WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

udajmy, że ten pasek nie istnieje

Powinno dziwić go to, jak szybko jego relacja z Frankiem wróciła do względnej normalności. Moretti wiedział kiedy się wycofać, by nie przekroczyć pewnej, znacznie poważniejszej granicy w ich relacji. Jedno dociśnięcie karku do ziemi butem, choć przysłowiowe, wystarczyło, by wyprowadzić Monroe z równowagi na kolejne dwa tygodnie.. Nie dzwonił, kiedy bez słowa spakował się w torbę i wraz z Kiarą wyjechał na długi weekend. Nie pisał, gdy nie odezwał się w trakcie świąt, spędzając je z Kiarą i jej ojcem.
Vincent nie był człowiekiem pamiętliwym. Choć dobrze zarejestrował sobie to, co się wydarzyło, gdy opuściła go złość, a jego żebra przestały piec przy każdym, gwałtownym ruchu, wrócił do Rapture - a także innych swoich obowiązków, na które nie padało światło dnia.
Nie mówili o tym, jakby zawarli pakt milczenia, wypierając tamten dzień z pamięci. Anton obudził się w szpitalu i miał się dobrze, choć wątpił, by Moretti kiedykolwiek dopuścił go w towarzystwo Rosjan po raz drugi. Nie przeszkadzało mu to, nie czuł się wyłączony z jakiejś części biznesu. Nie mógł obiecać, że tym razem utrzymałby ręce przy sobie gdyby syn Mikhaila pozwoliłby sobie na jakiś komentarz.
Niegdyś większość swoich wieczorów spędzał w klubie, z Frankiem lub kimś innym. Teraz miejsce osoby, którą uważał w życiu za najbliższą, z wolna zajęła blondynka. Lubił budzić się i zasypiać mając ją przy sobie. Spotykać się w Rapture, znajdując wspólne chwile we wspólnym, napiętym terminarzu. Wallace go dopełniała, na swój sposób. Codzienne życie bez niej obok wydawało się teraz nudne i niesatysfakcjonujące, a pojedynczy incydent w klubie nie zraził go do trzymania jej przy sobie w trakcie biznesowych przyjęć.
Tego wieczora, Golden Bay Casino miało określoną liczbę gości. Zakładał, że wśród nich znajdą się niektórzy Rosjanie, ale impreza była zamknięta, na neutralnym gruncie i na tyle rozległa, że wątpił, by na nich wpadli. Moretti z pewnością zajmie ich w innej części budynku.
Wysłany po nich samochód zatrzymał się przy wejściu. Wyszedł jako pierwszy, otwierając jej drzwi i podając rękę, której później nie puścił, gdy razem ruszyli do stojącego u wejścia mężczyzny. Odnalazł ich nazwiska na liście i wpuścił ich do bogato zdobionego wnętrza, gdzie dwie kobiety z obsługi rzuciły się w ich kierunku, chcąc ja najszybciej zabrać od nich zbędne płaszcze.
- Bardziej kiczowato złote od kasyn są tylko kościoły - stwierdził z rozbawieniem, rozglądając się dookoła gdy jakaś dziewczyna ostrożnie zabierała jego odzież wierzchnią, nie podnosząc nawet na nich wzroku, nie mówiąc o skomentowaniu jego słów.
Czerwone dywany, bogaty wystrój. Kasyna dla niego zawsze dzieliły się na te, które cechował przesyt i na te podłe, ciemne, ulokowane obok lombardu, najlepiej w piwnicy, jakby nie było niczego pomiędzy.
Odsunął się nieco, nie puszczając jej ręki. Gdy wcześniej tej nocy przyjechał po nią z kierowcą i wynajętym autem, otulona była już w swój płaszcz, chroniący ją przed zimnem. Dopiero teraz mógł jej się przyjrzeć, nie kryjąc swojego pożądliwego wzroku pomimo otaczających ich ludzi. Przyciągnął ją znów do siebie, drugą dłonią obejmując ją w talii.
Była jego.
- Słyszałem, że kto ma szczęście w miłości, ten ma szczęście do kart - mruknął tajemniczo, muskając jej usta własnymi.
- A kto nie ma szczęścia do kart, ten nie ma pieniędzy na miłość - odezwał się wysoki, męski głos za jego plecami. Odwrócił się ku niemu, dostrzegając kelnera z tacą, na której stały ich powitalne drinki. Chłopak był młody, jednak nie wydawał się przerażony ich obecnością tak, jak przestraszone były szatniarki.
- Ta wersja bardziej pasuje do tego towarzystwa - przyznał, sięgając po kieliszek dla siebie. Kelner poczekał, aż Kiara wzięła szampana dla siebie i odsunął się, umożliwiając im drogę naprzód.
- Powodzenia przy stołach - rzucił na pożegnanie, mrugając do nich porozumiewawczo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

tu na szczęście nie ma paska Wciąż się nie bała. A przecież powinna, szczególnie po wydarzeniach z ostatniej imprezy w basenowych podziemiach neonowego klubu, kiedy mogła skończyć z o wiele gorszymi obrażeniami; takimi, przy których podbite oko i spuchnięty policzek brzmiały jak nic takiego.
Zakładając złote kolczyki, ze stoickim spokojem wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze i słuchała Vincenta, rzucającego nazwiskami osób mających pojawić się w kasynie. Znała tych ludzi, mniej lub bardziej. Nie miała okazji widzieć wszystkich, ale wielu z nich do tej pory przewinęło się przez mury Rapture. Zamieniła z nimi kilka słów, a z każdym kolejnym spotkaniem branżowym, poznawała półświatek coraz lepiej; mężczyzn i ich kobiety, chociaż te drugie miały tendencje do znikania.
Nauczona doświadczeniem po matce Antona, ograniczyła zaufanie do minimum. Była miła, dobrze się prezentowała, obdarowywała zgromadzonych serią wyuczonych uśmiechów i stukała się kieliszkiem podczas toastów, ale nadal pozostawała czujna. Choć wiedziała, że sytuacja z Antonem nie była jej winą, nie wybaczyłaby sobie, gdyby Monroe znów miał cierpieć przez coś, co miało bezpośredni związek z nią.
Od czasu wyjazdu ani razu nie powróciła do tematu Morettiego. Wiedziała, że widują się z Vincentem i że ten powrócił do codziennego rytmu wykonywania swojej pracy. Mijali się na korytarzach klubu, kiedy ona koordynowała grafik czy pilnowała kwot znajdujących się w kasach, a Monroe pojawiał się w nim w obstawie kilku ochroniarzy. Relacja współpracowników wyglądała względnie normalnie, tak jakby bezwiednie wróciła do stanu sprzed incydentu. A jednak Frank wciąż pozostawał jedyną osobą, która budziła w blondynce dziwnego rodzaju niepokój.
Droga do Golden Bay Casino minęła im szybko. Kiara, rzecz jasna, nie oszczędziła brunetowi kilku pocałunków i zaciśnięcia palców tam, gdzie akurat nie powinna tego robić. Wychodząc z auta, zgodnie z wolą biznesmena ani razu nie puściła jego dłoni.
Uwielbiała wyglądać jak milion dolarów u jego boku.
Uwielbiała być jego trofeum.
Uwielbiała, gdy zaciskał palce na jej talii; z wyczuwalną pasją, dumą i władzą.
– I hotele w Las Vegas – odrzuciła, oddając swój płaszcz wyraźnie przestraszonej dziewczynie, która wyglądała, jakby przed sekundą zdała sobie sprawę, gdzie się znajduje i z kim ma do czynienia. A nie ciężko było się domyślić, widząc wszystkie postacie wchodzące do środka. Panowie, często koło sześćdziesiątki, ubrani w nieco przestarzałe, ale wciąż eleganckie garnitury. Nawet nie zawracali sobie głowy wyjęciem z ust cygara, które psuło powietrze wewnątrz pomieszczenia. I ich panie – kobiety o pełnych kształtach, przystrojone w ekstrawaganckie kreacje, poczynając od długich sukni z trenami i na różowych mini kończąc.
– Mówisz? – oddała pocałunek, kładąc dłoń na ogolonym policzku partnera. – Czy ta zasada dotyczy również ruletki? – prawa brew powędrowała ku górze w akcie zaintrygowania, bo to właśnie do tej gry zawsze miała największe szczęście. Wprawie ostatni raz przez próg kasyna przeszła bardzo dawno temu, ale wciąż pamiętała, jak członkowie zespołu nazywali ją swoją szczęśliwą gwiazdą.
Skinąwszy kelnerowi głową w ramach podziękowania, sięgnęła po kieliszek z szampanem i przeszli do kolejnego pomieszczenia. Okazało się, że złoto, które widzieli przy wejściu, nijak miało się do wystroju dalszych pokoi. Złote żyrandole walczyły o uwagę z kolorowymi freskami na suficie, które wyglądały, jakby namalował je sam Michał Anioł. Ściany przystrojone płaskorzeźbami kontrastowały ze stołami o czerwonych obrusach. Zauważyła co najmniej kilka miejsc przeznaczonych do gry do pokera, ruletkę czy blackjacka. Wszystkie z nich pękały w szwach.
– Czy gangsterzy mają specjalny system rozmnażania? Z każdą, kolejną imprezą jest ich coraz więcej – rzuciła do Vincenta i dopiero po chwili skrzyżowała spojrzenie z Morettim stojącym kilkanaście metrów dalej. Jakby nigdy nic machnął w ich stronę dłonią.
