułą, a przy tym niekoniecznie wracała uwagę na szczegóły, więc liczył iż jego niedyskretne pytania zostaną przez rudzielca odebrane całkowicie naturalnie i nie doszuka się w nich żadnych aluzji, ani prób dociekania o to, czy przypadkiem się z kimś nie spotyka.
-
- Nie no, co ty! Byłam tam jednak z Jack, wiec nie wypadało - wyprostowała się dumnie, by niejako podkreślić dojrzałość swoich działań i wyborów. Gdyby była sama, to pewnie tak by się to skończyło, chociaż istniała tez możliwość, że wzięłaby jakąś na pamiątkę, albo poczęstować Rae, bo no... nigdy wcześniej z czymś podobnym nie miała styczności, tak? - Ja? Na nartach? Chciałabym, ale bez przesady - jechała tam na darmową wycieczkę, a nie wydawać pieniądze, których po świętach wcale za wiele nie miała, no, ale tym chwalić się nie zamierzała. - Może kiedyś jeszcze będę miała okazję... a ty? Jeździłeś na nartach kiedyś? - zainteresowało ją to, czy Jonathan ma jakieś doświadczenie w tej materii. W końcu sama chciała dowiedzieć się o nim więcej, jeśli już tak swobodnie prowadzili rozmowy. To znaczy według Mari były one swobodne, bo zaraz chyba atmosfera nieco się zepsuła i Chambers poczuła, że wina jest po jej stronie.
- Ej, za co przepraszasz - zawołała nieco głośniej i zrównała się z nim, bo zostawił ją z tyłu. - Jeśli tak, to czemu teraz zabrałeś tą rękę? Nagle mogą na mnie wpadać ludzie? - zapytała wprost, nie wiedząc, że być może zawstydza go jeszcze bardziej. Nie oszukujmy się, Mari w życiu by nie pomyślała, że ktoś taki, jak ona może go speszyć. Czuła, że czasami Jona czuł się w jej towarzystwie lepiej, a czasami gorzej i teraz chyba, przez jej słowa byli w tym drugim pułapie, co naturalnie nie przypadło jej do gustu. Może nawet bardziej, niż wypadało, ją to martwiło, ale nie zastanawiała się nad tym. Nie doszukiwała się ani w swojej sympatii, ani w jego, czegoś więcej, bo no nie oszukujmy się... był dojrzałym człowiekiem z dobrą pracą i wykształceniem, a ona była młodym nikim znikąd, jeśli się zaprzyjaźnią, to to już będzie dla Mari jak złapanie Pana Boga za piętę.
- Hmm... staram się ruszyć w przód... więc założyłam nawet Tindera - pochwaliła się, szczerząc przy tym głupio. - Tylko się ze mnie nie śmiej, ok? - dodała, chociaż sama się już chichrała. - Byłam nawet na pierwszej randce i nie zgadniesz... był lekarzem. Może mam w sobie jakiś magnes? - zażartowała, mając na myśli to, że no... znała kilku lekarzy już, a nieszczególnie ta profesja była wyznacznikiem, który dla kogoś, kto tak panicznie bał się tego zawodu, jak Mari, mogłaby działaś na korzyść znajomości.
-
O ile w temacie sportu był poniekąd ekspertem o tyle, w temacie relacji między ludzkich kulał i to bardzo, a w szczególności jeśli chodziło o Chambers. Miał nadzieję, że temat tej nieszczęsnej ręki szybko wygaśnie, ale swoją postawą rudzielec wprowadził go w jeszcze większe zakłopotanie. Miał już teraz dwa wyjścia, albo kompletnie się zbłaźnić, albo ugrać coś dla siebie i jakimś cudem postawił na to drugie, ale mimo wszystko najpierw i tak jego dyskomfort przejął chwilową kontrolę.
-Za.. No bo... Nie chciałem żebyś.... - Nie miał pojęcia co powiedzieć, więc zasłonił się tymi ludźmi, co Marianne musiała wykorzystać także przeciwko niemu, ale z drugiej zaś strony jakby uchyliła przed nim zachęcająco furtkę, z której miał ochotę skorzystać. Mimo całego swojego zdystansowania i strachu, że po raz kolejny wyjdzie na idiotę, że znów sobie coś dopowiada. - Nie! To nie tak, po prostu nie chciałem naruszać twojej przestrzeni osobistej - wyjaśnił, po czym spojrzał na nią i przywołał na twarzy chociaż odrobinę weselszy wygląd. - Ale skoro ci nie przeszkadza to mogę służyć ramieniem - dodał i skinął lekko głową spoglądając na moment gdzieś w okolice swojego łokcia. Niby luz, niby nic wielkiego, ale czuł jak w gardle robi mu się sucho, a przy tym nie miał pojęcia jak zareagować gdyby odmówiła.
W dodatku nie tylko to miało być dla Jony najbardziej stresującym momentem tego spotkania. Ogólnie cały ten spacer zaczął się kiepsko i z każdą kolejną minutą, Wainwright miał wrażenie, że idzie mu coraz gorzej, że cały wszechświat kpi z jego nieplanowanych uczuć względem Marianne.
