342848274
Rebecca.
Rebecca.
Imię kuzynki, która niegdyś była najbliższą jej osobą tuż po ojcu, co jakiś czas nawiedzało umysł Wallace, bezlitośnie przypominając o jej zniknięciu.
To nie tak, że wyjątkowo tęskniła. Były ze sobą nieprawdopodobnie zżyte, ale artystka zawsze posiadała pewien dar – z prędkością światła odcinała się od ludzi, którzy ciągnęli ją za sobą w dół. Czasami sama nie umiała określić, co popycha jej myśli w stronę złotowłosej piękności.
Ciekawość? Poczucie niesprawiedliwości? Bo na pewno nie była to chęć zobaczenia jej ponownie. Rebecca była zwariowana i energiczna, z milionem pomysłów na minutę sprawiała, że mózg Kiary pracował na najwyższych obrotach. Ale w pewnym momencie zagubiła się i trafiła na dno, od którego już nigdy nie było jej dane się odbić.
A potem pojawił się on – książę na białym koniu, rycerz z prawdziwego zdarzenia,
Jacob Hirsch. Myślał, że jest wyjątkowy, kiedy w rzeczywistości był kolejną ofiarą, muchą, która wpadła w sieć stworzoną przez szmaragdowe tęczówki i niewinny uśmiech, pod którym ukrywała swoje prawdziwe
ja.
Wallace do dzisiaj nie rozumiała czy moment, w którym chwyciła za słuchawkę i zadzwoniła do Jacoba, była jedyną bezinteresownie d o b r ą rzeczą, jaką zrobiła w życiu, czy zwykłym głupstwem. Tak czy siak, nie posłuchał i za żonę wziął osobę, która nie potrafiła wystarczająco zaangażować się w ratowanie samej siebie, a co dopiero w związek małżeński.
Nie widziała go wiele lat.
Zapadł się pod ziemię nie było dobrym określeniem, bo wiedziała, gdzie pracuje i gdzie można go spotkać, a jednak ani razu nie pojawiła się przed wejściem do szpitala.
Teraz gdy rozpoznała znajomą sylwetkę na ulicy, zatrzymała się i mocno zaciągnęła papierosem trzymanym między palcami. Plecami opierała się o jeden z murali, czekając na taksówkę, którą zamówiła chwilę wcześniej. Obserwowała go z niewielkiej odległości i dopiero w momencie, w którym pojawił się wystarczająco blisko, odchrząknęła wymownie. Zanim jednak cokolwiek powiedziała, pomarańczowy filtr znalazł się pod botkiem.
– Jacob Hirsch – rzuciła beznamiętnym głosem. Grudniowy wieczór sprawiał, że podczas mówienia spomiędzy ust wydostawały się białe obłoki pary.
– To niebezpieczna okolica, nie powinieneś się zapuszczać w te rejony sam – zrobiwszy kilka kroków w stronę mężczyzny, stanęła naprzeciw i wlepiła w niego spojrzenie błękitnych tęczówek.