– Kiara Wallace – ujął dłoń artystki i złożył na niej krótki pocałunek, aby finalnie przenieść uwagę na wspólnika. – Vincent. Byłem pewien, że nie przyjdziecie – dokończył papierosa, a niedopałek wrzucił do popielniczki niesionej na tacy przez jednego z kelnerów. – Zagracie? – wskazał na stół do ruletki, znad którego wzrok podnieśli pozostali gracze. Kiara w jednym z nich rozpoznała niedawno poznaną znajomą.
– Koniecznie! Kochana, dawno cię nie widziałam! – Sharon, choć w ogólnym rozrachunku należała do osób miłych, jak na gust blondynki mówiła zdecydowanie za dużo, o rzeczach zdecydowanie nieistotnych. Jednocześnie tkwiła przyklejona do boku jednego z najważniejszych partnerów biznesowych Franka oraz Vincenta, więc Wallace robiła dobrą minę do złej gry.
– Oczywiście, prowadź – rzuciła tylko z delikatnym uśmiechem i pozwoliła dziewczynie pociągnąć się za rękę, kątem oka widząc, że reszta również zmierza w ich stronę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

o to se bede wrzucać czasem!!

Jego wzrok plątał się po pomieszczeniu, wyławiając z tłumu znajome twarze. Tym razem nie znaleźli się w neonowych wnętrzach Rapture, a towarzystwo było znacznie bardziej rozmaite i barwne niż sami zaproszeni wtedy Rosjanie. Ściągnięci z każdego zakątka miasta ludzie mieszali się z przyjezdnymi. Nie mógł powiedzieć, by znał większość, choć podejrzewał, że Frank mógł. Z dużą częścią zamienił w swoim życiu słowo lub dwa. Miał też dobrą pamięć do ludzi, jeśli w jakiś sposób mogli się im przydać, lub byli istotni.
Kasyno tętniło życiem. Gdy przechadzali się po wyłożonym przy wejściu, czerwonym dywanie, z każdej strony dobiegały ich odgłosy rozmów, rubasznych śmiechów czy krzyków siedzących przy stolikach mężczyzn. Większości z nich towarzyszyła kobieta. Wysokie i smukłe, w dłoniach trzymały kieliszki z szampanem i kopertowe torebki pasujące do ich eleganckich sukni. Większość pochylała się nad stołem lub zawieszała na ramieniu swojego towarzysza, obserwując przebieg gry.
W ich pustych uśmiechach widział wyćwiczoną mimikę, w wytrenowanych pozach charakterystykę manekinów. Każdy z nich odgrywał w tym teatrze jakąś rolę, także oni. Żadna z nich nie mogła jednak dorównać Wallace. Dumnie trzymał ją blisko siebie, bezczelnie przesuwał dłonią wzdłuż jej talii gdy na moment się zatrzymywali, czy pochylał i muskał ustami jej szyję. Była idealna, przykuwała spojrzenia usadzonych przy stołach, bogatych egomaniaków, a on lubił udowadniać im, że była wyłącznie jego.
- Dzisiaj nie wszyscy to gangsterzy - odpowiedział, obracając głowę, podświadomie ignorując Morettiego, którego dostrzegł omiatając pomieszczenie spojrzeniem. - Przedsiębiorcy. Biznesmeni. Handlarze. Farmaceuci. Nie muszą robić niczego nielegalnego żeby wpasować się do innych szumowin.
Jego palce zacisnęły się lekko na kobiecej talii na dźwięk znajomego głosu. Wiedział, że spotkanie z Morettim było nieuniknione. Mimo tego, do jak neutralnych stosunków wrócili z Frankiem, nie spędzali ze sobą czasu tak, jak niegdyś - dla samej rozrywki. Powrót do tego etapu wydawał się trudniejszy i wcale mu się do niego nie śpieszyło. Nie mógł jednak odmówić. Kiwnął więc głową mu na przywitanie i przeniósł spojrzenie na siedzących przy stole, nim Sharon pociągnęła Kiarę do przodu, wyrywając ją z jego objęcia i zmuszając go do ruszenia w ich stronę.
Moretti zajął swoje miejsce przy stole, jedno z siedmiu. Kiara usiadła obok Sharon, a Vincent zajął miejsce między nią, a pustym krzesłem.
- Zaczynamy? - spytał krupier, spoglądając po reszcie stołu.
- Zaraz, zaraz, dosiądę się - rozległa się odpowiedź nad ich ramieniem. Puste krzesło obok Vincenta szybko zostało zajęte, a w nowym towarzyszu ruletki rozpoznał starą, znajomą twarz.
Irving Wright. Brytyjczyk o głosie przesiąkniętym akcentem wyjętym prosto ze starych, angielskich komedii. Wyglądem przyciągał do siebie kobiety pomimo swojego fioletowego garnituru, lecz szybko tracił ich uwagę gdy otwierał usta po raz pierwszy. Ekscentryczny, ale dzięki temu ciężko było się przy nim źle bawić.
W oku Sharon błysnęło. Nachyliła się, tak, by Kiara i Vincent nie zasłaniali jej nowego towarzysza. Wystarczyła chwila, w której jej mąż nie dawał jej pełni swojej uwagi, by szukała sobie innej zwierzyny. Odchrząknęła, odgarniając kosmyk włosa za ucho, gotowa rozpocząć konwersację, gdy mężczyzna odezwał się jako pierwszy.
- Jeszcze chwila słuchania tych starych pizd przy pokerze i musiałbyś zrobić mi tym lobotomię, Monroe.
Irving wyciągnął ze swojego drinka wykałaczkę, na którą nabita była oliwka i zdjął ją zębami, zaraz po tym krzywiąc się mocno. Machnął ręką do kelnerki, wciskając jej swoją pustą szklankę na tacę.
- Przynieś mi czegoś, co nie smakuje jak amerykańskie szczyny, dobrze? - rzucił, mrugając w jej kierunku, choć wydawała się niepocieszona tak czy inaczej. - I czegoś dla reszty. O suchym pysku będziesz siedział, kolego?
Przeniósł wzrok z Vincenta na Kiarę.
- I koleżanko - dodał, poprawiając się, choć niewiele miał w sobie brytyjskiej szarmanckości, przynajmniej nie z pozoru.
Sharon zamarła z ręką zawieszoną w powietrzu, czekając, aż przybysz w kolorowym garniturze ucałuje jej wierzch. Słysząc jego język, nie wydawała się jednak zawiedziona. Wręcz przeciwnie, cofnęła się niemal automatycznie i uśmiechnęła serdecznie do krupiera.
- Miło cię znowu widzieć, Irving - stwierdził rozbawiony, palcami pokazując krupierowi ile jakich żetonów chciał kupić. Podzielił je między siebie i Kiarę, kupując na start tyle, ile pozostali - po dziesięć tysięcy.
- Seattle o tej porze roku nie przyciąga wielu turystów - zauważył Moretti, w przeciwieństwie do Vincenta nie wyglądając na zrelaksowanego przybyciem brytyjczyka. Przyglądał mu się ostrożnie, z czego Wright nie robił sobie wiele.
- Nic dziwnego. Co mają tu oglądać, tandetny szpikulec? - odrzucił, kupując tyle samo żetonów na start jak pozostali. - Zaczynamy, czy co?
Frank skinął krupierowi, ale widocznie pochmurniał lekko, nie uzyskując odpowiedzi na swoje niewypowiedziane pytanie. Sugestia w jego głosie była łatwo wyczuwalna.
- Wreszcie! - pisnęła Sharon, obracając się w miejscu do Kiary i łapiąc ją za ramię lekko, delikatnie, bo chciała coś jej powiedzieć. - Mam w to niesamowite szczęście. Zobaczysz!
Przesunęła sobie żetony swojego męża, z dumą obstawiając tysiąc na swój wybór. Krupier przyglądał im się otwarcie, gdy obstawiali. Vincent przesunął swój żeton w któryś z numerów, nie przywiązując do tego większej wagi. W ruletce szczęścia na ogól nie miał, a towarzystwo liczyło się dla niego bardziej niż sama gra.
- Koniec zakładów - zarządził ubrany w elegancki garnitur krupier, gdy koło wprawione zostało w ruch.
- Dawaj, dawaj, dawaj... - pisnęła Sharon, wstając z miejsca i dopingując lecącą po numerach kulkę. - Ach, cholera! - jęknęła. Wraz za nią po stoliku potoczył się pomruk niezadowolenia.
Mężczyzna spojrzał na zakład Kiary i kiwnął jej głową, przesuwając żetony po stole. Blondynka śledziła ruch jego dłoni, z zawodem dostrzegając, że Wallace udało się wygrać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powoli czuła się jak u siebie. Choć nigdy nie miała problemów ze wtapianiem się w tłum, musiała przyznać, że poznawanie wspólników i znajomych Morettiego oraz Monroe potrafiło być wyzwaniem, szczególnie w porównaniu do obracania się wokół nic nieznaczących pracowników Rapture. Nie ze względu na to, że wywoływali w niej strach, a dlatego, że musiała nauczyć się mówić ich językiem; używać podobnych gestów, podobnie cmokać językiem, gdy coś im się nie podobało, wychwytywać szybsze mrugnięcia powiekami, wywołane nagłym poirytowaniem. To byli ludzie, przy których należało uważać na słowa, a przesadna brawura jawiła się jako głupstwo. Jako artystka posiadała w sobie duże pokłady uroku osobistego i kokieterii, które jawnie wykorzystywała.