- Tindera? - Powtórzył, bo w pierwszej chwili nie skojarzył tej nazwy z popularną aplikacją randkową. Tak, Jona był trochę zacofany jeśli chodzi o to sprawy i dopiero po kolejnych wypowiedziach Marianne, zdał sobie sprawę co to słowo oznacza i co za sobą niesie. - Lekarzem? O.. No to tak, tak na pewno coś w tym jest - zażartował krzywo, a żołądek ścisnął mu się nieprzyjemnie. Jeśli jeszcze łudził się, że cokolwiek z Chambers ugra to teraz wyraźnie dostrzegł jak wielki mur wyrósł między nim, a nią, a on stał po tej drugiej stronie z wielkim napisem "friendzone". - I jak było? - Po co sobie to robił? Po co dopytywał skoro i tak to co już wiedział sprawiało mu niemały dyskomfort? Nie miał pojęcia, ale nie potrafił zastopować tego niepohamowanego pragnienia aby dowiedzieć się jak najwięcej o tym całym lekarzu i tinderze. - W ogóle zaskoczyłaś mnie, bo.. Bo myślałem, że spotykasz się z tym Melvinem. Tym z przyjęcia - dodał jeszcze, chyba tylko po to aby przywalić sobie jeszcze mocniej, ale może to dobrze. Może właśnie takiego szoku potrzebował, aby raz na zawsze wybić sobie z głowy jakiekolwiek insynuacje jakoby romans między nim, a Marianne miał szansę zaistnieć.
-
- No wiesz, nie miałam tego w planach, ale jak nadarzy się okazja, to chętnie spróbuję - odpowiedziała dość dyplomatycznie, poprawiając przy tym okulary do momentu, w którym niekontrolowanie parsknęła. - Jasne! Totalnie mam duszę sportowca! Raz na czas lubię sobie zrobić maraton po schodach, zamiast poszukać windy - zażartowała nawiązując do tego razu, kiedy po raz pierwszy zjawiła się w jego domu, chcąc mu oddać pieniądze. Nie miała też pojęcia, że jej słowa odnośnie trzymania tej ręki na plecach, wprawią go w takie zakłopotanie. Sama na moment się w tym wszystkim pogubiła, gdy on próbował tłumaczyć co i jak. Swoją drogą te wyjaśnienia były dość zabawne i uznała, że Jonathan potrafi być uroczy, jak na takiego wielkiego, wyprostowanego i przerażającego mężczyznę.
- Od kiedy? - nie mogła się powstrzymać od tej żartobliwej uszczypliwości. - Podczas ostatnich naszych spotkań, nie miałeś oporu przed dotykaniem mnie! - zawołała jeszcze, podbiegając bliżej i wcale się nie przejmując tym, jak to mogło zabrzmieć, jak i tym, że aż jakaś starsza pani idąca bokiem aż się na nich spojrzała. No przecież nie miała nic złego na myśli, tak? Chodziło o to, że sprawdzał jej gorączkę. - Uuuu, jak wytwornie - zachichotała jeszcze i bez oporów wsunęła swoją rękę pod jego ramię. To też miało swoje plusy, bo Jonathan o wiele szybciej od niej chodził, to pewnie przez dłuższe nogi, a tak łatwiej było o wyrównane tempo. Poza tym podobało jej się to. To, że mogła sobie pozwolić na taką swobodę przy tym mężczyźnie, w końcu nigdy nie przepadała za sztywnymi i spiętymi normami zachowania.
- No, ta taka aplikacja do randkowania - wyjaśniła prosto z mostu, a potem znów parsknęła, gdy zgodził się z nią co do jej szczęścia do lekarzy. - W sumie sama nie wiem, jak było... ale wiesz, wątpię, aby jakiś lekarz miał mnie polubić na dłuższą metę, skoro no... ja nie lubię waszego zawodu - może jednak przesadzała z tą szczerością. Nie chciała tez popełnić jakieś gafy. - No, ale jak widać nie przeszkadza mi to w dogadywaniu się z wami. W końcu jesteś ty i Fitz - zauważyła, uśmiechając się promiennie, bo oboje z braci Wainwright mieli związek z medycyną, a jednak Marianne bardzo ceniła sobie ich towarzystwo. Zaraz jednak na moment przystanęła, tak zaskoczona jego słowami odnośnie Melvina. - Hm? - znów ruszyła z miejsca, dziwnie zakłopotana. No bo nie miała pojęcia, że Melvin może ją bardziej lubić, tak? Generalnie była wybitnie niedomyślna z czasem, Martin pewnie te lata temu się nie bawił w głupie gierki i jak człowiek zapytał, czy będzie z nim chodzić. Jasno i klarownie, tak jak należało. - Uwielbiam Melvina, ale nie wydaje mi się, żeby był mną zainteresowany - powiedziała spokojnie, bo jednak nie chciała przed Joną mówić, że ma domysły, że Melvin jednak nie jest do końca hetero. Uważała, że to nie jej sprawa, by o jednym przyjacielu opowiadać drugiemu, kiedy oni niekoniecznie się ze sobą znali, poza spotkaniem na przyjęciu. - Ale chciałabym trochę porandkować, bo wiesz... całe życie z jednym chłopem, a mam w końcu dwadzieścia pięć lat, więc no... powinnam mieć nieco więcej randek na koncie, nie? Dlatego jutro tez idę, ale już nie z lekarzem - znów jej gadulstwo wzięło nad nią górę. No bo też nie uważała, że miała się czego wstydzić, czy udawać, że takie miłosne historie jej nie kręcą. Może i zerwała zaręczyny, ale to nie oznaczało, że chciała być teraz do końca życia sama. No i przede wszystkim lubiła poznawać nowych ludzi.