Wirowała wśród równie wykwitnie ubranych kobiet, posyłała niby nieśmiałe uśmiechy w stronę mężczyzn, których poniekąd już znała. Podawała im gładką, przystrojoną kilkoma pierścionkami dłoń, aby mogli składać na niej krótkie pocałunki, śmiała się, słysząc wszelkie żarty, nawet te słabe, których powstydziłby się wujek przy stole wigilijnym.
Jednak na pierwszym miejscu zawsze był on. To jego ramienia się trzymała, do jego boku przytulała, gdy prowadził ją na parkiet i zaskakiwał zgrabnymi ruchami godnymi Patricka Swayze w Dirty Dancing. To na jego kolanie siadała, kiedy wraz z kolegami zapijali papierosy drogą whisky, w pomieszczeniu odciętym od reszty imprezy w Rapture. To z niego zdzierała ubrania, gdy wracali do domu, spragnieni swoich ciał i gorących oddechów.
Należała do niego, a on należał do niej.
– Coś w tym jest – przyznała mu rację, bo gdyby nie powiedział, że nie wszyscy z nich byli gangsterami, to pewnie nie zdałaby sobie z tego sprawy. Z drugiej strony, skoro przesiadywali w miejscu, jak takie, na zamkniętej imprezie, musieli wiedzieć, kto ich otaczał. Każdy z nich niewątpliwie miał swoje za uszami.
– Piękna sukienka, musisz powiedzieć mi skąd ją masz. Wieki cię nie widziałam! – rzuciła, bawiąc się jasnymi włosami i spoglądając na Kiarę z nieukrywaną fascynacją. Następnie nachyliła się bliżej i zaczęła mówić ściszonym głosem. – Harvey ostatnio ma swoje humorki i kazał mi siedzieć w domu. Mówi, że się o mnie boi, ale ja już dobrze wiem, o co mu chodzi. Jest zazdrosny o tego chłopaka, którego poznałam na imprezie dwa tygodnie temu, pamiętasz? Swoją drogą, widziałaś go później? Dawałam mu swój numer, ale ślad po nim zaginął – Wallace zacisnęła rękę trzymaną na udzie Vincenta, jakby chciała mu pokazać, że jeszcze sobie radzi, ale granica wytrzymałości jest już bardzo blisko. Mogłaby przysiąc, że kątem oka zauważyła jego rozbawiony uśmieszek.
Całe szczęście, krupier wybawił ją z opresji i spowodował, że wszyscy skupili się na rozpoczętej grze. To nie był pierwszy raz, kiedy artystka miała do czynienia z ruletką i wierzyła, że i tym razem dopisze jej szczęście. Jedno to wygrane pieniądze, a drugie duma Monroe, którą zawsze obserwowała z niemałą satysfakcją.
– Kiara – przedstawiła się rozbawionym głosem, bo angielski akcent przeplatany serią wyzwisk i przekleństw zawsze brzmiał zabawnie, tym bardziej dla Amerykanów. Nie wyciągnęła jednak w jego stronę ręki, jak to zrobiła Sharon. Posłała koleżance pytające spojrzenie, bo biorąc pod uwagę temperament jej partnera, jej zachowanie było zbyt oczywiste.
– Może i nie przyciąga wielu turystów, ale na szczęście zawsze przyjmuje ich z otwartymi ramionami – weszła w zdanie Morettiemu, choć wiedziała, że nie było to najmądrzejsze zagranie. Po ostatnich wydarzeniach zupełnie mu nie ufała i drażnił ją fakt, że odzywał się do Irvinga, kiedy ten ewidentnie zwracał się jedynie do Vincenta.
Frank posłał jej spojrzenie podszyte cichym ostrzeżeniem; pomiędzy uniesionymi ku górze kącikami ust, dostrzegła również niebezpieczną iskrę w ciemnych tęczówkach.
Odwróciwszy wzrok, parsknęła pod nosem, gdy Wright wspomniał o tandetnym szpikulcu.
– Skąd się znacie? – palcem wskazała to na biznesmena, to na Anglika.
Frank odchrząknął wyraźnie zniecierpliwiony i kiwnął głowę w stronę stołu. Nigdy wcześniej nie widziała, aby zachowywał się w podobny sposób. A może przesadzała? Może przez niechęć, jaką do niego żywiła, wiele rzeczy sobie dopowiadała?
– Skupmy się na grze – zagarnął część żetonów, zaciągając się papierosem odpalonym kilka sekund wcześniej.
– Mam już plan, na co wydamy nasze miliony – wyszeptała wprost do jego ucha, zanim Sharon przyciągnęła ją do siebie. Tak, jak wszyscy, obstawiła swój numerek, chociaż pozostawała rozważna i nie szastała forsą, jak jej towarzyszka. Przed wejściem do kasyna obwieściła Monroe, że będą zaczynać rozważnie.
Jasnymi tęczówkami wodziła za kręcącą się ruletką, a gdy ta zatrzymała się ukazując wynik obwieszczający jej wygraną, klasnęła w dłonie z zadowoleniem.
– Mówiłam? – założyła kosmyk jasnych pukli za ucho, jednocześnie racząc Monroe go zawadiackim uśmiechem. – Przykro mi, może następnym razem pójdzie ci lepiej – uwielbiała wygrywać.
– Dopóki cię nie było, miałam dobrą passę – Sharon skrzywiła się z udawaną złością, po czym przyssała powiększone wargi do swojego kieliszka z czerwonym winem.
Obstawiła kolejny żeton.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dostrzegł spojrzenie, które wymieniła z Frankiem Kiara. Prawdopodobnie jako jedyny przy stole - reszta była zbyt zafrasowana rozmową między sobą, wymienianiem pieniędzy na żetony czy popijaniem swoich drinków. Chwila była krótka i ulotna, a w tle komentarze Irvinga odwracały jego uwagę.
Nie spodobało mu się to, w jaki sposób spojrzał na nią Moretti.
Nie miał prawa być patrzeć na nią z niezadowoleniem, ale też wątpił, by przekładał złość na niego bezpośrednio na blondynkę, która niczego złego nie zrobiła. Jej komentarz też nie wyleciał mu drugim uchem. Położył rękę na jej udzie, ściskając je lekko - nie tyle w karcącym lub ostrzegającym geście, co uspokajającym. Nawet, jeżeli atmosfera dookoła była mniej napięta niż wtedy, w Rapture, wolał, by uważała. Widziała grę, którą wszyscy dookoła rozgrywali, znała jej zasady.
Wiedziała, że Frank nie lubił popisów, od nikogo.
Oderwał rękę od jej nogi, sięgają do kieszeni marynarki. Wyciągnął z niej paczkę papierosów, a z niej jednego. Irving chętnie sięgnął do paczki jeszcze zanim mu ją w ogóle podał, częstując się jednym. Później zaoferował kolejnego Kiarze, nim rzucił paczkę na stół, gdzie wylądowała obok jego żetonów.
- Proszę bardzo - ostrożnie powiedziała kelnerka, stając między siedzeniami mężczyzn. Lekko drżącą ręką postawiła na stoliku trzy kieliszki z ginem.
- Dzięki, słonko - odrzucił łagodniej niż wcześniej, posyłając jej oczko.
Być może uciszony przez komentarz Morettiego, nie odpowiedział jako pierwszy. Vincent zaciągnął się papierosem i strzepał nadmiar popiołu do podstawionej im popielniczki.
- Biznes - odpowiedział krótko. - Stare historie. Znamy się długo.
- Tu się wszyscy znają, a jak nie to chociaż udają - machnął ręką, upijając łyka ginu. Znów skrzywił się lekko, ale westchnął tylko i odłożyłkieliszek z powrotem.
.Właśnie wtedy nad ich głowami kelnerka odetchnęła z ulgą, uświadamiając im, że wciąż tam stała, czekając na werdykt.
- A czy ja mogę... - zaczęła Sharon, szukając wzrokiem spojrzenia kobiety z obsługi, ale ta zbyt zadowolona z usatysfakcjonowania Irvinga postanowiła się oddalić, zanim ten zmieni zdanie. Prychnęła sfrustrowana. - Cóż za niemiła obsługa! - odwróciła się, chwytając swojego męża za ramię. Rubaszny mężczyzna został wyrwany ze swojej rozmowy z japończykiem siedzącym obok i nie wydawał się zadowolony z tego, że go od niej odciągnęła. - Harvey, zróbże coś!
- Zaraz przyjdzie kolejna, kochanie. Zajmę się tym, mój dziubasku - odpowiedział słodko, zbliżając się do niej po to, by musnąć jej nos własnym.
Irving słysząc to rozkaszlał się, wypluwając swojego drinka na część stołu.
- Irving, bądź uprzejmy - rzucił z rozbawieniem, w przeciwieństwie do niego, powoli sącząc swój gin.
- Kurwa, nic nie mówię przecież - westchnął, znów musząc odpalić swojego papierosa, bo przez przypadek go zgasił swoim wyskokiem. Sharon zbyt zajęta obstawianiem nawet nie usłyszała w gwarze jego komentarza. - dziubasku.
Uśmiechnął się, słysząc jego komentarz, ale jego uśmiech tylko się poszerzył gdy poczuł jej oddech przy swoim uchu. Odwrócił się nim zdążyła się odsunąć, przechwytując jej usta w pocałunku.
- Na wakacje na Kostaryce? - spytał, obserwując, jak pewna siebie przesuwa żeton na obstawiany wynik.
Jak wszyscy, obserwował ruch kulki po kole i zaśmiał się z radością, widząc na którym polu wylądowała. Znów przysunął się by złożyć na jej policzku pocałunek. - No proszę. Gratulacje.
Nie spodziewał się, że za pierwszym razem uda jej się trafić. On zwykle szczęścia do tego nie miał, zresztą ruletka była dość niewdzięczna, o czym szybko im przypomniała - w następnym losowaniu przegrali wszyscy, po równo.
W kolejnej, Sharon zwycięsko podniosła ręce do góry.
- No! Królowa jest tylko jedna - rzuciła z tryumfalnym uśmiechem, nie patrząc na Kiarę niemal ostentacyjnie. Pocałowała za to mocno swojego męża, który zwrócił na to uwagę i obrócił się do niej na chwilę, by jej pogratulować. - Nikt nas nie powstrzyma, dziubasku.
- Poczekaj, aż pozna nadciśnienie - odrzucił Irving, gdy już siarczystym przekleństwem skomentował swoją porażkę. Komentarz znów umknął wybiórczemu słuchowi Sharon, obściskującej się ze swoim mężem, który do najchudszych nie należał.
Kolejne losowanie zakończyło się zwycięstwem Wallace. Znów objął ją ramieniem, sącząc swój gin, gdy papieros pozostał jedynie niedopałkiem zgniecionym na dnie popielniczki.
- Słyszałem, że Monica jest w mieście - odezwał się Moretti po dłuższej chwili milczenia. Mówił niewinnie, ale gdy na moment spojrzał na Kiarę, dostrzegła ten sam, niebezpieczny błysk w jego oku. - Myślisz, że przyjęła zaproszenie na dzisiejszy wieczór?
Vincent drgnął lekko, podnosząc spojrzenie na Franka. Nawet on dostrzegał w jego spojrzeniu coś więcej niż czystą ciekawość. Monica była dla niego wspomnieniem. Wyraźnym i intensywnym, ale wciąż tylko wspomnieniem. Wzruszył więc lekko ramionami, choć ostrożniej dobrał następne słowa.
- Jeśli chce przegrać trochę pieniędzy to pewnie tak - odpowiedział, rzucając swój żeton na kolejny, losowy numer.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wraz z ostrzegawczym ściśnięciem jej uda, westchnęła cicho i posłała Frankowi zupełnie niewinny uśmiech. Tak jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Bo jest, prawda? To, co wydarzyło się tamtej nocy w Rapture, Vincent zostawił dla siebie. Ona zaś żyła własnymi domysłami i obserwacją zachowania bruneta, którego bądź co bądź zdążyła już poznać. Od czasu pobicia nie pisnął ani słówkiem, ale znała go. Znała go na tyle, aby wiedzieć, że złamane żebra i sińce nie były prezentem od Mikhaila ani jego ludzi.
Przejęła od niego papierosa, którego umiejscowiła pomiędzy wargami. Kiedy płuca napawały się porządną dawką tytoniu, nozdrza walczyły z ostrym zapachem fajki. Rozejrzawszy się dookoła, stwierdziła, że większość osób pali, przez co dookoła zebranych i grających unosiły się solidne kłęby dymu.
Wolną dłonią sięgnęła po postawiony przed nią kieliszek z ginem, z którego upiła niewielki łyk. Alkohol był łagodny i dobrze wstrząśnięty; miejsce to ewidentnie zatrudniało barmanów na miarę Dragon Clubu.
– Sharon, możesz napić się mojego – odstawiwszy szkło z powrotem na stół, przesunęła je w stronę blondynki. Ta zlustrowała drinka wzrokiem i tuż po jego skosztowaniu, skrzywiła się z widocznym obrzydzeniem.
– Okropne! Jak ty możesz to pić? Chcę swoje sex on the beach – fuknęła z wyczuwalną irytacją, kiedy Wallace odzyskała zgubę. W tym momencie Harvey odchylił się na skórzanym krześle i złapał przechodzącą kelnerkę za spódniczkę. Dziewczyna stanęła niemal na baczność i wlepiła w niego zaskoczone spojrzenie. Nikt nie zasugerował, że nie powinien jej pracownicy w ten sposób. Rzucił w jej stronę pogięty, pięćdziesięciodolarowy banknot i machnął ręką w stronę żony, jakby na znak, że ma wysłuchać skrzeczącego głosu kobiety. Dziubasek załatwił sprawę.
Trzeba przyznać, że słuchając tej dwójki, można było poczuć się, jak w sitcomie z lat osiemdziesiątych. Dlatego wraz z drinkiem wyplutym na stół przez Irvinga, Kiara roześmiała się, udając, że wcale nie chodzi o nową przyjaciółkę i jej otyłego męża.
– A gdzie twój dziubasek? – zapytała Wrighta, unosząc przy tym brwi ku górze i nawet nie siląc się na ściszony ton głosu; Sharon i Harvey całą uwagę poświęcili sobie i niezbyt subtelnym pocałunkom. Strzepała nadmiar popiołu do popielniczki i ułożyła na niej papierosa.
Uśmiechnąwszy się szeroko, przysunęła się do Vincenta i musnęła wargami jego szczękę, w ten sposób przypieczętowując kolejną wygraną. W międzyczasie cały stolik wzniósł toast za przyjaciół, piękne kobiety i stare blizny. Całość brzmiała tak kiczowato, że przez chwilę poczuła się, jakby była na planie filmu klasy b.
Kolejne obstawienie i kolejne zakręcenie ruletki, od której jednak oderwał ją głos Franka.
– Kim jest Monica? – zapytała partnera, niby od niechcenia, głosem łagodnym i pozbawionym większych emocji, choć w rzeczywistości poczuła nieprzyjemne ukłucie w trzewiach. Zazdrość zawsze stanowiła złego doradcę. Tym razem również powinna mieć się na baczności, szczególnie, że celem Morettiego ewidentnie było zirytowanie jej – nie wspominałby o pierwszej lepszej kobiecie w towarzystwie Wallace.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Muzyka sączyła się pomiędzy ich słowami, okrzykami zadowolenia lub jękami porażki. Kasyno rozpoczęło zabawę jeszcze przed ich przybyciem, a jednak towarzystwo przy ich stoliku stale się rozkręcało. Sharon siedząca obok ignorowała zachowanie swojego męża w stosunku do innych kobiet, udając, że nie widzi, lub zwyczajnie nie chcąc tego widzieć. Kulka toczyła się po swojej tarczy, zakręconej pod wpływem ruchów zapomnianego krupiera, któremu biznesmeni odruchowo rzucali następne żetony, obstawiając mniej lub bardziej uważnie.
On również tracił zainteresowanie grą, traktował ją jako rozrywkę, którą mogli robić przy okazji rozmów i picia. Lubił patrzeć, jak Kiara z iskrą w oku obstawia pewnie swoje numery i jak zwycięstwo wygina jej usta w szerokim uśmiechu. Cieszyła się z dumą i wdziękiem, w przeciwieństwie do swojej końskiej koleżanki, która akurat też pojawiła się na tym przyjęciu.
Zastanawiało go, jak wiele Sharon wiedziała na temat ludzi, którzy ją otaczali i na temat jego.
- Mój dziubasek? Zapomnij. Kobiety są przereklamowane, moja droga - Irving westchnął ostentacyjnie, kręcąc głową.
Jego komentarz rozbawił Vincenta.
- Tego się po tobie nie spodziewałem, Irving - rzucił z ironią, obserwując jego reakcję na dość dwuznaczną odpowiedź. W końcu jeśli nie kobiety, mógł przejść na inną stronę barykady.
Natychmiast to zbił, machając w powietrzu ręką.
- Złamano mi serce, przyjacielu - odrzekł z nostalgią w głosie, wypuszczając tytoniowy dym w sufit. - Kurwa ja pierdolę.
Monroe pokręcił głową, upijając łyk swojego alkoholu, gdy reszta stołu wznosiła toast. Nawet nie usłyszał o co w nim za bardzo chodziło, ale nie miało to znaczenia.
Monica za to miała. Kiedyś. Bardzo, bardzo dawno temu. Nie widział powodu, dla którego musiałby teraz denerwować tym Kiarę, ale wiedział, że nie była głupia.
- Dawna znajoma - odrzucił, wiedząc, że prawdziwego znaczenia domyśli się sama.
Wright za to przysunął się bliżej, ewidentnie węsząc jakiś spór lub konflikt w powietrzu.
- Ja chętnie się z nią spotkam. Uleczy moje złamane serce - zasugerował, łapiąc się za pierś, by podkreślić wagę swojej obietnicy.
Sharon straciła zainteresowanie swoim mężem, zamiast tego znów przysuwając się do ich towarzystwa.
- Vincent, tak? - nachyliła się nagle ku niemu, wyrywając go z zamyślenia. Jej mąż zajął się zamawianiem jej seksu na plaży, choć jego wzrok, z którym spoglądał na kelnerkę, sugerował zupełne inne znaczenie tego wyrażenia. - Kiara nic o tobie nigdy wspomniała. Czym się zajmujesz?
Uśmiechnął się pod nosem, chowając swój wyraz twarzy za krawędzią szklanki.
- Biznesem, jak twój mąż, Sharon - odpowiedział, korzystając z tego, że Harvey w ogóle nie zwracał na nich uwagi.
- Naprawdę? - zdziwiła się, rozdziawiając usta. - Też pracujesz w farmaceutyce?
- Powiedzmy - westchnął, oszczędnie jej odpowiadając.
Moretti obserwował ich z uwagą, odchylając się lekko w krześle. Wyraz twarzy miał spokojny, ale to był ten rodzaj spokoju, któremu Vincent nigdy nie ufał.
- Gracie następną partię? - zagadnął, wskazując na krupiera, który zakończył obecną grę. - Czy wolicie coś innego? Może poker?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Klimat kasyna jej służył. Czuła się tu dobrze, przebojowo, prawie tak samo, jak w Rapture, choć to drugie zawsze będzie miało wyjątkowe miejsce w sercu blondynki. Uwielbiała atmosferę zabawy i alkoholu. Lubiła otaczać się ludźmi, choć ostatnie doświadczenia nauczyły ją, że zaufanie to pojęcie względne, szczególnie wśród otaczających ją osobistości. Mimo wszystko pozwoliła sobie na chwilę luzu, wiedząc, że tym razem zauważenie złych zamiarów będzie łatwiejsze.
Gra również przychodziła jej łatwo i każda wygrana, choć nadal satysfakcjonująca, sprawiała Wallace coraz mniej radości. Ruletkę zawsze uważała za grę nieprzewidywalną, ale również nużącą po dłuższym czasie obstawiania. Odnosiła zresztą wrażenie, że nie tylko ona chętnie zmieniłaby stolik. Wodząc oczyma po twarzach reszty uczestników, widziała, że nie skupiają się na rozgrywce tak, jak robili to na początku; nawet Sharon, której zdecydowanie nie na rękę było przegrywanie pieniędzy dziubaska, nawet jeżeli w rzeczywistości mogła robić z nimi, co chciała.
Słowa Wrighta wywołały uśmiech Kiary.
– Masz podobne zdanie? – zwróciła się do Vincenta i prowokująco uniosła brwi ku górze. Nie umiała odmówić sobie komentarza, szczególnie gdy rzucił wymijającą odpowiedzią na temat enigmatycznej postaci Monici. Kobiety, o której nigdy wcześniej nie słyszała i niewątpliwie nie powinna drążyć tematu, ale niezdrowa zazdrość o bruneta wygrywała ze zdrowym rozsądkiem. Tak jakby do tej pory była przekonana, że nie było żadnej innej przed nią.
Głupota.
Wystarczyło spojrzeć na jego minę – małą zmarszczkę między brwiami, która ujawniała swoje istnienie za każdym razem, kiedy nie chciał o czymś mówić. Czy wspomnienie o nieznajomej było mu nie na rękę?
– Może twoja dawna znajoma jednak nie ma ochoty na przegraną – zdanie miało drugie dno, którego znaczenia domyśli się sam. Zdjęła rękę z uda biznesmena, a wzrok wbiła w Irvinga.
– To jak to w końcu jest z tymi kobietami? Przereklamowane czy nie? – przekrzywiła głowę, obserwując Anglika z udawanym zainteresowaniem, chociaż musiał wiedzieć, że jedynie się z nim droczy. Skoro chciał, aby ktoś uleczył jego złamane serce, to chyba nie mogło być aż tak źle. Być może podobne uwagi powinna zostawić dla siebie, jednak czuła się przy nim swobodnie – już na pierwszy rzut oka widać było, że docenia dobrą dawkę ironii.
Strzepała nadmiar popiołu do popielniczki i zaciągnęła się po raz kolejny. Wypuszczenie dymu z ust, przypieczętowała upiciem drinka, który kończył się szybciej, niż by sobie tego życzyła.
Przez krótki moment nie potrafiła uwierzyć w to, co usłyszała. Wiedziała, że Sharon nie należy do najbardziej górnolotnych person siedzących przy stole, ale nie spodziewała się, że jej brak umiejętności logicznego myślenia zakorzeniony jest aż tak głęboko. Rozbawione spojrzenie przeniosła z blondynki na Monroe, ledwie zauważalnie kręcąc przy tym głową. Wargi zaś ułożyły się w jedno słowo: naprawdę?.
– Sharon, kochana, biznes to domena mężczyzn – skłamała, siląc się na uprzejmy ton i ponownie skupiając uwagę na koleżance.
– Pewnie dlatego mój mężczyzna nigdy nic mi nie mówi – wyrzut rzucony w stronę męża, który w międzyczasie znów się nią zainteresował, wywołał jedynie jego rubaszny śmiech.
– Na pewno ma swoje powody – ucięła temat, bo Moretti przemówił z drugiej strony stołu. – Poker – kiwnęła głową, kątem oka sprawdzając, czy Vincent miał takie samo zdanie.
– No proszę, w czymś się jednak zgadzamy – uśmiechnął się krzywo i wstał ze swojego krzesła.
Chwilę później kierowali się w głąb sali, tuż za Harveyem, Sharon i Irvingiem. Ten ostatni niby przypadkiem uplasował dłoń na pośladku blondynki, ściskając go mocno, czym wywołał jedynie jej chichot. Harvey był zbyt pijany, aby móc cokolwiek zauważyć.
Złapawszy Monroe za rękę, dostrzegła cienowłosą kobietę z przeciwległego końca pomieszczenia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiedziała, że nie wyciągnie z niego informacji.
Czym innym była rozmowa gdy byli sami. Gdy otaczający ich dym tytoniu pochodził z trzymanych przez nich papierosów, a lecąca w tle muzyka sączyła się z stojącego w kuchni radia. W towarzystwie wiele rzeczy mogło uchodzić mu na sucho - wiele tematów mogło pozostać nierozwiązanymi, jak istnienie Monici i dzieląca ich, wspólna przeszłość. Towarzystwo dookoła szybko nudziło się wątkami, wymyślając inne. Irving rozładowywał napięcie na swój własny, abstrakcyjny sposób. Moretti spoglądał na Kiarę z napięciem, co Vincent starał się zignorować. Liczył, że był to efekt tego, co powiedziała wcześniej i złość szybko minie Frankowi, sprawiając, że zapomną o całej sytuacji.
Zaśmiał się z jej komentarza. Nie z jej pewności siebie, która zawsze mu się podobała, ale z tego małego wyrazu bezpodstawnej zazdrości. Nie miał prawa jej oceniać, ani prosić, by nie zachowywała się w ten sposób - sam robił dokładnie to samo stojąc na jej miejscu. Ścisnął lekko jej bok dłonią, przypominając jej nie tylko o tym, że była jego, ale i że on był jej.
- Jeszcze trzy takie i zapomnę o reklamowaniu jakiejkolwiek - rzucił bezwiednie Irving, wskazując na pustą szklankę w swojej dłoni. Niemal od razu odwrócił się, jak drapieżca poszukujący swojej ofiary, wzrokiem taksując przechodzącą obok kelnerkę póki niechętnie podeszła do ich stolika. Wcześniej rozejrzała się dookoła, jakby sprawdzając, czy nie może zrzucić tego na karb swojej koleżanki z pracy. - To samo, kochana. Byle było znośne - polecił jej, odstawiając pustą szklankę na trzymaną przez nią tacę i odwracając się, choć przez chwilę jeszcze stała za jego plecami jak wryta.
W końcu kasyno było duże, a ona nie miała bladego pojęcia co pił ostatnie.
Vincent parsknął śmiechem na niewinne kłamstwo Wallace. Blondynka była chyba ostatnią, którą posądziłby o wierzenie w takie frazesy. Mimo wszystko Sharon łypała po kolei każdą informację, potakując bo to było coś, co robiła najlepiej - wyglądała ładnie i udawała, że rozumie. Harvey z pewnością nie zakochał się w jej inteligencji czy umiejętności postrzegania świata. Kobieta urzekała na wiele sposobów, ale najważniejsze wylewały się z jej sukienki pod postacią miseczki D.
Poker.
Pokera lubił znacznie bardziej niż ruletkę. Lepszy stosunek szczęścia do zachowania powagi. Jego twarz i na co dzień przypominała definicję tej pokerowej gdy uczestniczył w spotkaniach towarzyskich, przynajmniej póki nikt nie wywabił z jego wnętrza złości. Złości jako jedynej nie potrafił ukryć.
W przeciwieństwie do Morettiego. Moretti denerwował się z każdej przegranej, sprawiając, że często Vincent przegrywał z nim specjalnie, dla własnego, świętego spokoju.
Teraz nie miał zamiaru.
- Wiecie co, moi drodzy... - zawahała się Sharon, stając w miejscu uwieszona na ramieniu swojego męża. - My chyba sobie darujemy.
Vincent podniósł na nią zdziwione spojrzenie, dostrzegając na jej twarzy niezadowolenie. Powędrował nim dalej, na przyrumienioną facjatę Harvey'a, który wlepiał wzrok w nadchodzącą ku nim kobietę.
No tak, Monica.
- Chodź, dziubasku - warknęła z agresją, gdy wyciągnął rękę ku Włoszce, chcąc się od razu przywitać. Ścisnęła go za ramię i pociągnęła w drugą stronę, opuszczając ich stół.
Monica stanęła przy ich stoliku gdy wybrali sobie już miejsca. Jej ciemne, brązowe tęczówki rozejrzały się po otoczeniu i na dłuższą chwilę zatrzymały na obejmującej przez Monroe Kiarze, nim uśmiechnęła się do bruneta.
- Vincent, jak miło cię widzieć - powiedziała oszczędnie.
Skinął jej głową, upijając łyk alkoholu ze szklanki. W ciasnej, krótkiej sukience o wyciętym dekolcie przykuwała spojrzenia dookoła, choć on zrzucał winę za to na jej reputację.
- Monica! Przyłączysz się? - zagadnął Frank, nim Vincent zdążył się odezwać.
Brunetka odgarnęła pofalowane włosy za ucho i przytaknęła ochoczo, zajmując miejsce obok Morettiego, naprzeciw Vincenta i Kiary.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z odchodzących Sharon i Harvey’a, spojrzenie przeniosła na kobietę idącą w ich stronę.
Monica. Złość Kiary była głupia i nieuzasadniona, bo brunetka nie zrobiła jej nic złego. Oczywiście domyśliła się, że w przeszłości Vincenta pełniła rolę większą, aniżeli zwykłej znajomej, ale na pierwszy rzut oka nie stanowiła zagrożenia.
Nie stanowiła zagrożenia, jeżeli pozostawało się ślepym na jej nieprzeciętne piękno. Seksowną figurę. Duże, brązowe tęczówki okalane ciemnymi brwiami, wachlarzem czarnych rzęs czy pełne wargi, idealnie współgrające z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Wyglądała, jak grecka rzeźba, wystawiona w muzeum, aby wzbudzać zachwyt jego odwiedzających.
Nigdy nie mówił wiele o swojej przeszłości. Wspominał o dzieciństwie, o sierocińcu,
o South Park. O Franku i początkach ich biznesu. Podczas gdy ona tu i ówdzie przywoływała historie, w których pojawiały się również sylwetki jej poprzednich partnerów, jemu ani razu nie zdarzyło mu się opowiadać o kobietach czy byłych związkach. Ani razu o nie nie dopytała, czego teraz żałowała – może wtedy byłaby lepiej przygotowanie na spotkanie z boginią, zaproszoną przez szefa do wspólnej gry.
– No, no, Vincent, widać, że masz całkiem niezły gust – Irving przysunął się do Monroe i konspiracyjnie ściszył głos. Mina mężczyzny wyrażała niemałe uznane.
Wallace machinalnie zadarła podbródek do góry i zacisnęła dłoń na ramieniu Monroe. W oczywisty sposób zaznaczała swój teren, symultanicznie przyklejając delikatny uśmiech do twarzy. Nie odzywała się; czekała, aż zrobi to Vincent, który niewątpliwie miał więcej do powiedzenia.
Zanim jednak zdążył się odezwać, pałeczkę przejął Moretti. Blondynka uniosła brew ku górze, bo nie spodziewała się, że tej nocy Włoch stanie się duszą towarzystwa. Napięcie między nim a Kiarą było aż nadto wyczuwalne. Nie powinno mieć też miejsca, bo widzieli się drugi raz w życiu i – umówmy się – miał więcej możliwości niż ona. Mimo niewypowiedzianego na głos powodu, każde z nich doskonale wiedziało, co jest jego przyczyną. A Frank postanowił brnąć w grę, którą ona świadomie rozpoczęła.
Nie odzywając się ani słowem, usiadła na krześle tuż przy brunecie. Krótkim gestem zatrzymała kelnerkę, aby każdy z zebranych zamówił coś dla siebie.
– Nic się nie zmieniliście, chłopcy – rzuciła, usadawiając się obok Moriettego. – Szczególnie ty, Vinnie – szczególną uwagę poświęcała biznesmenowi. Wallace nie umknęło wwiercanie w niego zaciekawionego spojrzenia, kompletnie ignorując, że ktoś siedzi obok.
– Dziękuję – rzuciła sucho do dziewczyny, kiedy ta postawiła przed nimi popielniczkę. Dłoń machinalnie powędrowała do torebki, z której wyjęła paczkę papierów. Zanim jednak wsunęła jednego między wargi, zaproponowała je reszcie towarzystwa. Monica skorzystała z okazji.
– W ruletce przegrałem trochę pieniędzy, ale teraz nie macie szans. Kiara, podaj zapaliczkę – zgodnie z prośbą przysunęła w jego stronę metalową Zippo.
– Monica, opowiedz coś o sobie. Vinnie nigdy o tobie nie wspominał – uniosła brew ku górze i po chwili zupełnie niewinne spojrzenie jasnych tęczówek przeniosła na partnera. Dym, który wypuściła z płuc, na krótki moment zawisł nad stołem do pokera.
– Rozdaję – zarządził krupier.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Monica stanowiła wiele.
Była wysoką brunetką, krągłą tam, gdzie powinna i szczupłą wszędzie indziej. Miała twarz modelki, na której jeszcze nie zdążyły uformować się żadne zmarszczki. Kroczyła przed siebie z pewnością siebie, z uśmiechem przyczepionym do ust, który zarażał wszystkich innych. Spoglądała na ludzi ciekawie, sprawiając, że każdy, kto z nią rozmawiał czuł się zaszczycony tym, że zwraca na niego uwagę.
Była gwałtownymi spotkaniami, wspólnie spędzanym czasem w przerwach między rozjazdami. Była też wspólnie wykonanym zleceniem, kimś, kto niegdyś celował do niego z odbezpieczonego pistoletu. Hektolitrami alkoholu i zapachem mentolowych papierosów, które zawsze miała przy sobie.
Była też całkowitą przeszłością, za którą nie tęsknił. Nie widział jej wiele miesięcy, co nie odbiegało od ich normalnego interwału wspólnie spędzanych nocy. Brunetka stroniła od ameryki, preferując ponad nią europę i chętnie się w niej zaszywając pod pretekstem lepszych płac.
Nie była za to Kiarą.
Odwzajemnił jej lekki ścisk, mając nadzieję, że był wystarczająco uspokajający w swojej chwilowej naiwności. Komentarz Irvinga szybko uświadomił mu swój błąd w myśleniu, wywołując jego westchnienie.
- Najwyraźniej nie, patrząc na to jakie dobrałem sobie towarzystwo do grania - odrzucił złośliwie, korzystając z chwili, w której Monica zawołała do ich stolika kelnerkę. Machnął ku niej ręką, przywołując do siebie i zamawiając znów to samo - litując się nad kobietą o tyle, że faktycznie powiedział, co wcześniej pił, w przeciwieństwie do Brytyjczyka.
Spojrzał przy tym na Kiarę, sprawdzając, czy też nie chciała czegoś nowego do picia.
- Też wiele się nie zmieniłaś - przyznał, uśmiechając się oszczędnie w jej stronę.
Nie zachowywał się jak Harvey w stosunku do innych kobiet. Nie wiedział, dlaczego Moretti przywołał do nich Monicę, z którą niewiele miał do czynienia prywatnie, ale wciąż widział w tym niewinną grę. Nie był w stanie tylko wytłumaczyć tego odczuwanego przez siebie napięcia w powietrzu.
Nie skomentował przechwałek Brytyjczyka. Znał go. Znał pokera. Potrafił w to grać jak w nic innego.
Ignorował również palący wzrok Morettiego. Dziś nie zamierzał dawać mu wygrać dla własnego spokoju.
- Och, czyżby? - Monica, śladem Kiary, wlepiła intensywne spojrzenie w Vincenta. Przez chwilę miał wrażenie, że wpatrują się w niego wszyscy poza Irvingiem. - Vinnie, nawet mnie nie przedstawisz?
Przysunął do siebie rzucone w jego kierunku karty. Kątem oka dostrzegł, jak kelnerka przynosi mu jego drinka, więc drugą ręką wziął szklankę by upić łyk.
- Kiara, to Monica - odpowiedział, podnosząc na nie spojrzenie. - Monica, to Kiara.
- Toś kurwa chłopie przedstawił - parsknął brytyjczyk, uśmiechając się ślicznie do kelnerki gdy również jemu przyniosła napitek. - Wszystko wiadomo.
Monica wywróciła oczami po suficie, skupiając na chwilę uwagę na swoich kartach. Cmoknęła cicho, zgarniając sporą ilość żetonów i przesuwając je na środek z niemym wyzwaniem, z którym spoglądała na Kiarę.
- Pracowaliśmy razem przez jakiś czas, prawda? Znamy się szmat czasu - wyjaśniła, zerkając na moment na Vincenta z niewinnym uśmiechem na ustach. - A ty, Kiaro?
Jej wzrok był oceniający. Ciężko było się przed nim schować, ale też sama nie kryła się ze swoją nieukrywaną drwiną, świadoma tego, że mężczyźni skupieni byli na grze i nie dostrzegali tych małych, kobiecych złośliwości.
- Czym się zajmujesz? - spytała, od niechcenia odkładając na stół torebkę, która musiała kosztować więcej, niż wartość żetonów w jej puli.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uniosła brwi ku górze, umiejscawiając wzrok okraszony dużą dozą pobłażliwości na partnerze. Nigdy nie słyszała gorszego przedstawiania, a jego brak zainteresowania ją irytował.
– Kiara Wallace – powtórzyła. – Miło cię poznać, Monico – nie było miło. Ale robienie dobrej miny do złej gry, przynajmniej do pewnego momentu, było jej specjalnością.
Każde spojrzenie ciemnych tęczówek stanowiło wyzwanie. Widziała to. Babskie złośliwości, czy nie, Monice nie podobało się, że u boku Vinniego siedzi ktoś inny. Że ktoś inny trzyma dłoń na jego udzie, zagarnia uśmiechy i delikatnie pocałunki dla siebie. Podczas gdy często to właśnie ona pozostawała gwiazdą na podobnych wydarzeniach, teraz miała przed sobą Kiarę.
A Wallace była nowa, to nie ulegało wątpliwości. Vincent nie miał znajomych spoza kręgów biznesowych. Wszyscy ludzie, których poznawała na imprezach branżowych czy w klubie kojarzyli go, bo niegdyś robili wspólne interesy, z którymi ona z kolei nie miała nic wspólnego. W przeciwieństwie do Monici.
Artystka krok po kroku uczyła się świata, w który zdecydowała się wejść z pełną świadomością; w zaciemnionym barze, w otoczce dymu papierosowego, zakrwawionych rąk bruneta i jęków byłego managera dochodzących zza drzwi zaplecza. I choć zawsze cechowała ją pewność siebie, wolałaby być przygotowana na taką okoliczność, bo nie lubiła czuć się bezsilnie.
Bezsilność wzmagała złość. Złość zaś wzmagała zazdrość, a to z kolei mogło (choć nie musiało) prowadzić do destrukcyjnych zachowań. Gdyby Monroe nie cechowało to cholerne milczenie w sprawach, do których nie chciał wracać, nie musiałaby zadawać głupich pytań przy stole do pokera. Z drugiej strony, skoro ani razu nie poruszył jej tematu, być może nie miała czym się martwić.
– To niewiele mi mówi. Wszyscy tutaj pracowali lub pracują z Vincentem – dłonią, pomiędzy której palcami trzymała zapalonego papierosa, machnęła w stronę zarówno Irvinga, jak i Franka. Prowokowała. Głos miała beznamiętny, wymuszenie rzecz jasna, bo w rzeczywistości kobieta zajmująca miejsce naprzeciw niebywale ją drażniła. Pracujemy razem w Rapture. Występuję tam i okazjonalnie pomagam w innych sprawach – nie wchodząc w szczegóły, odpowiedziała na dwa pytania za jednym zamachem.
Krupier rozłożył karty na stole, więc i ona spojrzała w swoje. As i czwórka. Opanowanie spojrzenie skierowała na figury rozłożone przez pracownika – miała parę. Niezbyt dobry początek, ale nadal nienajgorszy. Przesunęła kilka kolejnych żetonów do przodu, a reszta uczestników zrobiła to samo.
– Kajmany – powiedziała do Vincenta, nawiązując do pomysłu z ruletki. – Tam pojedziemy za wygraną – droga, oprawiona logotypami torebka brunetki nie robiła na niej większego wrażenia. Była ładna, owszem. Pasowała do jej urody i stylu bycia, ale Kiarze nigdy nie zależało na wydawaniu ogromnych sum pieniędzy na rzeczy od projektantów. Czasami uważała nawet, że robiące to kobiety wyglądają jak klony; kalka w kalkę noszące to samo, pozbawione własnego zdania i poczucia stylu.
– Kurwa jego mać – Wright rzucił kartami na stół. – Ja pas – dodał jeszcze, chociaż wszyscy, łącznie z krupierem, zrozumieli za pierwszym razem.
– Rapture? To ten klub, który otworzyliście? – zaciągnęła się mocno, a potem wypuściła dym w bok. – Obiło mi się o uszy, chociaż wolałabym się dowiedzieć o tym od ciebie – znów skupiła uwagę na biznesmenie, zupełnie ignorując obecność Wallace. Bianchi była bezczelna, nie wiedząc, że igra z ogniem, który dotychczas jedynie tlił się w odmętach świadomości blondynki. Jednak każdy, mocniejszy podmuch wiatru – czy jak w tym przypadku, słów brunetki – podżegał palenisko. – Swoją drogą, nie widziałeś mojej wiadomości? Pisałam, że przyjeżdżam.
Kiara jednym ruchem zgasiła papierosa w szklanej popielniczce i ułożyła łokcie na blacie okrytym ciemnym obrusem. Przystrajając twarz wymuszonym wygięciem warg, nie odzywała się, spoglądając tylko to na Włoszkę, to na Monroe.
– Vincent ostatnio jest zajęty, ma dużo roboty – Moretti wtrącił się w rozmowę, ale nie dopowiedział, o jaką robotę chodzi, pozwalając jej domyślić się reszty. A wypowiedź tę niewątpliwie można było rozumieć dwojako.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby dostrzegał świat oczami Kiary, lub jakiejkolwiek innej, świadomej pewnych zależności kobiety, być może reagowałby inaczej.
W jego świecie owszem, Kiara poniekąd była nowa. Była nowa w tym kasynie, którego wcześniej w ich towarzystwie nie odwiedziła - choć może w innym już tak. Była nowa w Rapture, które przyjęło ją pod swoje ramiona po to, by później ona chwyciła za sterujące nimi sznurki. Była nowa przy zadymionym stoliku pełnym dwuznacznych spojrzeń, niebezpiecznych błysków w oku i chłodzie metalu skrytego w kaburze.
Nie była nowa na miejscu, w którym się teraz widziała. Nie w kontekście Monici. Nigdy w życiu nie pomyślałby o tym, że siedzi teraz z kimś starym i nowym. Włoszka była mu niegdyś bliska, ale gdy wyjeżdżała z powrotem na kolejne miesiące, nie próbował jej zatrzymać. Wiedział, że lubiła, że był jej gdy wracała i vice versa.
Ale, choć docierało do niego to powoli, teraz w tym kontraście między dwoma kobietami, z Kiarą łączyło go znacznie więcej niż potrzeba posiadania.
- Już trochę mamy z twojego szczęścia w ruletce - zauważył, uśmiechając się do blondynki. Przyciągnął ją bliżej siebie, układając na jej talii dłoń, nie przejmując się tym, że mogła w tej pozycji dojrzeć jego karty. Potrafiła zachować pokerową twarz.
A może po prostu to była kwestia jej pełnego skupienia na Monice.
- Tyle z twojego szczęścia - skwitował z rozbawieniem, puszczając mimo uszu wymianę zdań między kobietami, choć powoli zaczynał orientować się w tlącym się z boku pożarze.
- W dupę z tymi kartami - odrzucił Wright, agresywnie wyciągając z leżącej na stole paczki papierosa.
Kolejna uwaga Monici mu nie umknęła. Sprawiła, że zmarszczył brwi, odruchowo przesuwając kolejne żetony na środek stołu, uważnie obserwując Morettiego. Znał to spojrzenie, drapieżcy na zwierzynę, tunelową wizję, pełne skupienie na przeciwniku. Spojrzenie, pod którym większość grających z nim ludzi pasowało tylko po to, by nie pociągnąć tego o krok za daleko.
Pamiętał jak przez mgłę wiadomość, której nie sprawdził. Może byli wtedy w Forks. Może nie patrzył na telefon wiedząc, że czeka na niego tam wiadomość od Franka. Zapomniał odpisać. Zresztą, co miałby odpisać?
- Umknęła mi wiadomość - przyznał, uśmiechając się do niej przepraszająco.
Drgnął, gdy stół huknął przy sprawdzaniu kart.
- Kurwa mać - zaklął Moretti, odsuwając się przy stole, również sięgając po papierosa.
Bo taki był. Bo choć nie klął, nie stresował się ani nie wydawał przejmować grą w trakcie, gdy przegrywał, wszystko to z niego uchodziło
- Muszę się napić - rzucił, wstając od miejsca raptownie, nie czekając na podejście kelnerki.
Milcząc, Vincent przysunął do siebie żetony wszystkich. W to potrafił wygrywać i lubił to uczucie.
- Frank nigdy się nie zmienia - westchnęła brunetka, jakby znała go od dawna i byli na przyjacielskich stosunkach. Krupier zamarł zlękniony, nie chcąc zaczynać następnej partii bez obecności Morettiego.
Telefon Kiary zawibrował wiadomością.
- Nadal nie potrafi przegrywać - przyznał, układając żetony w stosik, ignorując spojrzenie kobiety utkwione w nim samym.
Kolejna wibracja.
- Znam to uczucie - odrzuciła, sącząc powoli swojego drinka, zerkając na blondynkę, której telefon tym razem zaczął dzwonić. - Kochana, ktoś się do ciebie dobija - zauważyła słodko, przysuwając się lekko w krześle z uśmiechem.
Nadawca wiadomości wskazywał na coś pilnego związanego z klubem, co Vincent dostrzegł zerkając jej przez ramię.
- Możesz odebrać, poczekamy - skomentował uspokajająco. - Franka i tak nie ma.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Finalnie grali do jednej bramki, więc podejrzenie jego kart nie stanowiło oszustwa per se. Ciało bezwiednie przeszły przyjemne ciarki, jak zawsze, kiedy dotykał ją w jakikolwiek sposób, nawet ten niezamierzony. Z nieco triumfalnym uśmieszkiem, niby przypadkowo posłanym pannie siedzącej naprzeciw, przysunęła się do jego boku.
– Jeszcze zobaczymy – para nie oznaczała zwycięstwa, ale niewątpliwie do niego zbliżała. Uwielbiała ten dreszczyk ekscytacji. Niewiadomą, która prowadziła do rozdroża rozchodzącego się jedynie w dwie strony; wygranej i przegranej.
Mówił prawdę o wiadomości. Jeszcze kilkanaście minut temu przyznał, że nie wiedział o powrocie Monici, więc sms musiał mu gdzieś umknąć, ale Kiara i tak zastanowiła się nad jednym – czy gdyby go zobaczył, odpisałby? Jaki byłby cel tego spotkania, pomijając sprawy biznesowe, o które definitywnie w nim nie chodziło?
Wibracja.
Zignorowała telefon, wsłuchując się w Monicę próbującą przez powłokę pozornej nonszalancji pokazać, jak dobrze zna Franka i rzeczywistość otaczającą Monroe. Odczuwałaby niezdrową zazdrość nawet wtedy, gdy znałaby ich historię i wiedziała, jak niewiele znaczyła dla samego Vincenta. Głównie dlatego, że Bianchi bezczelnie ją prowokowała; trzepotała kruczoczarnymi rzęsami, zwracała uwagę na gruby portfel, wlepiała w bruneta spojrzenie podszyte niebezpieczną iskrą. Paradoksalnie nie różniły się od siebie aż tak bardzo.
Wibracja, wibracja, wibracja – co, do kurwy, się dzieje?
Sięgnęła do niewielkiej torebki i wyjęła z niej smartfon. Przejechała palcem po szeregu spanikowanych wiadomości, marszcząc przy tym brwi, a po chwili wzrok przenosząc na partnera.
Kolejne połączenie.
– Masz rację, kochana, powinnam odebrać. To z Rapture – mimo że odpowiedziała Włoszce, zielone tęczówki wciąż zawieszała na twarzy mężczyzny; spojrzenie było przepełnione nieufnością, lecz nie w jego stronę. Nie ufała kreaturze z naprzeciwka. – Zaraz wrócę – rzuciła w końcu, podnosząc się z krzesła z największą gracją, na jaką było ją stać. Długa, czerwona suknia niemal włóczyła po ziemi, gdy ze słuchawką przy uchu kierowała się w stronę łazienek.
– Masz trzydzieści sekund na powiedzenie mi, co tam się stało – chłopak po drugiej stronie oddychał ciężko, co jakiś czas pociągając nosem.
– Ja przy-przysięgam, nie wiem, naprawdę nnn-ie wiem, wsze-wszedłem na zaplecze i on j-uż taki b-był – blondynka westchnęła ciężko, opierając się pośladkami o blat z umywalkami.
– Przestań się mazać, w niczym ci to nie pomoże. Dotykałeś go? Dzwoniłeś po policję, pogotowie? – trup lub prawie trup, bo jeszcze kilka minut temu ponoć oddychał, na zapleczu, tym samym, w którym jakiś czas temu Vincent pozbył się Rogera, nie zwiastował nic dobrego. Wierzyła, że ludzie biznesmena znają się na rzeczy i umieją po nim posprzątać, ale wystarczyło jedno, małe przeoczenie. Dlatego nie przypominała samej siebie, pozwalając tembrowi głosu na ocieknięcie ostrą jak brzytwa złością.
– Nie-e, nic z tyc-h rzeczy – szczerze nienawidziła jąkania. Gdyby tylko była na miejscu, dałaby mu drinka przyprawionego mocnymi lekami nasennymi, a następnego dnia udawała, że wszystkie jego wspomnienia są tylko rozmytą granicą pomiędzy błogim snem a jawą.
Będzie musiała powiedzieć Vincentowi.
– Nie ruszaj się stamtąd, będę za pół godziny. I powiedz ochroniarzom, żeby pilnowali wejścia, nikt więcej nie może tego zobaczyć, jasne? – usłyszawszy krótkie tak, rozłączyła się i odwróciła do lustra. Zajmowanie się tak dużym miejscem było trudne. W normalnych okolicznościach kazałaby mu zadzwonić na policję i pogotowie.
Ale to nie były normalne okoliczności. Nie mogła pozwolić na to, żeby był choć cień szansy na powiązanie Rogera czy innych osób, które znikały wcześniej z małą pomocą, z Monroe.
Umyła ręce, pchnęła ciężkie drzwi i uważając na wieczorową kreację, pewnym krokiem wracała do stolika.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obserwował, jak Kiara podnosi się z miejsca, bacznie przyglądając się nieufności wypisanej na jej twarzy. Mylnie odbierał ją jako efekt tego, co potencjalnie przeczytała na ekranie swojego telefonu. Zastanawiało go co wydarzyło się w klubie, co wymagało jej natychmiastowej reakcji. Przez myśl przeszło jej, że nie mogło to być nic katastrofalnego - w takim wypadku usłyszałby o tym pewnie i on, może nawet Moretti. Skoro problem ograniczony był do ścian klubu i nie wychodził poza nie, mógł być spokojny, że Wallace sobie z tym poradzi. Taką rolę objęła ostatnio i zrobiła to w pełni chętnie, sprawiając, że zaprzestali poszukiwań kolejnego menadżera klubu, który zastąpiłby Rogera.
- Wszystko w porządku? - spytał cicho, gdy wstawała, ale jej kiwnięcie głową i porozumiewawcze spojrzenie umocniły go w przekonaniu, że musi wyjść i odebrać telefon, żeby się tego dowiedzieć.
Patrzył przez ramię, jak odchodzi od ich stolika, nieświadom spojrzenia Monici utkwionego w jego potylicy. Westchnął cicho, sięgając znów po swoją szklankę z alkoholem i upijając resztę. Akurat gdy zaczął się rozkręcać, gdy poczuł ten dreszcz ekscytacji wywołany pierwszą wygraną, wszystko znów się zwolniło i zatrzymało w miejscu, zmuszając ich do czekania.
- Tośmy pograli - westchnął Irving, odchylając się w krześle, aż przednie jego nogi oderwały się od podłogi. - Co wy tacy spięci jak plandeka na żuku?*
Rozejrzał się, przesuwając spojrzeniem to na Vincenta, to na siedzącą po drugiej stronie brunetkę. Ta uśmiechnęła się lekko, machając ręką w oczywistym geście mówiącym, że nie ma się czym przejmować.
- Na długo zostajesz w mieście, Irving? - zagadnął, machając ręką w kierunku przechodzącej obok kelnerki. Oddał jej swoją szklankę na tacę i wskazał palcami dwa, zamawiając dla siebie i Kiary kolejnego drinka. - Wpadnij do nas do Rapture przed wyjazdem. Napijemy się w starym stylu.
Nie musiał dodawać bez zbędnego towarzystwa. Obecność Franka skutecznie uniemożliwiała mu pełne rozluźnienie się, a Monica najwyraźniej wywierała podobny efekt na Kiarze. Kiedyś tak nie było. Niemal nie pamiętał tego, że kiedyś to najlepiej bawił się przy tej dwójce, a teraz najchętniej zmieniłby stolik. Mentalne wygibasy i polityczne gierki zaczynały go powoli męczyć.
- Nie wiem, czy stać się na naprawianie klubu po piciu w naszym starym stylu - odrzucił mężczyzna i zaśmiał się rubasznie, wspominając dobre czasy. Przednie nogi jego krzesła uderzyły o podłogę, a później odsunęły od stolika. - Idę się odlać - oznajmił, wstając. Zatrzymał się przed odejściem i wskazał dwoma palcami najpierw swoje oczy, a później swoje żetony, a na końcu Monicę. - Pamiętam ile tu było - dodał ostrzegająco.
Kobieta zaśmiała się perliście, jakby opowiedział jej najlepszy żart. Vincent odwrócił się w drugą stronę, do kelnerki, która postawiła przed nim dwie szklanki z ginem. Uśmiechnął się w jej stronę, chwytając jedną i przysuwając do siebie, drugą łapiąc w dłoń.
Gdy odwrócił się, by odłożyć drugiego drinka przy miejscu Kiary, napotkał spojrzeniem brunetkę. Stanęła tuż obok niego, opierając się tyłem o stół, odsuwając dalej krzesło nieobecnej blondynki. Nie wiedział kiedy teleportowała się bezszelestnie na to miejsce.
- Jestem zawiedziona, Vinnie - westchnęła, odbierając mu nieprzeznaczonego dla niej drinka zanim zdążył zaprotestować. Zmarszczył brwi, powoli domyślając się o co mogło jej chodzić. - Wiem, że się nudzisz kiedy mnie nie ma. Ale nigdy nie zbywałeś mnie dla jednorazowej flądry.
Jego uśmiech zniknął, a usta zacisnęły się w wąską linię. Odchylił się w krześle, przez chwilę przyglądając jej się otwarcie, patrząc w górę, na jej pewne siebie spojrzenie. Upił łyk alkoholu.
- Kiara jest na stałe - odrzucił wprost, powoli patrząc, jak emocje zmieniają się na twarzy Włoszki jak w kalejdoskopie. - Przykro mi, Monica. Między nami skończone.
Uśmiechnęła się niewinnie, choć w jej oczach pojawiły się iskry złości.
- Nie masz tego na myśli, kochanie - odrzuciła, głosem pobrzmiewającym od irytacji, choć siliła się przekazać tę niewinność do brzmienia swoich słów.
Zerknęła ponad jego plecami na zbliżającą się Kiarę, której obecności nie był świadom, po czym ostentacyjnie nachyliła się w dół. W jego nozdrza uderzył zapach drogich perfum, gdy w jednej sekundzie ułożyła rękę na jego klatce piersiowej, a ustami musnęła policzek, szepcząc następne słowa wprost do jego ucha.
- Wiesz, że żadna mi nie dorównuje.

*musiałam

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Belltown”